W pokoju, gdzie były
jedynie holograficzne okna, z zasady nie powinno się wyraźnie
odczuwać upływu czasu. Mimo że za plecami jej partnera
rozpościerała się słoneczna panorama Singapuru, Jessica Jones
doskonale wiedziała, że wszystkie zegary Nowego Jorku już prawie
pokazują północ. Od szesnastu godzin ona i Clay Quartermain nie
mogli uporać się z jednym zadaniem. Czystym idiotyzmem wydawało
się zlecenie dwójce agentów terenowych zaprowadzenie porządku w
kilkudziesięciu teczkach projektów zaczętych w czasach, gdy Fury
nie wiedział jeszcze na żadne z oczu, a potem zawieszonych. Cała
sytuacja okazywała się tym gorsza, im dłużej nad nią siedzieli.
O ile Jessica robiła dobrą minę do złej gry, to Quartermain nie
miał już cierpliwości nawet na to.
Wykorzystał moment, w
którym kobieta wyszła na dłuższą chwilę, by przynieść coś do
jedzenia i wyrzucił wszystkie papiery na okrągły stół, ustawiony
pośrodku pomieszczenia. Z zadowoleniem spojrzał na swoje dzieło i
odłożył ostatnią teczkę na równy stos na samym skraju blatu.
Resztę przerwy spożytkował na siedzenie z nogami opartymi o stół
i rękoma splecionymi za głową. Zamknął oczy. Możliwe nawet, że
udało mu się trochę zdrzemnąć, czego nie był pewien, bo
Singapur wyglądał tak, jak poprzednim razem, kiedy na niego
patrzył, a jedyny zegarek, jaki mężczyzna posiadł przy sobie,
spoczywał w kieszeni spodni.
Clay Quartermain
niedawno odkrył na swojej głowie kilka siwych włosów, co skłoniło
go do spędzenia trzech wieczorów pod rząd w towarzystwie butelki
whiskey. Miał dopiero trzydzieści dwa lata, ale w niektóre dni
wyglądał na znacznie starszego. To ta praca, ona go wykańczała
pod każdym względem. Nie śpieszyło mu się jednak, żeby
sprawdzić, co dzieje się z tymi agentami, którym kończy się
termin przydatności. Oszczędzał nerwy, również teraz – nie
patrzył na zegarek, żeby nie wiedzieć, ile czasu spędzili nad
tymi papierzyskami i ile czasu pracy właśnie zaprzepaścił.
Otworzył drzwi już w
momencie, gdy usłyszał stukanie obcasów Jessiki Jones o podłogę
w korytarzu. Wiedział, że nie ona jedna nosiła takie buty, ale
umiał rozpoznać jej kroki już z daleka. Podświadomie nauczył się
ich rytmu podczas tych miesięcy, całe lata temu, gdy namawiał
Jess, by spróbowała iść o jednej kuli, a potem samodzielnie.
Właściwie to Clay Quartermain wiedział o niej bardzo dużo, bo
całe lata temu dzień w dzień, przez kilka miesięcy obserwował
Jessicę, a potem rozmawiał z nią, choć na początku były to
rozmowy żałośnie krótkie, trwające niekiedy mniej niż dwie
minuty. Potem ona zamykała oczy, a on najczęściej kończył
wypowiedź, patrząc na brzydką reprodukcję "Kobiety z owocem
mango". W tamtych czasach Jessica Jones nie była nawet cieniem
obecnej siebie.
– Agencie Clay, czy
ciebie do reszty porąbało?! – zapytała z właściwą sobie
delikatnością.
Dobrze, że zdążył
zabrać jej wszystko, co miała w rękach, zanim zrozumiała, na co
patrzy. W przeciwnym wypadku musiałby pożegnać się z lunchem.
Kolacją. Czy co tam się je po południu w Singapurze.
– Szesnaście godzin
nad tym siedzieliśmy, rozumiesz? Szes-naś-cie, to tyle, co palców
u obu rąk i jeszcze cała stopa, i duży palce drugiej. To jest
właśnie szesnaście. Tyle tutaj siedzimy i już prawie kończyliśmy.
Ale wszystko to poszło się pieprzyć, bo ciebie nie można zostawić
samego na dwadzieścia minut!
Clay Quartermain
przeciągnął się, wdychając głęboko chłodne powietrze, które
płynęło przez otwarte drzwi. Oto i ona – pomyślał – Jessica
Jones i jej niezrównana subtelność oraz gładki język. Wręcz
miód na serce kogoś, kto ustawicznie potrzebuje być docenianym
przez innych. Czasami sam się sobie dziwił, że bardzo odpowiada mu
towarzystwo tej kobiety. To było w tych chwilach, kiedy zapominał,
że przez miesiące, całe lata temu, tak bardzo przyzwyczaił się
do słuchania jej oddechu, kroków (najpierw niezdarnych, potem coraz
pewniejszych), do głosu (chociaż mówiła zupełnie zwyczajnie,
absolutnie przeciętnie), że czułby się jak bez jednej ręki,
gdyby na stałe pozbawiono go możliwości przebywania z Jessicą
Jones. Przyzwyczaił się do niej do tego stopnia, że któregoś
dnia kupił sobie nawet brzydką reprodukcję "Kobiety z owocem
mango", choć nigdy nie podobał mu się ten obraz.
– Raczysz mi
odpowiedzieć, agencie Clay? Czy to jest twój kolejny pomysł z
serii "Batmanowi się udało, więc dlaczego nie miałoby się
udać nam?", czy może po prostu wypierdzieliłeś to wszystko,
bo... Co się z tobą dzieje?!
– Przyniosłaś mi
drożdżówkę z serem – stwierdził beztroskim tonem. – Dobrze,
że nie z budyniem. Ja wprost nie cierpię drożdżówek z budyniem.
– Mówił to każdemu, chociaż wszyscy i tak wiedzieli. Nie dało
się nie zauważyć, że codziennie Quartermain je na lunch
drożdżówkę z serem.
– Zobaczysz, tym razem
szybko nam pójdzie – powiedział dwie minuty potem, oblizawszy
palce lewej ręki i przysunąwszy do siebie kilka kartek, z których
część była zapisana ręcznie.
Jessica nic mu nie
odpowiedziała. Krążyła dookoła stołu jak sowa, polując na
dokumenty dotyczące projektu "Verne", którego teczkę
właśnie trzymała w rękach. Musiało minąć dziesięć minut, nim
ochłonęła i usiadła, żeby ułożyć papiery w odpowiedniej
kolejności. Clay Quartermain poznał, że napięcie z niej uleciało
po tym, jak rozluźniła ramiona oraz palce. Był agentem, odruchowo
zauważał takie szczegóły. Zanim jeszcze Jess pomyślała o tym,
żeby sięgnąć po rogalika, miał pewność, że ona tak właśnie
postąpi. We głowie wiedział, jak na początku Jones skubie
croissanta palcami, by stracić do tego cierpliwość i wreszcie
zjeść jak Stwórca przykazał, na chwilę przed tym, jak zamknęła
teczkę i po raz pierwszy pomyślała o tym, że głód mocno daje
jej się we znaki.
– Ubrudziłaś się –
przerwał długie milczenie, gdy tylko znalazł ku temu pretekst.
Jessica oblizała usta,
ale Quartermain pokręcił głową i wskazał na łuk Wenus.
– Ludzie zostali
stworzeni do podbicia świata – powiedział, ponownie pochylając
się nad stołem. – Ale jeszcze nam się nie udało. To przez
anioły.
– Anioły? –
powtórzyła, prychając przez nos. – Agencie Clay, kiedy ostatnio
poddawałeś się badaniom psychiatrycznym?
– Chociaż mnie
posłuchaj. Zanim przychodzimy na świat, anioły pokazują nam
największe tajemnice wszechświata. Razem z nimi wędrujemy po
wszystkich sferach, nie ma dla nas barier takich, jak fizyczne ciało,
ludzki umysł albo czas. To nas nie dotyczy. Ale potem przychodzi
pora, żeby pojawić się na Ziemi. I to jest najsmutniejszy moment w
życiu człowieka.
– Co się wtedy
dzieje? – Jessica niechętnie podniosła wzrok na okoloną jasnymi
włosami twarz agenta.
– Jeden z aniołów
robi tak. – Zbliżył palec do ust w taki sposób, jakby chciał
kogoś uciszyć. – Żebyśmy nie mogli opowiadać o rzeczach, które
widzieliśmy. Wszystko zapominamy.
– W takim razie po co
te twoje anioły pokazują ludziom wszechświat, skoro potem
odbierają całą wiedzę?
– Żebyśmy mogli
tęsknić, żebyśmy mogli próbować odtworzyć to, co nam odebrano.
To nas popycha w stronę postępu.
Nie spodobała mu się
cisza, jak a zapadła po tych słowach. Nie chciał, żeby Jones
wróciła do pracy nad aktami. Uważnie obserwował każdy jej ruch.
Widział, jak stopniowo jej oddech przyśpiesza. Odetchnął w duchu,
gdy zaczęła się śmiać. Znów miał to wrażenie, że w pokoju
zrobiło się jaśniej, chociaż wcale nie miała filmowego śmiechu.
To nie było coś, za co dostaje się Oskary. Nic perlistego, nic
melodyjnego.
– Wierzysz w to,
agencie Clay? Wierzysz w te anioły? – zapytała, znów zanosząc
się śmiechem.
– Nie... – przyznał
i wzruszył ramionami. – Ale chciałbym. Dobrze jest w coś
wierzyć.
– Poszukaj innego
dogmatu. Ten – przyłożyła palec do ust – jest nieudany.
Gdybyśmy nosili na sobie ślad po dotknięciu anioła, to przecież
nie nazywalibyśmy go łukiem Wenus.
– Właśnie:
zastanawiałaś się, dlaczego akurat Wenus? Przecież wszystkie
narządy pod patronatem Wenery mamy znacznie niżej...
Ku jego zaskoczeniu,
kobieta spoważniała. Odczekała, aż uśmieszek zniknie z twarzy
Quartermaina, zapięła kolejną uporządkowaną teczkę (teraz
segregowała automatycznie, patrząc jedynie na daty) i nabrała
głęboko powietrza w płuca.
– Mieliśmy uwieść
świat – powiedziała głębokim głosem. – Właśnie po to nam
łuk Wenus.
– Więc dlaczego nam
się nie udało?
– Nikt nie powiedział,
że się nie udało – odparła i wygięła wargi w czymś na
kształt półuśmiechu. Jednocześnie poprawiła koszulę tak, by
materiał opiął jej piersi. Quartermain nie uciekał wzrokiem, znał
już niemalże wszystkie zagrania Jessiki Jones. Dużo uwagi
poświęcił brzuchowi kobiety, którego okrągła wypukłość
odrobinę odznaczała się pod ubraniem.
– Kiedy powiesz
Fury'emu?
– Poczekam, aż sam
się zorientuje. Przynajmniej będę miała ubaw.
Clay pokręcił głową
i gorliwiej niż wcześniej zabrał się do pracy. Starał się
wyglądać na całkowicie skupionego na papierach. Po pewnym czasie
nie musiał nawet już udawać. O ile zawsze sądził, że nirwanę
można osiągnąć tylko wtedy, gdy siedzi się na tarasie własnego,
spłaconego domu, pali się cygaro i pije whiskey, gdy przy nogach
leży pies, a córka właśnie kroi dla ciebie pizzę, to teraz
bliski był stwierdzenia, że samo uczucie myśli swobodnie płynących
przez umysł wystarcza. Tym bardziej, że nie miał psa ani córki,
nie mówiąc już o żonie. Przynajmniej kredyt spłacił.
– Możesz zerknąć na
to?
Quartermain zamrugał
kilkakrotnie i zauważył kartkę podetkniętą tuż pod jego nos.
Jessica musiała stać nad nim od jakiegoś czasu, a on, niczego nie
świadomy, dalej układał dokumenty. Posłał kobiecie swoje
najbardziej przepraszające spojrzenie, co jednak jej nie
przekonało. Pod tym względem Jones stanowiła wybryk natury. Clay
Quartermain był przystojnym mężczyzną (co nawet ona sama
niejednokrotnie przyznała) i zazwyczaj potrafił samym wzrokiem
potrafił ruszyć właściwą strunę w sercu kobiety.
– Projekt "Nemezis"
– stwierdził, przeczytawszy pierwsze linijki tekstu. –
Podejrzewam, że właśnie ten świstek musieliśmy znaleźć dla
paru idiotów z wysokim stopniem, którzy nie potrafią nawet
poprawnie stawiać przecinków.
– To może po prostu
zaniosę to odpowiednim ludziom i pójdziemy do domów?
– "Nemezis"
to sprawa czwartej rangi. Ty masz trzecią, nie wiesz nawet...
– Po prostu zaniosę
to jakiejś kompetentnej sekretarce, żeby położyła to na
właściwym biurku. Obiecuję, że nie zajrzę za żadne drzwi
powyżej mojej nędznej trójki. Będę grzeczną dziewczynką.
– A ja?
– Ty będziesz
grzecznym chłopcem i założysz kurtkę zanim wyjdziesz na zewnątrz.
Potem pomaszerujesz prosto do domu. A co tam będziesz robił, to już
mnie niewiele obchodzi – dokończyła, stojąc już w progu. Umknął
mu moment, w którym zabrała wszystkie swoje rzeczy.
Spojrzał na Jessicę
Jones i przyłożył palec do ust. W odpowiedzi mocno zakołysała
biodrami, gdy wychodziła.
Mimo późnej pory,
korytarz wyglądał tak, jak zawsze. Ktoś się śpieszył, ktoś
dopijał kawę, pierdylion innych osób łaziło w tę i z powrotem
bez celu, jakby im za to płacili. Na własne szczęście ci ostatni
ustępowali Jessice, jakby z jej postawy potrafili odczytać, że nie
zamierza bawić się w trzy magiczne słówka.
Jones za pomocą
identyfikatora otworzyła drzwi prowadzące do wydziału trzeciego.
Kilka par oczu ze zdumieniem śledziło jej kroki. Dotychczas
pojawiła się tutaj może cztery razy, więc w jej aktach ktoś
zrobił odręczną notatkę "nie wykazuje skłonności do
integracji". Kiedy to odkryła, zaniosła się śmiechem,
którego słuchać tak bardzo lubił Clay Quartermain. Nigdy nie
przeczytała o sobie bardziej bzdurnej wiadomości. Jessica Jones
była specjalistką od integrowania się. Posunęła się do tego
stopnia wykraczania poza swoje kompetencje w tej materii, że tak
naprawdę nie wiedziała już, czego wymaga od niej ustawa. W takich
sytuacjach niezwykle pomocny okazywał się Fury wraz ze swoimi
naganami. Nadal rozważała pomysł przyklejenia sobie na drzwiach
sypialni tabliczki "Jessica Jones – specjalistka od
demoralizowania żołnierza idealnego". Aczkolwiek tym razem nie
dziwiła się Nickowi. Zorganizowanie sobie nadprogramowego urlopu na
Florydzie to już rzeczywiście było lekkie przegięcie.
– Harriet, zaczekaj! –
zawołała w kierunku kobiety, którą nazywano tutaj sekretarką (ze
względu na to, że nazwa "ktoś, kto ratuje nam wszystkim nerwy
i inne części ciała, ponieważ trzyma wszystkie świstki w
żołnierskim porządku" okazała się nieco za długa).
– Potrzebujesz czegoś?
– Mam zaginiony
fragment dokumentacji projektu "Temida".
– Nie przypominam
sobie, żebyśmy kiedykolwiek pracowali nad czymś takim.
– A projekt "Eris"?
– Też pudło. Ale
myślę, że ludzie od "Nemezis" za bardzo się
niecierpliwią, bym mogła poczekać, aż trafisz we właściwą
grecką boginię. Tędy. – Harriet otworzyła drzwi, które mogły
prowadzić do schowka na miotły, Krainy Czarów, albo jasno
oświetlonego, pustego korytarza. Zupełnie zwykłe drzwi.
Korytarze i kolejne
pomieszczenia ciągnęły się wystarczająco długo, by Harriet
zdążyła wyjaśnić różnice pomiędzy trzema nieśmiertelnymi.
Jessica czuła się jak w szkole podstawowej, gdy po raz kolejny
wyjaśniano jej, że Temida patronuje sprawiedliwości, Eris złości,
a Nemezis jest boginią przeznaczenia.
Schody i kolejne
korytarze ciągnęły się wystarczająco długo, żeby Jessica
zdążyła przyjrzeć się Harriet. Jej imię znała tylko dlatego,
że to właśnie o tej kobiecie Fury mówił, że jest gorsza niż
zaraza morowa z tymi swoimi szczegółami. Bardzo lubiła projekt
"Avengers" i podobno czasami wpadała osobiście zapytać,
czy nie mają dla niej jakichś papierów. Dotychczas Jessica
widziała Harriet jedynie na zdjęciu z objaśnieniem "tej
kobiety nie wpuszczaj do domu, bo wyciągnie z ciebie nawet ostatnie
rozliczenie podatkowe". Jones zastanawiała się, gdzie Harriet
chowa tę swoją grozę. W niskim, żylastym ciele prawie
pięćdziesięcioletniej kobiety, która nosiła siwe loki
rozpuszczone do pasa (uważała, że jest na tyle ważna, że jej
można), niewiele mogłoby się zmieścić okrucieństwa.
– Harriet, jesteś
pewna, że idziemy w dobre miejsce? – zapytała Jess, gdy do reszty
straciła orientację w tym, które piętro właśnie mijały.
– Ależ oczywiście.
To jak najlepsza droga. W końcu masz coś, co należy do projektu
"Nemezis".
– N-nie mam
uprawnień... – zająknęła się, czując, jak dreszcze
przebiegają jej pod skórą. Chociaż to mogła być wina niskiej
temperatury.
– Oczywiście, możesz
zawrócić. Ale jesteś pewna, że trafisz sama? – Harriet
uśmiechnęła się, odsłaniając niejednokrotnie wybielane zęby.
Jessica czuła, jak
drętwieją jej wszystkie mięśnie. Jej ciało odzwierciedlało to,
jak bardzo nie chciała przejść przez kolejne drzwi. Te były bez
klamki, w dodatku musiała zadrzeć głowę wysoko, żeby zobaczyć
ich górną krawędź. To nie wyglądało dobrze.
– Poczekaj. –
Rozpaczliwie zacisnęła palce na nadgarstku Harriet. – Wyjaśnij
mi, dlaczego coś, co należy do wydziału czwartego jest
umiejscowione tak, by nikt nawet nie przeszedł obok tych drzwi? I
czy ty w ogóle masz coś, co otworzy nam te drzwi? I czy ja naprawdę
powinnam wiedzieć, co za nimi jest?
– Musisz wiedzieć, co
za nimi jest. – Harriet powoli wyjęła z żakietu kartę, taką
jak identyfikatory, która już na pierwszy rzut oka idealnie
pasowała do mechanizmu otwierającego drzwi. – Mało tego, ty
gorąco pragniesz dowiedzieć się, co za nimi jest. Potrzebujesz
upewnić się, że Fury gra nieczysto. A ja dam ci tę pewność, bo
mam taką możliwość.
– Trochę błędnie
interpretujesz ideę miłosiernego Samarytanina...
– Nie, to ty nie
rozumiesz idei odwróconej piramidy. – Harriet złożyła dłonie
tak, by utworzyły "daszek" i złączyła kciuki. - Ty
widzisz S.H.I.E.L.D jako piramidę. Osiem rang, najwyższą ma
jedynie Fury Wszechmogący. Ale pomyśl o tym, że to może wyglądać
zupełnie inaczej. – Przy tych słowach Harriet odwróciła
piramidę z własnych palców. – Widzisz? Teraz twój kochany Nick
jest na samym dole. Wystarczy, że dziewiąta ranga upomni się o
swoje.
– Kontrwywiad?
– Skądże! Jedynie
ludzie, którzy wiedzą więcej. Och, nie patrz tak na mnie! Nikogo
jeszcze nie zdradziliśmy. Po prostu pilnujemy, żeby wszystko
działało jak w pozytywce.
– Jak daleko sięga ta
twoja odwrócona piramida?
– Nie mam pojęcia –
przyznała z rozbrajającą szczerością. – Ale potrafię otworzyć
każde drzwi w tym budynku. Możliwe, że Fury o tym wie. Na
szczęście ma na tyle rozumu, by nie zaburzać delikatnej struktury.
– W takim razie
dlaczego dajesz mi możliwość zniszczenia całej waszej
konspiracji?
– Bo wiem, że tego
nie zrobisz. Nawet, jeśli teraz tak myślisz, to już niedługo
zmienisz zdanie. Wiesz, jaki jest główny cel szachów?
– Zabić króla –
odpowiedziała bez namysłu. Ojciec powtarzał to ilekroć grali
razem w szachy. Dziś ledwo pamiętała zasady.
– A co trzeba zrobić,
żeby zabić króla?
– Wziąć go w szach.
– Harriet prowadziła Jessicę za rączkę, a ta bezwiednie dawała
się prowadzić.
– Zatem weźmy króla
w szach. – Starsza kobieta aż klasnęła w ręce. – Tylko
jeszcze jedno...
Harriet zrobiła coś,
co wprawiło Jessicę w osłupienie. Przyłożyła palec wskazujący
do ust Power Woman, mocniej naciskając na łuk Wenus. Jones odkryła,
że nie jest w stanie zmusić swoją krtań do wydania dźwięku.
Bezgłośnie patrzyła, jak ciężkie drzwi rozsuwają się akurat na
tyle by mogły przejść. Pchnięta przez Harriet, przekroczyła
próg.
Na początku nie
zauważyła niczego niezwykłego. Olbrzymia przestrzeń przed nią
wyglądała jak skrzyżowanie laboratorium z olbrzymim domkiem, w
jakich kiedyś mieszkało się na obozach. Poczuła, jak pod wpływem
czyjegoś spojrzenia cierpnie jej kark. Odwróciła się w tamtą
stronę, a z jej ust wydobył się niemy krzyk. Za to Harriet
pozostała niewzruszona. Pchała Jessicę do przodu tak długo, aż
dotarły do koordynatora projektu "Nemezis", któremu
osobiście wręczyła zaginiony dokument.
Gdy tylko wyszły ze
strefy projektu, Jessica miała ogromną ochotę zwymiotować.
Dosłownie pozbyć się tego wszystkiego. Mdliło ją, ale
najwidoczniej niewystarczająco.
***
Wyświetlacz komórki od
kilku minut pokazywał to samo. Jessica patrzyła na ciąg cyfr i
oddychała głęboko. Chciała jakoś się uspokoić. Wiedziała, że
robi to po to, by podczas rozmowy zachować trzeźwy umysł. Musiała
wypowiadać się logicznie, jeśli ktokolwiek miałby jej uwierzyć.
Po raz ostatni wypuściła powietrze przez usta i dotknęła ekranu,
na którym natychmiast pojawił się napis "łączenie".
Jessica zmówiła w myślach modlitwę o to, by Tony usłyszał
dzwonek i odebrał.
***
Jeden z aniołów
kładzie nam palec na ustach,
żebyśmy nie mogli opowiadać o
rzeczach, które widzieliśmy.
[Wygląda na to, że udało mi się pobić własny rekord w długości opowiadania, w którym nie ma ani krzty naprawdę dynamicznej akcji. Niesamowite, ile człowiek potrafi napisać o tym, jak postać wraca z pracy do domu, prawda? Dla tych, którzy już otrząsnęli się z szoku/wrażenia (byłoby naprawdę miło)/czegokolwiek innego jest mały konkurs. Tytuł opowiadania jest jednocześnie tytułem piosenki. Jak się już pewnie wszyscy domyślili, należy zgadnąć, który zespół tę piosenkę ma w swoim repertuarze, ale bez googlowania. Pierwsza osoba która odpowie dobrze (a poprawnych odpowiedzi mamy dwie, z czego jedna poprawniejsza), a nie ma ze mną wątku, wygrywa wątek. A jeśli ktoś ma już ze mną wątek i zgadnie, to . . . (to są trzy kropeczki na wymyślenie sobie nagrody).]
[Przeczytałam to i pomyślałam "o, te gadki o aniołach są bardziej metafizyczne niż to, co ja wypłodziłam, szacun"...
OdpowiedzUsuńA jedyny zespół, jaki przychodzi mi do głowy to Megadeth, głównie dlatego, że a. współlokatorka to puszcza, b. ma psychogenny tekst.]
[ Właśnie zgarnęłaś drugie miejsce. Jaką chcesz nagrodę?
UsuńJakoś średnio w ten "szacun" wierzę. Chyba dlatego, że cała gadka o aniołach miała być jedynie skromnym dodatkiem (dobra, wypełniaczem) do dialogu z Quartermainem, który bardzo chciał wypowiedzieć się szerzej w temacie, choć na początku miał jedynie zademonstrować, co robi anioł człowiekowi, zanim człowiek się narodzi.]
[Nagroda? Uścisk dłoni prezesa może być...]
Usuń[A znalazłam właśnie niewykorzystany talon na kolorowe długopisy, ważny do jutra, myślałam, że Ci się spodoba.]
Usuń[Jestem bardzo zadowolona, że to opowiadanie się pojawiło. Po pierwsze dlatego, że jest bardzo dobre, na najwyższym poziomie i mimo, że nie ma trupów i krwi, wciąga niesamowicie. Po drugie, zasłoniło moją katastrofę. Czytając takie opowiadania, rozumiem, dlaczego nie jestem zadowolona z moich. Chylę czoła. I fajne nazwisko dla agenta, aż się kojarzą Kopalnie Króla Salomona :)]
OdpowiedzUsuń[Mi też się nazwisko agenta podoba. Do tego stopnia, że żałuję, że on jest po prostu kolejną postacią kanoniczną w moich rękach (a wiadomo, że postacie kanoniczne w moich rękach słabo przypominają siebie). Następnym razem postaram się skołować trochę trupów i krwi. Bo każdy wie, że trupy w Unii są, tylko nikt nie wie, jak po nie się... To chyba jednak inaczej szło.
UsuńDziękuję za te fragmenty komentarza, które nie były przesadzone.]
[Wciąga, wciąga... aczkolwiek zacznę rozpaczać nad jednym wątkiem, który króciutko się przeplótł w opowiadaniu, ale cii, nie uprzedzajmy faktów, może go źle odbieram xD Szybko mi się czytało i w ogóle (ale to wcale!!) nie musiałam przeskakiwać tekstu :D
OdpowiedzUsuńCzyżbyś słuchała Rainbow? Czy to nie ten zespół...?]
[ Mamy pierwsze miejsce! Wobec tego ja już powinnam myśleć nad wątkiem, jednak perspektywa spędzenia dzisiaj dwóch godzin na mordowni hamuje tę część mózgu, która jest mi potrzebna do kreatywnego myślenia. Ale obiecuję, że jak wrócę z mordowni, to coś napiszę. Przy akompaniamencie Marsza Imperatorów.
UsuńJest tak: strzelałaś dwa razy, dwa razy trafiłaś. Ale z tym wątkiem, który powoduje Twoją rozpacz to jest tak, że prowadzić postać Jessiki bez tego byłoby jak prowadzić Wolverine'a z dwoma pazurami u jednej ręki.]
[Jejuś ^.^ Nie wiem jak to tam jest z historią Jessiki, ale ok. Mój ból powodowany jest tym, że zawsze jak TEN wątek się pojawia, to połowa postaci również go wykorzystuje, to takie straszne, taka fala T^T Oj, marudzę...Be Ana, be.
Usuń[Opowiadanie bardzo mi się podobało. Jedno z lepszych jakie miałam przyjemność czytać Twojego autorstwa. Pozwolisz, że skomentuję to krótko - piszesz fantastycznie, tekst bardzo mnie wciągnął i chętnie przeczytam go raz jeszcze.]
OdpowiedzUsuń