1.04.2012

Time for a little Heavy-Duty Avenging up in here...

Clint Barton | Hawkeye | okazyjnie ratuje świat | nie nosi czapki i zaczepia obcych ludzi 
I. Przyjęcie pozycji.
Wszystkie ptaki zamilkły na czas deszczu. Nawet zwiastujące go jaskółki umknęły nim pierwsze krople zdążyły zamoczyć ich skrzydła.  Po jakimś czasie umilkły również psy i schowały się tam, gdzie było im choć trochę sucho. Już tylko odgłos rozbijających się o ziemię kropli deszczu wypełniał powietrze. Dziwnie głośne, jak tysiące kauczukowych kulek rzucanych o asfalt. Strugi wody ściekające po gałęziach drzew nadały liściom burozielony kolor. Dawno temu pokusiłby się o nazwanie tego odcienia, przyrównanie go do czegoś. Odkrył jednak, że już przy samym określaniu zieleni bardzo szybko kończą mu się słowa. A przecież oprócz zieleni istnieje tyle innych kolorów, które też mają swoje odcienie. Wtedy skończyły się dla niego próby dążenia do wrażliwości, zaczął dążyć do skupienia. Bezimienne barwy szybko przestały go rozpraszać. Tak samo, jak głośny deszcz. Gdy obserwuje puste ulice, łapie się na tym, że odruchowo szuka celu. O paru rzeczach mógłby powiedzieć, że nigdy się ich nie pozbędzie; jedną był ten nawyk. 
II. Przygotowanie łuku.
Kiedy nie ma się już innych możliwości, tę jedyną można nazwać powołaniem. Potem wystarczy tylko uwierzyć, że zostało się stworzonym do robienia wyłącznie jednej rzeczy. Palce przez sen same będą szukały łęczyska, ilekroć w nocy pies głośniej sapnie, zanurzony w psie marzenia. A inni będą wymagać. Niezależnie od miejsca, czasu i okoliczności, będą wymagać tego, co robi najlepiej.  To też łatwo wchodzi w krew, więc nawet, gdy inni nie wymagają, wymaga sam od siebie. Szczodry los nie podarował mu nadzwyczajnych zdolności. 
A w każdym razie nie n a d n a t u r a l n y c h zdolności. 
Nie ma drugiego na świecie, który choćby podejmie się tego samego. Nie sposób tak wyćwiczyć umysł, by nie pamiętać, ale można do woli wyćwiczyć ciało. Trzeba tylko wcześnie zacząć, choćby jako dziecko. Zaczynać morderczym treningiem, by po latach utrzymywać równy oddech, całkowite skupienie i pewną rękę. Łuk jest ciężką bronią. Jednokrotne napięcie cięciwy wymaga włożenia w to sporej siły. Nieliczne przypadki początkujących mają w głowie szczególny rodzaj uporu, mocno przypominający szaleństwo. Ten upór nieustannie pcha do przodu. Do wystrzeliwania jednej strzały po drugiej, a wszystkich w ten sam cel, w kilka sekund. Sztuką nie jest trafienie w połówkę jabłka. Trzeba trafić w pestkę, której nie widzisz.
Od pewnego progu wygięcia ciała i niezłamania sobie kręgosłupa w trzech miejscach ma wrażenie, że mógłby wziąć udział w Igrzyskach. Ale etyka zawodowa nie pozwala. Istnieje taki stopień umiejętności, po którego przekroczeniu dostajesz propozycję nie do odrzucenia. 
Upór w głowie zostaje, dalej trenuje co najmniej dwie godziny dziennie. Celność i perfekcja przekraczające ludzkie wyobrażenie. To już kwalifikowało go do Avengers. Niespecjalnie przeszkadza mu, że on jeden polega wyłącznie na własnym ciele i umiejętnościach, nie poprawianych serum, zbroją ani mutacją. Ma tupet, to wystarczy.
III. Podniesienie łuku
 W głowie obok uporu lęgną się inne rzeczy, którymi nie warto się chwalić. Jak choćby porywczość. Jeśli inni nie pójdą z nim, pójdzie samotnie. I tak długo, jak długo będzie polegał na własnych umiejętnościach, nic nie wybije go z przekonania, że jest niezniszczalny. Chyba, że mówimy o hipnozie. Najchętniej wyłapałby wszystkich telepatów i zrobił z nich tarcze do ćwiczeń. Za często inni wchodzą do jego umysłu. Nienawidzi uczucia bycia zepchniętym w kąt własnej świadomości i obserwowania, jak za sterami siedzi kto inny. Pyskaty, arogancki perfekcjonista. Raczej inteligentny, gdy trzeba wieczorami czyta książki z dowolnej dziedziny nauki i raczej nie potrzebuje do tego słownika. Czasami cynik na siłę. Ma skrupuły, bez których życie byłoby proste. Z zasady omija szerokim łukiem półki z ekologiczną żywnością oraz lekarzy i ich skalpele. Cieszy się niezłym zdrowiem, a w przypadkach, gdy jednak nie, bierze aspirynę i wlewa w siebie gorącą herbatę. Zwykle samo przechodzi. Pomijając ten wypadek, gdy w skutek nieudanej próby hipnozy fale dźwiękowe zniszczyły osiemdziesiąt procent słuchu.
IV. Napięcie cięciwy.
Ratowanie świata, Nowego Jorku czy tylko pojedynczych osób to chaos. Trwa dosłownie chwilę. Jeden wybuch, drugi, czyjś krzyk, błyskawica, strzał z repulsora, trzeci wybuch i skończone. Potem musi umyć się z kurzu, opatrzyć co głębsze skaleczenia i zająć się tą ludzką częścią swojego życia. Na przykład rozliczeniami podatkowymi. Bandą akwizytorów próbujących wcisnąć mu na siłę siatkę do łapania motyli. Świadkami Jehowy. Oni uwielbiają zostawiać swoje ulotki na jego wycieraczce. Sąsiadem, który włącza kosiarkę o dziewiątej wieczorem.Piętrzącymi się w zlewie naczyniami, których wiecznie nie ma komu umyć. To jedyna wada Bustera, psa rasy przegląd ulicy. Nie zmywa naczyń. 
Istnieje blisko tuzin takich piosenek, które zna perfekcyjnie. Podczas bezsennych nocy lub leżąc nieruchomo i czekając na cel, śpiewa je sobie, a raczej odtwarza w pamięci. Nie tylko słowa, ale też linie melodyczną, każdą zmianę tempa, dynamiki, solówki na instrumentach. Są nieusuwalną częścią jego samego. Wżarły się w mózg. Dla tego tuzina sprawił sobie gramofon i garść płyt. Ma też kolekcję filmów. Ale jeśli wejdzie coś nowszego niż blue-ray, zignoruje to. Nie będzie wszystkiego kompletował od początku. Znowu. Kiedy potrzebuje fałszywej tożsamości, pożycza dane osobowe od bohaterów filmów Hitchcocka. Żywi się półproduktami i tym, co serwują w knajpie na końcu ulicy. Kuchnię ma więc prawie nieużywaną. Nie licząc tego, co potrzeba do zrobienia kanapek albo jajecznicy. Buster na szczęście ma własną karmę. I na szczęście nie podróżuje ze swoim właścicielem Inaczej musiałby znosić próbowanie kawy w każdym mieście i liczne stwierdzenia, że gdzieniegdzie jest prawie jak w Budapeszcie. 
V. Zwolnienie cięciwy. 
Ciężkie krople deszczu odbijają się od munduru. Niektóre ślizgają się po impregnowanej powierzchni. Jedna ręka poprawia chwyt na łęczysku, druga sięga po strzałę. Jak w opowieści o ślepcach, nigdy nie zastanawia się nad tym, czym może być słoń w rzeczywistości. Gdyby to zrobił, zacząłby mieć skrupuły. I nie mógłby już płynnym ruchem naciągnąć cięciwy i wypuścić strzały.
W jednej ze scen Mahabharaty Drona umieścił na drzewie sztucznego ptaka i kazał swoim uczniom strzelać do niego z łuku tak, aby trafić go w oko. Pierwszy miał strzelać Judhiszitra. Drona zapytał najpierw, co widzi. Judhiszitra odparł, że widzi swoich braci, Dronę, drzewo i ptaka. Drona kilkakrotnie zadawał to samo pytanie, a Judhiszitra za każdym razem odpowiadał w taki sam sposób. Drona rozzłościł się i odesłał go na miejsce bez strzału. "I tak nie trafisz", powiedział. Następny był Durjodhana. Znów to samo pytanie, odpowiedzi Durjodhany nie zadowalają Drony, mistrz odsyła ucznia na miejsce bez strzału. To samo spotkało wszystkich chłopców po kolei. Jako ostatni miał strzelać Ardźuna. Drona zapytał go: "Co widzisz?" Ardźuna odparł: "Widzę tylko ptaka. Nie widzę braci, ani ciebie, ani nawet drzewa." Drona powiedział: "Skoro widzisz ptaka, opisz mi go". Ardźuna powiedział: "Widzę tylko jego oko. Nie widzę reszty ciała". Drona powiedział "Strzelaj!" Ardźuna wypuścił strzałę i sztuczny ptak z przebitym okiem spadł na ziemię, koziołkując. 



Jakoś wyszło bardziej deszczowo niż się spodziewałam. Ale cały dzień u mnie lało... Witam serdecznie, mam nadzieję, że postać się jakoś przyjmie w moim wykonaniu. I że nic nie zepsuję, ale to już z tych życzeń "ode mnie dla mnie". Nie lubię tych pięćdziesięciu komentarzy "wątek? a spokojny? a niespokojny? a kupi pani mielonkę?". Byłabym wdzięczna, gdyby deklaracja zastąpiła tak od razu. Bo. Ja. Wątek. Chcę. I powiązania też, bo w najbliższym czasie uzupełnię dwie brakujące zakładki. 
 

63 komentarze:

  1. [Moja, moja, moja! Wychowałam się na tej piosence, wiesz? Do tego Clint, tak szybko, tak ładnie, tak pięknie, tak genialnie. Deszczowo? A gdzie tam! Rozpływam się. Wątek chcę, teraz, zaraz, w tej sekundzie, chociaż nie mam siły na odpisywanie i myślenie. Ale to Clint, no. Najgenialniejszy Clint na świecie...]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Yay, jaki ładny Clint! Zapraszam do mnie na wątek, ino pomysłem rzucę, jak mnie przestanie boleć głowa, chyba że Ty masz coś - wtedy się dostosuję.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Ja jako ta, która za Avengersami nie przepada (nie zjedzcie mnie!) i która o komiksach i samym Clincie niewiele wie, jakoś w dziwny sposób umiłowałam sobie jego, a Twoja kara utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że jest cudny.
    I zdecydowanie deklaruję się na wątek, o chęci nie pytam, może trochę o pomysły, bo szczerze mówiąc mam kryzys kreatywności i nie wiem jak by ich ładnie "spiknąć", że tak powiem. Jak nie masz nawet nitki pomysłu to sama spróbuję wytężyć się, aby coś bardziej lub mniej odpowiedniego wymyślić lub zaczniemy od nowa znajomość postaci ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Kurde, napisałam komentarz, a go mi usunęło. W każdym bądź razie, musisz sobie żartować ze mnie - to ja się czuję głupio, czytając takie karty nowo dodanych postaci. Naprawdę, jestem pod wrażeniem głębi i oddania Clinta. Serio, jestem przeszczęśliwa, że wyszedł Ci taki Hawkeye. Wątek jest obowiązkowy jak psikus pierwszego kwietnia, więc nie ma co czekać - myślimy. Jak tylko powiązanie Ci pasuje, na tym bazujemy i ich zawiłe relacje przenosimy do jakiejś zawiłej fabuły.]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Niezwykle lubię trupy. Dawaj.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jestem na nieoficjalnym urlopie, dlatego witam po kryjomu. Świetna karta, Clintowata robota. Chcę wątek. Powiązanie też. Proponuję pozytywne, bo Tony się z żadnym męskim Avengers jeszcze nie lubi, musi mieć jakiegoś... sojusznika. Może tak być?]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Lorna niecały rok temu była przykładną przedstawicielką Instytutu, więc zanim zaczęła się wojna Mściciele i X-Meni mogli niejednokrotnie współpracować ze sobą w obronie ludzkości i dobra, blablabla. Clint mógłby raz na przykład uratować jej dupsko, więc Lorna niby ma u niego dług wdzięczności, ale...
    ...ale nie zmierza go spłacać właśnie teraz. Powiedz mi tylko - jego łuk jest metalowy, ewentualnie ma jakieś elementy metalowe? ]

    OdpowiedzUsuń

  8. Uniosła dłoń ku górze, aby zetrzeć strużkę krwi, która sączyła się po jej brodzie, skapując z rozciętej wargi. Oddychała na tyle ciężko, aby musieć zrobić sobie chwilowa przerwę, oddalając się od pola bitwy. Przyglądała się teraz zamieszkom z bezpiecznej odległości, starając się znaleźć w sobie resztki motywacji, aby wrócić do gry. Właściwie miała ochotę po prostu obrócić się na pięcie i odejść, mając przed oczami widok ciepłej kąpieli, jaką mogłaby zaserwować sobie po powrocie do mieszkania. Przed wprowadzeniem planu w życie powstrzymał ją jednak widok Quicksilvera, który następnie zniknął, aby pojawić się dziesięć metrów dalej podstawiając nogę biegnącej z ratunkiem kobiecie, której nie potrafiła w tym momencie rozpoznać. Dostrzegła jednak kpiący uśmieszek na obliczu brata i mogłaby przysiąść, że z jego gardła wydobył się zduszone parsknięcie.
    Z przekleństwem na ustach powlokła się tempem godnym żółwia, mrużąc oczy i szukając miejsca, gdzie mogłaby po cichu znowu dać się wciągnąć w wicher walk. Nie była typem osoby, która potrafiłaby zrobić wejście smoka, zawirować, aby ponownie zniknąć, skupiając swoją uwagę na kimś innym. Swojego przeciwnika szukała z namysłem i ostrożnością, biorąc pod uwagę wszelkie czynniki zewnętrze i szanse jakie posiada w starciu z daną osobą. I kiedy zauważyła w oddali połyskującą tarczę Kapitana Ameryki, uznała że to będzie najodpowiedniejsza osoba na dzisiejszy wieczór, bowiem zaczynało powoli zmierzchać. Zdecydowanie zbyt długo ciągnęło się to starcie - czuła to całym ciałem, ledwo zmuszając się do jakiegokolwiek wysiłku. Zdecydowanie nie zregenerowało się po niedawnej operacji, która dawała o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach.
    Gdzieś kątem oka dostrzegła Clinta, jednak zignorowała go, co było podstawowym błędem. Nie powinna nikogo ignorować, nikogo, zwłaszcza osób takiej rangi jak Mściciele. Ale była tak bardzo zmęczona, tak bardzo chciała już zakończyć to wszystko, że pragnienia pozbawiły jej racjonalności.

    [ Od Ciebie zależy czy są to potyczki Mścicieli z X-Menami (Magneto wspiera w tej wojnie Charlesa), czy Mścieiele-Bractwo. Chociaż wolałabym te pierwsze, bo szczerze mówiąc Lorna jest raczej biernym członkiem Bractwa i nie wysilałaby się, aby robić rozróby na ulicach ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  9. Powinni się nauczyć jednej podstawowej rzeczy: jeżeli ktoś wyrywa ją o trzeciej w nocy z mieszkania, każąc spakować swoje ulubione zabawki i w sześć minut być na dole, gdzie czeka ktoś z Tarczy, to przenigdy nie namówi jej, żeby zamieniła czarny strój Czarnej Wdowy na jakiś jasny, kompletnie nie pasujący jej kombinezon, mundur czy jak to tam mogła nazwać te dziwne wdzianko. Na szczęście tysiące argumentów o tym, jak wygodny jest jej własny strój, do którego zdążyła się już przywiązać, dostosować go do każdej sytuacji (również pogodowej), poskutkowało.
    Wstawanie o tej porze i zbieranie swoich gadżetów, normalnych ubrań i szczoteczki do zębów było całkiem normalnym zajęciem, jeśli ściśle współpracowało się z Nickiem Fury'm. Przekonała ją też Maria, która zatelefonowała do Natashy i przedstawiła jej jeden poważny argument: zrób sobie przerwę od wojny, wróć do starego partnera i jedźcie do Mozambiku. Tak mniej więcej brzmiały jej słowa.
    Przy zamaskowanym samolocie znalazła się równie prędko, wpakowując swoje manatki do środka i uśmiechając się szeroko do Clinta.
    - Widzę, że ciebie przekonali co do jasnego stroju, co? - mruknęła pod nosem, dumnie prezentując się w swoim własnym. Usiadła za koło Bartona, by przegadać z nim pół lotu, a następne pół spędzić w milczeniu. Podobnie zresztą jak większość jazdy samochodem, załadowanym ich zabawkami, sprzętem i prowiantem.
    Clint nie był winny temu, że ta część podróży do celu misji przebiegała w podłym nastroju. Nawet pogoda, choć słońce dogrzewało i nieźle dawało w kość, nie przyczyniła się do tego, że Natasha wlepiła wzrok z gęste drzewa, obserwując kompletną dzicz z dala od jakiegokolwiek ośrodka życia ludzkiego. Żałowała, że gęstwina tak opanowała dawną bazę Tarczy, że samolot musieli zostawić w rękach innego agenta, który dostarczył ich tutaj jak taksówkarz klientów. Dalej musieli wlec się samochodem, który mimo nowinek technicznych, na taki upał nie był przygotowany.
    Samochód zatrzymał się praktycznie sam, silnik zgasł, a nimi delikatnie zarzuciło do przodu. Odpięła odruchowo pas, zdając sobie sprawę, że przed momentem Clint zadał jej pytanie, które chamsko zignorowała.
    - Na pewno nie jesteśmy na miejscu - mruknęła, po raz pierwszy od godziny spoglądając na Clinta. Czuła się szczęśliwa, że znów "będzie jak w Budapeszcie". Z drugiej strony, coś ją gryzło w środku. Bała się z nim rozmawiać, dlatego urwała rozmowę parę godzin temu. - Silnik padł?

    OdpowiedzUsuń
  10. Była kobietą, co automatycznie upoważniało ją do przywiązywania uwagi, jeśli chodzi o kolor stroju, jaki przyszło jej nosić. Stark czasem też śmiał się z niej, że na każdy bankiet stroi się jak prawdziwa dama, szykując odpowiednią sukienkę i chodząc po sklepach po pracy. Zawsze gardziła takimi kobietami, uważając je za puste i słabe, więc rozmowy o tym denerwowały ją dosyć mocno. Z drugiej strony jednak miała pewność, że jeszcze nie stała się bezwzględnym, męskim zabójcą, który nie ma w ogóle uczuć. Dobry szpieg i morderca powinien się ich wyzbyć. Ale nie Mściciel. Jeśli ratuje się świat, w grę muszą wchodzić jakieś emocje. Czasem całym światem jest jedna osoba. Wtedy nie ma zmiłuj, żeby uciec od sentymentów i czułostkowości.
    Akumulator jeszcze rozumiała, ale zegarek był już nie do pojęcia. Tym bardziej, że o ile jej było wiadome, te sprzęty jakoś specjalnie się ze sobą nie wiązały. Dlatego pewnie na jej twarzy pojawiła się dziwna mina, a raczej grymas, który szybko znikł, kiedy prężnie wyskoczyła z samochodu, nie kwapiąc się, by otworzyć drzwi. Zajęła miejsce Clinta, gdy wyjął swoją broń, przeładowała pistolet, sprawdziła gadżety, tak dla całkowitej pewności. I zaczęła szperać.
    - Nawigacja padła. Mamy szczęście, że są ślady po starej drodze do bazy. Jakoś trafimy. - Odrzuciła z powrotem sprzęt. - Wypadałoby się dowiedzieć, co właściwie jest grane, Clint. Clint?
    Spojrzała w bok. Hawkeye nie odpowiadał, nasłuchując i rozglądając się dokoła. Mogła w tej chwili zdać się tylko na jego sokoli wzrok.
    Wyjęła mapę, na której na wszelki wypadek zaznaczyła miejsce, do którego dążyli. Stara siedziba, nieużywana, opuszczona, tajemnicza. Nick nic o niej nie wspominał. Ona zaś nie ufała aż tak technologi, więc zdała się na zwykłą mapę, jak za dawnych lat. Tak ponoć robią zawodowcy, a Czarna Wdowa chyba się do nich zaliczała. Skrycie miała taką nadzieję, bo to nie lada prestiż.
    - Coś nie tak? - Po stwierdzeniu, że za cholerę nie wie, jak bardzo blisko czy daleko są od celu, powróciła do obserwowania Bartona.

    OdpowiedzUsuń
  11. [dziękuje bardzo! MAm nadzieję że uda się napisac jakiś wątek Clinta z Echo :)]

    OdpowiedzUsuń
  12. Szkołę przetrwania, jak to określano samotną wędrówkę po takiej puszczy, bez prowiantu i szans na przeżycie, odcięta od świata przeżyła nie raz. I nie traktowała tego bynajmniej jak rozrywkę, jaką dostarcza się spasłym telemaniakom, którzy tylko czekają, aż któryś z uczestników się rozpłacze, zatęskni za domem, albo zostanie wreszcie pożarty przez dzikie zwierze, chociaż prawo na tyle jest jeszcze normalne (czy raczej nie nienormalne), że nic takiego nie może stać się. Przynajmniej na wizji. To, co teraz miało miejsce to był póki co lekki kryzys. Natasha stwierdziła w myślach, że jeszcze zobaczą sami, co tak naprawdę ich czeka. Póki co, wolała otworzyć maskę samochodu, żeby zobaczyć, co takiego dzieje się z silnikiem i akumulatorem. Dla pewności. Wymownie pokręciła głową, dając znać Clintowi, że nic z tego i ktoś taki jak ona oceni co się stało na podstawie tego, co samochód kryje pod przednią maską. Zatrzasnęła klapę, złapała za swoją część bagażu, jaki przydzielił im Hawkeye i westchnęła głęboko, jakby to miało jej pomóc w zapanowaniu nad doskwierającym upałem. Chociaż jeszcze na szczęście nie poczuła ani jednej kropli potu. Chociaż z Clinta powoli zaczynały lać się strumienie, jakby miał się odwodnić. Uśmiechnęła się. Zupełnie jak wtedy na Kubie, rok temu. Całkiem zabawnie wtedy wyglądał.
    - Zaczekaj... - stanęła naprzeciw niego, zarzucając ciężki plecak na ramię i wyciągając złapany przy przepakowywaniu jeden z ręczników. Ręce miał zajęte przez trzymane bagaże i łuk. Przyłożyła miękki materiał do jego czoła, ocierając je z potu, potem dotykając nim jego policzki i nagie ramiona.
    Zauważyła, że patrzy jej w oczy. Poczuła niemiłe ukłucie w okolicach przepony, delikatnie uśmiechnęła się na sposób sztuczny i cofnęła się, żeby dać mu przejść do przodu. Czeka ich mała wycieczka pieszo do tamtej opuszczonej bazy. Chociaż bardziej od jej wyglądu ciekawiło ją, co tak naprawdę spowodowało wyłącznie się sprzętu. Teraz był bezużyteczny, mogą zostawić go z autem w cieniu drzew, gdzie się zatrzymał. I tak na tym pustkowiu nikt nie weźmie tych śmieci.
    Ostrożnie, stąpając prawie na samych palcach, postawiła pierwsze kroki na przód, stąpając po zarośniętej ścieżce. Zapomnianej przez świat.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Świetny pomysł :)! Myślę że taki wątek sprawdzi się idealnie :)]

    OdpowiedzUsuń
  14. [W sumie mogę zacząć xD]

    Maya od zawsze wiedziała, że dzieciaki uczące się w jej szkole są wyjątkowe. Może nie miały specjalnych mocy, może nie pochodziły z wybitnie bogatych rodziców ale przeżyły w życiu więcej niż nie jeden dorosły. Znała wszystkich rodziców, wiedziała kto przychodzi na wywiadówki, doskonale wyczuwała kto przychodził zapisać swoje dziecko na zajęcia. Jednak widok nieznanego jej mężczyzny, który w dodatku nie wyglądał na 'tatusia' wybitnie ją zainteresował. Obserwowała go przez dłuższą chwilę z okien jednej z klas po czym wyszła przed szkołe, wolała zainterweniować zanim mężczyzna wejdzie do środka - Przepraszam? Mogę panu w czymś pomóc? - stanęła na przeciwko niego niejako blokując mu przejście dalej.

    OdpowiedzUsuń
  15. Znała to spojrzenie. Znała za dobrze. Czasem zdawało jej się, że używał do zbyt często, zbyt często bez wymawiania słowa przepraszał ją za każdy swój gest, czyn, ruch, słowo. Tym razem, zanim cofnęła rękę i odrzuciła w bok ręcznik, już wiedziała, że odsunie ją od siebie. Usunęła mu się z drogi, zostając na moment w tyle. Czy to ona powinna czuć się teraz urażona? Przecież to nie jej wina, ona chciała pomóc, powinien to docenić. Zawsze doceniał, uśmiechał się. Nie tracił nawet odrobiny, resztki humoru w takich chwilach. Coś jednak chyba się zmieniło.
    - Ja jestem - zażartowała, chociaż tak cicho, że pewnie tego nie usłyszał. Chciała go rozweselić, ale sama nie czuła ani trochę radości, uśmiech był teraz równie abstrakcyjny co pięciogwiazdkowy hotel ze spa. Coś zaszeleściło za nią - to dziwaczny, kolorowy ptak poderwał się do lotu z krzaka.
    Czuła ból, gdy pojawiały się w jej głowie domysły, że to jej wina. Że to ona zawaliła na całego, że okazuje mu chłód, staje się obca dla mężczyzny, któremu zawdzięczała więcej niż wszystkim innym ludziom, razem wziętym i pomnożonym przez ilość strzał w kołczanie Clinta. Jak dobrze, że był z nią. Że miała do dyspozycji jego szorstkie dłonie, delikatnie obsługujące się strzałami. Jego sokoli wzrok, który wypatrywał każdy najmniejszy szczegół. Podążała czasem za nim, by sprawdzić, co jej umknęło. Umykało wiele rzeczy. Tak samo jak drzewa i zachód słońca.
    Stanęła obok niego, bez słowa spoglądając na konary drzew. Plec delikatnie obsunął się z jej ramienia, więc poprawiła do pospiesznie.
    - Musimy postarać się odnaleźć bazę zanim zapadnie zmrok - odpowiedziała cicho na jego słowa, kręcąc głową na jego pytanie. Nie miała pojęcia, jak długo czekali przy aucie i jak wysoko jest słońce, wszystko za sprawą gęstych konarów drzew. On mógł dostrzec, ona ledwo się domyślała.
    Dobrze wiedziała, o czym teraz myśli. Nie bez powodu pot mieszał się właśnie z pozostałościami po płynie odstraszającym owady na ich skórze. Zbliżał się wieczór, a wraz z nim cała masa latających paskudztw. Chociaż nie miała pojęcia, jak szybko nadejdzie mrok, bała się go tak, jakby miał nadejść niespodziewanie, w sekundzie. Zaczesała kosmyk włosów w tył, za ucho, żeby nie przeszkadzał jej we wznowionym marszu.
    Spojrzała przed siebie, idąc parę kroków za nim. Obserwowała, jak czujnie stawia stopę na ziemi. Oboje szli równie bezszelestnie. Chciała przerwać tę ciszę, która co jakiś czas zapadała. Chciała porozmawiać.
    - Cli... - urwała. Szept nawet nie uniósł się wyżej, nie odbił echem. Nie miała pojęcia, czy minęło pięć, dziesięć czy piętnaście minut intensywnego marszu w zamyśleniu. Ale pomiędzy gęstwiną liści, bluszczu i konarów dało się zobaczyć opuszczony budek, zamurowany i szczelnie zamknięty, z metalowymi drzwiami i nielicznymi widocznymi szybami. Był jeszcze dosyć daleko, ale nie minęłaby minuta, gdyby puścili się biegiem, by tam się dostać. On też to widział, zobaczył czujnym okiem jako pierwszy. Znaleźli pozostałości po opuszczonej bazie. Ledwo widocznej, ale opierającej się dziczy, która utknęła na murach, nie wchodząc do środka.

    OdpowiedzUsuń
  16. - To zależy kto pyta. - założyła ręce na pierści uważnie mu sie przyglądając. Kiedy do szkoły wchodzi jakiś mężczyzna nie będący ojcem/wujkiem/dziadkie/bratem i pyta o jakiegoś dzieciaka, zawsze zwiastuje to kłopoty. O ile pewnie mogła mu skopać tyłek za to że nagabuje biedne dzieci, nie chciała robić niepotrzebnego zamieszania, zwłaszcza że nie miała bladego pojęcia kim jest owy mężczyzna i po co to przyszedł. Przez ułamek sekundy przeszło jej przez myśl, że być może jest jakimś agentem gwiazd i chce zaprosić Chrisa na jakieś przesłuchanie, ale szybko odgoniła od siebie tę myśl. W końcu Chris, od dobrych ośmiu miesięcy nigdzie się nie pokazywał, bo przez chorobę matki kompletnie zamknął się w sobie. Ludzie z Disneya nie zjawiają się nagle nieproszeni i akurat o tym maya doskonale wiedziała.

    OdpowiedzUsuń
  17. Pojawienie się Clinta na jej drodze spowodowało, że zatrzymała się wpół kroku. Zdecydowanie nie powinna stawać w miejscu na polu bitwy, bo okazywała się być nadzwyczaj łatwym celem. To samo tyczyło się Clinta, jednak nieco się różnili - ona, nawet w pełni sił, nigdy nie była tak sprawnym akrobatą jak Barton i z trudem przyszłoby unikanie pocisków, co on mógł robić z łatwością (przynajmniej z takiego założenia wychodziła Polaris). Teraz zaś jej stan zdecydowanie odbiegał od "pełni sił", dziewczyna ledwo trzymała się na nogach, wlokąc się żółwim tempem. Większość uwagi poświęcała więc utrzymaniu siebie w pionie, będąc nieco nieobecna w tym momencie.
    -Zejdź mi z drogi, Clint - rzuciła na odczepnego, tak jak gdyby cała sprawa nie tyczyła się mężczyzny, a jego pojawienie się było wtrąceniem nosa w nieswoje sprawy. -Proszę... - dodała jeszcze, aby jakoś ułagodzić swoją wypowiedź. Co jak co, jako osoba, która starała się nadzwyczaj ignorować Mścicieli, wykazywała się dziwne oznaki sympatii i szacunku co do Hawkeye'a, do których jednak nie przyznałaby się nawet w sytuacji tortur na madejowym łożu.
    Wzrokiem błądziła gdzieś nad prawym ramieniem mężczyzny, starając się dostrzec Kapitana Amerykę, nie chcac dopuścić do zgubienia go w owym rozgardiaszu, gdzie panowała istna samowolka. Ostatecznie jednak była zmuszona spojrzeć na swojego towarzysza (równocześnie używając wszystkich sił, aby nie runąć jak długa po fali wstrząsowej) i dopiero teraz zdawało się, że zauważyła napiętą cięciwę. Ciche westchnienie, które wyrwało się z jej gardła było mieszanką zdziwienia i rozczarowania z domieszką swoistego rozżalenia ową sytuacją. Sama nie wiedziała czego spodziewała się po Clincie, który jakby nie patrzeć był jej wrogiem, ale na pewno nie miała na myśli tego.
    Celować w biedną, poranioną, Bogu ducha winną, kobietę? To poniżej jakichkolwiek standardów!

    [ Nadal nie wiem czy jego pseudonim się odmienia i jeśli tak to czy zrobiła to dobrze, wiec z góry przepraszam! ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie była amatorką, a jednak czuła się jak mała, bezbronna dziewczyna w samym sercu afrykańskiej puszczy. Żałowała, że spośród wszystkich misji w swojej karierze (wliczając do tego zlecenia i zemsty sprzed dnia, w którym Clint przystawił jej strzałę do skroni), zaledwie kilka odbyła na tym kontynencie, a w tym rejonie Afryki zaledwie jedną. I na pewno nie była ani trochę podobna do tej. Tam miała dostęp do mediów, ciasne mieszkanko, tłoczną kamienicę w centrum Johannesburga. Dwudniowe zadanie, proste jak drut - zabić wiceprezydenta Stanów, który zawędrował do RPA w gościnę. Proste, a jednak sprawy tak się pokomplikowały, że musiała załatwić zleceniodawcę, a wiceprezydenta do końca kadencji sama miała na oku, przynajmniej po części. To był pierwszy przejaw jej zdrowego rozsądku. Gdyby zabiła tego wiceprezydenta, ściągnęłaby na siebie uwagę całego świata. Tymczasem cały świat skupił się na niej rok i pięć miesięcy później.
    Mimo wszystko wiedziała, że nawet na równiku Słońce nie zachodziło tak szybko. Tutaj miało się wrażenie, że niebo zalewają czarne jak smoła chmury. Delikatne promienie zniknęły, zapadła noc. Nie dało się zobaczyć Księżyca, niebo było iście czarne. Wszystko dookoła wilgotne, powietrze nadal gorące. I te ślepia.
    Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy zobaczyła ślepia. Rozbłysły jak dwie żarówki w oddali i zbliżały się. Niesamowicie szybko. Wielkie bydle, nieznane jej z gatunku, wyskoczyło wprost na ich. Strzała Clinta napięła się, zwierzę padło zranione i wściekłe, zaczęło się szamotać. Próbowało ponownie zaatakować, ale nie zdążyło. Z głuszy strzał z pistoletu Natashy brzmiał jak wybuch bomby.
    Zmarszczyła brwi, nagle czymś olśniona. Odwróciła się, zbadała wzrokiem ścianę bazy i już miała coś mówić, kiedy zamiast słów wydała zduszony okrzyk.
    Trzy wielkie, ciemne, paskudne lwy. Wyglądały jak połączenie lwa i wilka. Kły miały ogromne, ślina ciekła im z pysków. Ich odór czuć było już z daleka. Nie zapowiadało się ciekawie.
    - Clint - prawie szeptała. Stanęła plecami do niego, zauważając, że z krzaków wychodzą kolejne dwa dziwaczne lwy. Zacisnęła zęby, mierząc w nie pistoletem i zaciśniętą pięścią lewej ręki, na której nadgarstku czekało parę specjalistycznych pocisków, gotowych wbić się w wielkie cielska bestii. - Clint, gdzie my trafiliśmy...
    To nie było pytanie. Raczej paniczny szept kogoś, kto z góry skazany jest na śmierć. Chwilowy. Czarna Wdowa nie mogła panikować. Nie mogła płakać, użalać się, nie mogła myśleć o żadnej przegranej. Zacisnęła powieki, po sekundzie otwierając oczy. Bestie zbliżały się powoli, jakby czekały na ten najlepszy moment, by uderzyć. Trzy po stronie Clinta, dwa naprzeciwko niej. Czuła, jak pot cieknie po jej karku, kołczan Bartona wbijał się jej w plecy. Zdecydowanie nie był to Budapeszt.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiatr niemiło bawił się kosmykami jej włosów, które zaczęły opadać na czoło, zasłaniając jej widoczność i drażniąc ją. Poddała się po trzeciej próbie zapanowania nad szaleńczym wiatrem, który diametralnie zmienił temperaturę wokół nich. Jeszcze przed chwilą prażyli się w słońcu, narzekając na gorąc. Teraz znikąd nadeszła noc, a wiatr był tak zimny i mocny, że momentalnie zapomnieli o duchocie, jaka panowała kilka minut temu.
    Małpa, która urwała spróchniałą gałąź zawyła nerwowo i uciekła w dal, jej piski zaczęły cichnąć. Oprócz nich i kreatur okrążających agentów nie było tutaj żadnego innego żywego stworzenia, chociaż miała wrażenie, że brakuje tu tylko jeszcze bzyczenia śmiertelnie groźnych owadów, żeby wszystko zaczęło się sypać. I tak mieli już nieciekawe położenie, a wolałaby walczyć z wężami i robalami niż tym czymś, co teraz zaryczało przeraźliwie. Odgłos poniósł się echem po dziczy, ptaki zerwały się z konarów wielkich drzew, a ona sama w ostatniej chwili umknęła przez zębami bestii.
    Kolejny huk. Kula przebiła na wylot cielsko jednego z wilkolwów, który zawył przeraźliwie i zanim skonał, odepchnął z niewyobrażalną siłą Natashę. Clint w oddali siłował się ze swoim potrójnym zestawem kreatur. Jak to możliwe, że rozdzielili się na taki dystans?
    Zdała sobie sprawę, że serce wali jej szybciej niż stuka dziób kolibra. Wilkolew na pewno ją usłyszy, to inteligentne stworzenia, wyuczone zachowań ludzkich. Z poprzednim siłowała się parę minut, umykając mu. Tego straciła z oczu.
    Zdradził go smród. Zawył głośno, rzucając się na nią, ale jeszcze kiedy był w powietrzu, w skoku, z jej nadgarstka wystrzeliły trzy pociski, które wbiły się w ciało kreatury. Jeden błysk, czarny lew zawył.
    - Co je... - mruknęła pod nosem, cofając się i czując, że coś szeleści koło jej nogi. Uskoczyła w ostatniej chwili przed ukąszeniem dziwnego węża. A jednak są tu jeszcze jakieś inne zwierzęta.
    Lew powinien być porażony śmiertelną dawką prądu. Jednak i jej gadżety tutaj nie działały. Zaklęła pod nosem po rosyjsku, dosyć dosadnie. Wilkolew dopadł węża po drodze, kiedy mknął ku Natashy. Złapał go w zęby, zgniótł w sekundzie i rzucił się na nią. Trzy strzały, chybiła. On też nie trafił, bo wywinęła mu salto w tył, przyłożyła kopniakiem w cielsko i szybkim ruchem wbiła nóż w podbrzusze. Pazurami rozdarł jej rękaw, zaczęła krwawić. I pocić się. Walka była wyrównana, jakby walczyła z godnym siebie przeciwnikiem. Z ludźmi szło jej zdecydowanie szybciej. Wilkolew zawył i upadł.
    Zgodnie z wydanym poleceniem Clinta rzuciła się biegiem przez chaszcze w stronę bazy. Złapała plecak, który zrzucił na bok. Ciężar był ogromny, kiedy i ten bagaż władowała na plecy, ale nie mogła go zostawić - i tak zabrali najpotrzebniejsze rzeczy, bez nich mogą zginąć. Teraz nie była już bezszelestna. Mknęła w ciemności, celując pistoletem w metalowe drzwi budynku.
    Clint głośno wrzasnął, z wysiłku. Stanęła w momencie jak wryta, obładowana plecakami, już przy samych drzwiach. Nie celowała w zamek. Jej broń mierzyła w bydle, które uwaliło się na Hawkeye'u i siłowało się z nim, kłapiąc zębami. Warga jej zadrżała, ale dłoń była nieruchoma. Czekała na odpowiedni moment, żeby strzelić. Nie znalazła go. Clint poradził sobie sam, a jej serce zrzuciło ciężar sto razy większy niż ten na plecach.
    Zamek po paru strzałach wyłamał się, ramie bolało jak cholera, więc zaraz po wejściu do środka upuściła torby. Hawkeye wpadł chwilę za nią, cały zdyszany. Zamknęła drzwi z całej siły, próbując zapanować nad rozwalonym zamkiem, który po tak długim okresie nieużytkowania ustąpił dosyć szybko. Baza była naprawdę opuszczona i stara, chociaż jej wnętrze pochłaniała ciemność. Widziała tylko Clinta, który opierał się plecami o drzwi tuż o bok. Patrzyli sobie w oczy i dyszeli. Właśnie przeżyli piekło.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ich oddechy, równie niespokojne i szalejące, uzupełniały się nawzajem, razem załamując ciszę, jaka od kilkunastu lat panowała w opuszczonym, szczelnie zamkniętym budynku, ukrytym przed światem pośród dziczy. Miała szczerą nadzieję, że baza była tak dobrze zamknięta na jaką wyglądała - kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, mogła zbadać pokój, w którym się znajdowali. Czy może raczej coś na wzór małego korytarza. Baza nie była zbyt wielka, przynajmniej według niej. Z korytarza wychodziło parę pokoi, większość zamkniętych. Nie wyglądało na to, żeby mieli tu spotkać jakieś dzikie zwierzę czy trujące rośliny. Na to liczyła i szczerze miała zamiar trzymać się tej myśli. Nie uśmiechało jej się kontynuować tej misji z perspektywą stoczenia boju z następnymi wilkolwami, które mieliby tu znaleźć. Na razie było spokojnie.
    Od parunastu sekund znów patrzyła w oczy Clinta. Serce przestało jej już walić jak młot pneumatyczny, jego oddech ustabilizował się. Miała ochotę dotknąć go, choćby tą obolałą rękę, którą drasnęły ostre pazury zwierzęcia. Musiała poczuć jego obecność obok siebie. Jeszcze przed momentem była pewna, że to koniec i będzie zdana sama na siebie. Nie zdążyła jednak wyznać mu tego, bo szarpnął mocno drzwi, wydostając się i zostawiając ją w wejściu.
    - Oszalałeś? - To miał być krzyk, a wyszedł z tego delikatny szept, bardziej opiekuńczy, należący do osoby zmartwionej znacznie lepiej niż do kogoś wkurzonego. Przy Clincie Natasha nie była kimś, kto mógł uchodzić za chodzącą maszynę do zabijania. Przy nim mogła okazywać uczucie - i tak jego czujne oczy wypatrzyłyby każdą emocje na jej twarzy, choćby tę najbardziej skrywaną.
    Jęk bólu, ryk zwierzęcia i świśnięcie pocisku w powietrzu, który wbił się w bydle w tym samym momencie, kiedy Clint upadł na bok. Pocisk wyszedł z jej pistoletu, uzbrojonego z tłumik. Nie chciała ściągnąć uwagi innych dziwnych stworzeń, które czaiły się w pobliżu.
    - Zaczekajmy tu do rana... - Oczywiste stwierdzenie wypadło z jej ust w tym samym momencie, kiedy przestawili cholernie ciężki stół, jaki Clint po wejściu do środka wypatrzył w jednym z pokoików obok. Był dosyć stabilny, więc nic nie powinno się dostać do środka, przynajmniej nie tak prędko. - Nie wiem, ile trwa...
    Urwała, łapiąc Clinta w pół i przytrzymując, by nie upadł. Jej wargi znów drżały. Złapała się parokrotnie na tym, że za każdym razem, gdy widzi Clinta w nieciekawym stanie dzieje się coś takiego. Powoli posadziła go pod ścianą. Nie widziała, jak głęboka jest jego rana. Automatycznie zapomniała o tej jego. Podała mu ręcznik wciśnięty w kieszeń plecaka, ten sam, któremu ocierała mu twarz parę godzin temu. Nic innego póki co nie miała pod ręką. Musiała dostać się do plecaków.
    Rękami, bez słowa, wymacała na podłodze materiał. Przyciągnęła do siebie pakunki, sprawdzając, ile mają prowiantu, leków i jaki jest stan apteczki. Ciemność przeszkadzała jej w poszukiwaniach czegoś konkretnego. Musiała zapalić światło, jakiekolwiek.
    - Gdzieś tu... Musi być coś... - mrucząc pod nosem, wyjęła z bocznej kieszonki jedno z pudełek z zapałkami. Zapaliła jedną, ogień rozświetlił mały fragment pomieszczenia dookoła nich. W pokoju wyglądało to jednak tak, jakby ktoś zapalił reflektor. Ogarnęła wzrokiem pokój. Nie zdążyła nic odnaleźć, zapałka zgasła i znów zapanował mrok.
    Kolejna próba. I dwie następne. Wreszcie mogła uczynić więcej niż dwa czy trzy kroki, zanim ogień dotknął jej palców. Całe szczęście, że tutaj nie było tak wilgotno jak tam. Drewna też jednak nie uświadczyli. Szósta zapałka, powoli zużywała niepotrzebnie zapas. Wreszcie coś odnalazła. W jednej z szuflad ktoś trzymał starą, na wpół wypaloną świeczkę. Zawsze coś.
    Kiedy płomień oświetlił trochę przestrzeni, usiadła koło Clinta. Za długo to trwało, powinna być tu razem z nim. Spojrzała mu w oczy.

    OdpowiedzUsuń
  21. - A więc Agent Nick Fury zainteresował się małym Chrisem, co? - przyjrzała się uważnie teczce, którą mężczyzna trzymał w rękach. Bajeczki o szkołach specjalnych mogli wciskać normalnym mamusiom, które przerażały 'nowe zdolności' ich dzieci. Maya nie była zwolenniczką szkolenia dziaciaków od przedszkola, zwłaszcza wtedy kiedy ostatnimy czasy nie wiodło im sie dobrze w zyciu prywatnym. - Więc dlaczego nie poprosił mojego męża, żeby zrobił mu dostęp do chłopaka? - zmrużyła nieco oczy obserwując uważnie każdy jego ruch - Rodzina Chrisa nie jest zainteresowana kolejną 'Szkołą Specjalną', mają ważniejsze sprawy na głowie. - odparła sucho. Nie, nie była niemiła, po prostu najważniejsze było dla niej zapewnienie spokoju Chrisowi w tak trudnych dla niego chwilach. Tak, fakt, miał parę niepokojących umiejętności, które z pewnością zwróciły na niego uwagę S.H.I.E.L.D, ale to nie znaczy że miał stać sie 'króliczkiem doświadczanym' w wieku dziewięciu lat.

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo długo niczego nie zauważyła. Jej szósty zmysł działał niezależnie od niej, ale nie oznaczało to, że miała w mózgu nadzwyczajny radar, który mówił jej, kiedy w najbliższej okolicy dzieje się coś niezwykłego. Przez większość czasu praktycznie nawet nie zauważała tej najbliższej okolicy - od prób skupienia się na zbyt wielu płaszczyznach naraz bolała ją głowa.
    Od dzieciństwa miała jednak w zwyczaju przyglądanie się wnętrzom ludzkich ciał, robiła to zazwyczaj mechanicznie, jakby na granicy świadomości. Krew w nich poruszała się zazwyczaj równym, uspokajającym rytmem. Poczuła się więc dość zaniepokojona, gdy serce osoby znajdujące się jakieś dwadzieścia metrów od niej nagle stanęło, chociaż nie od razu udało jej się zlokalizować źródło tego niepokoju - było to jak ukłucie szpilką w potylicę.
    Była właśnie w trakcie rozmowy z ukraińskim profesorem o nazwisku niemożliwym do wymówienia, gdy dodatkowo umysł jej rozbłysł czymś, co prawdopodobnie było wyładowaniem prądu. Drgnęła.
    - Przepraszam - powiedziała, obracając się szybko. Pewnie instalacja przebiła i jakiś nieszczęśnik wszedł prosto na urządzenie pod napięciem. W każdym razie dziwne było, że nikt na to nie zwrócił uwagi, ale nie miała czasu, aby się nad tym zastanawiać. Po prostu szła w kierunku tajemniczego wyładowania.

    OdpowiedzUsuń
  23. - A ja, mimo całego mojego szacunku dla pańskiej pracy i dla postaci Agenta Fury, wolałabym żeby zostawili państwo chłopaka w spokoju. Przynajmniej teraz. - zaprosiła go gestem do jednego z dużych okien budynku szkoły - Chris to ten chłopiec przy ścianie, w okularach. Jego matka zachorowała na raka, leczy sie od pół roku, niestety ostatnio jest z mią coraz gorzej. Oprócz niej chłopiec nie ma nikogo, ojciec zginął w wypadku samochodowym cztery lata temu, dziadkowie nie zyją od dawna. Lekarze dają jego matce maksymalnie pięć miesięcy życia. Pozwólcie mu spędzić ten czas z matką... - spojrzała na niego niemal błagalnie. Jeżeli chodziło o dzieciaki ze szkoły traktowała je jak 'swoje własne' i nie chciała żeby stała się im krzywda.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Lubię deszcz, dlatego karta Clinta również przypadła mi do gustu. Co do wątku - zdecydowanie jestem na tak, aczkolwiek byłabym niezmiernie wdzięczna za podrzucenie jakiegoś pomysłu.]

    OdpowiedzUsuń
  25. - wiec dlaczego teraz? W jego życiu oprócz choroby matki nie zdarzyło się nic wyjatkowego. Nie może nagle dowiedzieć się ze to on ja zabija. Nick chce go od niej zabrać i co? Izolować całe życie? Tego dla niego chcecie? - spojrzala na niego pytajaco po czym ponownie spojrzala na chłopca - to tylko dZiecko. Cokolwiek robi, z pewnością nie robi tego specjalne


    Echo

    Echo

    OdpowiedzUsuń
  26. Clint był w ogromnym błędzie. Nie mogła zgodzić się z nim, że był najmniej człowiekiem, co automatycznie można było rozszyfrować jako najsłabszym zawodnikiem w drużynie superbohaterów. Nikt nie potrafił strzelać z łuku tak, jak on. Nie tylko w grupie, ale chyba na całym globie i z tym kłócić się nikt nie mógł. Idealny wzrok, doskonała szybkość, niezawodna precyzja. On nigdy nie chybiał. A Czarna Wdowa? Umocnienie serum było tylko uproszczoną formułą, bo tak naprawdę w niczym nie mogła się przyrównywać do Kapitana. Po pierwsze, on był facetem. Tego nie trzeba było wyjaśniać. Po drugie, on był przystojnym facetem z całą masą mięśni. U niej mięśnie były w ogóle niewidoczne, jedynym jej atutem była precyzja w walce. Nie siła. Siły nie miała, chyba, że tę psychiczną. Tutaj rzeczywiście mogła pochwalić się niezłą odpornością na ataki telepatyczne. I w końcu: Kapitan był ikoną, legendą, bohaterem. Ona nie robiła nic innego, jak tylko oddalała swój wyrok śmierci i zacierała czerwony ślad w jej księdze. Gdyby to ona zarwała taką ranę, zwijałaby się tutaj z bólu. Clint siedział, próbując zwalczyć paraliżujące go uczucie niemocy. Widziała to po nim. Za dobrze go znała.
    Przeszedł ją dreszcz, niemiły i przerażający. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła, że coś jest nie tak. Ścisnęła mocniej dłoń Bartona, jakby bała się, że zaraz się jej wyrwie, nachyliła się nad nim i szepnęła do ucha.
    - Nigdy cię nie zostawię, Clint. Nigdy, przyrzekam. Zaraz się z tego wyliżesz, musisz tylko oszczędzać siły... - odsunęła się delikatnie, ocierając pot z jego czoła. Miał gorączkę, musiała ją natychmiast zbić. - Oszczędzaj siły. - Stanowczy głos Natashy powtórzył ostatnie słowa, gdy Clint spróbował przyciągnąć plecak w swoją stronę. Próbując powstrzymać łzy płynące do uczy, nachyliła się nad ich bagażami. Nie było zbyt wiele w ekwipunku z tego, co mogło mu pomóc. Nikt nie spodziewał się tutaj czegoś takiego, a resztę bagażu zostawili przy niedziałającym samochodzie. Zacisnęła wargi tak mocno, że aż poczuła ból.
    - Wypij to - podsunęła mu butelkę z wodą, do której dosypała rozkruszony w dłoniach lek. Zwyczajne lekarstwo na zbicie gorączki, podstawowy element każdej apteczki. Woda była ciepła, zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby Clint napił się czegoś zimnego.
    Przysunęła się do niego bliżej, tym razem z drugiej strony. Świeczka wylądowała koło niej, oświetlając ranę Bartona. Wyglądała paskudnie, ale nie chciała nic mówić. Ponownie sięgnęła do plecaka, wyjmując coś na przemycie ran i dezynfekcję. Będzie piec jak cholera, pomyślała, wylewając zawartość buteleczki na czysty ręcznik. Spojrzała w oczy Clinta. Na ułamek sekundy, chociaż miała wrażenie, że doskonale ją zrozumiał. Jakby niemo szeptała: "Clint, będzie dobrze".
    Przyłożyła ręcznik do jego rany, tym razem pierwsza łapiąc dłoń Hakwkeye'a. Ścisnęła ją trzy razy mocniej. Łza nie dała za wygraną i wypłynęła spod jej powieki, powoli sunąć po policzku w dół.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Oczywiście, że tak ;) Sif z racji fanatyzmu Autorki uwielbia Clinta ;) Jeśli trzeba może się nawet chcieć podszkolić w strzelaniu z łuku.]

    OdpowiedzUsuń
  28. [Nauka jednej sztuki za naukę drugiej. Świetny pomysł ;) Kto zaczyna. Jeśli ja, to zacznę jutro, bo wciąż jestem pod wpływem Czystej Krwi i mogę pisać bzdury. ;]

    OdpowiedzUsuń
  29. Optymizm w tej sytuacji był naprawdę wskazany. I każdy, komu uda się stwierdzić, że "mogło być gorzej" powinien dostać medal albo jakąś nagrodę Nobla czy coś podobnego za nieprawdopodobną zdolność. Siedzieli w opuszczonej, tajemniczej bazie, na drugim końcu świata, odcięci od prądu i bez żadnego środka komunikacji, a na zewnątrz roiło się od zmutowanych wilkolwów (do tej pory nie wiedziała, czym były te bestie), śmiercionośnych owadów, a noc zdawała się zajść kompletnie bez najmniejszego śladu zachodzenia, jakby ktoś zrzucił na nich czarną zasłonę. Do tego Clint zwijał się z bólu, z wyraźną gorączką, rozciętym trzema dziwacznymi pazurami bokiem, ściskając rękę Natashy tak, jakby chciał złamać jej każdy palec z osobna. Zawsze mogło być gorzej, chociaż ona tego nie potrafiła dostrzec. W końcu na policzku obojga dało się dostrzec pojedynczą łzę.
    Łza u Czarnej Wdowy. Równie rzadki widok, co papież jeżdżący na rowerze. Ona jednak była kobietą, to mogło się jej przytrafić raz na ruski rok. Ale Clint... On nie ronił ani jednej łzy, nawet przy niej. Znali się na wylot, ale to u Clinta świadczyło tylko o jednym: o bólu. Niewyobrażalnym bólu. Kolejna łza wypłynęła spod jej powieki, gdy usłyszała jego jęk. Poniósł się nieprzyjemnym, delikatnym echem po pustych pomieszczeniach. Płomień na świeczce chwilowo załamał się, jakby miał dość tego całego przygnębiającego nastroju i jednocześnie napięcia, jakie wytworzyło się między dwójką agentów. Natasha zaczęła zastanawiać się, co będzie, gdy knot się wypali, a ze świeczki nie zostanie nic. Leżała tu dobre kilkanaście lat, nie wiadomo, jak długo wytrzyma. Postanowiła nie zajmować się tym teraz. Póki co, mieli światło. To dawało im jakąś nadzieję. Przemyła szybko ranę, czując okropne pieczenie i ledwo powstrzymując się przed syknięciem.
    Nie mogła się oprzeć, by mu nie pomóc. Musiała złapać drugą koniec gazy, widząc jak trzęsą mu się ręce. Było mu zimno. To zapewne z gorączki. Kompletnie nie miała pojęcia, co zrobić. Ona! Zawsze uważana za tą, która zachowuje zdrowy rozsądek w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Ale nie w tej. Nie na tej misji, gdzie zrozumiała, jak bardzo liczy się dla niej Clint. I jak bardzo się myliła, gdy kazała mu o siebie walczyć. On nie musiał.
    - Nie - stanowczy głos i położenie dłoni na jego klatce piersiowej nic nie dało. Hawkeye nie zamierzał ustąpić, dobrze wiedziała, że nie będzie tutaj tak siedział. Wytarła zasychającą, irytującą łzę z policzka. - Powinieneś odpocząć. Masz gorączkę, poczekaj, aż spadnie... - Zaczęła zastanawiać się, gdzie tutaj będzie kran. Zimna woda powinna mu pomóc w zbiciu temperatury. Jednak od razu doszło do niej, że woda może być skażona, niebezpieczna. Nie wiadomo, co tu się stało. Ale te przerażające bestie, niedziałająca technologia, gasnące słońce w pięć sekund... To musiało być czymś powiązane. I mieć początek właśnie tutaj, w zamkniętej bazie. Już wiedziała, dlaczego Fury wysłał do tak banalnej z pozoru misji właśnie ich. Oni byli najlepsi, a tutaj nie wejdzie żaden amator. Nikt nie potrafiłby stawić czoła temu, co oni przeszli. Piekło, prawdziwe piekło. A co ich jeszcze czeka?
    - Clint - dzieliły ich milimetry, czuła jego gorąc, jego temperaturę. Ręce przestały się trząść, ale na pewno było mu zimno. I doskwierał ból. Jej ramię było niczym w porównaniu z jego bokiem. - Clint, powinieneś wziąć coś, co... Zabije bakterie. Nie wiemy, co tutaj może się czaić...
    Do tej pory bała się tego powiedzieć. Ale musiała. Stała na przeciwko Clinta, wpatrując się w niego niewzruszonym spojrzeniem. Martwiła się o niego.

    OdpowiedzUsuń
  30. Był w dosyć poważnym błędzie, chociaż nigdy nie zamierzała mu tego uświadamiać. Dobrze pamiętała tę noc, podczas której powiedziała mu, że nigdy nie płakała przez niego. Skłamała, tylko po to, by go nie zranić. Płakała raz, ten pierwszy przy nim, który przyporządkowałby zapewne do kciuka. Tego palca by sobie nie odciął, jest dla niego zbyt cenny przy naprężaniu łuku. Dobrze znała układ jego dłoni, gdy zabierał się do wystrzelenia strzały. Nigdy jednak nie potrafiła rozpracować jego precyzji. On się po prostu w to wczuwał, to była jego nieodgadniona tajemnica. Wkładał w to swoje serce, dlatego nigdy nie chybiał. Chociaż teraz nie trafiłby ze swoją sugestią. Płakała przez niego raz. Kiedy była pod ścianą, kiedy sprowadzał ją na ścieżkę zupełnie przeciwną do tej, którą kroczyła kilka lat temu. Powiedziała mu, że to przez żal za grzechy, jakie popełniła. A to były łzy bezsilności, dławiącej i dającej do zrozumienia, że życie do tej pory było nie tyle złe, co wręcz paskudne. Wtedy ją uratował, pocieszył, okazał serce. Tutaj od początku coś się kroiło, nie mogli temu zaprzeczyć.
    Uśmiechnęła się równie delikatnie i upiornie co on. Mimo, że cień zakrywał połowę jego twarzy, dobrze wiedziała, jaki to był uśmiech. Ten z rodzaju "będzie dobrze". Uradowała się, że nadal miał jakieś poczucie humoru, chociaż tkwili w tym bagnie po uszy. Sytuacja była tak beznadziejna, a on nadal potrafił ją rozweselić choć na ułamek sekundy. Przy nim teraz nie musiała udawać. Była sobą, dlatego swobodnie ocierała łzy, swobodnie, acz gorzko uśmiechała się.
    Przeszedł ją dreszcz, tym razem dużo przyjemniejszy niż ten, który poczuła widząc jego ranę. Ciepły, sprawiający, że w jej oczach na moment coś zabłysnęło, na dosłownie ułamek sekundy. Dokładnie tyle, ile trwał ich pocałunek. Ich usta nie zetknęły się od wieków, a dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za przyjemnymi wargami Clinta. Jednak teraz nie było czasu na romantyczne przemyślenia. Musieli działać, jeśli chcieli wyjść z tego cali.
    Chinina brzmiała prawie tak, jak jesteśmy uratowani!, chociaż wiedziała, że to nie da zbyt wiele. Wykonała jego rozkaz bez gadania, połykając dwie tabletki i popijając wodą z czystej butelki. Złapała ręcznik, który leżał obok niej i po raz ostatni otarła pot z czoła Bartona. Ich spojrzenia po raz kolejny skrzyżowały się w znajomy sposób, po czym Natasha zanurkowała w głębi pokoju, do którego weszli. To ona teraz trzymała świeczkę, grzebiąc po biurkach.
    - Trafiłeś - mruknęła pod nosem. Do tej pory raczej milczała, dopiero teraz z jej gardła wydobył się cichy, matowy głos. - Są tutaj trzy. Nie... Cztery bransoletki. Jedna nie działa... - dodała po chwili, wypróbowując wszystkie po kolei. Dawały równie słabe światło co świeczka, ale na latarki czy lampy nie mieli co liczyć. Podała jedną bransoletę Clintowi, wracając do niego.
    - Musimy zastanowić się, czego tak naprawdę tutaj szukamy... - Starała się nie myśleć o tym, że Clint nadal prawdopodobnie ma temperaturę, a jego bok nadal krwawił, bo rana nie zagoiłaby się tak szybko. Był słaby. Widziała to po nim, choć nie chciał tego okazywać. Instynktownie chwyciła go pod ramię, jakby chciała być blisko w krytycznym momencie. Czarno widziała wędrówkę korytarzami bazy.

    OdpowiedzUsuń
  31. Chyba nie bardzo wiedziała co się dookoła niej dzieje, wiec niczym dziecko bezwiednie pozwoliła sobie na to, aby pociągnął ją i prowadził. Nie wyrwała się, nie zmieniła toru biegu, nie zwolniła. Wyszarpnęła rękę dopiero, kiedy znaleźli się na peronie stacji metra i zrobiła to tylko po to, aby odskoczyć bok. Uciekła, tylko nie wiadomo czy od zasypującego się wejścia czy od Clinta.
    Nie znosiła tego wszystkiego - wszystkich Hulków, Stevów, laserów, pocisków, wybuchów, krwi. Nie znosiła tego wszystkiego i pragnęła tylko odrobinę spokoju, jednak jak na złość akurat w ostatnim czasie mogła szukać tego stanu ducha ze świecą w ręku. Mogłaby to wszystko olać, owszem, ale mimo wizerunku, który na siłę kreowała, mało w niej było z ignorantki i nie potrafiła odwrócić się plecami, wypiąć się na prośby i oczekiwania niektórych ludzi. Presja, która w większości sama tworzyła, nie pozwalała jej na zakopanie się w kołdrze i ignorowanie walenia do drzwi.
    Kolejny wstrząs był nieco lżejszy, jednak spowodował, że gruz posypał się na szyny metra, częściowo zasypując jedno z wylotów. Kolejna droga ucieczki została zablokowana, a unoszący się w powietrzu kurz zmusił ją do zakrycia ust dłonią. Jednak ta prowizoryczna ochrona nie powstrzymała ją od kilku nieokreślonych charknięć, które nie pomagały, a jedynie drażniły bardziej jej gardło. Nie zerkając na Clinta zaczęła nerwowo krążyć po peronie, starając się skupić swoje rozbiegane myśli i dojść do jakiegoś rozsądnego wniosku. Mimo wielu prób jednak w głowie miała istną Hiroszimę i Nagasaki, której nie ogarniała rozumem. Może dlatego w końcu skierowała wzrok na swojego towarzysza, szukając u niego jakiegoś wytłumaczenia.
    - Zabij mnie, błagam zabij mnie, abym miała święty spokój w końcu.
    Chciała powiedzieć coś w stylu "i co teraz...?" - coś całkowicie przewidywalnego i mało odkrywczego, jednak spomiędzy jej warg wyrwały się te, a nie inne słowa. Zbolały i zdecydowanie mało entuzjastyczny ton. Jak dorwie tego, kto wpakował ją w ta cała kabałę...

    OdpowiedzUsuń
  32. [Nie chce mi się przelogowywać na konto Matta, ale i tak mam dla niego propozycję :D Mianowicie pociągnęłabym akcję ze szkołą na porządną, męską awanturę, którą Matt wysmaży Clintowi z okazji tego, że żona się poskarży na akcję ze szkołą, więc jest dobre pole do awantury - w końcu dlaczego Fury nie kazał jemu tego sprawdzić, skoro to jego rodzina i tak dalej :D Co ty na to?]

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie miała dobrej pamięci do twarzy. Ogólnie nie była dobra w niczym, co wymagało towarzystwa innego człowieka nieznajdującego się w pozycji horyzontalnej. W pierwszej chwili więc nie poznała mężczyzny, który zagrodził jej drogę, jednak w końcu coś w jej umyśle kliknęło i zorientowała się, że ma do czynienia z agentem... Burtonem? Bernartem? W każdym razie, z kimś z SHIELDu. A że ci wszyscy tajni agenci raczej nie chodzą na sympozja naukowe celem się dokształcania, poczuła rosnący niepokój. Gdzieś w jej głowie chodził zegar, odliczający równo trzy minuty - czas, w czasie którego technicznie można przywrócić do życia człowieka, o ile ma się dużo szczęścia. Scarlett podejrzewała, że dzisiaj akurat go nie ma.
    - Co się, to cholery, dzieje? Kim jest Selvig? - zapytała, marszcząc brwi i zdejmując buty na obcasie. Coś jej podpowiadało, że w tej sytuacji sadzenie eleganckich, małych kroków nie będzie wymagane. - I nie mogę biegać, mam na brzuchu świeżą bliznę. To tak k'woli ścisłości.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Dziękuję za zwrócenie uwagi, pomyłki chodzą po ludziach :) Witam cieplutko i również wyrażam ogromną chęć na wątek. Tym bardziej, że Clint to jedna z moich ulubionych postaci od Marvela ^^ Wiedza Pepper... hmm... Byłoby zabawnie, gdyby była znikoma, ale jeśli uznamy, że poziom jej wtajemniczenia jest całkiem przyzwoity (wie co, gdzie, jak i kto), to da nam to teoretycznie większe pole do popisu. Przyznam, że się nad tym nie zastanawiałam, więc będę bazowała na tym, co ustalimy teraz. Jak Tobie byłoby wygodniej? :)]

    OdpowiedzUsuń
  35. [A czy zaistniałaby możliwość połączenia tych dwóch idei?
    Clint dostaje niecierpiące zwłoki zlecenie, dlatego ma zamiar skutecznie przeprowadzić całą akcję. Po drodze postanawia jednak pomóc pozornie obcej dziewuszce, za którą ganiali panowie z HYDRY. Kiedy już wróg został przegoniony, Hawkeye zorientował się, kogo tak naprawdę uratował, więc szybciutko zgarnia Saskię na przesłuchanie.]

    OdpowiedzUsuń
  36. [Tak się składa, że lubię zaczynać :D.]

    Niemalże każdej żyjącej i myślącej istocie przystoi zmierzyć się z impasem – wydaje się on być nieodzownym elementem egzystencji, który nadchodzi niepostrzeżenie, w momencie, kiedy się go nie spodziewamy. Towarzyszący ów ujawieniu szok bardzo często nie pozwala podjąć odpowiedniej decyzji, czego później żałujemy. Niektórym udaje się odkręcić zgubne skutki. Tylko niektórym. Malutkie grono szczęśliwców, którzy zza niewidzialnej błony przyglądają się osobom pozbawionym podobnego szczęścia, uśmiechu losu. Nieodgadnione fatum najwidoczniej woli z nas kpić.
    Działanie nieznanej nikomu siły dało jej się we znaki już w momencie urodzenia. Czynnik mutageniczny, DNA odmieńca. Kto by pomyślał? Taka zwyczajna dziewczynka, której – nawiasem mówiąc – nigdy nie fascynowały sprawy anormalne. Pewnie gdzieś tam, ponad głowami ludzi ktoś przypatrywał się Lenssen i dobrze bawił. Wściekła na świat i zagubiona kobieta wyposażona w coś, co sprawia jedynie kłopoty – normalnie boki zrywać. Niestety nie będziemy tu zgłębiać filozoficznych problemów, a przejdziemy do kwestii czysto realnych, rozgrywających się właśnie w tej chwili.
    Bała się mroku, bynajmniej teraz on stał się sojusznikiem Lenssen w cichej wojnie z politycznym półświatkiem. Kiedy podejrzane, ciche uliczki zostały otulone przez ciemność, Saskia wymknęła się ze swojego mieszkania, mając nadzieję na spędzenie kilku spokojnych chwil w nieciekawej knajpie. Podejrzewała, iż wszystko potoczy się szablonowo – wejść, wyjść i powrócić do gniazdka. Początki zapowiadały się niemal wspaniale, gdyż nie zaczepił jej żaden obcy osobnik, domagający się uwagi. Sam pobyt w lokalu również należał do tych trywialnych. Problemy wykwitły nieco później.
    Gdy mamy na myśli jej spotkania z przedstawicielami grup przestępczych, mamy na myśli głównie uprzejme najście we własnym domu, ewentualnie w pracy. Tym razem jednak ktoś obrał zdecydowanie kreatywną oraz zaskakującą wersję, która objawiła się w formie wyścigu po okolicy, gdzie ofierze nikt nie pomoże. Ich było trzech. Ona jedna. Agresywni mężczyźni, posiadający motywujące cele przeciwko niej, osobie całkowicie niedoświadczonej w walce.
    Mogła uciekać w nieskończoność, gdyż żadna umiejętność pomóc jej nie mogła. Saskia rozważała użycie zdolności, bynajmniej szanse na powodzenie były nikłe. Co w takim wypadku miała zrobić? Dobrowolnie pójść za nimi? O nie. Nigdy w życiu. Wolała uciekać, aż w końcu padnie
    Czyli w tym przypadku stosunkowo szybko.

    OdpowiedzUsuń
  37. Byłaby gotowa się kłócić, wmawiając mu, że źle siebie ocenia. Nie był słaby w jej oczach, nie był słaby w ogóle. Inaczej nie podniósłby się tak szybko, ignorując poważną ranę, piekielny ból i stając o własnych siłach na nogach tylko po to, by wykonać jakieś pieprzone zadanie, o którym okazuje się nie wiedzieli nic. Znaleźli się na samym końcu świata, zdani tylko na siebie nawzajem i tandetne, świecące bransoletki. Nie wystarczą im na zbyt długo, podobnie jak świeczka, którą trzymała w lewej dłoni. Starała się ignorować wosk, który od czasu do czas kapał na jej dłoń. Cieszyła się, że ma rękawiczkę, przynajmniej nie czuła większego bólu, gdy gorący płyn zastygał na jej ręce. Bransolety schowała za pas, przydadzą się później. Nie było sensu marnować prawdopodobnie jedyne źródło energi, jakie mieli w zasięgu. Ciekawa była, jak baza wygląda za dnia. Czy jest tu gdzieś choćby najmniejsze okno, zza którego szyby wpadałyby promienie słoneczne. Chociaż w tym momencie czuła się tak, jakby Słońce zgasło na zawsze. Mrok powoli przestał ją drażnić, oczy przyzwyczaiły się do takiej widoczności. Przemierzała korytarze bazy, stwierdzając w myślach zupełnie to samo co Clint. Była podoba do tej, którą znała na co dzień, tej naziemnej. Z jedną małą różnicą: prawdopodobnie poza tą częścią nie ma nic więcej. Po co niby komuś byłaby potrzebna większa liczba pomieszczeń w takim Mozambiku? Do tej pory nie miała pojęcia, po co w ogóle ktoś wybudował tutaj bazę.
    Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy usłyszała żart Bartona. Jednak uśmiech ten szybko zniknął z jej twarzy, jakby w ogóle na niej nie zagościł. Nie była to najlepsza pora na żarty. Spuściła jedynie wzrok, nadal w milczeniu posuwając się naprzód.
    Ten pocałunek. Zastanawiała się, czy w ogóle powinien mieć miejsce. Przypomniał jej o czymś, czym dawno nie zaprzątała sobie głowy. To był błąd, odrzucić Clinta. Przyrzekła sobie, że nigdy więcej tego nie powtórzy. Nigdy. Chociaż z obietnicami w jej przypadku bywało różnie. Dla przykładu, obiecywali sobie trzymać uczucia na wodzy. Nie wyszło. Wystarczyło przylecieć do Afryki, znaleźć opuszczoną bazę, stoczyć walkę ze zmutowanymi zwierzętami. I już pojawia się między tym wszystkim pocałunek. Chore.
    Spoglądała co jakiś czas na jego bok. Martwiła się, już nie zamierzała i nie mogła tego przed nim kryć. Zdawało jej się, że on o tym wie, ale nie poruszała tego tematu. Podobnie jak żadnego innego. Obwiniała się, że milczy, nic do niego nie mówi. Jakby była obrażona, a przecież nic jej nie zrobił. Chciała powiedzieć mu tyle słów, tyle wyjaśnić. A zaraz po tym, jak miała ochotę otworzyć usta i dać się ponieść, odzywał się cichy głos w jej głowie, który mówił on wie. I wtedy rezygnowała.
    - Nie zabrali stąd swoich rzeczy, mówisz? - uniosła wzrok na niego, rozglądając się po pomieszczeniu. Świeczka wylądowała na środku podniesionego stolika, dając nikłe światło na całe pomieszczenie. Teraz dopiero widziała, jaki burdel tutaj panował. Westchnęła, zabierając się za szperanie pomiędzy śmieciami. - Niektórzy nie ufają komputerom, Clint.. Wolą... Własne... - urywała słowa, siłując się z jakąś upartą szufladą. W końcu odpuściła. - Notatki.
    Zeszyt, który przed sekundą wpadł w jej ręce, wylądował na stoliku obok świeczki z cichym plaskiem. Teraz uśmiech powrócił na jej usta. Być może on nie chciał wiedzieć, co się tutaj stało. Ona tak. Czuła, że ta wiedza pozwoli im szybciej wrócić do domu. A na tym teraz zależało Natashy najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  38. - Tony Stark, lider Avengers... Nie, brzmi źle. Lider Avengers, Anthony Stark... Cholera – powiedział i pokręcił głową poprawiają garnitur przed lustrem. Stał tak już od blisko godziny nie mogąc zdecydować się jak powinien przedstawić się dziś, gdy pójdzie rozmawiać z Charlesem Xavierem. Nikt nie mógł się dowiedzieć o tym spotkaniu, dlatego niemalże wpadł w furię, gdy T'Challa – jak zwykle bezszelestnie – stanął za nim i chyba z trudem powstrzymywał napad śmiechu. W jego spojrzeniu czaiło się jednak coś skrajnie innego, powaga przemieszana z troską, która bynajmniej nie dotyczyła narcystycznych zapędów Starka i jego gadania do własnego odbicia. Tony odwrócił się i spojrzał niepewnie na swojego towarzysza oczekując jakichkolwiek wyjaśnień dlaczego zakłóca jego chwile z samym sobą. Po chwili takowe otrzymał, choć zaczął zastanawiać się czy na pewno chciał to usłyszeć. Nie lubił się ostatnimi czasy bawić w naukowca, a dzisiaj znów będzie musiał przywdziać fartuch. Czarna Pantera uważnie obserwował Tony'ego, a gdy skończył mówić skinął głową i zniknął w głębi korytarza. Stark jeszcze przez chwilę wpatrywał się w swoje lustrzane odbicie i po poprawieniu fryzury opuścił pokój Avengers Mansion i wyszedł z budynku. Adresu nie znał na pamięć, ale Jarvis szybko sprawdził, gdzie znajduje się gniazdo i przypomniał Tony'emu o dokładnej lokalizacji. Lubił tę okolicę, była spokojna, a jednocześnie nie na tyle by oszaleć z powodu ciszy i braku wydarzeń. Zawsze chciał mieć dom w tej dzielnicy, ale za bardzo przywiązał się do tego w Malibu by móc określić inny budynek takim mianem. Mimo wszystko nie zastanawiał się nad tym dłużej, wysiadł z auta i skierował się w stronę drzwi, które otworzył bez wcześniejszego pukania.
    - Clint, weź kurtkę, jedziemy do laboratorium. Muszę się osobiście przekonać, czy faktycznie znów coś uszkodziłeś i nie możesz trafiać do celu – krzyknął nie do końca wiedząc, gdzie on może być. Zapewne na górze, przeszło mu przez myśl, gdy zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Nie przypasowałby raczej tego domu do Bartona, ale nie znał go na tyle dobrze by móc to zrobić. - Jestem liderem, to są moje obowiązki... Jakieś muszę mieć, więc nie rób mi problemów i zbierz swój sokoli tyłek i pośpiesz się.

    OdpowiedzUsuń
  39. Zasadniczo Matta ciężko było wkurwić. Naprawdę ciężko. Trzeba było się porządnie namęczyć słowem lub uczynkiem, żeby podnieść mu ciśnienie do poziomu, który gwarantował eksplozję dzikiej wściekłości. Jednak tego procederu nie polecali lekarze i farmaceuci jako grożącego utratą życia, zdrowia lub przynajmniej spokoju ducha przez dni następujące po wybuchu. Jednak agentowi Bartonowi to się udało, kiedy postanowił naskoczyć na Mayę w jej szkolę i straszyć możliwościami Tarczy. Chociaż bez najmniejszego problemu mógł zgłosić się grzecznie do Matta i powiedzieć, jaki dostał rozkaz od Fury'ego, bo właśnie takiego działania nakazywała lojalność współpracowników, którymi niewątpliwie byli w ramach projektu Avengers.
    Dlatego Hawkeye został zaszczycony zawróceniem jego osoby z powrotem do sali z torami łuczniczymi, z której usiłował wyjść po zakończeniu swojego treningu.
    - Moment, mamy do pogadania. - Stwierdził głosem nieznającym sprzeciwu, zamykając za sobą drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  40. - Rozumiem, że nie doczekam się odpowiedzi na resztę pytań? - dopytała się jeszcze bez większego entuzjazmu. Sytuacja była taka jak zwykle - coś się dzieje, ona nie wie, co, i nikt nie ma zamiaru jej powiedzieć. - Mam zgadywać? Ile sylab? I nie chcę, abyś mnie brał na ręce, ale lewitować niestety jeszcze się nie nauczyłam.
    Podążyła jednak za nim posłusznie, mając szczerą nadzieję, że w końcu sytuacja się wyjaśni. Bo jeśli nie, znowu będzie miała niezłą nerwicę. Pomyślała o tym, że powinna sprawić sobie osobistą ochronę.
    - Niech zgadnę. Terroryści. A nie, ich już odhaczyłam na bankiecie z Natashą Romanoff. Szaleni naukowcy? Zostali jeszcze jacyś po tym, jak zostałam wyciągnięta przez Starka aby ich łapać? Mogły być jeszcze dzikie zwierzęta, ale to załatwiłam z agentem Blackiem. Więc nie wiem. Jakaś podpowiedź?

    OdpowiedzUsuń
  41. Zasadniczo nie wierzyła w szczęśliwy traf – przypadek, wypadek, bardzo prawdopodobne zdarzenie i tak dalej. Przez całe lata uparcie powtarzała, że wszystko zależy od samego człowieka, jego możliwości. Co jednak miała powiedzieć, kiedy została niemal ocalona? Tutaj kręci się wiele osób, przyuważyć gońców mógł każdy. Dobre sobie. Tym razem Saskia nie miała innego wyjścia – los się do niej uśmiechnął, toteż powinna się cieszyć. Takich okazji nie będzie zapewne wiele.
    Ostrożny człowiek w mgnieniu oka zorientowałby się, że w tej scenie zaistniał element, który nie pasował do całości. Koleś z łukiem nigdy nie spaceruje bezcelowo po zapuszczonej okolicy. Wyżej wymieniony osobnik nie trafia nagle do centrum nieciekawych wydarzeń, doskonale panując nad nerwami i zachowując się niczym przykład kogoś, kto doświadczył w życiu wszystkiego.
    Ona jednak tego nie zauważała. Albo po prostu nie chciała. Jej oczy przypatrywały się po kolei napastnikom, później zaś zerkały niepewnie na stojącego opodal mężczyznę, tak w kółko. Wciąż nie mogła wyzbyć się szoku oraz zmęczenia.
    I właśnie w tym kluczowym momencie nadszedł czas na kolejny punkt przedstawienia – podziękowanie. Saskia zawsze miała problem z wypowiedzeniem tego jednego słowa, zupełnie jakby miało wypalić ślad w jej gardle. Niestety – wcześniejsza sytuacja nie należała do tych, kiedy to bohaterowie bez słowa odchodzą z miejsca wydarzeń, w mgnieniu oka o wszystkim zapominając.
    - Ja… Dziękuję. Nie miałabym szans przed nimi uciec.
    Miała już po prostu odejść. Biegiem dotarłaby do swojego domu, powiadomiłaby brata. Wspólnie odnaleźliby remedium, gorsze lub lepsze. Byleby tylko zapobiec kolejnym nagonkom czy niezapowiedzianym wizytom. Saskia podejrzewała, że w tym przypadku najlepiej pomoże zmiana tożsamości, być może również miejsca zamieszkania. Nie chciała tego, aczkolwiek tylko tak miała szansę przywrócić chociażby cząstkę normalności.
    To aż śmieszne, iż do tej pory nie dotarła do niej cała powaga sytuacji. W mózgu Lenssen rozbrzmiewał krótki scenariusz przedsięwzięć na najbliższą przyszłość, nie żadne domysły dotyczące nagłej pomocy.

    OdpowiedzUsuń
  42. Sif nie należała do kobiet, które jedynie walczą. W Asgardzie stanowiła istotę tego, czym jest Wojna i dlatego każda okazja do podziwiania wojennego kunsztu sprawiała, że na jej pozornie obojętnych ustach pojawiał się delikatny, subtelny półuśmiech, zaś w zwykle znudzonych oczach zaczynały błyszczeć ogniki prawdziwego zainteresowania. Midgaard był intrygującym miejscem, w całej swej złożonej strukturze, jednak Sif nie lubiła przebywać w tym obcym dla siebie miejscu. Najlepiej czuła się w swoim mieszkaniu lub właśnie tutaj, w bazie Mścicieli, a konkretnie w sali treningowej. Każde z tych miejsc przypominało jej Ojczyznę. Ostatnią z dziewięciu Krain, do której nie mogła powrócić. Jeszcze nie teraz.
    Kiedy wchodziła do sali treningowej w duchu liczyła, że będzie mogła poświęcić trochę czasu i zrelaksować się, ćwicząc rzucanie nożami w ruchome cele, jednak szybko okazało się, że nie była pierwszą osobą, która wpadła na tak genialny pomysł popołudniowego treningu. Bogini nie znała zbyt dobrze Clinta, lecz nawet bez podstawowym danych na jego temat mogła powiedzieć z całą stanowczością, że sposób w jaki napinał cięciwę, wypuszczał strzałę, a nawet lokalizował kolejny cel czyniły z niego doskonałego wojownika. A Sif rozkochiwała się w doskonałościach.
    Z tego powodu kobieta w milczeniu przyglądała się jego walce, bawiąc się trzymanym w ręku nożem. Siedząc tak w kącie nie zdawała sobie sprawy, że jej obecność mogła być niepożądana. W zasadzie nawet ją to nie obchodziło. Każdy Mściciel był swoistym indywiduum, który działał tylko i wyłącznie w pojedynkę. Sif nie zamierzała obtaczać swoich słów w lukrze, zaś gestów maczać w wazelinie. Nie potrzebowała przyjaźni ani popularności. Chciała pozostać sobą.
    - Walczyłam już każdym istniejącym rodzajem broni, z wyjątkiem łuku – wyszeptała jak zahipnotyzowana, przyglądając się specjalnie dopasowanemu orężu. – Każda broń w rękach wojownika jest jak dłuto w dłoniach rzemieślnika, ustalające kształt wszechrzeczy.
    Kobieta uśmiechnęła się smutno, a później, odkładając nóż na krzesło w pobliżu, zaklaskała bezgłośnie.
    - Żadne brawa dość dobrze nie oddadzą czci prawdziwej sztuce.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ociągała się przez dłuższą chwilę stojąc mu przez cały czas na drodzę. Ot taki konflikt wewnętrzny: Pozwolić PO DOBROCI ingerować agencji w życie Chrisa? Czy im nie pozwolić, narobić sobie tym samym kłopotów i skazać małego na dziwne 'zaczepki' w innym miejscu? Zerknęła kontem oka na chłopca, który wpatrywał się w ścianę i był bliski płaczu, pewnie któryś z kolegów znowu mu dokuczał. - Tylko nie palnij na dzień dobry, że to on zabija własną matkę.. Nie żeby coś, po prostu wiem jak mało delikatni potraficie być. - mruknęła pod nosem mierząc go wzrokiem. Zaprosiła go gestem do środka i podeszła do Chrisa - Chris, kochanie... Pan Verloc chciałby z toba chwilę porozmawiać. To bardzo miły pan więc nie masz się czego bać - powiedziała z uśmiechem, zupełnie innym tonem niż rozmawiała z Burtonem - Jest przedstawicielem takiej fajnej szkoły, której dyrektora zainteresowały twoje rzeźby. Pan Verloc stwierdził, że jeszcze nigdy nie widzał czegoś tak pięknego.. Prawda? - spojrzała na Burtona wzrokiem mówiącym tylko jedno: Spróbuj zaprzeczyć, a wylecisz stąd szybciej niż zdążysz powiedzieć 'do widzenia'.

    OdpowiedzUsuń
  44. Notatnik był czymś na miarę złotej wskazówki, którą teraz dostali. Prawdopodobnie gdyby nie natrafiła na niego podczas szperania w szufladach porozwalanych biurek, nie ruszyliby dalej z niczym. Los jednak miał to do siebie, że wymagał czegoś w zamian za podpowiedź w takich chwilach. Z drugiej strony, czy to, co do tej pory przeszli było zbyt małą zapłatą? Nie sądziła. W dalszym ciągu jedyną rzeczą, jaka chodziła jej po głowie była poważna rana, zadana Clintowi. Po stokroć mniej dbała o powodzenie misji. W każdej zawsze pojawiał się krytyczny moment, kiedy miała ochotę usiąść pod ścianą, zapłakać i poddać się, zwyczajnie rezygnując. Pierwsze łzy miała już jednak za sobą. A zrezygnować nie mogła w żaden sposób. Nawet, gdyby Clint zdecydował się uważać na swoją ranę i nie zagłębiać się w bazę (co było niemożliwe), nie mieli jak wezwać pomocy. Byli zdanie tylko na siebie i właśnie poczuła, jak dramatycznie brzmią w myślach te słowa, powtarzane po raz setny dzisiejszego dnia.
    Przeglądanie zeszytu było jak odkrywanie jakiegoś skarbca. Co chwila odczytywali jakąś informację, które zaczęły układać się w logiczną całość. Natasha zdobyła nawet ołówek. Był wciśnięty pomiędzy ostatnią kartkę, na której zapiski właśnie odczytywał Barton. Zaczęła nim coś notować na kartce, pojedyncze słowa, które chwilę później miały ułożyć się w logiczną całość, dać jakieś wyjaśnienie, sposób zakończenia tej piekielnej misji raz na zawsze. Clint był szybszy.
    Być może dlatego, że co chwilę ją rozpraszał. Nie robił nic, co mogłoby to spowodować, przynajmniej nie specjalnie. Jego oddech, jego dotyk, bliskość jego ciała. Co parę sekund zerkała ukradkiem na jego minę, po czym od razu przenosiła wzrok na krwawiącą ranę. Wyglądało na to, że trzyma się całkiem nieźle. Ale znała go za dobrze i wiedziała, że nie daje po sobie poznać bólu. A on znał za dobrze ją i wiedział, że martwi się o niego. Nie mogły umknąć mu te ukryte spojrzenia, posyłane pomiędzy odczytywaniem zapisków nieznanego agenta.
    - Mówię ci, skończymy jak Banner - wyszeptała pod nosem, półżartem, półserio. Widać najgorsze chwile miała już za sobą, bo humor powoli jej wracał. Chociaż na jej usta nie wkradł się choćby cień uśmiechu. - To nie brzmi za fajnie, w każdym razie. Ale, jak to mówią, raz się żyje.
    Przeładowała broń, odrzucając ołówek. Świeczka ponownie wylądowała w jej dłoni, uniesiona ku górze. Światło, które dawała, powoli stawało się coraz słabsze. Oby nie zajęło im to długo.

    OdpowiedzUsuń
  45. [Pomysł mi jak najbardziej przypadł do gustu :) Zobaczymy, co nam z tego wyniknie, o. + Gdyby coś było nie tak, krzycz, a od razu się poprawię. ]

    Jeśli istniało na świecie coś, bez czego Pepper nie byłaby w stanie normalnie funkcjonować, z całą pewnością był to swego rodzaju porządek, jaki starała się wprowadzać wszędzie, gdzie się tylko pojawiała.
    Ład, rutyna. Bezpieczeństwo.
    Nie, nie lubiła zmian i nie miało znaczenia to, czego owe zmiany miałyby dotyczyć. Gdyby tylko mogła, wyeliminowałaby je całkowicie. Uczucie utraty gruntu pod stopami nie należało do najprzyjemniejszych, jakie mogła doświadczyć. Po co więc niepotrzebnie się nim katować? Nie widziała w tym najmniejszego sensu.
    Zbyt wiele uwagi poświęcała na to, by wszystko, za co się brała, było zawsze dopięte na ostatni guzik. Jeśli coś nie szło po jej myśli, czy też stopień dopracowania nie bardzo jej odpowiadał, rozważniej było nie wchodzić jej wówczas w drogę.
    Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszy dzień przejdzie do historii, jako jeden z tych, w których nic nie idzie tak, jak iść powinno. Począwszy na zawieruszonej teczce z dokumentami dotyczącymi najnowszego przetargu, na szukanie której poświęciła cały ranek, przez rozbity kubek w firmowym bufecie, na braku profesjonalizmu kończąc. A ostatniej z wymienionych rzeczy, Pepper zdzierżyć nie mogła. Do teraz zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że przy całej obstawie ochrony, w którą bądź co bądź inwestowali ogromne pieniądze, jedna z tych okropnie upierdliwych dziennikarek z tygodnika, który męczył ją już od dłuższego czasu, zdołała dostać się do jej gabinetu. To właśnie z tego powodu niemal od razu postanowiła wezwac do siebie szefa ochrony Stark Industries - jednego z nielicznych osób, z którymi rozmowa nie przyprawiała ją o istny ból głowy i chęć szybkiego wyemigrowania z kraju.
    I tu kolejne zaskoczenie i punkt, który z całą pewnością wyłamywał się z bezpiecznego planu dnia, który ułożyła sobie zaraz po przebudzeniu.
    Spoglądając na znajomą twarz mężczyzny, którego nie spodziewałaby się tu spotkać nawet przy innych okolicznościach, zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. Może to efekt przepracowania? A może po prostu zaczyna mylić podstawowe fakty. Nie mogła wykluczyć już chyba żadnej, nawet najbardziej absurdalnej możliwości.
    Przymknęła na moment oczy i zaczerpnęła nader głębokiego tchu.
    - Nie przypominam sobie zmian w zespole - zaczęła zmęczonym głosem. Dość podejrzliwie, warto dodać, ale chyba nie można się jej dziwić, czyż nie? Z natury nie należała do zbyt ufnych osób.

    OdpowiedzUsuń
  46. Scarlett nagle poczuła się jak w horrorze. Nie wiedziała tylko, czy spodziewać się Samary, Jasona czy jakiegoś monstrum z powieści Kinga. Brakowało jeszcze, aby się rozdzielili i na bank będą martwi. Jak wiadomo, w takich wypadkach przeżywa tylko dziewica, a Scarlett nie sądziła, aby szybko znaleźli jakąś.
    - Jakie "ono"? - zapytała. - Mógłby ktoś powiedzieć mi, co się tu dzieje? Jesteśmy przez coś gonieni? Szaleje tu psychopata? A może kolejny Asgardczyk z awersją do mycia włosów? - Tryb bezsensownej ilości włączył się automatycznie i trzymał się nieźle, jak zawsze, gdy była zdenerwowana. - Dlaczego cackasz się akurat z nami, a nie z tą setką ludzi, którzy akurat tu dostają kociokwiku? - Pytania mnożyły się niczym szczury w spiżarni, a Scarlett wątpiła, czy otrzyma sensowną odpowiedź. Ci wszyscy agenci z SHIELDu mieli jedną wspólną cechę - nic nie mówili, a potem dziwili się, że wobec tego ludzie nic nie wiedzą. Nic dziwnego, że trzy czwarte ludzi, z którymi mieli styczność za nimi nie przepadała. A Scarlett wyjątkowo nie lubiła sytuacji ze zbyt dużą ilością pytań przy zbyt małej porcji odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  47. [SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
    http://the-bellagio.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  48. [Bez zbędnych ceregieli, poproszę o jakiś ciekawy wątek. Karta bardzo mi się podoba, a z racji spadającej aktywności na blogu, powracam ze świata umarłych po to, by Was rozruszać. Bardzo lubię Clinta (filmowego, komiksy znam tyle-o-ile) i, że się powtórzę, jak to mówią "chcę wątka".]

    OdpowiedzUsuń
  49. [Jak wspomniałem w komentarzu wyżej, niestety znam komiksowe uniwersum naprawdę ubogo, więc będę musiał znów zdawać się na Ciebie. Zanim odpiszę Jess, dam znać, że konkretnego pomysłu nie mam. Siedzę sobie tutaj jako jedna z wielu ofiar przeziębienia, otoczony zużytymi chusteczkami, z zaczerwienionym nosem i mam wrażenie, że nie zdołam wymyślić niczego, co mogłoby nam zagwarantować dobrą zabawę. Będę musiał prosić Ciebie.]

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Przepraszam za tę straszną zwłokę! ]

    Obrzuciła spojrzeniem maszynę, którą użył przed chwilą Hawkeye i chociaż zaschło jej w gardle na widok butelki wody, zignorowała to ruszając za mężczyzną. Nie miała przy sobie nawet złamanego grosza, bowiem została wyrwana z łózka w środku nocy i wyszła niemalże tak jak stała, i chociaż wydobycie czegokolwiek z tego blaszanego pudełka, byłoby dla niej łatwizną, nawet w obecnym stanie, nie używała mocy do takich czynności. Zresztą, to podchodziło pod kradzież, prawda? Zabawne, terrorystka, która brzydziła się kradzieżą, informacja na pierwszą stronę jakiegoś marnego tabloidu.
    - Jesteś pewien, że nie jeżdżą tutaj normalne pociągi? Nie mówię o tych widmo, tylko takie, które w ułamku sekundy mogą zrobić z nas krwawą miazgę... - rzuciła za nim dosyć niepewnie jak na to, jaką powinna udawać. Powinna być teraz sztywna, stała w odczuciach i niezwykle odważna, jednak ten obrazek został zatarty wraz z pierwszym obrażeniem, z pierwszymi kropelkami krwi, które poczuła na końcu języka. Teraz jawna była jedynie niepewność i nieufność, która wzmożona się wraz z walkami. Sama mogłaby powiedzieć, że jej brak zaufania nie może się zwiększyć już, jednak dzisiejszy dzień potwierdził zupełnie co innego. W jednej chwili przestała ufać komukolwiek, poza jasnym podmuchem, który czasami mijał ją gdzieś na polu bitwy z zawrotną prędkością, a który oznaczał jej brata.
    Ostatecznie jednak przyspieszyła kroku, z lekkością niepodobną do jej obrażeń, zeskakując na tory i w końcu zmniejszając odległość miedzy nią a Clintem do dwóch kroków. Mogła zrównać się z nim, idąc ramię w ramię, ale jednak wolała mieć wgląd na to co robi. I jakby co to on pierwszy ujrzy światła pociągu i zostanie przejechany - może ona w tym czasie wpadnie na pomysł jak uchronić się przed niechybną śmiercią. Nawet te kilka sekund pozwoliłyby jej uskoczyć w bok, przylegając do ściany (a że była niezwykle drobna istniała szansa na to, że ściany wagonu jej nie dotkną) bądź użyć mocy. Co prawda wiązałoby się to z wielkim niebezpieczeństwem, no ale...
    - I mógłbyś teraz mnie wykończyć - dodała jeszcze pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, wypowiadając w końcu na głos myśli, które kołatały jej się od chwili, kiedy gruz zasypał im pierwsze wyjście. Z niemałym zaskoczeniem przyjęła to, że złożył łuk, chowając go do kołczanu, a w jeszcze większe zdumienie wprowadziło ją to, że odwrócił się do niej plecami. byli zupełnie inni - ona, która analizowała jego każdy gest, mając mięśnie napięte do granic możliwości, będąc w każdej chwili gotową do skoku, do ataku, do ucieczki, i on który zachowywał się dość swobodnie.

    OdpowiedzUsuń
  51. Irytujące uczucie, nienazwane do tej pory, które męczyło Natashę od samej feralnej podróży samochodem, nagle zniknęło. Po raz pierwszy od dłuższej chwili pobytu w tym kraju nie miała wrażenia, że to wszystko jest bezcelowe, bezsensowne i ogólnie denne. Nie było to tylko zresztą jej własne "widzimisię", bo sytuacja nie prezentowała się kolorowo. Siedzieli w opuszczonej, prawdopodobnie skażonej bazie Tarczy, otoczonej przez wygłodniałe zmutowane bestie, odcięci od świata, jej rana na ramieniu, która była niczym w porównaniu do boku Clinta.
    Te myśli powtarzały się w kółko, jak przeklęta sekwencja, nudna i przygnębiająca. Teraz czuła jednak coś zupełnie innego. Być może mogła to nawet nazwać podekscytowaniem. Że wreszcie na coś wpadli, że zbliżają się do celu. Że nie będą musieli gnić tutaj do śmierci, uwięzieni i pozbawieni czegoś bardziej pożywnego od paru zgarniętych z niedziałającego auta leków i marnego prowiantu.
    Nie powiedziała nic, posuwała się równo krok w krok za nim. Bezszelestnie, lepiej niż cień. Poczuła, jak muska jej ramię, kiedy sięga po strzałę i ją napina. Serce Natashy automatycznie przyspieszyło, jej skóra już szykowała się na atak wroga z zaskoczenia.
    Nie było potrzeby ładować pistoletu. Mimo wszystko, nie opuściła broni. Nigdy nie należało tracić na gotowości, nigdy.
    - Tylko mi nie mów, że musimy zniszczyć niezniszczalny metal na ziemi - szepnęła półgłosem, obniżając świeczkę w dłoni. W zasadzie dawała i tak nikłe światło, była coraz mniej potrzebna. Naprawdę mieli mało czasu.

    OdpowiedzUsuń
  52. - Coś mi się obiło o uszy – przyznał w odpowiedzi na jego ironiczne pytanie i oparł się łokciem o poręcz schodów. Czy Clint myślał, że ta wizyta sprawia Starkowi jakąkolwiek przyjemność, czy chociażby satysfakcję? Że podoba mu się sterczenie tutaj i poniżanie się proszeniem o to, czy łaskawie może mu pomóc? Bo jeśli tak... no to się mylił. Tony właśnie przegapiał najnowszy odcinek X-Factora, a nie lubił, gdy coś przeszkadzało mu w oglądaniu ulubionego programu. Ulubionego od chwili kiedy zaczął spędzać na kanapie więcej niż powinien i od kiedy zrozumiał, że w telewizji właściwie nie puszczają niczego ciekawszego. No, i zastanawiał się przy okazji, czy nie dałby rady wkręcić się tam na jurora, to zdecydowanie poprawiłoby jego – ostatnimi czasy negatywny – wizerunek. Choć do programu uwielbianego przez miliony zapewne nie wezmą podstarzałego alkoholika, który jest potencjalnym zagrożeniem dla wszystkiego dookoła, a najbardziej dla samego siebie. Zawsze można jednak spróbować!
    - Dziękuję za radę, jak kiedyś postanowię z niej skorzystać to przypomnę sobie komu zawdzięczam tę wiedzę. A teraz zabierz ode mnie tego... psa – powiedział i uniósł brew ku górze, gdy usłyszał ciche warknięcie. Nawet zwierzęta go już nie lubią? Nie to żeby on jakoś specjalnie za nimi przepadał. - I wsadź ten uparty jak cholera tyłek do mojego samochodu bo ja naprawdę nie mam całego dnia. Ktoś musi rządzić firmą, budować broń zagłady, stabilizować stosunki na Bliskim Wschodzie, wyrwać panienkę... - tu zrobił pauzę nie do końca pewien, czy naprawdę powiedział to ostatnie. - Poza tym póki co jesteś w MOJEJ drużynie, a nie Rogersa, więc wszelkie obiekcje i tak nie będą uwzględniane, wiesz, że mnie mało interesuje wasze zdanie, i tak zawsze robię to co chcę. - stwierdził Tony nieco obojętnie i uśmiechnął się. Właściwie to nie do końca była prawda, ale skoro już wszyscy mają go za takiego co pozjadał wszystkie rozumy, i który nigdy nie wie co robi, to czemu psuć sobie tę najwyraźniej zasłużoną opinię? - Zrozum, że bardziej nam się przydasz jako dobrze widząca Artemida, Legolasie, a T'Challa po prostu się martwi... Bądź ma w tym jakiś głębszy interes, ale nie doszukujmy się negatywów.

    OdpowiedzUsuń
  53. Volrina/Uciekinierka26 września 2012 15:37

    [Jasne, że sobie życzę, teraz to chyba możliwe, skoro nie ma wojny. Bo Clint, o ile dobrze rozumiem, należy do Mścicieli,to wcześniej raczej nie miałby ciepłych uczuć w stosunku do mutantów. Masz jakieś życzenia odnośnie miejsca i okoliczności spotkania?]

    OdpowiedzUsuń
  54. Natashy absolutnie nie było do śmiechu. Po dokładnym przyjrzeniu się całej przestrzeni stwierdzeniu w duchu, że ta misja jest naprawdę jedną wielką pomyłką w ich życiorysie i kilku wymienionych spojrzeniach z Clintem, została w miejscu, nadal unosząc pistolet ku górze. Ciągle naładowany, jakby stała na straży, podczas gdy Hawkeye obchodził dokoła reaktor, przyglądał mu się tak, jakby chciał uchwycić każdy szczegół rdzenia, zanurzając się we fioletowym świetle, jakie biło na wszystkie strony.
    Przygryzła wargę nieświadomie, dosyć mocno, aż poczuła smak krwi na języku. Wszystko przez ranę Clinta. Opatrunek, najbardziej prowizoryczny ze wszystkich, jakie wykonała, przesiąkł krwią. Nie wyglądało to dobrze, jednak Barton zdawał się być pełen sił. Pochłonięty zabawą z tajemniczymi przyciskami, nawet nie usłyszał, gdy Natasha mruknęła pod nosem do siebie parę soczystych słów w języku ojczystym.
    - Wilki na pewno nam się nie przewidziały - odpowiedziała mu jakże trafnym stwierdzeniem dopiero po jakimś czasie. Jednocześnie do pomieszczenia wpadło światło, rozświetlające powoli mrok, do jakiego zdążyli się już przyzwyczaić. Zdmuchnęła płomień ledwo tlący się już na resztce świeczki. Chyba nie będzie już im potrzebna.
    Powoli, nadal nieprzekonana, spuściła broń w dół, podchodząc do Clinta i chwytając jego dłoń tą ręką, której ramie zaczynało znów boleć.
    - Mam nadzieję, że nie wysadzisz nas w powietrze - szepnęła, ciągnąc delikatnie w stronę wyjścia. - Nie zamierzam siedzieć tutaj dłużej. W raporcie zjadę nieodpowiedzialność naukowców, mówię całkiem szczerze, ja... - zamilkła, gdy napotkała jego spojrzenie. - Chodźmy stąd.

    OdpowiedzUsuń
  55. [z gory sorry za opóźnienie w odpisywaniu xd spontaniczny wypad w góry mi się trafił xd aż żal było nie wyjechać w ostatnie dni wakacji xD]
    - Tak oczywiście, zrobię panu kawy panie Barton.. A Chris chętnie napije się soku, prawda? - zapytała z lekkim usmiechem po czym posłała 'mordercze' spojrzenie mężczyźnie. Wciąż nie podobał jej sie pomysł choćby rozmowy z chłopcem. Zresztą.. Kim był ten cały Burton? Jeśli Odpowiednia Organizacja interesowała się chłopcem, Nick Fury powinien osobiście pofatygować się i z nim porozmawiać. - Z mleczkiem? - usmiechnęła się niewinnie

    OdpowiedzUsuń
  56. [Zapraszam na Tarczowy wątek z waszą najwierniejszą niańką : D Jeśli coś wymyślisz, zacznę z wielką chęcią!]

    OdpowiedzUsuń
  57. Bycie najlojalniejszym z lojalnych miało swoje jasne i ciemne strony. Satysfakcja po wykonaniu swojej pracy najlepiej jak to możliwe brzmi świetnie i zawsze stanowiła fundament zadowolenia z życia według agenta Coulsona. Tego typu przyjemności mógłby wymienić całą pokaźną listę i odnotować dokładnie częstotliwość ich pojawiania się, jednak nie mogło być wiecznie tak słodko i rozkosznie. Do ciemnych stron zdecydowanie należało uspokajania atmosfery i niedopuszczanie do powstania wewnętrznych konfliktów, które przy tak wielkiej ilości zawiłych stosunków i umów zarówno oficjalnych, jak i niepisanych, mogło stać się dla Tarczy zabójcze. A na to Fury pozwolić nie mógł, chociaż sam nie kwapił się do rozwiązywania konfliktów i uspokajania nastrojów, w końcu jego rolą było wydawać rozkazy i pilnować ich bezwzględnej realizacji, zdecydowanie zaś nie spełniał wymagań na stanowisko psychologa-rozjemcy. Od tego miał swojego wiernego Coulsona, który siłą spokoju i wiecznym wsparciem dla każdego chętnego Mściciela działał cuda i sprawiał, że podopieczni nie postanowili się jeszcze pozabijać. A nawet jeśli postanowili, swoje mordercze zapędy pozostawili w stanie zahibernowanych zamiarów. To również było zadanie Phila – nie dopuścić do eksplozji wielkiej frustracji, której nie dało się uniknąć przy tej formie współpracy i tym kalibrze działań.
    Agent Barton nie był zadowolony. To na pewno. Jeśli Fury nie miał zamiaru chociażby znaleźć się z nim w jednym pomieszczeniu, sytuacja musiała być stosunkowo ciężka do rozwiązania. Lub wymagać umiejętności z zakresu dyplomacji, w końcu szef wszystkich szefów uważał, że dyplomacja to sztuka mówienia spierdalaj tak, żeby zobligowany do spierdalania poczuł podniecenie na myśl o nadchodzącej podróży. A Hawkeye zdecydowanie miał pozostać w szeregach Avengers, taki był plan i Phil nie mógł zrobić nic innego, jak tylko uprzejmie zapukać do pomieszczenia w Avengers Mansion, gdzie przebywał Agent Barton i przywołać na twarz swój poczciwy uśmiech, który od czasu do czasu działał nawet na Tony’ego Starka. To z kolei prawdziwe osiągnięcie.

    OdpowiedzUsuń
  58. [ Co prawda po rozejmie Lorna wycofała się do swojego ojca raczej i siedzi po uszy w papierach Genoshy, jednak dla Clinta znajdzie czas na jakieś potyczki i współprace. ]

    OdpowiedzUsuń
  59. [nie przejmuj sie Xd moje ogarniecie dzisiaj jest na poziomie totalnego zera :) wątek wręcz wskazany! I jakbys rzuciła jakiś pomysł to po pierwsze byłabym TAKA wdzięczna, a po drugie chętnie bym zaczęłą :)]

    OdpowiedzUsuń
  60. [Jak najbardziej pasuje :)]
    'Nudne i nieciekawe' to zazwyczaj obce słowa dla agentów Tarczy. Jednak tym razem Agentka Hill mogła spokojnie i z absolutną pewnością powiedzieć, że nie jest to jej wymarzony dzień. Przeszukiwanie akt w poszukiwaniu nadrobniejszej wskazówki dotyczącej podwójnego agenta, który być może zasilił ich szeregi, powodowało że Maria chciała strzelić sobie w głowę własną bronią. Dodatkowo, gdyby Nick Fury dowiedział się że istnieją choćby podejrzenia 'nieproszonego gościa', zrobiłby wszytskim (nazywajmy rzeczy po imieniu) z dupy jesień średniowiecza. - Mam dla ciebie zadanie na wieczór - Clint wydawał się być idealnym 'sprzymierzeńcem' cichego przeszukiwania. Mogłby poprosić o pomoc Coulsona ale on chyba testował najnowsze zabawki Starka - Mamy prawdopodobnie 'nieproszonego gościa' na pokładzie - rzuciła na stolik obok Burtona sterte papierów - A ty mi pomożesz dowiedzieć się kim on może być..

    OdpowiedzUsuń
  61. - Nie bardzo interesuje mnie co z tym zrobisz Agencie Burton. Masz go znaleźć zanim dowie się o wszystkim Fury. Możesz losować kartki, możesz sprawdzić wszystkich pokolei, możesz nawet poprosić o magiczne zaklęcie samego Harry'ego Pottera. Nie wiem, nie obchodzą mnie twoje metody. Masz. Go. Tylko. ZNALEŹĆ. - zaakcentowała odpowiednio ostatnio słowo i spojrzała na niego poważnie - Doskonale wiesz, co będzie się tu działo, jeżeli Nick dowie się, że istnieją choćby podejrzenia, że mamy tu jakiegoś szpiega. Dla własnego spokoju ducha, czy co tam w tobie siedzi... Powinieneś już od dobrych trzech minut wertować ten stos kartek.

    OdpowiedzUsuń
  62. Hill spojrzała na miejsce, które wskazywał Burton i po raz pierwszy dnia dzisiejszego miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie była pewna jak zareaguje Clint, bo niezbyt często widywał ją choćby z delikatnym uśmiechem, a co dopiero tarzającą się ze śmiechu na podłodze. Jedynie zmrużyła więc oczy po czym podniosła wzrok na mężczyzne - Więc chcesz mi powiedzieć, że podwójnym agentem jest nie kto inny jak Nick Fury... Tak? - zapytała dla pewności po czym znów spojrzała na kartkę - Wszystko pięknie Burton, tylko powiedz mi... Po co? - założyła ręce na biuście - Weź kogoś zaufanego i sprawdźcie tego drugiego gościa, a dopiero później wysnuwaj niosące za sobą mocne konsekwencje wnioski...

    OdpowiedzUsuń
  63. Volrina/Uciekinierka8 października 2012 16:51

    [Hah, niech żyje nieszablonowe myślenie! I tym razem ja przepraszam za zwłokę, ale komputer nie wytrzymał mojej obecności i padł. Cóż, mnie się to zdarza.]

    Volrina nie należała do osób specjalnie cierpliwych. Najczęściej było wręcz przeciwnie i dziewczyna, powstrzymując uderzanie czubkiem buta w podłogę z irytacją i zaciskając zęby, tłumiła cisnące się na usta przekleństwa. A tego dnia wyjątkowo nie miała ochoty na stanie w długim ogonku w punkcie xero, kiedy ludzie przesuwali się do przodu w iście żółwim tempie a w pomieszczeniu panował nieprzyjemny zaduch. Dziewczyna wachlowała się kartką, którą miała skopiować, o czym już zdążyła prawie zapomnieć, kiedy w końcu doczekała się swojej kolejki.
    Miała wrażenie, że ludzie przyglądają się jej podejrzliwie, czemu nawet się nie dziwiła, wyglądała zapewne dokładnie tak jak się czuła. Jak wyglądałby chyba każdy na jej miejscu, po ledwie trzech godzinach snu.
    Wycofała się, ustępując miejsca pozostałym, niechcący potrącając kilka osób i mamrocząc jakieś przeprosiny. W tym momencie im współczuła, co w jej wypadku było raczej rzadkie.

    OdpowiedzUsuń