1.04.2012

Kilka przykazań Uciekinierki


1. Nie spełniaj oczekiwań innych, wtedy wzrosną ich wymagania

Jedenastoletnia dziewczynka wpatrywała się w coś, czego nie umiała nazwać, co zajmowało trzy metry kwadratowe powierzchni i najbardziej przypominało model drapacza chmur. Nie licząc licznych drutów, sznurów i sprężyn, psujących z grubsza prostopadłościenną symetrię. Volrina McCaney, czy też złośliwa buntowniczka, jak ostatnio często się do niej zwracano, trzeci raz okrążyła dziwaczną konstrukcję. Pierwszy raz w życiu nie miała ochoty obejrzeć czegoś z bliska, złe przeczucia okazały się w tym wypadku silniejsze od pokusy. Z czego Volrina raczej nie była zadowolona. Już wtedy nienawidziła uczucia niepewności.
- Zawsze uważałem, że niektórych rzeczy dzieci nie powinny oglądać.
Wilbur McCaney. Narcyz, psychopata, pseudonaukowiec. Jednym słowem drań. Człowiek, który miał czelność nazywać się jej ojcem.
- Dlaczego?
Musiała zadać to pytanie. Podobnie jak, odwracając się do mężczyzny, musiała się uśmiechnąć. Odrobinę złośliwie.
Wilbur McCaney znowu miał na sobie biały fartuch, a na czole okulary, które co kilkanaście sekund przesuwał wyżej. Niepozorna zbroja o cudownych właściwościach. Potrafiła zmienić człowieka, istotę podobno rozumną, w nieczułą maszynę.
- Wiesz co to jest? - spytał McCaney dziwnie miękkim głosem, który zupełnie do niego nie pasował.
- Dalszy ciąg tego... - Volrina przez chwilę się zawahała – Tego czegoś z sąsiedniej sali?
Mężczyzna uśmiechnął się, na tę krótką chwilę jakby ubyło mu lat. I gdyby ktoś jeszcze go nie znał, w tej chwili mógłby uwierzyć, że ma przed sobą sympatycznego i życzliwego człowieka. Skinął głową, w sposób niepokojąco naturalny, jak człowiek zwyczajnie zadowolony z siebie. Jak ojciec rozmawiający z córką.
A przecież nadal znajdowali się dwa piętra pod ziemią, on miał krew na rękach i zapewne kolejny szatański plan w głowie, a ona żywiła do niego nienawiść i pogardę. Zwyczajny porządek rzeczy.
Dzień jak każdy inny, oprócz tych otwartych drzwi, które przecież powinny być zamknięte, nic się nie zmieniło. McCaney znowu chwyci jej drobną rączkę w swoją szorstką zniszczoną dłoń i wprowadzi do jednego z tych pomieszczeń o ścianach wyłożonych kafelkami. Znowu ciężko westchnie i wyrazi nieśmiałą nadzieję, że tym razem w końcu osiągnie swój cel. Potem pojawią się pozostali, jak zwykle zadowoleni z siebie, padnie kilka trudnych pojęć i jeszcze bardziej niezrozumiałych dowcipów. Aż wreszcie któryś z nich każe jej usiąść na podłodze w środku (Tam, gdzie jest narysowany okrąg z krzyżykiem, mała!) i położyć ręce na przymocowanych do podłogi metalowych prostokątach (No przecież nie są gorące!).
Volrina przymknęła oczy, przesuwając palcami po chłodnych gładkich powierzchniach. Miała nadzieję natrafić na miejsce, gdzie straciły swoją nieskazitelność, kiedy dziewczynka wydrapała gwoździem swoje inicjały i datę. Wtedy nic innego nie przyszło jej do głowy. Mogła ewntualnie napisać jedno z najprostszych, nie całkiem matematycznych równań. Neshi plus Volrina równa się serduszko, nagryzmolone tak, jak pozwalał na to jej talent plastyczny a więc raczej niestarannie. Ale wtedy ten wygięty zardzewiały gwóźdź musiał zginąć.
Roy Lawran, jeden z młodych asystentów, pochylał się nad gigantyczną rurą biegnącą poziomo wzdłuż ściany. Od zwyczajnej rury centaralnego ogrzewania odróżniały ją różnokolorowe diody i inne elementy, w które kiedyś Volrina wpatrywała się z zaciekawieniem. Zanim oczywiście nauczyła się ich rozmieszczenia na pamięć, nadal jednak nie mając pojęcia, czemu to wszystko ma służyć.
Kiedy kolejne kontrolki na grzbiecie rury zapalały się, Roy zapisywał coś w notatniku. Na jego czole pojawiały się kolejne coraz głębsze bruzdy. Volrina spodziewała się, że mężczyzna wygłosi jedną ze swoich zwyczajowych formułek, że „strumień nie trzyma parametrów” albo „nastąpiło przebicie” cokolwiek to miało znaczyć. Jednak tym razem Roy tylko głęboko odetchnął i przywołał do siebie gestem drugiego asystenta, blondyna o jakimś trudnym do zapamiętania nazwisku. Zaczął coś mu pokazywać, kilka razy stukając kciukiem w umieszczony na ścianie licznik. Mówił tak cicho, że z odległości czterech metrów Volrina nie rozróżniała słów, tylko wyraźnie malujące się na twarzy asystenta zadowolenie kazało jej zachować czujność. Nie widziała, co wyświetlał licznik, zresztą niewiele zdołałaby z tego zrozumić ale ci dwaj musieli odkryć coś niewątpliwie interesującego. To był chyba wystarczający powód, żeby Volrina zaczęła się niepokoić. Zwłaszcza w momencie, kiedy McCaney, również poruszony, podszedł bliżej, stając za plecami Roya.
Dziewczynka przełknęła ślinę. Z trudem oderwała wzrok od postaci w białych kitlach i pochyliła się. Uważnie przestudiowała skomplikowaną siateczkę pęknięć na płytkach podłogowych, potem dokładnie przyjrzała się blaszkom pod swoimi rękami. Przy krawędzi jednej z nich rzeczywiście był jej podpis.
Z wysiłkiem osiągnięty stan idealnej koncentracji należał już do przeszłości, Volrina miała wrażenie, że ustawiony na nitce domek z kart zaczął się sypać. Coś nagle się zmieniło.
Rozległy się przekleństwa, nie mówione na głos, ale bardziej cedzone przez zęby. Ktoś jęknął rozczarowany. A zaraz potem Volrina usłyszała trzy najcudowniejsze słowa, na które właśnie czekała, które świadczyły, że rzeczywiście jest tak jak zawsze.
Nie trzyma parametrów.

2. Smutek świadczy o twojej słabości, złość - o sile

Poziom minus trzy był najprawdziwszym labiryntem. Brakowało w nim tylko Minotaura i pięknej księżniczki, która mogłaby dać magiczną nić zagubionemu bohaterowi. Ale zgubić dało się tutaj jak najbardziej. I, przy odrobinie szczęścia, można było spotkać prawdziwego potwora.
Efekt psuła ściana z prawej strony korytarza, na całej wysokości zrobiona ze szkła, stanowiąca część skomplikowanego systemu zbiorników wodnych.
Volrina podeszła bliżej. Chociaż w tej sytuacji było to irracjonalne, przyłapała się na tym, że czeka na jakiś ruch w wodzie po drugiej stronie szyby. Że ma nadzieję dostrzec jakiś kształt na granicy pola widzenia, a może przy odrobinie szczęścia znacznie bliżej. Woda pozostawała jednak nieruchoma i martwa. Jak cała podziemna część Sellenhard, która tego dnia zdawała się albo pogrążona w żałobie albo niepewna tego, co jeszcze mogło się wydarzyć.
Na szkle, wokół opierających się o nie dłoni, pojawiła się skroplona para. Dziwne, biorąc pod uwagę, że w tym momencie ręce dziewczyny miały temperaturę niewiele wyższą niż powierzchnia, z którą się stykały.
To było niemożliwe. Nierealne. Okropne. Jak sen albo okrutny żart. Ale z pewnością nie rzeczywistość.
Psycholog nazwałby to fazą zaprzeczenia. Ale to było tylko niewiele mówiące słowo. Nie opisywało tego uczucia, jakie pojawia się po przebudzeniu, kiedy człowiek nagle uświadomi sobie, że od tej pory jest inaczej niż wcześniej. Kiedy nowo powstała pustka błąka się gdzieś na granicy świadomości, ale nie potrafi na dobre się w niej zagnieździć.
Ona nie żyje. Tak, dokładnie, już jej tu nie ma. I nigdy nie będzie. Im szybciej przyjmiesz to do wiadomości, im szybciej wyzbędziesz się złudzeń, tym łatwiej będzie ci nauczyć się z tym żyć. Tylko przypadkiem nie rozpłacz się, ty słaba, sentymentalna idiotko.
Volrina nie gryzła warg do krwi. W momencie pierwszego silniejszego bólu gwałtownie cofnęła się, po czym jeszcze raz oparła ręce o szybę. Tym razem zaciścięte w pięści. A chwilę później uderzała nimi w zimne szkło, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Nie płakała. Nie tylko dlatego, że nie mogła sobie na to pozwolić, wśród tych wszystkich kamer i ludzi, którzy sami niczym nie różnili się od maszyn. Po prostu jej oczy nie chciały stać się mokre, nawet, kiedy z całych sił je zacisnęła. Do twarzy napłynęła krew, dziewczyna poczuła gorąco.
Dopiero po dłuższej chwili z zaciśniętego gardła wydobył się jakiś dźwięk. I nie było to bynajmniej dość oczywiste w tej sytuacji łkanie, ale zwierzęcy skowyt.
Dźwięk odbił się echem od ścian, wypełnił puste korytarze. Brzmiał w powietrzu długo po tym, kiedy Volrina, czując, że nie starcza jej powietrza w płucach, upadła na kolana, dotykając szyby rozpalonym czołem. Nie usłyszała odgłosu kroków, dopiero, kiedy poczuła na karku czyjś oddech, zrozumiała, że nie jest sama.
Zareagowała instynktownie, prawie bez udziału świadomości. Błysnęło, rozległ się trzask, coś miękko upadło na posadzkę. Volrina postąpiła jeszcze krok do przodu, zanim spojrzała na twarz leżącego.
- Apolyon? - syknęła – Co ty tu robisz? Mogę wiedzieć, dlaczego się skradasz?
- Ależ ja się wcale nie skradam! - jęknął chłopak, próbując unieść głowę, co przyszło mu z trudem – To ja mogę mieć pretensję, że na oślep rąbiesz tym prądem nawet nie zastanawiając się, kogo możesz trafić. Przyszedłem tylko upewnić się, czy wszystko jest w porządku, Neshi powiedział mi...
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – przerwała mu dziewczyna jadowicie – Wręcz nie może być lepiej. Powiedz Neshiemu, że jestem bardzo wdzięczna za troskę.
Apolyon westchnął, pokręcił głową i wstał. Syknął z bólu, czując, jakby jego klatka piersiowa stała w ogniu a wszystkie mięśnie były obolałe jak po długim biegu. Spodziewał się, że następnego dnia może być tylko gorzej.
- Wiem, że za nic w świecie nie przyznałabyś się, jak bardzo zabolała cię jej śmierć.
- Gdybym czuła potrzebę zwierzeń, poszukałabym psychoterapeuty – mruknęła Volrina, a jej oczy niebezpiecznie się zwęziły. Apolyon uniósł ręce w geście kapitulacji.
- W porządku. Chciałem ci tylko przypomnieć, że nikt nie wymaga od ciebie, żebyś była twarda jak granit.
Volrina uniosła kąciki ust w nieprzyjemnym grymasie.
- Jeśli człowiek zmięknie, świat go przeżuje, połknie i zwróci.

3. Nie wierz w przeznaczenie, odpowiedzialność za twój los spoczywa tylko na tobie


Shirani Sendwills miała dwanaście lat już bardzo długo, może nawet zanim Carl Sorinberg wysłał McCaneya po próbki krwi Tamtej Dziewczyny. Nikt nie wiedział, w jaki sposób ona to robi, wbrew pozorom było to trudniejsze do wyjaśnienia niż jej podróże w czasie. Kilka osób zaklinało się, że widziało tę uroczą ciemnoskórą dziewczynkę jako dwudziestolatkę, co również było prawdopodobne, ale z jakiegoś powodu Shirani jak na razie nie zamierzała definitywnie żegnać się z dzieciństwem.
- Starasz się zachować iluzję niewinności – stwierdziła kiedyś Volrina. Powiedziała to spokojnie, bez jakichkolwiek pretensji, nie mogła przecież jej obwiniać. Każdy radził sobie jak mógł, jedne metody okazywały się skuteczniejsze, inne mniej, z kolei niektóre musiały być niewystarczające. Świadczyły o tym nieusuwalne już rudawe smugi na podłogach w łazienkach, kilka naderwanych żyrandoli i blizny na nadgarstkach osób, którym nie udało się ostatecznie opuścić tego nienajlepszego ze światów.
Shirani nigdy nie sprawiała wrażenia osoby, która musi uciekać przed czymkolwiek. Zawsze uśmiechnięta i pogodna, trochę oderwana od rzeczywistości. To, co działo się wokół zdawało się ją omijać, nie dosięgając nawet jej umysłu czy też duszy, jeżeli takową posiadała.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytała wtedy z zainteresowaniem, wreszcie przenosząc spojrzenie swoich dużych brązowych oczu na Volrinę, która przyjęła to z ulgą. Dziewczyna nie lubiła momentów, w których Shirani wydawała się nieobecna, jakby jej świadomość przebywała gdzieś daleko od pozostawionego w Sellenhard ciała.
- Nic takiego – westchnęła Volrina. Mogła odpowiedzieć w jakikolwiek inny sposób. Ale to zabrzmiałoby już jak wyrzuty. Albo jakby jej zazdrościła. Żadna z tych rzeczy nie mogła spotkać się z aprobatą, dlatego zdecydowała się dać temu spokój.
- Wiesz, nie jest ci przeznaczone umrzeć w tych murach – odezwała się Shirani po dłuższej chwili, bawiąc się zwisającą z kołnierza bluzki nitką. Jej głos zabrzmiał już znacznie mniej przytomnie. Volrina przysunęła się bliżej niej, jakby chciała w ten sposób przywołać ją do rzeczywistości. Nic więcej jednak nie zrobiła, tylko z wyczekiwaniem wpatrywała się w twarz dziewczynki. Chociaż tego nie chciała, niecierpliwie czekała na kolejne słowa.
- Sto procent prawdopodobieństwa, że nie spotkasz Tamtej Dziewczyny żywej. Osiemdziesiąt siedem, że w tym tygodniu dwa razy zamkną cię w izolatce. Sześdziesiąt dwa, że najbliższa próba sklonowania Neshiego Kaiko zakończy się powodzeniem.
- Co z Tamtą Dziewczyną?! - spytała Volrina, gwałtownie łapiąc dziewczynkę za ramiona. Gdyby w tym momencie Shirani wyrwała się z transu i spojrzała w jej twarz, prawdopodobieństwo, że się przestraszy przekroczyłoby dziewięćdziesiąt procent.
- Nie żyje? Umiera? Umrze wkrótce?
- Dziewięćdziesiąt osiem procent prawdopodobieństwa jej tragicznej śmierci w tym półroczu. Cztery procent prawdopodobieństwa, że uciekniesz w tym roku. Siedemdziesiąt jeden, że za dwa lata.
Czy to razem dawało pewność? Istniał w ogóle sposób, żeby to obliczyć?
Volrina nigdy nie miała szczególnego nabożeństwa do matematyki, a probabilistyka należała do szczególnie znienawidzonych działów tej nauki. W chwili obecnej dziewczyna mgliście pamiętała, że były tam jakieś trzy wzory (Wzory Newtona, nieuku!), trudne do zapamiętania i jeszcze trudniejsze do zastosowania. Nie mówiąc o tym, że kompletnie nie miała pojęcia, do czego je zastosować.
- Shirani, wracaj – poprosiła, delikatnie potrząsając ciałem dziewczynki. Miała wrażenie, że potrząsa naturalnych rozmiarów lalką.
- Przyszłość nie istnieje, jeszcze jej nie ma. Jest tylko teraźniejszość. Proszę, wróć do niej i nie oddalaj się bardziej.
Stopniowo brązowe oczy patrzyły coraz bardziej przytomnie. Przez twarz o ciemnej karnacji przebiegła seria skurczy.
- Boisz się.
To było stwierdzenie, nie pytanie. Shirani doskonale znała prawdę, i z jakiegoś powodu to ją bawiło.
- Wcale nie – odparła Volrina, bez zastanowienia, tylko po to, żeby nie przyznać jej racji – Po prostu uważam, że to nie ma sensu. Nic nie jest przesądzone, a te liczby, które nie wiem skąd wzięłaś, nie opisują rzeczywistości. To musi być bardziej złożone, nie uważasz? Poza tym jest za dużo niewiadomych. Czynniki zależne i niezależne od ludzi, przypadki, ciągi przyczynowo-skutkowe... Tego nie da się przewidzieć nawet w dużym przybliżeniu.

4. Nie udawaj, że jesteś lepszym człowiekiem niż w rzeczywistości, prawda i tak wyjdzie na jaw


Mężczyzna leżał rozciągnięty na ziemi, jakby czekał na ukrzyżowanie. Rozebrany od pasa w górę, nogi miał związane, ręce przykute kajdankami do rur centralnego ogrzewania. Jego blada, niemal poszarzała twarz, błyszcząca od potu, wyrażała już tylko rezygnację. Naga klatka piersiowa ciężko unosiła się, kiedy mężczyzna oddychał.
- To było czterysta dolców, tak?
Volrina nie wiedziała, czy kieruje to pytanie bardziej do leżącej na betonowej posadzce ofiary, czy do stojącej za nią Małej Becky. Nie musiała się odwracać, żeby stwierdzić, że Becky drży na całym ciele i powoli zbiera jej się na mdłości.
Jeszcze raz przejrzała banknoty w portfelu mężczyzny, inne przedmioty tylko lekceważąco przerzuciła między palcami. Domyślała się, że żadne z małych zdjęć nie przedstawia żony czy też siostry nieszczęsnego dłużnika.
- I jeszcze czterdzieści za zwłokę – dodała, uśmiechając się słodko. Mężczyzna nawet nie spojrzał w jej stronę. Miał przymknięte oczy i głowę trochę nienaturalnie odchyloną do góry, jakby sądził, że w ten sposób oddali się od jasnowłosej córki Zeusa i Temidy, która na jego nieszczęście musiała zauważyć akurat jego oszustwo. Każdego dnia ludzie popełniali znacznie gorsze wykroczenia, ale to właśnie on musiał podjąć niewłaściwą decyzję w niewłaściwym czasie. Zwyczajny pech.
Becky przez chwilę się zawahała, zanim odebrała od Volriny banknoty. Wzięła je niepewnie, po dłuższym namyśle schowała do torebki. Minę miała raczej niewyraźną.
- O co ci chodzi? - zdziwiła się Volrina - Masz to, czego chciałaś. Odzyskałaś swoją zapłatę i Jason o niczym nie wie. Co jest jeszcze nie tak?
- Nie mówiłam, żebyś aż tak go maltretowała – odparła cicho Becky, spuszczając wzrok – Mogłaś go zabić.
- Ale nie zabiłam – powiedziała wesoło Volrina, zerkając na swoją ofiarę. Mężczyzna był w ciężkim szoku ale z pewnością na martwego nie wyglądał. I raczej w najbliższym czasie nie powinno się to zmienić.
- Wyjdzie z tego, a jutro zapewne walnie sobie setkę na znieczulenie. Nie przejmuj się nim. Przecież sama chciałaś go ukarać, już zapomniałaś? A gdybym nawet się zbytnio rozpędziła i wysłała go na zawsze w jakiś inny wymiar, czy stałaby się taka wielka tragedia? Jemu podobni umierają dziesiątkami każdego dnia i nikt nawet nie zauważa różnicy.
Becky powoli skinęła głową, chociaż nadal nie wyglądała na przekonaną. Jednocześnie mrunęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak „nieczuła suka”. Volrina skwitowała to wzruszeniem ramion. Słyszała już gorsze określenia swojej osoby, co jakiś czas z niejakim rozbawieniem zauważając, że niektóre z nich są dość trafne.
Volrina obeszła nieruchome ciało mężczyzny. Kiedy zbliżyła się do jego uwięzionych rąk, ten gwałtownie drgnął, jakby w beznadziejnej próbie ucieczki.
- I co się tak szarpiesz? - mruknęła dziewczyna, wyjmując z kieszeni kluczyk i otwierając kajdanki. Jak na erotyczny gadżet okazały się naprawdę mocne.
- Przecież chyba właśnie chcesz, żebym wreszcie cię rozkuła i zostawiła w spokoju?
Mężczyzna energicznie pokiwał głową, nadal nie otwierając oczu. Bał się że jedno nieostrożne słowo może sprowokować tę agresywną dziewczynę do ataku, czego raczej nie mógłby już wytrzymać. Miał wrażenie, że do tej pory każdy najdrobniejszy mięsień kurczy się w konwulsjach.
Uwolniony, natychmiast zwinął się w kłębek, nawet nie próbując wstać z podłogi.
- Lepiej nie leżeć nago na betonie – powiedziała Volrina niemal serdecznym głosem – Bo to może skończyć się zapaleniem płuc. Wtedy za twoją śmierć będziesz odpowiedzialny tylko ty sam.
Becky wzdrygnęła się. Właśnie tak wyobrażała sobie niebezpiecznych psychopatów przemawiających do swoich ofiar. W towarzystwie Volriny zawsze czuła się nieswojo, ale teraz zaczęła intensywnie zastanawiać się, dlaczego to właśnie ją poprosiła o pomoc. Chociaż odpowiedź na to pytanie była oczywista. Nie miała wyboru. Nikt inny nie potrafiłby tego załatwić, a Becky nie była na tyle rozrzutna, żeby zrezygnować z tych czterech stów. Nigdy specjalnie jej się nie przelewało, ale teraz szczególnie potrzebowała tych pieniędzy.
- Idziemy? - spytała Volrina, kładąc jej rękę na ramieniu. Becky tylko największym wysiłkiem woli powstrzymała się przed strząśnięciem jej dłoni. Doskonale wiedziała, co kryje się w tych rękach. Tysiące, może nawet miliony woltów. Wystarczająco dużo, żeby Volrina usmażyła ją, gdyby tylko przyszła jej na to ochota.
- Jasne, zmywajmy się stąd, zanim Jason zacznie się zastanawiać, dlaczego spóźniłyśmy się do pracy.
Volrina jeszcze raz obrzuciła wzrokiem pachnącą stęchlizną ciemną piwnicę, po czym ruszyła w stonę schodów. Oddychała powoli, z każdym krokiem coraz głębiej, w miarę jak wilgotność powietrza malała a zapachy stawały się bardziej znośne. Kiedy w końcu znalazły się przed budynkiem, westchnęła i oparła się o ścianę. Spojrzała na Becky wyczekująco.
- O co chodzi? - spytała Becky trochę niecierpliwie. W tym momencie jej największym marzeniem było znaleźć się w klubie Jasona, nawet jeżeli oznaczało to upokarzające prężenie się przy lśniącej metalowej rurze na środku sceny, robienie maślanych oczu i innych erotycznych gestów pobudzających wyobraźnię klienteli.
- Nie sądzisz, że przydałaby się odrobina wdzięczności dla osoby, która uratowała twój karłowaty tyłek? - spytała Volrina, lekko unosząc kąciki ust w niezbyt przyjemnym uśmiechu.
- Dziękuję – mruknęła Becky niechętnie, poprawiając spódniczkę, co niewiele pomogło. Nadal miała prawie całkiem obnażone nogi a noc do ciepłych nie należała.
- Tylko tyle? Wiesz, zmarzłam trochę, biegając w tym stroju po ulicach... Może przydałby mi się jakiś drink na rozgrzewkę?
Becky spojrzała na nią z niechęcią.
- Myślałam, że przyjaciele pomagają o tak sobie...
- A od kiedy jesteś moją przyjaciółką? - zdziwiła się Volrina – Wcale nie miałam obowiązku ratowania ci skóry, mogłam tylko obserwować, jak wreszcie uczysz się na własnych błędach. Może przekonałabyś się, że mały procent oddany Jasonowi zbytnio cię nie zuboży...
- Dziwka! - warknęła Becky przez zęby.
- I kto to mówi?
Uśmiech Volriny wydawał się Becky w tym momencie tak odrażający, że najchętniej uderzyłaby koleżankę w twarz, jednak zdrowy rozsądek nie pozwolił jej ulżyć sobie w ten sposób.
- To może zrób tak jak zwykle? - podsunęła Volrina, nie przestając się uśmiecheć – Nazwij mnie wredną suką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz