1.04.2012

Teoria strun (1)


                Scarlett odwiedzała Tokio piętnaście razy, a każdą kolejną swoją podróż odbywała z krańcową niechęcią, której nie potrafiła uzasadnić. Gdyby jednak kiedykolwiek zastanowiła się nad jej źródłem – czego nie zrobiła nigdy – uznałaby, że to kwestia nałożenia na siebie dwóch czynników: japońskiego konserwatyzmu i tokijskiego przeludnienia. To miasto nie było po prostu wielkie, tak jak Nowy Jork, nade wszystko ściskało w sobie ludzi, dając im jedynie taką przestrzeń życiową, jaka była im absolutnie niezbędna, a Japończycy reagowali z pełnym wyższości pobłażaniem w stosunku do każdego, komu ta sytuacja wyraźnie przeszkadzała.
                Sama Scarlett zasługiwała na pobłażanie z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, była cudzoziemką, co samo w sobie stanowiło tutaj wadę. Po drugie, nie znała japońskiego nawet w stopniu wystarczającym do zapytania się o cenę herbaty. Po trzecie i najważniejsze – próbowała robić w Japonii interesy.
                Poradził jej to pewien niemiecki makler, gdy miała lat niespełna dwadzieścia i dopiero zbierała fundusze na rozkręcenie swojej firmy. Potrzebowała nade wszystko siły produkcyjnej, co sprowadzało się do zaawansowanych technologicznie maszyn, które trzeba było, rzecz jasna, gdzieś kupić i to najlepiej po niezbyt wygórowanych cenach.
„Słuchaj”, mówił jej wtedy stary makler. „Europejskie firmy liczą sobie drogo i mają tendencję do szybkiego ogłaszania bankructwa, a amerykańskie są równie solidne jak nóż zrobiony z masła. Nie warto też zastanawiać się u Chińczyków, którzy oszczędzają na kosztach produkcji. Japończycy zwykle są uczciwi i dają dobre ceny, jeśli wiesz, że o wszystko należy się targować.”
Ogłosiła więc przetarg w Japonii, z czego później przez ponad dziesięć lat była naprawdę zadowolona. Prawo do zaopatrywania jej w ciężki sprzęt wykupiła firma Yamamoto, a jej dyrektor, Aoyama Takeshi, szybko przypadł Scarlett do gustu i przez lata współpraca układała im się bez najmniejszego zgrzytu.
Takeshi był krępym i wysportowanym mężczyzną w średnim wieku, zadbanym, ale bynajmniej nie przystojnym – ani według standardów azjatyckich, ani według zachodnich. Miał oliwkową karnację, szeroki, spłaszczony nos i cień wąsów na górnej wardze, poza tym regularnie zaczesywał sobie włosy do przodu, aby ukryć zakola. Był na japoński sposób powściągliwy i uprzejmy, jednak miał w sobie coś wyraźnie zachodniego, może przez to, że studia ukończył w Ameryce i bardzo często prowadził interesy z Amerykanami, często odwiedzał też Europę. Oprócz bycia przedsiębiorcą był również naukowcem i posiadał doktorat z fizyki, czym zasłużył sobie na cień sympatii Scarlett, która z zasady lubiła badaczy niezależnie od dziedziny, jaką się zajmowali.
Miał jedynie kilka wad, a jedną z zasadniczych był napięty grafik, dzięki któremu to zazwyczaj Scarlett musiała podróżować do niego w sprawach służbowych, jako że Takeshi – kolejna istotna wada – nade wszystko nie uznawał podpisów elektronicznych czy jakichkolwiek innych sposób zawierania omów w inny sposób niż tradycyjny. Czternaście z piętnastu podróży Scarlett do Japonii miały właśnie genezę w niechęci pana Aoyamy do elektroniki, tym dziwniejszej, że sam się jej produkcją zajmował.
Ta wizyta była szesnasta i na początku niczym nie odbiegała od pozostałych.
Za każdym razem Scarlett zajmowała ten sam hotel w samym centrum miasta i niemalże nigdy nie zostawała w nim dłużej niż dobę. Teraz także nie miała zamiaru – była umówiona z Takeshim o godzinie dwudziestej, o godzinie dwudziestej drugiej miała nadzieję wylecieć z miasta. Umowa, którą mieli do podpisania była w zasadzie jedynie przedłużeniem poprzedniej i nie wymagała wielogodzinnych pertraktacji, zresztą oboje nie mieli na nie ani czasu, ani ochoty.
Odpuściła sobie też ponowne zwiedzanie miasta i było to zdecydowanie dobre posunięcie, jako że Takeshi zadzwonił do niej trzy godziny przed omówionym spotkaniem. Co było pierwszą niezwykłą rzeczą, jaką wydarzyła się tego dnia.
- Przepraszam – powiedział od razu, gdy przyłożyła komórkę do ucha. – Naprawdę cię przepraszam, ale będę zmuszony przełożyć nasze spotkanie. Dziekan przesunął grafik eksperymentów w dolnym bunkrze nikomu o tym nie mówiąc, za dwie godziny będziemy rozszczepiać cząstki…
Scarlett wiedziała, że pracuje w placówce badawczej któregoś z tokijskich uniwersytetów, nie była natomiast pewna, którego dokładnie. W każdym razie na pewno japońskie szkoły wyższe pod względem organizacji nie różniły się za bardzo od wszystkich innych na świecie.
W takich momentach czuła się skonfundowana, głównie dlatego, że nadal nie była przyzwyczajona do tak wylewnego przepraszania jak to, którym obdarzał ją Takeshi przez bite pięć minut, w dodatku jego zachowanie powodowało u niej niemalże automatyczną reakcją, jakby etyczny odruch warunkowy zapewniania, że absolutnie nic się nie stało, co z kolei implikowało zwiększenie częstotliwości przepraszania i być może tak stworzyliby perpetuum mobile, gdyby Takeshi nagle nie zaproponował w zamian za swoje wielkie uchybienie, aby przybyła na prezentację eksperymentu w charakterze słuchaczki. Scarlett, jakkolwiek zmęczona po podróży, nigdy nie przegapiłaby okazji do brania udziału w przedsięwzięciu naukowym, dlatego zgodziła się chętnie – tym bardziej, że zakończyło to niekończący się ciąg przeprosin. Po zakończonej rozmowie przez chwilę stała w miejscu na środku swojego pokoju hotelowego, z dziwnym uczuciem, że coś jej umknęło i dopiero po kilku sekundach zorientowała się, co. Nie zapytała, na czym dokładnie ma polegać eksperyment, jednak po przemyśleniu sprawy uznała, że po prostu dowie się na miejscu.

***

W Japonii większość ulic nie ma nazw, a adres ustala się, dzieląc miasto odpowiednio na dzielnice, te na kwartały, które podzielone są na bloki zwane banchi, a w każdym banchi numery przydzielane są wedle kolejności rejestracji, wobec czego dojechanie pod jakikolwiek adres w Tokio, nie znając przy tym miasta, staje się zadaniem iście survivalowym. Niemalże od razu zrezygnowała więc z wynajęcia samochodu, decydując się na taksówkę i dzięki temu udało jej się podjechać pod Uniwersytet Tokijski w jedynie pół godziny. Takeshi powitał ją w bramie, jak zwykle uśmiechnięty i odziany w dopasowany czarny garnitur – strój bynajmniej nie kojarzący się  z kimś, kto miał zamiar za chwilę przeprowadzać eksperyment naukowy, ale Scarlett wiedziała, że prawdopodobnie później narzuci na niego roboczy fartuch. Po jak zwykle uprzejmym powitaniu poprowadził ją w głąb kompleksu budynków, starannie omijając w rozmowie temat samego eksperymentu, a skupiając się głównie na gratulowaniu Scarlett rychłego zamążpójścia przetykanym wylewną prezentacją zalet pracy w takiej placówce, jak Todai. Po kilku minutach kobieta wręcz ociekała ciekawością w stosunku do tego, co w zasadzie mieli robić.
- Znana ci jest teoria bran? Jedenastowymiarowa hiperprzestrzeń, w tym siedem wymiarów skompresowanych w skali subatomowej? W każdym razie rozwiniemy jeden – wytłumaczył w końcu Takeshi, a Scarlett przyznała, że nie wie dokładnie, jakie konsekwencje mogłoby to pociągać za sobą takie przedsięwzięcie. – W zasadzie, też nie jesteśmy pewni, ale z pewnością dowiemy się za jakieś… piętnaście minut.
Czasami zaskakiwało ją, jak wielkie ryzyko potrafią podjąć naukowcy w celu dowiedzenia się swoich teorii. Zwykle jednak podzielała ten galopujący entuzjazm, przyznając, że groźba przypadkowego zniszczenia Wszechświata jest małą ceną jeśli bierzemy pod uwagę możliwość nauczenia się czegoś, czym można będzie zadziwić kolegów na sympozjach naukowych.
Pomieszczenie, w którym miał się odbyć eksperyment, przypominało skrzyżowanie hangaru z magazynem i pomijając imponującą wielkość i ilość wolnej przestrzeni, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ustrojstwo do rozwijania wymiarów było dość małe – dwie schludne skrzynki metr na dwa metry, srebrne i lśniące, z logiem firmy Takeshiego na obudowie. Przy jednej grzebał niski, korpulentny mężczyzna w wymiętym czarnym t-shircie. Został przedstawiony Scarlett jako asystent, Kijuro Yuki, a po chwili dołączyła do nich jeszcze jedna kobieta, Yoichiro. Wyglądało na to, że to była cała ekipa, jaką dysponował Takeshi i wtedy Scarlett po raz pierwszy poczuła ukłucie niepokoju, a dziecko w jej brzuchu jakby w odpowiedzi poruszyło się niespokojnie. Nie ufała poważnym eksperymentom nieubezpieczanym przez przynajmniej sztab techników i laborantów.
- Cięcia budżetowe – wyjaśnił Takeshi. – Niestety nie przewidzieliśmy miejsca dla widowni, ale jeśli cię to zbytnio nie urazi, możesz usiąść na benchu. Nie mamy dużo czasu.
Krzyknął coś po japońsku do asystentów i podał Scarlett szare, gumowe gogle, która natychmiast nałożyła na twarz. Chwilę później półprzezroczysty, lśniący, holograficzny pulpit sterowniczy ożył, a Yoichiro i Yuki zajęli przy nim stanowiska, synchronicznie wciskając i przesuwając odpowiednie ikony, aż do chwili, gdy maszyna ożyła.
Wtedy Scarlett zamknęła oczy. Blask pomimo gogli był oślepiający i przez chwilę miała wrażenie, że wypali jej gałki oczne, ale po kilku sekundach ostre białe światło straciło na intensywności. Nie rozwarła jednak powiek – w pewnym sensie nadal wszystko widziała. Pomiędzy segmentami maszyny zawrzało, a jej szósty zmysł szalał, widząc jak cząsteczki powietrza są miażdżone i kompresowane. Był to swoiście piękny widok, taki, który normalny człowiek mógłby porównać do oglądania najlepszego pokazu fajerwerków w życiu, Scarlett więc z zapartym tchem patrzyła, jak tworzy się płaska tafla promieniujących energią cząsteczek subatomowych, wysoka na dwa metry i szeroka na siedemdziesiąt centymetrów, o kształcie wydłużonej elipsy. Takeshi znowu coś krzyknął, więc przeniosła na chwilę uwagę na jego ciało, widząc poruszającą się szybko krew w jego alterii… i właśnie wtedy wszystko implodowało.
Nagle otworzyła oczy, gdy poczuła, że plazma ją zasysa, jej ciało oderwało się od benchu i przeleciała niemalże dwa metry, zanim w przypływie nagłej paniki nie stworzyła z powietrza ołowianej ściany, w którą walnęła z taką siłą, że zaćmiło jej się w głowie. Chwilę później w bok uderzył ją stół i runęła na podłogę, oszołomiona i zdezorientowana. Usłyszała desperacki krzyk i mniej więcej w tej chwili fala podmuchu zmieniła kierunek – teraz wiała w jej stronę, więc skuliła się pod ścianą. Napierająca na jej dodatkowy zmysł eksplozja bodźców, głównie w postaci transformujących się w nieludzkim tempie cząsteczek skutecznie utrudniała koncentracje na czymkolwiek innym, więc jedynie zaparła się mocno o ścianę i osłoniła brzuch, w nagłym przejawie trzeźwego myślenia czując ulgę, że udało jej się uderzyć głównie głową i bokiem, a nie całym ciałem. Fala powietrza nagle przyśpieszyła, zgniatając kaloryfer z głośnym jękiem i wtedy wszystko ustało, a Scarlett zamrugała szybko, nie mogąc pozbyć się z umysłu mentalnego powidoku kosmicznych fajerwerków. Wstała dopiero po kilkunastu sekundach, chwiejnie.
- Takeshi? – zapytała z wahaniem, nadal niezdolna do rozeznania się w sytuacji za pomocą swojej mocy.
- Kurwa – otrzymała odpowiedź. – Jestem cały. Yuki? Yoichiro?
Cisza. Po chwili Scarlett wzięła się w garść i ostrożnie omiotła swoją zdolnością pomieszczenie. Takeshi szczęśliwie schował się za jednym segmentem maszyny, jednakże pod ścianą leżały dwa ciała. Szybki rekonesans potwierdził, że oboje są żywi, mężczyzna i kobieta, jednak Scarlett z uczuciem nagłego ssania w żołądku poczuła, że coś jest nie tak. Yoichiro była niską, szczupłą Japonką o włosach ostrzyżonych na jeża, kobieta która leżała nieprzytomna miała długie włosy, była też zdecydowanie mocniej zbudowana. Maszyna ucichła, więc Scarlett powoli zerknęła w stronę przeciwległej ściany. Stanowczo coś się nie zgadzało – Yoichiro nie była blondynką.
- Mamy problem! – krzyknęła do Takeshiego, który w pierwszej kolejności po upuszczeniu kryjówki sukcesywnie wyłączał wszystkie składowe piekielnego ustrojstwa, które na pożegnanie jęknęło jedynie potępieńczo. Podeszła do kobiety, obróciła ją na plecy i cofnęła się.
Spojrzała w bok, zamrugała i spojrzała jeszcze raz, czując, że to nagle za bardzo zaczęło przypominać odcinek „Ukrytej kamery” reżyserowany przez kogoś ze skłonnością do psychodeli. Nieprzytomna wyglądała zupełnie jak ona. Chociaż nie, pomyślała po chwili, przyklękając. Miała bardziej krępą, wyraźnie umięśnioną sylwetkę, więcej zmarszczek na twarzy, niemalże niewidoczną, cienką bliznę na szyi. Poza tym jednak wyglądała zupełnie jak lustrzane odbicie Scarlett i ta przyglądała jej się bez zrozumienia, dopóki nie podszedł do niej Takeshi. Jego garnitur był zupełnie wymięty.
- O kurczę – powiedział.
Scarlett ujęła kobietę pod kark i uniosła jej głowę, a nieznajoma jęknęła i otworzyła oczy. Były jasnoszare i absolutnie znajome.
- Co? – mruknęła zachrypniętym głosem i niemalże natychmiast zerwała się na równe nogi. Przez chwile obie kobiety patrzyły się na siebie nawzajem – obie tego samego wzrostu, podobne do siebie niemalże jak dwie krople, obie niemalże tak samo skonfundowane. Takeshi obrzucił je przepraszającym spojrzeniem, zupełnie zagubiony. Nieznajoma wyprostowała się na pełną wysokość i kurtuazyjnie zapytała:
- Pomińmy ten fragment z wrzeszczeniem i uciekaniem. Co się stało? Gdzie jestem? Kim jesteście?
Wyglądało na to, że czuła się równie niepewnie jak Scarlett i podobnie jak ona próbowała udawać, że wcale tak nie jest. Lekkie ugięcie karku prawdopodobnie oznaczało, że uderzyła się mocno w szyję i nagle Scarlett zaczęła się zastanawiać, co tak w zasadzie stało się z asystentami Takeshiego i po raz kolejny poczuła nieprzyjemną sensację w okolicach żołądka. Postanowiła jednak wziąć się w garść i nie histeryzować dopóki nie przekona się, że są powody do histeryzowania.
- Nazywam się Scarlett Kastner. Mieliśmy tu… eksperyment fizyczny, który jak widać… nie poszedł po naszej myśli. Nie mamy pojęcia, jak się tutaj pani znalazła.
Nieznajoma uśmiechnęła się jakby ze zrezygnowaniem.
- Zabawne. Ja też nazywam się Scarlett Kastner.

***

Pierwszym, co poczuł Aoyama Takeshi podczas przebudzenia się, był ból. Bolał go bok i jego pierwszą myślą było, że ktoś go postrzelił, nie pamiętał jednak żadnej walki, więc prawdopodobnie też uderzył się w głowę. Albo coś z nim zrobili, pieprzone Amerykańce.
Leżał na czymś twardym i dopiero po minucie udało mu się otrzeźwieć na tyle, żeby zorientować się, że słyszy rozmowę. Nie zdziwiło go, że była prowadzona w języku angielskim, potwierdziło to jedynie jego przypuszczenia. Nie miała jednak sensu, przez co zaczął podejrzewać, że jednak jeszcze jest oszołomiony, czuł jednak niewygodne uwieranie kabury z bronią na boku, na którym leżał. Czyżby więc byli tak tępi, że go nie rozbroili? A może to pułapka? Otworzył oczy, dotykając obolałą ręką dłoni i ze zdziwieniem ujrzał dwie rozmawiające ze sobą nieznajome kobiety, bliźniaczki. Poczuł narastającą dezorientację, ale uznał, że nie ważne kto to jest – chociaż tego się już domyślał – porwali go i pozbawili przytomności, a tego się nie robi z żadnym yakuzą.
W jednej chwili poderwał się na równe nogi i wycelował w jedną z kobiet, nacisnął spust, jednak nic się nie wydarzyło – w zasadzie mógł to przewidzieć, ale zaklął mimo tego, odrzucając bezużyteczną broń, wyjmując za to nóż i z zimną furią rzucając się na jedną z kobiet, oplatając jej szyję ramieniem i przyciągając do ściany. Druga wykonała jakiś dziwny, niezidentyfikowany gest, ale nie wyglądała na uzbrojoną, dojrzał jednak sylwetkę mężczyzny, jednak stał na tyle daleko, że jego krótkowzroczne spojrzenie nie było w stanie dojrzeć jego twarzy. Przycisnął kobiecie nóż do gardła.
- Jesteście od dziwki Romanowej?! – wrzasnął. – Zaraz jej…
W tym momencie poczuł coś dziwnego, jakby jego nóż nagle zmienił się w gorący, roztopiony wosk, a później rozpłynął zupełnie. Zaklął po raz kolejny, przeklinając własną głupotę – mógł się domyślić, że naślą na niego pieprzone mutasy! Odepchnął kobietę od siebie i pobiegł sprintem w stronę drzwi, które ku jego zaskoczeniu okazały się otwarte. Wciąż nie wiedział, o co w zasadzie chodziło, ale już był absolutnie pewien, kto mu to zgotował.

***

Scarlett patrzyła się na drugą Scarlett z zadumą.
- Wydaje mi się, że chyba jednak zagięliśmy czasoprzestrzeń i to w bardzo frasujący sposób.

***
POSŁOWIE:
Tak, to notka duetowa z Wdówką, jednak część pierwsza należy do mnie. Z wyjaśnień: Todai to alternatywna nazwa dla Uniwersystetu Tokijskiego, benchem nazywa się pulpit badawczy, również w Polsce i tak, w Japonii należy się targować o absolutnie wszystko. 
Tutaj powinna być wstawka z samobiczowaniem autorki, jakie to opowiadanie paskudne, ale tym razem nie będzie. Całość dedykowana Starkowej, dzięki zakładowi z którą pierwotną wersję fabuły szlag trafił.

11 komentarzy:

  1. [Cóż ja mogę powiedzieć. Zaintrygowałaś mnie. Lubię Twój styl, całość świetnie mi się czytało, znalazłam chyba tylko jeden błąd, ale nawet nie pamiętam, gdzie. Zastanawiam się, o co właściwie z grubsza chodzi, ale chyba nic nie wymyślę, póki nie przeczytam drugiej części. Poczekam sobie w takim razie i już nic więcej pisać nie będę, bo nie mam się do czego przyczepić. Ot co. ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ciekawi mnie umiejscowienie tego błędu, jako że nijak nie mogę go znaleźć... -.-]

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. [Będzie więcej, aczkolwiek nie jestem pewna, kiedy.]

      Usuń
  3. [To jest tak świetne, że nie wiem, czy mam większą ochotę pisać swoją część, czy wręcz przeciwnie, z obawy przed zepsuciem czegoś.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Przepraszam? Nie, nie jest mi przykro, ha. Tekst jest świetny, naprawdę, kawał dobrej roboty. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam o Scarlett 2 coś więcej...]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wierz mi, jeszcze wspomnisz to z żalem, gdy poznasz ją bliżej. Znaczy, Stark pozna.]

      Usuń
  5. [Mam chaos w potylicy, ale ładnie się czytało]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Owszem, moje opko to chaos, zgadzam się.]

      Usuń
    2. [Chodziło mi bardziej o mój nastrój - opko było niezłe - jak już z resztą pisałam, gdy czytałam fragment przedpremierowo]

      Usuń