Sny, wspaniale niespójne, słodko irracjonalne historie kreowane przez mózg, dlaczego macie tendencję do wywracania się do góry nogami w najprzyjemniejszym momencie? Sadyzm, czysty sadyzm, tak najpierw człowieka dręczyć swoją nieobecnością, a potem sprawić, że nad ranem nie otworzy do końca oczu. Zamiast wstać, uciszy jaskrawo pulsujące poczucie uciekającego czasu i skupi się na tym, by złapać te nitki snu, które nie zdążyły jeszcze ulecieć niczym wypuszczony z dziecięcej rączki balonik napełniony helem.
Remy znowu śnił o starej szkole rozwiązywania poważnych problemów, tak, jak lubił. We śnie znowu musiał pofatygować się osobiście do Kairu, spóźnić się na przyjęcie urodzinowe żony niemieckiego ambasadora, wypić toast za jej zdrowie, a w międzyczasie wejść w posiadanie jednego z prezentów, jakie dostała solenizantka. Dopiero znacznie później miało okazać się, że pięćsetletnia kolia rzeczywiście była na swój sposób przeklęta i nie stałoby się nic złego, gdyby wpadła w ręce pospolitych złodziejaszków. Tak wyglądały prawdziwe złote czasy. Obecnie wszystko dało się osiągnąć jedną ręką wklepując sekwencję cyfr i liter do komputera, a drugą jedząc kanapkę z serem.
Jak tak dalej pójdzie, z własnej woli zostanie emerytem w wieku dwudziestu pięciu lat. Spakuje manatki, po drodze wstąpi do jakiegoś kasyna, weźmie wynagrodzenie za ratowanie świata, wsiądzie w samolot i wybierze się gdzieś, gdzie jeszcze można znaleźć trochę szacunku dla zawodu złodzieja.
Jedna tylko rzecz nie dawała mu spokoju. W chwili, gdy już miał wskoczyć na najbliższy dach i elegancko uciec z miejsca bójki, sen nagle się wyłączył. Dookoła niego zapanowała ciemność, którą wkrótce rozświetliły dwa szkarłatne punkty. Nie od razu zorientował się, że ma przed sobą parę czerwonych oczu, które już kiedyś widział. I na pewno nie należały do niego.
***
Za oknem wojny nie było jeszcze widać. Zamiast tego obserwowali ją codziennie w telewizji, czytali o tym na pierwszych stronach gazet. Nawet w Vogue pojawił się artykuł o konflikcie bohaterów. Na portalach społecznościowych z zastraszającą prędkością wyrastały fanpage poszczególnych mutantów i nadludzi. Za to portale plotkarskie rozmiłowały się w zestawianiu przeciwników. Zainteresowani mogli zobaczyć, że najprawdopodobniej Scott Summers przegra z Thorem, ale Shadowcat ma niezłe szanse przeciwko Hulkowi.
Wysłuchawszy kolejnej rewelacji (pojawił się filmik, na którym prezydent uspokaja wzburzony naród, a w tle znany polityk dłubie w nosie) Gambit miał wrażenie, że za moment zawroty głowy doprowadzą go do szczytu szaleństwa. W tym domu wariatów nikt nie miał szans zostać przy zdrowych zmysłach.
Tylko jedna rzecz powstrzymywała Białego Diabła przed pożegnaniem paru dobrych znajomych, pomachaniem Summersowi białą chusteczką i wyemigrowaniem na Madagaskar.
– Cherie, nie masz czasem ochoty na małą wycieczkę? – zapytał półgłosem, gdy miłościwie panujący Cyklop przeprowadzał kolejny przegląd zasobów ludzkich.
– O ile nie będzie to kolejne zwiedzanie ogrodu lub włamywanie się teren pokoju Logana, to mogę rozważyć twoją propozycję… – trudno było powiedzieć, aby Rogue wyglądała na wyjątkowo zainteresowaną planami szulera. Przeprowadzając gruntowną kontrolę stanu własnych paznokci nie słuchała nawet rozprawiającego o podstawowych zasadach bezpieczeństwa Summersa, choć gdy ten tylko spoglądał w jej kierunku, natychmiast przybierała poważną minę, kiwając stanowczo głową. Tak, tak dzieci… uczcie się od niej sztuki prawdziwego aktorstwa, a zajdzie naprawdę bardzo daleko.
– Zaufaj mi, tym razem wybierzemy się w zupełnie inne miejsce. Na mój znak powoli dajemy krok w tył, potem następny, a dalej zwiewamy bez śladu.
Gambit przybrał pozycję zasadniczą oraz tak obojętny wyraz twarzy, że nawet przy odrobinie wyobraźni można było uznać, że w najgorszym wypadku po prostu pilnie słucha przepisów. W ten sposób odczekał cały fragment o nieładowaniu telefonów w pobliżu komputerów oraz ograniczeniu zaufania wobec siebie. Zaleca się również specjalne hasła, które pomogą odróżnić kto swój, a kto wróg. Niestety Scott nie pokusił się o zademonstrowanie takiego hasła w użyciu.
– Maintenant – szepnął tuż nad uchem mutantki.
To zadziwiające, jak Rogue szybko potrafiła przebierać nogami, w sytuacji, gdy ma ona szansę uniknąć słuchania dalszego wykładu autorstwa Profesora Summersa. Co prawda z chwilą, gdy niczym kot z wystającym pęcherzem dała w długą ku murom budynku Instytutu, musiała liczyć się z późniejszym gniewem Cyklopa. Przez moment myślała nawet, iż nad jej głową zaczną śmigać czerwone smugi śmiercionośnych promieni, aczkolwiek po skryciu się za jednym z krzaków, przy okazji o mały włos nie zatrzymując się na biegnącym przed nią Gambitem, stwierdziła, iż dzisiaj jej się upiekło i nie została serem szwajcarskim.
– Musisz mi kiedyś przypomnieć, dlaczego w ogóle słucham twoich porąbanych planów ewakuacji… – sapnęła cicho, marszcząc przy tym lekko zadarty, pokryty drobnymi piegami nos.
– Bien, bien – odparł w taki sposób, jakby bardziej mówił do siebie samego niż do niej.
Zerknął na zegarek, skupiając wzrok na wskazówce sekundowej, chociaż i tak bardziej polegał na własnej intuicji. Chronometr twierdził, że minęła minuta i około piętnastu sekund, nim szuler zdecydował się wstać i ponownie podjąć bieg. Po chwili stało się jasne, że zwlekał z premedytacją tylko po to, by przebiec dziesięć metrów od zdenerwowanego Scotta, który przed momentem zauważył, że znaczna część zasobów ludzkich ulotniła się z miejsca zbiórki.
– Właśnie włamuję się do własnego domu. – Po drugiej próbie szarpnięcia za klamkę tylnych drzwi wyjął z kieszeni cienki drucik i wsunął go do zamka. Wystarczyła chwila krótsza niż potrzeba na jedno porządne ziewnięcie, a charakterystyczny szczęk zapadki obwieścił zwycięstwo nad tymczasową przeszkodą.
– A ja właśnie sobie przypomniałam, że nie powiedziałeś mi, gdzie mnie prowadzisz… – Na widok dewastującego zamek jakichś tylnych drzwi Instytutu szulera, w umyśle Rogue zapaliła się malutka, zarezerwowana wyłącznie dla wybryków Gambita lampka. Ściągnąwszy znacznie ciemne brwi, posłała mężczyźnie zdawkowe spojrzenie, a w jej szmaragdowych ślepiach uformowało się nieme pytanie: zapomniałeś gdzie są drzwi frontowe, skoro musimy włazić do budynku właśnie w ten sposób?
– Zapraszam cię na rajd po podziemiach Instytutu – oznajmił radośnie, otwierając przed nią drzwi (których zamek wcale nie był zdewastowany). – A jeśli przy okazji znajdziemy pomieszczenie z dużym komputerem, który będzie wyglądał jak centrum sterowania wszechświatem, to nie będę miał nic przeciwko.
Szuler gestem wskazał drogę. Instytut znał na wylot. Przynajmniej te poziomy, które mógł legalnie i prawie legalnie odwiedzać. Problem pojawi się tam, gdzie poziom złamanych przepisów zrówna się z liczbą przebytych kroków.
– Remy, twoja dusza romantyka wyraźnie… ewoluowała. Z pewnością wiesz jak zaimponować dziewczynie. – Nie, ona wcale nie zamierzała ironizować. Choć w środku zmagała się z ogromnymi pokładami niezdrowej ciekawości, to na zewnątrz postanowiła zachować pozory, jako takiej neutralności. Ot, aby nie sprawiać mu za dużo radochy. Po chwili wkroczyła pewnie do środka, nie oglądając się na ciemnowłosego mężczyznę. Gdy postawiła stopę na szarych płytkach, którymi wyłożony był niemal cały wąski, podziemny korytarz, te rozbłysły z zadziwiającą mocą, oświetlając drogę wewnątrz tunelu.
– Jak myślisz? Ile kroków muszę przejść, aby uruchomić system alarmowy na terenie całego Instytutu…? – Coś tu zdecydowanie nie grało. Na pewno był w tym wszystkim jakiś mały haczyk. Rogue nie zamierzała dać się pochlastać jakimś wbudowanym w ścienne panele laserom. A przynajmniej nie, jako pierwsza, dlatego też grzecznie zaczekała aż szuler stanął z nią ramię w ramię, wymownym gestem dłoni nakłaniając go do czynienia honorów, a tym samym przewodzenia w ich dwuosobowym stadzie.
– Za komentarz o romantyzmie powinienem kazać ci iść pierwszej i sprawdzić – oznajmił z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Ale jestem człowiekiem pobożnym, który łatwo przebacza bliźnim – dokończył. Teleskopowa tyczka jakby zmaterializowała się w jego dłoni. Ludzkie oko nie było w stanie wyłapać fragmentu, w którym po nią sięgnął.
– Widzimy się po drugiej stronie, ma cherie.
Oba skoki bardziej kojarzyły mu się z grą w rosyjską ruletkę niż z realizowaniem jakiegokolwiek planu. Zdał się jednak na swoje szczęście i gwiazdy. Jeśli naprawdę go kochały, to kilka ton ścian i zaprawy murarskiej nie powinno być dla nich żadną przeszkodą.
Gambit bezpiecznie stanął na szarych płytkach. Zamarł na kilka sekund, nasłuchując alarmu. Te poziomy powinny być naprawdę dobrze zabezpieczone. Do pewnego momentu nawet były i szło im dość opornie. Jednak po skręceniu w boczną odnogę głównego korytarza, a następnie jeszcze w trzy podobne, gdy myślał, że zabłądzili i trzeba się wrócić, wszystko zaczęło iść nadzwyczaj gładko.
Cisza. Jeszcze nigdy cisza nie radowała go aż do tego stopnia. Opanowując euforię dotknął palcami ściany, delikatnie w nią stukając. Wystarczyło znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami od tych śmiercionośnych laserów. Zawsze jakaś była. A takim skrzynką jest naprawdę wszystko jedno, czy dostaną pełny kod, czy po prostu jeden z uniwersalnych sygnałów elektrycznych.
– Niespodzianka, tutaj nie ma nic śmiercionośnego! Chyba, że liczysz mnie.
– Nie martw się, nie liczę. – oświadczyła bezczelnie, posyłając w stronę ciemnowłosego towarzysza wyraźnie rozdrażnione spojrzenie. –Powiedz mi lepiej po coś mnie tu zaciągnął i jaki w tym wszystkim sens? Nadal nie rozumiem, co tu robimy.
Rogue nie lubiła być stawiana w niejasnych sytuacjach, a ta zdawała się niemal idealnie wpasowywać w ów denerwujący schemat. Podążyła za Gambitem z czystej ciekawości, być może również liczyła na coś więcej niż ‘zwykły’ spacer po podziemnych korytarzach Instytutu. Tak czy inaczej zamierzała wydusić z szulera całą prawdę, a żeby mu w tym dopomóc, zajęła się sugestywnym zdejmowaniem materiału rękawiczki z prawej dłoni, uśmiechając się przy tym wyjątkowo upiornie.
– Wymagasz ode mnie uczciwości, ma cherie. To dużo, przynajmniej jak na mnie – Remy zuchwale przysunął się do Anny. Właściwie prosił się o to, żeby go dotknęła. Cóż, nie było to niczym nowym. – Ale chyba nie tylko ja mam problemy z zasadami fair play. – Zniżył głos, bo dźwięk nieprzyjemnie odbijał się od ścian pustego korytarza. Droga, którą przyszli, ginęła w cieniu za zakrętem. Już samo to stwarzało ten osobliwy rodzaj atmosfery, kiedy elektryczność jeży włoski na rękach.
– Nie zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego Xavier zawsze unikał tematu tego, co jest pod Instytutem? A teraz, kiedy mamy mały problem z kuplami Starka, cichaczem zamknął wszystkie pomieszczenia, które wcześniej przed nami chroniło jedynie jego słowo. Powiedz mi, jak on może wymagać, żebyśmy poszli do Mścicieli i uczciwie z nimi porozmawiali, skoro nie pozwala nam zorientować się, co takiego trzymamy pod własnym dachem?
Słowa szulera zmusiły Rogue do głębszego namysłu. Nie była gorącą zwolenniczką teorii spiskowych – zwłaszcza tych odnoszących się do Profesora X, niemniej jednak… Remy mógł mieć rację. Instytut skrywał w sobie wiele osobliwych sekretów, Anna Marie nawet nie sądziła, iż kiedyś odkryje je wszystkie. Być może tajemnice skrywane głęboko w podziemiach budynku mogły mieć znaczący wpływ na przebieg konfliktu. Może nawet i na jego decydujący wynik… Teraz, gdy Rogue odczuła pod stopami solidny grunt, mogła dalej pracować. Szybko ponownie naciągnęła na dłoń czarną rękawiczkę, zręcznie wyminąwszy sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny.
- Teraz ja prowadzę.
– Tu można iść tylko do przodu – zauważył spokojnie, jednak na tyle cicho, by szansa, że nie zostanie usłyszany była wystarczająco duża.
Idąc z tyłu, większą uwagę zwracał na otoczenie. Chociaż doskonale wiedział, że nikogo oprócz nich tu nie ma, jego mózg nie potrafił pogodzić się z tą wiadomością. Gambit odwracał się kilka razy w kierunku z którego, jak się zdawało, dobiegał cichy szelest. Za każdym razem odruchowo chwytał w palce kartę, co zakrawało już na paranoję. Tym bardziej, że nic się tutaj nie poruszało. Może jedynie atomy powietrza. Mimo to nieustannie miał wrażenie, że ktoś na nich patrzy. Wielki Brat nie śpi, on czuwa.
Rogue nie zamierzała przeszkadzać Gambitowi w popadaniu w drobną manię prześladowczą, aczkolwiek, gdy jej oczom ukazał się wyjątkowo obiecujący (nareszcie!) widok, przystanęła gwałtownie w miejscu, kładąc definitywny kres dalszym wędrówkom. Nie musiała tłumaczyć się ze swego dziwnego postępku. Teraz również i szuler mógł zobaczyć, iż z pod niewinnie prezentującego się, ściennego panelu wydobywała się delikatna, niebieska łuna – to chyba wystarczający powód, aby się tym zainteresować?
– Drzwi – zdiagnozował bezbłędnie Gambit. – A ty, ma cherie, chcesz, żebym je dla ciebie otworzył. Avec plaisir... – posłał jej ten charakterystyczny uśmiech, po którym nigdy nie następowało nic politycznie poprawnego.
Prawdę mówiąc, szuler nie był nawet w połowie tak pewny siebie, na jakiego wyglądał. Drzwi otwiera się śmiesznie łatwo, jeśli mają zamek. Nieco trudniej, gdy są zamykane na elektromagnes. Na dłużej trzeba przystanąć przy skanach siatkówki, odciskach palców i głosie. Ale jeśli drzwi są równie gładkie, co ściana obok nich, to pojawia się dość poważny problem. W innej sytuacji po prostu spróbowałby znaleźć inne wejście do pomieszczenia. Ale nie kiedy Rogue przyglądała mu się w taki sposób, jakby wiedziała, że tym razem trafił na zadanie, które przerastało jego złodziejskie umiejętności.
Nie chcąc zdradzić bezsilności, dotknął opuszkami palców drzwi Sezamu. W miejscu, gdzie skóra zetknęła się z chłodnym tworzywem, został świetlisty, niebieskawy ślad, który stopniowo wygasł. Gambit ostrożnie zakreślił na drzwiach jednym pociągnięciem symbol karcianego wina. Rysunek przez chwilę jaśniał na białej powierzchni, po czym stopniowo wtopił się w nią. Zachęcony do dalszych eksperymentów Biały Diabeł przyłożył całą dłoń. Tym razem ślad zajarzył się na zielono, a drzwi wsunęły się w podłogę.
– Voila!
Pierwsze, co Rogue mogła odczuć, gdy zakamuflowane drzwi ustąpiły pod naporem mocy szulera, był ostry, drażniący nozdrza zapach. Formalina…? Anna Marie zmarszczyła delikatnie nos, ozdabiając swe blade oblicze bliżej niezidentyfikowanym grymasem wstrętu. Ta woń wywoływała u niej dziwne uczucie niepokoju, zupełnie tak jakby zaledwie chwila dzieliła ją od przekroczenia progu laboratorium jakiegoś szalonego naukowca. Wzdrygnęła się lekko, niemniej jednak stanęła subtelnie na palcach, aby zaglądając przez ramię Gambita móc zajrzeć do wnętrza ukrytego pomieszczenia. Ujrzała jedno, wielkie NIC. Niebieska łuna należała do automatycznych drzwi. Gdy te zniknęły, wnętrze pokoju zionęło pustką, niczym ogromna, czarna dziura.
- Dlaczego jeszcze nie wszedłeś do środka…? – a dlaczego ona szeptała? Ha, chyba udzielił jej się ten odrobinę napięty nastrój wiszący w powietrzu. Albo po prostu zapach formaliny pozatykał jej zwoje mózgowe.
– Szukam włącznika światła – mruknął, chociaż w rzeczywistości nie poruszył się ani o milimetr. Nie, żeby tchórzył. Po prostu to pomieszczenie wyraźnie nie chciało, żeby wszedł do środka. Do tego coś po raz kolejny poruszyło się kilka metrów za nimi.
– Brzydsi przodem, tak? - Obejrzał się na Rogue, mimo że nie potrzebował jej skinienia na potwierdzenie.
Kiedy obiema stopami przekroczył próg pomieszczenia, światło samo się zapaliło. W normalnej sytuacji szuler zacząłby sprawdzać, co jeszcze tutaj reaguje na dotyk. Wystrój tego miejsca wywarł na nim zbyt duże wrażenie, żeby mógł zajmować się błahostkami. Przed nim biegł wąski korytarz, wyłożony jasnymi płytkami. Po obu jego stronach umieszczono srebrne kapsuły, wysokie na ponad dwa metry, szerokie na ponad metr. Łącznie było ich dwanaście. Wyglądały jak z filmu science-fiction.
Nim Rogue poszła w ślady szulera, przez dobrą minutę zajmowała się zbieraniem szczęki z podłogi. Nie tego spodziewała się ujrzeć. W ogóle nie przypuszczała, iż mieszkańcy Instytutu są na tyle postrzeleni, aby trzymać takie… ‘coś’ w podziemiach budynku. Ona rozumiała, że kwaterują tu mutanci, dziwni i bardzo specyficzni nadludzie, niemniej jednak nawet komiksy o najbardziej zakręconych super bohaterach nie przewidywały podobnych zwrotów akcji.
- To już chyba wolałabym, gdybyś po raz enty zabrał mnie na spacer do ogrodu… - nadal szeptała, aczkolwiek teraz wcale nie zamierzała ukrywać, iż robiła to z powodu swej oczywistej, wszechogarniającej niepewności. Zachciało jej się nowych wrażeń, psia mać… Przełknęła powoli ślinę, w końcu dołączając do Gambita. Gdy wkroczyła do środka, stając tuż, tuż za plecami ciemnowłosego mężczyzny, nikłe światło z korytarza zgasło, sprawiając, iż jedynym obecnie źródłem oświetlenia były wmontowane w posadzkę pomieszczenia drobne świetliki, i zielonkawa łuna bijąca od wszystkich, dwunastu kapsuł. Upiorna i paskudna sceneria, nawet jak na możliwości X-menów.
– Rutyna zabija – odparł, ale nie zdążył już sprecyzować kogo (lub co).
Niektóre guziki aż się proszą, żeby je wcisnąć. A nawet jeśli nie, to "co by było, gdyby" jest ulubioną zabawą każdego przedstawiciela płci męskiej na tej planecie. Dlatego Remy nawet się nie zastanowił przed naciśnięciem jedynego przycisku na pierwszej kapsule z lewej.
Syk jak przy otwieraniu śluzy, jasne światło, trochę dymu i chłód, jakby nagle znaleźli się gdzieś na przedsionku Syberii. Dwie sekundy potem blask odrobinę stracił na intensywności, co oczy Remy'ego przyjęły z ulgą. Przetarł je i natychmiast zaczął żałować powrotu normalnego spektrum widzenia.
Stalowa obudowa kapsuły rozsunęła się na boki, odsłaniając trzewia. Albo i gorzej. Przezroczysty pojemnik wypełniony był żółtozielonym płynem, zestawem wąskich kanalików oraz ciałem, do którego podczepiono kanaliki. Ktokolwiek to był, przypominał na pierwszy rzut oka ogromny płód, unoszący się bezwładnie w wodzie. Gambit próbował odwrócić wzrok, jednak coś nakazywało mu patrzeć dalej. Zdołał stwierdzić, że ciało należało do chudego mężczyzny, całkowicie pozbawionego owłosienia. Skórę miał przerażająco cienką, przezierała przez nią każda żyła. Remy próbował wyobrazić sobie, jak może wyglądać twarz tego człowieka. Jednak wyobraźnia odmawiała współpracy, broniąc tym samym drogi do szaleństwa.
-Remy… – w tej konkretnej sytuacji nawet najcichszy szept zdawał się ciąć nasycone złowrogim niepokojem powietrze niemal z podobną do ryku silników odrzutowców mocą. Drobna dłoń Rogue zacisnęła się stanowczo na niewielkim skrawku koszuli ciemnowłosego mężczyzny, jakby w ten odrobinę naiwny sposób próbowała powstrzymać go od stawiania kolejnych, pochopnych kroków. Po jaką cholerę wciskał ten guzik…?!
Z trudem oderwała wzrok od ‘zawartości’ jednej ze srebrzystych kapsuł, zmuszając swe skostniałe nogi, do jako takiej współpracy. Wyminęła ostrożnie zarówno milczącego Gambita, jak i kapsułę z wątłym ciałem obcego jej człowieka, po czym w całej tej plątaninie kabli oraz tonach specjalistycznego sprzętu, odnalazła główny komputer sterujący aparaturą wewnątrz pomieszczenia. Do złudzenia przypominał główne centrum sterowania kosmicznego statku matki. Być może nie znała się na komputerach tak dobrze, jak zawodowy haker, aczkolwiek w dość krótkim czasie zdołała odszukać istotne dla nich informacje.
-Chyba powinieneś to zobaczyć…
Nie chciał już nic oglądać. Pragnął jedynie zamknąć oczy i obserwować ciemność do końca świata. Dzisiaj zobaczył zdecydowanie za dużo. Co gorsza, to przyciągało jego uwagę, zmuszało do odnajdywania coraz to nowych szczegółów. Mimo to Gambit bezwiednie podszedł do Rogue. Miał wrażenie, że to nie on odpowiada teraz za swoje ciało.
– Przełącz to – poprosił, zauważywszy, że na monitorze wyświetlał się identyczny numer, co na oznakowaniu tamtego mutanta. Wolał poczytać o kimś, kto znajdował się w zamkniętej kapsule. Kliknięcie później życzenie szulera się ziściło. Tym razem patrzył na informacje o lokatorze z numerem drugim. Zatem za moment będzie jasne, kto jest w środku pojemnika, jaki Gambit miał po swojej prawej.
Rogue tym czasem nie potrafiła zebrać rozbieganych myśli do jednej, w miarę stabilnej kupki. Nie miała zielonego pojęcia, kim byli ci biedni ludzie, dlaczego są zamknięci w tych dziwacznych kokonach i po jaką cholerę są te wszystkie aparatury? Jedyne, z czego całkiem klarownie zdawała sobie sprawę to to, iż razem z szulerem wdepnęli w bardzo głębokie bagno. Próbowała skupić swą uwagę na danych wyświetlanych na ekranie komputera, niemniej jednak już po chwili, nie mogąc usiedzieć spokojnie w jednym miejscu, odeszła odrobinę dalej od ciemnowłosego mężczyzny, podchodząc krok po kroku do uchylonej kapsuły. Obraz owego nieznajomego zapewne na długi czas zachowa gdzieś głęboko w najciemniejszych zakamarkach swej pamięci. Widok nie napawał optymizmem, aczkolwiek już nie odwróciła wzroku, jak też uczyniła na samym początku. Niestety, dość szybko tego pożałowała. Gdy nachyliła się nad mężczyzną ciut mocniej niż powinna, nagle zdała sobie sprawę, iż jest przez niego przytomnie obserwowana. Minęło dobrych parę sekund, nim zdołała pojąć, iż ta bezdenna, ciemna para oczu spogląda wprost na nią. A gdy już to do niej dotarło, odskoczyła od kapsuły niczym oparzona, wydając z siebie bliżej nieokreślony, zduszony okrzyk.
Gambit automatycznie spojrzał na Rogue, zaniepokojony jej krzykiem. Niepotrzebnie obrócił się tak szybko. Czarne oczy mutanta z kapsuły numer jeden spotkały się ze szkarłatnymi oczami szulera. Mimo dzielącego ich płynu, szkła i odległości, Remy czuł, jak moc więźnia działa na niego. Zapewne była to tylko namiastka pełnego potencjału (jeśli jedynka była choć w połowie tak potężna jak dwójka). Wreszcie więzień zamknął oczy i wrócił do poprzedniej pozycji, z głową przyciśniętą do piersi. Tym razem nie wyglądał już ani trochę groteskowo.
– Cherie, mam nieodparte wrażenie, że Profesor jest nam winien coś więcej niż drobne wyjaśnienie.
-Mówisz…?! –Mruknęła ewidentnie zdenerwowana, a w tonie jej głosu zadźwięczały wyraźne nutki słodkiego niczym miód sarkazmu – A więc na co jeszcze czekamy?
Miała ochotę jak najszybciej się stąd wynieść, a najlepiej w ogóle zapomnieć, iż kiedykolwiek przekroczyła próg owego makabrycznego miejsca. Odsunęła się od nieszczęsnej kapsuły niemal na drugi koniec pomieszczenia, po chwili kierując pośpieszne kroki ku wyjściu. Gdy znalazła się już na korytarzu, pozwoliła sobie odetchnąć, korzystając z okazji, iż Remy pozostał jeszcze w środku i nie ma sposobności dostrzec malujących się na jej obliczu, dość przykrych emocji. Oprócz oczywistej złości oraz naturalnego zagubienia, Rogue odczuwała srogi zawód. Czuła się oszukana. Nie mogła pojąć, jak Xavier mógł ukrywać przed swymi wiernymi, najbardziej zaufanymi uczniami coś tak koszmarnego?
Szuler dołączył do swojej towarzyszki zaraz po tym, jak wyłączył komputer z danymi więźniów i jeszcze raz zlustrował pomieszczenie. Dotychczas nie przejawiał aż takich skłonności do paranoi. Co chwila tłumaczył sobie, że słuch go mami, że nikogo tutaj nie ma. A jednak wrażenie czyjejś obecności pozostawało bardzo silne.
Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie. A nawet gdyby wydały jakiś dźwięk, byłby już za daleko, żeby usłyszeć. Drogę powrotną do głównej części Instytutu przemierzyli może nawet nieco za szybko niż wymagała tego sytuacja. Bez zbędnego namysłu Gambit otworzył drzwi gabinetu Xaviera. Profesor nie miał w zwyczaju zamykać się na zasuwkę.
– To, że drzwi są otwarte nie znaczy, że masz w nie nie zapukać, Remy – odezwał się Xavier, podnosząc wzrok znad dokumentów.
– Profesorze, chyba powinniśmy porozmawiać. Na przykład o zaufaniu, podziemiach i uwięzionych mutantach.
– Nie miałem żadnego wyboru – zaczął Charles tym swoim głębokim, uspokajającym tonem. Chciał użyć telepatii, za późno przypomniał sobie, że umysł Gambita nie wpuszcza telepatów do środka.
– To nie jest odpowiedź na zadane przez nas pytanie, Profesorze.
Powiało chłodem. Gdy oblicze Anny Marie stężało pod wpływem targających nią emocji, w zielonych oczach kobiety błysnęła wyraźna determinacja. Chciała poznać całą prawdę, choć zdawała sobie sprawę, iż w starciu z telepatycznymi umiejętnościami Xaviera nie ma żadnych szans. Na szczęście Remy miał na tyle twardy łeb, aby chociaż on nie utracił zmysłów.
– Jutro. – Charles schował dokumenty do szuflady biurka i zaczął układać długopisy na skraju blatu. Gambit jeszcze nigdy nie widział go tak bardzo zdenerwowanego.
– Orzeczenia jeszcze nikogo nie ugryzły. Jutro co?
– Jutro wszystko wyjaśnię. W obecności pozostałych X-men'ów. Do rana musi wystarczyć wam informacja, że nie miałem żadnego wyboru.
Gestem odprawił mutantów. I bez tego trafiliby do drzwi.
Rogue zawahała się. Nie chciała dać się tak łatwo spławić, ale z drugiej strony, czy urządzenie mu karczemnej awantury, aby na pewno pomoże im w rozwiązaniu wszelkich wątpliwości? Zagryzła lekko dolną wargę, uparcie świdrując spojrzeniem swych zielonych ślepi oblicze Profesora. Nic to jednak nie wskórało – w końcu nie była żadną panną Grey, aby móc, chociaż podjąć próbę zajrzenia mu do jego umysłu. Cóż innego mogli uczynić? Najwyraźniej zburzyli spokój swego protektora, oby to wystarczyło, aby dowiedzieć się całej prawdy.
– Chyba potrzebuję długich wakacji Remy. – taka właśnie była jej pierwsza myśl, gdy drzwi od schludnego gabinetu Xaviera zatrzasnęły się z hukiem za ich plecami. – Albo przynajmniej terapii u jakiegoś dobrego psychologa. – Mruknęła ciszej. Jeszcze nie daj Boże przyjdzie dzień, iż zacznie wrzeszczeć na widok szafek kuchennych, z obawy, iż odnajdzie w nich zahibernowane ciała obcych mutantów.
– Kiedy tylko skończymy wojnę, zabiorę cię do Paryża. Idę o zakład, że nigdy nie stałaś na samym szczycie Notre Dame – powiedział w roztargnieniu. Wyraźnie coś chodziło mu po głowie. – Opuszczam cię na trochę, cherie. Będziesz miała dość czasu, żeby znaleźć sobie dobrego psychologa i umówić się na wizytę.
Piotr Rasputin odznaczał się zdrowym rozsądkiem i doskonale o tym wiedział. Dlatego niejednokrotnie powoływał się nań. A już zwłaszcza wtedy, gdy nazywał innych wariatami. W przypadku Remy'ego LeBeau nie miał już nawet siły na powtarzanie swojej teorii. Właśnie z tego powodu jedynie machnął ręką, słysząc kolejny abstrakcyjny plan szulera i zgodził się od razu. Idea czekania przy wejściu do tej części podziemi Instytutu wydawała się pozbawiona sensu, ale przynajmniej nie musiał recytować zasad bezpieczeństwa.
– Powiedz mi jeszcze raz – poprosił Piotr w trakcie drugiej godziny czekania. – Dlaczego tutaj stoimy?
– Bo słuch mnie nie zawodzi. W tym korytarzu musiało coś być. I pewnie niedługo zechce wrócić – odparł Gambit, po czym znów zapadło długie milczenie.
Wychodzili z założenia, że każdy nadprogramowy cień to ich ofiara. Dlatego Od chwili, gdy na końcu korytarza dostrzegli ruch do momentu, w którym czerwona smuga przecięła powietrze, minął zaledwie ułamek sekundy. Niewątpliwie kobiecy pisk stanowił niezbity dowód na to, że Remy jednak jeszcze nie oszalał.
– Putain! – zaklął Biały Diabeł, widząc, kogo ma za przeciwnika.
– Tak się teraz wita damy? – zadrwiła Mistique, wymierzając kopniaka w lewy bark mężczyzny. Nie zamierzał pozostać dłużny.
Walka nie trwała tak długo, by Gambit mógł uznać, że zrewanżował się już za wizytę w laboratorium. Pierwszy wybuch sprowadził resztę X-men'ów. Szuler poczuł, jak coś ciężkiego odpycha go do tyłu i ciska o ścianę. Kątem oka zauważył, jak z tego samego powodu Colossus wypuszcza żebra Misitque z żelaznego uścisku. Mutantka bez przytomności osunęła się na podłogę. Przed upadkiem powstrzymały ją jedynie czyjeś zdolności telepatyczne.
***
Ciche pikanie specjalistycznej aparatury przyprawiało ciemnowłosą kobietę o nieprzyjemne ciarki. Od zawsze miała straszliwą alergię na lekarzy, szpitale, oraz wszystko, co tylko ze służbą zdrowia związane. Właściwie pojawiła się tu, w medycznej izolatce Instytutu, całkowicie wbrew własnemu zdrowemu rozsądkowi. Nie powinna tu zaglądać, nie tylko z powodu wrogiego dla siebie otoczenia, ale także przez osobę, nad którą ‘czuwała’ już od dobrej godziny. Z początku jedynie stała za grubą, oszkloną ścianą, obserwując uśpione oblicze niegroźnej w tej chwili Raven Darkhölme. Dopiero parę minut temu udało jej się przekroczyć próg sterylnej izolatki, podchodząc bliżej łóżka, na którym spoczywała nadal nieprzytomna kobieta.
Remy miał rację. Wtedy, gdy weszli do podziemi, ktoś ich obserwował – Rogue nie mogła jednak przypuszczać, iż była to jej własna, przybrana matka. Nie rozumiała, dlaczego włamała się na teren Instytutu i nawet nie chciała sobie wyobrażać, ile mogła mieć wspólnego z tajemnicą Charlesa Xaviera. Niestety Anna Marie miała mnóstwo czasu, aby poznać Mystique – dlatego mogła przypuszczać, iż powody, dla których się tu znalazła ani trochę nie przypadną jej do gustu.
Zerknęła na zegar, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie ósmej trzydzieści trzy. Za niespełna pół godziny Profesor Xavier wyjaśni im wszystkim, dlaczego w podziemiach Instytutu znajdowało się laboratorium, o którego istnieniu nie wiedział nawet wszechwiedzący Scott Summers. Teraz już wszyscy mutanci szeptali między sobą dokładnie o tym samym – o sekrecie, mogącym raz na zawsze przekreślić szansę X-menów na normalne, społeczne funkcjonowanie. Powinna już iść, jeśli chciała przedtem zamienić parę słów z Gambitem. I tak niepotrzebnie się tu fatygowała. Pieprzona sentymentalistka. Posłała w stronę, jak mogło się wydawać, pogrążonej we śnie mutantki bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym odwróciła się w kierunku oszklonych drzwi, aby raz na zawsze opuścić pomieszczenie izolatki. Nim jednak postawiła krok do przodu, poczuła jak czyjeś chłodne palce bez najmniejszych oporów zaciskają się wokół jej lewego nadgarstka. Gwałtownie stanęła w miejscu, czując jak jej własne serce dosłownie zamiera. Trwało to zaledwie dwie, może trzy sekundy. W końcu, nie ukrywając swego zaskoczenia wymieszanego z dość wyraźną nutką wstrętu, odwróciła się ku dawnej piastunce. Natychmiast gorzko tego pożałowała, niemal w tej samej chwili, gdy napotkała spojrzenie pary hipnotyzujących, żółtych ślepi.
- Nim ponownie mnie opuścisz Anno… - wargi Mystique zadrżały lekko, zdradzając irracjonalne rozbawienie niebieskoskórej mutantki - … przekaż, proszę, swemu wybrankowi, iż jest już za późno. Świat wie… wie o wszystkim.
Remy znowu śnił o starej szkole rozwiązywania poważnych problemów, tak, jak lubił. We śnie znowu musiał pofatygować się osobiście do Kairu, spóźnić się na przyjęcie urodzinowe żony niemieckiego ambasadora, wypić toast za jej zdrowie, a w międzyczasie wejść w posiadanie jednego z prezentów, jakie dostała solenizantka. Dopiero znacznie później miało okazać się, że pięćsetletnia kolia rzeczywiście była na swój sposób przeklęta i nie stałoby się nic złego, gdyby wpadła w ręce pospolitych złodziejaszków. Tak wyglądały prawdziwe złote czasy. Obecnie wszystko dało się osiągnąć jedną ręką wklepując sekwencję cyfr i liter do komputera, a drugą jedząc kanapkę z serem.
Jak tak dalej pójdzie, z własnej woli zostanie emerytem w wieku dwudziestu pięciu lat. Spakuje manatki, po drodze wstąpi do jakiegoś kasyna, weźmie wynagrodzenie za ratowanie świata, wsiądzie w samolot i wybierze się gdzieś, gdzie jeszcze można znaleźć trochę szacunku dla zawodu złodzieja.
Jedna tylko rzecz nie dawała mu spokoju. W chwili, gdy już miał wskoczyć na najbliższy dach i elegancko uciec z miejsca bójki, sen nagle się wyłączył. Dookoła niego zapanowała ciemność, którą wkrótce rozświetliły dwa szkarłatne punkty. Nie od razu zorientował się, że ma przed sobą parę czerwonych oczu, które już kiedyś widział. I na pewno nie należały do niego.
***
Za oknem wojny nie było jeszcze widać. Zamiast tego obserwowali ją codziennie w telewizji, czytali o tym na pierwszych stronach gazet. Nawet w Vogue pojawił się artykuł o konflikcie bohaterów. Na portalach społecznościowych z zastraszającą prędkością wyrastały fanpage poszczególnych mutantów i nadludzi. Za to portale plotkarskie rozmiłowały się w zestawianiu przeciwników. Zainteresowani mogli zobaczyć, że najprawdopodobniej Scott Summers przegra z Thorem, ale Shadowcat ma niezłe szanse przeciwko Hulkowi.
Wysłuchawszy kolejnej rewelacji (pojawił się filmik, na którym prezydent uspokaja wzburzony naród, a w tle znany polityk dłubie w nosie) Gambit miał wrażenie, że za moment zawroty głowy doprowadzą go do szczytu szaleństwa. W tym domu wariatów nikt nie miał szans zostać przy zdrowych zmysłach.
Tylko jedna rzecz powstrzymywała Białego Diabła przed pożegnaniem paru dobrych znajomych, pomachaniem Summersowi białą chusteczką i wyemigrowaniem na Madagaskar.
– Cherie, nie masz czasem ochoty na małą wycieczkę? – zapytał półgłosem, gdy miłościwie panujący Cyklop przeprowadzał kolejny przegląd zasobów ludzkich.
– O ile nie będzie to kolejne zwiedzanie ogrodu lub włamywanie się teren pokoju Logana, to mogę rozważyć twoją propozycję… – trudno było powiedzieć, aby Rogue wyglądała na wyjątkowo zainteresowaną planami szulera. Przeprowadzając gruntowną kontrolę stanu własnych paznokci nie słuchała nawet rozprawiającego o podstawowych zasadach bezpieczeństwa Summersa, choć gdy ten tylko spoglądał w jej kierunku, natychmiast przybierała poważną minę, kiwając stanowczo głową. Tak, tak dzieci… uczcie się od niej sztuki prawdziwego aktorstwa, a zajdzie naprawdę bardzo daleko.
– Zaufaj mi, tym razem wybierzemy się w zupełnie inne miejsce. Na mój znak powoli dajemy krok w tył, potem następny, a dalej zwiewamy bez śladu.
Gambit przybrał pozycję zasadniczą oraz tak obojętny wyraz twarzy, że nawet przy odrobinie wyobraźni można było uznać, że w najgorszym wypadku po prostu pilnie słucha przepisów. W ten sposób odczekał cały fragment o nieładowaniu telefonów w pobliżu komputerów oraz ograniczeniu zaufania wobec siebie. Zaleca się również specjalne hasła, które pomogą odróżnić kto swój, a kto wróg. Niestety Scott nie pokusił się o zademonstrowanie takiego hasła w użyciu.
– Maintenant – szepnął tuż nad uchem mutantki.
To zadziwiające, jak Rogue szybko potrafiła przebierać nogami, w sytuacji, gdy ma ona szansę uniknąć słuchania dalszego wykładu autorstwa Profesora Summersa. Co prawda z chwilą, gdy niczym kot z wystającym pęcherzem dała w długą ku murom budynku Instytutu, musiała liczyć się z późniejszym gniewem Cyklopa. Przez moment myślała nawet, iż nad jej głową zaczną śmigać czerwone smugi śmiercionośnych promieni, aczkolwiek po skryciu się za jednym z krzaków, przy okazji o mały włos nie zatrzymując się na biegnącym przed nią Gambitem, stwierdziła, iż dzisiaj jej się upiekło i nie została serem szwajcarskim.
– Musisz mi kiedyś przypomnieć, dlaczego w ogóle słucham twoich porąbanych planów ewakuacji… – sapnęła cicho, marszcząc przy tym lekko zadarty, pokryty drobnymi piegami nos.
– Bien, bien – odparł w taki sposób, jakby bardziej mówił do siebie samego niż do niej.
Zerknął na zegarek, skupiając wzrok na wskazówce sekundowej, chociaż i tak bardziej polegał na własnej intuicji. Chronometr twierdził, że minęła minuta i około piętnastu sekund, nim szuler zdecydował się wstać i ponownie podjąć bieg. Po chwili stało się jasne, że zwlekał z premedytacją tylko po to, by przebiec dziesięć metrów od zdenerwowanego Scotta, który przed momentem zauważył, że znaczna część zasobów ludzkich ulotniła się z miejsca zbiórki.
– Właśnie włamuję się do własnego domu. – Po drugiej próbie szarpnięcia za klamkę tylnych drzwi wyjął z kieszeni cienki drucik i wsunął go do zamka. Wystarczyła chwila krótsza niż potrzeba na jedno porządne ziewnięcie, a charakterystyczny szczęk zapadki obwieścił zwycięstwo nad tymczasową przeszkodą.
– A ja właśnie sobie przypomniałam, że nie powiedziałeś mi, gdzie mnie prowadzisz… – Na widok dewastującego zamek jakichś tylnych drzwi Instytutu szulera, w umyśle Rogue zapaliła się malutka, zarezerwowana wyłącznie dla wybryków Gambita lampka. Ściągnąwszy znacznie ciemne brwi, posłała mężczyźnie zdawkowe spojrzenie, a w jej szmaragdowych ślepiach uformowało się nieme pytanie: zapomniałeś gdzie są drzwi frontowe, skoro musimy włazić do budynku właśnie w ten sposób?
– Zapraszam cię na rajd po podziemiach Instytutu – oznajmił radośnie, otwierając przed nią drzwi (których zamek wcale nie był zdewastowany). – A jeśli przy okazji znajdziemy pomieszczenie z dużym komputerem, który będzie wyglądał jak centrum sterowania wszechświatem, to nie będę miał nic przeciwko.
Szuler gestem wskazał drogę. Instytut znał na wylot. Przynajmniej te poziomy, które mógł legalnie i prawie legalnie odwiedzać. Problem pojawi się tam, gdzie poziom złamanych przepisów zrówna się z liczbą przebytych kroków.
– Remy, twoja dusza romantyka wyraźnie… ewoluowała. Z pewnością wiesz jak zaimponować dziewczynie. – Nie, ona wcale nie zamierzała ironizować. Choć w środku zmagała się z ogromnymi pokładami niezdrowej ciekawości, to na zewnątrz postanowiła zachować pozory, jako takiej neutralności. Ot, aby nie sprawiać mu za dużo radochy. Po chwili wkroczyła pewnie do środka, nie oglądając się na ciemnowłosego mężczyznę. Gdy postawiła stopę na szarych płytkach, którymi wyłożony był niemal cały wąski, podziemny korytarz, te rozbłysły z zadziwiającą mocą, oświetlając drogę wewnątrz tunelu.
– Jak myślisz? Ile kroków muszę przejść, aby uruchomić system alarmowy na terenie całego Instytutu…? – Coś tu zdecydowanie nie grało. Na pewno był w tym wszystkim jakiś mały haczyk. Rogue nie zamierzała dać się pochlastać jakimś wbudowanym w ścienne panele laserom. A przynajmniej nie, jako pierwsza, dlatego też grzecznie zaczekała aż szuler stanął z nią ramię w ramię, wymownym gestem dłoni nakłaniając go do czynienia honorów, a tym samym przewodzenia w ich dwuosobowym stadzie.
– Za komentarz o romantyzmie powinienem kazać ci iść pierwszej i sprawdzić – oznajmił z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Ale jestem człowiekiem pobożnym, który łatwo przebacza bliźnim – dokończył. Teleskopowa tyczka jakby zmaterializowała się w jego dłoni. Ludzkie oko nie było w stanie wyłapać fragmentu, w którym po nią sięgnął.
– Widzimy się po drugiej stronie, ma cherie.
Oba skoki bardziej kojarzyły mu się z grą w rosyjską ruletkę niż z realizowaniem jakiegokolwiek planu. Zdał się jednak na swoje szczęście i gwiazdy. Jeśli naprawdę go kochały, to kilka ton ścian i zaprawy murarskiej nie powinno być dla nich żadną przeszkodą.
Gambit bezpiecznie stanął na szarych płytkach. Zamarł na kilka sekund, nasłuchując alarmu. Te poziomy powinny być naprawdę dobrze zabezpieczone. Do pewnego momentu nawet były i szło im dość opornie. Jednak po skręceniu w boczną odnogę głównego korytarza, a następnie jeszcze w trzy podobne, gdy myślał, że zabłądzili i trzeba się wrócić, wszystko zaczęło iść nadzwyczaj gładko.
Cisza. Jeszcze nigdy cisza nie radowała go aż do tego stopnia. Opanowując euforię dotknął palcami ściany, delikatnie w nią stukając. Wystarczyło znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami od tych śmiercionośnych laserów. Zawsze jakaś była. A takim skrzynką jest naprawdę wszystko jedno, czy dostaną pełny kod, czy po prostu jeden z uniwersalnych sygnałów elektrycznych.
– Niespodzianka, tutaj nie ma nic śmiercionośnego! Chyba, że liczysz mnie.
– Nie martw się, nie liczę. – oświadczyła bezczelnie, posyłając w stronę ciemnowłosego towarzysza wyraźnie rozdrażnione spojrzenie. –Powiedz mi lepiej po coś mnie tu zaciągnął i jaki w tym wszystkim sens? Nadal nie rozumiem, co tu robimy.
Rogue nie lubiła być stawiana w niejasnych sytuacjach, a ta zdawała się niemal idealnie wpasowywać w ów denerwujący schemat. Podążyła za Gambitem z czystej ciekawości, być może również liczyła na coś więcej niż ‘zwykły’ spacer po podziemnych korytarzach Instytutu. Tak czy inaczej zamierzała wydusić z szulera całą prawdę, a żeby mu w tym dopomóc, zajęła się sugestywnym zdejmowaniem materiału rękawiczki z prawej dłoni, uśmiechając się przy tym wyjątkowo upiornie.
– Wymagasz ode mnie uczciwości, ma cherie. To dużo, przynajmniej jak na mnie – Remy zuchwale przysunął się do Anny. Właściwie prosił się o to, żeby go dotknęła. Cóż, nie było to niczym nowym. – Ale chyba nie tylko ja mam problemy z zasadami fair play. – Zniżył głos, bo dźwięk nieprzyjemnie odbijał się od ścian pustego korytarza. Droga, którą przyszli, ginęła w cieniu za zakrętem. Już samo to stwarzało ten osobliwy rodzaj atmosfery, kiedy elektryczność jeży włoski na rękach.
– Nie zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego Xavier zawsze unikał tematu tego, co jest pod Instytutem? A teraz, kiedy mamy mały problem z kuplami Starka, cichaczem zamknął wszystkie pomieszczenia, które wcześniej przed nami chroniło jedynie jego słowo. Powiedz mi, jak on może wymagać, żebyśmy poszli do Mścicieli i uczciwie z nimi porozmawiali, skoro nie pozwala nam zorientować się, co takiego trzymamy pod własnym dachem?
Słowa szulera zmusiły Rogue do głębszego namysłu. Nie była gorącą zwolenniczką teorii spiskowych – zwłaszcza tych odnoszących się do Profesora X, niemniej jednak… Remy mógł mieć rację. Instytut skrywał w sobie wiele osobliwych sekretów, Anna Marie nawet nie sądziła, iż kiedyś odkryje je wszystkie. Być może tajemnice skrywane głęboko w podziemiach budynku mogły mieć znaczący wpływ na przebieg konfliktu. Może nawet i na jego decydujący wynik… Teraz, gdy Rogue odczuła pod stopami solidny grunt, mogła dalej pracować. Szybko ponownie naciągnęła na dłoń czarną rękawiczkę, zręcznie wyminąwszy sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny.
- Teraz ja prowadzę.
– Tu można iść tylko do przodu – zauważył spokojnie, jednak na tyle cicho, by szansa, że nie zostanie usłyszany była wystarczająco duża.
Idąc z tyłu, większą uwagę zwracał na otoczenie. Chociaż doskonale wiedział, że nikogo oprócz nich tu nie ma, jego mózg nie potrafił pogodzić się z tą wiadomością. Gambit odwracał się kilka razy w kierunku z którego, jak się zdawało, dobiegał cichy szelest. Za każdym razem odruchowo chwytał w palce kartę, co zakrawało już na paranoję. Tym bardziej, że nic się tutaj nie poruszało. Może jedynie atomy powietrza. Mimo to nieustannie miał wrażenie, że ktoś na nich patrzy. Wielki Brat nie śpi, on czuwa.
Rogue nie zamierzała przeszkadzać Gambitowi w popadaniu w drobną manię prześladowczą, aczkolwiek, gdy jej oczom ukazał się wyjątkowo obiecujący (nareszcie!) widok, przystanęła gwałtownie w miejscu, kładąc definitywny kres dalszym wędrówkom. Nie musiała tłumaczyć się ze swego dziwnego postępku. Teraz również i szuler mógł zobaczyć, iż z pod niewinnie prezentującego się, ściennego panelu wydobywała się delikatna, niebieska łuna – to chyba wystarczający powód, aby się tym zainteresować?
– Drzwi – zdiagnozował bezbłędnie Gambit. – A ty, ma cherie, chcesz, żebym je dla ciebie otworzył. Avec plaisir... – posłał jej ten charakterystyczny uśmiech, po którym nigdy nie następowało nic politycznie poprawnego.
Prawdę mówiąc, szuler nie był nawet w połowie tak pewny siebie, na jakiego wyglądał. Drzwi otwiera się śmiesznie łatwo, jeśli mają zamek. Nieco trudniej, gdy są zamykane na elektromagnes. Na dłużej trzeba przystanąć przy skanach siatkówki, odciskach palców i głosie. Ale jeśli drzwi są równie gładkie, co ściana obok nich, to pojawia się dość poważny problem. W innej sytuacji po prostu spróbowałby znaleźć inne wejście do pomieszczenia. Ale nie kiedy Rogue przyglądała mu się w taki sposób, jakby wiedziała, że tym razem trafił na zadanie, które przerastało jego złodziejskie umiejętności.
Nie chcąc zdradzić bezsilności, dotknął opuszkami palców drzwi Sezamu. W miejscu, gdzie skóra zetknęła się z chłodnym tworzywem, został świetlisty, niebieskawy ślad, który stopniowo wygasł. Gambit ostrożnie zakreślił na drzwiach jednym pociągnięciem symbol karcianego wina. Rysunek przez chwilę jaśniał na białej powierzchni, po czym stopniowo wtopił się w nią. Zachęcony do dalszych eksperymentów Biały Diabeł przyłożył całą dłoń. Tym razem ślad zajarzył się na zielono, a drzwi wsunęły się w podłogę.
– Voila!
Pierwsze, co Rogue mogła odczuć, gdy zakamuflowane drzwi ustąpiły pod naporem mocy szulera, był ostry, drażniący nozdrza zapach. Formalina…? Anna Marie zmarszczyła delikatnie nos, ozdabiając swe blade oblicze bliżej niezidentyfikowanym grymasem wstrętu. Ta woń wywoływała u niej dziwne uczucie niepokoju, zupełnie tak jakby zaledwie chwila dzieliła ją od przekroczenia progu laboratorium jakiegoś szalonego naukowca. Wzdrygnęła się lekko, niemniej jednak stanęła subtelnie na palcach, aby zaglądając przez ramię Gambita móc zajrzeć do wnętrza ukrytego pomieszczenia. Ujrzała jedno, wielkie NIC. Niebieska łuna należała do automatycznych drzwi. Gdy te zniknęły, wnętrze pokoju zionęło pustką, niczym ogromna, czarna dziura.
- Dlaczego jeszcze nie wszedłeś do środka…? – a dlaczego ona szeptała? Ha, chyba udzielił jej się ten odrobinę napięty nastrój wiszący w powietrzu. Albo po prostu zapach formaliny pozatykał jej zwoje mózgowe.
– Szukam włącznika światła – mruknął, chociaż w rzeczywistości nie poruszył się ani o milimetr. Nie, żeby tchórzył. Po prostu to pomieszczenie wyraźnie nie chciało, żeby wszedł do środka. Do tego coś po raz kolejny poruszyło się kilka metrów za nimi.
– Brzydsi przodem, tak? - Obejrzał się na Rogue, mimo że nie potrzebował jej skinienia na potwierdzenie.
Kiedy obiema stopami przekroczył próg pomieszczenia, światło samo się zapaliło. W normalnej sytuacji szuler zacząłby sprawdzać, co jeszcze tutaj reaguje na dotyk. Wystrój tego miejsca wywarł na nim zbyt duże wrażenie, żeby mógł zajmować się błahostkami. Przed nim biegł wąski korytarz, wyłożony jasnymi płytkami. Po obu jego stronach umieszczono srebrne kapsuły, wysokie na ponad dwa metry, szerokie na ponad metr. Łącznie było ich dwanaście. Wyglądały jak z filmu science-fiction.
Nim Rogue poszła w ślady szulera, przez dobrą minutę zajmowała się zbieraniem szczęki z podłogi. Nie tego spodziewała się ujrzeć. W ogóle nie przypuszczała, iż mieszkańcy Instytutu są na tyle postrzeleni, aby trzymać takie… ‘coś’ w podziemiach budynku. Ona rozumiała, że kwaterują tu mutanci, dziwni i bardzo specyficzni nadludzie, niemniej jednak nawet komiksy o najbardziej zakręconych super bohaterach nie przewidywały podobnych zwrotów akcji.
- To już chyba wolałabym, gdybyś po raz enty zabrał mnie na spacer do ogrodu… - nadal szeptała, aczkolwiek teraz wcale nie zamierzała ukrywać, iż robiła to z powodu swej oczywistej, wszechogarniającej niepewności. Zachciało jej się nowych wrażeń, psia mać… Przełknęła powoli ślinę, w końcu dołączając do Gambita. Gdy wkroczyła do środka, stając tuż, tuż za plecami ciemnowłosego mężczyzny, nikłe światło z korytarza zgasło, sprawiając, iż jedynym obecnie źródłem oświetlenia były wmontowane w posadzkę pomieszczenia drobne świetliki, i zielonkawa łuna bijąca od wszystkich, dwunastu kapsuł. Upiorna i paskudna sceneria, nawet jak na możliwości X-menów.
– Rutyna zabija – odparł, ale nie zdążył już sprecyzować kogo (lub co).
Niektóre guziki aż się proszą, żeby je wcisnąć. A nawet jeśli nie, to "co by było, gdyby" jest ulubioną zabawą każdego przedstawiciela płci męskiej na tej planecie. Dlatego Remy nawet się nie zastanowił przed naciśnięciem jedynego przycisku na pierwszej kapsule z lewej.
Syk jak przy otwieraniu śluzy, jasne światło, trochę dymu i chłód, jakby nagle znaleźli się gdzieś na przedsionku Syberii. Dwie sekundy potem blask odrobinę stracił na intensywności, co oczy Remy'ego przyjęły z ulgą. Przetarł je i natychmiast zaczął żałować powrotu normalnego spektrum widzenia.
Stalowa obudowa kapsuły rozsunęła się na boki, odsłaniając trzewia. Albo i gorzej. Przezroczysty pojemnik wypełniony był żółtozielonym płynem, zestawem wąskich kanalików oraz ciałem, do którego podczepiono kanaliki. Ktokolwiek to był, przypominał na pierwszy rzut oka ogromny płód, unoszący się bezwładnie w wodzie. Gambit próbował odwrócić wzrok, jednak coś nakazywało mu patrzeć dalej. Zdołał stwierdzić, że ciało należało do chudego mężczyzny, całkowicie pozbawionego owłosienia. Skórę miał przerażająco cienką, przezierała przez nią każda żyła. Remy próbował wyobrazić sobie, jak może wyglądać twarz tego człowieka. Jednak wyobraźnia odmawiała współpracy, broniąc tym samym drogi do szaleństwa.
-Remy… – w tej konkretnej sytuacji nawet najcichszy szept zdawał się ciąć nasycone złowrogim niepokojem powietrze niemal z podobną do ryku silników odrzutowców mocą. Drobna dłoń Rogue zacisnęła się stanowczo na niewielkim skrawku koszuli ciemnowłosego mężczyzny, jakby w ten odrobinę naiwny sposób próbowała powstrzymać go od stawiania kolejnych, pochopnych kroków. Po jaką cholerę wciskał ten guzik…?!
Z trudem oderwała wzrok od ‘zawartości’ jednej ze srebrzystych kapsuł, zmuszając swe skostniałe nogi, do jako takiej współpracy. Wyminęła ostrożnie zarówno milczącego Gambita, jak i kapsułę z wątłym ciałem obcego jej człowieka, po czym w całej tej plątaninie kabli oraz tonach specjalistycznego sprzętu, odnalazła główny komputer sterujący aparaturą wewnątrz pomieszczenia. Do złudzenia przypominał główne centrum sterowania kosmicznego statku matki. Być może nie znała się na komputerach tak dobrze, jak zawodowy haker, aczkolwiek w dość krótkim czasie zdołała odszukać istotne dla nich informacje.
-Chyba powinieneś to zobaczyć…
Nie chciał już nic oglądać. Pragnął jedynie zamknąć oczy i obserwować ciemność do końca świata. Dzisiaj zobaczył zdecydowanie za dużo. Co gorsza, to przyciągało jego uwagę, zmuszało do odnajdywania coraz to nowych szczegółów. Mimo to Gambit bezwiednie podszedł do Rogue. Miał wrażenie, że to nie on odpowiada teraz za swoje ciało.
– Przełącz to – poprosił, zauważywszy, że na monitorze wyświetlał się identyczny numer, co na oznakowaniu tamtego mutanta. Wolał poczytać o kimś, kto znajdował się w zamkniętej kapsule. Kliknięcie później życzenie szulera się ziściło. Tym razem patrzył na informacje o lokatorze z numerem drugim. Zatem za moment będzie jasne, kto jest w środku pojemnika, jaki Gambit miał po swojej prawej.
Rogue tym czasem nie potrafiła zebrać rozbieganych myśli do jednej, w miarę stabilnej kupki. Nie miała zielonego pojęcia, kim byli ci biedni ludzie, dlaczego są zamknięci w tych dziwacznych kokonach i po jaką cholerę są te wszystkie aparatury? Jedyne, z czego całkiem klarownie zdawała sobie sprawę to to, iż razem z szulerem wdepnęli w bardzo głębokie bagno. Próbowała skupić swą uwagę na danych wyświetlanych na ekranie komputera, niemniej jednak już po chwili, nie mogąc usiedzieć spokojnie w jednym miejscu, odeszła odrobinę dalej od ciemnowłosego mężczyzny, podchodząc krok po kroku do uchylonej kapsuły. Obraz owego nieznajomego zapewne na długi czas zachowa gdzieś głęboko w najciemniejszych zakamarkach swej pamięci. Widok nie napawał optymizmem, aczkolwiek już nie odwróciła wzroku, jak też uczyniła na samym początku. Niestety, dość szybko tego pożałowała. Gdy nachyliła się nad mężczyzną ciut mocniej niż powinna, nagle zdała sobie sprawę, iż jest przez niego przytomnie obserwowana. Minęło dobrych parę sekund, nim zdołała pojąć, iż ta bezdenna, ciemna para oczu spogląda wprost na nią. A gdy już to do niej dotarło, odskoczyła od kapsuły niczym oparzona, wydając z siebie bliżej nieokreślony, zduszony okrzyk.
Gambit automatycznie spojrzał na Rogue, zaniepokojony jej krzykiem. Niepotrzebnie obrócił się tak szybko. Czarne oczy mutanta z kapsuły numer jeden spotkały się ze szkarłatnymi oczami szulera. Mimo dzielącego ich płynu, szkła i odległości, Remy czuł, jak moc więźnia działa na niego. Zapewne była to tylko namiastka pełnego potencjału (jeśli jedynka była choć w połowie tak potężna jak dwójka). Wreszcie więzień zamknął oczy i wrócił do poprzedniej pozycji, z głową przyciśniętą do piersi. Tym razem nie wyglądał już ani trochę groteskowo.
– Cherie, mam nieodparte wrażenie, że Profesor jest nam winien coś więcej niż drobne wyjaśnienie.
-Mówisz…?! –Mruknęła ewidentnie zdenerwowana, a w tonie jej głosu zadźwięczały wyraźne nutki słodkiego niczym miód sarkazmu – A więc na co jeszcze czekamy?
Miała ochotę jak najszybciej się stąd wynieść, a najlepiej w ogóle zapomnieć, iż kiedykolwiek przekroczyła próg owego makabrycznego miejsca. Odsunęła się od nieszczęsnej kapsuły niemal na drugi koniec pomieszczenia, po chwili kierując pośpieszne kroki ku wyjściu. Gdy znalazła się już na korytarzu, pozwoliła sobie odetchnąć, korzystając z okazji, iż Remy pozostał jeszcze w środku i nie ma sposobności dostrzec malujących się na jej obliczu, dość przykrych emocji. Oprócz oczywistej złości oraz naturalnego zagubienia, Rogue odczuwała srogi zawód. Czuła się oszukana. Nie mogła pojąć, jak Xavier mógł ukrywać przed swymi wiernymi, najbardziej zaufanymi uczniami coś tak koszmarnego?
Szuler dołączył do swojej towarzyszki zaraz po tym, jak wyłączył komputer z danymi więźniów i jeszcze raz zlustrował pomieszczenie. Dotychczas nie przejawiał aż takich skłonności do paranoi. Co chwila tłumaczył sobie, że słuch go mami, że nikogo tutaj nie ma. A jednak wrażenie czyjejś obecności pozostawało bardzo silne.
Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie. A nawet gdyby wydały jakiś dźwięk, byłby już za daleko, żeby usłyszeć. Drogę powrotną do głównej części Instytutu przemierzyli może nawet nieco za szybko niż wymagała tego sytuacja. Bez zbędnego namysłu Gambit otworzył drzwi gabinetu Xaviera. Profesor nie miał w zwyczaju zamykać się na zasuwkę.
– To, że drzwi są otwarte nie znaczy, że masz w nie nie zapukać, Remy – odezwał się Xavier, podnosząc wzrok znad dokumentów.
– Profesorze, chyba powinniśmy porozmawiać. Na przykład o zaufaniu, podziemiach i uwięzionych mutantach.
– Nie miałem żadnego wyboru – zaczął Charles tym swoim głębokim, uspokajającym tonem. Chciał użyć telepatii, za późno przypomniał sobie, że umysł Gambita nie wpuszcza telepatów do środka.
– To nie jest odpowiedź na zadane przez nas pytanie, Profesorze.
Powiało chłodem. Gdy oblicze Anny Marie stężało pod wpływem targających nią emocji, w zielonych oczach kobiety błysnęła wyraźna determinacja. Chciała poznać całą prawdę, choć zdawała sobie sprawę, iż w starciu z telepatycznymi umiejętnościami Xaviera nie ma żadnych szans. Na szczęście Remy miał na tyle twardy łeb, aby chociaż on nie utracił zmysłów.
– Jutro. – Charles schował dokumenty do szuflady biurka i zaczął układać długopisy na skraju blatu. Gambit jeszcze nigdy nie widział go tak bardzo zdenerwowanego.
– Orzeczenia jeszcze nikogo nie ugryzły. Jutro co?
– Jutro wszystko wyjaśnię. W obecności pozostałych X-men'ów. Do rana musi wystarczyć wam informacja, że nie miałem żadnego wyboru.
Gestem odprawił mutantów. I bez tego trafiliby do drzwi.
Rogue zawahała się. Nie chciała dać się tak łatwo spławić, ale z drugiej strony, czy urządzenie mu karczemnej awantury, aby na pewno pomoże im w rozwiązaniu wszelkich wątpliwości? Zagryzła lekko dolną wargę, uparcie świdrując spojrzeniem swych zielonych ślepi oblicze Profesora. Nic to jednak nie wskórało – w końcu nie była żadną panną Grey, aby móc, chociaż podjąć próbę zajrzenia mu do jego umysłu. Cóż innego mogli uczynić? Najwyraźniej zburzyli spokój swego protektora, oby to wystarczyło, aby dowiedzieć się całej prawdy.
– Chyba potrzebuję długich wakacji Remy. – taka właśnie była jej pierwsza myśl, gdy drzwi od schludnego gabinetu Xaviera zatrzasnęły się z hukiem za ich plecami. – Albo przynajmniej terapii u jakiegoś dobrego psychologa. – Mruknęła ciszej. Jeszcze nie daj Boże przyjdzie dzień, iż zacznie wrzeszczeć na widok szafek kuchennych, z obawy, iż odnajdzie w nich zahibernowane ciała obcych mutantów.
– Kiedy tylko skończymy wojnę, zabiorę cię do Paryża. Idę o zakład, że nigdy nie stałaś na samym szczycie Notre Dame – powiedział w roztargnieniu. Wyraźnie coś chodziło mu po głowie. – Opuszczam cię na trochę, cherie. Będziesz miała dość czasu, żeby znaleźć sobie dobrego psychologa i umówić się na wizytę.
Piotr Rasputin odznaczał się zdrowym rozsądkiem i doskonale o tym wiedział. Dlatego niejednokrotnie powoływał się nań. A już zwłaszcza wtedy, gdy nazywał innych wariatami. W przypadku Remy'ego LeBeau nie miał już nawet siły na powtarzanie swojej teorii. Właśnie z tego powodu jedynie machnął ręką, słysząc kolejny abstrakcyjny plan szulera i zgodził się od razu. Idea czekania przy wejściu do tej części podziemi Instytutu wydawała się pozbawiona sensu, ale przynajmniej nie musiał recytować zasad bezpieczeństwa.
– Powiedz mi jeszcze raz – poprosił Piotr w trakcie drugiej godziny czekania. – Dlaczego tutaj stoimy?
– Bo słuch mnie nie zawodzi. W tym korytarzu musiało coś być. I pewnie niedługo zechce wrócić – odparł Gambit, po czym znów zapadło długie milczenie.
Wychodzili z założenia, że każdy nadprogramowy cień to ich ofiara. Dlatego Od chwili, gdy na końcu korytarza dostrzegli ruch do momentu, w którym czerwona smuga przecięła powietrze, minął zaledwie ułamek sekundy. Niewątpliwie kobiecy pisk stanowił niezbity dowód na to, że Remy jednak jeszcze nie oszalał.
– Putain! – zaklął Biały Diabeł, widząc, kogo ma za przeciwnika.
– Tak się teraz wita damy? – zadrwiła Mistique, wymierzając kopniaka w lewy bark mężczyzny. Nie zamierzał pozostać dłużny.
Walka nie trwała tak długo, by Gambit mógł uznać, że zrewanżował się już za wizytę w laboratorium. Pierwszy wybuch sprowadził resztę X-men'ów. Szuler poczuł, jak coś ciężkiego odpycha go do tyłu i ciska o ścianę. Kątem oka zauważył, jak z tego samego powodu Colossus wypuszcza żebra Misitque z żelaznego uścisku. Mutantka bez przytomności osunęła się na podłogę. Przed upadkiem powstrzymały ją jedynie czyjeś zdolności telepatyczne.
***
Ciche pikanie specjalistycznej aparatury przyprawiało ciemnowłosą kobietę o nieprzyjemne ciarki. Od zawsze miała straszliwą alergię na lekarzy, szpitale, oraz wszystko, co tylko ze służbą zdrowia związane. Właściwie pojawiła się tu, w medycznej izolatce Instytutu, całkowicie wbrew własnemu zdrowemu rozsądkowi. Nie powinna tu zaglądać, nie tylko z powodu wrogiego dla siebie otoczenia, ale także przez osobę, nad którą ‘czuwała’ już od dobrej godziny. Z początku jedynie stała za grubą, oszkloną ścianą, obserwując uśpione oblicze niegroźnej w tej chwili Raven Darkhölme. Dopiero parę minut temu udało jej się przekroczyć próg sterylnej izolatki, podchodząc bliżej łóżka, na którym spoczywała nadal nieprzytomna kobieta.
Remy miał rację. Wtedy, gdy weszli do podziemi, ktoś ich obserwował – Rogue nie mogła jednak przypuszczać, iż była to jej własna, przybrana matka. Nie rozumiała, dlaczego włamała się na teren Instytutu i nawet nie chciała sobie wyobrażać, ile mogła mieć wspólnego z tajemnicą Charlesa Xaviera. Niestety Anna Marie miała mnóstwo czasu, aby poznać Mystique – dlatego mogła przypuszczać, iż powody, dla których się tu znalazła ani trochę nie przypadną jej do gustu.
Zerknęła na zegar, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie ósmej trzydzieści trzy. Za niespełna pół godziny Profesor Xavier wyjaśni im wszystkim, dlaczego w podziemiach Instytutu znajdowało się laboratorium, o którego istnieniu nie wiedział nawet wszechwiedzący Scott Summers. Teraz już wszyscy mutanci szeptali między sobą dokładnie o tym samym – o sekrecie, mogącym raz na zawsze przekreślić szansę X-menów na normalne, społeczne funkcjonowanie. Powinna już iść, jeśli chciała przedtem zamienić parę słów z Gambitem. I tak niepotrzebnie się tu fatygowała. Pieprzona sentymentalistka. Posłała w stronę, jak mogło się wydawać, pogrążonej we śnie mutantki bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym odwróciła się w kierunku oszklonych drzwi, aby raz na zawsze opuścić pomieszczenie izolatki. Nim jednak postawiła krok do przodu, poczuła jak czyjeś chłodne palce bez najmniejszych oporów zaciskają się wokół jej lewego nadgarstka. Gwałtownie stanęła w miejscu, czując jak jej własne serce dosłownie zamiera. Trwało to zaledwie dwie, może trzy sekundy. W końcu, nie ukrywając swego zaskoczenia wymieszanego z dość wyraźną nutką wstrętu, odwróciła się ku dawnej piastunce. Natychmiast gorzko tego pożałowała, niemal w tej samej chwili, gdy napotkała spojrzenie pary hipnotyzujących, żółtych ślepi.
- Nim ponownie mnie opuścisz Anno… - wargi Mystique zadrżały lekko, zdradzając irracjonalne rozbawienie niebieskoskórej mutantki - … przekaż, proszę, swemu wybrankowi, iż jest już za późno. Świat wie… wie o wszystkim.
[ Tutaj miało być krótkie wyjaśnienie tego, co właśnie wydarzyło się w opowiadaniu, ale spojrzałam na ostatnie zdanie i stwierdziłam, że żadnego ułatwienia nie będzie. Trzeba przez tekst przebrnąć.]
Rogue & Gambit
[Końcówka - totalnie wystrzelona w kosmos, gratuluję. Momentami musiałam się skupić i zmusić do nie przeskakiwania, ale to wina mojego zmęczenia. Mimo paru błędów (superbohater razem i jeden wyraz z dużej litery niepotrzebnie), opowiadanie jest na najwyższym poziomie. I chcę więcej. Teraz, zaraz, natychmiast.]
OdpowiedzUsuń[ To mamy kolejny polski produkt na Księżycu. Słyszałam o Twardowskim, słyszałam o Solidarności, ale mutantów tam jeszcze nie było.
UsuńJa błędami gardzę do tego stopnia, że nie będę ich poprawiać. Wersja dla oburzonych: tekst był pisany w różnych dziwnych porach i miejscach (przynajmniej z mojej strony), został świadkiem kilku sprawdzianów, zaliczeń i sesji (to już z obu stron), więc te błędy po prostu nam umknęły. Kiedyś je poprawię.
Więcej będzie... Kiedyś. Ale na pewno będzie. Chociaż może nie. Wojna miała być dziełem wspólnym, więc niech ktoś inny dopisze jakiś ciąg dalszy.]
[Tutaj się zgodzę, żeby inni też wzięli aktywny udział w życiu bloga. Ale na więcej czekam zdecydowanie.]
Usuń[ Jak zaczynałam czytać to nie sądziłam, że to jest AŻ takie długie. Czytałam i czytałam i końca nie było widać;)Właściwie to czekam na rozwinięcie - nieważne kto przejmie odpowiedzialność kontynuowania.
OdpowiedzUsuńBractwo zdecydowanie nie będzie szczęśliwe z powodu obecnej sytuacji Mystique. ]
[Opowiadania po prostu mają wredną tendencję do zajmowania dużo miejsca w moim edytorze tekstu. Ale następne będzie krótsze i bardziej przyswajalne, obiecuję.]
UsuńJa tam nie narzekam ostatecznie na długość, chociaż mam problemy ze zmotywowaniem się do zaczęcia, kiedy widzę taką długość. Ta notka zajmuje więcej niż wszystkie moje razem wzięte, hahah ^__^
Usuń[Chciałam niedawno przekopiować wszystkie opowiadania z szulerem do jednego pliku. Jak się zorientowałam, że tego jest blisko czterdzieści, średnio po sześć stron, to mi się odechciało...]
Usuń[Nie zachwyciło mnie to specjalnie. Takie sobie. Ciężko było mi przez to przebrnąć i troszkę się zwiodłam... Czytałam wcześniejsze posty autorki Gambita i moim zdaniem były dużo lepsze. Mam świadomość, że tutaj spotykam się z notką wspólną, ale mimo wszystko brakuje mi tu czegoś co było tam. I przede wszystkim nie czuję za bardzo Rouge i jej charakteru... ]
OdpowiedzUsuń[ Nom de Dieu, na takie komentarze najtrudniej jest odpowiadać. Możemy zrobić tak: ja obiecam, że następne opowiadanie napiszę sama (albo w znacznej mierze sama), a Ty mi powiesz, czy wolisz moją pisaninę rozcieńczoną czy nie.]
Usuń[Heh, nie sądziłam, że aż tak moja krytyka zostanie wzięta do serca, aczkolwiek przystaję na taki układ :D]
Usuń[Właściwie Mystique należy nie do Bractwa, a do Acolytes, czyli drużyny pierścienia Magneto, więc jest to wmieszany i to baaaardzo. Poprawcie mnie, jeżeli się mylę ;)
OdpowiedzUsuńJa tam na błędy nie zwróciłam uwagi, czytało się - będąc szczerą - w tempie średnim, żeby zrozumieć, ale za to atmosfera grozy z części z przechodzeniem w podziemiach - boska. Serdecznie gratuluję autorkom efektu końcowego, majstersztyk ;)]
[ Nasz znawca komiksu *oddaje pokłon* <3 ]
Usuń[Oj tam, oj tam. Znawcą bym była, gdybym posiadała jakiś numer komiksu powstały po 86' XD]
Usuń[ Zatem połączmy nasze siły, bo ja posiadam kilka komiksów nowszych niż Twoje, ale wciąż starszych ode mnie.]
Usuń[Łączymy, łączymy. Moje przeszły od starszego pokolenia ;)]
UsuńGromowładny mówi: "Hell, yes!" i to bardzo głośno. Podoba mi się Rogue (wybacz, Gambitko. Zachwalam Cię, co notkę teraz pora na kogoś innego :3). Jest mniej dziecinna i wkurzająca niż filmowa, a komiksowa była tak różna, że mogła wpasować się w którąkolwiek. Jednak sami tworzymy charakter swoich postaci, prawda? Jasne, że prawda. Tekst to majstersztyk i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńA. No i nie mogłabym pominąć ważnej kwestii. Thor z Summersem? A pfe. Pstryknięciem palców, by go pokonał :3]