30.04.2012

Powiązania.


GAMBIT. Tylko i wyłącznie Biały Diabeł mógł zakochać się w dziewczynie mogącej wysłać go na pola elizejskie za sprawą jednego pocałunku. Nie ucieka przed nią, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek, co więcej, wszystkimi dostępnymi sobie środkami: sprytem, uśmiechem, sztuczkami, pragnie skraść pocałunek Rogue. Z kolei ona, kochając szulera z całego serca, wykorzystuje wszelkie środki, aby go powstrzymać. Gambit na horyzoncie oznacza oczy naokoło głowy, refleks tenisistki oraz zdolność przewidywania zachowań szulera. Zaprzecza istnieniu jakichkolwiek uczuć względem Remy'ego, od dawna nikt nie wierzy zapewnieniom dziewczyny, gdyż bliski kontakt innej kobiety z Białym Diabłem oznacza spotkanie ze złowrogim spojrzeniem Rogue, co nie należy do przyjemnych doświadczeń. 
Spryt i pomysłowość szulera przekroczyła próg psychicznej wytrzymałości Rogue. Zniknął, zjawił się, dotknął jej, nic się nie stało i... znów zniknął, zostawiając dziewczynę z głową pełną pytań. Zawziętość nakazywałaby wziąć się za poszukiwania w celu wyciągnięciu odpowiedzi na wszystkie pytania, ale nie można oddawać się złudzeniom. Jeśli Remy nie chce zostać odnaleziony to mogłaby zajrzeć do samego serca piekieł a nie odnalazłaby głównego winowajcy. 

Życie pełne jest niespodzianek.



Podobno łatwiej iść przez życie z myślą, że codziennie jest Boże Narodzenie, choinka a pod nią mnóstwo zapakowanych prezentów... otwierasz szybko wszystkie i z zawiedzioną miną stwierdzasz, że nie ma wśród nich wymarzonego wozu strażackiego... wtedy pozostaje czekać do Gwiazdki dnia następnego.


W chwili obecnej Rogue ma wolne od ratowania świata. Nie licząc ratowania samej siebie przed dwójką mutantów wywracających wszystko do góry nogami... w bardzo dosłowny sposób. Bliźniacy upodobali sobie dziewczynę jako coś a'la starszą siostrę. A co się robi starszym siostrom? Między innymi: dokucza się. 









Rogue. Początek.



Źródło: latent-heat.deviantart.com

Różowe stworzenie zawinięte w pomarańczowy kocyk, które po raz pierwszy przekroczyło niesione przez matkę próg domu Owena i Priscilii D'Ancanto dwunastego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, zwiastując Boże Narodzenie przeszło trzy miesiące wcześniej aniżeli sugerowałaby  kalendarz wiszący w przedpokoju. Ktoś, kto powiedział, że małe dzieci rodzą się piękne, musiał bardzo kochać swoje dziecko. Anna, bo tak dano małemu różowemu stworzeniu, na imię, była dzieckiem niezbyt urodziwym, jednak rosła jak na drożdżach, robiąc wszystko, co dzieci lubią najbardziej: piec ciastka z piasku, pokazywać gościom swoje zdolności artystyczne dumnie prezentującym się na ścianach, bawić się w chowanego z innymi dziećmi z sąsiedztwa, podkradać mamie szykującej śniadanie. Wszystko sprawiało wrażenie zupełnie zwyczajnego do czasów poznania pierwszej wielkiej miłości - Cody'ego. Nastoletnia wówczas Anna szczęśliwa ze znalezienia Tego Jedynego, kompletnie nieświadoma budzącego się od dłuższego czasu początkowo uśpionego genu X, cieszyła się z życia, nawet kilka kosmyków białych włosów odznaczających się od ciemnej czupryny nie mogły niczego zepsuć. Wystarczył jeden pocałunek, by cały świat Anny legł w gruzach... Cody upadł na ziemię, myślała, że umarł, choć naprawdę to zapadł w śpiączkę. Przerażona dziewczyna wzięła kilka rzeczy i uciekła z domu, bojąc się konsekwencji swojego uczynku, przyjęła pseudonim Rogue, który pojawił się kilka lat wcześniej wśród znajomych. 
Charles Xavier dowiedział się o mutantce, odwiedził rodzinę Cody'ego, następnie musiał odnaleźć zbiegłą Rogue, czego podjęli się Jean Grey i Scott Summers. Jednak nie tylko oni jej szukali... krok w krok za nią podążała Mistique, pilnująca X-menów na zlecenie Magneto. Zmieniwszy się w Cyclopsa, zaatakowała Rogue kryjącą się w opustoszałym domu, mówiąc, że zabiła chłopaka i za to musi spotkać ją kara. Siedemnastolatka zaczęła uciekać, Mistique następnie przybrała postać Jean, początkowo sprawiającej miłe wrażenie, jednak i ona surowo oceniła postępowanie Anny... 
Rogue udało się uciec, lecz kilka godzin później wpadła na prawdziwych X-menów, Jean i Scotta, obawiała się kolejnego ataku. Usiłowali ją przekonać co do swoich przyjaznych zamiarów, Rogue nie zamierzała im zaufać. Chcieli ją ukarać za skrzywdzenie chłopaka, mieli rację... jednak ona wybrała drogę ucieczki.
X-meni powrócili z kwitkiem do Instytutu. W tym samym czasie zawitał tam Logan, więc postanowiono jego poprosić o odnalezienie dziewczyny. Wolverine nie był zachwycony otrzymanym zadaniem. Profesor Xavier celnie trafił... Logan odnalazł dziewczynę w miasteczku oddalonym od Nowego Jorku prawie siedemdziesiąt  kilometrów. Łatwo przyszło mu przekonanie dziewczyny... właściwie to nic nie zrobił, oprócz pozbycia się dwójki natarczywych oprychów, chcących okraść, o ile tylko o to im chodziło, samotną nastolatkę. Krótka rozmowa wystarczyła i... Rogue zgodziła się pojechać z Loganem do Instytutu, jednak po ujrzeniu Scotta na schodach w nocy spróbowała kolejnej ucieczki, od której znów odwiódł ją czujny Wolverine, zapewniając, że Scott wprawdzie jest głupi, ale nie stanowi żadnego realnego zagrożenia... 

Wtedy losy dziewczyny splotły się na stały z X-menami, od sześciu lat jej domem jest Instytut. 


|POWRÓT DO GŁÓWNEJ KARTY|





25.04.2012

Coś więcej.


Mutacja
Podstawową zdolnością Tarot było widzenie przyszłości, do pewnego stopnia również przeszłości. Trzeba też przyznać, że na początku miała problem z opanowaniem wizji, które potrafiły manifestować się zarówno w postaci niejasnych snów, jak i serii déjà vu na jawie. W sensie fizycznym nic strasznego, ale psychicznie wyczerpuje, więc przeszła kilka faz zaczynając od łapaczy snów, przez runy, a kończąc na osławionych kartach tarota. Trudno powiedzieć, dlaczego poskutkowało to, a nie coś innego, dla Marie-Ange najważniejsze było, że zadziałało i ją odciążyło. Obecnie nawet nie bardzo ich potrzebuje, żeby zobaczyć przyszłość, ale też warto zaznaczyć, że nic, co może przepowiedzieć nie jest pewne, wyłącznie prawdopodobne. No i cóż nie lubi tego robić, każdy ma swoje widzimisie.
W pewnym momencie pojawiła się druga, mutacyjna umiejętność, dzięki której Colbert mogła materializować obrazy dwuwymiarowe w rzeczywiste obiekty złożone z, bliżej nieokreślonej, energii psioniczej. Należy dodać, że wbrew pozorom nie muszą to być karty tarota, wręcz obojętnym jest czy używa do tego właśnie ich, rysunków czy zdjęć, jedynie musi mieć z tym kontakt.

Umiejętności
Skończyła neurobiologię na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku i oficjalnie pracuje w niezależnym ośrodku badawczym, który w rzeczywistości podlega Tarczy.
Zna postawy walki wręcz, praktycznie woli nie znać się na broni palnej, ale niezwykle dobrze opanowała szermierkę oraz posługiwanie się ofensywne kosą.

Historia
Można by zacząć od czternastego stycznia roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego, czyli samego początku, jednak nie ma to większego sensu, bo do opuszczenia Lyonu Marie-Ange większych dramatów, niż inni nie doświadczyła. Doznania dzieciństwa, dorastania, manifestacji zdolności przeszła całkowicie suchą stopą, głownie dlatego, że mutacja rozwijała się stopniowo i spokojnie. Dopiero, kiedy wyjechała na studia, a ubzdurała sobie Stany Zjednoczone (a dokładniej Nowy Jork), zaczęły się schody. Wówczas problemy z kontrolą mocy wiązała z przeprowadzką do metropolii, a błyskawiczne i nagłe pojawienie niezwykle pomocnych, nowych znajomych uznała za dar od losu. Na usprawiedliwienie należy dodać, że dziewiętnastoletnie nerdowskie dziewczynki są raczej jeszcze dość naiwne – szczęśliwie z wiekiem to przechodzi.
W Akademii Massachusetts spędziła przeszło kolejne cztery lata, które wypełniały jej nauka, treningi i takie tam potyczki z mutantami spod znaku X, prawie norma. Jednak ostatni rok spędziła bardziej obok szkoły Emmy Frost, ponieważ w momencie gdy ktoś wmanewrowuje ciebie w bagno, o którego istnienia nie ma się pojęcia, najlepszym (najlepszym według Colbert, bo zachowawczość zawsze jej dobrze wychodziła) rozwiązaniem jest dystans. Rozważała nawet przejście pod skrzydła profesora Xaviera, jednak przeszkodziło jej w tym wydarzenie obrazowo nazwane masakrą Hellfire Clubu. Choć Trevorowi Fitzroyowi przede wszystkim chodziło o White Queen, to wszystko skończyło się tragicznie głownie dla Hellions i tylko dziwnym zrządzeniem losu Tarot udało się przeżyć, co prawda ledwo, ale wystarczająco, aby X-meni cierpiący na syndrom przygarniania każdego nieszczęśnika, zdążyli ją uratować. Przebudzenie się po trzech tygodniach śpiączki w podziemiach Instytutu nie należało do najprzyjemniejszych, ale lepsze takie, niż żadne. Po przejściu długiego procesu rekonwalescencji okazało się, że Marie-Ange raczej nie pasuje do X-menów, a i oni też nie bardzo byli skłonni widzieć w swoich szeregach osoby o niepewnych zdolnościach, przeszłości i nastawieniu. Opuściła Szkołę Xaviera bez większego żalu. Jak wiadomo nie ma tego złego, co by bokiem nie wyszło, więc jakoś tak szybko została zwerbowana przez agentów Tarczy. W końcu, dlaczego nie?

24.04.2012

The very least you could have done was offer me a cup of coffee before you tried to kill me!


code: Barbara Morse
alias: ◈Mockingbird◈
decsription: była żona || kocha ją, nienawidzi albo oba naraz. 
<<see more>>
Przy pierwszym spotkaniu Barbara Morse była dla pracującego w Tarczy już dłuższy czas agenta jedynie zabawnym nowym nabytkiem organizacji. Pierwsze spotkanie trwało rekordowo długo, zważywszy na to, że zaraz po nim dostała im się wspólna misja. Jedna z najbardziej znaczących misji w życiu Clinta. Rzecz pierwsza: odkrył, jak bardzo nie lubi telepatów. Rzecz druga: stracił osiemdziesiąt procent słuchu. Rzecz trzecia: ta Morse okazała się nie taka zła, jak na pierwszy rzut oka. W konsekwencji tak zwanych wydarzeń, po roku do nazwiska Bobbi doszedł myślniczek, po myślniczku wdzięczne Barton.
Następne trzy lata w zasadzie nie różniły się od poprzedniego roku. Co można uznać za sukces. Clint cztery razy zgubił/zniszczył/był zmuszony w jakiś inny sposób pozbyć się swojej obrączki. I już po samym tym fakcie należało wnioskować, że kiepski z niego materiał na męża. Do dziś tęgie głowy tego świata zastanawiają się, dlaczego Mockingbird przyjęła oświadczyny złożone w sytuacji, kiedy śmierć w zasadzie pukała do drzwi, a potem powtórzone jakby od niechcenia...
Jednego dnia Bobbi zniknęła. Twierdzili, że umarła. A kiedy wróciła, tak żywa, jak zawsze, mieli sobie tyle do powiedzenia, że nie powiedzieli nic. Za to wzięli rozwód. Drugi dom Clint postawił sobie na Brooklynie, którego mapa drogowa jest na tyle skomplikowana, że Barbara na pewno nie trafi pod właściwy adres. 


code: Natasha Romanoff
alias: ◈Czarnoja Wdawa◈
description: najlepsi przyjaciele || w dni nieparzyste dwa atomy tej samej cząsteczki
<<see more>> 
To jest tak naprawdę trio, nierozerwalnie połączone ze sobą, jak wierzchołki tego samego trójkąta. Tasha i Clint u podstawy, a na górze Budapeszt. Hawkeye nigdy nie próbował odtworzyć z pamięci tamtych wydarzeń w takiej kolejności, w jakiej naprawdę występowały. A gdyby to zrobił, okazałoby się, że jego wspomnienia bardzo różnią się od wspomnień Natashy. Nasłanie jednego drapieżnika na drugiego nie było tym najlepszym pomysłem Fury'ego. Jednak zadziałało jak pierwszy przewrócony klocek domina, z tym, że rozpoczynający błędne koło. Oboje po mistrzowsku przesuwają to w jedną, to w drugą granicę między pracą a prywatą. Cały problem polega na tym, że kiedy Clint chciałby uciec od problemu do pracy, okazuje się, że ten problem w jakimś stopniu jest jego pracą

code: Kate Bishop
alias: ◈Hawkeye◈
description:  uczennica || a kiedy zobaczymy śmierć, powiemy jej  "nie dzisiaj"
<<see more>> 
Kobieta, z którą Clint dzieli znacznie więcej niż tylko pseudonim. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że stworzono ich według tego samego modelu. Aczkolwiek można w tym doszukiwać się narcyzmu, zważywszy na słowa, które kilkukrotnie powiedział Hawkeye (w tym za każdym razem do Bustera). Otwarcie przyznał, że kocha Kate, ponieważ... jest doskonała. Co prawda oboje mogą używać jednego łuku, jednak sporo brakuje do tego, by uczeń przerósł mistrza. Barton życzyłby sobie, żeby taki moment nigdy nie nadszedł, bo zdążył już przyzwyczaić się do Kate w jego domu. Nawet jeśli jest to Kate nad ranem, jeszcze niewyspana i pijąca z jego prywatnego kubka. Gdyby nagle doszła do wniosku, że pożegna się ze swoim mentorem i dalej sama będzie się uczyć... Cóż, to właśnie ona powiedziała kiedyś, że według socjologów pies to trochę za mało.

code: Bernard"Barney" Barton 
alias: ◈Trickshot◈
description: starszy brat || niestety wciąż żywy
<<see more>> 
Przypadki, kiedy jedno z rodzeństwa jest niemalże kopią jednego z rodziców, drugie zaś - drugiego nie zdarzają się codziennie. Bernard wdał się w ojca, Clint w matkę i żadnemu nie wyszło to na dobre. Na takich ludzi należy uważać. Zwłaszcza, jeśli rodzeństwo, w szczególności bracia ani razu nie pobili się na poważnie. Ani nawet nie pokłócili. I razem dołączyli do cyrku, razem uczyli się sztuczek... A potem jeden okazał się lepszy, drugi rozsądniejszy i dojrzalszy. Mniej więcej właśnie dlatego bracia nie wysyłają sobie już kartek na Święta. Prawdę mówiąc, to Clint w ogóle nie wspomina o swoim bracie, jakby to było coś, co należy ukryć. Być może ze strony Barney'a wygląda to identycznie. W końcu obaj całe dzieciństwo wstydzili się agresywnego ojca i matki, której na niczym nie zależało.


code: Anthony Stark
alias: ◈Iron Man◈
description: teoretycznie przełożony || prawdopodobnie oblał mitologię. 
<<see more>> 
Ze średniej arytmetycznej wynika, że żyją w pokoju i wzajemnej neutralności. Jednak, jak powszechnie wiadomo - średnia arytmetyczna to tylko statystyki. I - co również wiadomo - statystyki to jedna z trzech from kłamstwa. Według nich Clint i Buster mają średnio po trzy nogi, a Tony średnio nie ma nic do Clinta. Nie znaczy to, broń Stanie Lee, że obaj Mściciele są chimeryczni jak stare panny, kochające się i nienawidzące na przemian. To po prostu biznes. W każdy trzeci wtorek miesiąca podzielny przez osiem po prostu ze sobą współpracują. W każdy inny dzień raczej prowadzą biznes. Nie ma co się dziwić, jeśli cała historia zaczęła się od gorącej rekomendacji i wiary, jaką w niezawodność Bartona pokładał Stark. Inna sprawa, że przede wszystkim chciał urlopu... Osiemdziesiąt dwa procent decyzji Iron Mana jako lidera Avengers spotyka się z dezaprobatą Clinta. On już z zasady na miejscu przywódcy widzi Steve'a. Ale nie dochodzi między nimi to ostrych spięć na ten temat. Clint za bardzo lubi swoją pracą, by ją stracić.

20.04.2012

Powiązania


Poznaj moich Avengers...



IMIĘ I NAZWISKO: Anthony Stark
PSEUDONIM: Iron Man
Szef i człowiek, który zapewnia jej darmowy opierunek (a że czerpie z tego korzyść w postaci zjadliwych posiłków przy każdych odwiedzinach, to inna sprawa) w jednej osobie. Co znaczy, że Jessica powinna być dla niego miła, ponieważ w przeciwnym wypadku może któregoś dnia zostać bezdomną, a potem znów płacić nieprzyzwoicie wysoki czynsz. Wiadomo jednak, że w praktyce wszystko wychodzi inaczej. Dlatego sposób, w jaki Jess odnosi się do Starka składa się głównie z sarkazmu i spoufalania, w proporcjach 1:1 (uwaga: produkt zawiera również duże ilości różnicy poglądów, trzymać z dala od dzieci). Na pewno nie pozwalałaby sobie na wszystkie te docinki, gdyby nie wiedziała, że spełnia swoją rolę jako etatowa zła macocha i spełnia ją w taki sposób, by szef ją lubił. Wobec takiego stanu rzeczy Jess poważnie rozważa dopisanie go do listy przyjaciół. Kilka razy już się tam znalazł, jednak zwykle potem zdarzało mu się przeholować w którąś stronę albo przeholowała Jess.  



IMIĘ I NAZWISKO:  Clinton "Clint" Barton
PSEUDONIM: Hawkeye
Czasami człowiek zwyczajnie nie ma świadomości, co jest grane i niewiele go to obchodzi, prawdę mówiąc. Nikt nie zastanawia się, jak działa telewizor - ważne, że działa. Podobnie Jess nie zastanawia się, jak to jest, że bez choćby cienia strachu, siłą otwiera drzwi czyjegoś domu i bez choćby cienia pardonu wymusza na kimś spowiedź w ramach rekompensaty za spór z psem. A wszystko to dziwi tym bardziej, że Jessica wcale nie czuje się za Clinta odpowiedzialna. Nie widzi w tym żadnego sensu, kiedy wie, że martwiłaby się bezcelowo. Jak dotąd nie widziała jeszcze takiej siły, która byłaby w stanie posłać amerykańskiego Robin Hooda do piachu. Gdy zaś czasami dojdzie do tego, że muszą we dwoje poradzić sobie z problemem, który został przyszykowany na większą grupę protagonistów, gdzieś za jego plecami zawsze jest Jess, gdzieś za jej plecami zawsze jest Clint.

IMIĘ I NAZWISKO : Daniel Rand
PSEUDONIM: Iron Fist
Zasadniczą wadą kogoś, kto uważa się za przybranego brata Luke'a Cage'a jest to, że zawsze będzie trzymał stronę Luke'a. Chociaż i tak, tradycyjnie, wszelka wina za zgrzyty leży po stronie Jessiki i jej zdolności do wyprowadzania z równowagi osób, które są niemalże synonimem zrównoważenia. Znajomość na tyle długa i dobra, żeby Jess była w stanie wybaczyć mu brak tak podstawowej męskiej zdolności jak przybijanie gwoździ i malowanie sufitu. W dodatku prawdopodobnie nikogo innego nie poprosiłaby o asystę przy rozmowach z typami spod ciemnej gwiazdy. No i na pewno nigdy nie powiedziałaby o tym, co dotyczy Luke'a Cage'a, ale o czym Luke Cage nie powinien na razie wiedzieć, komuś, kto mógłby nie dotrzymać obietnicy milczenia. I jeszcze parę drobiazgów, które jakoś umykają w tym całym chaosie dookoła. W końcu nie bez powodu mała Jones-Cage dostanie na pierwsze Danielle.
Dobra, może nie jest Mścielem, ale tak często pojawia się w Avengers Mansion, że to już nie ma żadnego znaczenia. 



IMIĘ I NAZWISKO:  Natasha Romanoff
PSEUDONIM: Czarna Wdowa
Dwie kobiety o podobnym temperamencie, choć jedna z nich bardziej powściągliwa. Dwa silne charaktery. Dwa podobnie złośliwe języki. Jedna jest szpiegiem, druga detektywem. Jedna czołową agentką, druga stale walczy o swoje miejsce w Avengers. Ich spotkania nigdy nie przebiegają w sposób do końca godny ludzi cywilizowanych. Jednak  nie wyrywają sobie wzajemnie włosów i obie wykazują chęć do niewchodzenia sobie w paradę. Głównie dlatego, że gdy dojdzie to wymiany słów między nimi, warianty końca spotkania są dwa. Albo resztę dnia będą przerzucać się uszczypliwościami, albo stanie się coś na miarę odkrycia penicyliny i zaczną współpracować. Wtedy siła wypadkowa ich duetu wzrasta proporcjonalnie do kwadratu powagi sytuacji.


IMIĘ I NAZWISKO: Thor Odinson
Znajomość rokowała naprawdę dobrze. Niedoświadczona w lataniu Jessica wyczerpała swój limit szczęścia nad rzeką i wtedy przypomniało się jej, że nie umie pływać. Tonącą uratował nordycki bóg piorunów. Jeśli doszukiwać się w tym archetypu baśni, to Thor powinien był uczynić ją asgardzką księżniczką. Albo przynajmniej walkirią, czy kim tam zostają u wikingów damy w opałach. Właśnie dzięki bogowi piorunów Jess dołączyła do Avengers, ale na linii Jones - Odinson zebrały się czarne chmury i przekleństwa trzaskają równie często, co pioruny. Najpopularniejsze jest "Żałuję, że cię z tej rzeki wyciągnąłem".





POZABLOGOWE:


Robin.
Pies, który jest Jess i nie Jess. Pierwotnie należał do Tony'ego Starka i prawdopodobnie jest prezentem od Howarda. Zważywszy na dziwne okoliczności jego dołączenia do lokatorów Avenger Mansion, praktycznie nie ma wątpliwości co do tego, że jest on prezentem od Howarda. Aczkolwiek pies, który dwadzieścia lat spędził w piwnicy i nie dość, że żyje, to jeszcze ma się dobrze, jest zjawiskiem niepokojącym. Mimo to olbrzymi, czarny dog niemiecki nie wykazuje żadnych kosmicznych naleciałości. Do tego jest nadzwyczajnie inteligenty i posłuszny.



IMIĘ I NAZWISKO:  Molly Hayes
Wyrachowana jedenastoletnia mutantka o nieprzeciętnych umiejętnościach. Do tego nieplanowana podopieczna Jess. Jakby poprzednich trzech punktów było mało, Molly uważa się za narzeczoną Wolverine'a, nie rozumie, dlaczego "ciocia" ciągle przekłada spotkanie  Loganem. Oprócz tego jest prawie znośna. W każdym razie nie daje Jessice w kość, choć z innymi sprawa ma się zupełnie odwrotnie.


IMIĘ I NAZWISKO: Luke Cage
PSEUDONIM: Power Man
RASA: Nadczłowiek
WIEK:  28 lat (17.06.1992)
NARODOWOŚĆ: Amerykanin
MOC: supersiła, skóra nie do przebicia
ZAJĘCIE: bohater do wynajęcia,  ochroniarz, aktualny członek the Avengers,
Kiedyś byli zaręczeni. Właściwie to byli zaręczeni do bardzo niedawna. Wystarczyło jednak kilka dni, by Jessica zorientowała się, że uczucie między nimi nigdy nie było do końca prawdziwe. Nie czuła nawet potrzeby trwania przy nim z rozsądku. Zaręczyny zostały zerwane, ale Cage ma ochotę zerwać byłej jeszcze parę ścięgien.


IMIĘ I NAZWISKO: Peter Parker
PSEUDONIM:  Spider-man
W zamierzchłych czasach chodzili do jednego liceum i Jess przez dwie klasy była zakochana po uszy w Peterze. Oczywiście nigdy nie miała odwagi mu tego powiedzieć, przynajmniej nie za pomocą słów. Natomiast ich jedyna randka... cóż, nigdy nie doszła do skutku. Nieszczęśliwy splot wydarzeń sprawił, że w przeddzień rozpoczęcia Wielkiej Miłości miał miejsce wypadek rodziny Jessiki, toteż spotkanie zostało odwołane.
Nic dziwnego, że po latach Peter nie rozpoznał panny Jones (tym bardziej, że znał ją jako pannę Campbell). Po chwili wyjaśnień okazało się, że kojarzy ją jako Dziewczynę Śpiączkę. Obecnie można śmiało nazwać ich dobrymi znajomymi, aczkolwiek ich spotkania przypominają trochę ucieczki z lekcji i ukrywanie się przed woźnym za składzikiem.

Jak Rosomak stał się ofiarą...

    Od ich ostatniego spotkania minęło ponad 20 lat, jak nie więcej. Prędzej czy później można zgubić rachubę. Tak podobni, choć różniło ich prawie wszystko. Oni dwaj, od lat najmłodszych. Kiedyś jednak musiał nadejść kres tego wszystkiego. Ich drogi się rozeszły.
      Nazwa Three Miles Island zawsze się kojarzyła z Gambitem, Strykerem i Victorem. Właśnie - kojarzyła się z Victorem! Historia braterskiej miłości i nienawiści - tak poplątana, że aż niemożliwa, a jednak. To wszystko miało miejsce i zakończyło się, a może rozpoczęło właśnie tam.

      W barze panował półmrok, drobniutka kelnerka uwijała się między stolikami przy których siedzieli mutanci różnego typu. Miejsce to traktowali jak swój azyl. Tu mogli się pośmiać, powygłupiać, czy przeprowadzić poważny dialog. Tutaj byli sobą, gdy na co dzień udawali dobrych obywateli gatunku homo sapiens. Logan stał za barem, jednak nie musiał się wysilać. Kelnerka zdążyła wszystkich obsłużyć. Oparł się o ścianę przy drzwiach prowadzących na zaplecze. Odpalił cygaro i zaciągnął się nim, jakby delektując się jego smakiem. Nie czuł się zmęczony, ale to go odprężało. Kolejna noc bez zmrużenia oka, nie było dla niego różnicy która z kolei. Nie potrzebował wiele snu, choć jak każdemu dawał on chwile wytchnienia i regenerował siły.
    Drzwi pubu otworzył się. Stanęła w nich zakapturzona postać. Niewysoka, ubrana na czarno w butach na wysokiej platformie. Podchodząc do baru minęła rozbawionych mutantów opowiadających kolejną historię, jak to ludzie są łatwowierni.
- Jakiś dobry drink lub wino – odezwała się owa osoba, głos miała wyraźny, dość mocny. Kaptur chronił jej anonimowość, a w pomieszczeniu było zbyt ciemno by dostrzec jakiś wyraźny szczegół – najlepiej w jakimś dużym naczyniu.
Logan postawił na blacie butelkę droższego wina i sporą szklaneczkę, jednak klientka odsunęła je kręcąc głową. Wyciągnął spod lady nieco tańszy napój alkoholowy. Tym razem trafił. Zobaczył jak tajemnicza postać kiwa głową zatwierdzając jego wybór. Nalał pełną szklankę. Dłoń,która po nią sięgnęła wyglądała na zniszczoną, jednak typowo żeńską. Zdobiły ją paznokcie w kolorze ciemniejszego srebra.Wzięła łyk wina. Zrzucając kaptur z głowy wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Mogłabym powiedzieć, że nie spodziewałam się Ciebie tutaj, jednak skłamała bym. Właśnie liczyłam na to, że spotkam się z Tobą. Mamy sporo do opowiedzenia. Słowo kluczowe to przeszłość - widziała, że Logan chciał coś powiedzieć, w dodatku nie był zadowolony, że ktoś kogo w życiu nie widział w taki sposób zwraca się do niego – Widzę, że ciężko znosisz potok słów. Ach, a może to, że się nie przedstawiłam? - kobieta o kolorowych włosach uśmiechnęła się złośliwie – Przejdźmy do stolika, najlepiej w tym kącie, gdzie nikogo nie ma – wskazała palcem w kierunku stolika i chwytając szklankę i butelkę ruszyła w jego stronę. Czuła, że była na wygranej pozycji. Usiadła na drewnianym krześle i opierając się wygodnie zrzuciła płaszcz z ramion.
- Kim Ty do cholery jesteś? I czy sądzisz, że będę miał chęć z Tobą rozmawiać? - stanął obok kobiety i jak zwykle nie panował nad emocjami.
- Jeśli to Ci pomoże to jestem Yohanna. Ty natomiast jesteś Wolverine, ach właściwie James. A są dwa słowa dla których jesteś skłonny mnie wysłuchać: Victor i Stryker - po raz kolejny na twarzy rozmówczyni pojawił się uśmiech, tym razem nieco mniej wyraźny. Teraz czekała na kolejny ruch, nieco zaskoczonego Logana.
Usiadł naprzeciwko Yohanny z dość groźną miną i widocznym niezadowoleniem, że ktoś wie w tym temacie prawdopodobniej więcej niż on sam. Odpalił nowe cygaro, gdyż poprzednie już do niczego się nie nadawało. Zbierał słowa w zdania, zdania w dłuższą wypowiedź. Układał wszystko w głowie.
- Zanim powiesz coś, co mnie nie będzie interesowało to z dobrego serca nakieruję Cię na temat o którym chcę posłuchać. Mianowicie to Ty i Victor, a do tego ten nieszczęsny Stryker - odezwała się widząc, że będzie chciał powiedzieć zapewne wiele, ale nie na ten temat o którym chciała pomówić. Wydawać by się mogło, że przyszła tu by rozdrażnić go, a jednak, wbrew pozorom chciała pomóc.
- Gdybym pamiętał szczegóły to zapewne moja historia byłaby o wiele ciekawsza, jednak sądząc po tym jak zaczęłaś, wiesz coś i o mnie. Mówisz o trójcy: Victor, Stryker i Ja. Dziwne połączenie, mało komu znane. Jak dla mnie zbyt podejrzane, bym miał ci cokolwiek opowiedzieć.
- Jeśli odmówisz, po prostu odejdę. Jednak nalegam, gdyż wiem gdzie trafia się okazja na zemstę, gdzie możesz spojrzeć w oczy swojej przeszłości. Weapon X pamiętasz? Ach... adamantium dalej wykorzystuje się do niebezpiecznych eksperymentów.
Zapadła cisza. Yohanna patrzyła na niego, bił się z myślami. Wspomnienia powróciły. Spojrzał na nią z bólem, ale i nienawiścią w oczach.
- Three Miles Island tam ostatni raz widziałem Victora, tam też nie udało mi się dopaść Strykera. Mogę nazwać to miejscem mojej klęski, czy nawet śmierci. Od tamtego czasu jestem kimś innym, dopiero odnajduję to co zatraciłem. Długo błądziłem po świecie, aż traf chciał, że droga poprowadziła mnie do Instytutu i tutaj Charles Xavier podał mi pomocną dłoń, choć tego nie chciałem. Odkrywał zakątki mojej podświadomości tak głęboko zamazane i ukryte. Zacząłem mieć koszmary, nasilały się z dnia na dzień. Po każdej próbie poznania szczegółów przeszłość powracała nocą. I potem kazał mi bym sam zaczął szukać, gdyż tylko tak do czegoś dojdę. Opuściłem Instytut, wynająłem mieszkanie i żyjąc jak samotny wilk znikam nie raz na wiele tygodni szukając tego, do czego powinienem dotrzeć sam. Victor ukrywa się, o Strykerze słuch zaginął.
- Pamiętasz laboratorium? Osoby obecne przy tym? Może lepiej pamiętasz czasy wojen, które z bratem przeżyłeś? A może drużynę, która się rozpadła?
- Czas wojen pamiętam. Nawet szczegółowo. Co noc widzę każdą w walk we śnie. Śmierć tysięcy ludzi i krew. Gorzej jest z chwilami po odejściu z Drużyny X. Wtedy wszystko zaczęło się plątać i mieszać. Po wypadku na wyspie tamten czas najbardziej został wymazany. Pamiętam ostatnią wspólną walkę z Victorem, ostatni raz ramię w ramię. I jego słowa: „Tylko ja mogę Cię zabić”.
- A Stryker?
- Wiem, że gdzieś na mnie czeka. I nadal boi się, że dopadnę go pierwszy, że będę jego klęską. Jego śmiercią.
    Kobieta nie odezwała się ani słowem. Pub powoli się wyludniał, ostatnie osoby opuszczały go, by móc spokojnie odpocząć w swoim domu i następnego dnia wyruszyć do pracy. Kelnerka uprzątnęła bałagan i rzucając kluczyki od drzwi na blat baru, wyszła meldując koniec zmiany. Światło na zewnątrz zostało zgaszone, muzyka wyłączona. Byli tutaj we dwoje. Oddech Logana był niespokojny.
- Powiedz, czy boli? - odchodząc od tematu wskazała na dłoń Wolverina
- Za każdym razem - odpowiedział nie patrząc na nią – Nie odbiegając od tematu, może powiesz teraz Ty coś, w końcu na pewno nie przyszłaś tylko po to by mnie wysłuchać.
- Poszukuję Victora. Zawinił nie mało, jednak nie więcej niż Tobie. Odnalazłam kilka osób licząc, że doprowadzą Mnie do niego, poniekąd się udało, jednak dobrze mu idzie ucieczka. Obecnie przebywa gdzieś w Kandzie, prawdopodobnie w waszych rodzinnych stronach. I przyszłam powiedzieć Ci o tym – nie przejmowała się niczym, mówiła to czego może nawet nie powinna była mu przekazywać – Co do osoby Strykera, chowa się w podziemiach, żyje tam i nadal eksperymentuje. Zapewne stanie na twojej drodze niejedno jego dzieło. Adamantium nadal jest w formie płynnej, cały czas wrze. - przerwała swoją wypowiedź – Choć chciałabym pomóc Ci bardziej, nie mogę. Nie tym razem.
Nie patrzył na nią nadal. Poniekąd ją to cieszyło. Zarzuciła płaszcz na siebie i kaptur na głowę, znów była nierozpoznawalna. Tutaj jej zadanie się skończyło. Logan podniósł wzrok na nią. Wyczuł, że coś jest nie tak. Obudziły się jego zmysły, które zostały uśpione. Zerwał się z krzesła i wysuwając szpony przycisnął rozmówczynię do ściany.
- Nie powiedziałaś wszystkiego – ostrza trzymał przy jej gardle, nie bał się zabić kolejnej osoby, był w stanie zrobić wiele by dokonać tego co ustanowił sobie jako cel. Ciężko przełknęła ślinę. - Czuję, że wiesz dużo więcej. I ukrywasz coś - odepchnął ją w stronę wyjścia z pubu. Nie chowając ostrzy powoli szedł do drzwi, gdzie stała.
- Gdyby wszystko było tak proste – powiedziała spokojnie nie obawiając się śmierci z jego rąk, choć spodziewała się ataku oddychała spokojniej niż przed chwilą – Chciałabym powiedzieć więcej, jednak mogłam tylko Cię nakierować.
- Wyjdź stąd – podniósł głos
- Jeszcze się spotkamy - pociągnęła za klamkę i stojąc już na zewnątrz dodała - Rosomaku, czy podążysz drogą, którą została Ci wskazana?
      Zatrzasnął drzwi za postacią, która zniknęła w ciemnościach zaułku. Była już na tyle późna pora, że sam powinien opuścić lokal, jednak nie czuł się na siłach. W samotności wspomnienia atakowały ze zdwojoną siłą. Krzyk mordowanych ludzi, płacz dzieci. Strzały i polegli w bitwie. Opadł ciężko na krzesło. Cały świat mu wirował. Tysiące twarzy przed oczami. Słowa, które już gdzieś słyszał. Dziwne zdjęcia rentgenowskie, szyderczy uśmiech brata. To wszystko powracało coraz częściej i bardziej boleśnie. Dopiero po chwili zorientował się, że nadal ma wysunięte szpony. Spojrzał na nie podnosząc dłoń przed siebie. Był niebezpieczny, co raz częściej tracił nad sobą kontrolę.

      Idąc przez miasto nie budził podziwu, nie był nikim wyjątkowym. Neony migotały tysiącem barw, jaskrawe lampy przy wejściu do lokali raziły w oczy. Przeszedł kilka przecznic, mijając ludzi, którzy ze spokojem oddawali się uciechom życia. Wszedł po schodach kamienicy o wyglądzie już nieco zrujnowanym. Na klatce schodowej panowała ciemność. Sąsiedzi już spali.Wyciągnął klucze z kieszeni i przekręcając klucz w zamku. Zatrzasnął drzwi za sobą. Nie zapalając światła wszedł do pokoju, gdzie stało łóżku. Na ścianie wisiała ogromna tablica z ogromem zdjęć i artykułów. Włączył lampkę i odpalił cygaro. Spojrzał na wycinki z gazet i nie opuszczając z nich wzroku położył się wygodnie. Leżąc na wznak po raz kolejny planował samotną podróż. Patrzył w sufit, a z fotografii spoglądały na niego twarze ludzi i mutantów których spotykał, postacie z jego przeszłości, zdrajcy, przyjaciele, wrogowie i dawni towarzysze. Teraz był sam.


...ofiarą własnej przeszłości, chorych pragnień, chęci zemsty i braku miłości.

______________________

Coś napisałam. Dzieło to nie jest, ale zawsze coś, choć mnie się średnio podoba. Delikatny zarys kilku wydarzeń, do tego nieco przeszłości, sporo teraźniejszości. Poplątane wątki. I zapewne spytacie, co to za Yohanna? Odpowiem: Nie, nie ma jej w Marvelu. I zanim zostanę zlinczowana, powiem, że nie dało się tu nikogo z Marvela umiejscowić, nikt nie pasował, dlatego wprowadziłam tą kobiecą postać. Taka mała ciekawostka: Yohanna to po prostu Ja, czyli autorka postaci Logana.


P.S.
Z góry przepraszam za wszystkie błędy.
I tak mam w planach kolejne części tego słowotoku. ^^

Opowieści i inne dziwne treści.

... spisane to co nie raz powinno zostać przemilczane...

Charakter/wygląd - Logan

Jak wygląda Logan?
    Niewysoki, dobrze zbudowany, wysportowany, zwinny i doskonale przeszkolony w sztukach walki. Charakterystyczną cechą jest fryzura oraz kilkudniowy zarost. Nie da się również nie zauważyć szponów z adamantium, gdyż Wolverine ma zwyczaj używać ich często i niezależnie od sytuacji. Nigdy nie zobaczysz go w garniturze. Preferuje dżinsy, koszulki bokserki, czy zwykłe t-shirty i skórzane kurtki. Nieodłącznym atrybutem nazwać można cygaro, nie jakieś drogie kubańskie, a zwykłe najtańsze - byle tylko cygaro.

Jaki jest Logan?

    Opryskliwy, nie stroni od złośliwości i do wielu rzeczy podchodzi z rezerwą typową dla człowieka, który niejedno już w życiu widział.  Jednakże sprowokowany, uwalnia drzemiącą w nim bestię, a właściwie  zwierzęcą naturę, co nigdy nie wróży nic dobrego. Potrafi zaatakować kogoś nawet większego i silniejszego do siebie, a terytorium broni do upadłego.  Mściwy, dla zemsty jest gotów zrobić wszystko. Będzie szukał, aż znajdzie.  A gdy w pełni panuje nad sobą w stosunku do przyjaciół, wciąż jest bezlitosny dla przeciwników.
    Uważany jest za samotnika. w dodatku gburowatego i zamkniętego w sobie. Ciężko się z nim porozumieć. Unika nowych znajomości, nie lubi być blisko z nikim. Niezwykle honorowy, gdy komuś da słowo to na pewno je dotrzyma. Posiada poczucie humoru, choć dobrze się z tym kryje. Jednak jest ono dość specyficzne. Nie szczędzi sarkazmu i ironii, którą nie raz ciężko znaleźć pomiędzy słowami jego wypowiedzi, a potrafi ukryć nawet w najkrótszym zdaniu odrobinę ironii, często tylko ton głosu na to wskazuje. 
    Może wydawać się to dziwne, ale ma w sobie całkiem spore pokłady czułości i ojcowskiej opiekuńczości, co doskonale widać w jego kontaktach z Kitty Pryde i Jubilee. 
     W zależności od swoich zmiennych humorów traktuje Xaviera jako "szefa" i nauczyciela, innymi razy jako kumpla, który nie powinien mu mówić, co ma robić. Tak samo jest z innymi z X-menów, zawsze zależnie od humoru (z Gambitem nie raz całkiem solidnie się potłukli, a jednak przyjaźnią się). 

Jego motto: "Nie wchodź mi w drogę!"

Opinie o Loganie:

 " Zawsze widziałem Wolverine'a jako psychopatę"

" Bohater to facet, którego instynkt mówi >zabić<, ale on tego nie robi, bo wie, że to jest złe"

" Nie ufa sobie. Boi się, że nagle oszaleje i zawiedzie ich gdy będą potrzebować go najbardziej".



12.04.2012

STARK     INDUSTRIES
 
           Historia firmy sięga początków XIX wieku, kiedy to dwudziestoletni wówczas Isaac Stark postanowił wziąć udział w pokazach amatorskich projektów naukowych. Nie spodziewał się, że jego z pozoru niewinny wynalazek okrzyknięty zostanie mianem przełomu, a najlepsi naukowcy świata będą rozkładać ręce nie umiejąc wytłumaczyć jak to działa. Świat zachwycił się tym co wtedy zobaczył, archiwalne wydania gazet mówią o technologii jakiej jeszcze do tej pory nikt nie znał i jeszcze długo po tym miał nie poznać. Mimo wszystko w dziwnych do wyjaśnienia okolicznościach wszystkie maszyny stworzone przez Isaaca zaginęły, przez co żadnej z nich nie można już dziś oglądać. Na szczęście, przed śmiercią, zdążył przekazać swą wiedzę i umiejętności córce, która nie zaprzepaściła dziedzictwa ojca i oficjalnie otworzyła Stark Industries. Niewielki zalążek firmy produkował maszyny użytku codziennego, sprzęty medyczne i inne urządzenia. Firma zajmowała się głównie sprzedażą broni, a największy rozkwit tego sektora firmy przypadł na czasy kiedy CEO został Howard Stark. Howard skutecznie przyczynił się do podwyższenia poprzeczki na militarnym rynku pomagając przy tworzeniu bomby atomowej i tworząc zaawansowaną technologicznie broń wykorzystywaną przez armię. Dzięki niemu firma rozrosła się do gigantycznych rozmiarów posiadając swoje oddziały w 33 krajach na siedmiu kontynentach. W późniejszym czasie, po tragicznej śmierci mężczyzny, Stark Industries chwilowo trafiło w ręce Obdiah Stane, a następnie Anthony'ego Starka, prawowitego spadkobiercy. Młody przedsiębiorca nie miał zamiaru zmieniać niczego w sposobach działania firmy, przynajmniej do czasu. Aktualnie bowiem dziedzictwo Starków nie sprzedaje już żadnych śmiercionośnych maszyn skupiając się na produkcji w innych sektorach. Nowym CEO firmy została wieloletnia asystentka Starka, Virginia Potts, ciekawi nas, czy panna Potts wzniesie firmę na jeszcze wyższy poziom. Trzymamy kciuki.
~ Maxwell Jacob, Przedsiębiorstwa - jak to się zaczęło, „Empire”2004, nr 45.


_______________________________________
_______________________________________

D O M    W
MALIBU
 1 / 2 / 3 / 4 / 5


NOWY JORK
A V E N G E R S   M A N S I O N
(Rodzinna rezydencja Starków)


Show must go on.


Jedenastoletnia Molly Hayes siedziała przy stoliku przy oknie w Coffee Heaven, próbując naśladować elegancką postawę kobiety w kremowym żakiecie. Dziewczynce już zaczynały cierpnąć łopatki. Ciężko je trzymać ściągnięte, gdy jednocześnie je się palcem krem z ciastka. Tymczasem tamta dama powściągliwymi ruchami kroiła szarlotkę po kawałeczku i dyskretnie wkładała ją do ust. 
 – Molly, przestań się gapić, to nieładnie – skarciła dziewczynkę Jessica, nawet nie odwracając głowy w jej stronę. 
 Zdezorientowana jedenastolatka na chwilę straciła panowanie nad sobą. Jagodowy krem znalazł się na policzku i rudawych włosach. Dopiero teraz Jessica Jones odwróciła głowę w stronę podopiecznej. Bez śladu złości na twarzy podała jej serwetkę. 
 – Ciociu, a zamienimy się? - zapytała słabym głosem jedenastolatka, błagalnie patrząc na butelkę niegazowanej wody. - Mi się trochę niedobrze robi od tego – stuknęła palcem szklankę z truskawkowym koktajlem. – Ja bym bardzo chciała się napić, bo to jest bardzo dobre, ale już po prostu nie mogę... 
 Jess bez słowa przestawiła napoje. Molly natychmiast wypiła duszkiem zawartość butelki. Potem znów zabrała się do męczenia swojego ciastka. Każdy zauważyłby, że jedynie łakomstwo trzymało dziewczynkę na miejscu. Jakkolwiek i tak jej początkowo żelazna wola wykruszała się, ponieważ już zrezygnowała z koktajlu. 
 – Ciociu, a dlaczego ty nie pijesz? Przecież to jest takie dobre. Zobacz – klęknęła na swoim miejscu, by sięgnąć na drugi koniec stolika i zamieszać słomką w wysokiej szklance – tutaj są truskawki, mleko i taka pyszna pianka! 
 – Dbam o linię. Molly, mówiłam, żebyś nie patrzyła na tamtą lafiryndę – dodała półgłosem. 
 – Wiem, co to znaczy, że ktoś dba o linię. Tak mówi o sobie ktoś, kto jest po prostu za gruby i musi schudnąć, ale wstydzi się do tego przyznać. Ale kto to jest ta lafirynda? 
 – Ładnie, nawet jedenastolatka twierdzi, że jestem tłusta. – Jessica uśmiechnęła się krzywo, jednocześnie zobowiązując się w duchu wziąć te słowa do serca. Pytanie Molly postanowiła po prostu przemilczeć, dlatego zapadła chwila milczenia.
 – Ciociu, a będę miała rower? – zapytała dziewczynka, po raz kolejny wykazując zdolność do zadawania pytań zupełnie niewiązanych z poprzednim tematem. 
 – Ja ci już mówiłam, że mnie na takie zabawki nie stać. Ale pogadam z panem Starkiem – dziwnie czuła się, używając tego słówka na "p" przed nazwiskiem Tony'ego. – Jak akurat będzie miał przy sobie drobne, to od razu pójdziemy kupić rower. 
 – Ciociu, dziękuję! – zawołała nazbyt głośno jedenastolatka. Chyba wyczerpała się jej ciekawość, ponieważ po tych słowach zamilkła na dłużej. 
 Tym razem Molly jadła wolniej, jednocześnie bowiem rozważała bardzo ważną kwestię. Od kiedy Jessica i taka ruda, bardzo ładna pani o rosyjskim imieniu znalazły ją w salonie z grami, niejednokrotnie słyszała o tym "panu Starku". Do niego należała ta olbrzymia rezydencja, w której mieszkała ciocia. Jedenastolatka od kilku dni liczyła wszystkie klamki w drzwiach i jeszcze nie udało się jej skończyć choćby parteru. Pan Stark był też szefem cioci, ale chyba wcale nie takim złym szefem, bo ciocia często uśmiechała się, mówiąc o nim. No i najważniejsze: pan Stark miał pieniądze. Dużo pieniędzy, jeśli dobrze zrozumiała. Ten fakt sprawiał, że w wyobraźni dziewczynki pan Stark był kimś takim, jak święty Mikołaj. Ciocia miała ciekawych znajomych. Wczoraj Molly podsłuchała, jak rozmawia z jakimś panem przez telefon. Oboje krzyczeli tak głośno, że obudzili ją w środku bardzo przyjemnego snu, w którym wreszcie spotkała swojego ukochanego. Głos ze słuchawki powiedział "To w takim razie zabierz ją do zoo i zostaw przy wybiegu dla pingwinów". Ciocia się rozłączyła, a Molly uciekła do swojego pokoju. A nad ranem dowiedziała się, że idą do zoo. 
 Szyba nagle rozprysła się na tysiąc kawałeczków. Jedenastolatka odruchowo zeskoczyła z krzesła, zanim szkło zdążyło wbić się jej w skórę. Do takich sytuacji była bardziej przyzwyczajona niż do jedzenia ciastek w Coffee Heaven. 
 – Ciociu, wiesz, co się tam dzieje? – zapytała, kątem oka widząc, że Jessica patrzy przez okno i coraz mocniej zaciska usta. Jej wargi były już tylko wąską kreską. 
 – Wydaje mi się, że to mój narzeczony. Molly, masz znaleźć sobie tutaj bezpieczne miejsce, nie używać mocy i nie rozmawiać z nikim. Ja zaraz wracam – powiedziała, wybiegając z budynku. 
 Molly Hayes bez wahania pobiegła w stronę zaplecza, by wyjść tylnymi drzwiami. Kilka osób rzuciło zdziwione spojrzenie dziewczynce, która kierowała się w zupełnie inną stronę niż spanikowany tłum. Tym bardziej, że ona wydawała się bardziej pewna siebie niż dorośli. 
 Wreszcie znalazła się na tyłach budynku. Usiadła na schodkach, nasłuchując i jednocześnie zastanawiając się, dlaczego ciocia wcześniej nie mówiła o żadnym narzeczonym. Bo przecież gdy już tak niewiele brakuje komuś do ślubu, to powinien się tym pochwalić. Albo przynajmniej nosić pierścionek. Tymczasem Jessica miała na palcu jedynie wąski, blady ślad. 

 Luke Cage był ostatnią osobą, którą spodziewała się spotkać tego dnia. Widziała się z nim wczoraj wieczorem. W nawyk weszło jej, by zajrzeć do niego, ilekroć gościła w progach S.H.I.E.L.D-u. Dotychczas nawet nie był świadomy tych wizyt. Trudno o inną wersję zdarzeń, skoro był pogrążony w śpiączce. I jeszcze wczoraj nic nie wyglądało na to, żeby jego stan miał się poprawić. Ciężko pomóc człowiekowi, którego skóra jest nie do przebicia. Jedyne, co mogli zrobić, to przenieść go z tradycyjnego szpitala pod skrzydła ludzi, którym kilka razy udało się poskładać nadludzi. 
 A teraz ten sam Cage spokojnie stał na chodniku kilka metrów od niej. Rozglądał się dookoła. Szukał kogoś. Tuż przed nim odnalazła odpowiednią osobę. Na początku wydawało się jej, że to po prostu trochę upuszczonych przez kogoś ubrań. Jednak po chwili sterta podniosła się ciężko, a jej właściciel okazał się niskim mężczyzną o niechlujnym zaroście i dredach. W rękach obracał połamane okulary przeciwsłoneczne. Jess przeniosła wzrok na jego oczy; mimo dzielącej ich odległości zauważyła charakterystyczny, wyblakły kolor tęczówek. Mężczyzna był niewidomy. 
 Luke'owi nie robiło to najmniejszej różnicy. Gdy tylko wypatrzył swój cel, ospałym krokiem ruszył w jego stronę. Na korzyść Jessiki działał fakt, że chodzenie sprawiało Cage'owi pewien problem. Biegiem rzuciła się w stronę niewidomego. 
 – Jessica? – znajomy głos wydobył się z telefonu w jej kieszeni. Wiedziała! Wiedziała, że nie należy pozwalać, żeby nowa komórka choć na chwilę wpadła w ręce ludzi Fury'ego. 
 – Agent Clay? 
 – Posłuchaj, Cage nam się zgubił. Wiem, że to głupio brzmi, że taki wielki facet i my go... 
 – Nie szkodzi, znalazłam waszą zgubę – ucięła, stając twarzą w twarz z Lukiem. – O, cześć. Słyszałam, że miałeś okazję odespać zarwane noce! 
 – Jesse, odsuń się, muszę wyrównać rachunki. – Jego głos nigdy wcześniej nie był aż tak zachrypnięty i upiorny. 
 Jasne słońce świeciło nad Nowym Jorkiem. Był maj. Dwadzieścia sześć stopni Celsjusza. Więc dlaczego nagle poczuła, jak z jej ciała znika całe ciepło? 
 – Luke, spokojnie. Powinieneś teraz odpoczywać, jeszcze nie wiemy, co ci się stało... 
 – Ale ja wiem! – warknął, postępując krok do przodu. Jess automatycznie się cofnęła, niemal wpadając na niewidomego. – Ten szczur, który kuli się za twoimi plecami, za moment wszystko mi wyśpiewa, odsuń się, Jesse. 
 – Luke! – pisnęła, gdy głos odmówił jej posłuszeństwa. Chłodną dłonią złapała Cage'a za ramię, chcąc zmusić go do uspokojenia się. 
 – W tym miejscu skończyła się moja cierpliwość do ciebie – oznajmił z błyskiem szaleństwa w oku. – Próbujesz bronić szczura, dziwko. A szczury są po to, żeby je tępić. Dlatego odsuń się i pozwól mi pracować. – Wystarczyło jedno jego pchnięcie, by upadła na kolana. – Zostawiłaś coś u mnie, mała dziwko – dodał, wyjmując z kieszeni spodni pierścionek ze znajomym szafirowym oczkiem. 
 No tak! Teraz wreszcie przypomniała sobie, gdzie go zostawiła. Nie dalej, jak dwa dni temu stała nad łóżkiem Cage'a, rozważając, czy nie powiedzieć mu prawdy, gdy już się obudzi. Wcześniej wmawiała sobie, że ich związek narodził się, bo go potrzebowała. Ostatnie dni dowiodły, że doskonale umie żyć również bez niego. Nawet nie odczuła braku narzeczonego. 
 – Nic nie mów – uprzedził Luke, gdy już otwierała usta. – Nie potrzebuję tej błyskotki, a weź ją sobie! – zawył. Położył pierścionek na środku lewej dłoni i zacisnął pięść. Usłyszała nieprzyjemny chrzęst. Gdy rozluźnił palce, deszcz odłamków kamienia i metalu posypał się jej we włosy. 
 – Wstawaj, mała dziwko. Teraz wyślę cię do piekła. Tam jest twoje miejsce! – Już nie mogła go zrozumieć. Wiedziała, co zaraz się wydarzy. Wiedziała, ale nie potrafiła zareagować. Jedynie poniosła się, nie spuszczając wzroku z oczu Cage'a. W lśniących z obłąkania tęczówkach widziała własne, rozmazane odbicie. 
 Czas zwolnił. Sekundy rozciągnęły się niczym toffi w upalny dzień. Nad Nowym Jorkiem świeciło słońce... Już w piekle Dantego było cieplej. 
 Śmiesznie powoli ręka Cage opadła na jej twarz. Z początku nie poczuła nic, słyszała jedynie odgłos uderzenia w kość jarzmową. Potem widziała, jak asfalt pod nią przesuwa się kilka metrów. A może to ona leciała pod impetem uderzenia? Wreszcie upadła. Lewa strona twarzy piekła, jakby nie należała do niej. 
 Usłyszała dopiero pisk opon. Kierowca zielonej hondy rozpaczliwie starał się wyhamować, by jej nie potrącić. Nie musiał. Może i Cage miał prawo przyłożyć jej w twarz tak, by wkrótce pojawił się siniak (zawsze miał ciężką rękę), ale na pewno żaden samochód nie ma prawa jej potrącić. Sekundę zabrało jej podniesienie się na równe nogi. Jeszcze mniej trwało lekkie odbicie się od ziemi i zawiśnięcie trzy metry w górze. 
 – Jessica, wszystko w porządku? – zawołał Clay Quartermain. Tym razem jego głos dobiegał z bliska. Po chwili go dostrzegła. Wraz z kilkoma innymi agentami w cywilnych ubraniach pojawił się u szczytu ulicy. Dziwne brzęczenie sprawiło, że odruchowo odwróciła głowę w drugą stronę. Niewidomy mężczyzna wysłał wiązkę światła w stronę Cage. 
 – Niech się pani nie martwi, tym razem użyłem mniejszej dawki – powiedział tamten i odbiegł w boczną uliczkę. Gdyby tylko miała czas, Jess uprzedziłaby go, że tam najpewniej czeka już kilku agentów. 
 Wylądowała na chodniku. Molly Hayes uznała, że to najwyższy czas, żeby przypomnieć wszystkim o swojej obecności i przybiegła do Jessiki. 
 – Ślicznie wyglądasz z dzieckiem przy boku – stwierdził Quartermain, gestem nakazawszy trzem innym, by zabrali Luke'a, który powoli odzyskiwał przytomność. 
 – Daj spokój, agencie Clay. Wyglądam jak idź-pan-stąd-i-wróć-pan-w-środę, a ty masz czelność mówić mi, że wyglądam ślicznie. Wstydziłbyś się. - Przerwała na chwilę, żeby dotknąć piekącego policzka. - Mam nadajnik w komórce, tak? 
 – Nie mogłem nic na to poradzić. 
 – I pewnie cały czas kamera transmituje do was obraz z mojej kieszeni? 
 – No, czasami wyjmujesz telefon... 
 – Jasne, łapię. Następnym razem specjalnie dla was urządzę pokaz striptizu. Weź to, z łaski swojej – wręczyła mu telefon – i nie oddawaj, dopóki nie wydłubiecie wszystkich pluskiew. 

 Jessica siedziała na obrotowym stołku w laboratorium, sprawdzając, jak dużo razy uda się jej obrócić za jednym odepchnięciem od ziemi. 
 – Myślisz, że jestem na coś chora? – zapytała, zatrzymując się wreszcie. 
 – Nie, raczej masz chwilowe zaburzenie błędnika – odparł Bruce, który od trzech minut próbował wybrać między trzema dziwacznymi częściami do urządzenia, którego nazwy Jess za nic w świecie nie potrafiła powtórzyć. 
 – Weź tę – wskazała na leżące pośrodku... coś. – Jak nie wyjdzie, to zwal na mnie. Mi nie chodzi o błędnik. Czy to nie jest dziwne, że notorycznie pociągają mnie superbohaterowie? 
 – Dlaczego od razu o tym nie pomyślałem? – Naukowiec z nowym zapałem zabrał się do pracy. – Wiesz, gdybyś obracała się w środowisku prawników, to pewnie odczuwałabyś pociąg do prawników. Nie sądzę, żeby superbohaterowie zostali wyposażeni w jakieś nadzwyczajne hormony oddziałujące na płeć przeciwną. Ale ja nie jestem genetykiem, nie znam się na tym dokładnie. - Przeszedł się na drugi koniec pomieszczenia i wprowadził jakąś zmianę w algorytmie wyświetlanym przez jeden z licznym hologramów. – To pewnie nie znaczy, że zaraz umówisz się ze mną na randkę? 
 Nie dostał odpowiedzi. Odwrócił się. Pusty stołek zakręcił się jeszcze dwa razy.

Imago


– Niech sobie pani wszystko przypomni, pani.. 

 – Panno. 

 – Panno Jones. To bardzo ważne. 

***
 Dzwonek do drzwi nie omieszkał skorzystać ze swojej irytującej zdolności bycia najgłośniejszym tuż przy uchu Jessiki Jones. Niezależnie od tego, w której części domu akurat przebywała, świdrujący dźwięk zawsze rozlegał się z bliska. Może, gdyby mieszkała gdzieś indziej, ta sprawa wydawałaby się jej dziwna. Jednak cały czas miała na względzie, kto się w tym domu wychował.
Tym razem dopadło ją w kuchni. Odruchowo napięła wszystkie mięśnie i, tak, jak zwykle, musiała minąć chwila, nim uświadomiła sobie, co słyszy. Zaklęła głośno pod nosem. Robin podniósł łeb i spojrzał na nią ze zdziwieniem.  
 – Jest siódma rano – wyjaśniła psu, ściągając z głowy ręcznik. Ktokolwiek przyszedł, nie zamierzała zaprezentować się mu praktycznie w samej bieliźnie. Wprawnie owinęła się ręcznikiem i poszła otworzyć drzwi. 
 – Kto, do cholery, odwiedza ludzi o siódmej rano? – zapytała, po raz kolejny zwracając się do Robina. Dużą zaletą jego obecności było to, że wreszcie mogła myśleć na głos i udawać, że to po to, by rozumiał. 
 Dzwonek zabrzmiał ponownie. Znów obok jej ucha. 
 – Idę, idę! – zawołała, przyśpieszając nieco kroku. 
 Lewą nogą wybijała nieco fałszywy rytm, pamiątka po wizycie u Plundera. O ile kości szybko się zrosły, co zapewne zawdzięczała czyjejś pomocy (wydarzenia po tym, jak opuściła willę zlewały się jej w jedno), to od tygodnia nie potrafiła zmusić kończyny do prawidłowej pracy. 
 Jessica przekręciła zasuwkę i otworzyła drzwi. 
 – Tak mi przykro! – Zanim Jones zdążyła zidentyfikować kobietę, ta rzuciła się jej na szyję. 
 – Carol... co się stało? 
 – Och, to ty nie wiesz? – Ms. Marvel położyła dłonie na ramionach Jessiki i przyjrzała się jej badawczo. 
 – Szósty zmysł mi mówi, że zaraz się dowiem... Wchodź do środka, zrób sobie kawę, a ja coś na siebie włożę. 
 Nie czekając na reakcję przyjaciółki, Jessica odeszła możliwie najszybszym krokiem. Ręcznik zsuwał się jej z ciała, ale zdołała w większości zakryta dojść do swojego pokoju. Obrzuciła wzrokiem nieporządek, jaki został po wczorajszej wizycie Cage'a oraz plecak z jego rzeczami. 
 – Mamy trzy dni tylko dla siebie – powiedział, głaszcząc jej włosy. 
 – Będę wychodziła z sypialni tylko po to, żeby nakarmić Robina – obiecała. Na wzmiankę o psie Luke spochmurniał, ale już po chwili mocniej przytulił ją.  
 – Nie wiem, czy się na to zgodzę. Teraz... – W tym momencie telefon komórkowy zabrzęczał spod sterty zrzuconych w pośpiechu ubrań. Cage puścił Jessicę i odebrał. Już po pierwszym przytaknięciu Power Woman wiedziała, jaki będzie efekt. 
 – Wrócę tak szybko, jak się da – obiecał, ale już nawet mu nie wierzyła. 
 Ręcznik poszybował lotem koszącym na nieposłane łóżko. Upadł z mokrym plaśnięciem, co nie wywołało u Jess wyrzutów sumienia. Gdyby przejmowała się takimi drobiazgami, już od dawna żywiłaby się prozakiem. Pośpiesznie wciągnęła na siebie ubrania wybrane praktycznie na chybił-trafił, mokre włosy zebrała w kucyk i zeszła na dół. 
 Carol siedziała przy kuchennym stole, piła kawę i przeglądała gruby brulion w niebieskiej okładce. Jessica szybko wyrwała przyjaciółce zeszyt i odłożyła go tam, gdzie leżał poprzednio: na sam tył szafki z mało przydatnymi rzeczami. Do niedawna była to świetna kryjówka, ale nic chyba nie może się ukryć przed mocami Ms.Marvel. 
 – Jess, usiądź – zaczęła uspokajającym głosem Carol. – Ja wcale nie żartuję, naprawdę lepiej będzie, jeśli usiądziesz. 
 Coś dziwnego złapało Jessicę za gardło. Uczucie jakby dobrze znane, aczkolwiek nie widziane od bardzo dawna. Nogi same się pod nią ugięły, pobladła. Ledwo dała radę dojść do krzesła i bez sił opaść nań. 
 – Posłuchaj uważnie i postaraj się nie wyciągać pochopnych wniosków z tego, co zaraz ci powiem. - Odstawiła w filiżankę z kawą na bok tak, by nic nie stało między kobietami. – To jest... dość delikatna sprawa. Chodzi o ciebie i Luke'a. 
 – Carol, cenię sobie twoją przyjaźń, ale jeśli próbujesz mi powiedzieć, że do siebie nie pasujemy, to wpisz się do kolejki. – Jessica hamowała się przed wrzaśnięciem. Dlaczego ostatnio co druga napotkana osoba próbowała skłonić ją do zwrócenia pierścionka zaręczynowego? Przecież wolno jej mieć normalne, poukładane życie. Nawet z supermocami. 
 – Jess, nie chcę wchodzić z butami w twoje życie osobiste... Tym razem nie chcę. Ale jako twoja przyjaciółka mam obowiązek powiedzieć ci o jednej rzeczy. Zanim będzie za późno. 
 Wzrok blondynki utkwił w oczku pierścionka. Oszlifowany szafir wykrzywiał i powielał odbicie kuchni. Tak, jakby patrzyła prosto w oczy muchy. Niebieska, olbrzymia mucha, która usiadała na palcu Jessiki. 
 – Po prostu powiedz, co się stało. Nie potrzebuję tego napięcia. 
 – Luke... – Wdech. – Cóż, on... Nie chcę, żeby to zabrzmiało zbyt ostro... Nie zmienił przyzwyczajeń. Ani trochę. – Wydech. 
 Brak jakiekolwiek reakcji ze strony Jessiki. Wdech. 
 – Jeśli planujecie ślub, po prostu przemyśl sprawę kilka razy. I porozmawiaj z Jennifer... 
 – Shulkie? – wtrąciła się Jones. – Próbujesz mi powiedzieć, że Luke wolne chwile spędza na pieprzeniu się z Shulkie? Ten facet ma jakiś chory fetysz, skoro pociąga go żeńska wersja Hulka. 
 – Nie tylko ona – bąknęła Carol. 
 – Na wszystkie świętości, nie... Kogo z Avengers jeszcze nie nie przeleciał? 
 – Iron Fista. 
 Jessica chciała coś odpowiedzieć na ten kiepski żart, jednak uleciało z niej całe powietrze. Machinalnie pogłaskała Robina, który położył psyk na jej kolanach, ale to było wszystko, co w tej chwili potrafiła. Pustka w głowie. Brak jakichkolwiek wyuczonych zachowań. Jedynie informacja o tym, jak głaskać psa.
 – Carol – umiejętność mówienia pojawiła się po minucie. – Carol – powtórzyła głośniej. 
 – Słucham? 
 – Świeci ci... w kieszeni. – Palcem wskazała spodnie Ms.Marvel. 
 Blondynka wyjęła komórkę i przesunęła palcem po ekranie. Wystarczyło, by zerknęła na nadawcę wiadomości, by jej twarz przybrała cierpiętniczy wyrok. 
 – Nie krępuj się, idź ratować świat. Ja tutaj pozmywam – powiedziała Jess, przywoławszy na twarz prawie naturalny uśmiech. 
 Kwadrans później stała w pustej kuchni. Przez otwarte tylne drzwi leniwie wsączało się poranne światło. Wiatr delikatnie poruszał firanką. Gdzieś na zewnątrz Robin szczeknął na listonosza, bardziej z poczucia obowiązku niż głębszych uczuć. Wszystkie te bodźce docierały do Jessiki jakby przytłumione. Jej zdolność odczuwania została otoczona szybko wzniesionym grubym murem, przez który nic nie mogło się przebić. Zwłaszcza ból. W jego miejscu zapanowało mdłe wrażenie plomby uczuciowej. Jedyną rzeczą, jaka wciąż wyraźnie brzmiała w uszach Jones było pytanie, które zadałaby Carol, gdyby umiała zadawać takie pytania. 
 – Carol, z czego jeszcze powinnam zrezygnować, żeby otrzymać w zamian chociaż namiastkę normalnego życia? Co, do jasnej cholery, powinnam oddać? Dlaczego nawet facet, który mówił, że mnie kocha, musiał zełgać w żywe oczy? 
 Niebieski szafir. Oszlifowany jak oczy muchy. Jedno, drugie, jeszcze więcej, a każde z nich odbija wykrzywiony świat. Kryje się w tym ironia, oczko pierścionka mruga szelmowsko, niemal porozumiewawczo. Ono doskonale wie, że od początku jest symbolem kłamstwa tak słodkiego, że Jess nie mogła się oprzeć, by w nie nie uwierzyć. 

***
 Siedziała na skraju łóżka. U jej stóp stał otwarty plecak Cage'a. Chciała wyrzucić jego zawartość na podłogę, wziąć każdy przedmiot do ręki. Jedynym, co ją powstrzymywało, była świadomość, że nic na tym nie zyska. Nie potrzebowała żadnych dowodów, wystarczyła pewność, która zalęgła się w niej zaraz po wyjściu Carol. Jak larwa owada zalęgła się pod mostkiem. Larwa przeżuwała wspomnienia i rosła. Żywiła się każdym spojrzeniem, każdym słowem i gestem, które potwierdzało słowa Miss Marvel. I rosła, przepoczwarzała się, by osiągnąć wreszcie najdoskonalsze stadium – imago. Owad wciąż wiercił się w okolicach mostka, czasami poruszał skrzydłami, a wtedy Jess brakowało tchu. Ćma, to musiała być ćma. Tylko ćmy legną do jasnych wspomnień i zagaszają je skrzydłami. 
 Drzwi wejściowe były otwarte. Nie zamykała ich na klucz. Czekała. Cierpliwie nasłuchiwała, aż ciężkie kroki przejdą przez parter, wejdą po schodach i skierują się w stronę jej sypialni. Nie poruszyła się, gdy Luke stanął w progu. 
 – Jesse, wszystko w po... – Podszedł do niej. Chciał usiąść obok, przygarnąć do siebie, powiedzieć, że życie jest zbyt krótkie na smutek (tak mówi każdy, kto choć raz odsiadywał wyrok) i pokazać, jak powinna go całować na powitanie. Odgrywał tę szopkę już pięćset razy. Ale tym razem przedstawienie zmieniło reżysera. 
 – Co ty wyprawiasz, kobieto?!
 – Spakowałam twoje rzeczy – odpowiedziała lodowatym tonem. – Wychodzisz. 
 Jessica wstała, zapięła plecak i bezpardonowo rzuciła mu na kolana. Luke podniósł się z taką gwałtownością, jakby poraził go prąd. 
 – Wychodzisz i nigdy nie wracasz – uściśliła, wskazując mu drzwi. Już nie miała na palcu pierścionka. 
 – Co?! 
 Nawet nie próbowała tłumaczyć po raz drugi. Po prostu go popchnęła. Kiedy i to nie zadziałało, trzy razy klepnęła się w udo. To był znak, jednak ta świadomość zbyt późno odnalazła Cage'a. Czarny dog niemiecki wyrósł jak spod ziemi, z jego krtani wydostawał się jednostajny warkot. 
 – Zabierz tego kundla – Luke próbował zachować pewność w głosie. – Wiesz, że nienawidzę psów. A już zwłaszcza tego. – Przymierzał się, by szturchnąć Robina nogą, ale zatrzymało go kłapnięcie psich szczęk. 
 – Robin, odprowadź Cage'a do wyjścia – poleciła Jessica, a pies zrobił krok do przodu. Luke się cofnął, co wywołało uśmiech na twarzy kobiety. – On już tutaj nie wróci. 
 – To jest dom Avengers, nie możesz... 
 – Ale on może. – Niedwuznacznie spojrzała na psa, który zapędził już Luke'a na korytarz.
 Cztery łapy i dwie nogi znalazły się na schodach, ale ona nie chciała tego widzieć. Nie poszła nawet zamknąć drzwi na zasuwkę. Nie miałaby nic przeciwko temu, by ktoś ją teraz ukradł i wywiózł z dala od tego życia. 
 Robin wrócił na górę. Cicho wszedł do jej sypialni i położył się na łóżku. Jessica wtuliła twarz w poduszkę i starała się szlochać. Nie potrafiła. Mimo licznych przekleństw, tłumionych przez pierze, ani jedna łza nie ściekła po jej policzku. Wreszcie, zmęczona własną frustracją, zasnęła. 
 Nie słyszała, gdy telefon dzwonił raz po raz. Dopiero skrzypnięcie łóżka oznajmiające, że Robin ma już dość czuwania, zdołało ją obudzić. Odruchowo zerknęła na godzinę. Zamiast tego zobaczyła szereg nieodebranych połączeń. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i oddzwoniła na pierwszy z numerów. 

***

 – Czy to już wszystko, panno Jones? – zapytał komisarz policji. 

 – Zaraz potem otrzymałam od was wezwanie – odparła posłusznie, jak w transie. – Czy teraz mogę go zobaczyć? 

 Policjant skinął głową. Wyszła z dyżurki pielęgniarek, gdzie ją przetrzymywano i skierowała się prosto na oddział intensywnej opieki medycznej. Niski lekarz bez słowa zaprowadził ją do szyby, przez którą mogła zobaczyć poszkodowanego. Lekarze określali jego stan jako krytyczny, ratowała go jedynie mutacja. Spośród tysiąca myśli w głowie Jessici, najsilniejsza była ta, że to nie jej wina. 

 Niebieskie oczko tkwiło w kieszeni jej kurtki i wciąż patrzyło z ironią.

Opowiadania.

ROBIN - Jeżeli pisać, to nie indywidualnie./ Jak coś napisać, to tylko we dwóch./ Czy tekst ambitny, czy wręcz trywialny/ Niech w tworzeniu wspiera wierny cię druh/ Bo pojedynczo się z piwnicą nie upora/ Ni dyplomata, ni mędrzec, ni wódz/ Więc ty drugiego sobie dobierz amatora/ I wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc. - W zasadzie opowiadanie debiutanckie. W zasadzie nie najgorsze.

IMAGO (tytuł zastępczy: Killing me softly) - To opowiadanie miało wszystko wyjaśnić, a nie wyjaśniło w gruncie rzeczy nic. Niedługi tekst o tym, jak można uznać pierścionek zaręczynowy za coś przerażającego (a w każdym razie niepokojącego) oraz o niesłaniu łóżka. A jeśli ktoś chciałby jakiegoś głębszego sensu, to musi już je samodzielnie przeczytać.

SHOW MUST GO ON - Kontynuacja z rodzaju tych, których się nie planuje, więc dzieją się w nich dziwnych rzeczy. Po wnikliwej analizie okazało się, że tekst zawiera przedsmak trzech (właściwie trzech i pół) różnych kataklizmów. Ciekawostka: przy jednej ze scen  pierwotnie były jeszcze sakramentalne słowa Środy Popielcowej. Po pierwszym czytaniu okazało się jednak, że i bez tego scena jest wystarczająco sakramentalna.

RADIOACTIVE TOY - Jeżeli pisać... Jeżeli pisać... Jeżeli pisać to nie indywidualnie, jak coś napisać, to tylko ze Starkiem. Czyli wespół w zespół odsłona druga, tym razem jeszcze dłuższa. Miało pojawić się w dzień dziecka, ale ja coś spartaczyłam i wyszło dwa dni potem. Dlatego pod koniec trochę nam spoważniało i wyszła z niego instrukcja tego, komu można powierzyć opiekę nad jedenastolatką, a kto nie powinien oglądać nocą Mumii. 

KILL THE KING - Głównie o tym, ile wynosi różnica czasu między Nowym Jorkiem a Singapurem, co o aniołach sądzą niektórzy ludzie i o tym, że to wgłębienie między górną wargą a nosem ma swoją nazwę i prawdopodobnie do czegoś miało nam służyć. Ponadto oferujemy: kilka zakamuflowanych, acz istotnych faktów z życia Jessiki Jones, szybką powtórkę z szachów i mitologii greckiej oraz potęgę piramid. A także gościnnie pojawia się Batman. 

Opowiadania


„Remember Tony Stark not for what he did ... but for what he tried!
______________________
______________________

„Robin” + Jessica Jones | 02.05.2012r.
„Psalm porzuconych” + Gambit | 07.05.2012r. 
„Radioactive Toy.” + Jessica Jones | 03.06.2012r.
Raining Blood + Czarna Wdowa | 09.07.2012r.



10.04.2012

Retrospekcja, czyli jak Wdowa została Wdową


- Wstań...
Cichy szept poniósł się po pogrążonym się w dławiącej ciemności pokoju. Był tak mały, że nie było tu nawet okna. Za cienkimi ścianami dało się słyszeć odgłosy nocnego Nowego Jorku. Miasta Marzeń, jak o nim mówiono. Gówno prawda, marzenia się nie spełniają.
- Norbert, słyszysz? - potrząsnęła delikatnie jego nieruchomym ciałem. Poczuła, jak oczy zaczynają ją piec. Przygryzła wargę boleśnie, do krwi, próbując nie płakać. Zadała sobie jeszcze większy ból i emocje wybuchły – maleńka łza pociekła po policzku Wdowy. Była to jedna z niewielu, naprawdę cholernie niewielu łez w jej życiu.  - Aleksiej! - jęknęła zrozpaczona, używając po raz pierwszy od kilku miesięcy jego prawdziwego imienia. 
Usłyszała huk za swoimi plecami, stłumiony i dochodzący z oddali. Zbliżali się, powinna uciekać. Jeśli ja złapią, będą same problemy. Co ma im powiedzieć? Prawdę? Zemścić się, czy wypełnić swój bezsensowny i beznadziejny obowiązek wobec ojca? Mętlik w głowie, ręka cały czas delikatnie trącała ramię martwego mężczyzny tuż przed nią. Jej oczy ledwo przyzwyczaiły się do ciemności, kiedy drzwi za nią wyleciały z zawiasów, rozłamując się pod ciężkim butem agenta służb specjalnych na dwie nierówne części. 
***
Śnieg tutaj nie był tym śniegiem, który pamiętała z dzieciństwa. Przedmieścia Moskwy w zimie były pokryte grubą warstwą prawdziwego, puszystego białego puchu. Tam lepiono bałwany, bawiono się w Eskimosów, budowano lodowe bazy, robiono kuligi. Prawdziwa europejska zima, której Nowy Jork może im pozazdrościć. Tutaj śnieg spadał na parę godzin, żeby potem zamienić się w błotnistą, brudną breję, topniejącą przez spaliny, auta i miliardy butów, nie mając prawdziwego skrawka ziemi, na którym mógłby się uchować.  
Święta nie były okresem, który uwielbiała. Nie chciała należeć do tych, którzy ich nienawidzą. Nie chciała być wrogiem ponoć najpiękniejszego czasu w całym roku. Wszyscy tak bardzo kochali choinki, prezenty, rodzinne spotkania i świętego Mikołaja, o którym tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia. 
Należała natomiast do tych, którzy wpadali na świąteczne spotkania do przyjaciół, składali sobie życzenia i powracali jak najszybciej do domu, by przeczekać okres największej samotności. Tak, paradoksalnie to właśnie w Boże Narodzenie czuła się najbardziej samotna. Większość spędzała święta z rodziną, do której się nigdy nie wpasuje. Dwóch samotnych nie mogło się też spotkać. Byłoby to bezcelowe, podwójne niszczenie magii świąt w podwójnej samotności. Innym razem, ale nie w Święta. 
Święta kojarzyły jej się z samotnością od... Odkąd nie było Jego. O dziwo, nie odszedł w Boże Narodzenie. Nie odszedł nawet w grudniu, ale parę tygodni po Halloween. Jednak czas szybko leci, a rozpacz jest niesamowicie trwała. Naprawdę sporo potrzeba, żeby zapomnieć o kimś, kogo się kochało. Doceniało, opiekowało się Nim, liczyło na Niego i pragnęło się tych magicznych świąt z Nim. 
Norbert, czy jak kto woli Aleksiej, odszedł dokładnie dwudziestego ósmego listopada o godzinie osiemnastej pięćdziesiąt dwie, zaledwie parę lat temu, choć wydawałoby się, że minęło od tamtej pory cholernie dużo czasu. 
***
- Śnieg – szepnęła, podchodząc bliżej niego i kładąc na jego ramieniu głowę. Patrzyła tam, gdzie on – na małą uliczkę Lower East Side, która powoli stawała się coraz bielsza. 
Niebieskie tęczówki skupiły się teraz na rudowłosej dziewczynie, których właściciel objął ją teraz silnym ramieniem, przytulając mocno do siebie. Westchnął cicho. Stali na tyle blisko szyby, że jego oddech pozostawił delikatny ślad w postaci pary. 
- To miasto... - zaczął niepewnie, jakby z trudem przychodziło mu wymówić nazwę Nowego Jorku. - … jest tak brudne, że zaraz będzie tu tylko wielka, brudna kałuża. 
Natasha podniosła powoli głowę, lustrując go uważnie wzrokiem. Znów to samo, zachowywał się ostatnio inaczej niż zwykle. Kiedyś uśmiechnąłby się, wspomniałby Rosję, zaczął cicho szeptać jej o mroźnej zimie. 
- Coś się stało – mruknęła niepewnie. Nie było to na pewno pytanie, jej ton głosu wskazywał raczej na stwierdzenie. Bo coś stało się na pewno. 
- Nie zawracaj sobie tym głowy – warknął cicho, odsuwając się od niej i znikając w głębi mieszkania.
Romanoff odwróciła się za nim, bezcelowo próbując złapać jego ramię. Naciągnęła odruchowo rękawy swetra, czując ziąb bijący od okna. Ogrzewanie znów nawalało. Uroki mieszkania w wynajętej od ponurego taksówkarza kawalerce w koszmarnych slumsach. A ponoć niektórzy mieszkają sobie w wysokich wieżowcach, co ranek obserwując sobie Manhattan. 
- Myślałam, że... Że mówimy sobie wszystko. Szczególnie, jeśli jesteśmy w tarapatach – zauważyła. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, nie poznałby jej. Była zupełnie inna, jeśli nie była z Nim. - Norbert... Chodzi o mafię, prawda? Oni wiedzą?
Spojrzał na nią pogardliwym wzrokiem, jakby o dziwo liczył, że wcześniej domyśli się, o co mu chodzi. Zrobiła krok do przodu, próbując się do niego zbliżyć. Wyciągnął jedynie dłoń. 
- Stój – warknął po rosyjsku. Poczuła, jak po ciele przebiegają jej dreszcze. Nie mówili do siebie po rosyjsku nawet na osobności. Używali amerykańskich imion, zachowywali się jak Amerykanie, rok temu obchodzili Amerykańskie, nie prawosławne Święta. Jeśli mówił po rosyjsku, to jakby ujawniał swoją prawdziwą naturę. - Powiedziałem ci, zostaw tę sprawę w spokoju. 
- Wiedzą o mnie. - olśniło ją tak nagle, jak nagle wstał Norbert. Podszedł do niej, złapał ją za nadgarstek i spojrzał głęboko w oczy. 
- To jest mafia, kurwa. Nie rozumiesz, że z nimi się nie zadziera? - wrzasnął. 
Warga Natashy drgała nerwowo, jej spojrzenie błądziło po jego twarzy pełnej emocji. Westchnął, puszczając jej dłoń. - Złapali mnie. Szukali mojego brata, nie wierzyli, że zmarł, myśleli, że nawiał do Stanów. Znaleźli mnie i wpadłem. Okazało się, że on nadal wisiał im dwadzieścia tysięcy dolców. Ponoć o mało nie wpadli, służby wewnętrzne wiedzą o ich wizycie. Tyle wiem. Nie mówili nic ani o tobie, ani o twoim ojcu.
 Wyjaśnijmy jedno. Rosyjska mafia zapuszczała się do Stanów tylko z dwóch powodów: rozrywka i kasa. Nic innego tutaj ich nie interesowało. Rzadko współpracowali z mafią amerykańską, stanowiącą wielką konkurencję na czarnym rynku. 
Interesy załatwiali w kraju. Między innymi z takimi jak ojciec Natashy, obecnie siedzący zasłużenie za kratkami. Wszyscy wiemy, że organizacja, dla której działała do dwudziestego roku życia również Natasha, pragnęła nade wszystko powrotu genialnego komunizmu. Nie udało się. Ojciec wpadł, organizacja padła, mafia pożyczone im pieniądze straciła, a Natasha opamiętała się i zaczęła żyć w ukryciu, pod innym nazwiskiem, odcinając się od rosyjskich korzeni, podwójnego życia i przechwytywania informacji, które zaczęła jako siedemnastolatka. 
Ukrywająca się agentka, córka zadłużonego więźnia, o którym mafia o mało co nie zapomniała to smaczny kąsek dla niektórych osób, prawda? Szczególnie, że Natalie Rushman nie do końca figurowała w dokumentach. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę. 
- Idziesz do nich?! - spytała, widząc jak sięga po kurtkę. 
- Mam inne wyjście? 
Zapadła cisza. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie chciała dalej się ukrywać, choć nie było innego sposobu. Czekanie, aż wszystko ucichnie było jednak równie męczące. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi trzasnęły. A on wyszedł. 

Zapomniała tego smaku wolności, kiedy wiatr wieje w twarz, targając włosy, a ona przeskakuje z dachu na dach, mając ostatni pistolet u boku i opatulona szalikiem podąża do swojego celu.
Nie było innego wyjścia, inaczej nie dałaby rady się przed nim ukryć. Norbert nie miał pojęcia tak naprawdę, co jeszcze potrafi. Prześlizgując między schodami przeciwpożarowymi, obserwowała uważnie męża. Przemierzał ulice dzielnicy slumsów pewnie i spokojnie, jakby szedł na spacer, a nie na spotkanie z pewną śmiercią. Na samą myśl o tym gotowało się w Natashy. Kiedy się zatrzymał, poczuła jak bardzo może bić jej serce. Wszedł do wąskiej kamienicy na rogu, która odstraszała paskudnymi napisami na ścianach. Spojrzała na dach budynku – jest wyjście. Będzie musiała tylko dostać się na drugą stronę ulicy. 

Obdrapane ściany korytarza, sypiący się z każdym bezszelestnym krokiem Romanoff tynk. Wszystko wyglądało tak, jakby budynek nadawał się tylko i wyłącznie do wyburzenia. Gdzieś obok przemknął wielki karaluch, szeleszcząc odnóżami. Z oddali dochodziły głosy. Wśród nich poznała Jego głos. Zawahała się, wątpiąc, że uda się jej wejść tam i tak po prostu zabić z marszu mafiosów. Było ich trzech na jednego. Drzwi były uchylone, przepuszczając do pomieszczenia nieco światła. Ciemność jeszcze bardziej utrudniała jej ocenienie sytuacji. Serce waliło jej tak mocno, że aż bała się, że ją usłyszą. 
Wzięła głęboki oddech, opierając się o ścianę i starając się nasłuchiwać. To był błąd. Kawałek muru posypał się z niemałym hukiem. 
Zacisnęła zęby, odruchowo wyjmując pistolet. Zrobiła dobrze, bo jeden z mafiosów warknął po rosyjsku:
- Idź przywitaj gościa.
Zza rogu wyłonił się cholernie wielki i niezbyt przyjemnie wyglądający łysy gość. Nie z takimi przyszło i przyjdzie Natashy się bawić, więc niewiele myśląc, oszczędzając nabój, wykorzystała element zaskoczenia (nieczęsto dziewczyny odwiedzają mafiosów z innego kontynentu) i wskoczyła na barki mężczyźnie, zręcznie owijając się nogami wokół jego głowy i powalając unieszkodliwionego delikwenta. Zwalił się z hukiem, podczas gdy było już za późno na ucieczkę. Wypadła na drugą stronę korytarza i poczuła, jak drugi z nich wytrąca jej z dłoni pistolet, odpychając pod ścianę z siłą, którą pozazdrościłby mu niejeden zapaśnik. Jęknęła z bólu, zataczając się, żeby uniknąć kolejnej porcji sypiącego się ze ścian gruzu. Gdyby nie szybki kopniak w krocze, prawdopodobnie marny byłby jej los. 
Kiedy drugiemu osiłkowi wymierzyła cios w kark, oszałamiając go na wystarczająco długo, zdawało się, że przerażona Natasha zniknęła. Kto zna Romanoff na tyle dobrze, mógłby pokusić się o stwierdzenie, że tak właśnie zaczynała rodzić się Czarna Wdowa. Lęk i ból zostaną zastąpione przez bezwzględność i profesjonalizm. 
Wpadła do pokoju. Tutaj na profesjonalne wejście nie było co liczyć. Zapomniała chyba, jak ją uczono. Nigdy nie stawaj tyłem do drzwi. To właśnie one trzasnęły równie nagle, co odezwał się przerażony głos Norberta. 
- Natasha...
- A jednak – rzucił z nieprzyzwoitym zadowoleniem drugi osobnik w tym pokoju. Ciemność  pochłonęła bez reszty cały pokój. - Słodka, stój spokojnie, mam cię na celowniku. W przeciwieństwie do ciebie, ja już troszkę siedzę w tych ciemnościach – zaśmiał się cicho. Nic tak nie denerwowało, jak śmiech kogoś, kto w każdej chwili mógł cię zabić. -  A zresztą... Co mi tam!
Nie zdążyła nawet wrzasnąć, odwrócić się, spróbować uciec. Zanim usłyszała strzał, wylądowała na podłodze odepchnięta, słysząc jak ktoś upada. 
- Norbe... - zaczęła niepewnie błagalnym tonem. Coś jej przeszkodziło. A raczej ktoś.
- Ty mała dziwko! - usłyszała przeraźliwy głos przed sobą. Ręka powędrowała jej natychmiast do biodra i dało się słyszeć tylko nieprzyjemne stęknięcie, zanim wielkie cielsko upadło przed nią, pchnięte nożem. 
- Norbert, skarbie, Norbert... - zaczęła błądzić dłońmi po podłodze desperacko, mrucząc nieustannie jego imię. Nie usłyszała odpowiedzi, nawet kiedy potknęła się w końcu o niego w dławiącej ciemności...
- Wstań...
***
Śmiech w tle beznadziejnej komedii, puszczonej na jednym z kanałów kablówki. To on wyrwał ją z głębokich rozmyślań i wspomnień. Nienawidziła wspomnień. To one zabijały w niej to, co w wykreowała przez ten czas. Czarna Wdowa, która straciła męża. Czarna Wdowa, która przyrzekła sobie, że będzie się mścić, każdej nocy, na tych, którzy są identyczni jak zabójcy jej ukochanego. Czarna Wdowa, która wreszcie odnalazła swoje przeznaczenie.