1.04.2012

She got the power in her hand to shock you like you won't believe

Volrina McCaney



Po prostu Uciekinierka.

Albo też utrapiona buntowniczka, niszczycielka, dezerterka, nieczuła suka, wredna żmija i coś tam jeszcze. Nazwij mnie jak chcesz. Jestem tym wszystkim i zapewne czymś więcej. I dobrze mi z tym.

Oryginalność to kwestia wyboru


A pierwszego wyboru dokonano za mnie. Gdyby to zrobił los, nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale zrobiły to niepowołane osoby, którym zachciało się bawić w Boga. Nie jestem oryginalna, jedyna w swoim rodzaju, można nawet powiedzieć, że pod tym względem ciąży na mnie nieusuwalne piętno. Jestem klonem. Tak. Dokładnie. Kopią kogoś, kogo nazwiska nie znam i straciłam nadzieję, że jekiedykolwiek poznam. Urodziłam się 28.02.2000 r. Gdzieś niedaleko Waszyngtonu, w jakimś tajnym ośrodku naukowym. Sellenhard. Ta nazwa obecnie nic nikomu nie mówi, o laboratorium wiedzą naprawdę nieliczni. Jeżeli jeszcze istnieje, w co wątpię, biorąc pod uwagęto, co tam się działo. Wysoce prawdopodobne jest to, że w końcujakiś „genialny” eksperyment wymknął się szanownym panom profesorom spod kontroli. Mam nadzieję, że mój drogi przyszywany tatuś, Wilbur McCaney, przy okazji nieźle oberwał. Był chorym, fanatycznym draniem, od dawna mu się należało.
A kim ja jestem? Kopią jakiejś słodziutkiej z pozoru blondyneczki o ciekawym charakterku. Tak lubił ją określać profesor Carl Sorinberg. Więc może charakter częściowo jest zapisany w genach. Chociaż mam cichą nadzieję, że jest we mnie cokolwiek, co jest mną. Tylko i wyłącznie mną, nie jakąś cząstką serii, którą można taśmowo produkować z próbek pobranej krwi. A potem wyhodować ten zarodek w sztucznej macicy ,żeby uwierzyć, że to nie jest istota ludzka. Już dawno zdążyłam zauważyć, że przyjęcie odpowiedniego punktu widzenia potrafi skutecznie wybielić czowieka we własnych oczach, przezwyciężyć wszelkie opory i uciszyć sumienie.
To mogę uznać za mój mały sukces. Że ja zdołałam się przed tym uchronić. Że nie stałam się nieczuła i obojętna na cierpienie, zachowałam jakieś granice i mimo licznych wad, wciąż mogę spojrzeć sobie w twarz. Co widzę w lustrze? Uroczą, lekko wypaczoną dziewczynę o skłonnościach psychopatycznych, sadomasochistycznych, socjopatycznych czy jakichś tam. Tego psychologicznego bełkotu nigdy do końca nie rozumiałam. Widzę cudzą twarz i własną duszę, która również wydaje mi się obca. Nie mogę jej zrozumeć. Wiem, że nie jest niczyim celowym dziełem, nie jest idealnym programem stworzonym przez McCaneya ,Sorinberga czy kogoś tam. Więc może jednak istnieje jakaś część mnie, która zależy tylko ode mnie i przypadku. Coś czego nie da się stworzyć czy skopiować.



Wszystko ma jakiś cel

Podstawowe pytanie nasuwa się samo. Po co właściwie powstałam? Co planowali wielcy panowie naukowcy, że zdecydowali się ścigać po całym świecie tę tajemniczą dawczynię genów? Chodziło im o mutację? Nic szczególnego. Po prostu w moim ciele stale gromadzi się ładunek elektryczny, którym mogę dowolnie manipulować za pomocą umysłu, przynajmniej dopóki go nie zużyję.Potem muszę czekać. Trochę za długo jak na mój gust. Bo lubię się tym bawić. Lubię, jak niektórzy odruchowo krzywią się,kiedy to obserwują, albo boją się, że użyję tego przeciwko nim.Nie muszę im przecież mówić, że ja i tak za nic w świecie nikogo nie zabiję. Z przyczyn trochę śmiesznych. Po prostu nierozumiem tych skomplikowanych spraw z życiem pozagrobowym.Zakładając, że ludzie mają nieśmiertelne dusze, to zabicie człowieka przenosi tę duszę w jakiś inny swiat, to już zależy od wyznania. Ale w takim razie czy śmierć w nieodpowiednim momencie nie zachwieje jakiejś równowagi czy czegoś w tym stylu? Pierwsza zasada. Nie manipulować przy mechanizmach, których się nie rozumie.
Ale dlaczego w ogóle tu jestem? Podobno miałam być żołnierzem. Albo, jak kto woli, żywą bronią. Ale dość szybko Sorinberg zmienił zdanie i postanowił mnie wykorzystać do celów bardziej pokojowych. Ściśle mówiąc, energetycznych. Zbudował jakiś szalenie skomplikowany układ i kazał mi go aktywować. To było nawet zabawne, ale kiedy zauważyłam, że szanowny profesor jest coraz bardziej zadowolony ,zaczęłam się złościć. Miałam wtedy trzynaście lat i do grzecznych dzieci zdecydowanie się nie zaliczałam.

Nienawiść to siła, nie słabość

Nienawiść. Moje ulubione uczucie. Silne jak narkotyk, dodające sił i motywacji. Pozwalające przetrwać i zachować zdrowe zmysły w warunkach, w których łatwo można oszaleć. To ona właśnie pozwoliła mi na bunt. I dzięki niej uciekłam. Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy z dziwnym uporem powtarzają, że największą siłą na świecie jest miłość. Najpotężniejsza siła nie powinna mieć słabych punktów. A miłość przecież tak łatwo można zranić. Nienawiści już nie.
Mówią ,że należy być gorącym albo zimnym, nie letnim. Między zimnym i gorącym w zasadzie nie ma różnicy. Tu chodzi o samą intensywność odczuwania. A ja kocham intensywnie odczuwać. Lubię dreszczyk strachu, nagły przypływ adrenaliny, wolę walki albo gniew rozchodzący się po całym ciele jak gorąca woda. Lubię dziką euforię, podobną do haju, jednak w żadnym wypadku nie wspomagam się substancjami chemicznymi. To dobre dla ćpunów, którzy sobie nie radzą w życiu i przed uciekają. Nie zamierzam być taka jak oni.
A jak się ma do tego moja ucieczka? Cóż, nie twierdzę, że była rozwiązaniem problemów. Była tylko... hmmm... ucieczką? Nazwijmy to uniknięciem większych problemów. Każdy sposób jest dobry, o ile zbliża człowieka do wyznaczonego celu. Nie twierdzę, że zmienię świat. Cokolwiek zrobię, w pojedynkę niewiele zdziałam. Uważam, że w tym celu wszyscy musieliby się zjednoczyć. I wziąć do roboty. Widocznie to jest dla nich za trudne albo zwyczajnie im się nie chce. Datego właśnie świat wygląda ja kwygląda. Zło, zakłamanie, fałsz, obłuda, egoizm, cierpienie, strach i przyczyna całego tego syfu. Obojętność. Jak zdążyłam zauważyć, choroba nieuleczalna. Nie, nie jestem pesymistką. Tylko trzeźwo patrzę na świat. I nie twierdzę, że jest pięknie, kiedy niemal niezauważalne okruchy czegoś, co może być piękne, toną w bezdennym morzu zgnilizny. Zatem MOGŁOBY być pięknie. Ale nie jest. Wielka szkoda.



Jestem jaka jestem i jaką uczynił mnie świat


To praktycznie niepodzielna całość. Trudno stwierdzić, z czym się urodziłam, a co pojawiło się później. Zdaje mi się jednak, że uczciwa i lojalna byłam od początku. Po prostu w niektórych sytuacjach nie wyobrażam sobie, że mogłabym postąpić inaczej. Uparta stałam się później, to zasługa kochanego tatusia. Musiałam własną nieustępliwością równoważyć jego charakter. Im mocniej on próbował mnie do czegoś przekonać, tym bardziej fanatycznie ja trzymałam się jakiejś opinii i idei. I może dzięki temu nie dałam całkowicie wypaczyć swojego systemu wartości. Sorinberg i McCaney uczynili mnie chorą dewiantką. Apolyon uczynił mnie słodką i uroczą. A ja stopiłam to w jedno. I nawet mi z tym dobrze. Sarkazm i ironia pojawiły się po kilku latach obserwacji „wspaniałej działalności naukowej prowadzącej do ulepszania świata”. Nie wiem, to chyba było związane z jakąś reakcją obronną na to, co oglądałam prawie każdego dnia. Takie coś naprawdę może wywrócić światopogląd na siódmą stronę i przemielić.
Ucieczka też mnie zmieniła. Dotąd jest we mnie. Stała się częścią mojej natury. Dlatego zaczęło mi zależeć na zachowaniu sprawności i formy. Dlatego właśnie biegam, ćwiczę a ostatnio zainteresowałam się parkourem. Czy ktoś myślał, że robię to dla czystej przyjemności? Przyjemność pojawiła się znacznie później. Coraz częściej robię to dlatego, że mam ochotę. Obecnie nie mam takiej obsesji, ale nie wykluczam możliwości, że ktoś mnie szuka. Mimo kłopotów, jakie mu sprawiałam, szanowny przybrany tatuś w jakiś sposób się do mnie przywiązał. A ja nie zamierzam dać się złapać. Nie jestem zwierzakiem, którego można trzymać w klatce.
Praca w nocnym klubie Jasona też nauczyła mnie dwóch rzeczy. Po pierwsze, dbania o swoją godność. Wszyscy dobrze wiedzą, co robią tancerki Jasona, kiedy szef nie widzi. Cóż, nie twierdzę, że pensja jest wysoka, ale na skromne życie wystarczy. Za nic w świecie nie dałabym się zaciągnąć do łóżka przez podpitych gostków, byle tylko dostać parę dolców więcej. Godności człowiek może pozbawić się przede wszystkim sam. A ta druga rzecz? Taniec erotyczny. Sama nie wiem, dlaczego, spodobało mi się. Najpierw na scenie, potem zwariowane akrobacje na rurze. I zauważyłam, że całkiem nieźle mi idzie. Widocznie każdy ma w sobie coś z artysty, chociaż trudno powiedzieć, w jakim kierunku ten talent podąża. Jeżeli oczywiście taniec erotyczny można nazwać sztuką.
A obserwować nauczyłam się prawdopodobnie sama, dokładnie nie wiem, kiedy. Lubię patrzeć na spacerujące rodziny, ludzi w kawiarniach, staruszki sypiące okruchy gołębiom. Lubię słuchać śmiechu i radosnych okrzyków dzieci na placu zabaw. Lubię na chwilę zatrzymać się i spojrzeć w niebo. Ale romantyczką w żadnym wypadku nie jestem, żeby to było jasne!




OPOWIADANIA

Zimna suka, lawina i bezsilność.
Ze wspomnień Uciekinierki - więźniowie Sellenhard.
Nie dotykaj mnie...
Kilka przykazań Uciekinierki.
Mrowisko


[Wreszcie zrobiłam porządek z opowiadaniami. Kolejne zmiany pewnie wkrótce nastąpią.]


43 komentarze:

  1. [To może od nowa, bo ostatnio onet nas zgnębił... ; /]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Myślę, że warto coś nowego ustalić. W sensie nową sytuacje, bo ta stara już przewałkowana.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Bardzo chętnie, teraz na tak szybkim i sprawnym blogu to czysta przyjemność.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Relacje te same, do wspomnień bohaterów można zaliczyć wątek, który pisałyśmy wcześniej. To znaczy, że to będzie ich drugie spotkanie teraz :D]

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko wskazywało, że przed budynkiem dzieje się coś ważnego, co powoduje w studenckiej społeczności nie małe zamieszanie. Od razu zauważyła, że wśród tłumy wyłaniają się dwie osoby, idące ze sobą ramię przy ramieniu. Sophie i Charles uśmiechali się do siebie, ale ich oczy pozostały dziwnie poważne, jakby za ich pośrednictwem przekazywali sobie, jakieś tajne wiadomości.
    Stanęli na krawędzi chodnika, kiedy oczy chłopaka przypadkowo natchnęły się na osobę Volriny. Od razu uniósł rękę w geście powitania, natomiast Sophie odkrywszy obecność znajomej od razu do niej podeszła.
    - Hej, co słychać? - zawinęła kosmyki za oba płatki uszu i ujęła się pod boki, lustrując ją uważnie, jakby chciała sprawdzić czy wszystko z nią w porządku - Też przyszłaś strajkować?

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jeśli nie masz nic przeciwko, byłabym bardzo wdzięczna. Pomysłu jednak nie zapodam, zwyczajnie skupiam się teraz na szykowaniu opowiadania.]

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie myliła się i miała okazje się o tym przekonać, kiedy Charles z ręką wciśniętą w kieszeń jensów, zaczął wyjaśniać.
    - Ostatnio na terenie uczelni doszło do okrutnej rzezi na uczniach. Dokonał jej jakiś zamaskowany typek, którego tożsamości nikt nie zna. Uczniowie jednak są przekonani, że to jednej ze studentów-mutantów, których tutaj nie brakuje - westchnął i rozmasował kark - Teraz domagają się, aby odmieńców wydalić z uczelni i stworzyć dla nich osobne uniwersytety.
    - Uwierzysz, że złożyli nawet podpisy i wysłali je do Waszyngtonu? - Jehonala pokręciła głową.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Skalne po renowacjach w nocy z czwartku na piątek samoistnie się usunęło, tak samo jak konto mejlowe. Sol zbliża się sesja więc na razie nie ma sił i chęci by na nowo bloga zakładać, ale prawdopodobnie, gdy już to zrobi to będzie on na innej domenie (tak myślę.) ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Wtapiam się w znajome otoczenie po raz trzeci. Byłam w pierwszej i drugiej odsłonie jeszcze jak cała zabawa nazywała sie xmen-school. Na poprzedniej mnie nie było,ale jako iż mój Snow to mój Snow nie było możliwości żebym znowu się nie wkręciła.
    Może sklecimy jakiś wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Tak, tak, od pięciu lat nadmiar studentów utrzymuje mnie przy stwierdzeniu, że gówniarą jestem. ;)
    Jak tylko będzie to prześlę Ci link. ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Nie mam zielonego pojęcia w jakich okolicznościach możnaby posklejać wątek, jednak Uciekinierka jest rok starsza od Leo...możnaby coś wymyśleć. Tylko co?]

    OdpowiedzUsuń
  12. W takie dni jak te, dosłowanie nijakie i nudne, różni ludzie różnie żegnali się ze swoimi problemami. Jedni topili smutki w alkoholu, inni poddawali się w szale rozpusty i flirtu, niektórzy pozamykali się w domach, mając nadzieję, że denny film na kablówce będzie idealnym sposobem na poprawienie humoru. Czarna Wdowa nie miała podobnych planów. Ona musiała wszystko przemyśleć, uporządkować. Mimo, że było już dosyć późno, ona wybrała się na spacer. Z kapturem wciśniętym na głowie i przyciemnianymi okularami na nosie. Nie po to, by nikt jej nie poznał. Po to, by nikt nie zobaczył podpuchniętych oczu po nieprzespanej nocy, kiedy pociekła jedna, może dwie łzy.
    Odruch bezwarunkowy. Słysząc alarm, człowiek podrywa się. A agentka Romanoff zrywa się wręcz, rozglądając, co jej grozi lub jakie tym razem ma szanse na skopanie komuś tyłka. Alarm wył, ludzi w około nie było. Puściła się więc biegiem, domysłem wysnuwając, gdzie znajduje się epicentrum dźwięku.
    Prywatna kamienica, jedna z tych, które w całości są sklepami wszelakiego rodzaju. Teren prywatny kogoś, kto wyraźnie dbał o towar i rzeczy w środku, skoro szczelnie zamknął kamienicę i zainstalował alarm. Skręciła z ciekawości w jedną z bocznych uliczek. Ktoś dyszał za kontenerem.
    - Kłopoty? - rzuciła z delikatnym, nieco drwiącym uśmieszkiem do znajomej blondwłosej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  13. - Ludzie nie słuchają - rzekł Charles z powagą. On sam nie miał siły się wściekać. Po pierwsze sam nie był mutantem, więc trudno mu było ocenić sytuacje. Po drugie ludzie zawsze musieli się przeciw czemuś buntować - Robią co chcą i głoszą co chcą, nie ważne, że ta sytuacja to jawny rasizm.
    Jehonala miała zaciśnięte usta i była raczej milcząca. Ona miała swoje przypuszczenia kto mógłby ewentualnie za tym stać, ale na samą myśl o tym ciarki szły jej po plecach.

    OdpowiedzUsuń
  14. - Moja mina nic nie znaczy - odparła nieco zbyt szybko, kiedy nagle uniosła swoje wielkie i przerażone oczy na Volrinę. Niczym dziecko przyłapane na kłamstwie.
    Charles, który do tej pory niczego nie zauważył w stosunku do przyjaciółki, teraz przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Mimo to odniósł się do wcześniejszych słów rozmówczyni.
    - Niewinne osoby zawsze ginęły z powodu interesów jednostki. Nie jesteśmy zaskoczeni, prawda? - spojrzał na nią ponuro i pokręcił głową - Na świecie nieustannie trwa wojna, czy to militarna czy też społeczna.

    OdpowiedzUsuń
  15. Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jej odpowiedź. Szczerze mówiąc, to nie tylko Volrina miała wrodzony talent do pakowania się w tarapaty. Czarna Wdowa była tego najlepszym przypadkiem. Już od narodzin miała tego swojego pecha, który dosyć długo ją prześladował. Niby nigdy nie wpadała w psią kupę na chodniku, ale już sam fakt wychowywania jej na szpiega i superzabójczynię przeważył o jej losie. Niestety, bo ona sama nigdy nie narzekałaby, gdyby była zwyczajną, nieświadomą kelnerką z mężem. I prawdopodobnie dziećmi.
    - Macie pomysły - skwitowała jej wypowiedź, unosząc na moment wymownie brew. - Nie, masz rację, nie jestem od ścigania drobnych przestępców - rzuciła z delikatną nutką rozbawienia w głosie. - I mądrze robisz. Tajemnice nie przynoszą spokoju, wręcz przeciwnie.

    OdpowiedzUsuń
  16. - My nie decydujemy o takich sprawach, Volorino - przypomniał jej z krzywym uśmiechem Charles - Możemy mieć luksus wybierania prezydentów, ale wszyscy i tak robią co chcą tam na górze. Bogaci będą rządzić biednymi, a wiadomo, że w parlamencie nie ma biedaków tylko same zamożne szumowiny.
    - Dlatego powinniście mieć system monarchiczny - wtrąciła Jehonala - To znaczy my powinniśmy mieć.

    OdpowiedzUsuń
  17. [A i owszem, istniał, film jest na podstawie komiksu. Jedna z niewielu udanych komiksowych adaptacji lat '90...]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Już widziałam. To był najbardziej gejowski film, jaki oglądałam w ciągu ostatniego roku...]

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie mogła zareagować inaczej jak zwykłym i aż za nadto szczerym kiwnięciem głowy. Volrina zawsze była sprytnym osobnikiem, uważnie obserwującym to, co dzieje się dookoła. Mimo, że tak naprawdę nie miały ze sobą wiele wspólnego, zarówno Czarna Wdowa i Uciekinierka pomagały sobie nawzajem. Pamiętna akcja w klubie, kiedy się spotkały po raz pierwszy. Ostrzeżenie o wirusie, który panoszył się po Nowym Jorku i świecie. Adres, zakoszony koleżance, który doprowadził Natashę do celu, twórcy wirusa. Teraz przyszła kolej na kolejne ostrzeżenie.
    - Wy, mutanci... Powinniście uważać - odpowiedziała, przenosząc wzrok z nieba na dziewczynę. - Jeśli nie opowiadacie się po żadnej ze stron... Lepiej unikajcie nas.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Bardzo, bardzo dziękuję. :) Właściwie miało to być napisane zupełnie inaczej, ale ostatecznie wyszło właśnie tak. I chyba rzeczywiście jest nieźle, choć podobno niedobrze jest chwalić własne dzieła.]

    OdpowiedzUsuń
  21. Coś w środku ukłuło ją delikatnie. Jakby wyrzuty sumienia, że Volrina tak mało wie. Często, tak jak mówiła jeszcze przed momentem, wiedza sprowadzała kłopoty. Teraz jednak mogła ocalić jej w pewnym sensie tyłek.
    - Nas... Avengers - mruknęła półszeptem, jakby bała się, że ktoś ją podsłuchuje. Nie mówiła kompletnym szeptem, on niósł się o wiele głośniej po małych uliczkach i zakątkach. Były same, przynajmniej na to wyglądało. Mogła ją ostrzec. - Obie strony mają swoje sekretne sposoby na zaciąganie ludzi na swoją stronę. Jesteś mutantką, a o waszą rejestrację się rozchodzi. Oficjalnie.

    OdpowiedzUsuń
  22. Kiwnęła głową w jej stronę, od razu dając znać, że nieopowiadanie się jest najlepszym wyjściem. Prawie najlepszym, bo wymagało dodania paru innych środków bezpieczeństwa.
    - To dziwna wojna, choć powód jest całkiem ważny. Rejestracja mutantów - spojrzała w oczy Volrinie. - Są tacy, którzy muszą być rejestrowani. Są i tacy, którzy nawet złych chcą przed tym uchronić. Różne racje, miliony teorii, wrogość, zniszczone przyjaźnie - zaczęła wyliczać, choć w końcu urwała, widząc wzrok Uciekinierki. - Nie opowiadaj się. Zabiją Cię, jeśli opowiesz się po stronie Avengers. Jesteś mutantką, nie powinnaś. Jeśli wrócić do X-Menów, załatwią Cię moi ludzie... - westchnęła na moment zbierając myśli. - Jedyną osobą, jaka wie o Tobie potrzebne informacje, jestem ja. Nie mówię wszystkiego... - rozejrzała się dla pewności - szefostwu. Nie wydam Cię, bo to nie Twoja walka. Chyba, że masz w tej wojnie jakiś interes.

    OdpowiedzUsuń
  23. Warga jej delikatnie zadrżała, choć starała się nie okazywać żadnych emocji względem Volriny. Spoufalanie się z osobą trzecią, dodatkowo z kimś, kto kiedyś miał styczność z Instytutem, nie było najlepszą drogą. Robiła to tylko i wyłącznie ze względu na wcześniejszą wymianę pomocy. Po raz kolejny mówiła Uciekinierce o czymś, o czym z zakłamanych mediów by się nie dowiedziała. Prasa, telewizja, radio - wszystko od czasu do czasu nakręcało ludność, przestrzegało, spekulowało, nic specjalnego nie mówiąc. Stawiała, że przerażeni zemstą wściekłych superbohaterów, pozamykali się i stwierdzili, że lepiej nie mieszać się w wielki konflikt dotyczący rejestracji.
    - Mogą się o ciebie upomnieć - odpowiedziała cicho, unosząc brew wymownie.

    OdpowiedzUsuń
  24. - Nie miałam nic do nich... - zauważyła, wzruszając ledwo widocznie ramionami i opierając się o jeden z kontenerów. Nadal siedziały na jakiejś prześmierdniętej bocznej uliczce, gdzie aż roiło się od ukrytych szczurów. - Do czasu. Wiesz, paru z nich nawet mi pomagało. Znasz pewnie ich nazwiska. Chociaż wolą się posługiwać pseudonimami, nie dziwę się.
    To prawda. Pomagali jej, niejednokrotnie Czarna Wdowa pomagała X-Menom. Na własną rękę odszukała Plundera, którego zemsta miała wykończyć każdego mutanta, a przynajmniej taki był zamiar. Nie udało się. Wspólnie, również dzięki Volrinie, pokonali kolejny czarny charakter. Chociaż w dzisiejszym świecie dzielenie ich na czarnych i białych było bezsensowne. Nic nie jest czarne i białe. Nic też nie jest kolorowe. Dziwny, powalony świat.
    - Możliwe, że będą liczyć na twoją pomoc. Ja nie wiem. - odparła.

    OdpowiedzUsuń
  25. Volrina miała własny kodeks, przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Stojąc tam, Wdowa wręcz czuła, dlaczego określa się Uciekinierkę właśnie takim pseudonimem. Była niezależną indywidualistką, w pewnym sensie poszukiwaczką przygód, odstającą od reszty szaraków, która znacznie, cholernie znacznie, dominowała nad zaledwie przy takich liczbach garstką ludzi o mocach i przywdzianych strojach superbohaterów.
    Kiwnęła głową, choć zamierzała jeszcze coś powiedzieć. Już otwierała usta, by kontynuować rozmowę, kiedy zaniemówiła. Poczuła dziwny chłód na plecach, złe przeczucie. Nie zależne od mocy, zależne od kobiecego instynktu połączonego z instynktem zabójcy. Wtem rozległ się przeraźliwy krzyk. Spojrzała na Volrinę.

    OdpowiedzUsuń
  26. Krzyk zdziwił ją podobnie, jak i zdziwił Volrinę. Nie przyszła tutaj, by rozprawiać się z jakimiś złoczyńcami, jej spotkanie z Uciekinierką było jedynie przypadkiem. Chociaż takie podobno nie istnieją, wszystko zapisane jest w kartach losu. Osobiście uważała to za bajdurzenie, choć nie do końca była pewna tego, czy coś takiego jak magia nie istnieje. Zbyt wiele rzeczy widziała i zapewne jeszcze niejedno zobaczy.
    Wyprostowała się, sięgając po pistolet. Spojrzała krótko na Volrinę, marszcząc brwi, pogrążona w myślach. Krzyk z pewnością nie należał do przypadkowej kobiety napadniętej na ulicy.
    - Chyba się zabawimy...

    OdpowiedzUsuń
  27. Na miejscu znalazła się równocześnie z kolejnym krzykiem. Teoretycznie powinna być przyzwyczajona do takich widoków, ale zawsze budziły one jakieś zdziwienie. Już nie niepokój czy obrzydzenie, bo takie rzeczy omijały Czarną Wdową już od dawien dawna. Ale ten człowiek, stojący nad grupką ludzi na kontenerze, ruchami rąk przerzucający nimi jak pacynkami i wysysający z nich kolejno energię przy użyciu zwykłej dłoni przyłożonej do twarzy był niemiłym widokiem.
    - Cholera jasna - warknęła pod nosem, biorąc do ręki jeden ze swoich pistoletów i oddają parę strzałów w stronę napastnika. Kule zatrzymały się, po chwili opadając, razem z przerażonymi ofiarami, na szczęście jeszcze żywymi, które najwidoczniej zostały porzucone przez dziwnego mutanta na rzecz dwóch kobiet stojących u wylotu uliczki.

    OdpowiedzUsuń
  28. Takiej Volriny nie zdążyła jeszcze poznać. Była nieco przerażająca i z wielką zażartością wycelowała piorunami wprost na napastnika, który nie mógł oprzeć się tak wielkiej sile. Promienie elektryczne znacznie go osłabiały, dlatego wytworzona siłą woli tarcza słabła, a on sam odsuwał się w głąb ślepej uliczki. Złapała za pistolet ponownie, odsuwając się nieco od Uciekinierki, całkiem podświadomie - nie wiedziała, czy ten wyraz twarzy przemawiał za osobą, która może panować nad swoją mocą na tyle, by nie zrobić krzywdy nikomu więcej, tylko napastnikowi.
    Równie szybko jak wyciągnęła pistolety, wystrzeliła dwa pociski w nogi mutanta, tak, aby upadł na ziemię. Obezwładniła go już czymś innym. Podczas, gdy nadal był unieruchomiony przez pioruny, Natasha wystrzeliła w jego kierunku z nadgarstka parę strzałek usypiających. Spokojnie wystarczyłaby jedna, ale dla pewności, dała mu więcej czasu do drzemki.
    - Tu agentka Romanoff, zgłaszam się do bazy. Mam napastnika, prawdopodobnie mutant, silna telekineza, obezwładniłam go. Macie parę godzin, odczytajcie położenie - zaczęła mówić półgłosem do uruchomionego palcem komunikatora w słuchawce przy uchu. - Podpięłam mu nadajnik, odczytajcie położenie.
    Spojrzała na Volrinę.
    - Mamy trochę czasu, ale spieszmy się. Uwierz mi, nie chciałabyś zobaczyć się z ludźmi z Tarczy. Mówiłam, nie trzymaj się po żadnej stronie w tej wojnie.

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie zamierzała rozkazywać Volrinie, o dziwo. Natasha była znana z tego, że lubiła dowodzić, kiedy przychodziło jej wypełnić jakąś misję, szczególnie taką spontaniczną. Mimo wszystko, coś ostatnio pękło w Czarnej Wdowie, jaką znali jej współpracownicy. Ona mogła się tylko domyślać, co spowodowało jej zmianę. Nie była też diametralnie inna, ta zmiana polegała na innym podejściu do siebie, nie do świata. Chociaż to teoretycznie mogło się ze sobą wiązać. Spojrzała na Volrinę, kręcąc głową.
    - Nie, nie zamierzają zabić. Zamierzają wykorzystać, bo jesteś mutantem. Będą trzymać pod kluczem, żebyś nie miała kontaktu z X-Menami. Oni mogą Cię zaciągnąć w swoje szeregi. Mimo, że zerwałaś z nimi kontakty - wytłumaczyła ponownie Uciekinierce. Spokojnie i bez nerwów, próbując ją sprowadzić na ziemię. - Nic Ci nie zrobią. Nie teraz, w każdym bądź razie.
    Przeniosła wzrok na grupkę nieprzytomnych, w tym obezwładnionego i mocno uśpionego mężczyznę.
    - Zostaw w nim te strzałki, to przedłuży jego leżenie - zaczęła. - Ludzi trzeba ocucić, ale tym zajmie się karetka. Już powinna być w drodze. Podobnie jak agenci - wyjęła zza pasa coś, co przypominało nawigator. Odnalazła siebie, czyli na ekraniku znaczek Czarnej Wdowy. Parę przecznic stąd były już samochody. - Skoczymy może na dach, hm?

    OdpowiedzUsuń
  30. Bez dłuższego zastanawiania się pociągnęła Volrinę krótko za rękaw na prawo, w głąb alejki. Wyminęły obezwładnionego napastnika i ciała na pół przytomnych ofiar. Ze dwie osoby zdążyły już uciec. Nowojorczycy powinni już dawno przywyknąć do takich akcji, szczególnie przez ostatnie miesiące, kiedy wojna trwała w najlepsze. Spojrzała w górę.
    - Tutaj są schody przeciwpożarowe. Co prawda zardzewiałe, jak większość w tej dzielnicy, ale damy radę, nie? - uśmiechnęła się pod nosem podejrzanie, wskakując na kontener i odbijając się w górę, by uchwycić zwisający ostatni szczebel drabiny. Po chwili obie z Uciekinierką były już na górze.
    - Za dużo myślisz, moja droga - zażartowało. Nie wiadomo czemu, coś jej poprawiło humor. Spojrzała na towarzyszkę. - Tacy ludzie kręcą się po mieście. Korzystają z wojny, bo myślą, że teraz żadna ze stron nie czuwa. I w sumie mają trochę racji... - wzruszyła ramionami.
    Nadjechały posiłki. Cofnęły się o parę kroków tak, żeby nie można było ich zobaczyć. Zgodnie z rozkazem, agenci zebrali napastnika, a ludzi pozabierały służby medyczne.

    OdpowiedzUsuń
  31. Bez wątpienia osoby takie jak Volrina nie powinny mieszać się w sprawy obu stron, zarówno Avengers, jak i X-Menów. Przynajmniej nie z własnej woli, bo przed zmuszeniem do działania w wojnie właściwie przestrzegała mutantkę Czarna Wdowa. Spojrzała na nią, czując jak jej kosmyki włosów targa wiatr, który niedawno się zerwał. Przeniosła odruchowo wzrok na niebo, szukając Afroamerykanki ze śnieżnobiałymi włosami, ale nic nie wskazywało na to, że jej wróg numer jeden w obecnej chwili (wyjątkowo niezasłużony i zasłużony jednocześnie) nie pojawił się tutaj.
    - Zawsze jest coś, co ludziom nie pasuje - przeładowała broń, tak na wszelki wypadek. Zmieniając magazynki na pełne była pewna, że w każdej chwili jest gotowa do działania. - Inna karnacja, inna religia, inna orientacja, inny ubiór... To wszystko straciło znaczenie po rozpowszechnieniu się mutantów - wzruszyła ramionami. Tak, to było banalne stwierdzenie. Ale jakże istotne. - Było blisko stabilizacji, ale mutanci organizowali się w grupy przestępcze. I rozrabiali, więc zaczęto myśleć nad tą rejestracją. My, Mściciele, teoretycznie wszyscy - na jej twarzy pojawił się grymas - jesteśmy za, z autopsji wiemy, że to będzie lepiej. X-Meni są przeciwni. A z lojalnością to inna bajka, moja droga - zaśmiała się ckliwie. - To pojęcie względne jak cholera.

    OdpowiedzUsuń
  32. Spojrzała za siebie, na ciało leżącego mutanta. Pokręciła głową, słysząc domysły Volriny o działaniu X-Menów.
    - Nie, oni nie interesują się złymi mutantami. To nie w ich stylu - odparła. Uśmiechnęła się pod nosem, dochodząc do kolejnego wniosku. - I to też jest dziwne, bo my teoretycznie stoimy po tej samej stronie. Oni walczą ze złymi mutantami, my walczymy ze złymi ludźmi i cudakami. Chociaż... Wszyscy są tego sami warci.
    Urwała na moment. To było chore, ale realne. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będą żyć w tym zakłamaniu. Ktoś zasiał między nich ziarno niezgody, które urosło do miary przeolbrzymiej sekwoi. Od jednej małej dyskusji przeszli do otwartej wojny. I tak o tyle dobrze, że nie rozwalili pół Nowego Jorku, chociaż Hulk, gdyby chciał, mógłby się o to postarać.
    - Trafi do dobrego miejsca, dla takich jak on - dokończyła, zastanawiając się, czy tak będzie. Prawdopodobnie tak. - Wstrzykną mu za to remedium, lek na mutację. I osadzą w celi do końca życia. Niestety, takie rzeczy się dzieją, jak się zabiera za brudną robotę. Przecież to Nowy Jork - wzruszyła ramionami. - Ktoś się zawsze znajdzie do obrony.

    OdpowiedzUsuń
  33. Ucieczka nie była dobrym rozwiązaniem, nie zawsze. Opuszczenie Nowego Jorku rzeczywiście wiązało się z utratą kontroli nad sytuacją. Wyjazd wiązał się tez z możliwością poszukiwania tej osoby, co znów ciągnęło za sobą niemałe kłopoty. Najlepiej było siedzieć w miejscu.
    - Zostań - poradziła jej, obracając się do niej plecami i lustrując wzrokiem grupę ludzi, która wchodziła z unieszkodliwionym mutantem do samochodu. Opancerzonego i zabezpieczonego, na tyle, by można było szybko i bezpiecznie przetransportować go do specjalnej siedziby. A przynajmniej takie miano nadzieje. - Przynajmniej do czasu, aż się o ciebie nie upomną.
    Zacmokała cicho pod nosem, zastanawiając się, jak wyjaśnić Volrinie to, że tacy ludzie jak ci z Tarczy o Sellenhard na pewno już wiedzą. Spojrzała na nią jedynie, wzdychając.
    - Jeszcze nie nadszedł czas na ostateczne rozwikłanie tych spraw, możesz spać spokojnie.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Co jak co, ale przede mną uciec się nie da, a ja gonie za Tobą z wątkiem!]

    OdpowiedzUsuń
  35. Tym razem to Natasha obdarzyła spojrzeniem Volrinę, jakby tamta przed chwilą powiedziała największe głupstwo na świecie. Jasne, że tak nie myślała. Starła się jednak bezskutecznie zrozumieć podejście Uciekinierki.
    - I co zamierzasz? Walczyć? - spytała, unosząc brwi. - Stanąć po której ze stron w wojnie? Czy może chodzi ci o ten... Sellenhard? - nazwa brzmiała dziwnie, chociaż mogła przysiąc, że jednak gdzieś ją już wcześniej widziała lub słyszała. W Tarczy wiele spraw stoi pod znakiem zapytania. Wiele jest nierozwikłanych zagadek i tajemnic. Być może to była jedna z nich. - Skoro nie chcesz stanąć z boku, to jaki jest twój plan?

    OdpowiedzUsuń
  36. Uniosła spojrzenie jeszcze raz na uliczkę. Teraz była kompletnie opustoszała, nie widać było ani jednego śladu po tym, co przed chwilą się wydarzyło. Przeniosła wzrok na Volrinę.
    Coś ukrywała. Każdy coś ukrywał. Nie można było dopytywać się na chama, co takiego przyprawia drugą osobę o ten sztuczny, maskujący uśmiech na twarzy. Obróciła się na pięcie i spojrzała w stronę widocznego mostu Brooklyńskiego. Westchnęła.
    - Będę musiała już lecieć, nie gniewaj się - mruknęła pod nosem. - I pamiętaj, że na każde pytanie prędzej czy później znajdziemy odpowiedź. I uważaj na siebie.
    Posłała jej ostatnie spojrzenie, lekko kiwają głową i wzięła rozbieg, przeskakując przestrzeń między dachami dwóch kamienic. Pora na kolejną bezsensowną naradę Mścicieli, jak pokonać niezwyciężonych X-Menów.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Może jakieś małej spotkanie w jednej z nowojorskich dzielnic. Spidey bardzo lubi przesiadywać na krawędziach drapaczów chmur i obserwować ludzi - tak bardzo go ciekawią. No, ale zdarza się,że czasami postanowi z nich zejść i zainteresować się kimś bardziej. Volrina może mu się "nawinąć" na pajęczynę. A co do relacji? Uciekinierka należy do bardziej przyjaznych mutantów?]

    OdpowiedzUsuń
  38. [Oczywiście, że się liczy. W końcu Profesora poznała. Nie chodzi o to kto jest, ale każdy kto miał okazję poznać i być w Szkole Xaviera]

    OdpowiedzUsuń
  39. [Myślałam i myślałam, aż wpadłam na pomysł, jak obie postacie mogłyby się poznać. Proponuję, żeby Rogue otrzymała zadanie od Xaviera aby odnaleźć Volrinę, która być może stoi za poważną awarią zasilania w jednym z najpilniej strzeżonych więzień, gdzie trafiają także mutanty... nie chodzi o ukaranie jej, lecz Charles miał nadzieję na nawiązanie nici porozumienia pomiędzy Rogue a Uciekinerką. Sam fakt, czy Volrina spowodowała awarię, pozostawiam Tobie do rozpatrzenia, bo wcale nie musiała nic zrobić.]

    OdpowiedzUsuń
  40. [Raczej nie w okolicy szkoły, bo to nienajlepsze miejsce na zdobywania zaufania. Rogue mogłaby przyjść do klubu gdzie pracuje Volrina, gdzie będzie chciała namówić ją na rozmowę. Chyba, że masz inną koncepcję, zgadzam się na wszystko.]

    OdpowiedzUsuń
  41. [SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
    http://the-bellagio.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  42. [Mam co prawda jeszcze bałagan w wątkach, ale w tym bałaganie jakoś nie widzę Uciekinierki. A ponieważ ja lubię sobie utrudniać życie, przychodzę z zapytaniem, czy życzysz sobie wątku z Clintem.]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Wybacz zwłokę, do wczoraj byłam zarobiona po uszy, teraz jest jakby lepiej. Jeśli chodzi o stosunek Clinta do mutantów, to oni mu wiele nie przeszkadzają dopóki któryś nie okaże się Tym Złym w opinii S.H.I.E.L.D.
    Co zaś się tyczy miejsca... Zróbmy coś niestandardowego i spotkajmy ich w punkcie xero.]

    OdpowiedzUsuń