1.04.2012

Starcie

   Deszcz bębnił monotonnie o szyby żółtej taksówki, która jak na piątkowy wieczór przystało, przesuwała się tempem żółwia pomiędzy budynkami Upper East Side. Pogoda nie pasowała do majowych upałów, które męczyły przez ostatni tydzień Nowojorczyków, podobnie zresztą jak pół Stanów. Kiedy wreszcie z nieba spłynęły krople ochłody, ludzie pochowali się pod kapturami i parasolkami, co nie przeszkadzało im świętować końca tygodnia pracy.
   Obiecała sobie jeszcze w gabinecie, że nie będzie rozpaczać. Nigdy nie należała do osób, które odczuwały potrzebę zwinięcia się w koc, by swobodnie wylać wszystkie łzy z oczu. Wmawiała sobie, że to nic takiego, próbując przez cały czas utrzymać pokerową twarz, pozbawioną jakichkolwiek emocji, kiedy wyniki rutynowych badań okazały się czymś dużo gorszym niż zbędna formalność w pracy. Miała wrażenie, że niewidzialna, oślizgła dłoń zaciska się na jej szyi. Przez moment, kiedy ostatkiem sił powstrzymywała łzy, by nie spłynęły po jej policzku niczym krople po szybie samochodu, wydawało jej się, że nie może złapać tchu. Zachłysnęła się więc powietrzem nerwowo, czując jak drżą jej wargi. W taksówce nikt prócz znudzonego, zamyślonego kierowcy nie zwracał na nią uwagi. Być może dlatego, jeszcze wtedy wstrzymując emocje na wodzy, wpakowała się do środka samochodu, mrucząc tylko niewyraźnie pierwszy lepszy adres, jaki przyszedł jej na myśl. I nie był to adres jej mieszkania. Mogło się to wydawać dziwne, ale powolny ruch taksówki w wielkim korku działał bardziej kojąco niż spacer.
   Cichy głos w jej umyśle podpowiadał ciągle, że nic się nie dzieje. Przecież od dawna postanowiła, że nie zamierza i nie chce stwarzać rodziny. Rodzenie dzieci było przecież dla niej tak odległe, nawet przez krótki moment w ciągu całego swojego życia nie zastanawiała się, jak dałaby na imię swojej córce czy synowi. Nawet kiedy jej nieudolny związek z Aleksiejem przeżywał swoje najlepsze lata, nigdy nie padł temat imienia dla dziecka. Informacja, którą usłyszała niecałą godzinę temu spadła jak grom z jasnego nieba. Co innego nigdy nie planować bycia matką, a co innego być przekonaną, że z punktu widzenia medycyny, posiadanie dziecka w jej przypadku jest równie niemożliwe co zabicie Hulka widelcem. Obiecała sobie, że nie będzie płakać i walczyła do ostatniej chwili. Nie udało się.
- Panienka się dobrze czuje? – zagadnął nagle taksówkarz, czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, mówiący z wyraźnym akcentem południowego Afrykańczyka.
- Proszę jechać – zbyła go dwoma słowami. Przypadkowy emigrant był jedną z ostatnich osób, z jakimi miała ochotę polemizować na temat jej problemów.
- Stoimy w korku, panienko – odparł tamten, uparcie kontynuując rozmowę, której nie kwapił się o dziwo zacząć jeszcze przed paroma minutami.
Z ust wyrwał jej się cichy, ledwie słyszalny komentarz po rosyjsku, dosyć złośliwy. Rad była, że taksówkarz zdawał się nie słyszeć jej dosyć wymownego tonu. Szkoda tylko, że nadal mówił.
- Problemy przychodzą i odchodzą. Podobnie jak faceci – obrócił się, szczerząc pożółkłe zęby w grymasie, który miał najwidoczniej przypominać uśmiech. – Jeśli panią zostawił, był największym głupcem na całym świecie. – Natasha wywróciła załzawionymi oczami. – No, chyba że nie chodzi o mężczy… - Urwał, kiedy drzwi taksówki otwarły się na środku skrzyżowania, a rudowłosa kobieta (zostawiając uprzednio parę banknotów na tylnym siedzeniu), podążyła w strugach deszczu przed siebie.

   Żenujące. Dwa dni ciszy, podczas których wszystkie telefony były wyłączone, zamki do drzwi szczelnie zamknięte, a rolety w oknach zaciągnięte, tak by do mieszkania nie dostawał się nawet najmniejszy strumień światła. Nie minęło dziesięć minut od powrócenia do świata żywych, gdy łaskawie zwlokła się z łóżka, by S.H.I.E.L.D. dało o sobie znać. Nie pytali o jej stan i dlaczego nie odzywała się tak długo. Pierwszą wiadomością było zadanie - schwytać szalonego mutanta, zanim zrobi to ktoś od Xaviera. Zależało im najwidoczniej na czasie, więc chwilę później zmuszona była przywdziać kombinezon Czarnej Wdowy, by pod osłoną nocy dorwać kogoś, kogo w środowisku wolnych mutantów nazywają Sybillem. Według jej dedukcji, to zgadzałoby się z domniemaną mocą mutanta. Widzenie przyszłości bywało przydatne, szczególnie, gdy kanciarz doskonale wiedział, który numerek w którym kasynie obstawić. Będąc w idealnym miejscu o idealnym czasie, zgarniał dosyć duże sumki i prowadził życie, o jakim marzy zdecydowana większość Nowojorczyków. Nie opowiadał się po żadnej stronie w toczącej się wojnie, a chyba każda osoba chciałaby wiedzieć, jak potoczą się losy jej drużyny i co zamierza wróg. Oficjalnie, miała przeszkodzić mu w jego nielegalnej działalności. Nieoficjalnie, Tarczy dosyć mocno z różnych względów zależało na zwycięstwie Avengers nad X-Menami.
   Z pozoru zadanie wydawało się proste. Dostała adres i nazwy kasyn, do których chadzał regularnie. Miała jasny cel: znaleźć i przyprowadzić, misja jak jedna z wielu, można nawet powiedzieć, że na poziomie przedszkolaka. Problem był jeden: ktoś, kto łatwo potrafi zajrzeć parę minut w przyszłość, nie jest łatwym celem. Wchodząc do śmierdzącego dymem kasyna, gdzie tandetna muzyka puszczona z głośników mieszała się z okrzykami krupierów przy stolikach i dźwiękiem automatów do gier, wydawała się być ponownie tą samą Czarną Wdową, która jeszcze tydzień temu przeszkodziła grupie terrorystów w transporcie biologicznej broni. W rzeczywistości dwa dni odcięcia się od świata pod kocem, jak na kobietę w depresji przystało, nic nie dały. Nadal czuła tę samą gorycz, która wypełniała ją odkąd usłyszała piekielny wynik badań z ust lekarza, który teraz wydawał się brzmieć jak wyrok.
   O tej porze większość graczy była raczej załamana, a uśmiechy na ich twarzach były znakiem złudnej nadziei na pomoc ze strony ładnej krupierki w kusej spódniczce, dzięki której litościwie ofiara hazardu nie straciłaby zaufania żony i całego posiadanego majątku. Jedna jedyna osoba siedziała wyluzowana przy stoliku, z całą masą żetonów przy sobie, szczerząca się od ucha do ucha. Niski, krępy mężczyzna w średnim wieku, otoczony kilkuosobową grupą podejrzanych typków, czekających na każde jego skinienie. Idealny obrazek do podręcznika „jak rozpoznać oszusta z kasyna”. Sybill poderwał się w tym samym momencie, jakby poraził go prąd, w tym samym momencie, kiedy przekroczyła próg klubu. Nie minęło parę sekund, kiedy na skinienie mutanta w stronę rudowłosej kobiety w cienkim beżowym płaszczyku ruszyła piątka osiłków. Jeden został przy oszuście, który szybko zrezygnował z gry, zgarnął żetony i podążył w stronę tylnego wyjścia.
   Zmuszona do manewrowania między stolikami i automatami, przyspieszyła kroku, zręcznie wymijając kelnerki. Gwardia Sybilla zdecydowanie nie była aż tak głupia, by robić rozróbę w klubie w centrum dzielnicy. To dawało jej przewagę, kiedy dopadła drzwi do wyjścia ewakuacyjnego. Popędziła jak szalona schodami w górę, jedynym możliwym wyjściem. Sybill popełnił niemały błąd, idąc na dach budynku.
   Czując, że cały czas piątka najemników wisi jej na ogonie, postawiła na spontaniczne rozwiązanie problemu, zrzucając płaszcz skrywający pod spodem kombinezon. Kiedy tylko zjawiła się na dachu, stanęła twarzą w twarz ze swoim celem. Mutant stał za ochroniarzem, dosyć przerażony, przyciskając mocno kubełek z żetonami do piersi. W momencie, gdy drzwi za nią otworzyły się z wielkim hukiem i na dach budynku wpadła reszta świty, zaczęła się zabawa. Poszło jej dłużej, niż się tego spodziewała. Być może przez nieuwagę w pewnej chwili, gdy upadła, obrywając z pięści w twarz. Mocno wkurzona, użyła kombinacji ciosów i pistoletu, z lekkim trudem pozbywając się upartych najemników Sybilla. Który swoją drogą, był w pułapce. Stał na skraju dachu, skomląc coś i przerażonym wzrokiem patrząc na rudowłosą zabójczynię, która w minutę powaliła jego ludzi. Mógł to przewidzieć.
- Za bardzo zdałeś się na własny instynkt, co? – rzuciła w jego stronę z wyrzutem w głosie, ignorując dziwne uczucie z powodu uderzenia w twarz. Zazwyczaj udawało jej się powalić przeciwnika zanim tamten zdążył powiedzieć chociaż słowo. Tym razem coś ją rozpraszało. Zganiła siebie w myślach, po raz kolejny starając się zapomnieć o osobistych sprawach. – W każdym bądź razie, to koniec.
- Jeszcze nie.
   Często zdarza się tak, że kilka rzeczy dzieje się w przeciągu paru sekund jednocześnie. Tym razem sytuacja wyglądała podobnie. Celując bransoletą na nadgarstku w Sybilla, z zamiarem wystrzelenia jednej z usypiających strzałek, poczuła potężny podmuch wiatru. Zdążyła jedynie zobaczyć jego cyniczny uśmieszek, zanim krzyknęła z bólu, powalona jednocześnie z błyskiem na ziemię.
  
   Czarna Wdowa podniosła głowę, nieświadoma z początku, co właśnie się wydarzyło. Jak każdy porażony piorunem, przeżyła niemały szok, upadając jak długa. W jej ślady chwilę później poszedł Sybill, który niestety wykazał się mniejszą odpornością na ciosy i runął nieprzytomny. Storm, z nieopisaną nienawiścią, spojrzała na podnoszącą się Natashę.
- Munroe – wymamrotała Wdowa, stając wreszcie na równych nogach i celując z pistoletu w białowłosą mutantkę. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było starcie z kimś od Xaviera.
- Romanoff – odparła drwiącym tonem, naśladując przeciwniczkę. – Wcinasz mi się w paradę. Odwalcie się wreszcie z łaski swojej.
- Nic nie rozumiesz… - Rudowłosa bała się spuścić wzroku ze Storm, choć kusiło ją, by sprawdzić, czy Sybill w ogóle jeszcze żyje. Domyślała się jednak, że jest za bardzo potrzebny X-Menom. 
- Wręcz przeciwnie, rozumiem i w i e m więcej od ciebie, Czarna Wdowo. Tym razem nie masz wokół siebie swoich kompanów. Jesteś sama. I nie masz najmniejszych szans.
- Stul pysk – warknęła Romanoff, z niewzruszoną miną stojąc naprzeciw Storm. Pioruny trzaskały nad nimi, zrywał się coraz silniejszy wiatr. Nie wróżyło to nic dobrego. – Chyba już zapomniałaś, jak walczyłyśmy razem. Sama jesteś…
- Byłam Mścicielką. Na krótko – wyprzedziła ją w słowach Ororo. – Byłam i już nigdy nie popełnię tego błędu. A teraz z łaski swojej, zejdź mi z drogi, jeśli nie chcesz, żeby Nick stracił kolejnego pionka w swojej grze.
   Nie odpowiedziała słowem ani gestem. Mierząc z pistoletu, gotowa na wszystko, pozycją jasno dawała do zrozumienia, że ona dorwała Sybilla i od tej pory należy do niej. Nieprzytomny mutant, leżący za Czarną Wdową twarzą do ziemi, nawet nie zdawał sobie sprawy, w jak bardzo nieciekawą sytuację się wplątał.
   Wdowa w ostatniej chwili odskoczyła w bok, unikając zetknięcia się z błyskawicą. Podmuch wiatru zepchnął ją na bok, być może dlatego wystrzelone pociski chybiły o parę milimetrów od celu, jakim była Pani Pogody. Na moment zniknęła z oczu białowłosej, prześlizgując się zwinnie i wyskakując zza pleców Storm, poczym wymierzyła jej mocny cios łokciem w potylice. Mutantka zachwiała się, tracąc równowagę i upadała na ziemię. Nie zdążyła jednak poczuć przyłożonej do stroni stali pistoletu, kiedy podcięła nogi Czarnej Wdowie. Mścicielka wywinęła fikołka w powietrzu, stając na sekundę na rękach, by jej obcasy mogły sprzedać porządnego kopniaka Ororo. Obie opadły na ziemię w tym samym czasie. Wdowa sięgnęła po upuszczony pistolet, lecz błyskawica uderzyła w nią prosto z zachmurzonego nocnego nieba. Zawyła z bólu, skręcając się. Czuła, jak prąd rozchodzi się po całym jej ciele, docierając do każdej kończyny. Była pewna, że nie zniesie takiej dawki, że jeszcze jeden piorun i straci przytomność. Jednak kolejne uderzenie znosiła dzielnie, choć ból nie ustępował. W jej umyśle zaczęły kłębić się przerażające myśli. Wspomnienia, rozmowa z lekarzem, wizja przegranej, śmierci i wreszcie pewność, że Storm jest jednak na tyle bezwzględna, że specjalnie ją torturuje, powoli i w cierpieniu przygotowując na ostateczny upadek i hańbę. Znamienita Czarna Wdowa, zabójczyni, morderczyni, szpieg i nieudolna Mścicielka, która przegrała z Ororo Munroe, zaciekłą wojowniczką, stojącą wiernie po stronie mutantów.
- Zawsze byłaś najsłabsza – usłyszała nad sobą głos Storm. – Myślisz, że to, czego nauczycieli cię zbrodniarze czyni z ciebie bohaterkę? Nigdy nią nie będziesz. Słaby, zwykły człowiek, nie potrafiący zrozumieć świata. Maszyna do zabijania w ciele rudej małpy. Przegrałaś.
Przekleństwa sypały się z ust Wdowy z taką częstotliwością, z jaką pioruny porażały jej ciało. Tym razem ból był za każdym razem mniejszy i do zniesienia. Adrenalina robiła swoje. Próbując się podnieść na klęczki, zachwiała się i w ostatniej chwili złapała równowagę, podnosząc spojrzenie na górującą nad nią Storm. Napotkała jej wzrok. Zabójczy, pełen gniewu. Zastanawiała się, gdzie podziała się Ro, która tak zaciekle broniła idei pacyfizmu. Widziała przed sobą potwora. Widziała przed sobą swój odpowiednik.
- Nie jesteś oryginalna – zarzuciła jej, wykorzystując chwilę, gdy Storm przestała ją atakować. I tak Czarna Wdowa ledwo trzymała się na nogach. Słowa mutantki były dla niej ogromnym ciosem. Nie dawała po sobie tego poznać. Zaciskając wargi, cofnęła się obolała w tył, czując jak nogi powoli uginają się pod nią.
- Przegrałaś – powtórzyła Storm, choć jej głos nie brzmiał tak pewnie jak przed chwilą. Jej tęczówki ponownie przybrały błękitny kolor.
Ręce Natashy drżały. Nie odpowiedziała na słowa Ororo. Obie dobrze wiedziały, że gdyby mogła, Storm zabiłaby Czarną Wdowę. I obie dobrze wiedziały, że Rosjanka poniosła haniebną klęskę. 
   Jedynym, na co mogła się zdobyć Czarna Wdowa, było wycelowanie pistoletem w głowę Sybilla. Kula wbiła się z hukiem w jego czaszkę, a ona cofnęła się w tył, tracąc grunt pod nogami i znikając za krawędzią dachu kasyna.

   Emocje, które nią targały, doprowadzały do szału. Głowa zdawała jej się za moment eksplodować, słabe ciało zwinęło się w kłębek, siedziała oparta o kontener na jednym z ohydnych i cuchnących zaułków. Łzy tym razem swobodnie spływały po policzku Natashy Romanoff. Na świecie nie było osoby, i była tego stuprocentowo pewna, która byłaby w stanie zrozumieć to, co właśnie czuła. Zawiodła siebie, zawiodła organizację, zawiodła Mścicieli. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bezbronna i samotna. Nie miała się do kogo zwrócić, dręczona wyrzutami sumienia, trwała w bezruchu, jedynie co jakiś czas ocierając policzki. Oślizgła dłoń ściskająca jej gardło, zdawała się teraz ją dusić. W głowie kołatało się na okrągło jedno i to samo słowo.
   Przegrała.

20 komentarzy:

  1. [ Nie zawaliłaś, przynajmniej moim zdaniem :) Szybko się czyta i tylko mam nadzieję, że zaraz nie zaleje nas fala ciąż, bo niestety tak często bywa, że jak jedna czy dwie osoby zaczną, tak potem robi się z tego tłum :| Ale samo opowiadanie jest z pewnością dobre ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuję za ocenę. Akurat fala ciąż nam chyba nie grozi, mamy pewną równowagę, choć zamierzone to nie było. Osobiście pomysł na bezpłodność Natashy przyszedł dawno dawno temu, tak dawno, że aż nie pamiętam kiedy. A teraz był dobry moment na to.]

      Usuń
    2. [Rozumiem i mam nadzieję, że masz rację. Teraz widzę w ostatnim akapicie błąd, nie wiem jaki, bo nie wiem co chciałaś napisać. Drugie zdanie dotyczące zwijania się w kłębek. Jestem pod tym względem pedantyczna, przepraszam.]

      Usuń
    3. [O, dziękuję. Sensu nie traci, ale inna forma czasownika zastąpiła pierwotną przy szybkim betowaniu. Dzięki wielkie.]

      Usuń
  2. [Cóż, na początku muszę przeprosić, ponieważ to na tym tekście zorientowałam się, że na platformie mobilnej da się podglądać i edytować cudze szkice. Nie weszłam w niego specjalnie i mam nadzieję, że niczego nie zepsułam.
    Co do samego opowiadania - takiej Ororo się nie spodziewałam i bardzo ciekawią mnie jej motywy. A w ogóle miniaturka bardzo udana i smaczna, nic tylko czekać na więcej.
    Biedna Wdowa /tuli Wdowę/]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nic nie szkodzi, nic się nie popsuło. Ciekawy ten blogspot... Ororo jeszcze na poprzedniej, dawnej odsłonie bloga pokazywała pazur w takich sytuacjach, a wojna to wojna. Dziękuję za przeczytanie. Razem z Wdową, szczególnie za to tulenie, o.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Piękne! Podczas czytania trzyma w napięciu. Udane w stu procentach!]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ojej, biedna Natasha... Szybko napiszę kartę i Stark ją pocieszy! Ale na poważnie - wyszło Ci świetnie, dawno nie czytałam już czegoś tak dobrego, szczególnie, że, moim zdaniem, ciężko jest połączyć akcję i wewnętrzne rozterki bohatera w dobrą całość. Czekam na więcej takich opowiadań.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Biedny Stark, będzie miał ciężko, jeśli chodzi o pocieszanie. Ale niech próbuje, co tam.]

      Usuń
  6. [Czy ja przypadkiem nie mówiłam, że szlag mnie trafia, gdy widzę te dopiski o zawalaniu? Tym bardziej, gdy już sobie układam w myślach komentarz, w którym powiem, że zadanie wykonane, agentko Romanoff. Spotkanie ze Stormy jest bardzo dobre, ale po dwukrotnym przejrzeniu tekstu doszłam do wniosku, że jestem wielbicielką fragmentu w taksówce.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ale ja naprawdę byłam przekonana, że nie sprostałam zadaniu... Dziękuję ślicznie za ocenę. Osobiście też lubię fragment o taksówce (akurat z niego jestem prawie zadowolona), ostatnio mam jakoś bardziej fazę na uczucia...]

      Usuń
  7. [Myślisz, że to, czego nauczycieli cię zbrodniarze czyni z ciebie bohaterkę?
    Literóweczka Ci się wkradła, ale pomijając to jest genialnie! Storm jest inna niż zwykle i zastanawiam się, czy przy Wdowie nie pękła jej jakaś żyłka. Niby taka spokojna i altruistyczna, a Natashy po prostu bardzo nie lubi i zachowuje się jak hm. wredne babsko?
    Tekst sam w sobie niesamowity, scena z taksówkarzem genialna, no i tekst z Hulkiem. A jeszcze raz stwierdzisz, że zawaliłaś mimo, że wcale tak nie jest to Gromowładny da Ci popalić lepiej niż Munroe. Zapamiętaj sobie :3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Już poprawiam literówkę, dzięki wielkie. Tak to jest, kiedy betuje się z samego rana na własną rękę. Jejku, strasznie dziękuję za ocenę. Powiedz Gromowładnemu, że dam z siebie wszystko, żeby już nie narzekać ;)]

      Usuń
    2. [Powiedział, że nie ma nic gorszego niż narzekająca dziewoja i, że trzyma Cię za słowo :3]

      Usuń
  8. [Jezu *.* Aż mi się Natashy żal zrobiło, autentycznie. I rzeczywiście, jak ktoś już wcześniej stwierdził, Storm przedstawiona w zupełnie innym świetle, niż dotychczas (nie mniej jednak jest równie, a może nawet bardziej intrygująca, wręcz. Fragment w taksówce mistrzowski. Za niego masz u mnie postawioną kawę, serio! ;) Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuję ślicznie. Obawiałam się o takie oblicze Strom, że nie zostanie dobrze przyjęte. Chodziło mi o ukazanie z jednej strony jej oddania, a z drugiej pokazania, jak wiele łączy obie kobiety. ;)]

      Usuń
  9. [ Sranie w banie z zawalaniem - tyle Ci powiem. Ciekawa notka, chociaż w pewnym sensie zdziwiłam się trochę widząc tę wersję Ororo. Zawsze, gdy o niej myślę, mam w głowie tę miłą i kochaną wersję, która chce pomóc wszystkiemu, co się rusza. Ale sądzę, że taki pazur odpowiada Storm.
    I chyba po raz pierwsze poczułam jakąś sympatię do Wdowy, co wcześniej raczej nie wystąpiło nigdy w moim przypadku (jako jedna z nielicznych jestem oddaną fanką x-menów, a Mściciele jakoś mojego serca nie podbijają;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Jej, na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wielkie dzięki. Polubienie Wdowy to nie lada wyczyn, tyle powiem. ;)]

      Usuń
  10. [Ja również nie mogę się zgodzić z taką samooceną. Oczywiście, że opowiadanie się udało, sama chciałabym tak umieć opisywać przemyślenia i przeżycia bohaterów... A co do obecnej sytuacji między Avengers i mutantami - to czy teraz Wdowa aktywnie uczestniczy w wojnie?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Obecnie można powiedzieć, że raczej jest z boku, doradza, nie walczy otwarcie. Chociaż to może się zmienić, moje pomysły czasem zaskakują i mnie samą.]

      Usuń