Neobarokowy, czarny jak heban stół zajmujący prawie połowę powierzchni pomieszczenia, wyglądałby znacznie okazalej, gdyby nie zakrwawiony blat, którego powodem była ręka przebita przez pozłacany nóż. Ból musiał być dosyć wyczerpujący, skoro właściciel tej dłoni leżał nieprzytomny, zanim rudowłosa kobieta zdążyła wykonać następny śmiertelny ruch. Niecały tuzin trupów i ogłuszonych wyrostków leżało w pomieszczeniu, w którym jeszcze przed sekundą dało się słyszeć przeraźliwy pisk ranionego w śródręcze gangstera. Swoją drogą, dosyć zabawne, że mężczyźni będący na usługach osób najbardziej poszukiwanych przez władze są tak delikatni, że od razu słabną, zanim zdążą dobrze poczuć ból. A przecież niejednokrotnie zadawali większy, wybijając członków rodziny osób, które zalegały z oddaniem pożyczonej od mafii kwoty.
Teoretycznie siedziby mafiosów powinny być nie do zdobycia. Wygląda na to, że boss nie spodziewa się ewentualnych ataków na kryjówkę, skoro wszystkie pokoje jakie widziała, były ozdobione najdroższymi meblami z przeróżnych okresów. Regały wypełniała cała masa książek, aż miało się wrażenie, że gdzieś tam ukryte jest przejście do innego, tajnego pomieszczenia. W takim pomieszczeniu prawdopodobnie miałby znajdować się ktoś pokroju Ojca Chrzestnego, ukrywający się przed światem, który od lat jego grupa obrabia i którego obrońcy nieudolnie starają się go dopaść. Tak czy inaczej, mafiosa żyje sobie w takiej kryjówce całkiem wygodnie. Natasha miała nawet wrażenie, że gdyby nie ganiała za przestępcami, czując się uzależniona od prawa i organizacji, uciekłaby w takie miejsce, kontemplując po kolei każdą księgę z tych tajemniczych regałów i popijając smaczną whiskey, która wystawiona chyba bardziej na pokaz, zwraca uwagę każdego wchodzącego do pomieszczenia na kształt salonu.
Za tym salonem, a dokładniej za drewnianymi, potężnymi drzwiami, powinien skrywać się ten, kogo szukała. Teoretycznie najważniejszą część akcji miała już za sobą – wtargnęła do siedziby (nie wspominając już o odnalezieniu jej), pokonała prawie pięćdziesiąt gangsterów i stała przed wejściem do gabinetu, czując jak kropla potu spływa jej po skroni irytująco powoli. Wzięła głęboki oddech, zastanawiając się, ilu najbardziej zaufanych pracowników broni bossa mafii. Czuła się jak bohaterka starego filmu gangsterskiego, przedstawiona jako intruz, nie starający się zrozumieć problemów i motywów nieszczęśliwej mafii. Szczerze mówiąc, takowe rzeczy miała głęboko gdzieś. Załatwienie mafii przy małej pomocy trójki innych agentów, którzy stali na czatach piętro wyżej – to tylko skutek uboczny poszukiwania odpowiedzi na pytanie, od której zależy… Tak, dobrze ujęła to w myślach. Od której zależy przyszłość świata.
Drzwi zastała otwarte. To dobrze się składało, bo wcale nie miała zamiaru marnować resztek sił na ich wyważenie. Pistolet wycelowany w jedynego, jak się zdawało, mężczyznę przebywające w pomieszczeniu. Za biurkiem, równie monumentalnym jak hebanowy stół, siedział uśmiechnięty staruszek. Może nie był to mężczyzna, który miał prawnuki, ale spokojnie mógł już być na emeryturze. Wyraz twarzy natomiast przywodził na myśl cwaniacki uśmieszek młodego buntownika, który uwodził dziewczyny n a osiedlu, podrywając je na skradziony motocykl. Na domiar wszystkiego, żeby było jeszcze bardziej teatralnie, staruszek zaczął klaskać.
- Świetne przedstawienie. – wypowiedział słowa powoli, starając się wyraźnie wymówić każdy wyraz. Jakby próbował ukryć swój dziwny akcent. Zadziwiająco znajomy dla zabójczyni, do której bezczelnie się uśmiechał.
Spodziewała się takiego elementu zaskoczenia. Żaden boss nie siedział w gabinecie bez swoich najlepszych agentów. Wypadli z czterech różnych stron, ukryci do tej pory w cieniu. Nie używali broni, wiedzieli, że to zbyt niebezpieczne podczas walki w tak małym pomieszczeniu jak to. Cały kwartet zdawał się być składanką najlepszych karateków. Wdowa poczuła, jak upada uderzona w twarz. Z pięści. Nie sprawdzała jednak, czy krwawi. Często taką informacje podsyłał człowiekowi pracujący zbyt szybko mózg. Jej pracował na pełnych obrotach, więc zdążyła wskoczyć na blat biurka, uderzając z obcasa twarz bossa. Całkiem przypadkowo, bo chciała jedynie zastrzelić dwójkę jego ochroniarzy. Udało się. Pozostała dwójka stwierdziła, że teraz może sięgnąć za broń. Była szybsza. Łapiąc się żyrandola, kolana zderzyła o skronie jednego z nich. Drugi był już łatwym celem, kiedy kolejny jego współpracownik opadł na ziemię. Dwa kopniaki, jedno uderzenie w kark.
W takim momencie, kiedy ochrona zawiodła, powalona przez bezwzględną rudą małpę, boss posuwał się do ostatecznej broni. Nie była to bomba ani wystrzeliwujące w kosmos krzesło, które stawało się kapsułą w locie. Był to karabin, którym wycelował w Czarną Wdowę w tym samym momencie, kiedy jej dwa pistolety obrały za cel jego głowę i klatkę piersiową. Nie mogła strzelić, potrzebowała informacji. On mógł, nie miał żadnego interesu w trzymaniu agentki przy życiu. Dlatego serce Wdowy zabiło szybciej.
Nie strzelił.
- Myślałem, że do takich jak my nie wysyłają najlepszych – zaczął ponownie staruszek. W tym momencie nie wyglądał już na poczciwego emeryta, szczególnie z bronią w ręku, zerwany na równe nogi. Uśmieszek jednak nie schodził z gęby siwego bossa. – A już na pewno nie Natalię Rushman. Czy, jak wolisz, Nataszę Romanoff.
Serce, bijące nerwowo w piersi rudowłosej, na moment zamarło. Tym razem z konkretnego powodu, a raczej dwóch. Pierwszy, mniej znaczący, to znajomość jej prawdziwego nazwiska. Obu nazwisk. Natomiast drugi to fakt, że nie był to angielski z udawanym akcentem. Był to czysty, płynny rosyjski. Dokładniej z terenów północno-zachodniej Rosji.
To był szok, którego się na pewno nie spodziewała. Zmarszczyła brwi, czując, jak cała masa pytań kotłuje się w jej głowie. Nie musiała ich zdawać, odpowiedzi nadeszły same.
- Zastanawiasz się, skąd znam twoje nazwisko, Taszo? – zacmokał. – Takie zdolne dzieci jak ty pamięta się przez całe życie.
Rozchyliła delikatnie wargi, powstrzymując się od dziwnej mieszanki słów, które nagle zaczęły napływać w jej myślach. Staruszek kontynuował, wyraźnie zadowolony ze swojego posunięcia.
- Szkoda, że plan się nie udał. Byłaś obiecująca, wszystkie inne kandydatki przy tobie były rozwydrzonymi dziewczynkami. Nie to, co ty. Ojciec powinien być dumny, zamiast siedzieć w najlepiej strzeżonym rosyjskim więzieniu. Powinnaś go odwiedzić…
- Stul pysk. – warknęła w ojczystym języku. Tak dawno nie używanym, że aż musiała się porządnie zastanowić nad swoim trybem rozkazującym. Wstyd, nie ma co. – Sprawy rodzinne odłożymy na bok, Gavarov. – Nazwisko staruszka wypowiedziała nagle, podświadomie i, co najważniejsze, całkowicie poprawnie. Wspomnienia jednak nie zostały wymazane ostatecznie. – Dobrze wiesz, że przyszłam tu z powodu…
- Wirusa – dokończył za nią, a jego cwaniacki uśmiech powoli zniknął z pomarszczonej twarzy. Widać temat nie był tak zabawny jak sam fakt, że boss amerykańskiej mafii jest komunistycznym niedoszłym zamachowcem na uchodźctwie. – Nie jesteśmy mutantami, nie zajmujemy się sprawą tego syfu.
- Ja się zajmuję – uniosła delikatnie jedną brew, czując jak kolejna kropla potu spływa po skroni. Pozycja, którą przybrała nie była najwygodniejsza. Rozmowa znacznie się przeciągała. – Wiem, że trop prowadzi do ciebie.
- I na mnie się nie kończy. – Serce Wdowy zabiło szybciej. – Jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, odłóż pistolety.
Zdziwienie mężczyzny było dosyć spore, kiedy Natasha automatycznie wypuściła z dłoni broń. Liczył, że daruje mu życie i na to się zanosiło. Zapewne wahał się, czy cokolwiek więcej dopowiedzieć. Był przestępcą, oni słów nie dotrzymują. Szczególnie, jeżeli ich nie dają, bo na pewno nic przed momentem nie obiecał. Jedynie dał nadzieję – a to już sporo.
- Mówiłem. Odwiedź rodzinne strony. – powtórzył, cofając się i zniżając karabin, jakby i on miał zamiar oszczędzić Wdowę. Zapewne ze względu na dawne czasy. Chociaż tacy jak on są nieprzewidywalni. – Oksana nie będzie wiecznie czekać. Chociaż z drugiej strony… - na moment odwrócił wzrok, zahaczając spojrzeniem o karabin. – Możesz nie mieć okazji.
Trzy sekundy – tyle wystarczyło, żeby karabin upadł na podłogę wraz ze swoim właścicielem, którego krtań została przebita przez zatrutą strzałę z nadgarstka Czarnej Wdowy.
- Shlyukha – warknęła pod nosem Natasha. Czy może raczej Natasha. W tym momencie dwie osobowości walczyły o dominację. Ścigana przez przeszłość dziewczyna i kobieta, dla której zabójstwo czy pościgi to codzienność. Zdawałoby się, że coś je łączy. To było ledwie złudzenie.
Najszybciej do Moskwy szło się dostać samolotem. Oczywiście, nie mogła przejść przez bramki na lotnisku i zacząć się tłumaczyć, że małe, wybuchowe krążki, magazynki i pistolety w jej torbie to tylko część jej pracy. Nie mogła wyjąć odznaki i dokumentów, pokazując je ciekawskiemu bramkarzowi, który domagał się wyjaśnień, by w razie braku naprawdę sensownego wytłumaczenia wezwać antyterrorystów. O ile od razu tego nie zrobi, bo scenariusze takiego zdarzenia mogły być różne.
Przechodząc do meritum, Nat nie mogła się narażać. Nie była nawet do końca pewna, czy przekonała Fury’ego do tej podróży. Co prawa prywatny odrzutowiec czekał na nią na obrzeżach Nowego Jorku, ale Nick nie był zadowolony, że jego agentka wędruje do kraju, gdzie kiedyś jej organizacja próbowała zaprowadzić zamach stanu. Musiała jednak tam wrócić. Jeśli ktoś miał jechać do Wschodniej Europy, była to Czarna Wdowa. Była najlepiej obeznana jeśli chodzi o położenie, język i znajomości. Chociaż nie była pewna co do tych ostatnich – gdy ktoś znika i przechodzi na inną stronę w śmiertelnej grze, stosunki ludzkie mogą się znacznie zmienić.
- Postaram się to załatwić jak najszybciej – rzuciła w stronę dwójki agentów, którzy najwyraźniej mieli ją odprowadzić do odrzutowca niczym niańki do przedszkola. – Powinniście sobie dać radę.
Miała ochotę dodać coś w stylu „jedzenie macie w lodówce” czy „podlewajcie kwiatki jeden raz dziennie”. Stwierdziła jednak, że tak sztywni agenci jak tamci dwaj mogą jej nie zrozumieć i porównanie ich do dzieciaków zostawianych przez mamę będzie dla nich co najmniej nieuprzejme.
Rzuciła torbę na siedzenie obok, ociężale zajmując swoje miejsce za sterami. Nie lubiła latać, jeżeli miała kierować. Zdecydowanie wolała autopiloty i zamierzała jedynie wznieść się w powietrze i wylądować. Tak to wyglądało w teorii, choć z doświadczenia wiedziała, że praktyka może wyglądać zupełnie inaczej.
Pomyliła się. Podróż przebiegła dosyć spokojnie, nie licząc paru turbulencji, gdy przelatywała nad Morzem Północnym. Wydłużający się niemiłosiernie lot dał jej do rozumienia, na jak ciężką misję wysłali ją kiedyś jej opiekunowie. Z dala od domu, położonego na zupełnie innym kontynencie. Z dala od rodziny, od życia, które miała do tamtej pory. Teraz czuła to samo, z tymże w drugą stronę. Lądując na polanie wielkiej puszczy, nie myślała, że we własnej ojczyźnie będzie czuć się zarówno jak we własnym domu i obco. Jakby jeden głos w głowie mówił o powrocie do rodzinnego kraju, a drugi wmawiał jej, że jest tutaj intruzem.
Torba, która leżała na siedzeniu obok, nie wyglądała jak bagaż kobiety. Po otwarciu, zamiast sterty ubrań, lokówki i kosmetyków, na podłogę wysypywały się niebezpieczne zabawki, które prędzej pakowaliby do torby zawodowi terroryści niż na pozór bezbronna rudowłosa kobieta, ubrana teraz w skórzany strój Czarnej Wdowy, z pełnym asortymentem u boku, odpalająca silnik motocykla, którym chwilę później pomknęła przez puszczę, kierując się w dobrze znane jej miejsce.
Pozostanie w tym samym mieszkaniu po tym, jak brudy przeszłości wyszły na wierzch, nie było zbyt rozsądnym posunięciem ze strony starszej pani, która według sąsiadek, cały dzień przesiadywała w swoim mieszkaniu, oglądając telenowele brazylijskie i karmiąc tuzin kotów, dla których miała nawet specjalne pomieszczenie. Nie posiadała zbyt wielu przyjaciół, którzy ją odwiedzali. Teraz, póki była jeszcze w pełni sprawna i żwawo chodziła po karmę czy herbatniki do pobliskiego marketu, nie stanowiło to problemu. Za parę lat będzie jednak dla niej kłopotem zrobienie zakupów, a do zdziwaczałej emerytki już teraz nikt nie miał ochoty zaglądać. Mówiono na klatce, że dawna trenerka baletu zwariowała i mówi sama do siebie.
Typowo radziecki blok mieszkalny, cały obdrapany i opuszczony, w robotniczej dzielnicy na uboczu Moskwy. Podjeżdżająca od strony pobliskich pustkowi dziewczyna na motorze nie budziła wrażenia w mieszkańcach osiedla. Ci ludzie już tyle przeżyli, że nie zwracali uwagi na nic, co nie wiązałoby się z apokalipsą, wyłączeniem kablówki czy zamknięciem pobliskiego całodobowego, równie obskurnego co klatka schodowa, którą właśnie podążała Natasha. Serce dudniło jej o wiele mocniej niż wtedy, gdy stała namierzona przez bossa mafii w jego kryjówce. Wtedy była bliska śmierci, a teraz zwyczajnie miała spotkać się z kobietą, którą zapamiętała jako pięćdziesięcioletnią damę z papierosem, podającą się za instruktorkę baletu, a tak naprawdę uczącą Czarną Wdowę akrobacji, które miały jej pomóc w zabijaniu bez użycia broni. Kłamstwo pociągało kłamstwo. Fałsz rodził się z fałszu. Tak najkrócej można określić okres dorastania Nataszy Romanoff.
- … Romanoff… - usłyszała głos towarzyszący uchyleniu drzwi. Spogląda na nią twarz, której nie rozpoznałaby, gdyby nie intensywnie zielone tęczówki. Zmarszczki pokryły niegdyś gładką cerę eleganckiej damy, która teraz była zaledwie wychudłą, zgarbioną dziwaczką z kwiecistą chustą na głowie, spod której wystawał niesfornie długi kosmyk siwych włosów.
Nie pytała się o pozwolenie, czy może wejść do środka. Była zbyt skołowana, żeby myśleć, czy dobrze zrobiła, zamykając za sobą drzwi i wyciągając w stronę staruszki pistolet. Nie zamierzała strzelić. Nie mogłaby.
- Jak widać – odparła, w ojczystym języku, rzecz jasna. Nie miała zamiaru udawać Natalie Rushman. Tutaj mogła być sobą. Jej alter ego, seksowna asystentka Starka nie liczyła się tu i teraz. Przemawiała przez nią Natasha Romanoff. Zdominowała zarówno Rushman, jak i Czarną Wdowę. Przed Oksaną Bolishinko stała żądna zemsty uczennica.
- Cieszę się, że wpadłaś. Niestety… - staruszka cofnęła się, poprawiając chustę na głowie i zachęcającym gestem zaprosiła gościa dalej. - … nie czuję się na siłach, żeby dzisiaj przeprowadzić z tobą zajęcia. Chyba się już starzeje. Swoją drogą, dawno cię nie było. Już myślałam, że wysłali cię zbyt wcześnie na misję do Stanów…
Natasha opuściła pistolet, biorąc głęboki oddech. Odzyskała szybko panowanie nad sobą i cała nienawiść do starszej pani minęła, kiedy spojrzała na naścienny kalendarz z roku dwutysięcznego dziewiątego. Jedenaście lat wstecz, jakby czas dla tej pomarszczonej kobiety zatrzymał się. Nie zauważyła zmarszczek i siwizny, jednak dostrzegała w Nataszy tą nastolatkę, którą całym sercem szkoliła na zabójczynię i szpiega. Stary telewizor, w którym leciały właśnie wiadomości ze świata, pożółkłe serwetki, które kiedyś były śnieżnobiałe, zapach kotów, które co jakiś czas przebiegały między nogami Czarnej Wdowy.
- Powiedz mi, drogie dziecko… Co u ojca? – mruknęła dosyć niezrozumiale, szperając w kredensie za kubkami. Zapewne zamierzała zaparzyć herbaty.
Przygryzła wargę, stojąc w drzwiach i nie mogąc powstrzymać się od obserwowania ruiny, w jaką popadał salon staruszki. Nie był to przyjemny widok.
- Jest… Jest zajęty… - wymamrotała, kręcąc głową, gdy gospodyni wskazała jej rum w brudnej butelce, wyjęty właśnie z szafki.
- To pewnie dlatego mnie nie odwiedza. Podobnie jak reszta… Dobrze, że przynajmniej ty wpadasz co jakiś czas.
Wdowa poczuła, że to potrwa bardzo długo, jeśli nie przejmie natychmiastowo inicjatywy. Prezenterka wiadomości właśnie wskazywała na mapę Stanów, pokazując gdzie zanotowano przypadki zachorowań na śmiertelną dla mutantów chorobę.
- Madame Bolishinko… - zaczęła niepewnie, podchodząc parę kroków bliżej i odkładając zakurzone filiżanki na swoje miejsce, uprzednio zabierając je z rąk dawnej nauczycielki. – Gavarov… Pan Gavarov… Przysłał mnie tutaj, mówiąc, że pani wie coś o… O tym wirusie. Zabijającym mutantów.
Nie wierzyła, że dowie się czegokolwiek. Kobieta nie pamiętała, co zdążyło się przez ostatnią dekadę. Jak miała jej powiedzieć o czymś, co budziło sensację od kilku tygodni? Spytała, bo musiała spróbować. Nie liczyła na jakiekolwiek informację. A jednak.
Staruszka zachwiała się, podpierając ociężałe ciało ręką o blat stołu. Natychmiastowo umilkła, a dokuczliwe dotychczas miauczenie kotów ustało. Jej zielone oczy stały się jakby mniej intensywne, delikatnie wyblakły. Spojrzała błagalnie na Natashę, zajmując powoli miejsce przy stole, jakby zbierała myśli.
- Przyszedł tutaj. Jego syn… Ten, który go zdradził. Poznałam go… - zaczęła szeptać. Warga Oksany nerwowo drgała. – Po oczach… Wyglądał jak ojciec, lecz miał oczy matki. Czarne jak noc.
Natasha wyprostowała się, czując, że nie jest to kolejny wybryk sklerozy emerytki. Cisza w pomieszczeniu stawała się jeszcze bardziej dokuczliwa niż miauczenie kotów, kiedy na moment zamilkła.
- Mówił, że… Że zamierza ocalić świat. Od złych ludzi, którzy… Skrzywdzili jego mistrza... Krzyczał coś po angielsku, a potem wyjął… Strzykawkę. – pomarszczona dłoń Bolishinko powędrowała do jej szyi. – Wbił ją tutaj… Od tamtej pory coraz trudniej mi z nimi rozmawiać. Nie rozumiem ich tak, jak one rozumieją mnie…
Ostatnie zdanie najbardziej zdumiało Nataszę, chociaż tak naprawdę poprzedzające je słowa dawnej trenerki zaprowadziły ją na zupełnie nowy trop. „Coraz trudniej mi z nimi rozmawiać”.
Czarny, wychudły kot wskoczył na kolana emerytki, spoglądając uważnie na Nataszę. Jakby czuwał nad swoją panią. Dopiero teraz Czarna Wdowa dostrzegła plamki na ciele kobiety, takie, które widziała już u paru osób objętych kwarantanną. Zamarła.
- Nie słyszę już, co do mnie mówią… - dodała łamiącym się głosem. – Nienawidzę go. Przeklęty… Będę go nękać! Każdej nocy. Wy wszyscy… To wszystko przez was! Przez was umieram! – wrzasnęła piskliwie Oksana, zrywając się zadziwiająco szybko jak na emerytkę.
Wyniosłaby się stąd, trzaskając drzwiami i cicho dziękując, gdyby nie to, że tuzin kotów, kompletnie różnej rasy i ubarwienia sierści, zbliżało się do niej i otaczało ze wszystkich stron. Teoretycznie nietrudno jest przebiec przez syczące na nią futrzaki. Zapewne zrobiłaby tak, gdyby wszystko nie działo się tak szybko. Usłyszała tylko krzyk Bolishinki, poczuła jak wbijają się w nią pazury kotów, szyba w oknie za nią tłucze się, a ona spada z hukiem na coś twardego. Dookoła było ciemno i pusto, w powietrzu unosił się smród. Potem odpłynęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz