Scarlett
odwiedzała Tokio piętnaście razy, a każdą kolejną swoją podróż odbywała z
krańcową niechęcią, której nie potrafiła uzasadnić. Gdyby jednak kiedykolwiek
zastanowiła się nad jej źródłem – czego nie zrobiła nigdy – uznałaby, że to
kwestia nałożenia na siebie dwóch czynników: japońskiego konserwatyzmu i
tokijskiego przeludnienia. To miasto nie było po prostu wielkie, tak jak Nowy
Jork, nade wszystko ściskało w sobie ludzi, dając im jedynie taką przestrzeń
życiową, jaka była im absolutnie niezbędna, a Japończycy reagowali z pełnym
wyższości pobłażaniem w stosunku do każdego, komu ta sytuacja wyraźnie
przeszkadzała.
Sama
Scarlett zasługiwała na pobłażanie z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze,
była cudzoziemką, co samo w sobie stanowiło tutaj wadę. Po drugie, nie znała
japońskiego nawet w stopniu wystarczającym do zapytania się o cenę herbaty. Po
trzecie i najważniejsze – próbowała robić w Japonii interesy.
Poradził
jej to pewien niemiecki makler, gdy miała lat niespełna dwadzieścia i dopiero
zbierała fundusze na rozkręcenie swojej firmy. Potrzebowała nade wszystko siły
produkcyjnej, co sprowadzało się do zaawansowanych technologicznie maszyn,
które trzeba było, rzecz jasna, gdzieś kupić i to najlepiej po niezbyt
wygórowanych cenach.
„Słuchaj”,
mówił jej wtedy stary makler. „Europejskie firmy liczą sobie drogo i mają
tendencję do szybkiego ogłaszania bankructwa, a amerykańskie są równie solidne
jak nóż zrobiony z masła. Nie warto też zastanawiać się u Chińczyków, którzy
oszczędzają na kosztach produkcji. Japończycy zwykle są uczciwi i dają dobre
ceny, jeśli wiesz, że o wszystko należy się targować.”
Ogłosiła więc
przetarg w Japonii, z czego później przez ponad dziesięć lat była naprawdę
zadowolona. Prawo do zaopatrywania jej w ciężki sprzęt wykupiła firma Yamamoto,
a jej dyrektor, Aoyama Takeshi, szybko przypadł Scarlett do gustu i przez lata
współpraca układała im się bez najmniejszego zgrzytu.
Takeshi był
krępym i wysportowanym mężczyzną w średnim wieku, zadbanym, ale bynajmniej nie
przystojnym – ani według standardów azjatyckich, ani według zachodnich. Miał
oliwkową karnację, szeroki, spłaszczony nos i cień wąsów na górnej wardze, poza
tym regularnie zaczesywał sobie włosy do przodu, aby ukryć zakola. Był na
japoński sposób powściągliwy i uprzejmy, jednak miał w sobie coś wyraźnie
zachodniego, może przez to, że studia ukończył w Ameryce i bardzo często
prowadził interesy z Amerykanami, często odwiedzał też Europę. Oprócz bycia
przedsiębiorcą był również naukowcem i posiadał doktorat z fizyki, czym
zasłużył sobie na cień sympatii Scarlett, która z zasady lubiła badaczy
niezależnie od dziedziny, jaką się zajmowali.
Miał jedynie
kilka wad, a jedną z zasadniczych był napięty grafik, dzięki któremu to
zazwyczaj Scarlett musiała podróżować do niego w sprawach służbowych, jako że
Takeshi – kolejna istotna wada – nade wszystko nie uznawał podpisów
elektronicznych czy jakichkolwiek innych sposób zawierania omów w inny sposób
niż tradycyjny. Czternaście z piętnastu podróży Scarlett do Japonii miały
właśnie genezę w niechęci pana Aoyamy do elektroniki, tym dziwniejszej, że sam
się jej produkcją zajmował.
Ta wizyta była
szesnasta i na początku niczym nie odbiegała od pozostałych.
Za każdym
razem Scarlett zajmowała ten sam hotel w samym centrum miasta i niemalże nigdy
nie zostawała w nim dłużej niż dobę. Teraz także nie miała zamiaru – była
umówiona z Takeshim o godzinie dwudziestej, o godzinie dwudziestej drugiej
miała nadzieję wylecieć z miasta. Umowa, którą mieli do podpisania była w
zasadzie jedynie przedłużeniem poprzedniej i nie wymagała wielogodzinnych
pertraktacji, zresztą oboje nie mieli na nie ani czasu, ani ochoty.
Odpuściła
sobie też ponowne zwiedzanie miasta i było to zdecydowanie dobre posunięcie,
jako że Takeshi zadzwonił do niej trzy godziny przed omówionym spotkaniem. Co
było pierwszą niezwykłą rzeczą, jaką wydarzyła się tego dnia.
- Przepraszam
– powiedział od razu, gdy przyłożyła komórkę do ucha. – Naprawdę cię
przepraszam, ale będę zmuszony przełożyć nasze spotkanie. Dziekan przesunął
grafik eksperymentów w dolnym bunkrze nikomu o tym nie mówiąc, za dwie godziny
będziemy rozszczepiać cząstki…
Scarlett
wiedziała, że pracuje w placówce badawczej któregoś z tokijskich uniwersytetów,
nie była natomiast pewna, którego dokładnie. W każdym razie na pewno japońskie
szkoły wyższe pod względem organizacji nie różniły się za bardzo od wszystkich
innych na świecie.
W takich
momentach czuła się skonfundowana, głównie dlatego, że nadal nie była
przyzwyczajona do tak wylewnego przepraszania jak to, którym obdarzał ją Takeshi
przez bite pięć minut, w dodatku jego zachowanie powodowało u niej niemalże
automatyczną reakcją, jakby etyczny odruch warunkowy zapewniania, że absolutnie
nic się nie stało, co z kolei implikowało zwiększenie częstotliwości
przepraszania i być może tak stworzyliby perpetuum mobile, gdyby Takeshi nagle
nie zaproponował w zamian za swoje wielkie uchybienie, aby przybyła na
prezentację eksperymentu w charakterze słuchaczki. Scarlett, jakkolwiek
zmęczona po podróży, nigdy nie przegapiłaby okazji do brania udziału w
przedsięwzięciu naukowym, dlatego zgodziła się chętnie – tym bardziej, że
zakończyło to niekończący się ciąg przeprosin. Po zakończonej rozmowie przez
chwilę stała w miejscu na środku swojego pokoju hotelowego, z dziwnym uczuciem,
że coś jej umknęło i dopiero po kilku sekundach zorientowała się, co. Nie
zapytała, na czym dokładnie ma polegać eksperyment, jednak po przemyśleniu
sprawy uznała, że po prostu dowie się na miejscu.
***
W Japonii
większość ulic nie ma nazw, a adres ustala się, dzieląc miasto odpowiednio na
dzielnice, te na kwartały, które podzielone są na bloki zwane banchi, a w każdym banchi numery przydzielane są wedle kolejności rejestracji, wobec
czego dojechanie pod jakikolwiek adres w Tokio, nie znając przy tym miasta,
staje się zadaniem iście survivalowym. Niemalże od razu zrezygnowała więc z
wynajęcia samochodu, decydując się na taksówkę i dzięki temu udało jej się
podjechać pod Uniwersytet Tokijski w jedynie pół godziny. Takeshi powitał ją w
bramie, jak zwykle uśmiechnięty i odziany w dopasowany czarny garnitur – strój bynajmniej
nie kojarzący się z kimś, kto miał
zamiar za chwilę przeprowadzać eksperyment naukowy, ale Scarlett wiedziała, że
prawdopodobnie później narzuci na niego roboczy fartuch. Po jak zwykle
uprzejmym powitaniu poprowadził ją w głąb kompleksu budynków, starannie
omijając w rozmowie temat samego eksperymentu, a skupiając się głównie na
gratulowaniu Scarlett rychłego zamążpójścia przetykanym wylewną prezentacją
zalet pracy w takiej placówce, jak Todai. Po kilku minutach kobieta wręcz
ociekała ciekawością w stosunku do tego, co w zasadzie mieli robić.
- Znana ci
jest teoria bran? Jedenastowymiarowa hiperprzestrzeń, w tym siedem wymiarów
skompresowanych w skali subatomowej? W każdym razie rozwiniemy jeden –
wytłumaczył w końcu Takeshi, a Scarlett przyznała, że nie wie dokładnie, jakie
konsekwencje mogłoby to pociągać za sobą takie przedsięwzięcie. – W zasadzie,
też nie jesteśmy pewni, ale z pewnością dowiemy się za jakieś… piętnaście
minut.
Czasami
zaskakiwało ją, jak wielkie ryzyko potrafią podjąć naukowcy w celu dowiedzenia
się swoich teorii. Zwykle jednak podzielała ten galopujący entuzjazm,
przyznając, że groźba przypadkowego zniszczenia Wszechświata jest małą ceną
jeśli bierzemy pod uwagę możliwość nauczenia się czegoś, czym można będzie
zadziwić kolegów na sympozjach naukowych.
Pomieszczenie,
w którym miał się odbyć eksperyment, przypominało skrzyżowanie hangaru z
magazynem i pomijając imponującą wielkość i ilość wolnej przestrzeni, nie
wyróżniało się niczym szczególnym. Ustrojstwo do rozwijania wymiarów było dość
małe – dwie schludne skrzynki metr na dwa metry, srebrne i lśniące, z logiem
firmy Takeshiego na obudowie. Przy jednej grzebał niski, korpulentny mężczyzna
w wymiętym czarnym t-shircie. Został przedstawiony Scarlett jako asystent,
Kijuro Yuki, a po chwili dołączyła do nich jeszcze jedna kobieta, Yoichiro.
Wyglądało na to, że to była cała ekipa, jaką dysponował Takeshi i wtedy
Scarlett po raz pierwszy poczuła ukłucie niepokoju, a dziecko w jej brzuchu
jakby w odpowiedzi poruszyło się niespokojnie. Nie ufała poważnym eksperymentom
nieubezpieczanym przez przynajmniej sztab techników i laborantów.
- Cięcia
budżetowe – wyjaśnił Takeshi. – Niestety nie przewidzieliśmy miejsca dla
widowni, ale jeśli cię to zbytnio nie urazi, możesz usiąść na benchu. Nie mamy
dużo czasu.
Krzyknął coś
po japońsku do asystentów i podał Scarlett szare, gumowe gogle, która natychmiast
nałożyła na twarz. Chwilę później półprzezroczysty, lśniący, holograficzny pulpit
sterowniczy ożył, a Yoichiro i Yuki zajęli przy nim stanowiska, synchronicznie
wciskając i przesuwając odpowiednie ikony, aż do chwili, gdy maszyna ożyła.
Wtedy Scarlett
zamknęła oczy. Blask pomimo gogli był oślepiający i przez chwilę miała
wrażenie, że wypali jej gałki oczne, ale po kilku sekundach ostre białe światło
straciło na intensywności. Nie rozwarła jednak powiek – w pewnym sensie nadal
wszystko widziała. Pomiędzy segmentami maszyny zawrzało, a jej szósty zmysł
szalał, widząc jak cząsteczki powietrza są miażdżone i kompresowane. Był to
swoiście piękny widok, taki, który normalny człowiek mógłby porównać do
oglądania najlepszego pokazu fajerwerków w życiu, Scarlett więc z zapartym
tchem patrzyła, jak tworzy się płaska tafla promieniujących energią cząsteczek
subatomowych, wysoka na dwa metry i szeroka na siedemdziesiąt centymetrów, o
kształcie wydłużonej elipsy. Takeshi znowu coś krzyknął, więc przeniosła na
chwilę uwagę na jego ciało, widząc poruszającą się szybko krew w jego alterii…
i właśnie wtedy wszystko implodowało.
Nagle
otworzyła oczy, gdy poczuła, że plazma ją zasysa, jej ciało oderwało się od
benchu i przeleciała niemalże dwa metry, zanim w przypływie nagłej paniki nie
stworzyła z powietrza ołowianej ściany, w którą walnęła z taką siłą, że zaćmiło
jej się w głowie. Chwilę później w bok uderzył ją stół i runęła na podłogę,
oszołomiona i zdezorientowana. Usłyszała desperacki krzyk i mniej więcej w tej
chwili fala podmuchu zmieniła kierunek – teraz wiała w jej stronę, więc skuliła
się pod ścianą. Napierająca na jej dodatkowy zmysł eksplozja bodźców, głównie w
postaci transformujących się w nieludzkim tempie cząsteczek skutecznie
utrudniała koncentracje na czymkolwiek innym, więc jedynie zaparła się mocno o
ścianę i osłoniła brzuch, w nagłym przejawie trzeźwego myślenia czując ulgę, że
udało jej się uderzyć głównie głową i bokiem, a nie całym ciałem. Fala
powietrza nagle przyśpieszyła, zgniatając kaloryfer z głośnym jękiem i wtedy
wszystko ustało, a Scarlett zamrugała szybko, nie mogąc pozbyć się z umysłu
mentalnego powidoku kosmicznych fajerwerków. Wstała dopiero po kilkunastu sekundach,
chwiejnie.
- Takeshi? –
zapytała z wahaniem, nadal niezdolna do rozeznania się w sytuacji za pomocą
swojej mocy.
- Kurwa –
otrzymała odpowiedź. – Jestem cały. Yuki? Yoichiro?
Cisza. Po
chwili Scarlett wzięła się w garść i ostrożnie omiotła swoją zdolnością
pomieszczenie. Takeshi szczęśliwie schował się za jednym segmentem maszyny,
jednakże pod ścianą leżały dwa ciała. Szybki rekonesans potwierdził, że oboje
są żywi, mężczyzna i kobieta, jednak Scarlett z uczuciem nagłego ssania w
żołądku poczuła, że coś jest nie tak. Yoichiro była niską, szczupłą Japonką o
włosach ostrzyżonych na jeża, kobieta która leżała nieprzytomna miała długie
włosy, była też zdecydowanie mocniej zbudowana. Maszyna ucichła, więc Scarlett powoli
zerknęła w stronę przeciwległej ściany. Stanowczo coś się nie zgadzało –
Yoichiro nie była blondynką.
- Mamy
problem! – krzyknęła do Takeshiego, który w pierwszej kolejności po upuszczeniu
kryjówki sukcesywnie wyłączał wszystkie składowe piekielnego ustrojstwa, które
na pożegnanie jęknęło jedynie potępieńczo. Podeszła do kobiety, obróciła ją na
plecy i cofnęła się.
Spojrzała w
bok, zamrugała i spojrzała jeszcze raz, czując, że to nagle za bardzo zaczęło
przypominać odcinek „Ukrytej kamery” reżyserowany przez kogoś ze skłonnością do
psychodeli. Nieprzytomna wyglądała zupełnie jak ona. Chociaż nie, pomyślała po
chwili, przyklękając. Miała bardziej krępą, wyraźnie umięśnioną sylwetkę,
więcej zmarszczek na twarzy, niemalże niewidoczną, cienką bliznę na szyi. Poza
tym jednak wyglądała zupełnie jak lustrzane odbicie Scarlett i ta przyglądała
jej się bez zrozumienia, dopóki nie podszedł do niej Takeshi. Jego garnitur był
zupełnie wymięty.
- O kurczę –
powiedział.
Scarlett ujęła
kobietę pod kark i uniosła jej głowę, a nieznajoma jęknęła i otworzyła oczy.
Były jasnoszare i absolutnie znajome.
- Co? –
mruknęła zachrypniętym głosem i niemalże natychmiast zerwała się na równe nogi.
Przez chwile obie kobiety patrzyły się na siebie nawzajem – obie tego samego
wzrostu, podobne do siebie niemalże jak dwie krople, obie niemalże tak samo
skonfundowane. Takeshi obrzucił je przepraszającym spojrzeniem, zupełnie
zagubiony. Nieznajoma wyprostowała się na pełną wysokość i kurtuazyjnie zapytała:
- Pomińmy ten
fragment z wrzeszczeniem i uciekaniem. Co się stało? Gdzie jestem? Kim
jesteście?
Wyglądało na
to, że czuła się równie niepewnie jak Scarlett i podobnie jak ona próbowała udawać,
że wcale tak nie jest. Lekkie ugięcie karku prawdopodobnie oznaczało, że
uderzyła się mocno w szyję i nagle Scarlett zaczęła się zastanawiać, co tak w
zasadzie stało się z asystentami Takeshiego i po raz kolejny poczuła
nieprzyjemną sensację w okolicach żołądka. Postanowiła jednak wziąć się w garść
i nie histeryzować dopóki nie przekona się, że są powody do histeryzowania.
- Nazywam się
Scarlett Kastner. Mieliśmy tu… eksperyment fizyczny, który jak widać… nie
poszedł po naszej myśli. Nie mamy pojęcia, jak się tutaj pani znalazła.
Nieznajoma
uśmiechnęła się jakby ze zrezygnowaniem.
- Zabawne. Ja
też nazywam się Scarlett Kastner.
***
Pierwszym, co
poczuł Aoyama Takeshi podczas przebudzenia się, był ból. Bolał go bok i jego
pierwszą myślą było, że ktoś go postrzelił, nie pamiętał jednak żadnej walki,
więc prawdopodobnie też uderzył się w głowę. Albo coś z nim zrobili, pieprzone
Amerykańce.
Leżał na czymś
twardym i dopiero po minucie udało mu się otrzeźwieć na tyle, żeby zorientować
się, że słyszy rozmowę. Nie zdziwiło go, że była prowadzona w języku
angielskim, potwierdziło to jedynie jego przypuszczenia. Nie miała jednak
sensu, przez co zaczął podejrzewać, że jednak jeszcze jest oszołomiony, czuł
jednak niewygodne uwieranie kabury z bronią na boku, na którym leżał. Czyżby
więc byli tak tępi, że go nie rozbroili? A może to pułapka? Otworzył oczy,
dotykając obolałą ręką dłoni i ze zdziwieniem ujrzał dwie rozmawiające ze sobą
nieznajome kobiety, bliźniaczki. Poczuł narastającą dezorientację, ale uznał,
że nie ważne kto to jest – chociaż tego się już domyślał – porwali go i
pozbawili przytomności, a tego się nie robi z żadnym yakuzą.
W jednej
chwili poderwał się na równe nogi i wycelował w jedną z kobiet, nacisnął spust,
jednak nic się nie wydarzyło – w zasadzie mógł to przewidzieć, ale zaklął mimo
tego, odrzucając bezużyteczną broń, wyjmując za to nóż i z zimną furią rzucając
się na jedną z kobiet, oplatając jej szyję ramieniem i przyciągając do ściany.
Druga wykonała jakiś dziwny, niezidentyfikowany gest, ale nie wyglądała na
uzbrojoną, dojrzał jednak sylwetkę mężczyzny, jednak stał na tyle daleko, że
jego krótkowzroczne spojrzenie nie było w stanie dojrzeć jego twarzy.
Przycisnął kobiecie nóż do gardła.
- Jesteście od
dziwki Romanowej?! – wrzasnął. – Zaraz jej…
W tym momencie
poczuł coś dziwnego, jakby jego nóż nagle zmienił się w gorący, roztopiony
wosk, a później rozpłynął zupełnie. Zaklął po raz kolejny, przeklinając własną
głupotę – mógł się domyślić, że naślą na niego pieprzone mutasy! Odepchnął
kobietę od siebie i pobiegł sprintem w stronę drzwi, które ku jego zaskoczeniu
okazały się otwarte. Wciąż nie wiedział, o co w zasadzie chodziło, ale już był
absolutnie pewien, kto mu to zgotował.
***
Scarlett
patrzyła się na drugą Scarlett z zadumą.
- Wydaje mi
się, że chyba jednak zagięliśmy czasoprzestrzeń i to w bardzo frasujący sposób.
***
POSŁOWIE:
Tak, to notka duetowa z Wdówką, jednak część pierwsza należy do mnie. Z wyjaśnień: Todai to alternatywna nazwa dla Uniwersystetu Tokijskiego, benchem nazywa się pulpit badawczy, również w Polsce i tak, w Japonii należy się targować o absolutnie wszystko.
Tutaj powinna być wstawka z samobiczowaniem autorki, jakie to opowiadanie paskudne, ale tym razem nie będzie. Całość dedykowana Starkowej, dzięki zakładowi z którą pierwotną wersję fabuły szlag trafił.
[Cóż ja mogę powiedzieć. Zaintrygowałaś mnie. Lubię Twój styl, całość świetnie mi się czytało, znalazłam chyba tylko jeden błąd, ale nawet nie pamiętam, gdzie. Zastanawiam się, o co właściwie z grubsza chodzi, ale chyba nic nie wymyślę, póki nie przeczytam drugiej części. Poczekam sobie w takim razie i już nic więcej pisać nie będę, bo nie mam się do czego przyczepić. Ot co. ]
OdpowiedzUsuń[Ciekawi mnie umiejscowienie tego błędu, jako że nijak nie mogę go znaleźć... -.-]
Usuń[Chcę więcej .-.]
OdpowiedzUsuń[Będzie więcej, aczkolwiek nie jestem pewna, kiedy.]
Usuń[To jest tak świetne, że nie wiem, czy mam większą ochotę pisać swoją część, czy wręcz przeciwnie, z obawy przed zepsuciem czegoś.]
OdpowiedzUsuń[Ten tekst jest jak Nokia 3310 - nie do zepsucia.]
Usuń[Przepraszam? Nie, nie jest mi przykro, ha. Tekst jest świetny, naprawdę, kawał dobrej roboty. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam o Scarlett 2 coś więcej...]
OdpowiedzUsuń[Wierz mi, jeszcze wspomnisz to z żalem, gdy poznasz ją bliżej. Znaczy, Stark pozna.]
Usuń[Mam chaos w potylicy, ale ładnie się czytało]
OdpowiedzUsuń[Owszem, moje opko to chaos, zgadzam się.]
Usuń[Chodziło mi bardziej o mój nastrój - opko było niezłe - jak już z resztą pisałam, gdy czytałam fragment przedpremierowo]
Usuń