Daniel Rand
dla przyjaciół Danny | światu znany jako Iron Fist
najemnik| 31 lat | udziałowiec Rand-Meachum| zwolennik świętego spokoju
Podróż człowieka przez życie, od narodzin aż do śmierci, powinno się spisywać rocznikami. Uwzględniać tylko to, co najważniejsze. Krótko, zwięźle i na temat, nie zanudzając nikogo tym, co zdarzyło się pomiędzy. Jednak człowiek ma z natury to do siebie, że ulega emocjom. Nie potrafi się skupić, wczuć w rytm. Usilnie stara się pokazać, jak bardzo jest uczuciowy, jak jego żywot bogaty jest w ból, radość, pragnienia i nadzieję. Daniel Rand jest tylko człowiekiem, tak samo jak my, więc nawet gdybyśmy chcieli skupić się wyłącznie na suchych faktach, do zwięzłej relacji wkradnie nam się cała masa tych niepotrzebnych bzdur. Od emocji jednak nie da się uciec. Można je stłumić, ale wtedy wracają ze zdwojoną siłą. Nikt ich nie pokona. Nawet człowiek, który odnalazł mityczną równowagę umysłu. A takim człowiekiem rzekomo jest Daniel Rand.
Niewielu zna mit o mieście K'un-Lun. Niewielu wie, że Himalaje nadal skrywają niesamowite sekrety, chronione przez potężne moce. Niektórzy mówią o magii. Inni o nadludzkich istotach z innego wymiaru. Jedno jest pewne - młody Wendell Rand jakimś cudem odnalazł drogę do miasta. Nikt nie spodziewał się, że będzie wielką zgubą dla ludu Smoczych Króli. Ratując życie władcy, został przygarnięty przez niego niczym syn, co wkrótce przerodziło się w wojnę domową pomiędzy Wendallem i pierworodnym dziedzicem tronu. Rand stracił swoją wielką miłość, patrząc jak umiera mu na rękach po wybuchu wojny domowej, pokonał rywala i jako szary obywatel wrócił do Nowego Jorku i zaczął układać sobie życie od nowa. Piątego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku Heather Duncan urodziła mu ślicznego syna. Danny. Rósł szybko, pilnie się uczył, mówiono o wielkim talencie nad wyraz spokojnego dzieciaka. Wkrótce obietnice składane przez ojca się sprawdziły - został zabrany, by zobaczyć mit na własne oczy. K'un-Lun miało okazać się miastem cudownym i pełnym tajemnic. Okazał się zgubą dla rodziny Randów. Himalaje nie są przyjaznymi górami. Jednak ich wola była niezwykła: zabrały życie wszystkim uczestnikom wyprawy, oprócz dziewięcioletniego chłopca. I, jak się później okazało, Harolda Meachuma, który intrygą przejął rodzinną firmę Randów.
K'un-Lun przygarnęło małego Danny'ego. Stało się nowym domem dla osieroconego chłopca, zagubionego w tym wszystkim, wiecznie zamyślonego. Stało się inspiracją, szkołą życia i miejscem, gdzie zgłębił największe sekrety wszystkich znanych sztuk walki. I przede wszystkim, tajemniczej energii Chi, pochodzącej z równowagi umysłu, ciała i ducha. Lata mijały, wiedza przybywała, a Danny stał się Danielem, kiedy na jego piersi pojawił się znak smoka. Był gotowy. Był gotowy do walki, do pomszczenia śmierci rodziców i odzyskania tego, co mu się należało. Opuścił mityczne miasto, kierując się od razu do Nowego Jorku. I pewnie większość z was jest pewna, że Harold Meachum pożałował swojej obojętności, intryg i zdrady. Jednak nie spotkała go kara z rąk młodego Randa. Nikt, kto ma chociaż odrobinę szlachetności w sercu, nie zabiłby starego, schorowanego człowieka na wózku inwalidzkim. Chociaż karma działa, bo mimo decyzji Daniela, Harold został zabity przez kogoś innego.
Nigdy nie planował być jednym z tych wariatów, którzy ratują świat w imię wyższej idei dobra i pokoju. Nigdy nie sądził, że to, co umie, wykorzysta w walce przeciwko szerzącemu się złu i przestępcom. Nigdy nie sądził, że ktoś tak niepoukładany jak Luke Cage da mu do zrozumienia, że świat go potrzebuje. Niekoniecznie jako agenta Tarczy, Mściciela na pełnym etacie czy działacza charytatywnego. Jako bohatera do wynajęcia.
Człowiek, który nie pojawi się na twojej imprezie urodzinowej, jeśli nie zagwarantujesz mu osobnego pokoju, najlepiej ze stosem książek. On wielbi spokój, chociaż niekoniecznie musi go szukać dookoła siebie. Wystarczy, że zagłębi we własnym umyśle. Cierpliwy, opanowany, milczący, obserwujący cały otaczający go świat z lekkim przymrużeniem oka. Ceni sobie prywatność, choć nie jest to dobre wytłumaczenie, dlaczego żaluzje w oknach jego mieszkania są zawsze zasunięte. Zdecydowanie najgorszy materiał na towarzysza zabawy. On nie przywykł do okazywania zbyt wielu emocji. To całkiem normalne, gdy wie się, co niesie taka postawa.
Człowiek, który nie pojawi się na twojej imprezie urodzinowej, jeśli nie zagwarantujesz mu osobnego pokoju, najlepiej ze stosem książek. On wielbi spokój, chociaż niekoniecznie musi go szukać dookoła siebie. Wystarczy, że zagłębi we własnym umyśle. Cierpliwy, opanowany, milczący, obserwujący cały otaczający go świat z lekkim przymrużeniem oka. Ceni sobie prywatność, choć nie jest to dobre wytłumaczenie, dlaczego żaluzje w oknach jego mieszkania są zawsze zasunięte. Zdecydowanie najgorszy materiał na towarzysza zabawy. On nie przywykł do okazywania zbyt wielu emocji. To całkiem normalne, gdy wie się, co niesie taka postawa.
Zawsze czujny i gotowy do akcji. Długie lata wytrwałej praktyki nauczyły go, jak wyczuć energię i wykorzystać Chi w walce. Sekret tkwi w jego dłoni i choć po użyciu mocy musi przez jakiś czas regenerować siły, posiada wielką moc. Tak wielką, że może leczyć rany, jeśli odnajdzie w swoim wnętrzu wystarczająco dużo odwagi, by przeciwstawić się przeznaczeniu. Jego ciało nauczyło się ignorować ból, nieważne jak mocnym uderzeniem spowodowany. Iron Fist posiada niemalże doskonały wzrok. Wszystko to czyni z niego prawdziwego smoczego wojownika. Rzadko używa broni, nieczęsto zdejmuje swój strój. Nie lubi zwracać na siebie uwagi. On działa szybko, skutecznie i przede wszystkim, rozsądnie. Człowieczeństwo, jak uważa, to jego największa słabość. Ludzie bowiem nie potrafią docenić potęgi, jaką może dać im spokój. Stąd tak bardzo są zagubieni w otaczającym ich chaosie. A gdzieś obok, w cieniu, niezauważony, przygląda im się on. Danny Rand, Iron Fist. Bohater do wynajęcia.
[Tu będzie tak, jak Danny lubi. Krótko i zwięźle. Proszę państwa, oto Iron Fist. Mam nadzieję, że karta jest w porządku, że postać nie została przeze mnie zepsuta. Jeśli tak, bić mnie po głowie od razu. Konkretne wątki, konkretne. Takie, do których się przykładacie. I to by było na tyle.]
[Tu będzie tak, jak Danny lubi. Krótko i zwięźle. Proszę państwa, oto Iron Fist. Mam nadzieję, że karta jest w porządku, że postać nie została przeze mnie zepsuta. Jeśli tak, bić mnie po głowie od razu. Konkretne wątki, konkretne. Takie, do których się przykładacie. I to by było na tyle.]
[No to ja pierwsza powitam na blogu - witam więc, zapraszam do zabawy, a nad wątkiem możemy pomyśleć wspólnie.]
OdpowiedzUsuń[Witam bardzo serdecznie. I trochę mi głupio, że nie pierwsza, bo - jeśli mózg mi się nie zlasował - z obecnych na blogu postaci Jess ma najmocniejsze powiązanie z Dannym.]
OdpowiedzUsuń[Znając Scarlett właśnie łazi, ponieważ ma dosyć dziecka - wbrew pozorom nie jest zbytnio prorodzinna. Zawsze jakiś początek, potem fabuła zapewne nam się rozwinie... Jeśli chcesz - zacznij, jeśli nie, zrobię to ja, rano.]
OdpowiedzUsuń[Ja prywatnie jestem złośliwą maszkarą i z reguły ludzie cieszą się, kiedy nic nie mówię o ich dziełach, bo ja zwykle przyczepiam się pomyłek. A w karcie Danny'ego nie dopatrzyłam się żadnej. Zresztą lubię tę postać, więc za bardzo nie wysilałam wzroku, żeby jakieś na siłę dojrzeć. Powiązanie w zakładce da się załatwić bez większych problemów, może nie tak od ręki, ale obiecuję, że jeszcze do końca tygodnia, bo i tak planuję gruntowny remont karty.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wątek, to mam małą zagwozdkę. U mnie jest prawie tak, jak w komiksie, oprócz tego, że Jess wcześniej przyłączyła się do Avengers. Na chwilę obecną Luke jeszcze nie wie, że dziecko jest jego, a Danny, że dziewczynka będzie miała na imię Danielle... I zastanawiam się, jak tutaj skombinować wątek. Mogę zacząć, tylko mi coś podszepnij.]
[ Witam. Jak zwykle, nie pierwsza, ale zawsze. I zabieram się za czytanie karty. Miłej zabawy na blogu :) ]
OdpowiedzUsuń[Karta bardzo mi się podoba, fajnie napisana, konkretnie i krótko :3 Życzę miłej zabawy w takim razie ;)]
OdpowiedzUsuńMiała ogółem dwa problemy. Pierwszy - była na przyjęciu, drugi - była na przyjęciu, a tydzień temu rodziła dziecko. W zasadzie te dwie sprawy były ze sobą połączone swoistym sprężeniem zwrotnym. Dziecko urodziła metodą najmniejszego oporu, znaczy przez cesarkę, a jej rozpruty brzuch posłużył jako pole dla wypróbowania żelu regenerującego jej własnej produkcji i, na szczęście, nic nie wskazywało na to, aby w środku bankietu puściły jej powłoki brzuszne. W zasadzie czuła się całkiem nieźle, jakby ktoś wreszcie zdjął przytwierdzony do jej brzucha kilkukilogramowy ciężarek.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie sprawiało to, że przyjęcie było ciekawsze w jakikolwiek sposób i po trzech godzinach miała już serdecznie dosyć wszystkiego i przyrzekła sobie, że jak tylko wróci do domu, to ni kataklizm, ni wojna nie wyciągną jej z laboratorium. A już na pewno nie zrobi tego groźba kolejnych bankietów.
Nie znała niemalże nikogo i szybko przekonała się, że większości zaproszonych tu ludzi nie bardzo chce poznać, wobec czego wróciła do swojego stolika. Który, jak na złość, był zajęty. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie poszukać sobie innej miejscówki, gdzie mogłaby w spokoju udawać, że jest bardzo zajęta i nie może rozmawiać, ale z drugiej strony to był w końcu jej stolik. Usiadła za nim ciężko.
- Dzień dobry - odpowiedziała na powitanie mężczyzny, który zajął jej miejscówkę i uniosła brew. - Interesujący dziś dzień, zgodzi się pan?
W międzynarodowej mowie bankietowej oznaczało to "Nudno tu jak cholera". Czasami także mogło oznaczać "Nudno tu jak cholera i to twoja wina" albo "Nudno tu jak cholera, więc skoczmy do łazienki na szybki numerek", jednak to wymagałoby dodatkowych znaków poczynionych za sprawą mimiki, a Scarlett zawsze w takich sytuacjach decydowała się na oficjalną wersję.
Koniecznie chciała coś zrobić. Im dłużej nie miała możliwości uczestniczenia w głównym nurcie wydarzeń, tym bardziej rozpierała ją energia. Nigdy nie sądziła, że do tego stopnia przywyknie do bycia jedną z Avengers. Dotychczas zwykle narzekała na konieczność ratowania ludzi, których nawet nie zna. Obecnie była gotowa robić cokolwiek.I jednocześnie do niczego nie potrafiła się zebrać.
OdpowiedzUsuńWystarczyło tylko, żeby rano otworzyła oczy, a do głowy przychodziło jej pierwsze pięć pomysłów. W drodze na śniadanie pojawiało się drugie tyle, po czym zaczynał się nieregularny ich przyrost. Średnio jedną trzecią próbowała zrealizować, ale już w połowie przygotowań wiedziała, że jej nie pójdzie. Sprawy wyglądały tak niemal codziennie. Jedyne, do czego potrafiła naprawdę się zmobilizować, a czego nikt od niej nie wymagał, to pójście do sklepu po Lucky Charms. Jej córka uwielbiała Lucky Charms oraz jogurt wiśniowy o każdej porze doby. Dlatego Jessica doskonale już wiedziała, o której otwierają najbliższy sklep i jak daleko musi iść piechotą do całodobowego. Pół godziny szybkim marszem w jedną, potem drugie tyle w drugą...
Ściągnęła powycierane tenisówki i cisnęła w kąt. Nie wyglądało na to, żeby coś w rezydencji zmieniło się pod jej nieobecność. Pewnie nawet nikt nie wpadł, żeby zapytać się o jej samopoczucie. Nigdy nie wpadali zapytać. Chyba, że czegoś pilnie potrzebowali. Wtedy nagle wszyscy stawali się dla niej bardzo mili. Jakby sądzili, że nie domyśli się, o co chodzi. Czyżby naprawdę mieli ją za tak głupią?
Dobrze, może przesadzała. Ostatnio bardzo często się jej to zdarzało i nie zawsze była tego świadoma. Nie panowała nad tym. Tak jak nad zmienianiem kolorów. Obie rzeczy były winą Danielle. Bardzo lubiła pomarańczowy.
Zostawiła zakupy w kuchni i wtedy zauważyła ślady obcej bytności. Znała już ten dom na wylot i potrafiła dostrzec każdy detal. Również to, że ktoś nie odstawił na miejsce kubka. I to nie była Molly. Ona nie sięgała do najwyższej szafki. Zresztą i tak jedenastolatki nie było dziś w domu, bo została oddana pod opiekę Quartermaina. Jess chwyciła ze sobą jedno pudełko Lucky Charms, żeby nie musieć po nie potem wracać do kuchni i wyszła na korytarz.
- Danny, przydałoby się pomalować sufit w salonie! - zawołała, nie szczędząc głosu. - Nadal dziwnie wygląda po tym, jak Fury pozwolił Thorowi bawić się bronią.
[Zaproponowałbym coś od razu, ale nie znam postaci Iron Fiska zbyt dobrze, toteż nawet nie wiem jakby można spiknąć nasze postacie, nie wspominając o powiązaniu .-. Ale życzę powodzenia w tym "żebraniu" :D]
OdpowiedzUsuń[ Karta przeczytana. I tu podpinam się pod Husk, moim zdaniem świetna :D Jeśli masz ochotę, zaproponowałabym wątek nawet. ]
OdpowiedzUsuńDanie Thorowi pędzla do ręki w zasadzie nie było takim złym rozwiązaniem. Bez problemu sięgnąłby sufitu i w kilka minut załatwił sprawę. Jednak Jessica nie zamierzała dawać mu cokolwiek do ręki. Ciężko jest zaufać dwumetrowemu facetowi, który nie potrafi zrozumieć najprostszych poleceń, bo zawierają niedostatecznie dużo pokręconych wyrażeń w stylu "onirycznego kwiecia Midgardu o drżących płatkach". Jakim sposobem w rękach kogoś takiego znalazła się nieodbezpieczona broń?
OdpowiedzUsuńJess nie miała pojęcia. Stało się to pod jej nieobecność, a potem nikt nie chciał się przyznać. Może i słusznie, bo narażenie się kobiecie obdarzonej nadprzyrodzoną siłą nie jest rozsądnym posunięciem. Co nie zmieniało faktu, że najchętniej osobiście urżnęłaby łeb matołowi, który za to wszystko odpowiadał. Z przyzwyczajenia wytypowała podejrzanych i odruchowo przeanalizowała swoją wiedzę o nich. Skrzywienie zawodowe. Chyba nie da się przestać być prywatnym detektywem.
Otworzyła drzwi pokoju Danny'ego, ale zanim weszła do środka, trzy razy zastukała piętą o listwę w podłodze. Wypadało zachować przynajmniej pozory kultury. Bardziej "mniej" niż "więcej", prawdę mówiąc. Bezpośredniość była nieodłączną cechą Jessiki Jones.
- Masz rację, to bez sensu. - Doskonale wiedziała, że nic takiego nie powiedział. Ani nawet w żaden sposób nie zasygnalizował. Sama doszła do takiego wniosku, ale zawsze łatwiej zrzucić wszystko na kogoś innego. - I tak trzeba by było od razu zająć się starą biblioteczką na piętrze. Molly ma niekontrolowane napady mocy... I tak wolę ją od Hulka.
Przestąpiła próg i zatrzymała się gwałtownie, jakby skanując wzrokiem mężczyznę. Nie mogła się przyzwyczaić do oglądania go bez kostiumu. Niezależnie, ile razy to miało miejsce, czuła się jak za pierwszym razem.
- Nadal nie wierzę, że nie masz maski przyrośniętej do twarzy. - Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się delikatnie. - Zapomnij o suficie. Skoro już tutaj jesteś, mógłbyś pójść ze mną do wesołego miasteczka. Umówiłam się na randkę w ciemno, to nic takiego.
Każdy, kto choć trochę znał Jessicę Jones, wiedział, że gdy prosi o asystę, słowa "nic takiego" są zwykłym kłamstwem. Gdyby to nie był problem, poszłaby sama. Nie lubiła "randek w ciemno", jak nazywała telefony, w których ktoś przez syntezator mowy umawiał się z nią w dziwnym miejscu. Rzecz jasna w zdecydowanej większości przypadków ludzie po prostu nie chcieli, żeby rodzina dowiedziała się o wynajęciu detektywa. Wtedy prosili o spotkanie w mało uczęszczanym barze, centrum handlowym, na stacji benzynowej...Wesołe miasteczko zawsze źle kojarzyło się Jess. W końcu Disneyland zabił jej rodzinę.
[Wybacz, że odpisuję zrywami, ale mam na głowie jedenastolatkę. Tylko jedenastolatki wpadają na pomysł, żeby tuż przed siódmą pójść na lody, bo tak. A pół dnia łaziłam z nią po sklepach...]
OdpowiedzUsuńKobiety "w jej stanie" robiły dziwne rzeczy. Każda jedna bez wyjątku, przy czym większość się po prostu do tego nigdy nie przyznała. Jessica słyszała naprawdę dużo opowieści o przyszłych matkach jeszcze zanim sądziła, że sama nią zostanie. Prawdę mówiąc, nigdy nie sądziła, że zostanie matką, ale to już inna bajka. Wiedziała, że sporo ciężarnych wyjeżdża na długo na Hawaje, niemal wszystkie ścinają włosy (podobno tak jest wygodniej), kupują sobie legwana, w pojedynkę zjadają cały tort, wsadzają banany do pralki (chociaż to mogło być jedynie kwestią roztargnienia) albo robią lalki z ziemniaków. Przy tym wszystkim pracowanie nie wyglądało tak przerażająco. Nawet jeśli była to praca obejmująca przyjmowanie podejrzanych pieniędzy, a policja nie zawsze uznawała założenie o niewinności. Dobrze, że Jess miała naprawdę dobrego prawnika. Co prawda nie było go wśród tych, którzy udowodnili McDonaldowi, że kawa jest za gorąca, ale był niewidomy i ratował Nowy Jork. To też robi wrażenie.
- Danielu Rand, doskonale wiesz, jak wygląda większość moich spotkań, na które chodzę. - Oparła jedną rękę na biodrze, przyjmując postawę bojową. - Gość, z którym się zobaczymy będzie miał tatuaż na jednym ramieniu i podobiznę Fidela Castro na drugiej albo spotkamy wymalowaną kobietę, która podejrzewa kochanka o zdradę. O ile z Kubańczykami mogę sobie poradzić, to przerażają mnie pazury klientek. Załatwimy to możliwie szybko, a załapiesz się na późniejszy obiad. Molly nic sobie nie zamówiła, więc masz prawo wyboru.
Otworzyła trzymane pudełko Lucky Charms i wybrała sobie trzy koniczynki. Mimo, że wszystkie te "śliczności" miały jednakowo cukrowy smak, z jakiegoś powodu zawsze najpierw wybierała koniczynki. Potem to różowe coś.
***
- A poza tym... - zaczęła, gdy wyszli już z rezydencji. Wesołe miasteczko było zaledwie kilka przecznic dalej, nawet nie opłacało się wytaczać z garażu czarnej toyoty. - Poza tym mam już dość wypoczywania. Stark zmarnował ostatnio sporo energii na trzymanie mnie w domu, ale teraz ma na szczęście ważniejsze sprawy na głowie.
Założyła czarną kurtkę na ramiona. Nowojorskie lato miało to do siebie, że w środku upalnego dnia nagle niebo gwałtownie szarzało od deszczowych chmur. Temperatura przy tym znacznie spadała, by za jakiś czas wrócić do wcześniejszego stanu. Zwykle to nie przeszkadzało Jessice, ale ostatnio zrobiła się jakby wrażliwsza na zmiany temperatury.
- Bardzo widać, że przytyłam? - zapytała po chwili. Wyprzedziła nawet Danny'ego o dwa kroki, żeby zobaczył ją również od tyłu.
Tak, miała o tym nie myśleć. Ale skojarzenie nasuwało się samo. W końcu szła do pracy. Bo potrzebowała pieniędzy. Na przykład na ubrania, których tak nie cierpiała kupować. Zwłaszcza ostatnio, kiedy wiedziała, że nigdy więcej już ich nie założy. Dotychczas mieściła się we własne, ale będąc w połowie piątego miesiąca ciąży zwyczajnie już nie miała wyboru.
[Och, dziękuję bardzo. Miło mi, bo rzadko ktoś docenia moją pracę ostatnimi czasy ;)
OdpowiedzUsuńMiałabym chęć na jakieś solidne powiązanie, bo nie lubię ''przypadkowych'' spotkań, ale decyzję pozostawiam Tobie ;> ]
[Ja na wątki zawsze jestem łasa :D
OdpowiedzUsuńPomysł nieco obcykany, ale można coś kombinować. Husk ma tendencje do natrafiania na sytuacje, które prędzej czy później się komplikują. Mogliby znaleźć się w tym samym miejscu i czasie, w innych sprawach, ale wyszłoby, że sobie chcąc czy nie chcąc pomogą.
Mogę zacząć, jeśli pasuje, ale dopiero w nocy/jutro rano, bo korzystam z telefonu :3]
Sushi?! Ze wszystkich dóbr na świecie on akurat musiał pomyśleć o sushi?! Czy już... Dobra, tego można było się spodziewać po kimś, kogo myśli poruszają się wyłącznie na linii Japonia-Chiny. Może zahaczają gdzieś po drodze o Laos i inne Singapury. Jessica nigdy nie była dobra z geografii. Jak każda kobieta myliła kierunki świata. Ale przynajmniej potrafiła bez mapy trafić z punktu A do punktu B. Bez tego całe życie tłukłaby się wszędzie komunikacją publiczną.
OdpowiedzUsuńDobrze, niech będzie i sushi. Będzie musiał pogodzić się z faktem, że nie zobaczy Jess z matą, specjalnym ryżem i wodorostami, ale dostanie to swoje sushi.
- Zdałeś egzamin - oznajmiła tonem, jakiego często używają telewizyjne mądrale w okularach, prowadzące teleturnieje. Jessicę naprawdę niewiele obchodziło, kto wygra milion, bo będzie wiedział, ile razy osiemnaście zmieści się w miliardzie. Molly jednak przeżywała fascynację teleturniejami. Oglądała je na potęgę i uczyła się pytań. Potem zmuszała kogoś, żeby obejrzał jeden razem z nią i wtedy popisywała się wiedzą. Po trzech razach to przestawało śmieszyć. Chyba tylko Clay Quartermain miał jeszcze cierpliwość do udawania, że nie wie, jakie siły działają na helikopter podczas startowania.
- Ale uwagę o krągłościach mogłeś sobie darować, do tego momentu szło ci lepiej niż kiedykolwiek. Wiesz, co z tego wynika? - zawiesiła na chwilę głos. Teraz mówiła pół żartem, pół serio, chociaż pytanie zostało zadane najzupełniej na poważnie. Danny miał szczęście, że nie trafił na jedną z tych faz Jessiki, kiedy potrafiła zdać to pytanie sto razy w ciągu godziny, a żadna odpowiedź nie mogła jej zadowolić. - Jeśli zafundować ci odrobinę stresu, zaczynasz się wyrabiać.
Ostatnia prosta. Wesołe miasteczko było widać już z ich miejsca. Nie dało się przeoczyć głośnej, cukierkowej muzyki, błyszczących napisów i zapachu kukurydzy i waty cukrowej. Jessica poczuła, jak jej serce przyśpiesza ze zdenerwowania. Do tego stopnia, że tylko jedna rzecz mogła uspokoić tętno. Wyjęła z kieszeni kurtki papierosa i zapalniczkę. Już sam widok poprawił jej odrobinę nastrój. Chociaż nadal nie cierpiała wesołuch miasteczek.
- Przy diabelskim młynie - poinformowała Danny'ego, gdy przekraczali bramę lunaparku. Już na pierwszym kroku powitał ich uśmiechnięty clown i wręczył Jessice czerwony balonik. Niemal natychmiast oddała go jakiemuś dziecku. Wszystko jedno, co pomyślałby sobie clown, gdyby nie wyruszył na dalszy żer.
- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nazywają to diabelskim młynem? - zapytała, prześlizgując wzrokiem po maskotkach do wygrania na strzelnicy. - Nie ma przecież nic wspólnego z diabłem. Dla mnie to bez sensu. Jak wszystko tutaj, do ciężkiej cholery. Nie cierpię wesołych miasteczek.
[Zgodnie z obietnicą - przy okazji remontu karty Jess zaktualizowałam powiązania. Jeśli coś jest nie tak, głośno krzycz.]
OdpowiedzUsuńZarówno papież, jak i gwiazda reggae nosi dziwną czapkę. A to już podejrzana zbieżność. Zwłaszcza dla kogoś, kto ma licencję detektywa, oprawiona w ramkę i kurzącą się w starej sypialni w domu rodziców. Powinna któregoś dnia wybrać się po swoje rzeczy. Może we wrześniu. Albo lepiej nie, pokazanie się pani Jones bez męża lub choćby obrączki, a za to z dzieckiem, nie będzie najmądrzejszym pomysłem. Tym bardziej, że kobieta wciąż myślała, że w przyszłym roku jej adoptowana córka zostanie panną Cage. Jess nie wyprowadzała jej z błędu przez wzgląd na dobro własne, a przede wszystkim na dobro ojczyma, zdominowanego przez zaborczą żonę. On pierwszy padłby ofiarą gniewu Dorothy Jones. Rozsądniej będzie zadzwonić do ciotki Jenny, młodszej siostry Dhorothy, drugiej osoby ocalałej z pożaru czterdzieści lat temu. Ciotka Jenny podobno była lekko stuknięta, ale Jessica uważała ją za jedyną sensowną osobę w rodzinie. Ona zupełnie nie widziała przeszkód, nie było dla niej rzeczy niemożliwej. Dlatego czasami pisały o niej gazety, a artykuł zwykle zaczynał się od słów "ekscentryczna kobieta".
Czasami zapominała, jak bardzo Danny potrafi być szybki. Tyle czasu spędzała wśród nadludzi, że nic nie powinno jej dziwić, jednak bez maski Iron Fist wyglądał tak zwyczajnie, że mógłby spokojnie przemycać patyki przez granicę z Kanadą i nikt by go o to nie podejrzewał. Jessica z niedowierzaniem patrzyła na niedopałek.
- Myślisz, że to naprawdę jej zaszkodzi? Od pięciu miesięcy pływa w radioaktywnym syfie z mojego organizmu i żyje... W mojej opinii zwyczajnie dramatyzujesz.
Wzruszyła ramionami. Jak nie zapali teraz, zrobi to później. Od dłuższego czasu była dorosła i mogła w świetle prawa zrobić ze sobą praktycznie każdą rzecz. Nie do końca była pewna, czy poza aborcją istnieje jakaś zbrodnia, której można dokonać na nienarodzonym dziecku, ale bez wątpienia popełniła już wszystkie prawdopodobne.
- Zaraz sam się znajdzie - odparła, zadzierając głowę, żeby zobaczyć szczyt karuzeli. Kabiny z brudnymi szybkami w ślimaczym tempie wędrowały po orbicie żelaznej konstrukcji. Przed wejściem już ustawiła się długa kolejka dorosłych z biegającymi dookoła dziećmi. Jessica zdjęła z kurtki strzępek waty cukrowej, który nie wiadomo kiedy zdążył przykleić się do jej rękawa.
Z diabelskiego młyna zaczęli wysiadać ludzie. Między innymi krótko ogolony Latynos w eleganckim garniturze. Skinął głową w stronę Jessiki i gestem wskazał, żeby poszła za nim, za namiot iluzjonisty.
- Angelo Ramerez - przedstawił się. Jessica uścisnęła jego dłoń, odruchowo zerkając na rękaw garnituru. Miał wywinięty jeden mankiet, co odsłaniało białą nalepkę. Nie zdążyła jej przeczytać, ale i bez tego miała pewność, że strój pochodzi z wypożyczalni. Nikogo, kto ma na nazwisko "Ramerez" i stara się mówić bez akcentu, nie stać na taki garnitur.
- Jessica Jones, prywatny detektyw.
- Dobrze się składa - powiedział tak, jakby to było przypadkowe spotkanie. Wyciągnął z kieszeni papierosa. - Ma pani ognia?
[Nie lubię limitu.]
OdpowiedzUsuń- On ma. - Wskazała na Danny'ego. - Ale niech pan z nim nie rozmawia, panie Ramerez. Mój partner niedawno odszedł z FBI, nadal lubi stosować tamtejsze metody, jeśli go sprowokować. A biedak ma zszargane nerwy...
Ramerez przeniósł ciężar ciała na tylną nogę, jakby chciał się cofnąć. Jego twarz przybrała nieprzejrzany wyraz kogoś, kto za wszelką cenę usiłuje ukryć swoje emocje.
- Nie wspominała pani, że ma partnera...
- A pan nie ma? - Jessica pozwoliła sobie urwać w pół zdania. Ramerez uciekł wzrokiem w lewo i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Koperta była trochę mniejsza niż kartka do drukarki. Zrobiona z szarego papieru, wybrzuszona na środku. Jessica wręczyła ją Danny'emu.
- Słucham więc, czego pan ode mnie oczekuje.
- Ale... To wszystko jest w kopercie.
- Do koperty zajrzę, gdy moja pamięć będzie szwankować. Najpierw chcę usłyszeć od pana - wyraźnie zaakcentowała to słowo - co mam zrobić.
- Znaleźć - zaczął, raz po raz przełykając ślinę. - Znaleźć...
Wyglądało na to, że tego z siebie nie wydusi. Jessica wymownie spojrzała na Iron Fista, który właśnie otwierał kopertę.
Przyglądała się z zaciekawieniem ciekawemu zjawisku. W zasadzie, w tej chwili uznałaby za ciekawą nawet pleśń spływającą po ścianie (chociaż, rzecz jasna, nie można było tutaj na to liczyć). Ciekawe zjawisko najwyraźniej nie znało bankietowego kodu, a to napawało ją nadzieją na przeprowadzenie rozmowy ciekawszej niż kolejna pogawędka o zmianach na giełdzie (Scarlett od lat udawała, że się na tym zna i zastanawiała się, kiedy ktoś przejrzy podstęp), łożeniu na kolejne cele dobroczynne, lub, co gorsza, małżeństwach i dzieciach (z jakiegoś powodu wszyscy zakładali, że kobieta sypiająca po trzy godziny - czyli typowa matka niemowlaka - nie marzy o niczym innym w chwili wytchnienia, niż rozmowy o rozkosznych bobasach).
OdpowiedzUsuń- W tej chwili, na przykład, obraża pan gospodarzy - zauważyła, chociaż bez nagany. - Swoją drogą, słusznie. Lepiej bawiłam się na pogrzebie własnego dziadka. Ale i też wtedy towarzystwo było mniej drętwe, nawet wliczając w to świętej pamięci nieboszczyka. Nawiasem, nadal mi się pan nie przedstawił, co zapewne każdy przebywający w tym pomieszczeniu Anglik uznałby za uchybienie. Dlatego ma pan szczęście, że nie jestem Angielką.
Spojrzała ostatni raz na Ramereza i jego mocno krzaczaste brwi, teraz niemal ściągnięte w jedną. Miał niezłą mimikę, mógłby zostać królem internetu. Wzięła od Danny'ego kopertę i wysunęła zawartość. Zaczęła od przeczytania opisu, jednak po dwóch linijkach przerwała i nie odrywając wzroku od tekstu zwróciła się do klienta:
OdpowiedzUsuń- Żadnych gwałtownych ruchów, panie Ramerez. Mój partner został dobrze przeszkolony w sztukach walki. Jeszcze nie udało mi się sprawić, żeby najpierw łamał ręce, a potem zadawał pytania... Sam pan wie, jak bardzo impulsywni są chłopcy z FBI. - Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i wróciła do lektury. Tak naprawdę jedynie przeglądała informacje, analizę zostawiając sobie na później. Przez myśl jej przemknęło, że prawdopodobnie za tekst o łamaniu rąk i impulsywności jest winna Danny'emu coś więcej niż obiad. Potem jakoś się rozliczą. Na ten dzień i tak zaplanowała dla niego jeszcze jedną niespodziankę.
- Yhy... Tak... Strasznie impulsywni. - Angelo uniósł ręce, jakby pokazywał, że nie ma w nich broni. Jessica odnotowała to w pamięci. Coraz mniej podobało się jej to zlecenie.
Przełożyła kartki, żeby przyjrzeć się zdjęciu. Mężczyzna rasy białej, coś pod pięćdziesiątkę, siwy wąs, symetryczne rysy twarzy. Nie miał w sobie nic szczególnego, Jessica widziała już mnóstwo podobnych. Podobny był nawet ojciec Indiany Jonesa. Ten tutaj też miał na imię Henry. Z tym, że Henry Albert Silvestri. Kojarzyła skądś to nazwisko, ale musiałaby usiąść i się głęboko zastanowić, by sobie przypomnieć, gdzie je słyszała.
- Znaleźć pana przyjaciela, tak, panie Ramerez?
- T...tak. Tu jest zaliczka. - Wyjął portfel, a z niego plik banknotów i podał Jessice. Wzięła bez liczenia i wepchnęła do kieszeni kurtki.
- Proszę nie telefonować za często, najlepiej tylko po wykonanym zadaniu - powiedział dużo pewniej niż wcześniej i odszedł w stronę gabinetu luster.
Jones schowała papiery do koperty i złożyła ją na pół, żeby zmieściła się do kieszeni.
- Idziemy, komisarzu. Poszło znacznie szybciej, niż myślałam. - Odwróciła się w stronę wyjścia i szybkim krokiem odeszła w tamtą stronę, łokciami torując sobie drogę w tłumie. Clown wręczył jej kolejny balonik, tym razem żółty. Tego już nie oddała. Owinęła sznurek wokół nadgarstka. Zanim wyszli na ulicę, balonik zrobił się pomarańczowy.
- Stoimy w bagnie po pas - oznajmiła, kiedy skręcili w mniej uczęszczaną drogę. - On nie mówił dobrze po angielsku, pewnie nawet nie nazywał się Ramerez, ale jego pracodawca sądził, że każdy Latynos o białych zębach musi mieć tak na nazwisko. Widziałeś, jak ciągle dotykał ramienia? Ma tam tatuaż, niedawno wyszedł... Ale pewnie jest na tyle rozgarnięty, żeby donieść o funkcjonariuszu FBI. Nie chciałam cię wrobić - tym razem mówiła prawdę - samo tak wyszło. Zwykle nie pracuję dla płatnych zabójców... Idziemy na sushi?
W myślach zanotowała, żeby pod wieczór zadzwonić do Quartermaina Nie powinien mieć nic przeciwko temu, by Molly została u niego przez dwa, trzy dni. To się już zdarzało. Co prawda Avenger Mansion był bezpiecznym miejscem, ale wypadałoby nie wracać tam w najbliższym czasie, jeśli nie chce się wmieszać w prywatną sprawę Avengers. Będzie musiała to jakoś wyjaśnić Danny'emu...
- Wiem już, jak będzie miała na imię moja córka - oznajmiła pogodnym tonem.
[Jak dla mnie było w porządku. Jeśli za bardzo gnam z akcją, to mi to powiedz jasno i najlepiej dużymi literami. Lubię, jak w wątkach coś się dzieje, ale podobno innym może to przeszkadzać, tak mi powiedziała mądra osoba.]
- Jestem Niemką. Prawie to samo. Scarlett Kastner, miło mi - podała mu rękę. Niektóre dostojne damy podają ręce tylko do całowania, ale ona sama uważała, że nie jest aż tak dostojna.
OdpowiedzUsuńW tej chwili jednak owszem, była lekko zmęczona, jednak na sposób spotykający wielu ludzi niezależnie od ich stanu towarzyskiego i majątkowego - kilka godzin przed tym bankietem była u dentysty, który wstawił jej dwa implanty w miejsca zębów, które udało jej się wyjąć ze szczęki przy okazji szczotkowania - efekt karygodnego odwapnienia organizmu, na które raczej nie mogła nic poradzić. W efekcie do tej pory miała wrażenie pewnej sztywności ust i mówiła lekko niewyraźnie, co większość ludzi, których dzisiaj poznała uznało za kłopoty z dykcją i nie omieszkało poradzić jej dobrych (i strasznie drogich) logopedów.
- Widzę, że ma pan w sobie sporo samokrytyki. Bez przesady, przyjęcie nie jest takie złe, a stanie się dużo lepsze, gdy pan Hammilton upije się. Zawsze to robi najpóźniej w piątej godzinie. Wtedy bankiety zazwyczaj przeradzają się w coś w stylu podróbki zapasów wrestlingowych. Nie jestem fanką oglądania jakichkolwiek rozgrywek sportowych, ale ostatni rzut pieczoną kaczką na odległość zyskał u mnie osiem i pół punktu - kontynuowała beztrosko uprzejmym tonem.
[Kiedy doskwiera nuda, najlepiej zacząć wątek.]
OdpowiedzUsuńUchyliła delikatnie powieki, próbując zrozumieć, dlaczego zamiast widoku Manhattanu za oknem widzi ogród i to całkiem przyjemny, w stylu bodajże angielskim. Zmarszczyła delikatnie brwi, po sekundzie przypominając sobie, że na tę noc wyjątkowo została w Avengers Mansion. I zanosiło się na to, że będzie tutaj nocowała więcej razy. Jak każdy członek elitarnej drużyny dziwaków miała tutaj własny pokój, zapasowy klucz gdzieś w zakamarkach torebki (akurat teraz leżał w kieszeni jej jeansów) i możliwość wchodzenia tutaj o każdej porze dnia i nocy (o ile Jessica akurat nie miała złego humoru, albo Thor nie zaczynał bawić się młotem, albo Banner nie miał ochoty na wypuszczenie Hulka, który ciężko się dostosowywał po przemianie).
Podniosła się z łóżka. Całkiem wygodnego, trzeba było przyznać. Wsunęła na siebie spodnie i bluzkę, które nosiła wczorajszego wieczora i porządnie ziewnęła. Zanim zejdzie na dół, wypadałoby się trochę ogarnąć. Zaczesała jedynie niesforne kosmyki włosów, wychodząc z pokoju. Była szósta zero trzy, tak przynajmniej twierdził zegarek na etażerce. Dom był pusty, cichy i przerażający. Jess pewnie była znów gdzieś, gdzie nikt nie miał prawa jej odwiedzać, a Stark u siebie. Dlaczego przyszedł jej od razu na myśl? Odgoniła te tematy z głowy, wychodząc do kuchni. Ku swojemu zaskoczeniu, nie była samotna. Poruszając się bezszelestnie, nie chciała nikogo zbudzić. Równie bezszelestny okazał się Iron Fist, który siedział z kubkiem jakiegoś gorącego napoju.
- Kawa? - spytała, siadając na wysokim krześle za jadalną ladą i przysuwając sobie program telewizyjny, który ktoś tu zostawił. Ciekawe, kto miał czas oglądać cokolwiek. I siłę, przede wszystkim. - Miło cię widzieć, tak w ogóle, Danny. Bez maski, to przede wszystkim. Też tu nocowałeś?
Zielona herbata? Nigdy nie myślała, że ktoś może pić ją na poważnie, chyba, że nerwy nim targają i to jedyny sposób, żeby się uspokoić. A człowieka bardziej wyważonego i spokojnego od Iron Fista nie znała. No, może Czarna Pantera, ale on miał inny styl, zachowywał się też inaczej. Z nim nie dało się tak pożartować, jak z błyskotliwym Dannym. Chociaż lubiła sposób bycia T'Chali.
OdpowiedzUsuń- Dzięki serdeczne - odparła, biorąc do ręki kubek kawy. Nie pijała zazwyczaj takiej mocnej, bez mleka i odrobiny cukru, ale widać jej organizm tak bardzo domagał się kofeiny (chociaż słabo na nią działała, z przyczyn szybkiego metabolizmu), że wypiła niemal pół z tego, co nalał jest Fist.
Na uwagę o ubraniu automatycznie spojrzała na siebie. Rzeczywiście, znacznie lepiej wyglądałaby w stroju Czarnej Wdowy, niż w tych pomiętych ciuchach, które leżały walnięte całą noc byle jak na podłodze w jej pokoju. Westchnęła cicho.
- Racja - przyznała, wzruszając chwilę później ramionami. Dosyć teatralnie, bo uwagę wzięła sobie do serca. Postanowiła sobie, że nie będzie wzbudzać podejrzeń, więc taki wygląd mógł wywołać niekorzystne plotki. A właśnie tego bała się najbardziej i jak do tej pory skutecznie próbowała unikać. Trzeba to wreszcie zakończyć. Będzie ciężko. - Nie miałam co na siebie włożyć. Chociaż podejrzewam, że zaraz coś wynajdę w szafie. Skoro dziś urządziłeś sobie dzień bez maski, to ja też przerzucę się na spodenki i t-shirt - mruknęła. Jakby humor poprawił się jej od wieczora. Wczoraj miała paskudny nastrój. Tak podły, że nie chciało jej się ruszyć z łóżka, o wyjściu z Avengers Mansion nawet nie było mowy.
Przeniosła spojrzenie na niego. Wyglądał całkiem porządnie. Nawet rozczochrana czupryna była urocza, a uśmiech w połączeniu z tym spojrzeniem aż kazał powtarzać Danny'emu, żeby częściej zdejmował maskę.
- Molly jest u Starka - wyjaśniła, zdając sobie sprawę, że dlatego jest tak cicho. Choć równie dobrze mogło to być spowodowane wczesną porą. Na którą niektórzy i tak nie zwracali uwagi: oni właśnie pili z rana mocną kawę i zieloną herbatę, Steve szedł do Starka, który pewnie nieudolnie próbował nie obudzić Molly. Jedynie Robin (nie spodziewała się nikogo więcej tutaj) spał w kącie, przyzwyczajony już do nagłych wizyt różnych członków drużyny.
- Jadłeś jakieś śniadanie?
Milczała przez chwilę, chcąc wprowadzić odrobinę napięcia w ich rozmowę. Psy, które minęli zaczęły gorączkowo obszczekiwać dachowca. Nieszczęsne kocisko nieopatrznie poruszyło leżącą na ziemi pokrywkę od kubła na śmieci, miauknęło i dało dyla w ciasny zakątek za dom z ogniście czerwonym dachem. Psy zirytowały się jeszcze bardziej. Całą gromadką usiadły na chodniku, wyjąc, szczekając i warcząc, a bezsilny właściciel szarpał za smycz z całych sił, nie będąc w stanie poruszyć zwierząt choćby o cal. W końcu zrezygnowany wyjął z kieszeni psi przysmak i rozkruszył, by wydzielił się intensywniejszy zapach. To zadziałało.
OdpowiedzUsuń- Danielle - powiedziała wreszcie, odwracając się w stronę Iron Fista. - Będzie miała na imię Danielle. Ale nie czuj się za dobrze, po prostu podoba mi się to imię. Nie ma z tobą absolutnie nic wspólnego. - Ton Jess zupełnie przeczył jej słowom. Ale nie byłaby Jessicą Jones, gdyby powiedziała to w jakiś inny sposób. Przez gardło nie przeszłoby jej coś w stylu "Danny, jesteś bratem Luke'a, moim przyjacielem i w zasadzie członkiem naszej spaczonej rodziny, więc moja córka dostanie po tobie imię".
Nie potrafiła wywalić z myśli Ramereza. O ile on sam był po prostu duży, trochę nierozgarnięty i uzbrojony, o tyle jego zleceniodawca stanowił prawdziwe zagrożenie. Będzie trzeba jakoś poradzić sobie z tym problemem i to jak najszybciej. Już dawno odkryła, że kłopoty, od których człowiek się odcina, mają nieprzyjemną zdolność narastania i eksplodowania w samym środku czyjegoś życia niczym przepełnione szambo.
- Zanim wygłosisz ten swój tekst o kłamstwie, którego ja tak bardzo nie lubię. - Uniosła rękę tak, jakby chciała kogoś zatrzymać. - Luke się dowie. Powiem mu przy pierwszej sposobności. Uroczyście ślubuję zdjąć z ciebie niewdzięczny obowiązek milczenia. - Lewą rękę położyła na sercu i wyprostowała dwa palce prawej dłoni, jakby rzeczywiście składała oficjalne przyrzeczenie. Przy czym to konkretne było bardziej potrzebne jej niż Danny'emu. Inna sprawa, że Luke jej unikał i prawdopodobnie będzie musiała sama zaaranżować spotkanie. Miała nadzieję, że siły na to przedsięwzięcie znajdą się same i to jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Danielle jako gwiazdkowy prezent to już byłaby ironia.
- To wygląda nieźle. - Jessica zajrzała przez szybę do jasno oświetlonego wnętrza restauracji. Sporo ludzi właśnie jadło japońskie potrawy o niewymawialnych dla zdrowego na umyśle człowieka nazwach, ale kilka stolików stało wolnych. Kelnerzy byli ogoleni i mieli wyprasowane koszule.
Po raz pierwszy w życiu Jess nie spojrzała na wystawione przy drzwiach menu. Miała w kieszeni jakieś pięćset dolarów, których chciała się możliwie szybko pozbyć. Nigdy wcześniej nie dostawała zaliczek. Zaliczki biorą płatni mordercy i najemnicy.
W środku trzy pary kłóciły się o stolik. Zerknęła ukradkiem na salę. Wcześniej musiało jej umknąć, że został tylko jeden dwuosobowy. Jedno małżeństwo miało za sobą pewnie trzydziestoletni staż. Siwa kobiecina z upudrowaną twarzą przekrzykiwała wszystkich. Aczkolwiek rudowłosa, natapirowana dama też była niezła. Obejmował ją starszy od niej chyba piętnaście lat mężczyzna. Trzecia para mówiła bardzo cicho. Ona miała na sobie prostą sukienkę, on stary garnitur, raczej nieczęsto jedli kolację na mieście.
- Przyszliśmy tu pierwsi!
- Nazywam się Sara Goldenberg!
- Moja żona ma dzisiaj czterdzieste urodziny...
Mężczyzna za niewielkim kontuarem wyglądał na naprawdę skonfundowanego. Patrzył to na jedną parę, to na drugą, uciekał przed spojrzeniem smutnej kobiety w prostej sukience... Aż wreszcie zauważył wchodzącą Jessicę.
- Ta pani ma pierwszeństwo - oznajmił donośnie. - Państwo muszą poczekać jeszcze pół godziny, wtedy zwolnią się stoliki. Jest też szansa, że ktoś odwoła rezerwację.
- Częściej niż bym chciała i rzadziej niż powinnam - przyznała, uznając, że ta rozmowa całkiem nieźle jej idzie jak na niezobowiązującą pogawędkę bankietową. Przynajmniej jeszcze żadne z nich nie wspomniało o wahaniach giełdy, dzieciach i własnych podbojach miłosnych, które to tematy stanowiły Wielką Trójcę rozmów na poziomie, przynajmniej w spokojniejszych okresach - w mniej spokojnych zastępowały je dywagacje polityczne (dość trudne do przeprowadzenia, jeśli miały na celu nieurażanie kogokolwiek, na szczęście jednak zwykle nie miały tego na celu).
OdpowiedzUsuń- Pan Hamilton jest tutaj znaną osobistością, zwłaszcza wśród osób, które podobnie jak ja, nudzą się straszliwie na bankietach. W kwestii... niskiej rozrywki można również liczyć na hrabinę Rodenberg i jej męża, ale niestety nie ma tu ich z nami. Pana Starka też nie widzę, a szkoda - westchnęła. - Kiedyś trafiło nam się combo i cała czwórka spotkała się na jednym przyjęciu. Ubaw był po pachy, tylko nadal trochę boli mnie ramię.
[[ Nie ma co psuć. Przecież zawsze można wątek zrestartować ;)
OdpowiedzUsuńDrugi pomysł bardzo mi się podoba. Można założyć, że kiedy zaczynał pracę w Tarczy, dostał takie zadanie a nie inne, i nawalił czy też dał za wygraną tylko ze znanych sobie powodów. Fist mógłby myśleć, że do końca był śledzony, coś w tym stylu... Oczywiście, nie chcę nic narzucać. ]
Możliwe, że pomyliła dłonie. Ostatni raz ślubowała coś w podstawówce i to wypowiadając dziecinne "Zajęcze serce i ognia słup, a jak wygadam, to jestem trup". Teraz nawet nie pamiętała, dlaczego miała milczeć. Czasami dopadała ją myśl, że nie pamięta już nawet nazwisk swoich przyjaciółek z podstawówki. Paskudne uczucie, zwłaszcza, jeśli jest się kobietą. Kobiety zawsze przywiązują do takich spraw więcej uwagi, ale chyba tylko po to, żeby wytykać mężczyznom niedbałość.
OdpowiedzUsuń- To jest pierwszy raz, kiedy z litości płynie dla mnie jakaś korzyść. Nie wypada wybrzydzać - powiedziała, przeglądając menu.
Nawet nie próbowała udawać specjalistki. Łatwo odróżniła część angielską od japońskiej, ale dla niej niewiele różniły się w odbiorze. U góry normalne litery, u dołu mrówki. Z mrówek przynajmniej można było się pośmiać.
Nigdy nie miała do czynienia z prawdziwym sushi. Jako dziecko mogła liczyć co najwyżej na wizyty w McDonaldzie albo innej sieciówce. Tylko one drukowały kupony rabatowe, które zawsze wycinała jej matka i skwapliwie chowała do starego pudełka po podarowanych cygarach. Kiedy uzbierało się dziesięć dolarów zniżki, wyjmowała pachnące tytoniem papierki i kazała Phiiphowi założyć jakąś starą koszulkę, bo pewnie ubrudzi się ketchupem. Z kolei państwo Jones wyznawali zasadę nierozpieszczania córki. Jeszcze później, w dorosłym życiu, Jessica uznała, że nie ma nic ekscytującego w surowej rybie. Pewnie dużo z tym wspólnego miała przygoda z ośmiornicą, tak wychwalaną przez przedsiębiorcę, który postawił jej kolację (to jedyna znajomość z liceum, jaka nie zaliczyła gościnnego występu czynników nadprzyrodzonych). Kiedy kelner postawił przed Jessiką srebrną tacę i zdjął pokrywkę, okazało się, że ośmiornica wciąż ma oczy. I chyba się rusza...
Skoncentrowała się na menu, jeszcze raz czytając japońskie nazwy zapisane po angielsku. Wyjaśnienia w większości też nic jej nie mówiły. Czy jest na sali tłumacz?
Kelner uśmiechał się szeroko w zaraźliwy sposób. Przynajmniej on był jakąś postacią pozytywną w tym piekle. Nadal znajdowała się pod ostrzałem Sary Goldberg, która pewnie zdążyła już podzielić się ze wszystkimi uwagami o sposobie prowadzenia się kobiet. Zabawne, że nie było tygodnia, żeby nie znalazł się ktoś taki, jak ona. Zupełnie, jakby Jess robiła wszystko to, co działało na nerwy kobietom z wyższych sfer.
Zabawne, bo przecież Danny też w jakimś tam stopniu należał do tych wyższych sfer i jeszcze nigdy nie powiedział jej, że nie powinna - na przykład - przywiązywać balonika do oparcia krzesła.
- Poproszę... - zawahała się na chwilę. - To. - Wskazała paznokciem pozycję w menu. Nie do końca wiedziała, na co się decyduje, ale zestawienie słów "kurczak" i "gotowany" wykluczało surową rybę, co było wystarczającym atutem.
- I sok z mango. Z parasolką.
Kelner uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był niskim, przysadzistym blondynem po czterdziestce. Miał okrągłą twarz, nieodmiennie kojarzącą się z bohaterami kreskówek.
Nie czekając aż Danny złoży zamówienie, wstała od stolika i poszła w stronę łazienki. Jednocześnie ukradkiem obserwowała salę, patrząc na każde możliwe odbicie. W oknie, w wazie, w klamce...
Jest!
Kobieta w prostej sukience uśmiechnęła się do męża i również wstała. Szła bardzo powoli, jakby od niechcenia, wbijając wzrok w podłogę. Jones nie miała wątpliwości, że to właśnie ona weszła do łazienki i zajęła kabinę obok. Jessica uspokoiła tętno, które mimowolnie przyśpieszyło. Dopóki to tylko kobieta, jest dobrze. Jeśli pojawią się ludzie z nożami, można uciekać przez okno. Ewentualnie przez ścianę, gdy przez okno się nie opłaca.
- Poczekaj aż Yogi przyniesie nam napoje, dotknij mojej dłoni i idź do łazienki - szepnęła ledwo słyszalnie, wracając do stolika. - Muszę coś sprawdzić.
W pewien sposób podziwiała postawę Daniela. Z czystym sercem mogła przyznać się też do tego, że zazdrości mu jego umiejętności. Chociaż nie zwykła okazywać tej emocji - od zawsze uważała zazdrość za pewien wymiar słabości. Jednak tutaj sytuacja była jasna: nawet ona, chociaż starała się być skromna (to podobno stawiało człowieka w lepszym świetle), nie znała tylu technik walki, co Danny. Potrafiła zabić jednym ruchem, ale żeby go wykonać, musiałaby się namęczyć i znacząco zbliżyć do przeciwnika. Iron Fist, pewnie jak z filmu Kung Fu Panda, potrafił wyciągnąć palec i zrobić niezłą rozpierduchę jednym kiwnięciem. Tak zawsze wyobrażała sobie zdolności Iron Fista. I ten jego spokój - ją za często ponosiły emocje. Może rzeczywiście przyda jej się medytacja? W najbliższym czasie o to go zapyta. Zazwyczaj pomagała jej kawa i tłuczenie w worek treningowy. Jednak ostatnimi dniami czuła pewien niedosyt.
OdpowiedzUsuń- Pocieszę cię, że akurat rozpoznam cię też bez maski - podniosła się z krzesła. Chłodna podłoga w kuchni przyjemnie drażniła jej bose stopy. - Także jeszcze nie jest źle. Chociaż to może kwestia zboczenia zawodowego.
Chyba nie trzeba było mu tłumaczyć, że jako zawodowy zabójca i szpieg zapamiętywała najdrobniejsze szczegóły w twarzy. Musiała. Inaczej czasem ciężko było jej pracować.
- Jajecznica? - wróciła do tematu jedzenia, wyłaniając się mu zza ramienia i patrząc na przepakowaną lodówkę. Ktoś tu nie próżnował. Piwo pewnie było Starka albo Thora. Zasmakowało temu drugiemu ostatnio takie mocne, reklamowan e jako dobrze wyważone. - Pospolite, Danny. Ale dobra. Ty rozbijaj jajka, ja pokroję szczypiorek i posmaruję chleb masłem.
Wzięła potrzebne produkty, podsuwając mu pod rękę pudełko z sześcioma jajkami. Rzadko gotowała, chyba już zapomniała, jaka była frajda, kiedy taka jajecznica się uda.
Paige nie lubiła, gdy uzbrojona grupa jakiś dwumetrowych kolesi za nią goniła. Paradoksalnie nie lubiła też nudy w pracy i niestety, czasami jedno wcale nie wykluczało drugiego. Czasami. A ostatnio coraz częściej . Napotykała coraz więcej przeszkód w postaci komputerowego systemu zabezpieczeń całego domu, które zdecydowanie ją spowalniały, a potem pojawiały się napakowani ochroniarze.
OdpowiedzUsuń- Cholera jasna... - mruknęła pod nosem, gdy z naprzeciwka dojrzała jadące w jej stronę auto. Kto jeździł autem po kompleksie fabrycznym? Skąd w ogóle wzięło się tu takie z działkiem na masce?!
Srebrzysta, kobieca sylwetka przemknęła pomiędzy barakami, utrzymując stałą prędkość. Samochód nie przejedzie pomiędzy nimi, były zbyt wąsko postawione. Jedyny problem pozostawał w ludziach, którzy w nim siedzieli i w tym przeklętym alarmie, który rozbrzmiał się zaraz po tym, jak odłączyła swój dysk od komputera. Chwilę potem została ostrzelana, dlatego tytanowa powierzchnia była naznaczona sporą ilością rys. Potem zostaną jej drobne rany...
Dobiegła do muru powleczonego metalową siatką. Przeklęła ponownie, słysząc jak siatka trzeszczy od naładowania elektrycznego i błyska co jakiś czas. Będzie musiała poszukać innego wyjścia i to jak najszybciej, za nim utrzymywanie formy tytanu stanie się niebezpieczne.
Alarm ucichł i nagle w ogóle zrobiło się dziwnie cicho. Żadnych krzyków, nietrafionych strzałów czy kroków. Nawet oddechu, tylko kilka brzdęknięć... Spojrzała pod nogi i uśmiechnęła się gorzko. Wybuchów też nie lubiła.
Skąd oni mieli granaty?!
Siła odrzutu i gorąco zdarły z niej tytanową powłokę, pod którą gotowy był już diament. Znalazła się na sporej wysokości, bez żadnego oparcia pod nogami, mając pod sobą kilkudziesięciu ludzi i dwa auta. Los był złośliwy, bo wylądowała w samym środku całej grupy i od razu zobaczyła przed twarzą lufę. Nie sądziła, by pocisk przebił się przez tak twardą strukturę, jaką tworzył diament, ale... Cóż, nie trzeba raczej tłumaczyć.
[Zaczęłam, w końcu :3 Sorki za zwłokę ^.^']
[O, to tak jak ja. "V" to moja miłość. Wątek chętnie, ale jakaś burza mózgów, bo z pomysłem krucho. Wczuwam się dopiero w ten klimat Marvela.]
OdpowiedzUsuń[ Tak mało subtelnie i dyplomatycznie - muszę mieć wątek. ]
OdpowiedzUsuń[Dobry, dobry! Na wątek chęć oczywiście, że jest. I właśnie tak próbuje ogarnąć relacje Daredevila (więcej ludzi to on chyba znać nie mógł!) i doczytałam, że Iron Fist był jednym z najlepszych przyjaciół Matta, a przez jakiś czas sam nawet nosił kostium Daredevila. Więc raczej nie ma szans, żeby się nie znali.]
OdpowiedzUsuń[Jeśli to nie była dobra odpowiedź, to ja nie wiem, jakie są moje... Sprawiasz, że przestaję w siebie wierzyć. A to z matematycznego punktu widzenia niemożliwe, bo mam stwierdzony zupełny brak wiary w siebie. Jesteś cudotwórcą.]
OdpowiedzUsuńAkurat Jessica była zadowolona z niewątpliwej nieazjatyckości kelnera. Może i istnieli na tym świecie ludzi zdolni zrozumieć akcent z Japonii czy innej Korei, ale dla niej każde wypowiedziane przez Azjatę słowo brzmiało mniej więcej jak "brzdęk brzdęk" albo "ding dong". Raz tylko słyszała dziennikarza, który mówił wyraźnie po angielsku, chociaż zabarwienie skóry jednoznacznie wskazywało na wschodnie pochodzenie. Wystąpił gościnnie w jakimś niezłym przedstawieniu na Broadwayu. Jessica nie fascynowała się teatrem. Oglądała to nagranie siedem razy tylko po to, żeby zrozumieć, dlaczego jeden z aktorów zaginął po premierze.
Ledwo zauważyła moment, w którym parasolka zmieniła szklanki. Czasami żałowała, że ma zwykłe, ludzkie zmysły. Jej percepcja nie nadążała za niektórymi rzeczami. Jak na przykład wykonywane błyskawicznie gesty.
Uśmiechnęła się delikatnie, czy to z powodu soku, czy z powodu Danny'ego, który bez większych oporów wykonywał jej polecenia.
- Wręcz przeciwnie, Danny - powiedziała cicho, odrobinę się do niego nachylając. Tak, żeby wyglądało to na bardzo prywatną rozmowę. - Ja bardzo chętnie posiedziałabym w jednym miejscu. Tylko, jak sam widzisz, okoliczności mi nie pozwalają. Wczuwasz się. Jeszcze trochę, a zostaniesz dobrym aktorem.
Wyprostowała się na krześle, zerkając na balonik. Zaczynał wyglądać teraz trochę smętnie. Miała ochotę wrócić do tego wesołego miasteczka i nauczyć clowna poprawnie wiązać balony.
Milczała, obserwując salę. Nie martwiła się faktem, że cisza przy ich stoliku wypadnie nienaturalnie. Jako kobieta doskonale wiedziała, że bardzo dużo par często milczy. Bo to znaczy, że są ze sobą długo i się zdążyli już znudzić. Wiedza zaczerpnięta z filmu, ale potwierdzona obserwacją.
Wahała się, czy powinna powiedzieć Danny'emu, że są obserwowani. Również przez kogoś, kto siedział w jednym z samochodów na zewnątrz. Jessica mało go nie przeoczyła. Myślała, że zaparkowany na rogu seat jest pusty. Dopiero w odbiciu na tacy, którą niósł kelner zauważyła, że coś wewnątrz samochodu się rusza.
Niski mężczyzna przyniósł ich dania i powiedział coś po japońsku. Mogło to znaczyć "smacznego", ale równie dobrze "ja znam japoński, a wy nie". Potem zapyta o tłumaczenie.
Co prawda miała możliwość użycia widelca, jednak drewniane pałeczki oferowały większą rozrywkę. Najwyżej będzie nabijała na nie kawałki kurczaka. Który wcale nie przypominał kurczaka, dopóki tego nie spróbowała. Pierwszy raz w życiu miała w ustach drób w kokosowej panierce.
- Mamy aniołów stróżów. W tej chwili chyba troje, ale nie spuszczą nas z oczu... Nie mogę wrócić do rezydencji - wyszeptała, nie podnosząc głowy znad talerza.
Prawie niewidocznym gestem podbródka pokazała mężczyźnie, żeby nie odpowiadał. Może to już była paranoja, ale chciała uniknąć podsłuchu. Jak nigdy zależało jej na szybkim pozbyciu się (albo przynajmniej ucieknięciu)ogona.
Do rachunku dostali dwa ciasteczka z wróżbą. Jessica zerknęła na kwotę, zaokrągliła wynik do pięćdziesięciu i odliczyła banknoty, które dostała od Ramereza. Odwiązała żałośnie malutki teraz balonik i zgarnęła swoje ciastko.
Kiedy wyszli na zewnątrz, poczuła się zupełnie inaczej. Dziwnie. Smutno. Łzy same napływały jej do oczu. Miała wszelkie powody sądzić, że to jeden z tych aspektów ciąży, o których nie wspominają broszury propagujące macierzyństwo. Zaczęła przetrząsać kieszenie, szukając chusteczek. Albo czegoś, czym mogłaby zasłonić twarz, bo naprawdę nie chciała, żeby ktokolwiek ją teraz oglądał. Zwłaszcza, że nie przywykła do płakania. W zasadzie nie robiła tego odkąd przestała być nastolatką.
[Od razu się przyznam, że nawet nie wiem, czy teraz wszystkie seaty nie mają przyciemnianych szyb. Na samochodach znam się jak homo habilis na filozofii. A ten kurczak to chyba danie koreańskie jest. Kiedyś to wiedziałam, ale potem zgubiłam ulotkę...]
Usuń[ Ano na urlopie. Nie tyle przymusowym, co z własnej woli, coby zmusić wenę do pojawienia się i działania jak należy, ale zaglądam tu codziennie. Odrobinkę przeraża mnie ilość nowych postaci, ale to już pozałatwiam, jak oficjalnie wrócę. Jeśli zaś chodzi o ustalanie fabuły, można zacząć już teraz :D.
OdpowiedzUsuńMasz może jakieś sugestie? Bo jak nie, to ze względu na przerwę w pisaniu mogę czymś zarzucić. ]
[Byłam pewna, że odpisałam, ale chyba nie.]
OdpowiedzUsuńScarlett była niemalże absolutnie pewna, że aby dostać zaproszenie na te przyjęcie, trzeba było znajdować się na wysokiej pozycji jakiejś Miedzynarodowej Listy Najnudniejszych Ludzi. Co w zasadzie kiepsko świadczyło o niej samej. Chyba powinna z tego powodu cudownie dogadywać się z resztą, ale najwyraźniej była nudna w zupełnie inny sposób. Poczuła, że absolutnie ma dość ponczu i napełniła szklankę wodą, na sposób dla niej charakterystyczny, bo za pomocą swojej mocy.
- Nie radzę pić tutejszej wody źródlanej. Roi się w niej od różnych paskudztw - wyjaśniła, mając lekką nadzieję, że jej rozmówca nie zwieje. Wielu tak robiło gdy tylko zorientowali się, że mają do czynienia z mutantką. Jeszcze inni traktowali taki nieszkodliwy pokaz mocy na równi z wyjęciem na stół naładowanej broni i ostentacyjnym jej oglądaniem. Jeden senator raz powiedział jej, że jest wynaturzeniem i nie powinna się rozmnażać z normalnymi ludźmi, za co dostał uprzejmą wiadomość zwrotną od Rena (Ren był wyższy o trzydzieści centymetrów od senatora, więc wiadomość zwrotna była dobitna i senatora jeszcze przez długi czas bolało dupsko.)
[SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
OdpowiedzUsuńhttp://the-bellagio.blogspot.com/
- Ja piję głównie destylowaną. Takie nieszkodliwe zboczenie - powiedziała. Od biedy można to było uznać za uprzejmą rozmowę bankietową, dość nudną, a i tak o kilka poziomów bardziej interesującą niż standardowe rozważania na temat akcji i obligacji. Narzekanie na catering było wręcz rytuałem który należało odprawiać z odpowiednim namaszczeniem, stosownym do tematu, najlepiej z dużą dawką oburzenia. Scarlett jednak mówiła wszystko tonem świadczącym o tym, że jest znudzona, zmęczona, jest jej niewygodnie w wieczornej kreacji i w zasadzie bardzo chętnie wróciłaby do domu.
OdpowiedzUsuń- Pewnie i tak zbiorę się niedługo, przed finałem. Mam bon na darmowe wyjścia z nudnych imprez w postaci małego dziecka. Jakoś wszyscy mi odpuszczają i nawet nie są urażeni. Za bardzo.
Też była zwolenniczką spokoju. Lubiła ciszę i swobodę, ale paradoksalnie szukała zajęć trochę niebezpiecznych i nieraz szalonych. Pomimo tego i tak uważano ją za Wielką Poszukiwaczkę Świętego Spokoju, która unika wszelkich ugrupowań i woli działać samodzielnie. Stąd decyzja o opuszczenie X-Menów.
OdpowiedzUsuńTeoretycznie to ona tutaj naruszała czyjąś prywatność i można było to uznać za włamanie i grzebanie w bazach danych umieszczonych w komputerze, ale z drugiej strony, to do niej strzelano, ją chciano wysadzić przy użyciu granatu i to do jej głowy przystawiono lufę. Nie zrobiła nikomu krzywdy fizycznej, bo nie było ptrzeby. Unikała raczej takich działań. Za to gdzieś w przejrzystawej strukturze diamentu dało się zauważyć ciemniejszą, kańciastą plamę, której widok załamywał się przez refleksy kamienia. Wchłonęła dysk na który ściągnęła wcześniej dane i teraz przebywał on gdzieś w okolicach, gdzie powinien znajdować się żołądek.
Gdy powstało nieco większe zamieszanie, nie za bardzo orientowała się, co się właśnie działo. Było to trochę za szybko... Skorzystała okazji, podnosząc się z ziemi i pozbawiła broni najbliższego osiłka, który tak samo zdezorientowany, nie działał instynktownie, jak mutantka. Przewróciła go zaraz z wyjątkową łatwością, chociaż pewnie gdyby nie oszołomienie, zajęłoby jej to trochę więcej czasu.
Nie wiedziała z kim ma do czynienia. I miała tu na myśli i uzbrojonych goryli, jak i przypadkowego wybawcę. Póki co nie było to jednak ważne, przynajmniej wtedy, gdy kilka kul odbijało się właśnie od jej pleców. Z niepokojem zauwazyła w jakie miejsca były one skierowane i odruchowo wyobraziła sobie przerywane kręgi.
- Tyle zamieszania o głupi dysk... - mruknęła do siebie, ledwo słyszalnie i chociaż niedorównywała szybkością mężczyźnie, który przed chwilą dosłownie spadł jej z nieba, to jednak dosyć sprawnie pozbawiała przeciwników broni i powalała na ziemię. Również nie była zwolenniczką zabijania. W ogóle przemocy w takiej czy innej formie.
Wbrew temu, co można by sobie pomyśleć, Paige była łagodną dziewczyną.
Po krótkiej chwili obecni napastnicy leżeli już nieprzytomni. Husk odruchowo odszukała wzrokiem zamaskowanego przybysza, ze świadomością, że pomimo pomocy, mógł równie dobrze zaraz ją zaatakować. Jakoś nie uśmiechało jej się, by stanąć do walki z kimś, kto w kilka minut pokonał sporą grupkę uzbrojonych goryli. Szkoda, że za niedługo przyjdą kolejni, ale miała nadzieję, że do tego czasu uda jej się zniknąć.
- Mam podziękować, czy uciekać? - spytała swobodnie, przeciągając się. W takiej postaci niewiele to dawało, bo pozbawiła strukturę kości jak i reszty narządów, więc nie było czego naciągać, ani nie nie mogło jej przeskoczyć. Był to raczej zwyczaj, który praktykowała od wielu lat, gdy zauważyła, że ma to na nią odpreżający wpływ. Cóż, Paige nawet podczas trzeciej wojny światowej zachowywałaby się jak w mieszkaniu, na kanapie wśród najbliższych, gdzie można sobie pozwolić na wszystko.
[Miło xD Kartą się bawiłam z nudów .-. I również dlatego, by było mniej do przewijania :D Acz przyznam, że jest jeszcze trochę nie taka, jakbym chciała, ale ciągle szukam sposobu, by siebie zadowolić :3 I nie szkodzi, czasem potrzeba dłuższych przerw ;3 U Ciebie też widzę pewne zmiany ^.^]
[ Ależ mam, mam, oczywiście. Pusto się zrobiło, ale to akurat zapewne przez rozpoczęcie roku szkolnego...
OdpowiedzUsuńZ tego, co pamiętam, miałyśmy już ustalone powiązanie i zabierałyśmy się za fabułę. Mam rację? ]
Niezręczność miała to do siebie, że bardzo często przychodziła w towarzystwie Husk, jednak niezmiernie rzadko była z nią na tyle blisko, jak z osobami, które znajdowały się niedaleko. Można powiedzieć, że dziewczyna potrafiła doprowadzić do kłopotliwej sytuacji zawsze. Nawet wtedy, kiedy jadła obiad w fast foodzie albo kupowała słodycze. Także takie sytuacje nie były jej obce.
OdpowiedzUsuń- Brzmi to tak, jakbyś chciał o coś zapytać... - zauważyła bardzo rzeczowo. To chyba było oczywiste, że nie obejdzie się bez krótkiego wywiadu czy czegoś w tym stylu. Przywykła, że osoby trzecie pojawiające się w takich zamieszaniach bardzo rzadko zostawiały ją w spokoju.
Cicho westchnęła, w ogóle nie sprawiając wrażenia, jakby się gdzieś śpieszyła. Pozwoliła się wyminąć i niemalże z ociąganiem ruszyła w stronę wskazanego miejsca. Zdążyła zauważyć kolejnych napastników i ich zwierzaczki i doszła do wniosku, że wystarczająco dzisiaj się już naraziła.
Obrzuciła otoczenie krótkim spojrzeniem, chcąc się upewnić, że nigdzie w pobliżu nie ma czegoś, co mogłoby być pod napięciem i utrudniać przedostanie się na drugą stronę. Nie zobaczyła niczego takiego, chociaż nie poświęciła temu zbyt wiele czasu. Donośnie i coraz głośniejsze szczekanie psów skutecznie przyspieszało wszystkie działania.
Diamentowa sylwetka zniknęła, zostawiając po sobie lekko połyskującą warstwę, a po murku sunęła w górę krystalicznie czysta woda w której ciągnął się nieco wyraźniejszy niż przedtem, przedmiot. Po drugiej stronie, ciecz wylała się grubym strumieniem, jakby do jakiegoś naczynia o ludzkim kształcie.
- Dzięki. - odparła, gdy mężczyzna znalazł się w polu jej widzenia. Znajdowali się już poza terenem kompleksu, jednak bardzo prawdopodobne, że i tak towarzystwo prędzej czy później się tutaj zleci. Normalnie podążyłaby teraz w swoją stronę, ale jakoś w jej mniemaniu nie byłoby to teraz dobre posunięcie. Poza tym, zaraz minie jej termin ważności i będzie musiała wrócić do naturalnej postaci...
[Lubię pana z gifów :D I nie ma się co śpieszyć, dla mnie i tak najważniejsze jest to, by autor prowadził fajne wątki, a nie zamiast tego majstrować przy karcie .-. Bo to nie o nią chodzi na blogach grupowych, tylko właśnie o wątki i posty :3]
Scarlett wychodziła z założenia, że od czegoś jednak jej syn ma dwoje rodziców, więc jej mężowi nie odpadną ręce, jeśli się nim zajmie, podczas gdy ona będzie wypełniała inne obowiązki. A jak nie Ren, to niania. Niemowlęciu w tym wieku jest raczej obojętne, kto go karmi i przewija. Owszem, to byłoby bardzo piękne, gdyby mogła powiedzieć, że najchętniej spędzałaby ze swoim dzieckiem całe dnie, ale ma inne obowiązki, jednak prawda była taka, że najchętniej spędzałaby całe dnie w swoim laboratorium, ale miała dziecko. Swoją drogą, zrobione w tymże laboratorium. Scarlett nie była dobrą matką, ale na szczęście Ren był dobrym ojcem.
OdpowiedzUsuń- Mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia - odpowiedziała wykrętnie. Tak naprawdę jeszcze nie wyszła tylko dlatego, że na tym etapie bankietu byłoby to uznawane za krańcowo nieuprzejme. - Ja mam jedno dziecko i nie mam pojęcia, jak inni sobie radzą z większą ilością. Chyba nie przeszłam odpowiedniego szkolenia pod tym względem.
[Mam w takim razie nadzieję, że nowa karta również Ci się spodoba. I ja również już dawno czytałam Twoją, świetnie napisana, poważnie, dlatego cieszę się, że wychodzisz z propozycją wątku. Ja jestem lepsza w zaczynaniu niż w wymyślaniu okoliczności także... Może ustalimy relacje? Oni mieli jakieś konkretne w komiksie?]
OdpowiedzUsuń[ Miał mieć na oku, ale w gruncie rzeczy chyba zawalił sprawę. Zastanawiam się tylko, czy przez tą sytuację stali się przyjaciółmi, czy raczej wrogami.
OdpowiedzUsuńHm. Też tak sądzę. Marvel raczej nie jest blogiem, który upada przy pierwszym spadzie aktywności, a i ja się do ulu dołożę z wielkim zapałem, jak tylko ogarnę wszystko, co na mnie zwalają. ]
Spokój, równowaga. Brzmiało to o wiele prościej, niż wyglądało. Osiągnąć spokój było naprawdę trudno. I na pewno nie osiągało się tego przez ukrywanie uśmiechu, albo przybieranie go jako maski w sytuacjach, gdzie trzeba było grać zupełnie kogoś innego. Szpieg powinien być wyważony, zachowywać zimną krew. Ale ona taka nie była. Być może przez niekiedy impulsywność, złość czy dni, w których zaszywał się w swojej samotni była lepsza. Przez łamanie zasad.
OdpowiedzUsuńTrafnie ocenił jej stan przez ostatnie kilka tygodni. Ta wojna ją zmieniła. Ktoś jej kiedyś powiedział, że jest szpiegiem, nie żołnierzem. I miał rację. Zobaczyła, jak wielu ludzi teraz potrzebuje bliskości. Sama nie potrafiła wytłumaczyć tego konkretnie, dać jasny powód, dlaczego zaczęła być o wiele bardziej przyjazna dla kolegów z drużyny. Może to za sprawą bezpłodności. Może za sprawą nieudanego, zakazanego romansu. Może za sprawą dawnych uczuć, które paradoksalnie obudziły się wtedy, gdy wdała się w ten dziwny związek... Nie chciała teraz siebie tym zadręczać. A tym bardziej Danny'ego, bo rozmowa z nim nie przyniosłaby jej takiego ukojenia, na jakie liczyła. A jemu zawracałaby tylko głowę. O ile teraz tego nie robi.
- Właściwie, żadnych. Jestem tutaj, na posterunku. Nie planowałam nic oprócz treningu... - odparła, odkładając posmarowane masłem kromki na talerz. Jajecznica powoli się przygotowywała. - Coraz mniej przesiaduję u Starka. Szczerze? Mam już dość tej firmy.
Poczuła się zupełnie jak wtedy, gdy miała jakieś osiem lat, zrobiła coś czego nie powinna, a świadkiem wszystkiego był starszy brat. Patrzył zupełnie tak samo i też najpierw pomagał jej wszystko załatwić, by potem ze spokojem móc wymyślać jej pokutę.
OdpowiedzUsuń- Wybór zostawiam Tobie... Kanały, dach, wentylacja, na co tylko masz ochotę. - skrzyżowała ręce pod piersiami, opierając się spokojnie o mur. Brzmiało to trochę ironicznie. Jeśli chciał znaleźć jakieś spokojne miejsce, to sam powinien wybrać takie, które będzie mu odpowiadało. Mutantka w takiej postaci mogła rozmawiać wszędzie.
- Husk. - wzruszyła ramionami. Nie było to może imię, ale oficjalny pseudonim widniejący w kartotekach Instytutu, który najbardziej przypadł jej do gustu. Zdecydowanie lepsze niż Hayseed. Odpuściła sobie dalsze uprzejmości, od raz stwierdzając, że po pierwsze nie mają sensu, a po drugie ma trochę zły humor i nie ma ochoty tego ukrywać.
Mogła się wydawać trochę nieprofesjonalna i niepoważna, jakby w ogóle nikt przed chwilą nie próbował wysadzić ją w powietrze, a za murem odbywała się wymiana zdań pomiędzy wściekłymi psiskami, które wcale nie są wyszkolone, by zagryzać innych. Wydawała się wręcz znudzona tym wszystkim, co normalnie powinno człowieka chociaż trochę niepokoić i podnosić poziom adrenaliny. Jednym z wytłumaczeń było to, że w obecnym stanie Paige nie produkowała ani grama hormonu.
Odskoczyła gwałtownie od muru, gdy usłyszała za sobą zbyt głośne i wyraźne szczeknięcie, niemalże poczuła drobne wibracje dźwięku. Skierowała spojrzenie na mężczyznę i chociaż jej spojrzenie nie wyrażało niczego, głównie z powodu braku oczu jako takich, nie trudno było zrozumieć, że lepiej by pospieszył się ze swoim wyborem. Nie przewidziała w dzisiejszym grafiku zabawy z futrzakami.
To jemu zależało na dłuższym spotkaniu, dziewczynie było to prawie obojętne, gdyby nie to, że chciał zadawać oczywiste pytania, które nie były jej na rękę. Równie dobrze mogła w kilka chwil zniknąć gdzieś w najbliższych kanałach, trafić do wodociągów i rurami podążyć do domu. Powinien mieć tego świadomość, bo dla niej było to oczywiste i chyba tylko z czystej uprzejmości i niewielkiego poczucia moralności jeszcze tego nie zrobiła.
[Chyba nie brzmi głupio... Obejrzałam tylko pierwszy sezon tego serialu i doszłam do wniosku, że telewizja schodzi na psy, skoro musi przyciągać zainteresowanie seksem w co trzecim odcinku, jeśli nie wcześniej .-.
A brak aktywności jest z pewnością skutkiem nowego roku szkolnego... Mnie to też trochę ograniczyło, ale mam na szczęście talent do organizacji swojego czasu i jakoś nie przygnębia mnie fakt, że pięć dni w tygodniu muszę wstawać i jechać do szkoły :D Miejmy nadzieję, że jak już na nowo autorzy przywkną, to będą częściej zaglądać.]
[ Przypnę się pod opinię o nudności Avengers Mansion.
OdpowiedzUsuńSpotkanie w Helicarrierze może być, tak samo z resztą jak i sytuacja, w której jeden potrzebuje pomocy drugiego, co chyba jest jednak trochę oklepane. Staram się coś jeszcze sensownego wymyślić, bo raczej dziś nie zacznę - nie lubię poniedziałków.
Jeśli jednak nagle napadła Cię wielka chęć na szlachetne rozpoczęcie wątku, będę wielce zobowiązana. Jeśli tylko nie wścieknę się i nie wyjadę w Bieszczady z nadmiaru obowiązków, oczywiście. ]
[ Córa marnotrawna powróciła, niekoniecznie z pokładami weny, ale na pewno będzie w sobie jej szukać, wiec mam nadzieję, że ty też jesteś już i możemy kombinować coś ;D ]
OdpowiedzUsuń- Czujesz się niezręcznie? - spytała z wyraźną nutą ironii. Jej było obojętne w jakiej formie będzie podczas rozmowy. Co prawda, bezpieczniej się czuła w takiej postaci, ale w każdej chwili mogła wybrać coś praktyczniejszego.
OdpowiedzUsuńPierwsza warstwa naskórka zmieniła się w coś na rodzaj galaretki. Spod niej zaczęły wyłaniać się ubrania, które dziewczyna miała na sobie, a galaretka spływała po ciele na ziemię. Po chwili obok mężczyzny szła całkowicie przeciętna blondynka ubrana w krótkie spodenki i trochę wyciągnięty, pomarańczowy sweter z golfem.
- Pracowałam dorywczo. - mruknęła, bez większych trudności dostosowując się do tempa Iron Fista. Była to odpowiedź bardzo trafna i jednocześnie bardzo odbiegająca od prawdy. Ale czego się spodziewać? Rzadko przyznawała się do czegoś od razu, nieważne, czy było to dobre czy złe. Była skromna w każdą stronę, tym bardziej w takich sytuacjach.
- Ktoś Cię nasłał czy przypadkiem przechodziłeś obok? - zerknęła na niego kątem oka. Trudno było jej stwierdzić do jakiego typu osób powinien trafić... Mógł być dobry i bezinteresowny, albo zły i interesowny, albo szukał dłużników. Spodziewała się prawie wszystkiego od kiedy parę lat temu młodsza siostra zapukała do okna na siedemnastym piętrze, by powiadomić Paige, że rodzina Guthrie może się pochwalić piątym mutaciątkiem, którego moc polega na lataniu i jak na razie tylko na tym.
Sprawdziła pobieżnie, czy dysk znalazł się w kieszeni i czy jest cały. Potrzebowała kasy na mieszkanie, a za zdobyte dane dostanie tyle, że spokojnie będzie mogła naprawić swojego starego Forda, by za pół roku znowu mógł się zepsuć czy wjechać w coś, w co nie powinien.
Rozmowy z Husk były o tyle trudne, że czasem ciężko było przyjąć do świadomości, że ma specyficzne podejście do wszystkiego. Wydawała się nie przejmować i brać wszystko bardzo swobodnie, jakby było codziennością. Czasem też można było zapomnieć, że jest kobietą, czego w ogóle nie brała do siebie. Dużo zależało od okoliczności w których zaczęła się znajomość i późniejszych relacji, na które w tym przypadku nie liczyła, a nawet miała nadzieję, że to będzie pierwsze i ostatnie spotkanie z Fistem. Nie żeby coś do niego miała, ale z zasady unikała zamaskowanych kolesi, którzy zbyt dobrze walczą, by podejrzewać ich o bale przebierańców.
[Nie szkodzi, moja odpowiedź pewnie nie lepsza, bo mnie też dopadła grypa, a do tego przeżywam traume po pobieraniu krwi i piszę z telefonu. Mam uczulenie na metal w ciele i mój organizm bardzo źle reaguje na wszystkie igły. To nie jest strach, tylko uczulenie xD Tak dla jasności xD]
[Wiesz, tak idąc motywem syna marnotrawnego i pochodnych, ja chciałabym zauważyć, że kamieniem może rzucić tylko ten, co jest bez winy. Dlatego ja nie mogę nic (za)rzucić. W oczach nauczycieli okazałam się genialnym dzieckiem, zdolnym wygrać każdą olimpiadę. Sukces, że piszę pięć zamiast jedenastu.
OdpowiedzUsuńI tak na marginesie: planowałam w ten weekend "pojawić" kogoś bardzo ważnego w życiu Jess, ale stwierdziłam, że szkoda mi przerywać tak wątek... Wujku]
Dobrze?! To ostatnie słowo, jakim określiłaby obecną sytuację. Nie było dobrze, wiedziała to. Tym lepiej, że nie należała do tego grona kobiet, dla których nigdy nie jest dobrze. Zresztą wcale nie miała wysokich standardów i naprawdę nie potrzebowała co najmniej dwudziestu karatów, żeby było dobrze. Wystarczyło, by chociaż przez chwilę była bezpieczna. A teraz... Teraz było źle.
Cholernie bardzo źle.
Nie mogła wrócić do domu. Mimo, że Avengers Mansion to forteca, nie mogła wplątać w swoje prywatne sprawy Mścicieli. Zwłaszcza, że większość z nich ostatnio okazywała wyjątkową nadopiekuńczość względem niej. Może oprócz Bartona. On wciąż twierdził, że Jessica ma w obowiązku podziwianie jego akrobacji i ciągłe pytanie, czy czegoś mu nie trzeba. Jednak już wolała to od Carol albo Quartermaina.
O Molly Jessica się nie martwiła. Pewnie powinna, ale wiedziała, że dziewczynka znajduje się w dobrych rękach. Prędzej fort Knox zostanie zdobyty, niż małej stanie się krzywda.
Teraz wszystkie myśli Jones zaprzątała Danielle. Kiedyś podobne sensacje leżały niemalże na porządku dziennym, ale wtedy nie było dziecka, któremu mogłoby się coś stać. Co prawda Dani znosiła już walkę z Green Goblinem, jednak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i tak dalej...
- Skłamałam - powiedziała, patrzą w oczy Danny'ego tak, jakby chciała, żeby natychmiast powiedział "nic nie szkodzi". Wtedy mogłaby stwierdzić, że owszem, szkodzi i uśmiechnąć się w ten niemalże nieprzyzwoity sposób, jakby na potwierdzenie nazwania siebie samej suką. To zwykle bardzo dobrze poprawiało jej humor, jednak chyba nie tym razem.
- Już rozmawiałam z Cage'em. Trzy dni temu. Wie, że dziecko jest jego... I powiedział, żebym jej znalazła lepszego ojca.
Cała zadrżała od płaczu, ale nie oderwała wzroku od twarzy przyjaciela. Jakby odczuwała jakiś przymus. Rzadko płakała. A jeśli już w ogóle, to nigdy nie pozwalała, żeby ktoś ją widział. Aż do teraz. Zachowując się zupełnie nie jak Jessica Jones (ale może odrobinę jak Jessica Cambell), wcisnęła twarz w koszulę mężczyzny.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że rozkruszyła ciastko. Odsunęła się od niego, otrzepała dłoń z okruchów i rozwinęła malutką kartkę.
- Czas płynie jak chmury, lecz ty czekaj na deszcz oświecenia - przeczytała przez łzy.
Wypuściła ze świstem powietrze i podarła karteczkę na mikroskopijne wręcz kawałki. A potem wyrzuciła je w górę, pozwalając, by opadły jak śnieg. Jessica uśmiechnęła się gorzko, co tak bardzo pasowało do jej poczucia humoru i ani trochę do zaczerwienionych płaczem oczu.
- Śnieg głupoty - mruknęła, ocierając twarz rękawami. Mało to eleganckie, ale w tej chwili nie miała innego wyboru. I ochoty na myślenie o elegancji. - Dobra, przecież moje stare mieszkanie nie będzie takie złe... Kawałek stąd mieszka moja ciotka, u niej są klucze.
[Mea culpa, mea culpa, mea culpa maxima...
OdpowiedzUsuńTak nieoficjalnie powiem, że całe wytłumaczenie masz tam w komentarzu wyżej.
W ramach pokuty mogę na siebie wziąć zaczęcie wątku. Miałam to powiedzieć wcześniej, ale Ciebie jakoś nie było... W każdym razie w komiksie układało się im nie najgorzej. Zdecydowanie lepiej niż Hawkeye'owi z rodzonym bratem. Z istotniejszych rzeczy jest chyba tylko to, że Iron Fist określił Clinta mianem jednego z najlepiej walczących wręcz ludzi, jakich kiedykolwiek widział.
Masz może jakiś konkretny pomysł, czy kombinowanie też zostawisz mi?]
Chciał na nią nakrzyczeć i postawić do kąta? Za coś, co teoretycznie robiła codziennie i jak na razie tylko jedna osoba miała ochotę ją zabić? Do tego taka, która raczej sama dobra nie była, ale to bez znaczenia. Chyba nawet świętej pamięci Thomas Guthrie nie zganiłby swojego dzieciaka w takiej chwili.
OdpowiedzUsuńNie reagowała specjalnie na komplementy, wypowiedziane w takim czy innym celu. Jednak musiała przyznać, że brzmiał on najnormalniej ze wszystkich, kierowanych w jej stronę. I pomyśleć, że mówił to facet, którego kostium kojarzył się z niedojrzałym bananem, więc zgodnie z zasadą, powinien powiedzieć coś zupełnie innego i dziwnego.
Pominęła komentarz na ten temat, w ogóle się nad tym nawet nie zastanawiając. Dopiero ostatnia wypowiedź wręcz wymuszała na niej reakcję.
- Uznam to za źle przedstawione równanie chemiczne. - uniosła rozbawiona brew. Zabrzmiało to tak, jakby musiał "reagować" z płcią przeciwną bardzo często, by się utrzymywać. Miło wiedzieć, że nie tylko ona potrafi mówić głupoty w najmniej odpowiednich momentach. Miała swoisty talent do niszczenia każdego klimatu i sytuacji, stąd przekonanie wśród koleżanek ze studiów, że Paige to kujonowata ameba nieprzystosowana do normalnego życia.
- Jesteś drugą osobą, która zadaje to pytanie, wiesz? - westchnęła, trochę znudzona. Czy wyglądała na kogoś, kto sieje terror i ma ochotę przyłączać się do jakiś grup? Może to głupie oceniać akurat ją po wyglądzie, ale nie sądziła, że mogłaby kojarzyć się z terrorystami. Była mutantem, ale na razie nie zrobiono z tego przestępstwa.
- Nie bawię się w wysadzanie budynków i bardzo nie lubię krwi i trupów, także ograniczam się do ogłuszania, a najlepiej do rozpływania i wędrowania w kanałach wentylacyjnych. Niestety czasami ich nie ma, więc bawię się z granatami. - zatrzymała się u wylotu uliczki i korzystając z chwilej przerwy, przeciągnęła się mocno, czemu towarzyszył dźwięk przeskakujących na swoje miejsca kości kręgosłupa i barków.
[Ja się czuję świetnie, cały dzień leżenia to bajka. Tylko siniak mi się zrobił i rośnie .-. To ja mam jeszcze uczulenie na polonistów, nie wiem czemu, ale wszyscy patrzą na mnie tak... Alergicznie.]
[Raczej szalona. Albo mało asertywna w stosunku do nauczycieli, zważywszy na ilość kółek, na które chodzę, bo mi tych biednych belfrów szkoda. Najzabawniejsze jest to, że dla nich jestem przyszłą panią profesor ich przedmiotów. Zresztą tydzień nie zrobi większej różnicy, póki jest wrzesień.]
OdpowiedzUsuńZmiana tematu dobrze zrobiła Jess. Miała umysł ścisły, a przez to bezlitośnie wręcz logiczny. Takie umysły cechuje zdolność opanowania się i skupienia wyłącznie na jednej rzeczy. Dlatego kobieta szybko opanowała płacz, chociaż wciąż nie potrafiła mówić głośno. Grunt, że zejście na temat "ogona" przywrócił jej logiczne myślenie.
- To są ludzie, których płatny morderca wynajął, żeby śledzili mnie, bo liczy, że znajdę mężczyznę z koperty. - Nie miała świadomości, jak bardzo niefortunnym sformułowaniem jest "mężczyzna z koperty". Zwłaszcza w świecie, w którym średnio raz na miesiąc słyszy się o mordercach trzymających zabite ofiary w lodówce, żeby się nie zepsuły.
- Trochę tak, jakby Steve zapłacił tobie i Luke'owi, żebyście znaleźli kogoś do odwalenia czarnej roboty, sami zrobili to bardziej szare, a jemu zostawili wisienkę na torcie. Tylko, że w negatywie i najbardziej cierpi tutaj koniec tej piramidy żywieniowej, czyli ja. Mam w kieszeni jeszcze czterysta średnio upranych dolarów, a ty się przejmujesz tym, że złamałam prawo o zanieczyszczaniu miasta.
Czubkiem buta trąciła jeden z leżących na chodniku skrawków papieru, ale nie zdołała go przesunąć ani na milimetr.
Wyjęła z kieszeni komórkę i jedną ręką napisała dość długą wiadomość do ciotki. Ciotka Wilma była starszą o trzy lata siostrą obecnej pani Jones, adopcyjnej matki Jess. I to z nią Jessica dogadywała się zdecydowanie lepiej. W zasadzie każdy lepiej dogadałby się z Wilmą niż z Dorothy, która w ciągu zaledwie jednego spotkania znalazła blisko dwa tuziny poważnych zarzutów, jakie można złożyć przeciwko Steve'owi Rogersowi.
- Ciotka jest wielbicielką kryminałów - powiedziała po dłuższej chwili Jessica, przeczytawszy wiadomość zwrotną. - Klucze wrzuciła do koperty, którą zostawiła w sklepie naprzeciwko. Też możesz tak robić, jak zostawię coś u ciebie.
Jessice zupełnie nie przeszkadzał fakt, że chyba nigdy nie była u Danny'ego i właściwie miała słabe pojęcie o tym, gdzie on mieszkał. Bardziej była dumna z ciotki, która zachowała się jak rasowa weteranka tak modnych ostatnio skandynawskich kryminałów. A nawet nie były ze sobą spokrewnione.
[Ja nie wiem, co ludzie robią, że się przeziębiają już na początku września i to w dodatku hurtem. U mnie w klasie też wszyscy albo na zwolnieniu albo pociągający nosami. W głowie się nie mieści...
OdpowiedzUsuńJakby nie było, przybij highfive z monitorem, bo ja też nie jestem biega w znajomości komiksów. Jedynie biosy poczytałam.
Ostrzeżenie: wątek dziwny do potęgi. Jednak nie powinieneś był pozwalać mi wszystkiego wymyślać.]
Watykan leżał niemalże w samym sercu Rzymu. Czyli naprawdę daleko. Zwłaszcza z perspektywy kogoś, kto właśnie się budzi i za oknem widzi głównie przebrzydle szare niebo i ulice mokre po nocnym deszczu. Ze wszystkimi myślami, które mu towarzyszyły od momentu wstania z łóżka aż do włożenia na nogi przykurzonych adidasów, Hawkeye był tak daleko od Watykanu, jak tylko tylko było to możliwe. Właściwie nawet nie myślał o Watykanie. Szukał smyczy Bustera, którego bardziej interesował spacer niż nasypana przed chwilą karma.
Leżała tam, gdzie zawsze. Hawkeye, jak wielu innych, zostawiał smycz w specjalnym miejscu, żeby nigdy o niej nie zapomnieć. I oczywiście, jak wielu innych, zawsze o niej zapominał. Przypiął karabińczyk do psiej obroży. Buster nie mógł wysiedzieć w miejscu. Ten pies zawsze miał obsesję na punkcie spacerów. Oraz dziwną ambicję prześcignięcia swojego właściciela w długim biegu. Jednak to zawsze Clint wygrywał, mogąc spokojnie biec dalej, gdy zwierzak potykał się już o własne nogi.
Tym razem nie przebiegli nawet połowy rutynowego dystansu, kiedy zadzwonił telefon w kieszeni mężczyzny. Niespodziewanie Watykan dopadł Clinta w samym środku Nowego Jorku. Tuż przy ogrodzeniu wyznawcy jedizmu, o czym jednak Barton nie mógł wiedzieć. Za to Buster był świadomy, co wiąże się z takim telefonem i nieco fałszywym przekleństwem z ust właściciela. Hawkeye tak naprawdę lubił swoją pracę, przeklinał tylko z zasady. No i nie lubił nękania telefonami przed śniadaniem.
Dokończyli bieg, ale od razu potem Clint zaprowadził psa do sąsiadów. Jasnowłosa cheerleaderka, Sharon, z radością wzięła smycz. Naprawdę bardzo mocno zazdrościł jej entuzjazmu.
Watykan towarzyszył mu przy każdej wykonanej czynności i każdym pokonanym metrze. Był przy odbiorze zarezerwowanych już biletów. I przy odprawie bagażowej. A także coraz wyraźniej, gdy samolot oderwał się już od ziemi. Lot pierwszą klasą był o tyle dla niego przyjemniejszy, że mógł wyprostować nogi. Przy tak długim locie to naprawdę miało znaczenie. Przeglądał dokumenty, które przesłali mu w nocy w ramach wyprawki. Było tam nawet zdjęcie obecnego papieża. Hawkeye przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od szczerbatego uśmiechu, który przypominał mu złośliwego skrzata. Wreszcie wywołał na ekran dalsze informacje, coraz mocniej zagłębiając się w dość chaotyczną historię prawdopodobnego istnienia piątej ewangelii - dokumentu, który mógł wstrząsnąć nie tylko filarami Kościoła, ale także całym światem.
Przesiadkę miał w Hiszpanii. Tym razem czekała go krótsza podróż, więc S.H.I.E.L.D wybrał dla niego klasę ekonomiczną. Zanotował to w pamięci, by zrobić potem stosowny wykład o zaniedbywaniu agentów.
Ledwo odszukał swoje miejsce, a rzuciło mu się w oczy, kto siedzi tuż obok.
- Pielgrzymka superbohatera? - Hawkeye zadał to pytanie takim tonem, jakby chodziło o coś zupełnie normalnego.
- Teoretycznie - powtórzyła za nim wymownym tonem, patrząc, jak szybkimi ruchami wyciera patelnię do dna. Złapała za swój talerz, dogłębnie przyglądnęła się swojej porcji, po czym z małą ostrożnością władowała co nieco do ust. Smakowało nieźle. - Tak tylko się mówi. Każdy chce mieć własny... Kodeks. Własne zasady - zauważyła, przenosząc spojrzenie na Daniela. Jemu wydawało się, że jest wolnym strzelcem. Być może i po części tak było, nie mogła temu zaprzeczyć. Był o wiele mniej zobowiązany do tej "zabawy w Mściciela" niż ona. Tylko różnica była taka, że i jej niegdyś wydawało się, że nie musi przykładać się do tej gry w superbohatera. A teraz skończyła jako heroska na pełnym etacie.
OdpowiedzUsuń- Nie nadaję się do pracy biurowej - zażartowała. Choć było w tym sporo prawdy. Nawet czasami zastanawiała się, co byłoby, gdyby nigdy nie wkręcono jej w szpiegostwo, walki, ratowanie świata i skór ludzi tak ważnych, że nawet oni sami nie zdają sobie sprawy ze swojego statusu. Mogłaby zająć się właśnie taką pracą u Starka: zbieraniem papierów, podawaniem kawy. Ale, z drugiej strony, gdyby nie została tą Czarną Wdową, siedziałaby w Rosji i prawdopodobnie zamiatała ulice jako nieodkryta balerina. Prychnęła skrycie na tę myśl. - Nie wiem, po co tam siedzę. Miałam wybadać Starka, zanim Tarcza wpłynie na Mścicieli. Zrobiłam swoje.
[ Okeeej, u mnie marnie ostatnio z obecnością, a więc i z pomysłami, ale chętnie skłaniałabym się ku wybieleniu nieco Lorny. Po wojnie zaszyła ona się w posiadłości ojca, siedząc zawalona w papierach na temat Genoshy i słuchając planów kochanego ojca na temat wyeliminowania wszystkich wrogów. Dlatego miła odmianą dla panienki byłoby gdyby znalazła się w jakimś centrum wydarzeń, gdzie ruszy ją serce lub resztki sumienia i przez chwilę nie będzie grała czarnego charakteru ;) To mogłoby być taka ich jednorazowa współpraca. ]
OdpowiedzUsuń