[Również witam i od razu zdradzam, że miałabym ochotę na wątek z panem Starkiem, aczkolwiek niestety nie mam za bardzo pomysłów co do tego, gdzie by się nasze postacie mogły spotkać.]
[Właściwie te dwa pomysły można by jakoś połączyć. Najpierw złe miejsce i zła pora, tak zaczęłaby się znajomość, a potem jakoś by się to przerzuciło na temat uczelni. U Any nie trudno o jakieś kłopoty czy złe charaktery :]
[ Jako iż moja karta została umieszczona tu moze z godzinkę wcześniej niż Twoja, chciałabym jakoś wcisnąć i mojego "dzieciaka" i Tony'ego Stark'a w jeden wątek. Jak na razie w głowie siedzi mi to, że mój niedoszły Snow przynosi kawę, ale nie mam zielonego pojecia, gdzie by tu umieścić akcję wątku, dlatego, kłaniając się nisko przed jedną z postaci przewodzącej mojemu dzieciństwu, błagam o jakąś podpowiedź, abym mogła cokolwiek zacząć :> ]
[spam]Od najdawniejszych czasów na Ziemi żyją dwie rasy nieustannie walczące o panowanie nad światem. Przedwieczni - czczeni w starożytności jako bogowie, w wiekach średnich zwyciężeni przez młodszą rasę - ludzi, znowu się ujawniają. Skończył się już czas przygotowań. Chcą wojny, która sprowadzi ludzkość do roli niewolników. Czy to już kres panowania młodszej rasy? Wszystko zależy od Ciebie! Stań po wybranej stronie, zostań Przedwiecznym, Nieśmiertelnym lub zwykłym człowiekiem i wpłyń na losy świata. http.//przedwieczni.blogspot.pl
Byłabym za czymś nowym - uznajmy, że gdy tylko Tony zniknął z jej pola widzenia, ona jakoś magicznie doczołgała się do drzwi wyjściowych, pozostawiając po sobie jedynie niezasłane łóżko i puste miejsce na podjeździe, gdzie stał jeden z jego samochodów;)
[ Witam. Powiem, że pojawienie się Tony'ego było o mnie momentem wyczekiwanym :> No, i już jest, z czego cieszę się niezmiernie. Postać mojego dzieciństwa, po prostu :3 No, a skoro już tak gadam, to może i do wątku zaproszę? ]
[Szkoda, że nie załapałam się do czołowego komitetu rekrutacyjnego. Powinnam wybierać sobie lepsze terminy zadań terenowych, bo jednak w sobotnie wieczory chyba się tutaj za dużo dzieje. Przynajmniej wciąż mogę powitać szefa, szefie.]
[No to podwijamy rękawy i lecimy. Witam, witam i od razu muszę zapytać się o możliwe powiązanie. O wątek jeszcze nie molestuję, bo mam dużo roboty, ale za to jeszcze dodam, że jakąkolwiek karta miała być w założeniu, efekt i tak jest powalający :) ]
[ W takim razie postaram sie zacząć.] Stark Industries. Miejsce w którym roznosił kawę, może i był to jego pierwszy raz, kiedy kawę miał dostarczyc temu siedzacemu na górze i to osobiście,ale zbytnio sie tym nie przejmował. Człowiek jak człowiek, na pewno go nie zje. Chyba. Droga do pokonania nie była długa. Czupryna opadała na oczy, unosząc sie i opadajac delikatnie z każdym krokiem. Uśmiechał sie pod nosem, bo ze wszystkich sił powstrzymywał kuszącą opcję zrobienia z kawy szefowi lizaka lodowego. Gdyby tak wsadzić jakiś patyczek, który utrzymałby ciężar stężniałej wody... Kolejne kroki. Kolejne oddechy i nietypowe myśli. Wszystki krążyło, biegło, aż zatrzymało sie i rozpłynęło, gdy natrafił na odpowiednie drzwi, przez które wszedł. Tak, bez pukania.
[ Jak mi podrzucisz jakieś miejsce to, z racji mojej wielkiej miłości do Ciebie i dobrego serca, mogę coś zacząć. Chyba, że wykorzystamy fakt, że Lorna będzie chciała odstawić samochód do właściciela. W końcu by się przydałoby oddać pożyczoną rzecz ;D ]
[Po zaczęciu tylu wątków, mój mózg za nic w świecie nie byłby w stanie wymyślić niczego kreatywnego, toteż również odpowiem się za opcją kontynuowania :D Poza tym ten wątek b. mi się podobał, o. I przeszukując porzucone czeluście onetu, wspaniałomyślnie przesyłam Ci moją ostatnią odpowiedź, tak dla formalności, ot co ;)]
Pepper bez słowa chwyciła przemoczoną koszulę i podeszła do krat, rozmyślając o tym, jak w miarę bezpieczny i szybki sposób przymocować materiał do bezpieczników. Nie żeby odległość sufitu od posadzki była jakimkolwiek problemem. Początkowo chciała zupełnie zignorować ostrzeżenie Starka, jednak uznała, że nie byłoby to w porządku. Zabawne, że nawet w takich sytuacjach dręczyły ją tak błahe bolączki. - Nie dbam o to, nie chcę zostać tu nawet minuty dłużej - odpowiedziała zgodnie z tym, co w istocie zamajaczyło właśnie w jej głowie. Wysokie szpilki z całą pewnością nie miały ułatwić jej postawionego przed nią zadania, toteż pozbyła się ich tak szybko, jak to tylko możliwe. Zapierając stopy na kamiennej, powyszczerbianej ścianie i jednym z grubych szczebli krat, próbowała choć odrobinę zmniejszyć dystans dzielący ją od tych przeklętych bezpieczników. Nie szło jej najgorzej, trzeba przyznać. Prawdę mówiąc nie miała bladego pojęcia czy jej plan wypali. Ba! Nie wiedziała nawet, że Tony potraktuje go poważnie. Sama najpewniej nie zawierzałaby zbytnio własnym słowom, mimo tego, że w momencie ich wypowiadania była najzupełniej pewna drzemiących w nich pomysłu. - Co innego nam pozostało? Nie wierzę w cuda, nikt nie wie, gdzie jesteśmy. A a nie zamierzam tkwić tutaj i zastanawiać się, co mnie czeka. Nie wiem nawet, czego się spodziewać... - wyrzuciła z siebie wszelkie drzemiące w niej wątpliwości. Musiała wyglądać dość osobliwie, próbując zawiesić na skrzynce z bezpiecznikami koszulę Starka i jednocześnie wygłaszając takie słowa. Nie bardzo się tym jednak przejmowała. Zagryzła na moment wargę i przymknęła przemęczone oczy. Tego było zbyt wiele. Przynajmniej jak dla niej. - Boże, jestem beznadziejna - szepnęła sama do siebie, jak gdyby nagle uświadomiła sobie sprawę z czegoś oczywistego, co nie umknęło uwadze pozostałych. Kiedy szczelnie owinęła bezpieczniki, zeskoczyła na posadzkę i oparła się plecami o jedną ze ścian. - Najpierw próba kradzieży... - zawahała się, przechodząc do kolejnej sprawy - nasza kłótnia... teraz to porwanie. Biorąc pod uwagę to wszystko, spalenie się tutaj żywcem jest wielce prawdopodobne - zauważyła z pewną dozą zgryźliwości, byle tylko ukryć w tonie swego głosu te emocje, których za żadne skarby nie chciała wypuszczać teraz na światło dzienne.
[ Punkt zaczepny mamy, świetnie :> Pytanie tylko, jaka relacja panuje między nimi. Obstawiam raczej dość pozytywną, choć może to być skomplikowane, bo mają nieco podobne charaktery... A ja uwielbiam i Law'a i Downey'a Juniora, nie tylko w duecie Sherlock-Watson. Czyżby wreszcie jakaś bratnia dusza? ;> ]
[ Mogę spokojnie zacząć i mam nadzieję, że będzie odpowiadać ;]
Wbrew pozorom nie miała ciężkiego życia, jeśli chodziło o przywary z przeszłości. Póki co zgrabnie przed nimi uciekała i naprawdę rzadko miała bezpośrednią styczność z nimi. Potrafiła unikać kłopotów naprawdę bardzo dobrze, ale za to jeśli już jakieś miała, to niestety były ogromne. I gdyby tylko umiała przewidywać przyszłość, z pewnością nie wyszłaby dzisiaj z domu. Pan O'Riley poprosił, by po pracy pojechała do jubilera i oddała wyjątkowo drogi zegarek, który trafił do ich serwisu. Oczywiście się zgodziła, nie widząc żadnych przeszkód, ale gdy zjawiła się na miejscu, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że trafiła w złe miejsce. Od razu zrozumiała, że ten jubiler może szczycić się naprawdę drogimi klientami o których słyszy się w wiadomościach. Wchodząc, czuła się niepewnie, kojarząc tą scenę z jakimś niewolnikiem, który właśnie popełnia głupstwo w obecności szlachty. Przeszła szybko w stronę kontuaru, żałując że ubrała buty na obcasie, których odgłos mógł przykuwać uwagę. Zaczęła rozmowę z jakimś mężczyzną, który chyba od razu wiedział o co chodzi i zniknął na kilka chwil na zapleczu. I właśnie w tym czasie Ana mogła spokojnie żałować, że wyszła rano z domu. Napad na jubilera był chyba rzeczą, której spodziewała się najmniej, pomimo świadomości, że to Nowy Jork. Nawet nie zdążyła się odwrócić w odruchu, gdy usłyszała czyiś krzyk i jeden strzał i już czuła przy głowie pistolet. Uniosła ręce do góry, starając się słuchać rozumu. Posłusznie usiadła, zostawiając torebkę na kontuarze i oparła ręce o tył głowy. Pobieżnie zorientowała się jak wygląda sytuacja i na tym zakończyła. Nigdy nie czuła powołania do bohaterstwa i póki niczego konkretnego od niej nie chciano, nie chciała się wtrącać, co nie zmieniało faktu, że czuła spore nerwy.
[Kontynuujemy, wątek był niezwykle udanie rozegrany.]
Śniadanie, ponoć najważniejszy posiłek dnia. Z początku słowa Tony'ego dochodziły do niej z dużym spowolnieniem, jakby przebijały się przez zasłonę otumanienia, zarzuconą przez do tej pory wspominaną i nadal odczuwaną przyjemność. Uśmiechnęła się na samą myśl o jakimś dobrym, brytyjskim śniadaniu w łóżku. Najchętniej nie wychodziłaby z niego, leżąc cały dzień tutaj tak jak teraz, kompletnie nie przejmując się niczym. Wiedziała, że czeka ich zwiedzanie, które sobie obiecali. Dzień zapowiadał się pogodnie, a to był zaledwie początek wyjazdu. Kto wie, jakie niespodziewane rozkosze jeszcze za sobą przyniesie. Chociaż musiała przyznać, że na obecną chwilę po spędzeniu nocy z tym mężczyzną, mało co mogło ją wprawić w zaskoczenie. - Bardzo chętnie - odparła, czując jak delikatnie żołądek daje jej znać, że wczorajsza kolacja szybko została spalona w nocy i organizm potrzebuje nowej dawki jedzenia. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Podniosła się delikatnie, czując delikatny chłód wiejący po jej plecach i owinęła się subtelnie kołdrą. - W łóżku, rzecz jasna.
[W komiksie to było mniej więcej tak, że Wanda urządziła Tony'emu kurs pływania, a on w zamian nauczył ją obsługi swoich "dziwnych ustrojstw" ;) Najogólniej mówiąc, można ich nazwać dobrymi znajomymi, lub trochę naciąganymi przyjaciółmi. No i nikt nigdy nie łączył wiedźmy z Tonym jakimiś romantycznymi relacjami (aż niespotykane, bo nawet nieszczęsny Captain się nie uchronił), więc to odpada :) Odpowiada ci to?]
[Wchodzę. Dodatkowy plus, jeśli po drodze odkryją laboratorium pełne ludzko-zwierzęcych hybryd, czy coś podobnego... :) Zacznij, proszę, bowiem jesteś tym, no... dżentelmenem.]
Tutaj jeszcze kawy faktycznie nie donosił, ale to pomieszczenie wywarło na nim wrażenie, choć mogłaby to być sama postać Tony'ego Stark'a. Uśmiechnął się, mogąc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Dostał dwa pytania, a że przyszło mu rozmawiać akurat z nim, postanowił być wierny prawdzie. Dziwne uczucie. W końcu, on. Chyba poznałby że kłamie, a nie zdziwiłby się gdyby miał jego teczki. Och, tak, to jeden z momentów kiedy nastolatki zaczęłyby piszczeć. Nie. Teoretycznie brunet nie miał nic do ukrycia. Rok w Instytucie pod okiem profesora X znajomość kilku ważniejszych osób i przeszłość jakka za sobą ciągnął plus jego dość specyficzny genotyp. Racja, w sumie nic wielkiego. - Leonardo Dante, proszę pana.- Przedstawił się spokojnie, wracając wzrok na rozmówcę.- Za dobrze jak na kogoś kto tylko roznosi kawę. Poza tym, miło w końcu zawitać z taką sprawą do kogoś kto obejmuje najwyższy stołek.
Zagryzła dosyć nerwowo wargę, jedynie kątem oka widząc co się dzieje. Sytuacja była dla niej nieco mniej stresująca niż świadomość, że ucieka przed przybranym ojcem i rosyjskim wywiadem. Dodatkiem była obecność Iron Mana, który interesował ją bardziej jako Tony Stark, a ściślej mówiąc - konstruktor, technik czy jakkolwiek go jeszcze nazwać. Gdy włamywacz się odwrócił, ciągle trzymając pistolet przy jej głowie, od razu pomyślała, że ma okazję. Wystarczył tylko dotyk i broń stałaby się bezużyteczna, ale wtedy na pewno zwróciłaby uwagę jeszcze bardziej. Dlatego nie zrobiła niczego od razu. Dopiero widząc w jakim położeniu znalazł się wybawca, sumienie stwierdziło, że jak ktoś stara się pomóc, to nie wolno mu utrudniać. Powoli i ostrożnie wyciągnęła rękę do tyły, próbując tylko musnąć metalową lufę. Nie mogła zrobić tego gwałtownie, napastnik od razu by się zorientował i wtedy szanse, że dostanie kulkę rosły o sto procent. Trwało to chwilę, nim palce dotknęły broni i puściły wiązkę destrukcyjną. Odetchnęła cicho i z ulgą usłyszała ciche chrzęsty, charakterystyczne dla rzeczy, które zaczynają psuć się od środka. Cofnęła rękę na głowę i odruchowo, kątem oka, spojrzała w kierunku Iron Mana.
[ Możemy uznać, że przyjechała, mając nadzieję, że go nie ma, a potem, w trakcie rozmowy, będzie starał się dowiedzieć kim jest i po czyjej stronie się opowiada. Może być? ;> ]
Jessica zaplotła ręce na piersi, patrząc na Tony'ego. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem, gdy rozsiadł się na kanapie. Może i rzeczywiście był panem domu, ale jak dotąd jedynie na papierze. Nigdy nie manifestował swojego przywiązania do tego miejsca. Ani nawet nie dbał o nie w przesadny sposób. Za to teraz przyszedł tutaj, najpierw wymusiwszy na niej zaproszenie, ułożył się tak, jakby właśnie zażywał odpoczynku po ciężkiej pracy... Może w czyimś innym wykonaniu to zdenerwowałoby Jessicę, ale teraz czuła jedynie wzbierające w niej rozbawienie. Jednak zostało ono gwałtownie i w wyjątkowo brutalny sposób zduszone przez złość. - Ciociu, ja nie chcę warzyw! - Wystarczyło pół minuty, by ton Molly przeszedł w coś blisko płaczu. Dziewczynka złapała za materiał bluzki Jess, co spotkało się z bardzo szybką reakcją. Kobieta zrobiła krok do tyłu i od razu poprawiła ubranie, by leżało prawidłowo. - Molly, pamiętasz, że ja lubię rozmawiać z ludźmi, nie z małpami? - zapytała surowym głosem. Jedenastolatka natychmiast otarła łzy z oczu, choć jej usta nadal wykrzywione były w podkówkę. Najwidoczniej wciąż miała problemy z zaakceptowaniem faktu, że płacz nie robi większego wrażenia na Jessice. - Ciociu, ale... Ja nie chcę znowu sałatki z warzyw. Jadłyśmy ją w zeszłym tygodniu! - Chłodny wzrok Jones padł na Molly, gdy ta tylko podniosła wzrok. - Przepraszam... Możemy lody? Możemy, możemy? Ciociu, pozwól... W przypływie uczuć albo w akcie desperacji jedenastolatka objęła Jessicę w pasie. Okazało się to jednak zbędne, bo po twarzy kobiety było widać, że decyzja już zapadła. - Molly, mogłabyś pobiec do kuchni i wyjąć lody z zamrażalnika? To duże pudełko śmietankowych, których nie pozwoliłam ci otwierać. Nie udzielając żadnej konkretnej odpowiedzi "córka" Jessiki pognała korytarzem, ślizgając się co jakiś czas. Tymczasem Jones spokojnie podeszła do Tony'ego, położyła dłonie na obiciu kanapy i nachyliła się, by mieć pewność, że ściągnie na siebie uwagę. - Szefie, spójrz mi w oczy - zaczęła w taki sposób, że każde słowo wydawało się twardo lądować na ziemi. - W oczy - powtórzyła dla pewności. - Doskonale wiesz, że ta próba przed dniem dziecka nie jest dla Molly. I że znam lepsze antydepresanty niż słodycze. Oraz, że nie zaliczam do nich alkoholu. - Ostatni wyraz zawisł w powietrzu na długo po tym, jak Jess poszła w ślad za Molly, a ich głosy dało się słyszeć z kuchni.
Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odpowiedzieć na ten słodki uśmiech, który jej zaserwował. Pasował jej taki obrót spraw, kiedy ponownie opadła na łóżko bezwładnie. Jeszcze przed momentem co prawda miała zamiar podnieść się, poprawić chociażby włosy i zarzucić na siebie cokolwiek, coby nie prowokować kelnera do jakichkolwiek podejrzeń, że niby coś zaszło między dwójką ludzi elegancko spędzających urlop. Uległa jednak, wprawiona w dosyć dobry humor. - Zapewne zejdzie im trochę z tym śniadanie, skoro zamówiłeś dosłownie wszystko - dodała cicho, jakby ktoś ich podsłuchiwał. Szept był niekontrolowany, wydawał się być bardziej intymny. Jej wargi delikatnie musnęły usta Tony'ego, kiedy w końcu wyswobodziła się na moment z jego ramion. Nie mając innego wyjścia, wyślizgnęła się spod kołdry i idąc zupełnie tak, jak ją Pan Bóg stworzył, schyliła się po zrzuconą przez niego (czy też nią) jego koszulkę od garnituru. Pierwsza lepsza rzecz, jaka wpadła jej do ręki.
[Mam niespodziewany przypływ weny, wobec czego zacznę :)]
Dzień był długi. Scarlett spędziła poprzednie dwa tygodnie w Singapurze - osiem lat temu prowadziła tam badania przez rok i do tej pory miała tam spore grono znajomych. Wyjazd teoretycznie był biznesowy, w praktyce zajmowała się głównie odnawianiem znajomości towarzyskich. Gdy wróciła do Nowego Jorku ogarnęło ją dziwne uczucie, że nie znajduje się na właściwym miejscu. Kiedyś mnóstwo podróżowała, niemalże każdy rok spędzając w innym kraju, jednak od sześciu lat nie ruszała się z Ameryki na dłużej niż standardowe dwa tygodnie urlopu. Rozmyślała na tym, przeglądając prasę, gdy jej smartfon zawibrował w rytmie oznajmiającym, że Luke, ochroniarz stojący przy głównej bramie, ma rozterkę natury moralnej, a mianowicie nie wie, czy przepuścić gościa, czy pokazać mu drogę wyjazdową. Odebrała telefon, powstrzymując westchnienie. Nawet nie dadza jej czasu na nostalgiczne wspominki... - Jeśli to Wanda, weź ją za fraki, jeśli Thor, wpuść, bo oknem wlezie. Wysłuchała odpowiedzi, z której wynikało nie trafiła. Cholera, znowu on? Zawachała się. - Niech chuchnie. Jak trzeźwy, to go wpuść.
Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
[Właściwie, mam chyba inny pomysł na zaczęcie. Tylko może się to przesunąć czasowo, bo będzie podsumowaniem moich wątków przed notką ;) W końcu Tony jest liderem, więc zapewne chciałby usłyszeć od Wandy całą prawdę odnośnie jej choroby i... jej rezygnację z Avengers]
Jessica z dezaprobatą wypisaną na twarzy przyglądała się, jak Molly zamienia kuchnię w niemalże profesjonalną lodziarnię. A także przy okazji robi wyjątkowo profesjonalny bałagan. Cóż, rozsypana na podłodze różowa posypka to w większości cukier. Na szczęście cukier łatwo się sprząta. Gorzej miała się sprawa z ciastkami, które piekły w zeszłym tygodniu. Zdrapanie tego, co wypadło dziewczynce z miski, graniczyło z cudem i Jessica musiała naprawdę mocno natrudzić się, żeby doprowadzić kuchnię do stanu pierwotnego. Wbrew pozorom Jones potrafiła okazać krztynę zrozumienia. Zwłaszcza, jeśli chodziło o dzieci. Dlatego, wbrew twierdzeniom Molly, sałatka z warzyw nie stanowiła tego, co jadły codziennie. A nawet jeśli, to jedenastolatka dotychczas nie narzekała na nic oprócz groszku. Tylko raz, dla zasady Jessica kazała jej zjeść cały groszek, ale nigdy potem nie pojawił się on na talerzu dziewczynki. Znacznie gorzej miało się w przypadku Power Woman wybaczanie odstępstw od doktryny osobom pełnoletnim. Na szczęście nie wszystkim, a szczęśliwe wyjątki mogły spać spokojnie. Stark tylko co drugą noc. - Szefie, ja chyba o coś prosiłam. Co prawda nigdy nikogo nie wyganiałam, ale zawsze - na to słowo położyła szczególny nacisk - możesz wrócić do siebie. W niektórych sytuacjach będę nalegać. W porę zauważyła, jak Molly balansuje na krześle, chcąc sięgnąć po coś, co znajdowało się w jednej z najwyższych szafek. Jessica złapała dziewczynkę dokładnie w momencie, gdy ta traciła równowagę. - O rany, ciociu... - wydusiła z siebie Molly, w osłupieniu patrząc na krzesło, z którego prawie przed chwilą spadła. - Wystarczyło powiedzieć, że czegoś potrzebujesz. - Mogę rodzynki? Jessica z westchnieniem otworzyła drzwiczki tamtej szafki i wyjęła estetyczny plastikowy pojemnik, do którego w zeszłym tygodniu przesypała rodzynki przy okazji gruntownych porządków. - Zjecie beze mnie - oznajmiła, chowając przeznaczoną dla niej miseczkę z powrotem do szafki. - I bez jedzenia lodów za dobrze wyglądam. Powiedziała pół prawdy. Chyba już każdy wiedział, że Jessica jest żywieniową purystką. A jakby tego było mało, od dłuższego czasu jeszcze bardziej zaostrzyła swoje wymagania (na szczęście tylko względem siebie), odmawiając sobie słodyczy i całej reszty tych równie smacznych, co niezdrowych potraw. Dawno już doszła do wniosku, że lepiej wyglądałaby, gdyby była kilka kilogramów lżejsza. No i druga sprawa: zupełnie nie miała na lody chęci. Coś skręcało ją w żołądku już na sam widok bajecznie kolorowego tworu wyprodukowanego przez Molly. "Poszukiwacze Zaginionej Arki" byli filmem, którego Hayes jeszcze nie widziała, a Jessica mogła obejrzeć po raz kolejny. Dlatego nie straciła nic, gdy w pierwszych scenach filmu wyszła do kuchni, nie podając żadnego wytłumaczenia. Nie było jej sześć minut, a gdy wróciła, miała w ręku talerz z równo pokrojonymi w kostkę warzywami nabitymi na patyki do szaszłyków. Oraz jogurt w ramach sosu. Jessica powoli zsuwała palcami kolejne warzywa, co prawdopodobnie wyglądało bardziej niż osobliwie. Na szczęście film powstrzymał wszystkie komentarze. Molly próbowała postawić opór przeciwko przebraniu się w piżamę tuż po napisach końcowych. Chciała jeszcze zostać z dorosłymi, ale ze zmęczenia plątał się jej nawet język. Dlatego w końcu posłusznie poszła na górę w asyście Robina. Dobrze, że tym razem nie domagała się żadnej bajki. - Szefie, nie powiem, żeby podobało mi się dzisiejsze przedstawienie - zaczęła Jess, gdy odniosła już naczynia. Wstawiła je do zlewu, obiecując sobie, że z samego rana pozmywa. Teraz miała ważniejszą sprawę do załatwienia. - Ale nawet nie o przedstawienie chodzi. Powinieneś coś ze sobą zrobić. I nie mam na myśli dalszego rozwijania tkanki tłuszczowej. - Przy tych słowach bezpardonowo dźgnęła Tony'ego palcem pod żebra. - Tracisz sylwetkę - oznajmiła z wyraźnym niesmakiem.
Wstała, jak tylko złodziej stracił nią zainteresowanie. Uspokoiła się, chociaż emocje nie były aż tak rozjuszone jak sądziła na początku. Rozejrzała się i z niezadowoleniem stwierdziła, że władze pojawiły się za nim w ogóle zdążyła skierować się do wyjścia. Policja będzie zadawać pytania, będzie chciała dowodu tożsamości i wszystkiego innego, czego Zajcew chciała uniknąć, bo zagrażało jej anonimowości i dawało jednocześnie szanse konfrontacji albo z przybranym ojcem, albo rządem Rosji. Jak już miała w głowie prawie do końca ułożony plan swojej ucieczki z miejsca całego zamieszania, stało się coś czego nawet nie przewidywał rachunek prawdopodobieństwa. Spojrzała z lekkim niedowierzaniem na mężczyznę, jednocześnie oceniając mniej więcej czas w jakim dotrze do niej któryś z funkcjonariuszy. - Prawda. - Przytaknęła nerwowo , sięgając po torebkę. - Nie tylko z maszynami. Mogę wyjaśnić, ale nie tutaj i za nim zaczną pytać. - Skinęła lekko głową w stronę funkcjonariuszy, starając się jasno dać do zrozumienia, że nie chce mieć z nimi w ogóle do czynienia. Skoro on był egoistą, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, tak ona powinna czuć się jak mistrz, bo właśnie chciała wykorzystać tą ciekawość i wpływy pana Starka do ucieczki przed władzami. Do tego błagające spojrzenie zdesperowanej kobiety, której naprawdę na czymś zależy.
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu. - Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie. Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali." Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch. - Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu. - Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie. Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali." Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch. - Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu. - Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie. Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali." Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch. - Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Podnosząc upuszczone wczoraj kolczyki, które miały im nie wadzić w zajmowaniu się sobą, nie odpowiedziała na zabawny komentarz Tony'ego dotyczący jej ubioru. Jedynie uśmiechnęła się do niego, spoglądając mu prosto w te rozświetlone oczy, zakładając z powrotem część biżuterii na siebie. Zabawne, wyglądało to tak, jakby miała zawsze ubierać się chociaż w jakimś stopniu elegancko do śniadania. Obróciła się, by sięgnąć po swoją bieliznę, kiedy poczuła dotyk jego dłoni na swoim ciele i od razu zaniechała wcześniejszego ruchu. Skręcając głowę w jego stronę, ponownie nie mogła powstrzymać słodkiego uśmiechu, który zabłysł na jej pełnych ustach, gdy poczuła jego oddech muskający swoje ramię. - Figury woskowe, powiadasz? Nigdy się nie chwaliłeś - albo ona nie słuchała, czasem puszczała przechwalstwa Starka mimo uszu. W tej samej chwili zastanowiła się, jakby to było mieć własną figurę woskową Czarnej Wdowy. Od razu wyśmiała tę myśl mentalnie, gładząc szorstki od zarostu policzek Tony'ego. - Idę pod prysznic... - oznajmiła krótko. Cały czas mając na uwadze jego pierwszy komentarz, odwróciła się od niego i podążyła w stronę łazienki, zamierzając przeczekać do przybycie śniada pod strumieniem ciepłej wody. Nigdzie jej się nie spieszyło, kiedy powoli odpinała guziki jego koszuli. Celowo też zostawiła drzwi uchylone, zawieszając na klamce koszulę, zanim weszła do wielkiej szklanej kabiny i puściła ciepłą, kojącą wodę.
Było jej obojętne gdzie pójdą, ważne by uniknąć pytań ze strony policji, której zabezpieczenia nie trudno było obejść i znaleźć w bazie danych niemalże każdą informację dotyczącą jakiejś sprawy. Zajcew nie lubiła takiego ryzyka, miało bardzo zły wpływ na jej samopoczucie, a to z kolei powodowało nieprzyjemne reakcje związane z jej mocą. Nie umiała do końca panować nad nią, dlatego wolała żyć spokojnie, przynajmniej na tyle na ile mogła. - Ana. - Odpowiedziała lakonicznie. Często brzmiało to jakby się przejęzyczyła, albo niewyraźnie mruknęła, w skrajnych przypadkach zakrztusiła. To wszystko przez całkowity brak melodyjności w tym krótkim imieniu, które musiało być nadawane w przypływie wielkiego lenistwa. Ale nie narzekała póki na świecie żyło tyle An, że mogła się spokojnie tym imieniem przedstawiać. - Kawa. Kawa wystarczy. - Wzruszyła ramionami, czując jak presja związana z policją zniknęła całkowicie. Po krótkim rozważaniu doszła do wniosku, że miejsce publiczne będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem, jeśli chciała uniknąć ewentualnych pokazów swoich zdolności. Nie przepadała za nimi, ani za demonstracjami. Dla niej to ciągle był powód większości problemów, które ją prześladowały, jednocześnie sprawiając, że czuła się kompletnie pozbawiona człowieczeństwa. A to głównie dlatego, że pierwsze działanie mocy pokazało jej najgorsze skutki. Ach, wiele by dała, gdyby miała wpływ tylko na maszyny... Wtedy mogłaby jakoś zamaskować swoją mutację, sprawiając tym samym, że dodatkowy gen w jej przypadku miałby skutki tylko w teorii. - Uprzedzę, że lepiej mnie przez jakiś czas w ogóle nie dotykać. - Dodała na wszelki wypadek i to nie dlatego, że podejrzewała Starka o cokolwiek. Nigdy do końca nie miała pewności, czy przypadkiem gdzieś na ciele nie pozostawało miejsce naładowane wiązką destrukcyjną. Po jakimś czasie, po użyciu mocy ciało stawało się neutralne.
Jeśli przed chwilą patrzyła na niego nieprzyjaźnie, to teraz jej wzrok mógłby ciąć stal na blachy. - Don! Chodź do pańci! Rozległ się upiorny, wysoki odgłos, który chyba miał imitować miauczenie. Don wyszedł z szafy, spojrzał na nich jadowicie pomarańczowymi ślepiami i usiadł zadem przy nogach Tony'ego. Widocznie nie był zadowolony. Pewnie udzielił mu się nastrój właścicielki. - Słuchaj, zniosłam Wandę Maximoff sterczącą przy moich drzwiach i straszącą mi gości. Zniosłam dwumetrowego wikinga rozwalającego mi sypialnie. Zniosłam Fury'ego każącego swoim ludziom włamać mi się do notatek, chociaż to zniosłam tylko ponieważ z zasady nie zabijam ludzi tylko dlatego, że akurat mam na to ochotę. Ale moja cierpliwość została zdecydowanie nadwyrężona, wobec tego radzę natychmiast wycofać się z tymi debilnymi propozycjami i najlepiej z mojego domu, bo inaczej wezmę Dona i wcisnę ci go głęboko w okrężnicę, a potem będę patrzeć na to, co się stanie. Scarlett z natury była spokojną osobą, niestety była też osobą, która całkowicie spokojnie potrafiła dać do zrozumienia, że w tej chwili jest naprawdę wkurzona.
Kiedy poczuła na rozgrzanej skórze pierwsze krople zimnej wody, poczuła dreszcze. Dosyć przyjemne, chociaż chwilę później z prysznica popłynął ciepły strumień, który zmył z niej niewielkie ślady zmęczenia po wczorajszej nocy. Nie mogło się przecież obejść bez nieprzespanej nocy, kiedy obok leży ktoś taki jak Tony Stark, a ona sama jeszcze chwilę temu nie miała zielonego pojęcia, jak daleko to zajdzie. Spodziewała się (choć skryte pragnienia z tym kolidowały), że poprzednią noc przesiedzi w swoim apartamencie z lepszym widokiem. Tymczasem skończyło się braniem prysznica w łazience apartamentu z większym tarasem. Takie perypetie warto zapamiętywać. Liczyła też, że w uchylonych delikatnie drzwiach stanie Stark, otwierając je szerzej i przeciskając się do niej. Nie dołączył, zapewne za sprawą ledwie słyszalnego z wielkiej kabiny pukania do drzwi. Kiedy z mokrymi włosami, potarganymi przy wycieraniu i owinięta ręcznikiem, wyszła ponownie do sypialni, rzuciła koszulkę w stronę fotela i uśmiechnęła się znów delikatnie, widząc zastawiony stolik, przetransportowany przez obsługę (rzecz jasna już nieobecną) ze śniadaniem. - Zapowiada się niemała uczta. Chcesz, żebym przytyła? Nic z tego - odparła, delikatnie muskając palcem czubek jego nosa. To nie było do niej podobne. Wpakowała się do łóżka, sięgając na pierwszy ogień po kawę. Do doskonałości brakowao jej tylko smaku kofeiny.
Mało rzeczy było w stanie tak bardzo zirytować Jessicę Jones, jak robiły to argumenty wzięte z... No, wiadomo skąd. Gorsza była jedynie litania takich argumentów. A wyjaśnienia tego stanu rzeczy należy się doszukiwać w tym, że Jess posiadała wszystkie te najbardziej denerwujące kobiece cechy. Oprócz skłonności do kupowania więcej ubrań niż jest w stanie uprać. Właściwie to nigdy nie przepadała za zakupami. A w szczególności za widokiem pieniędzy opuszczających jej portfel. Wracając jednak do meritum: kobiety nie lubią kiedy ktoś nic nie robi, czego mężczyźni nigdy nie zrozumieją, więc nie będą robili nic. Jak już natomiast zostało wspomniane, właśnie tego kobiety nienawidzą. W zasadzie Jess spodziewała się znacznie dłuższej tyrady podszytej gniewem. Właśnie dlatego fakt, że Tony całkiem szybko pogodził się z jej słowami, zbił ją nieco z pantałyku. Gdyby nagle zaczęli się przekrzykiwać, nie zawahałaby się ani chwilę. W kłótniach była już zaprawiona. Spokojne rozmowy wychodziły jej znacznie gorzej. Przygryzła wargę, próbując ułożyć w myślach jakąś możliwie delikatną odpowiedź. W byciu delikatną miała tyle samo wprawy, co w tańcu świętego Wita. Z góry dobiegł ich krzyk. Jessica szybko dopasowała cienki głosik do osoby Molly Hayes i pobiegła w kierunku schodów, rzucając przez ramię coś, co brzmiało prawie jak "nigdzie się nie ruszaj, szefie". Zaskakujące, jak szybko Jones potrafiła dobiec do pokoju dziewczynki. Choć rutynowe testy SHIELD-u powinny zmuszać ją do osiągnięcia maksymalnych wyników, to teraz pobiła swój rekord ponad dwukrotnie. Molly siedziała na łóżku, cała drżąc. Chlipała tak cicho, że na początku Jessica tego zupełnie nie zauważyła. - Ciociu... Ciociu, śniły mi się straszne rzeczy - powiedziała, ściskając skraj kołdry tak mocno, że zbielały jej kłykcie. - Już, już, spokojnie. - Jones usiadła obok jedenastolatki, ta zaś zupełnie nie poruszyła się. Oprócz tego, że wciąż się trzęsła. - Ja już nigdy nie będę jadła lodów z polewą - załkała. - Ledwo zamknęłam oczy, a pojawiły się straszne rzeczy. Ciociu! Po raz pierwszy Jess zdała sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, jak powinna się zachować. Nie pamiętała, co robiła jej matka (pani Campbell), kiedy Phil krzyczał w nocy. Na pewno zawsze do niego szła i zapalała światło. Zdając się na instynkt, Jessica ułożyła sobie Molly na kolanach i zaczęła delikatnie kołysać. Dziewczynka powoli uspokajała się, choć musiał minąć dobry kwadrans, nim przestała dygotać. Stanowiło to dla Jones doskonałą okazję do namysłu. Automatycznie śpiewała cicho piosenki, które pamiętała z dzieciństwa. Umysł miała praktycznie wolny, w dodatku coraz spokojniejszy. Dlatego porzuciła zamiary postawienia kogoś za przykład. Jakoś przywoływanie w tej sytuacji postaci Steve'a nie należało do najlepszych wyjść. - Ciociu, powiedz wujkowi, że on też może mieć koszmary... Ja już nigdy nie zjem lodów - powtórzyła, zamykając oczy. Po chwili jej oddech przeszedł na jednostajny, powolny rytm. Jessica położyła małą do łóżka i przykryła kołdrą. Ale na wszelki wypadek nie zgasiła słabej lampki nocnej. - Molly przestrzega cię przed złymi snami, szefie - powiedziała Jess, wracając do salonu. Na jej twarzy odbijało się zmęczenie. - Ja nie wiem, jakie masz wyobrażenie o zdrowym trybie życia, ale wystarczy zwyczajnie omijać fas-foody i cukiernie. No i uprawiać sport. Proste, co szefie?
Noc spowiła swoimi ramionami cały Nowy Jork i uśpiła nielicznych czułym pocałunkiem Morfeusza. Ale byli też tacy, którzy nieczuli byli na jej czułości i oddawali się własnym bytem. Jedni bawili się, w uroczyście przybranych salach i strojach wartych fortunę. Wśród tańców, drogich win, przemówień i słodko-kwaśnych rozmów i żarcików. Drudzy gnali właśnie pomiędzy uliczkami, uciekając nie tylko przed mężczyzną, którego okradła, ale i przed własnym strachem, a jedno gorsze od drugiego. Dwa światy spotkały się w momencie, kiedy drobna postać, pojawiająca się znikąd, wskoczyła przed maskę, wracającej z bankietu limuzyny. Kierowca zdążył tylko z piskiem zahamować, a dziewczyna odskoczyć na kilka kroków. Mimo to straciła równowagę, lądując na brzuchu i zdzierając sobie skórę na dłoniach i kolanach. W głowie jej się zakręciło, od napływu myśli, wspomnień, emocji, uczuć, wszystkiego, co znajdowało się w głowach obecych w limuzynie. Przed oczami pojawiły się jej czarne plamy, a zawartość żołądka cofnęło do gardła. Chroniąc się przed tym odparła to atakiem w stronę , skąd przybywało. Ci, do których owe umysły należały, zapewne zwijali się w mdłościach i bólach głowy. Co słabsi, mogli leżeć nieprzytomni. Piętnastolatka nauczyła się sobie z tym radzić, ale i teraz, wciąż klęczała, odganiając mrok z głowy, nim wstanie.
Miała informacje o tym, że Starka nie będzie w swojej posiadłości. i do ostatniego momentu była przekonana o prawdziwości tych informacji. Miała to zrobić szybko i cicho, bez zwracania na siebie uwagi - bramę otworzyć i zamknąć za pomocą swoich mocy, odprowadzić samochód na miejsce, skąd go "pożyczyła" i zniknąć niezauważona. Pech chciał, że Stark jednak w swojej rezydencji był. I pech chciał też, aby dowiedział się o jej małej, niespodziewanej wizycie. Pech to pech. Zatrzasnęła drzwi od samochodu, stając przed Starkiem w pełnej okazałości. Zerknęła kątem oka na wgnieciony zderzak, który zniszczyła przy okazji ucieczki z tego małego więzienia. Miała zamiar naprawić to zaraz po przyjeździe, jednak teraz to było niemalże niemożliwe. Obiecała bowiem sobie, że nie będzie ujawniała tego, że jest mutantkom przed kimkolwiek. I o ile Starkowi w pewnym sensie się wygadała, o tyle nie zamierzała pokazać mu w jakiej dziedzinie się specjalizuje. -Ty to naprawdę jesteś pieprzonym arystokratą - rzuciła leniwie, spoglądając na mężczyznę, nie ukrywając politowania, które odmalowało się jej na twarzy. Naprawdę, wiedziała że Stark jest niemiłosiernie bogaty, ale żeby aż tak? A jeśli był to żart to był albo niebywale kiepski, albo po prostu Lorna gdzieś po drodze do potęgi zgubiła całe poczucie humoru.
Usadawiając się na wielkich i cholernie wygodnych poduszkach ogromnego łóżka, przysunęła do siebie talerz z paroma pysznościami, które jeszcze sekundę temu zakosiła ze szwedzkiego stołu na wynos, który na zamówienie Tony'ego zjawił się w jego apartamencie. Poprawiła ręcznik, którym się owinęła, unosząc spojrzenie i z buzią pełną posiłku, uśmiechnęła się pod nosem. Miała ochotę wytłumaczyć Starkowi, jak to bardzo silną kobietą była, jak to nigdy jeszcze nie zemdlała z wycieńczenia i dodać jeszcze coś o metabolizmie, dzięki któremu nigdy nie będzie odkładać jej się zbędna tkanka tłuszczowa. Nie były to jednak tematy do rozmyślania z rana, z pełną buzią podobno się nie mówi (chociaż też podobno nie wypada jeść w łóżku) i Tony był przecież geniuszem, do czego sekundę później doszła, więc postanowiła milczeć, żeby zachować piękno tej chwili. Dwójka superbohaterów, o ile można ich tak określić, siedząca w łóżku londyńskiego hotelu najwyższej klasy, wyjątkowo nie popisująca się ciętym językiem, patrząca na siebie i uśmiechająca się pełnymi jedzenia buziami. Jej dłoń powędrowała a jego kącik ust, przyjemnie zahaczając o jego zarost, gdy palcem pozbywała się niesfornej resztki majonezu. Rzadka i cudowna chwila, aż godna uwiecznienia.
Nadal nie rozumiał po, co Fury kazał przyjść Starkowi. Sam mógł zamknąć ten cholerny portal. Właśnie po to nosił przy sobie Mjolnir. Nie, wcale nie lubił ot tak targać za sobą ogromnego młota. A to zdziwienie. Sterczał pod siedzibą Avengers dobre kilka minut i przez chwilę nawet miał ochotę zebrać się i pójść sam. Jednak wtedy zza rogu wyłonił się Tony i podszedł do niego. Thor od razu wiedział, że on także nie promieniuje radością z okazji wspólnej misji. Może już nie rzucali się sobie do gardeł jak to było na początku, ale na piwo raczej przez jakiś czas nie pójdą. - Ja cię tu nie trzymam. - wymamrotał. Sam także dostał kilkunasto minutowy wykład dotyczący współpracy, wzajemnego szacunku i przełamywaniu lodów. Oczywiście, tak jakby Fury miał do nich jakikolwiek szacunek. Przynieś, podaj, pozamiataj. Czy ktoś miał prawo marudzić? Ależ skąd i niewielu nawet próbowało. - A ty wziąłeś zbroję? - w sumie Gromowładny nieczęsto widział Starka po cywilnemu i ciągle się zastanawiał jakim cudem zbroja się na nim pojawia. Zawsze myślał, że biegnie do swojej siedziby i tam te wszystkie dziwne urządzenia mu ją skręcają, ale na ostatniej misji w Rosji nie miał szans skoczyć do domu, a zbroję przywdział. -Bo jak nie to ja cię nie podrzucę. - wskazał na Mjolnir, który bezwiednie wisiał u jego pasa - Jednoosobowy.
[ wyszło jak wyszło. przepraszam za beznamiętne zdania.]
Jessica nie odnotowała braku obrazu. Prawdopodobnie zwróci na to uwagę dopiero rano. Albo jeszcze później, gdy salon naprawdę będzie wymagał sprzątania. Wtedy już na pewno zauważy brak czegoś na ścianie. Ale nie będzie pewna, co zostawiło po sobie to puste miejsce. Nigdy nie była zbyt wrażliwa na sztukę. Właściwie to znała jedynie te obrazy, które miała w podręcznikach i to jej zupełnie wystarczało. Nie rozumiała niektórych trendów w sztuce. W zasadzie to większości. Bez bólu szczęki mogła patrzeć jeszcze na obrazy ekspresjonistów i impresjonistów, ale artyści następnych okresów najczęściej wywoływali u niej oczopląs. Jeśli miała swojego ulubionego malarza, to Degasa. Malował baletnice, a w baletnicach niewiele jest do rozumienia, więc można po prostu podziwiać. Wieloznaczny uśmiech pojawił się na twarzy Jessiki. Jego interpretacja zależała wyłącznie od nastawienia interpretującego. Chociaż... nawet przy dużej determinacji nie dało się tego uśmiechu nazwać złośliwym. Ale to jedyne, czego był pozbawiony. - Dochodząc do takich wniosków odbierasz mi pracę, szefie. To miały być długie minuty naprowadzania cię na właściwy trop. - Przeczesała ręką włosy i było w tym geście coś, co nagle nadało rozmowie mniej drażliwy wydźwięk, zmieniając ją w... W całkiem przyzwoity dialog. - Przez ostatnie trzy sekundy próbowałam udać, że nie łapię aluzji. Ale chyba jestem w tym kiepska - przyznała, poszerzając uśmiech. Tak radosna Jessica to już była podejrzana rzecz. Ona sama jakby zdawała się tym nie przejmować. Jedynie poprawiła podwiniętą koszulkę, która od razu opięła się na dwóch wypukłościach jej ciała. Mowa (w drugiej kolejności) o brzuchu kobiety. - Gdybyś naprawdę wierzył, że wystarczy, to byś w ogóle mnie nie słuchał, szefie - stwierdziła z właściwą sobie tendencją do dorabiania ideologii na każdą okazję. - Jeśli potrzebujesz mojej rady przy wyborze butów, to najbliższy wolny termin mam jutro, szefie. Ale zawsze mogę cię też wcisnąć na pojutrze. Albo na czwartek. A nawet na każdy inny dzień, bo czasu mam jak lodu. Tym bardziej, że jeszcze nigdy nie miałam okazji pilnować, żeby sam Anthony Stark nie znudził się bieganiem po dziesięciu metrach.
Wzięła głęboki oddech. - Która słowo w "wynoś się stąd" postawiało miejsce na swobodną interpretację? - zapytała, już spokojnie, za to z wielką dozą zimnej niechęci. Kilka dni wcześniej zabiła troje ludzi, ponieważ wybrała się na bardzo podobną eskapadę, chociaż w tamtym wypadku raczej nie miała wyboru. Do tej pory nie udało jej się tego przetrawić i bynajmniej argument "pomóż mi, proszę" nie był tym, który sprawiał, że zrywała się i pędziła z radością ku nieznanemu. Sprawę pogarszał fakt, że włamywanie się obcym ludziom raczej nie należało do zbyt cnotliwych zajęć. W tej chwili naprawdę żałowała, że kiedy pierwszy raz zobaczyła Starka, nie poczuła nagłej chęci wrócenia do domu w pojedynkę i zajęcia się czymś pożytecznym. Na przykład szydełkowaniem.
No i sie stało, ale tak w końcu bywa, że staje sie coś nietypowego. Nie sądził, że w miejscu, gdzie miał tylko roznosić kawę, jegowłasny szef będzie goprosił otestowanie broni palnej. Ale w końcu mógł się tego spodziewać, prawda? W końcu to Stark Industries, które swego czasu słynęło właśnie z produkcji broni,ale w sumie Snow za bardzo się tym nieintersował. Bo po co? Och, znalazło by sie parę powodów, szkoda tylko, że nie przeciw. Chłopak westchnął chwytajac sie pierw za tył głowy, przeczesując gęste włosy tuż przy karku, a potem wziął do ręki broń, wyważajac ja i uznając, chociażby wizualnie, za nie najgorszą. Wyciagnał rękę, trzymajac chwilę pistolet, jako przedłużenie ręki, choćwcale nie była to broń biała,która zazwyczaj właśnietym sie cechowała. Przeszył mocą przedmiot, pozostawiając go bez naruszeń, by zaraz, celując w wymierzony punkt, strzelić. -Powiedziałbym, Tony, ze to gorący sprzęt.- Stwierdził po chwili,dośc sugestywnie,ale jeszcze niczego szczególnego nie wypowiadajac. W końcu nie chciał sie zdradzić.- Celownik może nawala, nie za bardzo,ale nie potrzeba nic regulować. Myślę, że problem lokuje sie głębiej... - mówił chwilę, a potem zaśmiał się nieco nerwowo.- Ale co ja tam mogę wiedzieć? To i owo, pomyślał.
Troska w wykonaniu Tony'ego nie była spełnieniem swojej słownikowej definicji. Jessica miała pewność, że tam chodziło o myślenie o innych, nie zaś o myślenie o samym sobie i podawanie innych jako pretekstu. Z niezadowoleniem zauważyła, że słowo "pretekst" jest czymś, z czego Stark mógłby robić doktorat, a potem zostać światowej sławy specjalistą. Jasne, to eliminuje możliwość wystąpienia nudy w ich relacjach, ale Jess nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby czasami przeciwności występowały rzadziej. - Uwierz mi, szefie, nie zrobię czegoś, co mogłoby skrzywdzić moją córkę. Niezależnie od tego, kim jest jej ojciec. - Uśmiech Jessiki nabrał gorzkiego wyrazu, kiedy wspomniała o Cage'u. Może nie tyle ze względu na samego Luke'a, co z powodu wyrzutów sumienia, które nachodziły ją, ilekroć przypominała sobie, że nosi pod sercem dziecko nie tego mężczyzny, którego kochała. Paskudne uczucie, na szczęście dawało się spychać w głąb umysłu. - Kilka godzin temu obiecałam sobie, że dopilnuję, żebyś trafił do łóżka. Ostatnio na tyle często się tu pojawiasz, że od dłuższego czasu trzymam twoją sypialnię gotową do użytku. Tylko okno trzeba zamknąć. Jessica przeciągnęła się i odwróciła w stronę schodów tak, jakby wszystko było już ustalone. Co prawda tym razem dała Starkowi możliwość wyboru, ale jakoś nie sądziła, że koniecznie będzie chciał teraz wracać do siebie. Zresztą nie czuła potrzeby ingerowania w życie swoich przyjaciół aż do takiego stopnia, by wiedzieć, gdzie oni sypiają. Pomijając Quartermaina, który ostatnio nabrał dziwnego zwyczaju sypiania w pracy, żeby mieć blisko do pracy. Ale to już zakrawało na szaleństwo, tym mogła się przejmować. Już nawet zanotowała sobie w myślach, żeby złożyć agentowi wizytę w najmniej komfortowej dla niego chwili. Nieczyste działania zawsze działają najlepiej, czego potwierdzenie miała w wyniku jakże krótkiej rozmowy ze Starkiem.
Ją niespecjalnie interesowały pobudki działań złodzieja. Wolała nie myśleć o tym i nie przypominać sobie jakie to uczucie mieć przy głowie pistolet. Zbytnio obawiała się o otoczenie i siebie, by chcieć ryzykować kolejne dawki nawet najmniejszych ilości stresu. Więc osobiście nie miałaby opinii związanej z tym wydarzeniem. Trochę zaniepokoiła ją wzmianka o przydatności swojej mocy, ale nie zareagowała na to. Odwzajemniła delikatnie uśmiech i skinęła głową, że espresso może być. Znała ludzi, którzy uważali tak samo i z pewnością nie byli oni mili. A pana Starka nie znała i tym bardziej temat ewentualnej współpracy wolała przemilczeć i nie wracać do niego. - To destrukcja. I konstrukcja, w pewnym stopniu. - Zaczęła, zastanawiając się nad doborem słów. - Mój dotyk może zniszczyć wszystko, zużywając tym samym pewne ilości energii. Mogę też naprawiać, konstruować, ale do tego potrzebuję więcej energii. Zamienia się ona na wiązki, a ich siła zależy od tego na jak duży obszar będą działać. - Wyjaśniła pokrótce tyle ile sama wiedziała. Wiedzę bowiem miała ograniczoną, zdobywaną metodą prób i błędów, dzięki logicznemu myśleniu, dedukcji i chęci ograniczenia zagrożenia ze swojej strony. Pominęła wzmianki o tym jak ta utracona energia się wznawia i że każde ciało na którym użyje swojej mocy będzie mogło być zniszczone albo naprawione już tylko przez nią. - Niestety, na ludzi działa tylko w jedną stronę... - Trochę spochmurniała. To było najgorsze działanie, jakie mogła spowodować. Co prawda, żeby zabić musiała skierować wiązkę w jakieś miejsce krytyczne, w innych przypadkach najczęściej dochodziło do paraliżu. Był to najłagodniejszy skutek, była już świadkiem jak na ręce pojawiają się w zawrotnym tempie ślady wskazujące na martwicę, kończyna zaczynała gnić i dalej Ana nie patrzyła, tylko zrywała się do ucieczki.
Odinson zawsze miał wrażenie, że Stark uważa go za przygłupa. Wywoływało to u niego rozbawienie, bo znał większość języków Midgardu i nie tylko, mógłby uczyć geografii w jakiejś szkole policealnej i sądził, że jest całkiem oczytanym człowiekiem. A tu pojawia się Anthony Stark, który ma go za głupka, bo nie zna się na nowoczesnej technologii. Pominął ironiczny tekst o wpisie w pamiętniku. Tak! Zaskoczenie, potrafił wyczuć ironię. - Oczywiście, że wiem jak to zamknąć. - warknął, niczym traktor na pełnym gazie - Inaczej, by mnie tu nie było. - Zwykle niczego nie planowali. Wezwanie, spotkanie, obicie kilku złych tyłków i koniec. Zawsze bawili go X-meni pod względem organizacji. Dowiadują się o zagrożeniu, uzgadniają plan, dzielą się grupkami, bez sensu. Strata czasu, energii i cierpliwości, bo z tego co wiedział z każdego takiego spotkania wychodziła przynajmniej jedna wkurzona osoba. - Czy tylko mnie śmierdzi ta cała sprawa z wysyłaniem ciebie - wyciągnął w jego kierunek palec i szturchnął go w ramię - na misję, którą mógłbym bez problemu wykonać sam? - uniósł znacząco brew i zabrał palec ze zbroi Starka - Ten cholerny, jednooki coś kombinuje.
Gdyby Domino spała, to zapewne ranne promienie słońca nie wyciągnęłyby jej z wyrka... No ale nie spała, bo zamiast tego włóczyła się po nieznanych sobie miejscach i próbowała przeżyć. W sumie nieźle jej to wychodziło. Skoczyła tylko do domu się przemyć i przebrać. Co z tego, ze opierając czoło o kafelki prawie zasnęła, podczas gdy woda spływała po jej ciele? Zresztą, chciało jej się spać, dopóki wiedziała, że nie może, bo jakby sobie pozwoliła, to zapewne dopadłaby ja bezsenność. W ten oto sposób postanowiła odwiedzić Starka. Wchodząc do jego miejsca pracy nie do końca celowo zabujała biodrami. Cóż, taka natura. Następnie oparła się o framugę i przyjrzała mu. - A co jeżeli powiem, że obie te rzeczy?
Kiedy usłyszała jego pierwsze słowa nie potrafiła powstrzymać wywrócenia oczyma, które było jakąś automatyczną i zarazem naturalną reakcją jej ciała. Może z nutką kpiny, ze szczyptą pogardy, chociaż właściwie nie chciała, aby tak zostało to odebrane. Miała wrażenie, że jej organizm niekoniecznie z nią współpracuje, zaprogramowany na pokazanie się z jak najgorszej strony. A może tak usprawiedliwiała swoją ignorancje i arogancję, swoje buntownicze nastawienie i pożałowanie dla świata? Czego panna Dane nie lubiła najbardziej? Litości, użalania się nad jej osobą. Nie chciała tego, nie potrafiła tego znieść, kiedy wszyscy dookoła robili z niej jakąś ofiarę losu. Z ulgą więc przyjęła, iż mimo ostatnich wydarzeń i niezbyt dobrego stanu zdrowia, który odmalował się na jej twarzy, Stark oszczędził sobie specjalnego traktowania jej osoby. -Trochę komary dokuczają, jeśli one liczą się - rzuciła w odpowiedzi, połowicznie zgodnie z prawdą. Chwile zastanawiała się nad jego propozycją, marszcząc brwi. W sumie wymiana pojazdu była niezwykle atrakcyjna, nawet jeśli Stark po prostu żartował. Ale przy niej się nie żartowało, bo mogła jeszcze wziąć to wszystko na serio i naprawdę skierować swoje kroki w kierunku samochodu, który jej pokazywał. Ostatecznie jednak ruszyła w stronę drzwi wejściowych, mijając Starka i dając mu tym samym znać, że przystaje na propozycje kawy.
___________ Nie mogłam się ogarnąć, ale jak zobaczyłam, że blog umiera to odpisałam w końcu;)
-Dlaczego nie wierzysz mi? - to pytanie powinno być retoryczne, bo odpowiedź była jasna, jednak dziewczyna podświadomie oczekiwała od niego odpowiedzi. Mimo iż sama go wyprzedziła, pod koniec zwolniła, pozwalając, aby poprowadził ją w odpowiednim kierunku, przyglądając się przy tym jego plecom. Była tajemnicą, bo nie chciała wiele o sobie mówić? Wychodziła z założenia, że małomówny człowiek to człowiek bezpieczniejszy. Nierozsądne byłoby rozpowiadać każdemu o swojej osobie. A to, że posunęła się do tego, że nawet fałszowała swoje dane osobowe to już inna sprawa... -Właściwie to czarną kawę piję, bez jakichkolwiek dodatków. Kawa miała dla niej znaczenie jako przytrzymywacz życia. Sama w sobie niekoniecznie jej smakowała, a z dodatkiem mleka i cukru była mieszanką, której Lorna nie potrafiła przełknąć. Raz rzuciła się na głęboką wodę, zamawiając podobny eksperyment w kawiarni, udekorowany bitą śmietaną. Jakimś cudem wypiła kawę do końca, jednak z miną jak gdyby ktoś zmuszał ją do zjedzenia cytryny, przyrzekając sobie w duchu, że nie skusi się nigdy więcej na próbowanie nowych rzeczy. -Pożyczysz mi ten kawałek metalu, który nieudolnie próbowałeś przeszczepić mi, prawda? - wymruczała pod nosem, ogarniając spojrzeniem pomieszczenie i zastanawiając się jak dość z niego do gabinetu, gdzie ostatnio była poddawana operacji, jeśli tak można było nazwać owy eksperyment, który spalił na panewce.
Nie miała zbytniego doświadczenia w sektorze głupich ksywek. Ren uporczywie nazywał ją Scarry, co było dość irytujące, a jeden z jej kuzynów ochrzcił ją "Kulą Armatnią" - etymologia pozostawała nieznana, ale tenże kuzyn miał schizofrenię, co wiele wyjaśniało. "Scar" przebijało obie i było do tego bezsensowne, jako że do tej pory nie miała na ciele ani jednej blizny. Gdyby chciała się wyzłośliwiać, powiedziałaby, że to i tak lepsze niż Człowiek Żelazko, ale w tej chwili nie miała ochoty na przekomarzanie się rodem z college'u. - Zaraz, czy dobrze zrozumiałam: proponujesz mi kradzież i szpiegostwo gospodarcze? - zapytała w miarę spokojnie, zastanawiając się nad poziomem zabezpieczeń w jej własnym laboratorium. Ostatnio, od czasu serii włamań do jej domu była pod tym względem przeczulona i w tej chwili co ważniejsze pomieszczenia w laboratorium otaczała lita ściana tytanu, gruba na trzydzieści centymetrów. Drzwi nie było. Zawsze uważała, że najprostsze rozwiązania bywają najskuteczniejsze. - Serio, nie wiem, co ci odbiło, ale właśnie jest najlepsza chwila, aby się wycofać. A najlepsza dlatego, że jest jeszcze przed tym momentem, w którym nagranie z naszej rozmowy trafia do sądu.
[Nie pamiętam, na czym dokładnie ma opierać się wątek, ale główny zarys znam, więc zacznę. Jak wrócisz, będziesz miała niespodziankę, o.]
Świat poszedł w ostatnim stuleciu tak strasznie do przodu, że wszystko na nim było kompletnie skomputeryzowane, oczywiście na tych cywilizowanych kontynentach. Bo mimo miliardów, jakie idą na wszystkie cudeńka i cuda technologiczne, Afryka i Azja nadal głodowały, a wojny trwały. Chociaż na przykład taki Iron Man sprywatyzował pokój na świecie. I jemu nie trzeba tłumaczyć nic o zaniku inteligencji spowodowanej wzrostem zainteresowania technologią i użytecznością komputerów. On miał wszystko: kasę, strój, firmę, geniusz, czasem nawet dobre serce. Tony Stark, którego dokumenty właśnie przeglądała w formie pisemnej, nie cyfrowej, spoglądał na nią ze swoim znanym dobrze uśmieszkiem. Nie wiedziała, czemu do rąk w archiwum wpadły jej jego dokumenty. Natknęła się nawet na swoją ocenę, jaką wystawiła mu po pracy w jego firmie. Nie mogła uwierzyć, jak diametralnie zmieniło się jej nastawienie do takiego człowieka jak cyniczny miliarder-playboy Tony Stark. Jak na zawołanie coś zapikało w jej kieszeni stroju Czarnej Wdowy. Wołano ją na zebranie, miała kilkanaście minut na dotarcie. Mniej więcej tyle zajęło jej wyjście z siedziby Tarczy i przemknięcie na drugi koniec miasta, do Avengers Mansion, w stroju służbowym, jak zwykła to nazywać. Wpadła przez niezamknięte drzwi do środka, wspinając się do centrum obrad i dowodzenia na sam szczyt, wchodząc przez rozsuwane drzwi przy wysiadaniu z windy. - Tony... - uśmiechnęła się, pewna, że jest tylko sam na sam z mężczyzną. Dopiero chwilę później zorientowała się, że przy oknie siedziała Janet, gdzieś z boku stał Czarna Pantera, a na pewno na tym obecność Mścicieli się nie kończyła. Posłała Starkowi porozumiewawcze spojrzenie.
Zaśmiał się. Od razu przypomniała mu się atmosfera Instytutu i wyluzował. Spuścił z tonu i wyszczerzył się wręcz jak dziecko do nowej zabawki. Uwielbiał kawę, jej roznoszenie tutaj było wspaniałą pracą, ale to co robił teraz, mógłby robić codziennie i zawodowo. Broń. Niby trzymał ją w dłoniach tak niedawno, ale teraz zdawało się to wiekami, latami świetlnymi, do których się tęskniło. - Po prostu sprawdziłbym układ chłodzenia, czy Bóg wie jeden jak to się nazywa. Jeśli mam być szczery, coś o tym wiem, ale niekoniecznie z zamiłowania do broni palnej, jeśli wiesz co mam na myśli.- Stwierdził bez większego krępowania się do uwag, kiedy ten notował, a kiedy otrzymał kolejną sztukę, kolejną pukawkę wyważył ją i wycelował, mrużąc jedno oko, jednak nie strzelił. Jakby zwlekał. Mimo tego, że ten określił ją za nieporęczną, leżała idealnie w dłoni Leo, którą ten zaciskał pewnie, choć nadal nie nacisnął spustu. -Chybić, nie chybi, w jego celność nie wątpię, ale co, jeśli chodzi o szybkość?- Spytał i splunął w stronę, w którą zaraz miał strzelić, co też zrobił. Ślina zamieniła się w drodze w kryształek lodu, który prędzej sięgnął celu niż kula, przebijająca go może ułamek sekundy później.- Mam tylko nadzieję, że mnie przez to nie zwolnisz.- Oddał mu zabawkę, ze skruszoną, ale zarazem dumną miną. Może było to przedstawienie, może było to coś na wzór zabawy, ale nie potrafił tego powstrzymać. Śnieg, lód... To siedziało, haha, głęboko w nim. Ale co się dziwić. Jest mutantem, ma to w genach.
[Jako iż z żadną z moich postaci Tony wątków nie miał, to perfidnie napisałam punkt zaczepienia w swojej karcie specjalnie na te potrzeby. Chodzi o rekonstrukcję skrzydeł Ikara w dwóch wersjach - tradycyjnej: wosk i pióra, oraz nowoczesnej: Stalowa konstrukcja i pióra oraz kupa spawania. Hela sama potrafi całkiem nieźle projektować trójwymiarowo, ale musi mieć genialnego współpracownika do projektu, bo na technologii się nie zna, a i nie ma pomysłu na dalszy użytek ze skrzydeł. Ma się rozumieć, chce odebrać zaszczyty rasie ludzkiej i ma kilka innych planów. Co powiesz na wątek?]
Ta cała sytuacja nie była prosta. Od kilkunastu dni, jak nie więcej, jej myśli w takich momentach skupiały się tylko na tym, by nic się nie wydało. Zaczęła być już przewrażliwiona na tym punkcie, co powtarzała sobie nie raz, nie dwa. Dla przykładu teraz, kiedy przekroczyła próg sali obrad, serce zabiło jej szybciej już na sam widok Tony'ego Starka. Ten uśmiech, jego gesty, jego spojrzenie - wszystko kazało jej się zatrzymać i wypowiedzieć dziwnym głosem jego imię, jakby wypowiadała je po raz pierwszy w życiu. A kiedy usłyszała swoje, w niemal identycznej odpowiedzi, była pewna, że czułe ucho choćby Pantery wychwyci przyspieszony rytm serca u kobiety. Skinęła delikatnie głową, jakby cała ta dłuższa niż parę sekund wymiana spojrzeń nic nie znaczyła i zajęła miejsce gdzieś z boku sali, na wprost Janet, która teraz (jednocześnie sprawdzając stan swoich paznokci), mruknęła, że sama zaczyna się nudzić tą wojną. - Ona nie ma końca - odparła Wasp, wzruszając ramionami. Co ciekawe, pszczółka nie brała udziału w wielu bitwach. Ostatnio dostała dosyć mocne obrażenia, więc trzy tygodnie siedziała bezczynnie, a przecież była narwaną osobą. Teraz jednak miała leniwe podejście do walki, która miała miejsce. Widać naprawdę miała dość. Podobnie, jak każdy inny. - Marne szanse, że dowiemy się czegoś nowego - wtrąciła się po parunastu minutach Natasha, słysząc coraz to żywszą dyskusję między paroma członkami Avengers. - Byłam ostatnio w Instytucie. Włamałam się tam parę dni temu. Nie dowiedziałam się niczego nowego. Możliwe, że skrywają coś tak głęboko, że nie dostanę się tak bardzo w ich brudne sekrety - mruknęła zażenowanym głosem. - Wygląda na to, że w końcu trzeba pertraktować.
Szczupłe palce objęły kubek kawy, przysuwając go nieco do siebie. Zmarszczyła nos, kiedy poczuła jak porcelana nagrzewa się, parząc jej skórę, jednak mimo to nie cofnęła rąk. -Nie bawi mnie fakt, że ktokolwiek może mieć dostęp do moich myśli, do moich wspomnień, do moich uczuć. Nie szukaj w tym jakiegoś wyższego celu poza tym, co Ci powiedziałam. Tu chodzi tylko o prywatność, która w każdym momencie może zostać naruszona. Każdy definiuje inaczej pojęcie "potężna moc". Ona żyła z tym kilkanaście lat, nie czuła tej potęgi w żadnym etapie swojego życia. Dla jednych jej moc mogła być przerażająco rozległa, obejmująca wiele elementów świata, dla innych byłaby to jedynie drobnostka, która nie może im zaszkodzić. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mawiała jej ciotka, która ją wychowywała. Te słowa stały się dywizą dziewczyny, a potwierdzenie ich znajdowała na każdym kroku. -Rozczarowujesz mnie Stark. Wiesz, że jeśli sam mi tego nie dasz to będę musiała sobie to wziąć? - mruknęła cicho pod nosem, obserwując uważnie mężczyznę. Ostatnie czego chciała to wymusić siłą na nim oddanie owego metalu, jednak jeśli musiałaby to zrobić to nie czułaby skrępowania, aby podjąć odpowiednie środki. Dla niej był to ważny element, dla niego jedynie metal, który był warty dużo pieniędzy. Czy całe życie Starka musiało kręcić się wokół pieniędzy? -Dlaczego nie chcesz mi tego dać? Ty dasz mi ten metal, ja dam Ci coś innego, czego sobie zażyczysz tylko. To chyba uczciwa propozycja, prawda? - uniosła brew do góry, a kąciki ust zadrżały. Oczekiwała jego odpowiedzi, chociaż nie wiedziała co mogłaby mu w zamian zaproponować. Stark nie był jedynym, ale uznała go za najbardziej kompetentnego. Aktualnie wyśledziła położenie Otto Octavius, lepiej znanego jako Doktora Oktopusa, i Reeda Richardsa. Co prawda ten drugi należał raczej do tych rozsądnych i współpraca z nim nie należałaby do najłatwiejszych, jednak wolała znać swoje możliwości wyboru. I gdzieś był jeszcze Sinister. Tylko nie wiedziała jeszcze gdzie.
- Onienienie - odpowiedziała, nagle zainteresowana. - Odczepisz się ode mnie na zawsze. W zasadzie ten facet był trochę podobny do Rena, z tym, że nie posiadał jednej ważnej cechy - umiejętności zauważenia, w którym momencie można być egocentrycznym dupkiem, a kiedy należy się wycofać, aby nie przekroczyć cienkiej linii oddzielającej u Scarlett sympatię od żywej niechęci. Stark zaczął od sympatii, po czym z prędkością odrzutowca przekroczył granicę, nawet jej nie zauważając. - Pójdę z tobą gdzie chcesz, ale później trzymaj się ode mnie z daleka. Może być sąsiedni kontynent, ale w zasadzie uznam za wywiązanie się z kontraktu każdy układ, w ramach którego nie będę musiała przebywać w twoim towarzystwie. Rzadko kiedy aż tak dosadnie przedstawiała komukolwiek swoją niechęć, ale uznała, że innej sytuacji ten facet się nijak od niej nie odczepi. Scarlett nie była kobietą, dla której seks bez zobowiązań oznaczał: "najpierw seks, a potem wpadaj co trzy dni w celach mniej lub bardziej towarzyskich", tylko "najpierw seks, jeśli będę chciała powtórki, zadzwonię". Jako osoba generalnie terytorialna i niezbyt towarzyska, nie lubiła obecności obcych ludzi w swoim domu. Obcych ludzi, na których towarzystwo akurat nie miała ochoty, nie lubiła podwójnie.
[Pisząc ten mały punkcik myślałam dokładnie o Tony'm. Łuhu - i wyszło! No więc, nie wiem, czy ktoś molestował cię już o zaczęcie, ale ja to prawdopodobnie zrobię... Oczywiście, jeżeli masz wenę, bo Tony rzecz jasna lepiej zna się na Stark Industries. Powiedzmy, że Imogen umówiła się z nim na wizytę, co?]
Imogen nie znała pojęcia ludzkiego zapracowania. Ono było bzdurą, w przeciwieństwie do boskiego utrzymywania równowagi i różnych innych zajęć podlegających pod jej obowiązek. Dużo rozmyślała, kto pod jej nieobecność władał krainą, trzymał wszystko w ryzach. W tym wypadku zapracowanie było pojęciem względnym, gdyż Hela wiedziała kim jest Tony Stark. Z tych programów o najbogatszych Nowojorczykach i innych takich, które jakoś nie cieszyły się uznaniem. Mowa tu o tym, że sympatyczna pani o nazwisku Potts wymijała skutecznie temat spotkania Imogen ze Starkiem, tłumacząc to zapracowaniem. Boginka rozumiała pojęcie spotkań biznesowych. Z takim właśnie tu przyszła. Niestety, Pepper nie mogła zbyt długo przekładać daty spotkania i dzisiejszego wieczora Hela eleganckim, wolnym krokiem, z dość dużymi, zwiniętymi rulonami papieru na plecach ruszyła w stronę tak zwanego "biura prezesa". Jej to wyglądało na salon, ale bez narzekań usiadła na kanapie i przeczekała chwilę. Doczekała się w końcu po standardowym odcinku czasowym pięciu minut, gdyż prezesi uwielbiali się spóźniać na spotkania dla efektu - jak po cichu stwierdziła Hela. - Witam, panie Stark - rzekła, podnosząc się niezgrabnie z kanapy. - Myślę, że mam coś co pana zaciekawi. Zdjęła przywiązany do niewielkiego plecaczka pierwszy z brzegu plan. "Icarius" - głosił nagłówek. Wyrysowane na nim były skrzydła, sporządzone z dużym zwróceniem uwagi na oś, kąt padania promieni słonecznych i inne, równie ważne szczegóły. Postanowiła jednak poczekać na reakcję pana prezesa. Była poważna, rzeczowa i zdecydowanie wyglądała, jakby się jej spieszyło.
Jedną z najbardziej męczących kwestii, jaka pojawiała się w tej wojnie, był beznadziejny i wielce potrzebny element zebrań drużyny, takich jak właśnie to, które powoli dobiegało końca. Rany, zadrapania, zmęczenie, poddenerwowanie - to wszystko podsycała bezradność, jaka wkradała się między ludzi. Póki co, cywile mieli powoli dosyć całej tej wojny, zwyczajnie brak ofiar osób trzecich sprawiał, że nie była już ona ważnym tematem w wieczornych newsach. Bitwy powoli rozgrywały się na krótko, by tylko utwierdzić się w przekonaniu, że X-Meni nie zwyciężą Mścicieli, którzy zwyczajnie nie przewyższają sił swoich dawnych przyjaciół z Instytutu. A do tego te zebrania - ludzie przychodzili tylko po to, by siedzieć, mruczeć, że to nie ma sensu, wysłuchiwać ględzeń tych, którzy się poddawali i wychodzić, szurając przy tym stołkami po eleganckiej posadzce. - Poczekajmy na ich ruch - odezwała się po raz ostatni, zanim wszyscy zdążyli odejść od wielkiego, nowoczesnego stołu obrad, nad którym co jakiś czas pojawiały się holograficzne obrazy X-Menów i opis ich mocy cz pseudonimów. To nic im nie dawało. Wyświetlano je tylko po to, by można było setny raz zagłębić się w opis mocy Bestii, który i tak wszyscy znali chyba na pamięć. Nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeć, wyszła przedostatnia, jeśli nie liczyć Starka. Jak zawsze został on z Capsem, który dopiero po paru minutach opuścił salę obrad, żeby skierować się do swojego mieszkania. Teraz mało kto chyba siedział w Avengers Mansion. Ludzie mieli wrażenie, że mimo zabezpieczeń i świadomości X-Menów, że tutaj nie zwyciężą, pałac stał się kolejnym celem ataku. Oczywiście, że tak nie było. Ludzie jednak woleli odciąć się od wojny we własnych mieszkaniach i zakątkach, zajmując się własnymi sprawami. Kilkutygodniowa wojna sprawiła, że każdy z nich był superbohaterem ponad miarę możliwości. Teraz nawet oni potrzebowali odrobinę życia szarego obywatela. - Tony. Stała w cieniu, niezauważona przez nikogo, dopóki drzwi nie zamknęły się za Starkiem. Jej dłoń powędrowała na ramię mężczyzny, a chwilę później napotkała jego wzrok. Zatroskany, ale nadal pewny siebie. Z tym charakterystycznym błyskiem w oku, chociaż lekko przygasłym. Wojna zmieniła Iron Mana, podobnie jak zmieniła ją. Wszystkich.
Zapadła chwila ciszy - kilka sekund, gwoli ścisłości. - Imogen - rzekła najpierw, nieznacznie unosząc kąciki ust. Nie, żeby jej było łatwiej, ze zwracaniem się per "ty". Zazwyczaj sama mówiła po imieniu każdemu napotkanemu osobnikowi i to wcale nie brzmiało niegrzecznie - tylko przerażająco. To jednak Midgard - inne zasady, lepsza kultura. Mogła tylko marzyć o tym, by ktoś do zadanego jej pytania, na końcu dołączył "pani". Niespełna pół roku temu jej wróżbiarski gabinet odwiedziły trzy osoby: Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa oraz Hawkeye, którzy najwyraźniej z plecenia Tarczy mieli sprawdzić, czy posiada jakiekolwiek moce. Oczywiście sprawa padła w niepamięć, akta gdzieś zniknęły - nie oczekiwała, by Tony, który widział jej śmiertelną powłokę pierwszy raz w życiu jakkolwiek ją kojarzył. - A-ale naprawdę? - zapytała, obdarzając go zdziwionym i jednocześnie zaciekawionym spojrzeniem. Nie słyszała jeszcze o czymś takim jak "podryw na realizację planów". Teoretycznie jednak słyszała bardzo dobrze, bo to była główna technika antagonisty mająca na celu przekonać do sojuszu drugiego antagonistę. Tym razem jej wzrok stał się bardziej podejrzliwy. - Teoretycznie, możemy, jeżeli masz hologram do projektowania trójwymiarowego i... kilogram pierza... - skrzywiła się. - Ale mam za to miłą, żelazną alternatywę, z podłączeniem do systemu nerwowego. Pokazała drugą kartkę papieru, Icariusa 2, który dzięki powłoce ze stopów miałby lepsze predyspozycje do uniesienia ludzkiego ciężaru. - Ale, ale, ale, ale - przerwała nagle. - Jest p... jesteś zawsze taki szybki pod względem realizacji planów z obcymi ludźmi podczas pierwszego spotkania? Podejrzliwość, wersja 2.0.
-Co Ciebie obchodzi to, co stanie się z nieznajomą Tobie kobietą? Niezwykle interesowało ją to zagadnienie, bo pan Stark zachowywał się jak gdyby co najmniej była bliska jego sercu i czuł odpowiedzialność za wszystko, co się jej stanie. Jego podniesiony ton nie spowodował podburzenia u dziewczyny, a jawne rozbawienie, które w pewnych momentach podchodzić mogłoby w kpinę. Może nie było widoczne to na jej nieruchomych wargach, ale spojrzenie, którym go obdarowało mówiło swoje. -Drzwi nie będą dla mnie przeszkodą - mruknęła pod nosem, jednak od razu jasne było, że te słowa nie są przeznaczone dla uszu Starka. Wypowiedziała na głos swoje myśli, nieostrożnie, nieuważnie, bezsensownie, na tyle cicho jednak, aby ich sens uleciał gdzieś w powietrzu. Powiedziała to zdecydowanie do siebie, a nie do niego, nie musiał wiedzieć takich szczegółów. Doprawdy, drzwi. on posiada metal, ona była tutaj - nie musiała ruszać się z miejca, nie musiała nawet przerywać rozmowy z nim. Chociaż w obecnym stanie lepiej byłoby, gdyby osobiście pofatygowała sie po pójście do skrytki. W obecnym stanie lepiej byłoby gdyby Stark po prostu, z dobroci serca, jej to dał. Co mu tak zależało? Dopiero teraz podniosła kubek do góry, opierając o niego wargi. Chwilę zastygła w bezruchu rozkoszując się aromatem kawy, po czym upiła łyka. Wolnego, aby nie sparzyć sobie języka i podniebienia. Za dużo miała teraz problemów ze swoim organizmem, aby nieświadomie dorabiać sobie kolejne problemy.
Tony Stark, który nie potrafił się uśmiechnąć? Natasha właśnie zdała sobie sprawę, że w jakiś sposób próbowała odwzajemnić koślawy uśmiech, choć ten natychmiast spełzł z jej twarzy, kiedy zobaczyła jeden z najbardziej bolesnych widoków w jej życiu. Największy żartowniś jakiego znała z drużynie stracił kompletnie poczucie humory, błysk w jego oku znikł, jakby coś w nim zgasło. Stali tam przez pięć, może pięćdziesiąt minut, patrząc sobie w oczy i próbując zrozumieć siebie nawzajem. - Nie pozbędziesz się mnie - dłoń, która opadła z jego ramienia nie zamierzała się tak łatwo poddać i natychmiast dotknęła jego przyjemnie szorstkiego policzka. - Nie w ten sposób, Tony. Zaczęła się zastanawiać, od kiedy z taką czułością wymawiała jego imię. Coś było nie tak. To nie była Romanoff, która okazywała jakieś uczucia. W ogóle emocje nie powinny wchodzić tu w grę. Zdawało jej się, że zaczęli popełniać błędy, że zachowali się jak dzieciaki, które dopiero po fakcie zrozumiały, że ta bajka dalej nie może się ciągnąć. Nie chciała jednak dopuścić do siebie takiej myśli. Spuściła wzrok, tylko po to, by podnieść go ponownie. Z pewną siłą, która drzemała w jej spojrzeniu. To nie mogło się stać, była tego pewna. - Tony, jesteś największym idiotą, jakiego kiedykolwiek poznałam... - jej półszept poniósł się niewyraźnym echem po kompletnie opustoszałym korytarzu. Na wypadek, gdyby próbował pozbyć się jej dłoni ze swojego policzka, objęła jego dłoń, zaciskając mocno palce. - Jeśli odejdziesz z drużyny, dasz przykład największej głupoty, nieodpowiedzialności i egoizmu, jaki zna świat. Dłoń powoli opadła, opuszczając policzek mężczyzny. Teraz wylądowała na jego klatce piersiowej, z której przez koszulkę dobywała się delikatna, niebieska poświata. - Nie pozwolę Ci. Na kilka sekund jej wargi dotknęły jego ust, czule i powoli, jakby próbowała przekazać mu to, czego nie dało się wyrazić słowami.
Pilnowanie, żeby inni wywiązywali się z własnych obietnic potrafiło być zabawne. Średnio siedem koma dwa raza dziennie Jessica myślała o tym, że powinna była zostać psychiatrą. Robiłaby to samo, co dotychczas i miałaby z tego pieniądze. Chociaż wtedy pewnie musiałaby być stale miła dla swoich "przyjaciół". Tego mogłaby nie wytrzymać. Nawet jeśli czasami potrafiła wykazać się cierpliwością. Zwłaszcza ostatnio, gdy mieszkała z nią Molly. Opiekowanie się jedenastolatką było znacznie bardziej skomplikowaną sprawą niż podejrzewała na początku. W momencie, gdy zdała sobie z tego sprawę, pojawiła się tez obawa o to, jak trudne będzie zajmowanie się własnym dzieckiem. Swoim zwyczajem Jess odsunęła niewygodne przemyślenia na bok. Zawsze udawało się znaleźć jej coś, czym mogła zająć się natychmiast i nie myśleć o niczym innym. Jakiś czas temu zdała sobie sprawę z tego, że jedyną istotą, której naprawdę nie przeszkadzała konieczność opieki nad Molly, był Robin. Z czystym sumieniem mogła zostawić dziewczynkę pod czujnym okiem psa. Z jakiegoś powodu ten zwierzak radził sobie lepiej niż niektórzy z przedrostkiem "homo" w nazwie gatunku. Jessica w duchu śmiała się z tego. Przypominało jej fragment z "Piotrusia Pana", gdzie pies odbiera dzieci ze szkoły (a może to było przedszkole?). Kiedyś lubiła tę bajkę bardziej niż jakąkolwiek inną. W dodatku dłużej, niż mieściło się w normach przyzwoitości. Jessica jako dziecko, a później również i nastolatka była naprawdę zafascynowana tylko dwiema rzeczami: Piotrusiem Panem i superbohaterami. To dwunastego roku życia wyobrażała sobie, jaką mogłaby być wróżką. Zajęłaby miejsce Dzwoneczka, której szczerze nie cierpiała. Ona nie byłaby tak zarozumiała. I umiałaby się troszczyć o Piotrusia. Ale też nienawidziłaby Wendy, mimo wszystko. Jessica nigdy nie żałowała, że ani razu nie klasnęła w ręce, gdy dochodziła do fragmentu, w którym Dzwoneczek wypija truciznę i umiera. Również w sklepie Jessica wykazała się wyrozumiałością. Ani razu nie podniosła głosu, chociaż wcale nie było to łatwe. Najchętniej załatwiłaby sprawę swoją najskuteczniejszą metodą. Deptanie innym odcisków było jej specjalnością. Skorzystała z okazji, że Tony myśli nad wyborem i butów jak Konfucjusz nad kolejną mądrością i weszła do sklepu obok, kupić sobie kolczyki. Wbrew własnym przewidywaniom jej zakupy zajęły mniej czasu. Jednakże Tony zdecydował się na trzy pary. Ciekawe, czy Konfucjusz też wymyślał mądrości seriami... – Nie bądź śmieszny, szefie – powiedziała pobłażliwym tonem. Przed chwilą skończyli rozgrzewkę. Wyglądała na ani trochę nieprzejętą narzekaniami Starka. Nieśpiesznie wiązała włosy, żeby nie wpadały jej do oczu. Trwalszym rozwiązaniem byłoby je ściąć... Zawsze jednak uważała, że ma ładne włosy. No i wszystkie kobiety w ciąży obcinają się, żeby było im wygodniej. Ona tego nigdy nie zrobi. – Musiałbyś być naprawdę napruty, szefie, żeby nie zorientować się, że pod stopami nie masz podłoża. A jeśli spróbujesz się postarać... Myślę, że dam radę cię złapać. To już chyba przerabialiśmy, nie? – Posłała mu uśmiech z rodzaju tych, które, choć ładne, nie wróżył nic dobrego. – To pierwszy raz, ledwo się zmęczysz, szefie – obiecała. Złapała Tony'ego za nadgarstek i pociągnęła pierwsze kilka kroków. Nawet, gdyby opierał się całym sobą, nie miałby szans przeciwko komuś obdarzonemu nadnaturalną siłą. Jakkolwiek zabawnie brzmiało to sformułowanie, gdy dotyczyło ciężarnej kobiety w zwykłych tenisówkach na nogach.
Westchnęła. Większość jej małych kłopotów wynikało z myślenia. Scarlett poznała zaskakującą liczbę mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu myśleli, że uczucia przenoszą się drogą płciową i wobec tego po jednym numerku awansowali na stanowiska jej przyjaciół lub innych miłości życia. Zwykle w takiej sytuacji wystarczyło łagodne wytłumaczenie sytuacji, jednak w skrajnych przypadkach - a ten do takich się zaliczał - łagodne zwroty po prostu nie działały i trzeba było na sposób wojskowy i dobitny wytłumaczyć, że pomylili ją z kimś, kogo ich problemy obchodzą. Kiwnęła głową, uznając temat za zamknięty. Teraz tylko odwalić tę fuszerkę i spokój do końca życia. - Samochodem - stwierdziła sucho, nawet nie próbując się uśmiechać. Jeszcze nie wyruszyli, a już się czuła zmęczona, zirytowana i zaniepokojona, a jej nastrój najwyraźniej udzielił się dziecku, bo poruszało się niespokojnie. Miała naprawdę ciężki tydzień, na ulicach panowały jakieś zamieszki, a gdy zeszła porozmawiać z babcią, zamiast serialu leciał jakiś program informacyjny, w którym nalany senator argumentował, że należy zdelegalizować małżeństwa ludzko-mutancie, ponieważ prowadzą one do skundlenia rasy. I nie zapowiadało się, aby to był koniec.
- Mi również - stwierdziła, wracając jednak zaraz do tematu. Hela. Imogen, a właściwie poprawnie zapisując: Innogen, była kobietą z komedii szekspirowskiej. Kobietą idealną, wierną małżonką. Hela dowiedziała się o znaczeniu imienia dopiero po fakcie dokonanym, jednak nadal jej odpowiadało. Poza tym, a propos podrywania, Hela nie znała ziemskich technik, a Asgardzkie były bardzo... toporne. Loki podrywał Freyę pod postacią konia (biedaczka dołączyła do walkirii, które to Imogen brała za jako odpowiednik ludzkiego zakonu). Angerboda poderwała Kłamcę na rozmiar. Hela za to poddała się i pozwoliła poderwać się Tyrowi, po kolejnym, siódmym tekście o idealnych, szerokich biodrach do rodzenia potomków. Na szczęście dla bogini, z potomków nic nie wyszło. Postanowiła ograniczyć podejrzliwość, widząc ekscentryzm Tony'ego. To słowo było niemalże przeciwieństwem nudy, na którą była skazana przez... wieki. - Terrorystką nie jestem na pewno - stwierdziła, zgodnie z, jak wierzyła prawdą. Terroryści lubili chaos i bomby - oraz w większości przypadków pożądali władzy. Hela nie lubiła ani tego, ani tego - władzy już doświadczyła. - Ale co do szaleńca o którym mówisz, nie jestem pewna, ale za to pieniędzy nie potrzebuję - dodała, próbując zachować uśmiech na twarzy, który stał się odrobinę niepokojący. Usiadła znów na kanapie, krzyżując ręce na piersi. Poszanowanie dla swojego ciała nie wliczało się w jej osobowość, co oznaczało, że mogłaby przyczepić sobie do układu nerwowego klamerki, byleby działały. - Można powiedzieć, że był już taki szaleniec. Doktor Octopus, złapany przez Spidermana, siedzi w Sześcianie, twierdzy S.H.I.E.L.D, niestety, jeszcze nie znam jego lokalizacji, a i rozmawiać z nim nie zamierzam, gdyż... nie jest zbytnio zdrowy na umyśle. Odkaszlnęła. - Wiesz, skrzydła na pilota byłyby kiepską alternatywą. - czuła się już całkiem swobodnie, więc wstała i ruszyła do drzwi. - Jestem skromną artystką, wróżbitką-rzeźbiażem - rzekła, zatrzymując się wpół kroku. - Nie mam właściwie nic do roboty. Potrzebuję tylko formy do odlewu, kogoś, kto wszystko zaprogramuje. Sama zajmę się rozkładem piór i szczególikami. Piszesz się na układ nerwowy? Ewentualnie drugie pytanie: gdzie będziemy pracować, bo nie lubię błądzić?
Przerwała pocałunek, odsuwając twarz o parę niewielkich milimetrów. Nadal stali za blisko, podejrzanie za blisko. Wystarczyło, by ktoś wpadł na korytarz i od razu zobaczyłby niecodzienny widok, który od razu wzbudziłby wielkie kontrowersje w świecie Mścicieli i Tarczy. O ile Fury trzymał język za zębami, nie mieszając się o dziwo w ten romans, o tyle inni Avengers mogliby naśmiewać się, zazdrościć, lub co gorsza - gratulować. Nie ma nic gorszego, niż ujawniony romans dwóch osób, które przed samą sobą nie chcą ujawnić podejrzanych uczuć. Ten pocałunek był tak głęboki, że Nat musiała go przerwać, bojąc się, że wszystkie uczucia wypłyną im na wierzch. Z jednej strony powtarzała sobie, że nie można się oszukiwać, że to jest złe. Z drugiej coś ją tak do niego przyciągało, że miałą nieodpartą chęć oddania mu się tu i teraz. Oblizała delikatnie wargę, kręcąc głową. Jej spojrzenie nie odrywało się od twarzy Tony'ego, jakby była zahipnotyzowana jego wyglądem. - Chyba nie rozumiesz, z kim zadzierasz - kącik warg drgnął ku górze delikatnie, kiedy jej dłoń zacisnęła się mocno na nadgarstku Starka. Dała mu w ten sposób do zrozumienia, że nie da mu uciec. Nie dziś. Nigdy. - Nie chcesz mnie się pozbyć? To zostań z nami. To nie twoja wina, Tony. Nie mrugała. W ogóle. I to wcale nie znaczyło, że kłamie. Wręcz przeciwnie - mówiła od serca, jak nigdy przedtem. - Mściciele bez ciebie to banda wyrzutków, Tony. - Bolesna prawda dotarła właśnie do niej. Jeśli odejdzie, nie będzie miała w drużynie nikogo, z kim mogłaby porozmawiać tak, jak z Tonym. Co prawda nie mogła powiedzieć, że nie ma w drużynie nikogo. Ale drużyna bez Iron Mana będzie pusta. Inna. Dłoń, która zaciskała się na nadgarstku Starka, opadła niżej. Chwyciła go za rękę, wskazując krótko głową w bok. - Chodźmy stąd. Jeszcze nas ktoś zobaczy.
[Ja tutaj domagam się jakiegoś wątku, bo w końcu http://8.asset.soup.io/asset/3235/1432_054f.png - kochana autorka Scarlett udostępniła mi ten zabawny komiks. Spidey trzyma się na uboczu, ale w super ekstremalnych warunkach chętnie pomaga Avangers]
Ironia losu - prawy Stark, który do nie tak dawna zajmował się produkcją broni i napędzał przez to większość konfliktów zbrojnych na świecie. Miał tyle krwi na rękach, że nie byłby w stanie jej nigdy zmyć nawet jeśli chodziłby cały czas niczym Lady Makbet. Jedna osoba do kolekcji to niewiele, zresztą dlaczego z góry zakładał, że operacja nie powiedzie się? Raz się zdarzyło, ale czy nie udowodniła, że jest silna, o własnych siłach opuszczając jego posiadłość i dość szybko dochodząc do siebie? Pomińmy fakt, że jej organizm dziwnie reagował jak na razie, ale starała się wmówić sobie, że to tylko skutki uboczne operacji, które dosięgłyby każdego w jej sytuacji. -Jestem uczuciową terrorystką, ale nie wiem czy to się zalicza do pojmania mnie, zamknięcia i przesłuchiwania. Co nie znaczy, że kiedyś nie będę przestępcą rangi S, kto wie co zgotuje los. Może zamiast mnie to ty nim będziesz. Kiedyś... Gdybanie to było ulubione zajęcia panny Dane, gdy nie była chwilowo zajęta wymęczaniem siebie na sali treningowej, bądź nie siedziała nosem w papierach, dotyczących wszystkiego, co było potrzebne do przejęcia i zmodernizowania Genoshy. Lubiła zastanawiać się jak jej życie potoczyłoby się gdyby podjęła inne decyzje. -Ja wiem, że niektórzy palą się do tego, aby byc na okładkach największych magazynów na świecie, i wcale nie sa to przytyki do Ciebie - zaznaczyła szybko, chociaż tak naprawdę właśnie do niego odnosiły się jej słowa -ale dla mnie to co moje jest święte. Żyjemy w takich czasach, że każda informacja może zostać wykorzystana przeciwko nam, czy tego chcemy czy nie. Możemy być neutralni tak długo jak nam na to pozwalają. A im mniej o nas wiedzą tym dłużej pozwalają na ową neutralność. Każdy miał słabości, ona miała ich zdecydowanie więcej niż można było się tego spodziewać. Wystarczyłby strzępek informacji na ich temat, aby podejść Pannę Dane.
Pierwszą myślą, jaka wpadła jej do głowy, było zdziwienie, że ktoś potrafi wyrzucić z siebie tyle słów w biegu. Chciała sprawdzić, jak długo płuca Starka są w stanie wytrzymać obciążenie związane z wysiłkiem fizycznym i nieustanną gadaniną. Mogła powiedzieć, że obudził się w niej duch naukowca. Obiecała sobie jednak w duchu, że nie będzie aż taką sadystką, to jest naukowcem, żeby trwale uszkodzić Tony'ego. Dopiero w następnej chwili doszła do wniosku, że wcale nie ma ochoty słuchać tego steku bzdur. Od takich rzeczy miała radio i telewizję, wystarczyło wybrać losowy kanał i posłuchać przez minutę. Jeśli natomiast przyjaciel zaczyna zachowywać się jak na mocniejszym towarze, to znak, że tlen przestaje mu dopływać do mózgu. Albo coś w tym kontekście. - Już prawie kończymy, szefie - oznajmiła kilka minut potem, czując, że sama również nie da rady dużo dłużej biec. Ostatnio męczyła się szybciej, ale też nigdy nie miała kondycji atletki. Za to była przyzwyczajona do rzucania się do biegu, gdy rano zaspała, a musiała zdążyć do pracy. Dawniej przypominało to lee parkour, bo zaczynało się od pokonania schodów prowadzących na parter domu państwa Jones. - Przy tamtym słupie meta, masz moje słowo. Ale na razie kilka metrów sprintem. To nie jest takie trudne. - Uśmiechnęła się, choć na jej twarzy zaczynało odbijać się zmęczenie. Nabrała głęboko powietrza i pobiegła tak szybko, jak potrafiła, nie oglądając się za siebie. Póki nie kręciło się jej w głowie, było dobrze. Ostatni odcinek przebiegli w tempie prawdopodobnie odrobinę wolniejszym niż chód. Tutaj przynajmniej obyło się bez skarg. - Ale są też zalety - powiedziała szybko, widząc, że Tony już zamierza wygłosić kilka cennych uwag odnośnie ich krótkiej przebieżki.
-Trzymam tylko swoją stronę i swojego ojca. A kogo on popiera to już jego sprawa. Niekoniecznie tak było, bo gdyby jego sympatia skierowała się w stronę Mścicieli, Lorna odcięłaby się od tej wojny grubym murem. Związana niegdyś z Instytutem, wiedziona sentymentem i chęcią ochrony dwóch, niegdyś niezwykle bliskich jej osób, poparła działania Magneto bez cienia niezadowolenia. Rozumiała pozycję Erika w całym tym konflikcie i cel do którego dąży, dlatego lojalnie stała u jego boku. Ironia, ona i lojalność. -Potrafisz je ukrywać póki Twojej drogi nie przetnie telepata, czyż nie? Wtedy wszystkie plany Avengers trafiają w ręce wroga i wasza wygrana w konflikcie tkwi pod wielkim znakiem zapytania, czyż nie? Zaryzykowałbyś ideę sprawy, życie swoich współpracowników, jeśli wiedziałbyś, że w łatwy, chociaż kontrowersyjny sposób mógłbyś tego uniknąć? - Starała jakoś się przemówić do rozsądku Starka, przy tym ukazując mu swoją sytuację i tłumacząc tą rozpaczliwą chęć bronienia swoich prywatnych spraw. Cały czas przyglądała się jemu z zaciekawieniem, raz po raz popijając kawę i zachowując się chwilowo jakby była na ploteczkach, a nie w konkretnym celu. Podparła dłonią brodę, ówcześnie odgarniając kosmyk włosów, który zagubił się i spadł na jej czoło, łaskocząc przy tym górę nosa. Piękne, długie i zielone włosy, którymi mogła niegdyś się poszczycić, teraz zmatowiały, straciły blask i kolor. Właściwie z zielenią to nie miało za wiele wspólnego, odcień wpadał niemalże w kruczoczarny. Czasami tylko, w promieniach słonecznych, dostrzec można było nikłe refleksy zieleni.
Lady Tessa należała do tego wąskiego grona osób, które nie tylko umiały zapadać się pod ziemię, ale na dodatek nawet w tak ekstremalnych warunkach potrafiły prowadzić dalej bujne życie zawodowe. Ponieważ nie miała już na karku stałego miejsca zakotwiczenia, na początku powróciła do bycia poszukiwaczem przygód - niemal natychmiast po wyrzuceniu Profesorowi co o nim myśli wyjechała z kraju i chyba tylko sam diabeł wie gdzie ją nosiło (należy zauważyć, że plotki o jej pobycie w Europie, na plażach wschodniego wybrzeża i zachodnim NY miały w sobie sporą garść prawdy). Później przyszedł czas na bycie najemnikiem - najwięcej pożytku przynosiła jednak innym i sobie będąc człowiekiem od zbierania informacji, a nie ma nic bardziej godnego inwigilowania jak ludzie inteligentni i przedsiębiorczy jednocześnie. Nie jest istotne dla kogo w tej chwili pracowała i kto był jej celem. Nie jest również istotne dlaczego mieszkała w apartamencie, który zawsze i bez wyjątku był zarezerwowany albo zajęty i którego nigdy żaden nawet najmniej przeciętny gość hotelu nie mógł zagarnąć do siebie. Tylko ktoś o zdolnościach tak wyjątkowych jak umiejętności Tessy mógł zauważyć, że kobieta więcej uwagi skupia na spotkaniu zorganizowanym przez rząd. Powiązanie tego z pobrząkiwaniem o możliwym ataku terrorystycznym było dość logiczne, ale w tej chwili nie było to istotne. Istotne było to, że Lady Tessa naprawdę nie chciała być zauważona przez nikogo, kto znałby jej imię. W jej przypadku znajomość jej imienia oznaczała relację dość bliską, by nie chcieć człowieka widzieć - oznaczało to bowiem, że dany człowiek będzie chciał wymienić z nią choćby parę zdań. Lady Tessa potrzebowała jednak w tej chwili błogosławionego świętego spokoju, a ponieważ nic tak nie pomaga na wściekłość, rozdrażnienie i żałość jak praca - pracowała, wiedząc jednak doskonale, że nawet w chwilach największego skupienia inne części jej umysłu będą mogły równie intensywnie rozpamiętywać rzeczy nieprzyjemne. I właśnie w tej chwili do hotelowego pokoju włamuje się ktoś, kogo Lasy Tessa widziała już tego dnia parę razy, choć on wydawał się być zajęty innymi rzeczami niż rozglądanie się na boki. Rzecz jasna, nie miała pojęcia, że za drzwiami czai się Tony Stark - gdyby to wiedziała, pewnie nie zareagowałaby w ten sposób. Nie można przecież nazwać normalnym powitaniem zgaszenie wszystkich świateł, osunięcie się w miękkie poły fotela i wyjęcie zza pazuchy całkiem sporego kalibru. Nawet nie musiała myśleć o tym, by jej oddech był cichy jak szmer wiatru ocierającego się o firankę. Nie musiała też błagać mięśni o całkowite poddaństwo - miała to we krwi. I kiedy mężczyzna odsłonił okno i wpuścił do pomieszczenia światło, broń była wycelowana prosto w niego, a ręka nawet nie zadrżała, choć kobieta westchnęła tak, jakby przyłapała siebie samą na czymś bardzo nieodpowiednim. - Stark, na litość boską... - mruknęła. Jej oczy wydawały się być dziwnie zmęczone, choć cała była wciąż niezmiennie perfekcyjna, opanowana.
Uniosła brew. Dla niej to brzmiało jak: "Nie mam na nic dowodów, ale mi się wydaje, a że jestem nieomylny, to na pewno mam rację." Nie skomentowała jednak. Zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie po prostu próba podkopania reputacji konkurentowi, ale po chwili uznała, że jeśli naprawdę to już koniec, to w zasadzie nawet jej to nie obchodzi. Obiecała sobie jednak, że jeśli ich złapią i wpakują za kratki za włamanie, to żadna siła w całym Wszechświecie nie powstrzyma jej od dorwania Starka i daniu mu takiego prezentu pożegnalnego, który zapamięta do końca swojego życia. - Są dwa sposoby na dostanie się tam. Szybki i mało dyskretny, i długi, za to niemalże niewykrywalny - powiedziała za to, uznając, że powinna skupić się na zadaniu i że im szybciej się za to zabierze, tym prędzej będzie już po wszystkim. Poczuła dreszcze - zdenerwowana wyszła ubrana bardzo lekko, nie zważając na to, że pomimo lata na zewnątrz panuje raczej chłodna temperatura. Skrzyżowała ręce na piersi. Było jej po prostu zimno.
Urlop w Londynie. Na samą myśl na jej usta wpełzł promienny uśmiech, pozostałość po tamtym wypoczynku. Długi weekend w stolicy Wielkiej Brytanii należał chyba do najbardziej udanych dni ostatnich lat. Jednocześnie będąc wydarzeniem, które z racji na łączące ich relacje nigdy nie powinno mieć miejsca. Wystarczyłoby spojrzeć na nich teraz - mimo napięcia, jakie wytworzyło się między nimi, w kółko zerkali za siebie, na drzwi do pokoju. Tak jakby za nimi miała czaić się cała drużyna Mścicieli, gotowa dowiedzieć się wszystkiego o ich zakazanym romansie i rozpowiedzieć światu, że Iron Man i Czarna Wdowa są kimś więcej dla siebie niż przyjaciółmi. Ale kim byli? Kochankami? Przyjaciółmi z korzyścią? Sympatiami? Nie potrafili tego ocenić. - To był wspaniały wyjazd. Zapomniałam ci za niego podziękować, Tony. - Spojrzała mu głęboko w oczy, o mało co nie zatapiając się w nich i przyłożyła delikatnie usta do jego warg, powoli pogłębiając pocałunek. W końcu odsunęła się od niego, przygryzając namiętnie jego wargę i uśmiechnęła się po raz kolejny. - Należy ci się nagroda. To musiało kiedyś się skończyć. Nie mogli tego ciągnąć w nieskończoność, należało spojrzeć prawdzie w oczy - łączyła ich namiętność, ale nie byli sobie pisani ani trochę. W żadnym calu. Nie chciała jednak teraz zaprzątać sobie tym głowy. Co ma być, to będzie. Jej dłoń powędrowała na klamkę drzwi, żeby powoli osunąć się w dół i przekręcić kluczyk w zamku. Automatycznie niepokój o to, że ktoś ich nakryje minął. Najwyżej będzie zmuszona wyskakiwać przez okno z Tonym na rękach, przynajmniej będzie zabawnie. - Jesteś strasznie... Przygnębiony - jej palce same odpięły guzik pod kołnierzykiem mężczyzny. - Zrelaksuj się. Może jakiś masaż? Wyjęła pistolet i położyła go na szafce koło łóżka. Tak, jakby teraz kompletnie nic nie mogło im przeszkodzić.
Słuchała go w milczeniu, automatycznymi, świetnie wypracowanymi ruchami dłoni zabezpieczając broń, którą położyła w końcu na niewielkim stoliczku stojącym przy ciemnobrunatnym fotelu, w którym wciąż siedziała. Dopiero gdyby przyjrzał się jej nieco bardziej mógłby dostrzec, że jest w niej nieco mniej z tego zwyczajnego wigoru, a więcej jakiegoś dziwnego samozaparcia, jakby tkwiła w stanie nieco zbyt długotrwałej złości i rozdrażnienia. Oczywiście, powód takiego stanu rzeczy był więcej niż logiczny, więcej niż oczywisty. - Ostatnio działo się zbyt wiele rzeczy, Tony - zaczęła, nawet nie ruszając się z fotela. Patrzyła przed siebie, na zarys powoli ciemniejącego za oknem nieba, na ostatnie promienie słońca, które niemal boleśnie drażniły jej oczy. - Przepraszam - dodała nagle, tak, jakby chciała powiedzieć coś innego, ale w końcu zdecydowała się powiedzieć coś najszczerszego i najbardziej treściwego, kwintesencję zamiast pięknego wachlarza pustych słów. - W hotelu? Na czas wykonania zlecenia, później poszukam nowego mieszkania. Adres aktualnego zna zbyt wiele osób - odpowiedziała, wstając w końcu. Jej stopy były bose, dlatego nie było słychać jej kroków, kiedy przeszła do kącika, w którym był barek. - Napijesz się ze mną, Tony, prawda? Spojrzała na niego, a ciemne tatuaże na moment wygięły się zgrabnie, kiedy na jej wargach pojawił się lekki, szybki uśmiech.
Tessa, jako żywy komputer i mutant o nadzwyczaj wysokim IQ, wierzyła w efekt motyla, zazębianie się świata i takie ukształtowanie rzeczywistości, które przypomina klocki domina ułożone w konstrukcje zależne od poprzednich kosteczek. To, co działo się teraz na świecie wpływało na wszystkich, choć może oni - ludzie nieco mniej zwyczajni niż powinni - odczuwali to silniej. Byli w środku tych wydarzeń, a nawet jeśli uważali, że jest inaczej - że są na ich granicy, że nie maczają dłoni bezpośrednio w spory, to jednak jakaś część odłamków uderzała w nich, czy tego chcieli, czy nie. Tak, można więc powiedzieć, że ostatnimi czasy świat był nieco trudnym miejscem dla wszystkich osób znajomych Starkowi, a także tych znajomych Sage. Z ich osobistego punktu widzenia najbardziej istotne było jednak to, że świat był nieco trudnym miejscem dla nich samych. Nalała nieco alkoholu do dwóch szklaneczek, a po chwili, znów cicho jak puma, podeszła do łóżka, by w końcu usiąść na miękkiej pościeli, skrzyżować nogi w słynną pozycję lotosu, po czym podać mężczyźnie jedno z naczynek. Rozpuszczone włosy ładnie otoczyły jej twarz, a kilka kosmyków przysłoniło lekko jej jasne oczy, znów wpatrzone w twarz Starka. - Dziękuję, Stark, ale jestem przerażającą pedantką, wieczorami medytuję albo piję nieprzyzwoite ilości wina, a tuż po świcie wszystkie partie mojego umysłu są już jednakowo wypoczęte i gotowe do działań - uśmiechnęła się, nieco rozbawiona, a tatuaże znów wygięły się zgranie, z niemal absolutną harmonią symetrii, która czasem porażała nieco zbyt nienaturalnym perfekcjonizmem. - Oduczyłam się bycia współlokatorką, Stark, a na dodatek nie chciałabym niszczyć swoją obecnością Twoich nocnych...podbojów. W tych czasach chyba ważny jest relaks, prawda? - zapytała, może nieco zadziornie, jednak nie można było poznać z wyrazu jej twarzy jak dużo jest w tym z poigrywania. Zwilżyła tylko usta zawartością trzymanej w dłoniach ciężkiej szklaneczki, a po chwili oparła ją o jedno z kolan. Zza rozchełstanej, czarnej koszuli widać było niesamowicie jasną skórę jej ramion i obojczyków.
- Kiedyś, dobre dwadzieścia lat temu, mieszkałam przez długi czas w jednym bunkrze z dwudziestką uchodźców, kwiatem przyszłych terrorystów, którym obiecywało się światłą chwałę śmierci za ideę. To dopiero współlokatorzy - zaśmiała się, kręcąc głową, a przez jej oczy przebiegł dziwny błysk, coś pomiędzy tęsknotą, a niedowierzaniem, że takie czasy kiedykolwiek istniały. - Wtedy wieczorami piło się nie wino, nie szampana, ale zagarnięty siłą bimber z pobliskich wiosek. Nigdy później nie piłam nic bardziej obrzydliwego i mocnego zarazem. A, naprawdę, próbowałam w życiu wielu rzeczy. Umilkła, cmokając cicho i może nieco zbyt szybko unosząc do ust szklankę z alkoholem. Nie miała innych wspomnień niż te dziwne, zupełnie nie nadające się do opowiadania, nie takich miała historii, które obejmowałyby głos starszyzny komentujący zachowania dziecka, nawet jeśli byłyby to komentarze tak niebanalne jak słowa Starka seniora. Nikt nigdy nie mówił jej, co to znaczy mieć dobry gust i czego powinno się próbować, prawdy moralne, które próbowano jej narzucić były też zgoła inne niż przewidywały to zachodnie normy. Nawet zabawne anegdotki brzmiały nieco nieodpowiednio, były nieco zbyt orientalnie. Orientalne w stronę rzeczy, w które nie chce się wierzyć. Dlatego nie powiedziała już nic, a może nawet chwilowym milczeniem chciała zupełnie wymazać z pamięci Starka te strzępy informacji. I właśnie wtedy zadał to pytanie, które zmroziło ją i zacisnęło jej szczęki w niemal bolesny, sztywny wyraz. - Nie byłam – odpowiedziała krótko, a kiedy dojrzała w jego spojrzeniu ten błysk uważnej obserwacji, uniosła lekko brew, jednak powstrzymała się od jakiejkolwiek uwagi. – I nic nie wskazuje na to, żebym w bliższym i dalszym przeciągu czasu miała ochotę tam zawitać. Poza tym – prychnęła, nieco rozdrażniona – dobrze wiesz o burdelu Profesora X. Szczerze mówiąc – miała ochotę wylać z siebie wszystko, co ślina przynosiła na język kiedy tylko myślała o TEJ sprawie, ale coś ją hamowało i może właśnie dlatego nie miała ochoty patrzeć na nikogo z Instytutu, na nikogo, kto miałby jakikolwiek kontakt z Profesorem i X-menami. Nie była pewna, ile jeszcze wytrzyma trzymając nerwy na wodzy, wiedziała jednak, że dzięki takiemu a nie innemu zachowaniu jest w stanie wciąż kontrolować swoje tajne wtyki w komputerach Xaviera. Nie obchodziły ją jednak jego działania w kontekście wojny. Interesowało ją ciało Eliasa Bogana, ten przeklęty mutant, który wyparował z piwnic Profesora.
To było niedorzeczne, że dorosły mężczyzna, superbohater i ktoś, kto potrafił utrzymać się przy życiu dzięki wynalezionemu reaktorowi, dodatkowo dawny producent broni dla armii Stanów, bał się małej, rudej kobiety (pomińmy, że określanej najlepszą zabójczynią jaka kiedykolwiek chodziła po świecie). Do tego był ostatnią osobą, które zrobiłaby coś w tym momencie Natasha. Pistolet leżał całkowicie odbezpieczony, kompletnie nie obchodziło ją, że zaraz może zostać wezwana do batalii z X-Menami, które na szczęście osłabły ostatnimi dniami. Teraz liczył się tylko Iron Man. Nie, nie on. Liczył się Tony Stark. Miała dziwne, przygnębiające wrażenie, że takich chwil nie będzie miała już za wiele. Być może to była ostatnia. Trzeba było z tego korzystać. Upewniając się, że zasłony w oknie są dokładnie zaciągnięte i zamek w drzwiach uchroni ich przed wścibskimi, rzuciła z siebie strój i wszystkie gadżety, jakie miała pod ręką. Siadła okrakiem, w samej bieliźnie, u końca pleców Starka i powoli zaczęła pocierać ręce, żeby je delikatnie rozgrzać. - Nie wiem, czy dalej pamiętam jak się powinno masować. To trudna sztuka - szepnęła mu do ucha, delikatnie wodząc nosem po jego szorstkim policzku i wyprostowała się, kładąc dłonie na jego karku. Powoli, delikatnie i subtelnie pocierała jego spięte mięśnie, próbując wypędzić z niego wszelkie zmęczenie i negatywne emocje, jakie dopadły również jego w ostatnich dniach. Uśmiechnęła się delikatnie, czując, jak powoli się rozluźnia.
[part 1] Tessa nigdy nie myślała, że człowiek, który wyjął z jej dłoni karabin wycelowany w bogu ducha winnych ludzi będzie w stanie jednego dnia zmienić się z jej mentora i przyjaciela w człowieka, który podważa wszelkie formy zaufania. Może za bardzo wierzyła w jego dobroduszność i wolę niesienia pomocy mutantom, może zbyt dużo dobrego w swoim życiu przypisywała właśnie jemu. Może nie powinna, może lepiej byłoby dla niej, gdyby był tylko nauczycielem, człowiekiem, który tłumaczy i wysyła w świat, a nie osobą, w stosunku do której odsłania się przyłbicę, ukazuje słabe punkty. Była zła na siebie, że dała się omamić, że jej system obronny, komputerowy zmysł i intuicja kobiety-żołnierza nie zadziałały tak, jak powinny. Była zła na niego, że krył tak podłe rzeczy, choć przecież wiedział, ile okropieństw była w stanie znieść. Gdyby powiedział jej wcześniej, gdyby nie taił, gdyby dał szansę na zasłużoną zemstę – wszystko byłoby inne, prostsze. Może nawet ta wojna – wojna w gruncie rzeczy bezsensowna – skończyłaby się szybciej. Miała przecież prawo wiedzieć, miała prawo się zemścić, miała prawo mieć swój własny umysł dla siebie. Teraz Lady Tessa czuła się jak odrzucone siłą uderzenia w twarz dziecko. Tak, jakby znów miała czternaście lat i trzymała w dłoniach ten dość prowizoryczny karabin, proste narzędzie, którego budowę znała już po godzinie, a którego użycie nigdy nie sprawiało jej problemu. Nigdy nie bała się siły wystrzału. - Jestem zła, bo choć wiele dla niego zrobiłam, wiele poświęciłam, nie raczył powiedzieć mi tej drobnej tajemnicy – wyartykułowała powoli, nagle z zaskoczeniem zauważając, że jej szklaneczka jest pusta i że trzyma ją stanowczo za mocno niż powinna. – Jestem w stanie dużo zrozumieć, Tony. Ale on nie dał mi szansy. Ba! Włamał się do mojego umysłu i choć przez cały ten czas miałam dostęp do najbardziej strzeżonych danych Instytutu, cały czas pilnował, żebym tego nie odkryła – prychnęła, przypominając w tej chwili bardziej rozwścieczoną lwicę niż tą Tessę, jaką zwykło się widzieć zazwyczaj. Nie siedziała już – wstała i nerwowym chodem przemierzała krótki dystans między jednym a drugim krańcem dywanu, wciąż ściskając w dłoni puste naczynko, tak mocno, aż pobielały jej knykcie.
[part 2] Nie czuła tego jednak. Wydawało się też, że nie zauważa już obecności Starka, a nawet tego, że nieustannie stąpa po dywanie nerwowym chodem, zbyt automatycznym, by nazwać go czymś codziennym, a z jej ust padają podniesionym tonem zdania we wschodnim języku, który na pewno nie był angielskim. Coś w niej pękło, jakaś tama, jakieś prowizoryczne zabezpieczenia, mocowania, jakieś strzępy, które miały mocować Lady Tessę w perfekcyjnych ryzach. Perfekcja – czyż nie tego się od niej oczekiwało? Nigdy nie zostawiała swoich bez planu, nigdy nie dawała za wygraną, nigdy nie zadowalała się półśrodkami. Gdzieś w międzyczasie, może trochę na przekór sobie, została żołnierzykiem z armii Profesora X, żołnierzykiem, który dał się okaleczyć, który naprawdę potrafił walczyć za sprawy Instytutu, choć przecież nie takie miało być jej zdanie, przecież miała być tylko szpiegiem. - Mnie się nie zdradza – syknęła nagle, odstawiając szkło na szafkę nieco zbyt gwałtownie, znów wplątując w zdanie parę obcych słów. – Dałam się podejść, choć przecież to nie leży w moim charakterze i zmienne nie miały prawa ułożyć się w ten sposób. Pal licho resztę z tych zamkniętych mutantów, czasem nie ma innego wyjścia. Ale na litość boską, człowiek, który sam nazywa się przyjacielem nie ma prawa odbierać drugiemu człowiekowi zdolności pełnego postrzegania danych, nie ma prawa odbierać mu prawa do zemsty. Elias Bogan powinien trafić w moje ręce! Zaśmiała się nagle, gorzko i podle, ale ruch jej ramion bardziej wskazywał na chęć łkania niż wyszydzenia. Odwróciła się plecami do Starka, krzyżując na piersiach drżące dłonie i przygryzła mocno wargi, oddychając ciężko, jakby przebiegła właśnie kilka długich kilometrów. Wolałaby, żeby wyszedł. Nie powinien jej teraz widzieć. Nikt nie powinien jej takiej widzieć. Dla świata powinna być tylko Lady Tessą, wieczną perfekcją. Zabawna ironia losu, że to właśnie Bogan powiedział jej o tym jako pierwszy, „such pristine clarity”.
Chwila przerwy podobno każdemu czasem się przyda. W imię tego stwierdzenia, Black Jack wyszedł z siedziby Tarczy wcześniej i wsiadł do metra, zamierzając wrócić do domu i po prostu pójść spać. Zwłaszcza, że jemu snu też od jakiegoś czasu brakowało. Można powiedzieć, że Black miewał momenty, kiedy szczerze nienawidził Starka. Kiedy bowiem usłyszał dźwięk telefonu w swojej kieszeni, nie tylko długo zwlekał z odebraniem, ale i zastanawiał się, czy w ogóle odpowiedzieć na wezwanie. Co prawda Tony był jednym z jego bliższych przyjaciół, jeśli można to tak nazwać, ale Jack czasami po prostu miewał go dość. Najpierw nie mógł się z nim skontaktować, bo ten zamykał się w mieszkaniu, jakiś czas później był już zaproszony na ''poplotkowanie''. I jak, do cholery, mógł się nie zgodzić? Domyślał się, że wielmożny Iron Man musi mieć jakiś problem, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu nigdzie się nie pojawiał. Ale proszenie kogoś o pomoc? Podobno geniusze się do tego nie zniżają... Cóż. Pomijając fakt, iż był już mniej więcej w połowie drogi do domu, a Stark Tower była mu zupełnie nie po drodze, w zasadzie nie miał żadnych planów. Zatelefonował więc do brata z prośbą, by zajął się psami, a z wagonu wyskoczył na najbliższej stacji. Wyszedł na powierzchnię i zadzwonił do znajomego taksówkarza, który przyjechał jednak dopiero po pewnym czasie. Wsiadł do samochodu i z westchnieniem podał kierowcy adres. Nieco zmęczonym wzrokiem wodził po mijanych przez samochód budynkach. Kiedy przed oczami stanęła mu wieża Starka, zdał sobie sprawę, że należałoby uregulować rachunek. Zapłacił więc szybko i wysiadł z wozu. Wszedł do środka i począł rozglądać się za windą, a kiedy wreszcie ją znalazł, wyjechał na górę. Dalej nie za dobrze orientował się w tym miejscu, cóż. Nawet jak na niego, było to chyba trochę za wielkie. Znał wszystkie tylne wyjścia, ale to chyba na tyle... Dlatego też najprawdopodobniej wszystkie sekretarki go znały i zawsze wskazywały drogę. Prawie zawsze - tą samą.
Scarlett wychodziła z założenia, że jeśli żywi do kogoś niechęć, może robić to samo nie odmrażając sobie tyłka i zwykle pomijała etap zgrywania heroiny w podkoszulku, gdy temperatura stawała się mocno jesienna. - Dziękuję - stwierdziła więc krótko, kiwając głową i zapinając marynarkę pod szyją. Chwilę później skupiła się, próbując stworzyć w głowie jako-taki plan. - Zasadniczo sposób długi polega robieniu przejścia i odtwarzaniu stanu poprzedniego przy wyjściu. Generalnie potrafię zdezintegrować ścianę i odtworzyć ją dokładnie, włącznie z farbą w ciągu dziesięciu minut, pod warunkiem, że będę stać przez ten czas nieruchomo, inaczej mi się mentalna poziomica obsuwa i wychodzi krzywa. Nie licz jednak na panele ani cokolwiek z drewnem, fototapety też nie stworze, a jak natrafimy na kafelki, możesz rozbić namiot, bo ich odtwarzanie zajmie godzinę. Jeśli chcesz iść przez drzwi, w porządku, ale ja stoję i ładnie wyglądam, ponieważ na zamkach również się nie znam. Jeśli natrafimy na ochronę czy cokolwiek innego na bank za to będę mieć napad amnezji i z całą pewnością zapomnę o wszelkich lekarskich przysięgach, wobec czego jak ci odstrzelą rączkę albo nóżkę, będziesz ją musiał sobie przyszywać sam. Gdyby ci odstrzelili głowę, wracam do domu i zeznaję, że ten wieczór spędziłam uprawiając dziki seks z Michaelem Fassbenderem na Majorce. W zasadzie tyle.
[ Ostatnia próba przypomnienia pracodawcy o sobie, potem dajemy spokój :< tym razem nawet podrzucę odpis, bo tak pominięto moją Śnieżkę, że sama ledwo odnalazłam :< ] Zaśmiał się. Od razu przypomniała mu się atmosfera Instytutu i wyluzował. Spuścił z tonu i wyszczerzył się wręcz jak dziecko do nowej zabawki. Uwielbiał kawę, jej roznoszenie tutaj było wspaniałą pracą, ale to co robił teraz, mógłby robić codziennie i zawodowo. Broń. Niby trzymał ją w dłoniach tak niedawno, ale teraz zdawało się to wiekami, latami świetlnymi, do których się tęskniło. - Po prostu sprawdziłbym układ chłodzenia, czy Bóg wie jeden jak to się nazywa. Jeśli mam być szczery, coś o tym wiem, ale niekoniecznie z zamiłowania do broni palnej, jeśli wiesz co mam na myśli.- Stwierdził bez większego krępowania się do uwag, kiedy ten notował, a kiedy otrzymał kolejną sztukę, kolejną pukawkę wyważył ją i wycelował, mrużąc jedno oko, jednak nie strzelił. Jakby zwlekał. Mimo tego, że ten określił ją za nieporęczną, leżała idealnie w dłoni Leo, którą ten zaciskał pewnie, choć nadal nie nacisnął spustu. -Chybić, nie chybi, w jego celność nie wątpię, ale co, jeśli chodzi o szybkość?- Spytał i splunął w stronę, w którą zaraz miał strzelić, co też zrobił. Ślina zamieniła się w drodze w kryształek lodu, który prędzej sięgnął celu niż kula, przebijająca go może ułamek sekundy później.- Mam tylko nadzieję, że mnie przez to nie zwolnisz.- Oddał mu zabawkę, ze skruszoną, ale zarazem dumną miną. Może było to przedstawienie, może było to coś na wzór zabawy, ale nie potrafił tego powstrzymać. Śnieg, lód... To siedziało, haha, głęboko w nim. Ale co się dziwić. Jest mutantem, ma to w genach.
To dość zadziwiające, ale w życiu Tessy zamiast grona osób bliskich, czyli takich, o które serce zawsze czuje obawę, tkwiła wielka pusta breja, przestrzeń nie całkiem taka, jaką być powinna. Gdyby pomyśleć o tym nieco dłużej, można by wysunąć wniosek, że z braku bliskich osób, za które chce się walczyć, Tessa miała wrogów, liczbę niewielką, skromną niemalże, jednak w ostatecznym rozrachunku – dość dużą, by móc popaść we wściekłość, gdy ktoś nie pozwala na zasłużoną zemstę. A może inaczej, może po prostu tak dobrze kryła się z bliskimi, że nawet ona nie wiedziała o ich istnieniu, może jej perfekcyjny umysł, mekka wszystkich, którzy chcieli zrozumieć nowoczesne technologie, odbierał osoby bliskie nieco inaczej, może póki nic im nie zagrażało nie alarmował Sage żadnym przepływem nagłych danych. A może jako szpieg nie miała czasu na bliskich, może żyła wśród współpracowników i tych, z którymi miło wychodziło się na kawę. Może gdzieś przegapiła moment przyjaźni, miłości, może to było tylko trochę sympatii, czasem seksu. Może. Nie, nikt nie wiedział za kogo była w stanie oddać życie, czy gdzieś w którymś z krajów, które tak często odwiedzała, nie ma rodziny, może odkrytej po wielu latach samotnej tułaczki. Nikt nie widywał jej zbyt często z nikim, nikt nawet o niej nie plotkował, no bo przecież kto. Dobierała towarzystwo tak konkretnie, tak szczegółowo ustalała granice kontaktów, że choć była, w gruncie rzeczy, bardzo miłą, czułą kobietą, niewiele osób mogło się o tym przekonać na dłużej, niewiele z nich widziało Tessę w sytuacjach tak prywatnych jak ten wybuch przed chwilą. Mężczyzna, który naznaczył jej twarz był więc dla niej – choć to nieco paradoksalne - postacią tak samo bliską co i daleką, głównie przez fakt, jak wiele uwagi mu poświęcała. Odwróciła się niechętnie, nie należała jednak do osób, które trzymałyby się kurczowo swoich ramion, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Twarz miała co prawda spiętą, a z oczu wciąż buchał ten niesamowity żar, jednak jej ciało powoli wracało samo do siebie, może pod wpływem tego nieznacznego dotyku mężczyzny. - Tony – zaczęła, a ton jej głosu stał się nagle głęboki i ciepły, choć pełen rozżalenia – torturowano mnie parę razy i wiem, co to znaczy chcieć zemsty, takiej zwykłej, ludzkiej zemsty. Ale Bogan był w mojej głowie, a nawet… więcej, bo czułam go w każdej części ciała i wciąż doskonale to pamiętam, bo moja pamięć nie zna pojęcia upływu czasu – urwała, przymykając na moment powieki, i przez tę chwilę tatuaże na jej twarzy wydały się jeszcze bardziej sztucznym tworem, choć przecież w gruncie rzeczy zdążyła już polubić siebie taką, jaką była. W końcu westchnęła cicho - Charles nie chciał mnie torturować, och, on na pewno chciał zrobić wiele dobrego… ale też był w mojej głowie. Przez chwilę bawił się w boga, w cudotwórcę, choć nie powinien. Nie miał do tego żadnego prawa. Albo jest bogiem, albo przyjacielem. Nie ma prawa ani nakładać własnego prawa, ani kierować cudzymi wyborami, ani naruszać wyraźnie zabezpieczonego terytorium przyjaciela, nawet jeśli zna część haseł dostępu. Znów – westchnęła, tym razem ciężko, opuszczając głowę i puszczając wolno ręce, do tego czasu wciąż ściśnięte na piersi.
[Chcę dodać setny komentarz, więc ten jest taką zapchaj dziurą. I wiesz, że Cię kocham? Ucieknijmy razem gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie truł tyłków. A teraz pora na wątek.]
Nie mogła narzekać, że jest jej niewygodnie, to byłoby niedorzeczne. Przeżywała w tej chwili jedną z najprzyjemniejszych chwil, jakie zdarzyły się od czasu wybuchu tej paskudnej wojny. Nie mogła nawet zwalczyć tego, że wszystko o czym myślała biegło w tym kierunku - jak ją zakończyć, jak wygrać, jak przeżyć, jak nie ponieść sromotnej porażki. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo musi się tym przejmować Tony. Pod jaką presją jest, skoro to on teoretycznie robi teraz za lidera elitarnej drużyny dziwaków i ekscentryków nie z tej ziemi. Szybko zamknęła ten folder w myślach, zachowując pliki o wojnie na później. Teraz skupiła się na tym, by Tony mógł odpocząć, by oboje byli zadowoleni. Chociaż jej dłonie same wodziły po plecach Starka, od karku, aż po całym kręgosłupie w dół. - Nauczyłam się tego kiedyś w Tajwanie. Dosyć przydatna umiejętność, szczególnie jeśli ma pomóc w zrelaksowaniu się. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc jego zadowolenie. Co jakiś czas jednak i przez jego twarz przebiegał delikatny cień smutku. I to nie tego wywołanego wojną. Czymś innym. Czymś bardziej prywatnym. Położyła się na brzuchu na jego plecach, kończąc masaż i przylegając do niego swoim ciałem. Jego było dosyć rozpalone, jej chłodne. Nachyliła głowę nad jego uchem, wargami muskając je delikatnie. - Hej, daj się ponieść chwili. Zapomnij o tych wszystkich troskach. Liczysz się teraz tylko ty. Zamknij oczy i rozkoszuj się. To nic trudnego - szeptała, wodząc opuszkami palców po jego ramieniu.
Tokio. Kolejne miasto, które zapamięta jako jedno z najbardziej zwariowanych i uroczych na świecie. Japończycy to naprawdę osobliwi ludzie, o wspaniałej kulturze, kompletnie szalonych mózgownicach i cudownej stolicy, która w nocy jest tysiąc razy cudowniejsza niż za dnia. Miliony świateł, ludzi, niepoukładane po kolei ulice. Epizod z Tokio był krótki i tak naprawdę nieważny. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, iż Tony wie wszystko o jej modelingu w japońskiej gazecie. Nawet uśmiechała się delikatnie wtedy, kiedy przypomniała sobie spontaniczny pomysł, by dać do sieci taką sesję. Oczywiście, była udawana i wrzucona do sieci tylko po to, żeby Stark jeszcze bardziej ochoczo przyjął na stanowisko asystentki Natalie Rushman. Ale była urocza, nawet sama Natasha była z niej dumna. Więc po co ją zaraz stamtąd usuwać? Niech sobie popatrzą, a co. Uśmiechnęła się promiennie, kiedy poczuła, że unosi się ku górze i ląduje teraz twarzą do obróconego Tony'ego. Tak było jej zdecydowanie wygodniej. Mogła widzieć jego śliczne oczy. Na chwilę ponownie zagościł w nich ten sam błysk, jaki tam na korytarzu zdawał się ostatecznie zaniknąć. Dziwne uczucie, być szczęśliwą z powodu chociaż szczęśliwej radości innej osoby. Osoby, którą darzy się nieznanymi, niesprecyzowanymi uczuciami. Bała się tego stwierdzić nawet w myślach, ale Iron Man stał się jej tak bliski, że zaniedbała się i przy rozstaniu, nieubłaganie nadciągającym, może się nie pozbierać tak prędko. Westchnęła, odganiając ponownie tę myśl. Teraz liczył się on i ten pocałunek. - Przecież wszystko jest w najlepszym porządku - szepnęła między pocałunkami, mierzwiąc mu delikatnie włosy swoimi palcami. Jej stopy dotykały jego chłodnych stóp, a dłoń powoli powędrowała do jego paska. Pospiesznie zdjęła go, rozpinając guzik u spodni. - Urlop brzmi całkiem nieźle. No więc, Tony... - spojrzała mu wyzywająco w oczy. - Jak chcesz spędzić te chwile relaksu? Uśmiech na jej twarzy jeszcze nigdy nie trwał tak długo. Naprawdę tego potrzebowała. Bliskości. Jego bliskości, dotyku jego skóry, jego warg. Nie musieli udawać, że tam za drzwiami trwają walki. Że coś jest nie tak. Liczyło się tu i teraz, w takim razie nie było żadnych problemów. Wszystko było dobrze.
Przymknęła oczy. Nie było to konieczne, ale zmagało koncentrację. - Tak, ale mi w tym przeszkadzasz. Znaczy, twój reaktor. To trochę tak, jakbyś ty próbował skupić się na drugim planie, mając podstawioną pod nos bardzo jaskrawą lampę: da się, ale to trudne. - Nie dodała, że w zasadzie ten reaktor, pomijając sytuację, raczej jej nie przeszkadza, ba, jej zmysł estetyczny uważa go za bardzo fascynujące i dekoracyjne zjawisko, coś w rodzaju kalejdoskopowej wersji fajerwerków. Rzadko ogólnie się zwierzała z tego typu odczuć, głównie dlatego, że rozmawianie o tym z kimkolwiek było jak omawianie odczuć dotyczących obrazów ze ślepym. Uśmiechnęła się jednak mimowolnie. - Serio. I jestem pewna, że Michael potwierdzi moją wersję. Chociaż może być skandal, za trzy tygodnie biorę ślub, więc może zmienię to na wersję "grałam w szachy z Michaelem Fassbenderem na Majorce".
Była całkowicie pewna, że właśnie w tym momencie wokół tego pokoju, wokół nich, wytwarza się jakaś magiczna granica, oddzielająca ich od pozostałej części świata. I nie chodziło już tutaj tylko o problemy z wojną Mścicieli, którzy zajmowali się teraz sobą (prawdopodobnie w inny sposób niż ta dwójka) w pozostałych pokojach wielkiej posiadłości. Magiczna granica, chociaż według niej magia nie istniała na żadnym poziomie, oddzielała wszystkich od zbliżonych do siebie ciał Natashy i Tony'ego. Zwyczajnie nikt we wszechświecie nie miał prawa wejść do środka, nawet jeśli wyłamałby zamek, okazując się totalnym chamem. Obie części jej bielizny leżały teraz na ziemi. Jeszcze przed chwilą była w całym stroju, a teraz leżała kompletnie naga pod czujnym spojrzeniem Starka. Jego spodnie też nagle gdzieś zniknęły, wyrzucone gdzieś w przestrzeń pokoju. Potem zaczną szukać ich po omacku, w ciemności, żeby nie zapalać światła i nie wzbudzać podejrzeń. W życiu nie bywało jak w filmie czy książce. I chociaż powstawały różne opowieści na wzór przygód Mścicieli, ich życia nigdy nie były tak kolorowe. A w każdej dobrej historii jest happy end, związany z miłością i ślubem. W przypadku tej dwójki w grę nie wchodziło ani jedno, ani drugie. Była szczęśliwa, że Tony nigdy nie pytał o antykoncepcję, przekonany o tym, że Natasha sama dba o siebie. To dawało jej zapomnieć o problemie, który od miesięcy ciągnął się za nią i nie dawał kompletnie spokoju. W takich chwilach, kiedy szorstki policzek ocierał się o nagie elementy ciała Natashy, a jego wargi okładały pocałunkami jej szyję, piersi, brzuch - zapominała o wszystkim. Dawała się ponieść chwili. Natrafiła na jego usta, przymykając delikatnie usta. Zdawało się, że pocałunek trwał z dobrych paręnaście minut, dopóki nie straciła oddechu. Jej dłonie błądziły po ciele Starka, w końcu pozbyły się też jego majtek. Uśmiechnęła się delikatnie, wyczuwając jego podniecenie. Prawdopodobnie tak duże, jak jej. Kolejny pocałunek, kolejny zmysłowy ruch ręką.
[Góra przyszła do Mahometa :3 i upominam się o wątek. Tak na pierwsze przyszło mi, że Stark mógłby się trochę zbuntować, że nie raczy przychodzić do pracy, ale po namyśle stwierdziłam, że jego jakoś to nie specjalnie obchodzi, bo od tego ma Pepper. Więc proszę o pomoc przy pomyśle.]
- W najbliższej przyszłości czeka cię projekt w miłym towarzystwie, zakończony prototypem po maksimum dwóch tygodniach pracy - oświadczyła Hela, wzruszając ramionami i podchodząc do projekcji. Oczarowana wyrazistością obrazu, spróbowała dotknąć stalowej konstrukcji, lecz wpół ruchu jej ręka zawisła w powietrzu. Postanowiła wrócić do świata realnego. - Moja skromność jest chyba nawet bardziej wątpliwa, niż umiejętności jasnowidza - rzekła z uśmiechem. Zakończenie tematu oznaczało u Imogen delikatną odmowę. Jej przepowiednie łączył zazwyczaj jeden fakt - wszystkie opowiadają o śmierci jakiejś osoby. Na długiej liście jej intencji nie było wcale obciążenia atmosfery informacją o katastrofie. Nie zależało jej na popsuciu Tony'emu humoru - od tego była reszta osobliwych wrogów Mścicieli. - Twój komputer posiada sztuczną inteligencję? - zapytała nagle Hela, zaciekawiona. - Własny charakter? Odwróciła się przodem do Starka, nie chcąc być zbytnio niekulturalną. Słyszała o sztucznej inteligencji - przez przypadek Octopusa właśnie. Jakąkolwiek inteligencję posiadał Jarvis, Imogen była pewna, że to był przejaw złego przeczucia związanego z jej osobą. - Dziękuję? - dodała po chwili, patrząc gdzieś w górę. Zapewne adresatem miał być Jarvis. - Ale do rzeczy... mogę zająć się składaniem konstrukcji do kupy i pomóc przy odlewie, pióra musiałyby być z jakiegoś stopu tytanu, nie jestem w tym dobra... - zaczęła, prawdopodobnie monolog, odwracając głowę na bok, by ponownie przyjrzeć się hologramowi. Pierwowzór samego szkieletu, rozpiętość cztery i pół metra, zdolne podźwignąć ludzkie ciało - a może i znacznie cięższe niż ludzkie. Przyszłość malowała się w ciepłych kolorach. Druciane skrzydła wyglądały imponująco. - Myślę, że na początek dobrze by było skombinować krzesło. Czy twój komputer mógłby zrobić wykres skrzynki, która łączy się z kręgami? - zapytała, podciągając rękawy. - Nie mam doświadczenia w medycynie i... urządzeniach wszczepianych domięśniowo... mogę liczyć na ciebie? Rzuciła Tony'emu podejrzanie entuzjastyczne spojrzenie. Owszem, miała doświadczenie w odlewnictwie. Sama wykuła sobie miecz w kuźni Nilfheim - Hela, kobieta samowystarczalna, można by powiedzieć.
Thor czuł co raz to większe poirytowanie i ciągle nie dawała mu spokoju myśl, że Fury próbuje z nich zrobić idiotów. Wiedział, że coś mu umyka, jakaś śmiertelnie ważna kwestia, a przekomarzanie się ze Starkiem wcale nie pomagało mu się skupić. - Gdybym potrzebował towarzystwa rozpuszczonego dzieciaka z rozbuchanym ego i ironicznymi żarcikami to zwróciłbym się do Lokiego, dzięki. - warknął, unosząc Mjolnir nad głową, by chwilę później znaleźć się kilkanaście metrów nad ziemią. Nie sprawdzał, czy Stark jest za nim. Nie czuł takiej potrzeby, bo i tak mógł zamknąć ten cholerny portal sam. Kierował się na wskazane namiary, kiedy coś mu zaświtało, czuł jakby oberwał obuchem przez łeb. Skierował się z powrotem na stały grunt. - Że też wcześniej na to nie wpadłem! - machnął rękoma w powietrzu i zaczął zataczać kółka, czekając na Tony'ego. Kiedy wreszcie się pojawił, powtórzył swój wcześniejszy okrzyk. - Ten portal to zmyłka. Fury chciał odciągnąć naszą uwagę od czegoś większego! - był z siebie zadowolony. Wreszcie nie tylko rozwalał i miażdżył, a mógł coś przemyśleć.
- Nie, po prostu będę udawać, że cię tu nie ma. W ostatnim czasie miałam sporo okazji do ćwiczenia tej umiejętności. - Ruszyła dziarsko przed siebie, próbując nie przewrócić się na koszmarnie sypkim żwirze, a w końcu dochodząc do ściany. Była zwyczajna, biała, gruba na trzydzieści centymetrów, poprzetykana przeróżnymi przewodami, tunelami i innymi paskudnymi utrudnieniami. Przymknęła oczy, przeszła kilka metrów w prawo, stając przed w miarę wolnym od wszelkiej elektroniki kawałkiem i, nie przejmując się nawet takimi głupotami jak wymachiwanie rękoma (niektórych strasznie dziwiło, że przy używaniu swojej mocy nie robi określonych gestów) zdezintegrowała ścianę, tworząc malowniczą dziurę, przez którą mógłby przejść dorosły człowiek. Wsadziła w nią głowę. - Szlag, farba w kolorze szmaragdowym, koszmarnie trudna do odtworzenia. Jeśli chcesz się nachlać, nie ma sprawy, ale ja chcę wrócić jak najszybciej do domu.
Jessica z pewną obawą spojrzała na słup. Nigdy nie miała kondycji atletki, a jeśli biegała naprawdę długie dystanse, to raczej w celu ucieczki przed kimś silniejszym i wrogo nastawionym. Nie należała do tych obsesyjnie dbających o siebie kobiet. Była w ciąży i to stawało się coraz bardziej widoczne. Szybkim tempem uda się jej przebiec co najwyżej połowę drogi, potem złapie ją kolka... Wsunęła rękę do kieszeni i przeliczyła drobne. Starczy na jedną colę i wodę. Nie mogłaby się zmusić do wypicia słodkiego napoju. Jej dziecko chyba miało colowstręt. - Nie dasz rady, szefie. Masz schorowane serce sześćdziesięcioletniego pracownika metra, który całe życie odgrzewał mrożonki w mikrofali - powiedziała, marnując cenny oddech. Skoro ona już nie pobiegnie, a Starkowi zależy na tym wyścigu, niech chociaż ma motywację, żeby się zmęczyć. Lekko (póki co) odbiła się od ziemi, na starcie wyprzedzając Tony'ego o kilka kroków. Zaskakująco szybko nadrobił dystans. Jess zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno ten sam Stark, który chwilę temu narzekał na wszystko, na co tylko się dało. Za każdym razem, gdy się odwracał przez ramię, sprawdzić, ile ją wyprzedził, przyśpieszała, udając, że jej zależy na wygranej. Był szybszy o całe pół minuty. Zresztą ona przy tym nieszczęsnym słupie już ledwie zipiała (ale dołożyła wszelkich starań, by tego nie pokazać). - Gratuluję, szefie - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust. W przebłysku geniuszu doszła do wniosku, że bieganie w taki upale nie było najlepszym pomysłem, jeśli jest się w ciąży. Przytrzymała się słupa i zamknęła oczy, oddychając głęboko. Przy odrobinie szczęścia nie zemdleje.
Muzyka. Dostarczała ludziom inspiracji, całej gamy emocji, pozwalała odpłynąć, zapomnieć o całym świecie. Muzyka była jak seks, ona towarzyszyła temu napięciu i pożądaniu, jakie zapanowało w całym pokoju. Epicentrum była ta dwójka, wtulona w siebie, całująca się, pomrukująca, pobudzona. Muzykę dało się słyszeć w cichym rytmie ich szeptów, odgłosów rozkoszy, dźwięku paznokci Natashy przesuwających się po ciele Tony'ego. Zaborczość, natarczywość, dzikość. A jednak nadal była w tym delikatność, łagodność i namiętność. To było wyjątkowe połączenie. Ich połączenie, które zapoczątkowało się właśnie przed sekundą, czemu towarzyszyło ciche jęknięcie rozkoszy, które na krótko wyrwało się z ust Natashy. Chwilę później, kompletnie o nic nie dbając, ponownie jej usta przykleiły się na moment do ust Tony'ego. Rytm zaczął się zmieniać, ich ciała zaczęły poruszać się tak, jakby ich w ogóle nie kontrolowali. Jakby emocje, na czele z pożądaniem, wzięło wodze. Umysł nie mógł działać normalnie. Teraz ich myśli skupiły się na sobie nawzajem. Jej piersi delikatnie muskały jego tors, język splatał się z językiem, dłonie wodziły po ruszających się ciałach. Co jakiś czas pojawiał się odgłos rozkoszy, przyjemności. Kochała to uczucie. Tę pozorną bezradność, kiedy opadli oboje na pościel, a ona została przygnieciona jego męskim ciałem. - Tony... - jej szept poniósł się po pomieszczeniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Nie musiała.
W momencie jednak, kiedy nie posiadasz sposobu na to, aby zablokować swój umysł przed telepatą, stajesz się niczym otwarta księga z której z łatwością można czytać do woli, bez jakichkolwiek ograniczeń. A zdecydowanie nie chciała należeć do otwartych ksiąg, które nie pozostawiają żadnych sekretów na swoich stronicach. W życiu narobiła sobie zbyt wielu wrogów, aby pozwolić sobie na beztroskę i brak jakiejkolwiek ochrony. Zbyt kochała swoje życie, zbyt lubowała bezpieczeństwo i święty spokój. A Charles Xawier był jej najmniejszym utrapieniem z racji tego, że był człowiekiem zdolnym wybaczać największą zdradę, co powodowało, że jego miłosierdzie było zarówno jego wielką zaletą, jak i największą wadą. Na świecie jednak było zbyt wielu mutantów, który nie wykazywali się taka dobrocią jak Profesor X. Tak się składało, że wiernie trwała u boku takiej osoby od kilku miesięcy i chociaż Magneto był jej biologicznym ojcem i, o dziwo (!) zaczęła jakoś dziwnie zżywać się z nim i jego synem, nadal mu nie ufała. A Magneto był na tyle silny i bezlitosny, że potrafił skutecznie wykorzystać zdobyte informacje przeciwko swoim przeciwnikom. -Alice Fitzgerald. Nazwisko irlandzkie, bo mój pradziadek był Irlandczykiem. Podczas kryzysu po pierwszej wojnie światowej i walk partyzanckich o wyzwolenie Irlandii Północnej z okowów Wielkiej Brytanii, wyemigrował do stanów, gdzie osiadł. Na zachodnim wybrzeżu, ale ojciec dotarł dobrze płatna pracę w Nowym Jorku i wprowadziliśmy się, gdy miałam może trzy lata. Lubię Nowy Jork, dlatego tutaj zostałam - zakończyła swoją wypowiedź wzruszeniem ramion, jakby opowiadała najnudniejszą historię na świecie. Każda jej tożsamość była dopracowana, nie pozwoliłaby sobie bowiem na żadną lukę, która mogłaby ją zdemaskować. Ba, miała wyrobione nawet papiery - paszport, prawo jazdy, metryka urodzenia. Wszystkich sztuk dwanaście. Dziwne, że potrafiła zapamiętać wszystkie szczegóły, nie potykając się o własne kłamstwa, które z każdym dniem piętrzyły się niewyobrażalnie. Była pewna, że kiedyś wpadnie - oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa - jednak na pewno nie teraz. Nie w najbliższym czasie. -Nie lubię jak ktoś mi nie wierzy, kiedy mam szczere intencje. Przyszłam robić z Tobą interesy, nie w głowie mi oszukiwanie Ciebie, bo nie mam podstaw.
Jack usiadł od razu, zakładając ręce na piersi. W zasadzie tylko u Starka nie czekał nigdy na coś w stylu ''rozgość się''. Pomijając już fakt, że nie specjalnie miał dobry humor, ale w końcu Tony'emu się nie odmawiało. Każdy to wiedział. - Więc jest źle - skwitował, kiwając głową. - Whiskey szkockiej nie odmówię, a jeśli chodziłoby o... W zasadzie, to jak właściwie mam ci pomóc? - Spojrzał na Starka, unosząc jedną brew. Ktoś chciał doprowadzić firmę do upadku. To źle. Nie da się tego przeoczyć. To dobrze, przynajmniej o tym wiedzą. Wysłane na lewo towary. Źle, nie umieją temu zapobiec? ...Ale, gdzie tu w zasadzie jest Jack? Spojrzał wyczekująco na Starka, oczekując konkretnego polecenia, bo mimo wszystko prośby się nie spodziewał. Zdążył się już przyzwyczaić do jego humorów, co nie oznaczało jednak, że nie przyprawiało go to o chociażby drobną irytację. Tak, jak słowa, którymi powitał skorego do pomocy przyjaciela. Jednego z tych, którzy pozostali. Do Tony'ego po prostu trzeba było mieć mocne nerwy.
[Zawsze Tony może wystosować kolejne zaproszenie na drinka :D A tak całkiem serio, to proponuję jakieś naprawdę przypadkowe spotkanie, z którego Loki nie będzie szczególnie zadowolony, bo stara się jak ognia unikać wszystkich przedstawicieli Avengers, a co z tego wyniknie, to zobaczymy :)]
[Ojej, to w takim razie bardzo się cieszę, że karta przypadła Ci do gustu :) O wątek chyba rzeczywiście nie ma sensu pytać, bo jasne, że chęć jest i to ogromna. A co do tych relacji, hmm... W sumie i te komiksowe i te filmowe były w porządku, ale że nie lubię ograniczać się w jakichkolwiek aspektach zaproponuję, byśmy stworzyli coś zmieszanego, czerpiąc z każdych po trochu. Ty jesteś tutaj dłużej, wiadomo więc, że z innymi autorami wywiązałaś już jakieś powiązania, toteż ja się tutaj grzecznie dostosuję, by z buciorami na początku za bardzo się nie panoszyć. :) A jak to wygląda z Twojej strony?]
[O, świetnie! Możemy iść w tym kierunku - całkowicie mi to odpowiada. Takie bezpieczne rozwiązanie, że tak powiem :) I rzuciłabym z chęcią jakimś kreatywnym pomysłem, co do wątku, ale ze wstydem przyznaję, że chyba mnie na to obecnie nie stać. Zła Pepper. Możemy skombinować na wstępie coś związanego z firmą (chociaż to pewnie byłoby nudne), albo wpleść w wątek trochę akcji, biorąc pod uwagę tę część karty postaci Potts, która nawiązuje do "magnesu na kłopoty...". ]
Scarlett Druga, zwana także Rosą, patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Po przefarbowaniu włosów na rudo, nałożeniu twarz grubej warstwy makijażu i przekłuciu wargi kolczykiem przestała wyglądać jak bliźniaczka Pierwszej Scarlett, jednak nadal mogły uchodzić za bardzo bliskie kuzynki. O taki efekt właśnie im chodziło, więc była całkiem zadowolona, pomijając to, że rudy sprawiał, iż jej twarz wydawała się pucułowata, a kolczyk nadawał jej wygląd lekko niepoważny. Związała więc włosy w kitkę, ciesząc się, że jej towarzyszka łamane przez siostra łamane przez ona z alternatywnej rzeczywistości akurat była na jakimś ważnym spotkaniu. Obie Scarlett nie lubiły zbyt długo przebywać w towarzystwie innych ludzi - nawet samych siebie. Postanowiła spędzić ten dzień na treningu - w swojej rzeczywistości trenowała szermierkę zawodowo i nawet udało jej się wyjechać z niemiecką reprezentacją na igrzyska olimpijskie, chociaż nigdy nie udało jej się zdobyć żadnego medalu, na czym głównie cierpiała jej ambicja i ilość wolnego czasu - po każdej porażce zwiększała intensywność treningów. Było to opłacalne zajęcie, chociaż przyniosło jej raczej tysiące dolarów niż miliardy i dlatego uważała, że Pierwsza Scarlett w zasadzie wyszła na swoim życiu lepiej. Sądząc po rozmiarach jej domu, ona sama musiałaby przy czymś takim spłacać kredyt przez trzy pokolenia. Oczywiście, gdyby zamierzała się rozmnażać. A nie zamierzała. Zeszła do prowizorycznej sali treningowej, przewiązała sobie oczy opaską (wzmagało to koncentrację, no i większość i tak w pewien sposób widziała za pomocą swojej mocy) i wzięła się za ostrą rozgrzewkę. Miała nadzieję spędzić tu cztery, może pięć godzin.
Czarna Pantera zdecydowanie przejawiał ten sam syndrom, co Jessica. Jones. Spider-Woman zaczynała być jedyną normalną w tym towarzystwie i Hawkeye nie miał nic przeciwko spędzaniu z nią większej ilości czasu. Wracając do meritum, jeszcze trochę, a T'Challa będzie sprawdzał, czy Clint wyrobił te wymagane sześć godzin snu na trzy doby. Czy jakoś tak to szło... Może i rzeczywiście się nie wysypiał. Może i rzeczywiście było to widać na poprzedniej misji. Może rzeczywiście nie trafił raz, czy dwa, a przy tym siedem mniej celnie niż zawsze. Może i wpadli przez to w kłopoty, ale to jeszcze nie był powód, żeby panikować. Przynajmniej nie w przekonaniu Clinta, wyznającego zasadę "poczekamy, samo przejdzie". Dla kontrastu Pantera wolał reagować natychmiast. I w rezultacie ściągnąć do domu Bartona niepożądanego gościa. - Stark, słyszałeś o starożytnej technice pukania? - Głos łucznika dobiegł ze szczytu schodów. Chwilę potem stamtąd doleciał również odgłos upadku czegoś metalowego na podłogę i radosne przebieranie psich łap. Buster pierwszy zbiegł na dół i rzucił się w kierunku swojej miski z wodą, zmęczony spacerem, z którego przed chwilą wrócił. Zwierzak nie zwrócił większej uwagi na gościa. Dopiero, gdy zaspokoił pragnienie, zainteresował się przybyszem. Uważnie obwąchał jego buty, a potem wydał z siebie cichy warkot. - Trzeba najpierw zacisnąć dłoń w pięść, a potem trzy razy uderzyć kłykciami w drzwi. Tylko nie zaciskaj zbyt mocno, bo zbieleją. - Clint pojawił się na schodach i klepnął się po udzie, co przywołało psa do porządku. - Nie mam pojęcia, kto cię tutaj przysłał, ale jeśli T'Challa to kup mu ode mnie kwiaty i powiedz, że trzymam się dobrze. Zaprosiłbym cię, ale w kuchni są jedynie niepozmywane kubki. Tak więc możesz już wyjść, dziękuję za pamięć. - Z każdym słowem irytacja w głosie Clinta była coraz wyraźniejsza. Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, co działa mu na nerwy. Wedle wszelkich prawideł mogła to być sama niezapowiedziana wizyta. Ale równie dobrze to, że obaj doskonale wiedzieli, który ma rację.
[Spoko, spoko, tylko jedna sprawa - nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że Lysander to Loki, po prostu Tony spotkał go, kiedy szlajał się po knajpach, wyglądając dokładnie tak jak zasadniczy Loki tylko w normalnych ciuchach, a nie coś do niego podobnego, ale obdarzonego zupełnie inną osobowością :D Dopiero Jess dowie się, że on to on i raczej tego nie rozniesie po świecie :) To takie małe sprostowanie :)]
Dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego akurat dzisiaj musiało mu się zachcieć szlajania po podrzędnych knajpach w swej tradycyjnej odsłonie? Przecież mógł to zrobić wczoraj, jutro, kiedykolwiek, mógł pójść do innego baru w innej dzielnicy lub przenieść się dla kaprysu na Zachodnie Wybrzeże i tam zorganizować sobie piwowarski tour. Albo przynajmniej zmienić wygląd. Ale nie, Loki postanowił właśnie tego dnia spędzić wieczór na mieście i oczywiście nie mogło się obejść bez komplikacji. Jakby ten dzień nie był dostatecznie kiepski, musiał jeszcze natknąć się na Starka. Od momentu, kiedy dorobił się zakazu powrotu do Asgardu, starał się możliwie skutecznie schodzić z drogi wszystkim możliwym członkom Avengers i agentom Tarczy. Nawet szeregowych pracowników wolał nie spotykać. A trafiła mu się akurat największa gwiazda, szef wszystkich szefów wśród załogi Mścicieli. Czy jeśli teraz Loki postanowi nagle zniknąć, Stark uzna go za wytwór własnej wyobraźni? Marne szanse. Dlatego był skazany na kontynuację tej wykwintnej konwersacji. - Celebruję dzień Thora w knajpie dla hołoty. Nie sądzisz, że nie brzmi to na oddawanie komukolwiek czci? Nazwałbym to nawet nieco na wyrost pewnego rodzaju obelgą. - Odpowiedział, przywołując ekspresowo na twarz wyraz pełnego znudzenia. Jak cudownie, że był tak dobry w udawaniu. Tym razem udawał, że wcale nie ma ochoty znaleźć się w tej chwili możliwie jak najdalej od Starka i tego miasta. Najlepiej po drugiej stronie kosmosu.
Przez chwilę nie miała pojęcia, co jej weszło w zasięg, ponieważ prawie ją - w sensie metaforycznym - oślepiło, jednocześnie zapierając dech w piersi. Zerwała natychmiast opaskę z oczu i zamrugała, a jej wzrok wyostrzył się, a moc nieznacznie straciła na wyrazistości oddziaływania. Dopiero wtedy zorientowała się, że do tej reakcyjnej lampy (Rosa nie miała pojęcia, co to jest, ale było ładne) przyczepiony jest mężczyzna, który z jakiegoś powodu patrzył się na nią zaszokowany. Po chwili zorientowała się, że - jaka niespodzianka! - wziął ją za tą drugą Scarlett. Cóż, trzeba będzie odstawić przedstawienie. Zarzuciła sobie ręcznik na ramiona. - Pewnie chodzi panu o moją kuzynkę. Ma teraz spotkanie zarządu, pewnie nie będzie jej do dwudziestej. Ludzie z jakiegoś powodu ciągle nas mylą, nie powiem, lekko konfundujące. Ja jestem tą mniej znaną - wyjaśniła rzeczowo, zastanawiając się przy okazji, czy druga Scarlett dopiera sobie przyjaciół wedle jakiejś skali seksowności, czy tak wychodzi przypadkiem. Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że trzeba było nie słuchać dziadka i iść na te cholerne studia medyczne. - Nawiasem, pudło panu miauczy. Chyba jest głodne. To prezent? Dla Scarlett, czy dla dziecka? - Gdzieś, kiedyś czytała, że dzieci lepiej wychowują się ze zwierzętami, o ile nie zostaną przez nie podrapane na śmierć do chwili, gdy można było ocenić efekty.
[Jaka tam grafomania!? :) Jest bardzo dobrze. Zobaczymy, co nam z tego wyniknie]
Ten dzień zaliczał się do tych, które Pepper zakończyłaby tak szybko, jak to tylko możliwe. Jedną z tych rzeczy, za którymi szczerze nie przepadała, było marnotrawstwo. Od kiedy tylko uniosła powieki, miała nieodparte wrażenie, że czegokolwiek by nie zrobiła, to i tak nie osiągnie oczekiwanego skutku. Z takim nastawieniem ciężko niekiedy wstać z łóżka, ale panna Potts miała dość silną motywację. Do tej chwili żyła w zgodzie z przeświadczeniem, że nie ma takiej rzeczy, która zdołałaby ją w jakiś sposób zaskoczyć. Musiała jednak przyznać - sama przed sobą - że Tony Stark, który wtargnął do jej biura w samym szlafroku potrafił zbić z pantałyku nawet najtwardszego stoika. Pepper dziękowała w duchu, że nie piła właśnie kawy, która stygła w najlepsze, odstawiona na jeden z tych małych, bocznych stolików, których prawdę mówiąc nigdy nie lubiła. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ów napój spotkałby ze stertą ważnych dokumentów, które rozłożyła przed momentem na całej powierzchni biurka. Słowa Starka sprowadziły ją na ziemię. Potrząsając lekko głową, spojrzała na zegarek. Tak dla zyskania stuprocentowej pewności. - Jest dziesięć po dziewiątej - zauważyła, przyglądając mu się badawczo. Westchnęła jeszcze, tłumiąc uśmiech, który za wszelką cenę chciał teraz pojawić się na jej twarzy. - Nie może odejść, jest jedyną z nowych asystentek, której udało się wyciągnąć cię z łóżka przed dziesiątą - dodała żartobliwie i wstała z miejsca, zabierając pod drodze przeglądane wcześniej umowy. - Daj jej więcej czasu. Jeśli będziesz odrzucał ludzi w takim tempie, nie zdążę z werbowaniem nowych.
Pepper bez słowa wsunęła starannie zamkniętą teczkę, między rzędy najróżniejszych segregatorów. Na myśl o wszystkich sprawach, odkładanych na później z braku czasu, a które swoją drogą zaczynały powoli urastać do niewyobrażalnej rangi, ból głowy pojawiał się sam. Nie żeby narzekała. Trzeba było naprawdę czegoś... wielkiego, by wydusić z panny Potts słowa, świadczące o jakichkolwiek trudnościach, które mogły ją ewentualnie spotkać. Spojrzała na Tony'ego nieco nieodgadnionym - na pierwszy rzut oka - wzrokiem. Nie wiedziała, czego oczekiwała po tej nieplanowanej rozmowie, ale z pewnością nie tego. Jak mogła zapomnieć o zaproszeniu na tę przeklętą galę i jak to możliwe, że przypominał jej o tym mężczyzna w szlafroku, któremu czasem bliżej było do nastolatka, aniżeli dorosłego człowieka. Zaczynała powoli dawać wiarę stwierdzeniom niektórych współpracowników, że przy nawale tylu spraw, zacznie niebawem zapominać o tych, o których pamiętać musiała w pierwszej kolejności. Komu, jak nie jej (między innymi, rzecz jasna), powinno zależeć na kształtowaniu jak najlepszego wizerunku Stark Industries?! Odruchowo potarła dłonią czoło, jak za każdym razem, gdy ubolewała w duchu nad wynikami swojej chwilowej nieudolności. - Przysięgam - zaczęła po chwili milczenia, która wbrew oczekiwaniom, wcale nie przyniosła jej nawet minimalnego wytchnienia - kiedyś oszaleję. O ile to nie stało się w momencie, w którym zgodziłam się zarządzać firmą. Teatralnie wywróciła oczyma i ponownie utkwiła spojrzenie w Starku, upijając uprzednio łyk kawy, która swoją drogą zdążyła już porządnie wystygnąć. - Pójdę, ale nie dlatego, że mnie o to prosisz - zastrzegła, dodając po chwili z cieniem zawadiackiego uśmiechu: - chociaż nie jestem pewna, czy to słowo dobrze oddaje intencje szantażu. Cóż mogła zrobić? Nie przyzna się przecież, że na śmierć zapomniała o czymś, czego nie wpisała nawet do terminarza. O ironio.
Dobrze, że powstrzymała się przed napomknięciem o swojej małej wpadce, związanej z lukami w terminarzu. Stanowczo bardziej odpowiadała jej wizja tego, że w oczach innych dalej uchodzić będzie za osobę w każdym stopniu. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że z czymś sobie nie radziła. Tak nie było, o nie.
W pierwszej chwili odruchowo przymrużyła oczy i niezrozumiałym spojrzeniem wpatrywała się w Tony'ego. Mówił stanowczo zbyt dużo i zbyt szybko, by przyswojenie tylu informacji było możliwe od razu. Bynajmniej nie w przypadku Pepper, która miała teraz głowę wypchaną po brzegi ogromem innych spraw. I to dosłownie. Podjęła co prawda kilka prób wejścia mu w słowo, ale ostatecznie dała za wygraną. Znała go wszakże wystarczająco długo, by wiedzieć, że czasem lepiej... po prostu pozwolić mu skończyć. - Bądź o dwudziestej - zgodziła się, kiedy w biurze na powrót zapanowała tak wielbiona przez nią cisza. Takie rozwiązanie było idealne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że przecież nie miała bladego pojęcia o niczym, co miało związek z galą - a już na pewno nie o godzinie jej ewentualnego rozpoczęcia. Uwagi o długopisach wolała nie komentować. Nie miała teraz głowy do prowadzenia pogaduszek o uzupełnieniach biurowego asortymentu. Tym bardziej, że rzeczywiście kupiła kilka nowych, ale... dwa miesiące temu. - I zapomnij o zielonej sukience. Po zabawie sylwestrowej nie nadawała się już do czegokolwiek - dodała, choć sama nie do końca wiedziała, dlaczego. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Miała masę innych, równie odpowiednich sukienek. Tak przynajmniej sądziła. Gdyby po powrocie do domu okazało się, że odwieczny problem wielu kobiet, dotyczący braku odpowiednich kreacji, dotknął także ją, uznałaby to za ostateczną drwinę złośliwego losu. Nic innego nie przyszło jej teraz do głowy. - I Tony - odezwała się jeszcze, już nieco lżejszym tonem. - Na gali szlafrok raczej nie przejdzie - wyjaśniła teatralnie konspiracyjnym szeptem i uśmiechnęła się nieznacznie. Cóż, może wieczór, podczas którego choć raz nie będą towarzyszyły jej sterty dokumentów i kubek mocnej kawy, naprawdę był teraz tym, czego potrzebowała?
Powoli wypuściła z płuc powietrze. W głowie przestało się jej kręcić. I już raczej nie groziło jej omdlenie. Na wszelki wypadek wzięła jeszcze jeden pełny oddech. Tak, wszystko było zupełnie w porządku. Otworzyła oczy i spojrzała na Tony'ego w bardzo wymowny sposób. Tak, by nie miał wątpliwości, że ona sobie poradzi. Sama i w każdej sytuacji. A przynajmniej bardzo w to wierzyła. - Jednocentówka, szefie - wyjaśniła spokojnie. Odgarnęła zlepione włosy z czoła i jeszcze raz przeliczyła drobniaki. - Zachowaj ją sobie, ja od tego nie zbiednieję. A ty będziesz jak Sknerus McKwacz. Umieść ją sobie w gablotce i postaraj się nie zgubić, bo następnej możesz już nie zobaczyć. *** Pomysł wyjazdu do Niemiec nie był wcale zły. Wydawał się wręcz genialny. Odpocząć od Nowego Jorku, Avengers i wszystkich spraw, które się z nimi wiązały. Wreszcie nie będą zobowiązani do zwalczania wszelkiego zła w promieniu trzystu metrów. No i nareszcie będzie mogła porozmawiać z Tonym na ulicy bez uwierającej świadomości, że prawdopodobnie jutro w którejś z gazet znajdzie artykuł o Starku i jego domniemanym dziecku. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Głównie chodziło o to, że J.J.J wyciągnął już stosowne wnioski i wie, że ojcem dziecka na pewno będzie ktoś z superbohaterów. I nie omieszkał zrobić nawet konkursu dla czytelników. Stop! Dość! Od takich myśli zbierało się jej na płacz. Ostatnio cholernie często zbierało się jej na płacz. Nienawidziła tego. Zwłaszcza, że pojawiało się zupełnie znikąd i nie chciało ustąpić. Nie potrafiła sobie z tym w żaden sposób poradzić. Na szczęście w Avengers Mansion nikt nie interesował się tym, co robi za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni. I to jedyny plus, bo nagle okazało się, że każdy lepiej od niej wie, jaką powinna być matką. Zdecydowanie powinna zająć się czymś innym. Wyjazd do Niemiec będzie wprost idealny . Miała niewielką walizkę. Zdecydowanie mniejszą niż przystałoby to kobiecie wybierającej się do Europy. Na lotnisku spotkała się z mnóstwem zdziwionych spojrzeń ze strony innych przedstawicielek płci pięknej. Wszystkie miały takie bagaże, jakby zamierzały wylecieć na stałe. - Dziesięć godzin w twoim towarzystwie i bez możliwości ucieczki - stwierdziła, gdy szli przez strefę bezcłową. - Będę oglądać filmy. Obejrzę wszystkie, które mają - powiedziała bardzo dobitnie.
[SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu... http://the-bellagio.blogspot.com/
[Blaszany Drwal, całkiem trafne, naprawdę. Jestem pod wrażeniem dobrego Tony'ego po przeczytaniu karty (przeczytana była wcześniej, nie teraz), ale to mi nie wystarcza. Potrzebuję dobrej fabuły do wątku, rozruszajmy bloga.]
Mylił się, oczywiście. Rosa, podobnie jak Scarlett, wychowała się w Nowym Jorku, ba, mieszkała w nim dłużej niż Scarlett, która za młodu dużo podróżowała. Owszem, nigdy nie pokusiła się o starania o amerykańskie obywatelstwo, ale nawet Niemcy uważali ją za niemieckojęzyczną Amerykankę. Sprawiało to trochę problemów - Rosa najchętniej powiedziałaby, że wychowała się gdzieś naprawdę daleko, co tłumaczyło by nieobycie z niektórymi kwestiami, kłopot w tym, że takie kłamstwo szybko wyszłoby na jaw. - Wychowałam się w Queens - sprostowała więc, udając rozbawienie. To w zasadzie było też było kłamstwo, ponieważ, rzecz jasna, wychowała się tam gdzie Scarlett, jednakże to nie powinno wzbudzać podejrzeń. A przynajmniej tak myślała. - A kotka mógłbyś przekazać Renowi. Chyba właśnie zajmuje się dzieckiem. Sądząc po odgłosach, nie jest zadowolony z siedzenia w koszyku - dodała niewinnie. Co dziwne, nie czuła specjalnej sympatii w stosunku do męża Scarlett, który wydawał jej się przetransportowany tutaj wprost z dziewiętnastego wieku. Po tym, co spotkało ją samą, wcale by się nie zdziwiła, gdyby naprawdę tak było.
[Bardzo mi miło, że podobała Ci się moja karta. I jestem też zaskoczony, bo jak dla mnie, jest przeciętna w każdym calu. Nie lubię tego mówić, bo mogę postawić siebie w złym świetle, ale stać mnie chyba na więcej. Jestem pod wrażeniem tego, co przed momentem u Ciebie przeczytałem. Naprawdę, karta jest świetna. Inna niż tamta. I punkt za wykorzystanie obrazków z komiksu, chociaż Roberta lubię, to jednak lepiej to wygląda teraz bez niego. Z komiksami jestem na bakier tak, jak się da. Przeczytałem biosy i jakoś nieszczególnie kojarzę powiązania z Tony'm. Ale myślę, że znają się dosyć dobrze (wiedzę czerpię z bajki, ha) i Stark często prosi o pomoc jego i Cage'a, gdy Avengers potrzebują kogoś jeszcze. No, pomińmy sprawę zapłaty :)]
Rzadko kiedy miała okazję lecieć samolotem w celach czysto turystycznych. Nie mówiąc już o tym, jak rzadko bywała gdziekolwiek w celach turystycznych. Ostatnio w maju, chociaż tylko w połowie. Bo w końcu tamten wyjazd miał być misją, skończył się urlopem nad oceanem. Tym razem miała pewność, że trochę spóźnione wakacje będą w stu procentach wakacjami. Nie zdradzała w tego żaden widoczny sposób, chociaż na upartego można by się doszukiwać jakiejś zakamuflowanej wskazówki w jej dobrym humorze. Cierpliwie dawała ciągać się po sklepach, sama kupiła sobie nawet najnowszy bestseller jakiegoś pisarza, o którym słyszała po raz pierwszy w życiu. Wyglądało na to, że powieść łączy w sobie naukę i sensację. Przeczyta to, a gdy nadarzy się okazja, podenerwuje książką Hanka Pyma. On notorycznie dostawał duszności na widok takich tworów, chociaż nikt inny nie widział w nich nic złego. - Jestem pełna podziwu dla twojej wyobraźni, szefie - powiedziała pogodnie. - Ale takie dziwactwa trafiają się jedynie w amerykańskich serialach. Tylko nie myśl sobie, że możesz podważać moje decyzje. Jestem jeszcze bardziej despotyczna niż normalnie - ostrzegła, podając starszemu mężczyźnie swój paszport. Niewiele miała tam pieczątek. Ta będzie trzecia. Raz w życiu była w Meksyku, raz w Kanadzie. Wszystkie inne wycieczki (chociaż tych nie było znowu tak wiele) odbywały się pod wyłącznym patronatem Fury'ego. Lot był wyjątkowo mało męczący, chociaż trwał ponad dziesięć godzin, co na początku Jessice wydawało się horrendalną ilością czasu. Na początku podziwiała jeszcze Stany z lotu ptaka, ale nierównomierny krajobraz szybko przeszedł w widok oceanu, który wkrótce potem zasłoniły chmury. - Możesz częściej wygrywać wyścigi, szefie. Jeszcze nigdy nie byłam w prawdziwym zamku - odezwała się, gdy wraz z tłumem innych ludzi stali przy taśmie, czekając aż wtoczą się na nią pierwsze bagaże.
Nastrój w całym budynku był podły, to było czuć już od wejścia, w samym holu na dolnym piętrze. Zazwyczaj ludzie uwijali się ze swoją robotą całkiem nieźle, chociaż nie w szaleńczym tempie. Tego dnia od samych drzwi widać było, że szef ma podły humor. Takie dni zdarzały się dwa, może trzy razy za jej przesiadywania w firmie, od razu mogła rozpoznać, że pracownicy boją się wściekłego Starka, więc łażą jak w zegarku, z motorkami w tyłkach. I bynajmniej te ukradkowe spojrzenia w jej stronę nie były tak normalne, jak na co dzień. Zazwyczaj, gdy pojawiała się na piętrze czy korytarzu, ludzie zerkali na nią z dziwnym przeczuciem, że weszła podejrzana asystentka samego szefa szefów. Tym razem bali się, że nadchodzi zły i pobudzony Tony. Sama słyszała, jak oberwało się Bethany z ust jednej pracownicy, która nie omieszkała poplotkować sobie w łazience z koleżanką. Dziwne wydawało jej się to, że sama nie spotkała jeszcze głowę tego całego cyrku, jaki nazywało się oficjalnie i służbowo firmą. Łaziła po różnych piętrach z plikiem papierów w dłoni, rozglądając się na prawo i lewo, by wreszcie zdać sobie sprawę z najprostszej w świecie rzeczy - unikał jej. I co gorsze, w duchu czuła, że jest to jej na rękę. Bała się niewielu rzeczy. Jedną z tych paru, które wyliczy na palcach jednej ręki było aktualnie zetknięcie się z Tonym Starkiem. Do niedawna kochankiem z płomienistego romansu, który musiał się szybko skończyć, prawie równocześnie z wojną. Nie rozmawiała z nim od walki na moście. Coś było ewidentnie nie tak. Z nią, przede wszystkim. Bała się mu wyznać wprost, co postanowiła. A jednak przyjemny dreszcz przebiegł jej kark, kiedy ni stąd ni zowąd wylądowała tuż przed nim. Dokładnie mogła zobaczyć swojego odbicie w jego oczach. Dziwnie przygnębionych. Miała tę znienawidzoną ochotę położyć mu dłoń na twarzy. Cofnęła się o krok. - Nie, nie ma jej dzisiaj. Jest w stolicy, mówiła ci to osobiście wczoraj - mruknęła półszeptem. - A teraz, przepraszam na moment... - podjęła próbę przejścia między nim, a framugą drzwi.
- Zastanówmy się… - Skoncentrował całą swą boską energię na utrzymaniu dokładnie tej samej miny, do której przyzwyczaił Tony’ego Starka i całą resztę Mścicieli. Klękaj przede mną, dziwko. Tak, zdecydowanie. O ile unikał jak ognia konfrontacji lub chociażby przypadkowego spotkania z każdym, kto nie był normalnym, przeciętnym nowojorczykiem, niemającym pojęcia o działaniach Tarczy, jeśli już musiał natknąć się na Starka w knajpie, do której ów zupełnie nie pasował, musiał też zachować kamienną twarz. Spokój przede wszystkim, żadnej paniki w oczach, żadnego nagłego zniknięcia z powierzchni ziemi, samo pieprzone opanowanie i okrutna pewność siebie. Cóż z tego, że ta ostatnia była całkowicie udawana, Tony Stark nie musiał o tym wiedzieć, zwłaszcza że jeszcze parę drinków i skończy z głową w kiblu, a to żadna przyjemność, biorąc pod uwagę, jak bardzo obskurna była cała ta knajpa. A może powinien grać potulnego, wzbudzić zaufanie, nawet jeśli to brzmi jak niemożliwość w przypadku kontaktów Iron Mana i Lokiego, a później po prostu poczekać, aż Stark dojdzie do stanu, w którym będzie można mieć pewność, że nie ma szans pamiętać nic z wydarzeń poprzedniego wieczoru? – Siedzę spokojnie w knajpie, oddaję cześć bratu, nikomu nie przeszkadzam i próbuję nie spotkać nikogo twojego pokroju? Tak, właśnie to robię. – Niesamowita szczerość, jak na możliwości Kłamcy. Aż sam siebie zadziwił.
[Siemasz Tony, kochanie. Może tak - Valky nie bardzo ma się gdzie zatrzymać, więc ją upchną gdzieś w Avengers Tower, ale jej się to nie spodoba, będzie się chciała usamodzielnić, więc sprzeda gdzieś swoje złote kolczyki. Ale będzie jej się wydawało, że dostała za mało pieniędzy, więc za pomocą prostego zaklęcia zrobi kopie studolarówek - znaczy, podróbki. I Stark jej będzie próbował wytłumaczyć, czemu nie może płacić czymś takim...]
Jak ja się stęskniłam <3
OdpowiedzUsuń[Lornie aż się podwoił komentarz z wrażenia, ale ją doskonale rozumiem, bo i ja na ten moment czekałam.]
OdpowiedzUsuń[Witam, witam. Wątek to rzecz obowiązkowa, zaczęłyśmy coś planować na onecie jeszcze?]
OdpowiedzUsuń[Również witam i od razu zdradzam, że miałabym ochotę na wątek z panem Starkiem, aczkolwiek niestety nie mam za bardzo pomysłów co do tego, gdzie by się nasze postacie mogły spotkać.]
OdpowiedzUsuń[Właściwie te dwa pomysły można by jakoś połączyć. Najpierw złe miejsce i zła pora, tak zaczęłaby się znajomość, a potem jakoś by się to przerzuciło na temat uczelni. U Any nie trudno o jakieś kłopoty czy złe charaktery :]
OdpowiedzUsuń[ Jako iż moja karta została umieszczona tu moze z godzinkę wcześniej niż Twoja, chciałabym jakoś wcisnąć i mojego "dzieciaka" i Tony'ego Stark'a w jeden wątek. Jak na razie w głowie siedzi mi to, że mój niedoszły Snow przynosi kawę, ale nie mam zielonego pojecia, gdzie by tu umieścić akcję wątku, dlatego, kłaniając się nisko przed jedną z postaci przewodzącej mojemu dzieciństwu, błagam o jakąś podpowiedź, abym mogła cokolwiek zacząć :> ]
OdpowiedzUsuń[spam]Od najdawniejszych czasów na Ziemi żyją dwie rasy nieustannie walczące o panowanie nad światem. Przedwieczni - czczeni w starożytności jako bogowie, w wiekach średnich zwyciężeni przez młodszą rasę - ludzi, znowu się ujawniają. Skończył się już czas przygotowań. Chcą wojny, która sprowadzi ludzkość do roli niewolników.
OdpowiedzUsuńCzy to już kres panowania młodszej rasy? Wszystko zależy od Ciebie! Stań po wybranej stronie, zostań Przedwiecznym, Nieśmiertelnym lub zwykłym człowiekiem i wpłyń na losy świata.
http.//przedwieczni.blogspot.pl
Byłabym za czymś nowym - uznajmy, że gdy tylko Tony zniknął z jej pola widzenia, ona jakoś magicznie doczołgała się do drzwi wyjściowych, pozostawiając po sobie jedynie niezasłane łóżko i puste miejsce na podjeździe, gdzie stał jeden z jego samochodów;)
OdpowiedzUsuń[No proszę, proszę - Pan Stark do nas powrócił :) Ku uciesze wszystkich, o. Pytanie za 100 pkt leci: będziemy kontynuować? ;D]
OdpowiedzUsuń[ Witam. Powiem, że pojawienie się Tony'ego było o mnie momentem wyczekiwanym :> No, i już jest, z czego cieszę się niezmiernie. Postać mojego dzieciństwa, po prostu :3
OdpowiedzUsuńNo, a skoro już tak gadam, to może i do wątku zaproszę? ]
[Witaj, ulubiony drapaku Dona :)]
OdpowiedzUsuń[Szkoda, że nie załapałam się do czołowego komitetu rekrutacyjnego. Powinnam wybierać sobie lepsze terminy zadań terenowych, bo jednak w sobotnie wieczory chyba się tutaj za dużo dzieje. Przynajmniej wciąż mogę powitać szefa, szefie.]
OdpowiedzUsuń[No to podwijamy rękawy i lecimy. Witam, witam i od razu muszę zapytać się o możliwe powiązanie. O wątek jeszcze nie molestuję, bo mam dużo roboty, ale za to jeszcze dodam, że jakąkolwiek karta miała być w założeniu, efekt i tak jest powalający :) ]
OdpowiedzUsuń[Jak najbardziej :3 A mogę prosić o zaczęcie? Wykorzystuję Cię, wieeem. Przepraszam.]
OdpowiedzUsuń[ W takim razie postaram sie zacząć.]
OdpowiedzUsuńStark Industries. Miejsce w którym roznosił kawę, może i był to jego pierwszy raz, kiedy kawę miał dostarczyc temu siedzacemu na górze i to osobiście,ale zbytnio sie tym nie przejmował. Człowiek jak człowiek, na pewno go nie zje. Chyba.
Droga do pokonania nie była długa. Czupryna opadała na oczy, unosząc sie i opadajac delikatnie z każdym krokiem. Uśmiechał sie pod nosem, bo ze wszystkich sił powstrzymywał kuszącą opcję zrobienia z kawy szefowi lizaka lodowego. Gdyby tak wsadzić jakiś patyczek, który utrzymałby ciężar stężniałej wody...
Kolejne kroki. Kolejne oddechy i nietypowe myśli. Wszystki krążyło, biegło, aż zatrzymało sie i rozpłynęło, gdy natrafił na odpowiednie drzwi, przez które wszedł.
Tak, bez pukania.
[ Jak mi podrzucisz jakieś miejsce to, z racji mojej wielkiej miłości do Ciebie i dobrego serca, mogę coś zacząć. Chyba, że wykorzystamy fakt, że Lorna będzie chciała odstawić samochód do właściciela. W końcu by się przydałoby oddać pożyczoną rzecz ;D ]
OdpowiedzUsuń[Po zaczęciu tylu wątków, mój mózg za nic w świecie nie byłby w stanie wymyślić niczego kreatywnego, toteż również odpowiem się za opcją kontynuowania :D Poza tym ten wątek b. mi się podobał, o. I przeszukując porzucone czeluście onetu, wspaniałomyślnie przesyłam Ci moją ostatnią odpowiedź, tak dla formalności, ot co ;)]
OdpowiedzUsuńPepper bez słowa chwyciła przemoczoną koszulę i podeszła do krat, rozmyślając o tym, jak w miarę bezpieczny i szybki sposób przymocować materiał do bezpieczników. Nie żeby odległość sufitu od posadzki była jakimkolwiek problemem. Początkowo chciała zupełnie zignorować ostrzeżenie Starka, jednak uznała, że nie byłoby to w porządku. Zabawne, że nawet w takich sytuacjach dręczyły ją tak błahe bolączki.
- Nie dbam o to, nie chcę zostać tu nawet minuty dłużej - odpowiedziała zgodnie z tym, co w istocie zamajaczyło właśnie w jej głowie. Wysokie szpilki z całą pewnością nie miały ułatwić jej postawionego przed nią zadania, toteż pozbyła się ich tak szybko, jak to tylko możliwe. Zapierając stopy na kamiennej, powyszczerbianej ścianie i jednym z grubych szczebli krat, próbowała choć odrobinę zmniejszyć dystans dzielący ją od tych przeklętych bezpieczników. Nie szło jej najgorzej, trzeba przyznać.
Prawdę mówiąc nie miała bladego pojęcia czy jej plan wypali. Ba! Nie wiedziała nawet, że Tony potraktuje go poważnie. Sama najpewniej nie zawierzałaby zbytnio własnym słowom, mimo tego, że w momencie ich wypowiadania była najzupełniej pewna drzemiących w nich pomysłu.
- Co innego nam pozostało? Nie wierzę w cuda, nikt nie wie, gdzie jesteśmy. A a nie zamierzam tkwić tutaj i zastanawiać się, co mnie czeka. Nie wiem nawet, czego się spodziewać... - wyrzuciła z siebie wszelkie drzemiące w niej wątpliwości. Musiała wyglądać dość osobliwie, próbując zawiesić na skrzynce z bezpiecznikami koszulę Starka i jednocześnie wygłaszając takie słowa. Nie bardzo się tym jednak przejmowała.
Zagryzła na moment wargę i przymknęła przemęczone oczy. Tego było zbyt wiele. Przynajmniej jak dla niej.
- Boże, jestem beznadziejna - szepnęła sama do siebie, jak gdyby nagle uświadomiła sobie sprawę z czegoś oczywistego, co nie umknęło uwadze pozostałych. Kiedy szczelnie owinęła bezpieczniki, zeskoczyła na posadzkę i oparła się plecami o jedną ze ścian. - Najpierw próba kradzieży... - zawahała się, przechodząc do kolejnej sprawy - nasza kłótnia... teraz to porwanie. Biorąc pod uwagę to wszystko, spalenie się tutaj żywcem jest wielce prawdopodobne - zauważyła z pewną dozą zgryźliwości, byle tylko ukryć w tonie swego głosu te emocje, których za żadne skarby nie chciała wypuszczać teraz na światło dzienne.
[ Punkt zaczepny mamy, świetnie :> Pytanie tylko, jaka relacja panuje między nimi. Obstawiam raczej dość pozytywną, choć może to być skomplikowane, bo mają nieco podobne charaktery...
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam i Law'a i Downey'a Juniora, nie tylko w duecie Sherlock-Watson. Czyżby wreszcie jakaś bratnia dusza? ;> ]
[A, nowy blog, zacznijmy coś nowego. Mam ochotę na jakąś akcję, najlepiej z trzema trupami na stronę. Tylko trza wymyślić szczegóły.]
OdpowiedzUsuń[ Mogę spokojnie zacząć i mam nadzieję, że będzie odpowiadać ;]
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom nie miała ciężkiego życia, jeśli chodziło o przywary z przeszłości. Póki co zgrabnie przed nimi uciekała i naprawdę rzadko miała bezpośrednią styczność z nimi. Potrafiła unikać kłopotów naprawdę bardzo dobrze, ale za to jeśli już jakieś miała, to niestety były ogromne. I gdyby tylko umiała przewidywać przyszłość, z pewnością nie wyszłaby dzisiaj z domu.
Pan O'Riley poprosił, by po pracy pojechała do jubilera i oddała wyjątkowo drogi zegarek, który trafił do ich serwisu. Oczywiście się zgodziła, nie widząc żadnych przeszkód, ale gdy zjawiła się na miejscu, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że trafiła w złe miejsce. Od razu zrozumiała, że ten jubiler może szczycić się naprawdę drogimi klientami o których słyszy się w wiadomościach.
Wchodząc, czuła się niepewnie, kojarząc tą scenę z jakimś niewolnikiem, który właśnie popełnia głupstwo w obecności szlachty. Przeszła szybko w stronę kontuaru, żałując że ubrała buty na obcasie, których odgłos mógł przykuwać uwagę. Zaczęła rozmowę z jakimś mężczyzną, który chyba od razu wiedział o co chodzi i zniknął na kilka chwil na zapleczu. I właśnie w tym czasie Ana mogła spokojnie żałować, że wyszła rano z domu.
Napad na jubilera był chyba rzeczą, której spodziewała się najmniej, pomimo świadomości, że to Nowy Jork. Nawet nie zdążyła się odwrócić w odruchu, gdy usłyszała czyiś krzyk i jeden strzał i już czuła przy głowie pistolet. Uniosła ręce do góry, starając się słuchać rozumu. Posłusznie usiadła, zostawiając torebkę na kontuarze i oparła ręce o tył głowy. Pobieżnie zorientowała się jak wygląda sytuacja i na tym zakończyła. Nigdy nie czuła powołania do bohaterstwa i póki niczego konkretnego od niej nie chciano, nie chciała się wtrącać, co nie zmieniało faktu, że czuła spore nerwy.
[Kontynuujemy, wątek był niezwykle udanie rozegrany.]
OdpowiedzUsuńŚniadanie, ponoć najważniejszy posiłek dnia. Z początku słowa Tony'ego dochodziły do niej z dużym spowolnieniem, jakby przebijały się przez zasłonę otumanienia, zarzuconą przez do tej pory wspominaną i nadal odczuwaną przyjemność. Uśmiechnęła się na samą myśl o jakimś dobrym, brytyjskim śniadaniu w łóżku. Najchętniej nie wychodziłaby z niego, leżąc cały dzień tutaj tak jak teraz, kompletnie nie przejmując się niczym. Wiedziała, że czeka ich zwiedzanie, które sobie obiecali. Dzień zapowiadał się pogodnie, a to był zaledwie początek wyjazdu. Kto wie, jakie niespodziewane rozkosze jeszcze za sobą przyniesie. Chociaż musiała przyznać, że na obecną chwilę po spędzeniu nocy z tym mężczyzną, mało co mogło ją wprawić w zaskoczenie.
- Bardzo chętnie - odparła, czując jak delikatnie żołądek daje jej znać, że wczorajsza kolacja szybko została spalona w nocy i organizm potrzebuje nowej dawki jedzenia. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Podniosła się delikatnie, czując delikatny chłód wiejący po jej plecach i owinęła się subtelnie kołdrą. - W łóżku, rzecz jasna.
[W komiksie to było mniej więcej tak, że Wanda urządziła Tony'emu kurs pływania, a on w zamian nauczył ją obsługi swoich "dziwnych ustrojstw" ;) Najogólniej mówiąc, można ich nazwać dobrymi znajomymi, lub trochę naciąganymi przyjaciółmi. No i nikt nigdy nie łączył wiedźmy z Tonym jakimiś romantycznymi relacjami (aż niespotykane, bo nawet nieszczęsny Captain się nie uchronił), więc to odpada :) Odpowiada ci to?]
OdpowiedzUsuń[ Mi odpowiadają oba pomysły. Mogę pięknie prosić o zaczęcie? ]
OdpowiedzUsuń[Wchodzę. Dodatkowy plus, jeśli po drodze odkryją laboratorium pełne ludzko-zwierzęcych hybryd, czy coś podobnego... :) Zacznij, proszę, bowiem jesteś tym, no... dżentelmenem.]
OdpowiedzUsuńTutaj jeszcze kawy faktycznie nie donosił, ale to pomieszczenie wywarło na nim wrażenie, choć mogłaby to być sama postać Tony'ego Stark'a. Uśmiechnął się, mogąc rozejrzeć się po pomieszczeniu.
OdpowiedzUsuńDostał dwa pytania, a że przyszło mu rozmawiać akurat z nim, postanowił być wierny prawdzie. Dziwne uczucie. W końcu, on. Chyba poznałby że kłamie, a nie zdziwiłby się gdyby miał jego teczki. Och, tak, to jeden z momentów kiedy nastolatki zaczęłyby piszczeć. Nie. Teoretycznie brunet nie miał nic do ukrycia. Rok w Instytucie pod okiem profesora X znajomość kilku ważniejszych osób i przeszłość jakka za sobą ciągnął plus jego dość specyficzny genotyp.
Racja, w sumie nic wielkiego.
- Leonardo Dante, proszę pana.- Przedstawił się spokojnie, wracając wzrok na rozmówcę.- Za dobrze jak na kogoś kto tylko roznosi kawę. Poza tym, miło w końcu zawitać z taką sprawą do kogoś kto obejmuje najwyższy stołek.
Zagryzła dosyć nerwowo wargę, jedynie kątem oka widząc co się dzieje. Sytuacja była dla niej nieco mniej stresująca niż świadomość, że ucieka przed przybranym ojcem i rosyjskim wywiadem. Dodatkiem była obecność Iron Mana, który interesował ją bardziej jako Tony Stark, a ściślej mówiąc - konstruktor, technik czy jakkolwiek go jeszcze nazwać.
OdpowiedzUsuńGdy włamywacz się odwrócił, ciągle trzymając pistolet przy jej głowie, od razu pomyślała, że ma okazję. Wystarczył tylko dotyk i broń stałaby się bezużyteczna, ale wtedy na pewno zwróciłaby uwagę jeszcze bardziej. Dlatego nie zrobiła niczego od razu. Dopiero widząc w jakim położeniu znalazł się wybawca, sumienie stwierdziło, że jak ktoś stara się pomóc, to nie wolno mu utrudniać.
Powoli i ostrożnie wyciągnęła rękę do tyły, próbując tylko musnąć metalową lufę. Nie mogła zrobić tego gwałtownie, napastnik od razu by się zorientował i wtedy szanse, że dostanie kulkę rosły o sto procent. Trwało to chwilę, nim palce dotknęły broni i puściły wiązkę destrukcyjną. Odetchnęła cicho i z ulgą usłyszała ciche chrzęsty, charakterystyczne dla rzeczy, które zaczynają psuć się od środka. Cofnęła rękę na głowę i odruchowo, kątem oka, spojrzała w kierunku Iron Mana.
[ Możemy uznać, że przyjechała, mając nadzieję, że go nie ma, a potem, w trakcie rozmowy, będzie starał się dowiedzieć kim jest i po czyjej stronie się opowiada. Może być? ;> ]
OdpowiedzUsuńJessica zaplotła ręce na piersi, patrząc na Tony'ego. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem, gdy rozsiadł się na kanapie. Może i rzeczywiście był panem domu, ale jak dotąd jedynie na papierze. Nigdy nie manifestował swojego przywiązania do tego miejsca. Ani nawet nie dbał o nie w przesadny sposób. Za to teraz przyszedł tutaj, najpierw wymusiwszy na niej zaproszenie, ułożył się tak, jakby właśnie zażywał odpoczynku po ciężkiej pracy... Może w czyimś innym wykonaniu to zdenerwowałoby Jessicę, ale teraz czuła jedynie wzbierające w niej rozbawienie. Jednak zostało ono gwałtownie i w wyjątkowo brutalny sposób zduszone przez złość.
OdpowiedzUsuń- Ciociu, ja nie chcę warzyw! - Wystarczyło pół minuty, by ton Molly przeszedł w coś blisko płaczu. Dziewczynka złapała za materiał bluzki Jess, co spotkało się z bardzo szybką reakcją. Kobieta zrobiła krok do tyłu i od razu poprawiła ubranie, by leżało prawidłowo.
- Molly, pamiętasz, że ja lubię rozmawiać z ludźmi, nie z małpami? - zapytała surowym głosem.
Jedenastolatka natychmiast otarła łzy z oczu, choć jej usta nadal wykrzywione były w podkówkę. Najwidoczniej wciąż miała problemy z zaakceptowaniem faktu, że płacz nie robi większego wrażenia na Jessice.
- Ciociu, ale... Ja nie chcę znowu sałatki z warzyw. Jadłyśmy ją w zeszłym tygodniu! - Chłodny wzrok Jones padł na Molly, gdy ta tylko podniosła wzrok. - Przepraszam... Możemy lody? Możemy, możemy? Ciociu, pozwól...
W przypływie uczuć albo w akcie desperacji jedenastolatka objęła Jessicę w pasie. Okazało się to jednak zbędne, bo po twarzy kobiety było widać, że decyzja już zapadła.
- Molly, mogłabyś pobiec do kuchni i wyjąć lody z zamrażalnika? To duże pudełko śmietankowych, których nie pozwoliłam ci otwierać.
Nie udzielając żadnej konkretnej odpowiedzi "córka" Jessiki pognała korytarzem, ślizgając się co jakiś czas.
Tymczasem Jones spokojnie podeszła do Tony'ego, położyła dłonie na obiciu kanapy i nachyliła się, by mieć pewność, że ściągnie na siebie uwagę.
- Szefie, spójrz mi w oczy - zaczęła w taki sposób, że każde słowo wydawało się twardo lądować na ziemi. - W oczy - powtórzyła dla pewności. - Doskonale wiesz, że ta próba przed dniem dziecka nie jest dla Molly. I że znam lepsze antydepresanty niż słodycze. Oraz, że nie zaliczam do nich alkoholu. - Ostatni wyraz zawisł w powietrzu na długo po tym, jak Jess poszła w ślad za Molly, a ich głosy dało się słyszeć z kuchni.
Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odpowiedzieć na ten słodki uśmiech, który jej zaserwował. Pasował jej taki obrót spraw, kiedy ponownie opadła na łóżko bezwładnie. Jeszcze przed momentem co prawda miała zamiar podnieść się, poprawić chociażby włosy i zarzucić na siebie cokolwiek, coby nie prowokować kelnera do jakichkolwiek podejrzeń, że niby coś zaszło między dwójką ludzi elegancko spędzających urlop. Uległa jednak, wprawiona w dosyć dobry humor.
OdpowiedzUsuń- Zapewne zejdzie im trochę z tym śniadanie, skoro zamówiłeś dosłownie wszystko - dodała cicho, jakby ktoś ich podsłuchiwał. Szept był niekontrolowany, wydawał się być bardziej intymny. Jej wargi delikatnie musnęły usta Tony'ego, kiedy w końcu wyswobodziła się na moment z jego ramion. Nie mając innego wyjścia, wyślizgnęła się spod kołdry i idąc zupełnie tak, jak ją Pan Bóg stworzył, schyliła się po zrzuconą przez niego (czy też nią) jego koszulkę od garnituru. Pierwsza lepsza rzecz, jaka wpadła jej do ręki.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Mam niespodziewany przypływ weny, wobec czego zacznę :)]
OdpowiedzUsuńDzień był długi.
Scarlett spędziła poprzednie dwa tygodnie w Singapurze - osiem lat temu prowadziła tam badania przez rok i do tej pory miała tam spore grono znajomych. Wyjazd teoretycznie był biznesowy, w praktyce zajmowała się głównie odnawianiem znajomości towarzyskich. Gdy wróciła do Nowego Jorku ogarnęło ją dziwne uczucie, że nie znajduje się na właściwym miejscu. Kiedyś mnóstwo podróżowała, niemalże każdy rok spędzając w innym kraju, jednak od sześciu lat nie ruszała się z Ameryki na dłużej niż standardowe dwa tygodnie urlopu.
Rozmyślała na tym, przeglądając prasę, gdy jej smartfon zawibrował w rytmie oznajmiającym, że Luke, ochroniarz stojący przy głównej bramie, ma rozterkę natury moralnej, a mianowicie nie wie, czy przepuścić gościa, czy pokazać mu drogę wyjazdową.
Odebrała telefon, powstrzymując westchnienie. Nawet nie dadza jej czasu na nostalgiczne wspominki...
- Jeśli to Wanda, weź ją za fraki, jeśli Thor, wpuść, bo oknem wlezie.
Wysłuchała odpowiedzi, z której wynikało nie trafiła. Cholera, znowu on? Zawachała się.
- Niech chuchnie. Jak trzeźwy, to go wpuść.
[Hej, zgodnie z zapowiedzią zaczynam się dobijać do znanych i lubianych. Może wątek?]
OdpowiedzUsuń[Witam, chyba nie mieliśmy okazji jeszcze pisać ze sobą :) Czy masz w takim razie ochotę na wątek?]
OdpowiedzUsuńLondyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń[Właściwie, mam chyba inny pomysł na zaczęcie. Tylko może się to przesunąć czasowo, bo będzie podsumowaniem moich wątków przed notką ;) W końcu Tony jest liderem, więc zapewne chciałby usłyszeć od Wandy całą prawdę odnośnie jej choroby i... jej rezygnację z Avengers]
OdpowiedzUsuńJessica z dezaprobatą wypisaną na twarzy przyglądała się, jak Molly zamienia kuchnię w niemalże profesjonalną lodziarnię. A także przy okazji robi wyjątkowo profesjonalny bałagan. Cóż, rozsypana na podłodze różowa posypka to w większości cukier. Na szczęście cukier łatwo się sprząta. Gorzej miała się sprawa z ciastkami, które piekły w zeszłym tygodniu. Zdrapanie tego, co wypadło dziewczynce z miski, graniczyło z cudem i Jessica musiała naprawdę mocno natrudzić się, żeby doprowadzić kuchnię do stanu pierwotnego.
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom Jones potrafiła okazać krztynę zrozumienia. Zwłaszcza, jeśli chodziło o dzieci. Dlatego, wbrew twierdzeniom Molly, sałatka z warzyw nie stanowiła tego, co jadły codziennie. A nawet jeśli, to jedenastolatka dotychczas nie narzekała na nic oprócz groszku. Tylko raz, dla zasady Jessica kazała jej zjeść cały groszek, ale nigdy potem nie pojawił się on na talerzu dziewczynki. Znacznie gorzej miało się w przypadku Power Woman wybaczanie odstępstw od doktryny osobom pełnoletnim. Na szczęście nie wszystkim, a szczęśliwe wyjątki mogły spać spokojnie. Stark tylko co drugą noc.
- Szefie, ja chyba o coś prosiłam. Co prawda nigdy nikogo nie wyganiałam, ale zawsze - na to słowo położyła szczególny nacisk - możesz wrócić do siebie. W niektórych sytuacjach będę nalegać.
W porę zauważyła, jak Molly balansuje na krześle, chcąc sięgnąć po coś, co znajdowało się w jednej z najwyższych szafek. Jessica złapała dziewczynkę dokładnie w momencie, gdy ta traciła równowagę.
- O rany, ciociu... - wydusiła z siebie Molly, w osłupieniu patrząc na krzesło, z którego prawie przed chwilą spadła.
- Wystarczyło powiedzieć, że czegoś potrzebujesz.
- Mogę rodzynki?
Jessica z westchnieniem otworzyła drzwiczki tamtej szafki i wyjęła estetyczny plastikowy pojemnik, do którego w zeszłym tygodniu przesypała rodzynki przy okazji gruntownych porządków.
- Zjecie beze mnie - oznajmiła, chowając przeznaczoną dla niej miseczkę z powrotem do szafki. - I bez jedzenia lodów za dobrze wyglądam.
Powiedziała pół prawdy. Chyba już każdy wiedział, że Jessica jest żywieniową purystką. A jakby tego było mało, od dłuższego czasu jeszcze bardziej zaostrzyła swoje wymagania (na szczęście tylko względem siebie), odmawiając sobie słodyczy i całej reszty tych równie smacznych, co niezdrowych potraw. Dawno już doszła do wniosku, że lepiej wyglądałaby, gdyby była kilka kilogramów lżejsza. No i druga sprawa: zupełnie nie miała na lody chęci. Coś skręcało ją w żołądku już na sam widok bajecznie kolorowego tworu wyprodukowanego przez Molly.
"Poszukiwacze Zaginionej Arki" byli filmem, którego Hayes jeszcze nie widziała, a Jessica mogła obejrzeć po raz kolejny. Dlatego nie straciła nic, gdy w pierwszych scenach filmu wyszła do kuchni, nie podając żadnego wytłumaczenia. Nie było jej sześć minut, a gdy wróciła, miała w ręku talerz z równo pokrojonymi w kostkę warzywami nabitymi na patyki do szaszłyków. Oraz jogurt w ramach sosu. Jessica powoli zsuwała palcami kolejne warzywa, co prawdopodobnie wyglądało bardziej niż osobliwie. Na szczęście film powstrzymał wszystkie komentarze.
Molly próbowała postawić opór przeciwko przebraniu się w piżamę tuż po napisach końcowych. Chciała jeszcze zostać z dorosłymi, ale ze zmęczenia plątał się jej nawet język. Dlatego w końcu posłusznie poszła na górę w asyście Robina. Dobrze, że tym razem nie domagała się żadnej bajki.
- Szefie, nie powiem, żeby podobało mi się dzisiejsze przedstawienie - zaczęła Jess, gdy odniosła już naczynia. Wstawiła je do zlewu, obiecując sobie, że z samego rana pozmywa. Teraz miała ważniejszą sprawę do załatwienia.
- Ale nawet nie o przedstawienie chodzi. Powinieneś coś ze sobą zrobić. I nie mam na myśli dalszego rozwijania tkanki tłuszczowej. - Przy tych słowach bezpardonowo dźgnęła Tony'ego palcem pod żebra. - Tracisz sylwetkę - oznajmiła z wyraźnym niesmakiem.
[ I znając życie to ja mam zaczynać, coo? ;> ]
OdpowiedzUsuń[Moja bardzo się cieszy z powrotu i nadal liczy na wątek ^^]
OdpowiedzUsuń[Jak dobrze, że jednak zostajesz ^.^]
OdpowiedzUsuńWstała, jak tylko złodziej stracił nią zainteresowanie. Uspokoiła się, chociaż emocje nie były aż tak rozjuszone jak sądziła na początku. Rozejrzała się i z niezadowoleniem stwierdziła, że władze pojawiły się za nim w ogóle zdążyła skierować się do wyjścia. Policja będzie zadawać pytania, będzie chciała dowodu tożsamości i wszystkiego innego, czego Zajcew chciała uniknąć, bo zagrażało jej anonimowości i dawało jednocześnie szanse konfrontacji albo z przybranym ojcem, albo rządem Rosji.
Jak już miała w głowie prawie do końca ułożony plan swojej ucieczki z miejsca całego zamieszania, stało się coś czego nawet nie przewidywał rachunek prawdopodobieństwa. Spojrzała z lekkim niedowierzaniem na mężczyznę, jednocześnie oceniając mniej więcej czas w jakim dotrze do niej któryś z funkcjonariuszy.
- Prawda. - Przytaknęła nerwowo , sięgając po torebkę. - Nie tylko z maszynami. Mogę wyjaśnić, ale nie tutaj i za nim zaczną pytać. - Skinęła lekko głową w stronę funkcjonariuszy, starając się jasno dać do zrozumienia, że nie chce mieć z nimi w ogóle do czynienia. Skoro on był egoistą, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, tak ona powinna czuć się jak mistrz, bo właśnie chciała wykorzystać tą ciekawość i wpływy pana Starka do ucieczki przed władzami. Do tego błagające spojrzenie zdesperowanej kobiety, której naprawdę na czymś zależy.
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu.
OdpowiedzUsuń- Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie.
Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali."
Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch.
- Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu.
OdpowiedzUsuń- Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie.
Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali."
Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch.
- Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Spojrzała na niego wzrokiem, który używała ostatnio zbyt często, a który był zarezerwowany dla ludzi, ktorzy z jakichś powodów uważali, że jest czymś w rodzaju superbohaterki na pół etatu.
OdpowiedzUsuń- Kompletnie ci odbiło? - zapytała uprzejmie. - Wam wszystkim? Nie dalej niż trzy dni temu zadzwoniła do mnie Natasha z czymś podobnym, plus, że miałeś chociaż tyle taktu, aby wyskoczyć z tym przed samobójczym wypadem, a nie w trakcie.
Była to mocna hiperbola, dlatego że Scarlett zazwyczaj dopiero, gdy coś jej zagrazało bezpośrednio, czuła strach. Bardziej uczciwe byłoby powiedzenie "Nic z tego, znowu się przestraszę, a widziałeś u Plundera, co potrafię wtedy zrobić. Nawet agenci rzygali widząc to, co zrobiłam z ludźmi, a nie mogę obiecać, że spanikowana nie trafię w ciebie, a wtedy pochowają cię razem z twoją słynną zbroją, bo nawet cudotwórcy nie będą umieli oddzielić mięsa od stali."
Aż tak szczera nie była. Pokazała za to na swój wystający brzuch.
- Jestem w czwartym miesiącu ciąży, naprawdę sądzisz, że marzę o lataniu w te i nazad podczas jakichś dziwnych misji?
Podnosząc upuszczone wczoraj kolczyki, które miały im nie wadzić w zajmowaniu się sobą, nie odpowiedziała na zabawny komentarz Tony'ego dotyczący jej ubioru. Jedynie uśmiechnęła się do niego, spoglądając mu prosto w te rozświetlone oczy, zakładając z powrotem część biżuterii na siebie. Zabawne, wyglądało to tak, jakby miała zawsze ubierać się chociaż w jakimś stopniu elegancko do śniadania.
OdpowiedzUsuńObróciła się, by sięgnąć po swoją bieliznę, kiedy poczuła dotyk jego dłoni na swoim ciele i od razu zaniechała wcześniejszego ruchu. Skręcając głowę w jego stronę, ponownie nie mogła powstrzymać słodkiego uśmiechu, który zabłysł na jej pełnych ustach, gdy poczuła jego oddech muskający swoje ramię.
- Figury woskowe, powiadasz? Nigdy się nie chwaliłeś - albo ona nie słuchała, czasem puszczała przechwalstwa Starka mimo uszu. W tej samej chwili zastanowiła się, jakby to było mieć własną figurę woskową Czarnej Wdowy. Od razu wyśmiała tę myśl mentalnie, gładząc szorstki od zarostu policzek Tony'ego. - Idę pod prysznic... - oznajmiła krótko.
Cały czas mając na uwadze jego pierwszy komentarz, odwróciła się od niego i podążyła w stronę łazienki, zamierzając przeczekać do przybycie śniada pod strumieniem ciepłej wody. Nigdzie jej się nie spieszyło, kiedy powoli odpinała guziki jego koszuli. Celowo też zostawiła drzwi uchylone, zawieszając na klamce koszulę, zanim weszła do wielkiej szklanej kabiny i puściła ciepłą, kojącą wodę.
Było jej obojętne gdzie pójdą, ważne by uniknąć pytań ze strony policji, której zabezpieczenia nie trudno było obejść i znaleźć w bazie danych niemalże każdą informację dotyczącą jakiejś sprawy. Zajcew nie lubiła takiego ryzyka, miało bardzo zły wpływ na jej samopoczucie, a to z kolei powodowało nieprzyjemne reakcje związane z jej mocą. Nie umiała do końca panować nad nią, dlatego wolała żyć spokojnie, przynajmniej na tyle na ile mogła.
OdpowiedzUsuń- Ana. - Odpowiedziała lakonicznie. Często brzmiało to jakby się przejęzyczyła, albo niewyraźnie mruknęła, w skrajnych przypadkach zakrztusiła. To wszystko przez całkowity brak melodyjności w tym krótkim imieniu, które musiało być nadawane w przypływie wielkiego lenistwa. Ale nie narzekała póki na świecie żyło tyle An, że mogła się spokojnie tym imieniem przedstawiać.
- Kawa. Kawa wystarczy. - Wzruszyła ramionami, czując jak presja związana z policją zniknęła całkowicie. Po krótkim rozważaniu doszła do wniosku, że miejsce publiczne będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem, jeśli chciała uniknąć ewentualnych pokazów swoich zdolności. Nie przepadała za nimi, ani za demonstracjami. Dla niej to ciągle był powód większości problemów, które ją prześladowały, jednocześnie sprawiając, że czuła się kompletnie pozbawiona człowieczeństwa. A to głównie dlatego, że pierwsze działanie mocy pokazało jej najgorsze skutki. Ach, wiele by dała, gdyby miała wpływ tylko na maszyny... Wtedy mogłaby jakoś zamaskować swoją mutację, sprawiając tym samym, że dodatkowy gen w jej przypadku miałby skutki tylko w teorii.
- Uprzedzę, że lepiej mnie przez jakiś czas w ogóle nie dotykać. - Dodała na wszelki wypadek i to nie dlatego, że podejrzewała Starka o cokolwiek. Nigdy do końca nie miała pewności, czy przypadkiem gdzieś na ciele nie pozostawało miejsce naładowane wiązką destrukcyjną. Po jakimś czasie, po użyciu mocy ciało stawało się neutralne.
Jeśli przed chwilą patrzyła na niego nieprzyjaźnie, to teraz jej wzrok mógłby ciąć stal na blachy.
OdpowiedzUsuń- Don! Chodź do pańci!
Rozległ się upiorny, wysoki odgłos, który chyba miał imitować miauczenie. Don wyszedł z szafy, spojrzał na nich jadowicie pomarańczowymi ślepiami i usiadł zadem przy nogach Tony'ego. Widocznie nie był zadowolony. Pewnie udzielił mu się nastrój właścicielki.
- Słuchaj, zniosłam Wandę Maximoff sterczącą przy moich drzwiach i straszącą mi gości. Zniosłam dwumetrowego wikinga rozwalającego mi sypialnie. Zniosłam Fury'ego każącego swoim ludziom włamać mi się do notatek, chociaż to zniosłam tylko ponieważ z zasady nie zabijam ludzi tylko dlatego, że akurat mam na to ochotę. Ale moja cierpliwość została zdecydowanie nadwyrężona, wobec tego radzę natychmiast wycofać się z tymi debilnymi propozycjami i najlepiej z mojego domu, bo inaczej wezmę Dona i wcisnę ci go głęboko w okrężnicę, a potem będę patrzeć na to, co się stanie.
Scarlett z natury była spokojną osobą, niestety była też osobą, która całkowicie spokojnie potrafiła dać do zrozumienia, że w tej chwili jest naprawdę wkurzona.
Kiedy poczuła na rozgrzanej skórze pierwsze krople zimnej wody, poczuła dreszcze. Dosyć przyjemne, chociaż chwilę później z prysznica popłynął ciepły strumień, który zmył z niej niewielkie ślady zmęczenia po wczorajszej nocy. Nie mogło się przecież obejść bez nieprzespanej nocy, kiedy obok leży ktoś taki jak Tony Stark, a ona sama jeszcze chwilę temu nie miała zielonego pojęcia, jak daleko to zajdzie. Spodziewała się (choć skryte pragnienia z tym kolidowały), że poprzednią noc przesiedzi w swoim apartamencie z lepszym widokiem. Tymczasem skończyło się braniem prysznica w łazience apartamentu z większym tarasem. Takie perypetie warto zapamiętywać. Liczyła też, że w uchylonych delikatnie drzwiach stanie Stark, otwierając je szerzej i przeciskając się do niej. Nie dołączył, zapewne za sprawą ledwie słyszalnego z wielkiej kabiny pukania do drzwi.
OdpowiedzUsuńKiedy z mokrymi włosami, potarganymi przy wycieraniu i owinięta ręcznikiem, wyszła ponownie do sypialni, rzuciła koszulkę w stronę fotela i uśmiechnęła się znów delikatnie, widząc zastawiony stolik, przetransportowany przez obsługę (rzecz jasna już nieobecną) ze śniadaniem.
- Zapowiada się niemała uczta. Chcesz, żebym przytyła? Nic z tego - odparła, delikatnie muskając palcem czubek jego nosa. To nie było do niej podobne. Wpakowała się do łóżka, sięgając na pierwszy ogień po kawę. Do doskonałości brakowao jej tylko smaku kofeiny.
Mało rzeczy było w stanie tak bardzo zirytować Jessicę Jones, jak robiły to argumenty wzięte z... No, wiadomo skąd. Gorsza była jedynie litania takich argumentów. A wyjaśnienia tego stanu rzeczy należy się doszukiwać w tym, że Jess posiadała wszystkie te najbardziej denerwujące kobiece cechy. Oprócz skłonności do kupowania więcej ubrań niż jest w stanie uprać. Właściwie to nigdy nie przepadała za zakupami. A w szczególności za widokiem pieniędzy opuszczających jej portfel. Wracając jednak do meritum: kobiety nie lubią kiedy ktoś nic nie robi, czego mężczyźni nigdy nie zrozumieją, więc nie będą robili nic. Jak już natomiast zostało wspomniane, właśnie tego kobiety nienawidzą.
OdpowiedzUsuńW zasadzie Jess spodziewała się znacznie dłuższej tyrady podszytej gniewem. Właśnie dlatego fakt, że Tony całkiem szybko pogodził się z jej słowami, zbił ją nieco z pantałyku. Gdyby nagle zaczęli się przekrzykiwać, nie zawahałaby się ani chwilę. W kłótniach była już zaprawiona. Spokojne rozmowy wychodziły jej znacznie gorzej.
Przygryzła wargę, próbując ułożyć w myślach jakąś możliwie delikatną odpowiedź. W byciu delikatną miała tyle samo wprawy, co w tańcu świętego Wita.
Z góry dobiegł ich krzyk. Jessica szybko dopasowała cienki głosik do osoby Molly Hayes i pobiegła w kierunku schodów, rzucając przez ramię coś, co brzmiało prawie jak "nigdzie się nie ruszaj, szefie". Zaskakujące, jak szybko Jones potrafiła dobiec do pokoju dziewczynki. Choć rutynowe testy SHIELD-u powinny zmuszać ją do osiągnięcia maksymalnych wyników, to teraz pobiła swój rekord ponad dwukrotnie.
Molly siedziała na łóżku, cała drżąc. Chlipała tak cicho, że na początku Jessica tego zupełnie nie zauważyła.
- Ciociu... Ciociu, śniły mi się straszne rzeczy - powiedziała, ściskając skraj kołdry tak mocno, że zbielały jej kłykcie.
- Już, już, spokojnie. - Jones usiadła obok jedenastolatki, ta zaś zupełnie nie poruszyła się. Oprócz tego, że wciąż się trzęsła.
- Ja już nigdy nie będę jadła lodów z polewą - załkała. - Ledwo zamknęłam oczy, a pojawiły się straszne rzeczy. Ciociu!
Po raz pierwszy Jess zdała sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, jak powinna się zachować. Nie pamiętała, co robiła jej matka (pani Campbell), kiedy Phil krzyczał w nocy. Na pewno zawsze do niego szła i zapalała światło.
Zdając się na instynkt, Jessica ułożyła sobie Molly na kolanach i zaczęła delikatnie kołysać. Dziewczynka powoli uspokajała się, choć musiał minąć dobry kwadrans, nim przestała dygotać. Stanowiło to dla Jones doskonałą okazję do namysłu. Automatycznie śpiewała cicho piosenki, które pamiętała z dzieciństwa. Umysł miała praktycznie wolny, w dodatku coraz spokojniejszy. Dlatego porzuciła zamiary postawienia kogoś za przykład. Jakoś przywoływanie w tej sytuacji postaci Steve'a nie należało do najlepszych wyjść.
- Ciociu, powiedz wujkowi, że on też może mieć koszmary... Ja już nigdy nie zjem lodów - powtórzyła, zamykając oczy. Po chwili jej oddech przeszedł na jednostajny, powolny rytm. Jessica położyła małą do łóżka i przykryła kołdrą. Ale na wszelki wypadek nie zgasiła słabej lampki nocnej.
- Molly przestrzega cię przed złymi snami, szefie - powiedziała Jess, wracając do salonu. Na jej twarzy odbijało się zmęczenie. - Ja nie wiem, jakie masz wyobrażenie o zdrowym trybie życia, ale wystarczy zwyczajnie omijać fas-foody i cukiernie. No i uprawiać sport. Proste, co szefie?
Noc spowiła swoimi ramionami cały Nowy Jork i uśpiła nielicznych czułym pocałunkiem Morfeusza. Ale byli też tacy, którzy nieczuli byli na jej czułości i oddawali się własnym bytem. Jedni bawili się, w uroczyście przybranych salach i strojach wartych fortunę. Wśród tańców, drogich win, przemówień i słodko-kwaśnych rozmów i żarcików. Drudzy gnali właśnie pomiędzy uliczkami, uciekając nie tylko przed mężczyzną, którego okradła, ale i przed własnym strachem, a jedno gorsze od drugiego.
OdpowiedzUsuńDwa światy spotkały się w momencie, kiedy drobna postać, pojawiająca się znikąd, wskoczyła przed maskę, wracającej z bankietu limuzyny. Kierowca zdążył tylko z piskiem zahamować, a dziewczyna odskoczyć na kilka kroków. Mimo to straciła równowagę, lądując na brzuchu i zdzierając sobie skórę na dłoniach i kolanach. W głowie jej się zakręciło, od napływu myśli, wspomnień, emocji, uczuć, wszystkiego, co znajdowało się w głowach obecych w limuzynie. Przed oczami pojawiły się jej czarne plamy, a zawartość żołądka cofnęło do gardła. Chroniąc się przed tym odparła to atakiem w stronę , skąd przybywało. Ci, do których owe umysły należały, zapewne zwijali się w mdłościach i bólach głowy. Co słabsi, mogli leżeć nieprzytomni. Piętnastolatka nauczyła się sobie z tym radzić, ale i teraz, wciąż klęczała, odganiając mrok z głowy, nim wstanie.
[No to masz, tego, no.. Yaala]
Miała informacje o tym, że Starka nie będzie w swojej posiadłości. i do ostatniego momentu była przekonana o prawdziwości tych informacji. Miała to zrobić szybko i cicho, bez zwracania na siebie uwagi - bramę otworzyć i zamknąć za pomocą swoich mocy, odprowadzić samochód na miejsce, skąd go "pożyczyła" i zniknąć niezauważona. Pech chciał, że Stark jednak w swojej rezydencji był. I pech chciał też, aby dowiedział się o jej małej, niespodziewanej wizycie. Pech to pech.
OdpowiedzUsuńZatrzasnęła drzwi od samochodu, stając przed Starkiem w pełnej okazałości. Zerknęła kątem oka na wgnieciony zderzak, który zniszczyła przy okazji ucieczki z tego małego więzienia. Miała zamiar naprawić to zaraz po przyjeździe, jednak teraz to było niemalże niemożliwe. Obiecała bowiem sobie, że nie będzie ujawniała tego, że jest mutantkom przed kimkolwiek. I o ile Starkowi w pewnym sensie się wygadała, o tyle nie zamierzała pokazać mu w jakiej dziedzinie się specjalizuje.
-Ty to naprawdę jesteś pieprzonym arystokratą - rzuciła leniwie, spoglądając na mężczyznę, nie ukrywając politowania, które odmalowało się jej na twarzy. Naprawdę, wiedziała że Stark jest niemiłosiernie bogaty, ale żeby aż tak? A jeśli był to żart to był albo niebywale kiepski, albo po prostu Lorna gdzieś po drodze do potęgi zgubiła całe poczucie humoru.
Usadawiając się na wielkich i cholernie wygodnych poduszkach ogromnego łóżka, przysunęła do siebie talerz z paroma pysznościami, które jeszcze sekundę temu zakosiła ze szwedzkiego stołu na wynos, który na zamówienie Tony'ego zjawił się w jego apartamencie. Poprawiła ręcznik, którym się owinęła, unosząc spojrzenie i z buzią pełną posiłku, uśmiechnęła się pod nosem. Miała ochotę wytłumaczyć Starkowi, jak to bardzo silną kobietą była, jak to nigdy jeszcze nie zemdlała z wycieńczenia i dodać jeszcze coś o metabolizmie, dzięki któremu nigdy nie będzie odkładać jej się zbędna tkanka tłuszczowa. Nie były to jednak tematy do rozmyślania z rana, z pełną buzią podobno się nie mówi (chociaż też podobno nie wypada jeść w łóżku) i Tony był przecież geniuszem, do czego sekundę później doszła, więc postanowiła milczeć, żeby zachować piękno tej chwili.
OdpowiedzUsuńDwójka superbohaterów, o ile można ich tak określić, siedząca w łóżku londyńskiego hotelu najwyższej klasy, wyjątkowo nie popisująca się ciętym językiem, patrząca na siebie i uśmiechająca się pełnymi jedzenia buziami.
Jej dłoń powędrowała a jego kącik ust, przyjemnie zahaczając o jego zarost, gdy palcem pozbywała się niesfornej resztki majonezu. Rzadka i cudowna chwila, aż godna uwiecznienia.
Nadal nie rozumiał po, co Fury kazał przyjść Starkowi. Sam mógł zamknąć ten cholerny portal. Właśnie po to nosił przy sobie Mjolnir. Nie, wcale nie lubił ot tak targać za sobą ogromnego młota. A to zdziwienie. Sterczał pod siedzibą Avengers dobre kilka minut i przez chwilę nawet miał ochotę zebrać się i pójść sam. Jednak wtedy zza rogu wyłonił się Tony i podszedł do niego. Thor od razu wiedział, że on także nie promieniuje radością z okazji wspólnej misji. Może już nie rzucali się sobie do gardeł jak to było na początku, ale na piwo raczej przez jakiś czas nie pójdą.
OdpowiedzUsuń- Ja cię tu nie trzymam. - wymamrotał. Sam także dostał kilkunasto minutowy wykład dotyczący współpracy, wzajemnego szacunku i przełamywaniu lodów. Oczywiście, tak jakby Fury miał do nich jakikolwiek szacunek. Przynieś, podaj, pozamiataj. Czy ktoś miał prawo marudzić? Ależ skąd i niewielu nawet próbowało. - A ty wziąłeś zbroję? - w sumie Gromowładny nieczęsto widział Starka po cywilnemu i ciągle się zastanawiał jakim cudem zbroja się na nim pojawia. Zawsze myślał, że biegnie do swojej siedziby i tam te wszystkie dziwne urządzenia mu ją skręcają, ale na ostatniej misji w Rosji nie miał szans skoczyć do domu, a zbroję przywdział. -Bo jak nie to ja cię nie podrzucę. - wskazał na Mjolnir, który bezwiednie wisiał u jego pasa - Jednoosobowy.
[ wyszło jak wyszło. przepraszam za beznamiętne zdania.]
Jessica nie odnotowała braku obrazu. Prawdopodobnie zwróci na to uwagę dopiero rano. Albo jeszcze później, gdy salon naprawdę będzie wymagał sprzątania. Wtedy już na pewno zauważy brak czegoś na ścianie. Ale nie będzie pewna, co zostawiło po sobie to puste miejsce. Nigdy nie była zbyt wrażliwa na sztukę. Właściwie to znała jedynie te obrazy, które miała w podręcznikach i to jej zupełnie wystarczało. Nie rozumiała niektórych trendów w sztuce. W zasadzie to większości. Bez bólu szczęki mogła patrzeć jeszcze na obrazy ekspresjonistów i impresjonistów, ale artyści następnych okresów najczęściej wywoływali u niej oczopląs. Jeśli miała swojego ulubionego malarza, to Degasa. Malował baletnice, a w baletnicach niewiele jest do rozumienia, więc można po prostu podziwiać.
OdpowiedzUsuńWieloznaczny uśmiech pojawił się na twarzy Jessiki. Jego interpretacja zależała wyłącznie od nastawienia interpretującego. Chociaż... nawet przy dużej determinacji nie dało się tego uśmiechu nazwać złośliwym. Ale to jedyne, czego był pozbawiony.
- Dochodząc do takich wniosków odbierasz mi pracę, szefie. To miały być długie minuty naprowadzania cię na właściwy trop. - Przeczesała ręką włosy i było w tym geście coś, co nagle nadało rozmowie mniej drażliwy wydźwięk, zmieniając ją w... W całkiem przyzwoity dialog.
- Przez ostatnie trzy sekundy próbowałam udać, że nie łapię aluzji. Ale chyba jestem w tym kiepska - przyznała, poszerzając uśmiech. Tak radosna Jessica to już była podejrzana rzecz. Ona sama jakby zdawała się tym nie przejmować. Jedynie poprawiła podwiniętą koszulkę, która od razu opięła się na dwóch wypukłościach jej ciała. Mowa (w drugiej kolejności) o brzuchu kobiety.
- Gdybyś naprawdę wierzył, że wystarczy, to byś w ogóle mnie nie słuchał, szefie - stwierdziła z właściwą sobie tendencją do dorabiania ideologii na każdą okazję. - Jeśli potrzebujesz mojej rady przy wyborze butów, to najbliższy wolny termin mam jutro, szefie. Ale zawsze mogę cię też wcisnąć na pojutrze. Albo na czwartek. A nawet na każdy inny dzień, bo czasu mam jak lodu. Tym bardziej, że jeszcze nigdy nie miałam okazji pilnować, żeby sam Anthony Stark nie znudził się bieganiem po dziesięciu metrach.
Wzięła głęboki oddech.
OdpowiedzUsuń- Która słowo w "wynoś się stąd" postawiało miejsce na swobodną interpretację? - zapytała, już spokojnie, za to z wielką dozą zimnej niechęci. Kilka dni wcześniej zabiła troje ludzi, ponieważ wybrała się na bardzo podobną eskapadę, chociaż w tamtym wypadku raczej nie miała wyboru. Do tej pory nie udało jej się tego przetrawić i bynajmniej argument "pomóż mi, proszę" nie był tym, który sprawiał, że zrywała się i pędziła z radością ku nieznanemu. Sprawę pogarszał fakt, że włamywanie się obcym ludziom raczej nie należało do zbyt cnotliwych zajęć. W tej chwili naprawdę żałowała, że kiedy pierwszy raz zobaczyła Starka, nie poczuła nagłej chęci wrócenia do domu w pojedynkę i zajęcia się czymś pożytecznym. Na przykład szydełkowaniem.
No i sie stało, ale tak w końcu bywa, że staje sie coś nietypowego. Nie sądził, że w miejscu, gdzie miał tylko roznosić kawę, jegowłasny szef będzie goprosił otestowanie broni palnej. Ale w końcu mógł się tego spodziewać, prawda? W końcu to Stark Industries, które swego czasu słynęło właśnie z produkcji broni,ale w sumie Snow za bardzo się tym nieintersował. Bo po co? Och, znalazło by sie parę powodów, szkoda tylko, że nie przeciw.
OdpowiedzUsuńChłopak westchnął chwytajac sie pierw za tył głowy, przeczesując gęste włosy tuż przy karku, a potem wziął do ręki broń, wyważajac ja i uznając, chociażby wizualnie, za nie najgorszą. Wyciagnał rękę, trzymajac chwilę pistolet, jako przedłużenie ręki, choćwcale nie była to broń biała,która zazwyczaj właśnietym sie cechowała. Przeszył mocą przedmiot, pozostawiając go bez naruszeń, by zaraz, celując w wymierzony punkt, strzelić.
-Powiedziałbym, Tony, ze to gorący sprzęt.- Stwierdził po chwili,dośc sugestywnie,ale jeszcze niczego szczególnego nie wypowiadajac. W końcu nie chciał sie zdradzić.- Celownik może nawala, nie za bardzo,ale nie potrzeba nic regulować. Myślę, że problem lokuje sie głębiej... - mówił chwilę, a potem zaśmiał się nieco nerwowo.- Ale co ja tam mogę wiedzieć?
To i owo, pomyślał.
Troska w wykonaniu Tony'ego nie była spełnieniem swojej słownikowej definicji. Jessica miała pewność, że tam chodziło o myślenie o innych, nie zaś o myślenie o samym sobie i podawanie innych jako pretekstu. Z niezadowoleniem zauważyła, że słowo "pretekst" jest czymś, z czego Stark mógłby robić doktorat, a potem zostać światowej sławy specjalistą. Jasne, to eliminuje możliwość wystąpienia nudy w ich relacjach, ale Jess nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby czasami przeciwności występowały rzadziej.
OdpowiedzUsuń- Uwierz mi, szefie, nie zrobię czegoś, co mogłoby skrzywdzić moją córkę. Niezależnie od tego, kim jest jej ojciec. - Uśmiech Jessiki nabrał gorzkiego wyrazu, kiedy wspomniała o Cage'u. Może nie tyle ze względu na samego Luke'a, co z powodu wyrzutów sumienia, które nachodziły ją, ilekroć przypominała sobie, że nosi pod sercem dziecko nie tego mężczyzny, którego kochała. Paskudne uczucie, na szczęście dawało się spychać w głąb umysłu.
- Kilka godzin temu obiecałam sobie, że dopilnuję, żebyś trafił do łóżka. Ostatnio na tyle często się tu pojawiasz, że od dłuższego czasu trzymam twoją sypialnię gotową do użytku. Tylko okno trzeba zamknąć.
Jessica przeciągnęła się i odwróciła w stronę schodów tak, jakby wszystko było już ustalone. Co prawda tym razem dała Starkowi możliwość wyboru, ale jakoś nie sądziła, że koniecznie będzie chciał teraz wracać do siebie. Zresztą nie czuła potrzeby ingerowania w życie swoich przyjaciół aż do takiego stopnia, by wiedzieć, gdzie oni sypiają. Pomijając Quartermaina, który ostatnio nabrał dziwnego zwyczaju sypiania w pracy, żeby mieć blisko do pracy. Ale to już zakrawało na szaleństwo, tym mogła się przejmować. Już nawet zanotowała sobie w myślach, żeby złożyć agentowi wizytę w najmniej komfortowej dla niego chwili. Nieczyste działania zawsze działają najlepiej, czego potwierdzenie miała w wyniku jakże krótkiej rozmowy ze Starkiem.
Ją niespecjalnie interesowały pobudki działań złodzieja. Wolała nie myśleć o tym i nie przypominać sobie jakie to uczucie mieć przy głowie pistolet. Zbytnio obawiała się o otoczenie i siebie, by chcieć ryzykować kolejne dawki nawet najmniejszych ilości stresu. Więc osobiście nie miałaby opinii związanej z tym wydarzeniem.
OdpowiedzUsuńTrochę zaniepokoiła ją wzmianka o przydatności swojej mocy, ale nie zareagowała na to. Odwzajemniła delikatnie uśmiech i skinęła głową, że espresso może być. Znała ludzi, którzy uważali tak samo i z pewnością nie byli oni mili. A pana Starka nie znała i tym bardziej temat ewentualnej współpracy wolała przemilczeć i nie wracać do niego.
- To destrukcja. I konstrukcja, w pewnym stopniu. - Zaczęła, zastanawiając się nad doborem słów. - Mój dotyk może zniszczyć wszystko, zużywając tym samym pewne ilości energii. Mogę też naprawiać, konstruować, ale do tego potrzebuję więcej energii. Zamienia się ona na wiązki, a ich siła zależy od tego na jak duży obszar będą działać. - Wyjaśniła pokrótce tyle ile sama wiedziała. Wiedzę bowiem miała ograniczoną, zdobywaną metodą prób i błędów, dzięki logicznemu myśleniu, dedukcji i chęci ograniczenia zagrożenia ze swojej strony. Pominęła wzmianki o tym jak ta utracona energia się wznawia i że każde ciało na którym użyje swojej mocy będzie mogło być zniszczone albo naprawione już tylko przez nią.
- Niestety, na ludzi działa tylko w jedną stronę... - Trochę spochmurniała. To było najgorsze działanie, jakie mogła spowodować. Co prawda, żeby zabić musiała skierować wiązkę w jakieś miejsce krytyczne, w innych przypadkach najczęściej dochodziło do paraliżu. Był to najłagodniejszy skutek, była już świadkiem jak na ręce pojawiają się w zawrotnym tempie ślady wskazujące na martwicę, kończyna zaczynała gnić i dalej Ana nie patrzyła, tylko zrywała się do ucieczki.
Odinson zawsze miał wrażenie, że Stark uważa go za przygłupa. Wywoływało to u niego rozbawienie, bo znał większość języków Midgardu i nie tylko, mógłby uczyć geografii w jakiejś szkole policealnej i sądził, że jest całkiem oczytanym człowiekiem. A tu pojawia się Anthony Stark, który ma go za głupka, bo nie zna się na nowoczesnej technologii. Pominął ironiczny tekst o wpisie w pamiętniku. Tak! Zaskoczenie, potrafił wyczuć ironię.
OdpowiedzUsuń- Oczywiście, że wiem jak to zamknąć. - warknął, niczym traktor na pełnym gazie - Inaczej, by mnie tu nie było. - Zwykle niczego nie planowali. Wezwanie, spotkanie, obicie kilku złych tyłków i koniec. Zawsze bawili go X-meni pod względem organizacji. Dowiadują się o zagrożeniu, uzgadniają plan, dzielą się grupkami, bez sensu. Strata czasu, energii i cierpliwości, bo z tego co wiedział z każdego takiego spotkania wychodziła przynajmniej jedna wkurzona osoba. - Czy tylko mnie śmierdzi ta cała sprawa z wysyłaniem ciebie - wyciągnął w jego kierunek palec i szturchnął go w ramię - na misję, którą mógłbym bez problemu wykonać sam? - uniósł znacząco brew i zabrał palec ze zbroi Starka - Ten cholerny, jednooki coś kombinuje.
Gdyby Domino spała, to zapewne ranne promienie słońca nie wyciągnęłyby jej z wyrka... No ale nie spała, bo zamiast tego włóczyła się po nieznanych sobie miejscach i próbowała przeżyć. W sumie nieźle jej to wychodziło.
OdpowiedzUsuńSkoczyła tylko do domu się przemyć i przebrać. Co z tego, ze opierając czoło o kafelki prawie zasnęła, podczas gdy woda spływała po jej ciele?
Zresztą, chciało jej się spać, dopóki wiedziała, że nie może, bo jakby sobie pozwoliła, to zapewne dopadłaby ja bezsenność.
W ten oto sposób postanowiła odwiedzić Starka. Wchodząc do jego miejsca pracy nie do końca celowo zabujała biodrami. Cóż, taka natura. Następnie oparła się o framugę i przyjrzała mu.
- A co jeżeli powiem, że obie te rzeczy?
Kiedy usłyszała jego pierwsze słowa nie potrafiła powstrzymać wywrócenia oczyma, które było jakąś automatyczną i zarazem naturalną reakcją jej ciała. Może z nutką kpiny, ze szczyptą pogardy, chociaż właściwie nie chciała, aby tak zostało to odebrane. Miała wrażenie, że jej organizm niekoniecznie z nią współpracuje, zaprogramowany na pokazanie się z jak najgorszej strony. A może tak usprawiedliwiała swoją ignorancje i arogancję, swoje buntownicze nastawienie i pożałowanie dla świata?
OdpowiedzUsuńCzego panna Dane nie lubiła najbardziej? Litości, użalania się nad jej osobą. Nie chciała tego, nie potrafiła tego znieść, kiedy wszyscy dookoła robili z niej jakąś ofiarę losu. Z ulgą więc przyjęła, iż mimo ostatnich wydarzeń i niezbyt dobrego stanu zdrowia, który odmalował się na jej twarzy, Stark oszczędził sobie specjalnego traktowania jej osoby.
-Trochę komary dokuczają, jeśli one liczą się - rzuciła w odpowiedzi, połowicznie zgodnie z prawdą. Chwile zastanawiała się nad jego propozycją, marszcząc brwi. W sumie wymiana pojazdu była niezwykle atrakcyjna, nawet jeśli Stark po prostu żartował. Ale przy niej się nie żartowało, bo mogła jeszcze wziąć to wszystko na serio i naprawdę skierować swoje kroki w kierunku samochodu, który jej pokazywał.
Ostatecznie jednak ruszyła w stronę drzwi wejściowych, mijając Starka i dając mu tym samym znać, że przystaje na propozycje kawy.
___________
Nie mogłam się ogarnąć, ale jak zobaczyłam, że blog umiera to odpisałam w końcu;)
[ Wakacje, wakacjami, notka przeczytana, nauki już brak, wiec można popisać. Upomnę sie ładnie pracodawcy o odpis na wątek :> ]
OdpowiedzUsuń-Dlaczego nie wierzysz mi? - to pytanie powinno być retoryczne, bo odpowiedź była jasna, jednak dziewczyna podświadomie oczekiwała od niego odpowiedzi. Mimo iż sama go wyprzedziła, pod koniec zwolniła, pozwalając, aby poprowadził ją w odpowiednim kierunku, przyglądając się przy tym jego plecom.
OdpowiedzUsuńByła tajemnicą, bo nie chciała wiele o sobie mówić? Wychodziła z założenia, że małomówny człowiek to człowiek bezpieczniejszy. Nierozsądne byłoby rozpowiadać każdemu o swojej osobie. A to, że posunęła się do tego, że nawet fałszowała swoje dane osobowe to już inna sprawa...
-Właściwie to czarną kawę piję, bez jakichkolwiek dodatków.
Kawa miała dla niej znaczenie jako przytrzymywacz życia. Sama w sobie niekoniecznie jej smakowała, a z dodatkiem mleka i cukru była mieszanką, której Lorna nie potrafiła przełknąć. Raz rzuciła się na głęboką wodę, zamawiając podobny eksperyment w kawiarni, udekorowany bitą śmietaną. Jakimś cudem wypiła kawę do końca, jednak z miną jak gdyby ktoś zmuszał ją do zjedzenia cytryny, przyrzekając sobie w duchu, że nie skusi się nigdy więcej na próbowanie nowych rzeczy.
-Pożyczysz mi ten kawałek metalu, który nieudolnie próbowałeś przeszczepić mi, prawda? - wymruczała pod nosem, ogarniając spojrzeniem pomieszczenie i zastanawiając się jak dość z niego do gabinetu, gdzie ostatnio była poddawana operacji, jeśli tak można było nazwać owy eksperyment, który spalił na panewce.
Nie miała zbytniego doświadczenia w sektorze głupich ksywek. Ren uporczywie nazywał ją Scarry, co było dość irytujące, a jeden z jej kuzynów ochrzcił ją "Kulą Armatnią" - etymologia pozostawała nieznana, ale tenże kuzyn miał schizofrenię, co wiele wyjaśniało. "Scar" przebijało obie i było do tego bezsensowne, jako że do tej pory nie miała na ciele ani jednej blizny. Gdyby chciała się wyzłośliwiać, powiedziałaby, że to i tak lepsze niż Człowiek Żelazko, ale w tej chwili nie miała ochoty na przekomarzanie się rodem z college'u.
OdpowiedzUsuń- Zaraz, czy dobrze zrozumiałam: proponujesz mi kradzież i szpiegostwo gospodarcze? - zapytała w miarę spokojnie, zastanawiając się nad poziomem zabezpieczeń w jej własnym laboratorium. Ostatnio, od czasu serii włamań do jej domu była pod tym względem przeczulona i w tej chwili co ważniejsze pomieszczenia w laboratorium otaczała lita ściana tytanu, gruba na trzydzieści centymetrów. Drzwi nie było. Zawsze uważała, że najprostsze rozwiązania bywają najskuteczniejsze.
- Serio, nie wiem, co ci odbiło, ale właśnie jest najlepsza chwila, aby się wycofać. A najlepsza dlatego, że jest jeszcze przed tym momentem, w którym nagranie z naszej rozmowy trafia do sądu.
[Nie pamiętam, na czym dokładnie ma opierać się wątek, ale główny zarys znam, więc zacznę. Jak wrócisz, będziesz miała niespodziankę, o.]
OdpowiedzUsuńŚwiat poszedł w ostatnim stuleciu tak strasznie do przodu, że wszystko na nim było kompletnie skomputeryzowane, oczywiście na tych cywilizowanych kontynentach. Bo mimo miliardów, jakie idą na wszystkie cudeńka i cuda technologiczne, Afryka i Azja nadal głodowały, a wojny trwały. Chociaż na przykład taki Iron Man sprywatyzował pokój na świecie. I jemu nie trzeba tłumaczyć nic o zaniku inteligencji spowodowanej wzrostem zainteresowania technologią i użytecznością komputerów. On miał wszystko: kasę, strój, firmę, geniusz, czasem nawet dobre serce. Tony Stark, którego dokumenty właśnie przeglądała w formie pisemnej, nie cyfrowej, spoglądał na nią ze swoim znanym dobrze uśmieszkiem. Nie wiedziała, czemu do rąk w archiwum wpadły jej jego dokumenty. Natknęła się nawet na swoją ocenę, jaką wystawiła mu po pracy w jego firmie. Nie mogła uwierzyć, jak diametralnie zmieniło się jej nastawienie do takiego człowieka jak cyniczny miliarder-playboy Tony Stark.
Jak na zawołanie coś zapikało w jej kieszeni stroju Czarnej Wdowy. Wołano ją na zebranie, miała kilkanaście minut na dotarcie.
Mniej więcej tyle zajęło jej wyjście z siedziby Tarczy i przemknięcie na drugi koniec miasta, do Avengers Mansion, w stroju służbowym, jak zwykła to nazywać. Wpadła przez niezamknięte drzwi do środka, wspinając się do centrum obrad i dowodzenia na sam szczyt, wchodząc przez rozsuwane drzwi przy wysiadaniu z windy.
- Tony... - uśmiechnęła się, pewna, że jest tylko sam na sam z mężczyzną. Dopiero chwilę później zorientowała się, że przy oknie siedziała Janet, gdzieś z boku stał Czarna Pantera, a na pewno na tym obecność Mścicieli się nie kończyła. Posłała Starkowi porozumiewawcze spojrzenie.
Zaśmiał się. Od razu przypomniała mu się atmosfera Instytutu i wyluzował. Spuścił z tonu i wyszczerzył się wręcz jak dziecko do nowej zabawki. Uwielbiał kawę, jej roznoszenie tutaj było wspaniałą pracą, ale to co robił teraz, mógłby robić codziennie i zawodowo. Broń. Niby trzymał ją w dłoniach tak niedawno, ale teraz zdawało się to wiekami, latami świetlnymi, do których się tęskniło.
OdpowiedzUsuń- Po prostu sprawdziłbym układ chłodzenia, czy Bóg wie jeden jak to się nazywa. Jeśli mam być szczery, coś o tym wiem, ale niekoniecznie z zamiłowania do broni palnej, jeśli wiesz co mam na myśli.- Stwierdził bez większego krępowania się do uwag, kiedy ten notował, a kiedy otrzymał kolejną sztukę, kolejną pukawkę wyważył ją i wycelował, mrużąc jedno oko, jednak nie strzelił. Jakby zwlekał. Mimo tego, że ten określił ją za nieporęczną, leżała idealnie w dłoni Leo, którą ten zaciskał pewnie, choć nadal nie nacisnął spustu.
-Chybić, nie chybi, w jego celność nie wątpię, ale co, jeśli chodzi o szybkość?- Spytał i splunął w stronę, w którą zaraz miał strzelić, co też zrobił. Ślina zamieniła się w drodze w kryształek lodu, który prędzej sięgnął celu niż kula, przebijająca go może ułamek sekundy później.- Mam tylko nadzieję, że mnie przez to nie zwolnisz.- Oddał mu zabawkę, ze skruszoną, ale zarazem dumną miną. Może było to przedstawienie, może było to coś na wzór zabawy, ale nie potrafił tego powstrzymać. Śnieg, lód... To siedziało, haha, głęboko w nim. Ale co się dziwić. Jest mutantem, ma to w genach.
[Jako iż z żadną z moich postaci Tony wątków nie miał, to perfidnie napisałam punkt zaczepienia w swojej karcie specjalnie na te potrzeby. Chodzi o rekonstrukcję skrzydeł Ikara w dwóch wersjach - tradycyjnej: wosk i pióra, oraz nowoczesnej: Stalowa konstrukcja i pióra oraz kupa spawania. Hela sama potrafi całkiem nieźle projektować trójwymiarowo, ale musi mieć genialnego współpracownika do projektu, bo na technologii się nie zna, a i nie ma pomysłu na dalszy użytek ze skrzydeł. Ma się rozumieć, chce odebrać zaszczyty rasie ludzkiej i ma kilka innych planów. Co powiesz na wątek?]
OdpowiedzUsuńTa cała sytuacja nie była prosta. Od kilkunastu dni, jak nie więcej, jej myśli w takich momentach skupiały się tylko na tym, by nic się nie wydało. Zaczęła być już przewrażliwiona na tym punkcie, co powtarzała sobie nie raz, nie dwa. Dla przykładu teraz, kiedy przekroczyła próg sali obrad, serce zabiło jej szybciej już na sam widok Tony'ego Starka. Ten uśmiech, jego gesty, jego spojrzenie - wszystko kazało jej się zatrzymać i wypowiedzieć dziwnym głosem jego imię, jakby wypowiadała je po raz pierwszy w życiu. A kiedy usłyszała swoje, w niemal identycznej odpowiedzi, była pewna, że czułe ucho choćby Pantery wychwyci przyspieszony rytm serca u kobiety. Skinęła delikatnie głową, jakby cała ta dłuższa niż parę sekund wymiana spojrzeń nic nie znaczyła i zajęła miejsce gdzieś z boku sali, na wprost Janet, która teraz (jednocześnie sprawdzając stan swoich paznokci), mruknęła, że sama zaczyna się nudzić tą wojną.
OdpowiedzUsuń- Ona nie ma końca - odparła Wasp, wzruszając ramionami. Co ciekawe, pszczółka nie brała udziału w wielu bitwach. Ostatnio dostała dosyć mocne obrażenia, więc trzy tygodnie siedziała bezczynnie, a przecież była narwaną osobą. Teraz jednak miała leniwe podejście do walki, która miała miejsce. Widać naprawdę miała dość. Podobnie, jak każdy inny.
- Marne szanse, że dowiemy się czegoś nowego - wtrąciła się po parunastu minutach Natasha, słysząc coraz to żywszą dyskusję między paroma członkami Avengers. - Byłam ostatnio w Instytucie. Włamałam się tam parę dni temu. Nie dowiedziałam się niczego nowego. Możliwe, że skrywają coś tak głęboko, że nie dostanę się tak bardzo w ich brudne sekrety - mruknęła zażenowanym głosem. - Wygląda na to, że w końcu trzeba pertraktować.
Szczupłe palce objęły kubek kawy, przysuwając go nieco do siebie. Zmarszczyła nos, kiedy poczuła jak porcelana nagrzewa się, parząc jej skórę, jednak mimo to nie cofnęła rąk.
OdpowiedzUsuń-Nie bawi mnie fakt, że ktokolwiek może mieć dostęp do moich myśli, do moich wspomnień, do moich uczuć. Nie szukaj w tym jakiegoś wyższego celu poza tym, co Ci powiedziałam. Tu chodzi tylko o prywatność, która w każdym momencie może zostać naruszona.
Każdy definiuje inaczej pojęcie "potężna moc". Ona żyła z tym kilkanaście lat, nie czuła tej potęgi w żadnym etapie swojego życia. Dla jednych jej moc mogła być przerażająco rozległa, obejmująca wiele elementów świata, dla innych byłaby to jedynie drobnostka, która nie może im zaszkodzić. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mawiała jej ciotka, która ją wychowywała. Te słowa stały się dywizą dziewczyny, a potwierdzenie ich znajdowała na każdym kroku.
-Rozczarowujesz mnie Stark. Wiesz, że jeśli sam mi tego nie dasz to będę musiała sobie to wziąć? - mruknęła cicho pod nosem, obserwując uważnie mężczyznę. Ostatnie czego chciała to wymusić siłą na nim oddanie owego metalu, jednak jeśli musiałaby to zrobić to nie czułaby skrępowania, aby podjąć odpowiednie środki. Dla niej był to ważny element, dla niego jedynie metal, który był warty dużo pieniędzy. Czy całe życie Starka musiało kręcić się wokół pieniędzy?
-Dlaczego nie chcesz mi tego dać? Ty dasz mi ten metal, ja dam Ci coś innego, czego sobie zażyczysz tylko. To chyba uczciwa propozycja, prawda? - uniosła brew do góry, a kąciki ust zadrżały. Oczekiwała jego odpowiedzi, chociaż nie wiedziała co mogłaby mu w zamian zaproponować.
Stark nie był jedynym, ale uznała go za najbardziej kompetentnego. Aktualnie wyśledziła położenie Otto Octavius, lepiej znanego jako Doktora Oktopusa, i Reeda Richardsa. Co prawda ten drugi należał raczej do tych rozsądnych i współpraca z nim nie należałaby do najłatwiejszych, jednak wolała znać swoje możliwości wyboru.
I gdzieś był jeszcze Sinister. Tylko nie wiedziała jeszcze gdzie.
- Onienienie - odpowiedziała, nagle zainteresowana. - Odczepisz się ode mnie na zawsze.
OdpowiedzUsuńW zasadzie ten facet był trochę podobny do Rena, z tym, że nie posiadał jednej ważnej cechy - umiejętności zauważenia, w którym momencie można być egocentrycznym dupkiem, a kiedy należy się wycofać, aby nie przekroczyć cienkiej linii oddzielającej u Scarlett sympatię od żywej niechęci. Stark zaczął od sympatii, po czym z prędkością odrzutowca przekroczył granicę, nawet jej nie zauważając.
- Pójdę z tobą gdzie chcesz, ale później trzymaj się ode mnie z daleka. Może być sąsiedni kontynent, ale w zasadzie uznam za wywiązanie się z kontraktu każdy układ, w ramach którego nie będę musiała przebywać w twoim towarzystwie.
Rzadko kiedy aż tak dosadnie przedstawiała komukolwiek swoją niechęć, ale uznała, że innej sytuacji ten facet się nijak od niej nie odczepi. Scarlett nie była kobietą, dla której seks bez zobowiązań oznaczał: "najpierw seks, a potem wpadaj co trzy dni w celach mniej lub bardziej towarzyskich", tylko "najpierw seks, jeśli będę chciała powtórki, zadzwonię". Jako osoba generalnie terytorialna i niezbyt towarzyska, nie lubiła obecności obcych ludzi w swoim domu. Obcych ludzi, na których towarzystwo akurat nie miała ochoty, nie lubiła podwójnie.
[Pisząc ten mały punkcik myślałam dokładnie o Tony'm. Łuhu - i wyszło! No więc, nie wiem, czy ktoś molestował cię już o zaczęcie, ale ja to prawdopodobnie zrobię... Oczywiście, jeżeli masz wenę, bo Tony rzecz jasna lepiej zna się na Stark Industries. Powiedzmy, że Imogen umówiła się z nim na wizytę, co?]
OdpowiedzUsuńImogen nie znała pojęcia ludzkiego zapracowania. Ono było bzdurą, w przeciwieństwie do boskiego utrzymywania równowagi i różnych innych zajęć podlegających pod jej obowiązek. Dużo rozmyślała, kto pod jej nieobecność władał krainą, trzymał wszystko w ryzach.
OdpowiedzUsuńW tym wypadku zapracowanie było pojęciem względnym, gdyż Hela wiedziała kim jest Tony Stark. Z tych programów o najbogatszych Nowojorczykach i innych takich, które jakoś nie cieszyły się uznaniem.
Mowa tu o tym, że sympatyczna pani o nazwisku Potts wymijała skutecznie temat spotkania Imogen ze Starkiem, tłumacząc to zapracowaniem. Boginka rozumiała pojęcie spotkań biznesowych. Z takim właśnie tu przyszła.
Niestety, Pepper nie mogła zbyt długo przekładać daty spotkania i dzisiejszego wieczora Hela eleganckim, wolnym krokiem, z dość dużymi, zwiniętymi rulonami papieru na plecach ruszyła w stronę tak zwanego "biura prezesa".
Jej to wyglądało na salon, ale bez narzekań usiadła na kanapie i przeczekała chwilę.
Doczekała się w końcu po standardowym odcinku czasowym pięciu minut, gdyż prezesi uwielbiali się spóźniać na spotkania dla efektu - jak po cichu stwierdziła Hela.
- Witam, panie Stark - rzekła, podnosząc się niezgrabnie z kanapy. - Myślę, że mam coś co pana zaciekawi.
Zdjęła przywiązany do niewielkiego plecaczka pierwszy z brzegu plan.
"Icarius" - głosił nagłówek. Wyrysowane na nim były skrzydła, sporządzone z dużym zwróceniem uwagi na oś, kąt padania promieni słonecznych i inne, równie ważne szczegóły. Postanowiła jednak poczekać na reakcję pana prezesa. Była poważna, rzeczowa i zdecydowanie wyglądała, jakby się jej spieszyło.
Jedną z najbardziej męczących kwestii, jaka pojawiała się w tej wojnie, był beznadziejny i wielce potrzebny element zebrań drużyny, takich jak właśnie to, które powoli dobiegało końca. Rany, zadrapania, zmęczenie, poddenerwowanie - to wszystko podsycała bezradność, jaka wkradała się między ludzi. Póki co, cywile mieli powoli dosyć całej tej wojny, zwyczajnie brak ofiar osób trzecich sprawiał, że nie była już ona ważnym tematem w wieczornych newsach. Bitwy powoli rozgrywały się na krótko, by tylko utwierdzić się w przekonaniu, że X-Meni nie zwyciężą Mścicieli, którzy zwyczajnie nie przewyższają sił swoich dawnych przyjaciół z Instytutu. A do tego te zebrania - ludzie przychodzili tylko po to, by siedzieć, mruczeć, że to nie ma sensu, wysłuchiwać ględzeń tych, którzy się poddawali i wychodzić, szurając przy tym stołkami po eleganckiej posadzce.
OdpowiedzUsuń- Poczekajmy na ich ruch - odezwała się po raz ostatni, zanim wszyscy zdążyli odejść od wielkiego, nowoczesnego stołu obrad, nad którym co jakiś czas pojawiały się holograficzne obrazy X-Menów i opis ich mocy cz pseudonimów. To nic im nie dawało. Wyświetlano je tylko po to, by można było setny raz zagłębić się w opis mocy Bestii, który i tak wszyscy znali chyba na pamięć.
Nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeć, wyszła przedostatnia, jeśli nie liczyć Starka. Jak zawsze został on z Capsem, który dopiero po paru minutach opuścił salę obrad, żeby skierować się do swojego mieszkania. Teraz mało kto chyba siedział w Avengers Mansion. Ludzie mieli wrażenie, że mimo zabezpieczeń i świadomości X-Menów, że tutaj nie zwyciężą, pałac stał się kolejnym celem ataku. Oczywiście, że tak nie było. Ludzie jednak woleli odciąć się od wojny we własnych mieszkaniach i zakątkach, zajmując się własnymi sprawami. Kilkutygodniowa wojna sprawiła, że każdy z nich był superbohaterem ponad miarę możliwości. Teraz nawet oni potrzebowali odrobinę życia szarego obywatela.
- Tony.
Stała w cieniu, niezauważona przez nikogo, dopóki drzwi nie zamknęły się za Starkiem. Jej dłoń powędrowała na ramię mężczyzny, a chwilę później napotkała jego wzrok. Zatroskany, ale nadal pewny siebie. Z tym charakterystycznym błyskiem w oku, chociaż lekko przygasłym. Wojna zmieniła Iron Mana, podobnie jak zmieniła ją. Wszystkich.
Zapadła chwila ciszy - kilka sekund, gwoli ścisłości.
OdpowiedzUsuń- Imogen - rzekła najpierw, nieznacznie unosząc kąciki ust.
Nie, żeby jej było łatwiej, ze zwracaniem się per "ty". Zazwyczaj sama mówiła po imieniu każdemu napotkanemu osobnikowi i to wcale nie brzmiało niegrzecznie - tylko przerażająco. To jednak Midgard - inne zasady, lepsza kultura. Mogła tylko marzyć o tym, by ktoś do zadanego jej pytania, na końcu dołączył "pani".
Niespełna pół roku temu jej wróżbiarski gabinet odwiedziły trzy osoby: Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa oraz Hawkeye, którzy najwyraźniej z plecenia Tarczy mieli sprawdzić, czy posiada jakiekolwiek moce. Oczywiście sprawa padła w niepamięć, akta gdzieś zniknęły - nie oczekiwała, by Tony, który widział jej śmiertelną powłokę pierwszy raz w życiu jakkolwiek ją kojarzył.
- A-ale naprawdę? - zapytała, obdarzając go zdziwionym i jednocześnie zaciekawionym spojrzeniem.
Nie słyszała jeszcze o czymś takim jak "podryw na realizację planów". Teoretycznie jednak słyszała bardzo dobrze, bo to była główna technika antagonisty mająca na celu przekonać do sojuszu drugiego antagonistę. Tym razem jej wzrok stał się bardziej podejrzliwy.
- Teoretycznie, możemy, jeżeli masz hologram do projektowania trójwymiarowego i... kilogram pierza... - skrzywiła się. - Ale mam za to miłą, żelazną alternatywę, z podłączeniem do systemu nerwowego.
Pokazała drugą kartkę papieru, Icariusa 2, który dzięki powłoce ze stopów miałby lepsze predyspozycje do uniesienia ludzkiego ciężaru.
- Ale, ale, ale, ale - przerwała nagle. - Jest p... jesteś zawsze taki szybki pod względem realizacji planów z obcymi ludźmi podczas pierwszego spotkania?
Podejrzliwość, wersja 2.0.
-Co Ciebie obchodzi to, co stanie się z nieznajomą Tobie kobietą?
OdpowiedzUsuńNiezwykle interesowało ją to zagadnienie, bo pan Stark zachowywał się jak gdyby co najmniej była bliska jego sercu i czuł odpowiedzialność za wszystko, co się jej stanie. Jego podniesiony ton nie spowodował podburzenia u dziewczyny, a jawne rozbawienie, które w pewnych momentach podchodzić mogłoby w kpinę. Może nie było widoczne to na jej nieruchomych wargach, ale spojrzenie, którym go obdarowało mówiło swoje.
-Drzwi nie będą dla mnie przeszkodą - mruknęła pod nosem, jednak od razu jasne było, że te słowa nie są przeznaczone dla uszu Starka. Wypowiedziała na głos swoje myśli, nieostrożnie, nieuważnie, bezsensownie, na tyle cicho jednak, aby ich sens uleciał gdzieś w powietrzu. Powiedziała to zdecydowanie do siebie, a nie do niego, nie musiał wiedzieć takich szczegółów. Doprawdy, drzwi. on posiada metal, ona była tutaj - nie musiała ruszać się z miejca, nie musiała nawet przerywać rozmowy z nim. Chociaż w obecnym stanie lepiej byłoby, gdyby osobiście pofatygowała sie po pójście do skrytki. W obecnym stanie lepiej byłoby gdyby Stark po prostu, z dobroci serca, jej to dał. Co mu tak zależało?
Dopiero teraz podniosła kubek do góry, opierając o niego wargi. Chwilę zastygła w bezruchu rozkoszując się aromatem kawy, po czym upiła łyka. Wolnego, aby nie sparzyć sobie języka i podniebienia. Za dużo miała teraz problemów ze swoim organizmem, aby nieświadomie dorabiać sobie kolejne problemy.
Tony Stark, który nie potrafił się uśmiechnąć? Natasha właśnie zdała sobie sprawę, że w jakiś sposób próbowała odwzajemnić koślawy uśmiech, choć ten natychmiast spełzł z jej twarzy, kiedy zobaczyła jeden z najbardziej bolesnych widoków w jej życiu. Największy żartowniś jakiego znała z drużynie stracił kompletnie poczucie humory, błysk w jego oku znikł, jakby coś w nim zgasło. Stali tam przez pięć, może pięćdziesiąt minut, patrząc sobie w oczy i próbując zrozumieć siebie nawzajem.
OdpowiedzUsuń- Nie pozbędziesz się mnie - dłoń, która opadła z jego ramienia nie zamierzała się tak łatwo poddać i natychmiast dotknęła jego przyjemnie szorstkiego policzka. - Nie w ten sposób, Tony.
Zaczęła się zastanawiać, od kiedy z taką czułością wymawiała jego imię. Coś było nie tak. To nie była Romanoff, która okazywała jakieś uczucia. W ogóle emocje nie powinny wchodzić tu w grę. Zdawało jej się, że zaczęli popełniać błędy, że zachowali się jak dzieciaki, które dopiero po fakcie zrozumiały, że ta bajka dalej nie może się ciągnąć. Nie chciała jednak dopuścić do siebie takiej myśli. Spuściła wzrok, tylko po to, by podnieść go ponownie. Z pewną siłą, która drzemała w jej spojrzeniu. To nie mogło się stać, była tego pewna.
- Tony, jesteś największym idiotą, jakiego kiedykolwiek poznałam... - jej półszept poniósł się niewyraźnym echem po kompletnie opustoszałym korytarzu. Na wypadek, gdyby próbował pozbyć się jej dłoni ze swojego policzka, objęła jego dłoń, zaciskając mocno palce. - Jeśli odejdziesz z drużyny, dasz przykład największej głupoty, nieodpowiedzialności i egoizmu, jaki zna świat.
Dłoń powoli opadła, opuszczając policzek mężczyzny. Teraz wylądowała na jego klatce piersiowej, z której przez koszulkę dobywała się delikatna, niebieska poświata. - Nie pozwolę Ci.
Na kilka sekund jej wargi dotknęły jego ust, czule i powoli, jakby próbowała przekazać mu to, czego nie dało się wyrazić słowami.
Pilnowanie, żeby inni wywiązywali się z własnych obietnic potrafiło być zabawne. Średnio siedem koma dwa raza dziennie Jessica myślała o tym, że powinna była zostać psychiatrą. Robiłaby to samo, co dotychczas i miałaby z tego pieniądze. Chociaż wtedy pewnie musiałaby być stale miła dla swoich "przyjaciół". Tego mogłaby nie wytrzymać. Nawet jeśli czasami potrafiła wykazać się cierpliwością. Zwłaszcza ostatnio, gdy mieszkała z nią Molly. Opiekowanie się jedenastolatką było znacznie bardziej skomplikowaną sprawą niż podejrzewała na początku. W momencie, gdy zdała sobie z tego sprawę, pojawiła się tez obawa o to, jak trudne będzie zajmowanie się własnym dzieckiem. Swoim zwyczajem Jess odsunęła niewygodne przemyślenia na bok. Zawsze udawało się znaleźć jej coś, czym mogła zająć się natychmiast i nie myśleć o niczym innym.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu zdała sobie sprawę z tego, że jedyną istotą, której naprawdę nie przeszkadzała konieczność opieki nad Molly, był Robin. Z czystym sumieniem mogła zostawić dziewczynkę pod czujnym okiem psa. Z jakiegoś powodu ten zwierzak radził sobie lepiej niż niektórzy z przedrostkiem "homo" w nazwie gatunku. Jessica w duchu śmiała się z tego. Przypominało jej fragment z "Piotrusia Pana", gdzie pies odbiera dzieci ze szkoły (a może to było przedszkole?). Kiedyś lubiła tę bajkę bardziej niż jakąkolwiek inną. W dodatku dłużej, niż mieściło się w normach przyzwoitości. Jessica jako dziecko, a później również i nastolatka była naprawdę zafascynowana tylko dwiema rzeczami: Piotrusiem Panem i superbohaterami. To dwunastego roku życia wyobrażała sobie, jaką mogłaby być wróżką. Zajęłaby miejsce Dzwoneczka, której szczerze nie cierpiała. Ona nie byłaby tak zarozumiała. I umiałaby się troszczyć o Piotrusia. Ale też nienawidziłaby Wendy, mimo wszystko. Jessica nigdy nie żałowała, że ani razu nie klasnęła w ręce, gdy dochodziła do fragmentu, w którym Dzwoneczek wypija truciznę i umiera.
Również w sklepie Jessica wykazała się wyrozumiałością. Ani razu nie podniosła głosu, chociaż wcale nie było to łatwe. Najchętniej załatwiłaby sprawę swoją najskuteczniejszą metodą. Deptanie innym odcisków było jej specjalnością. Skorzystała z okazji, że Tony myśli nad wyborem i butów jak Konfucjusz nad kolejną mądrością i weszła do sklepu obok, kupić sobie kolczyki. Wbrew własnym przewidywaniom jej zakupy zajęły mniej czasu. Jednakże Tony zdecydował się na trzy pary. Ciekawe, czy Konfucjusz też wymyślał mądrości seriami...
– Nie bądź śmieszny, szefie – powiedziała pobłażliwym tonem.
Przed chwilą skończyli rozgrzewkę.
Wyglądała na ani trochę nieprzejętą narzekaniami Starka. Nieśpiesznie wiązała włosy, żeby nie wpadały jej do oczu. Trwalszym rozwiązaniem byłoby je ściąć... Zawsze jednak uważała, że ma ładne włosy. No i wszystkie kobiety w ciąży obcinają się, żeby było im wygodniej. Ona tego nigdy nie zrobi.
– Musiałbyś być naprawdę napruty, szefie, żeby nie zorientować się, że pod stopami nie masz podłoża. A jeśli spróbujesz się postarać... Myślę, że dam radę cię złapać. To już chyba przerabialiśmy, nie? – Posłała mu uśmiech z rodzaju tych, które, choć ładne, nie wróżył nic dobrego. – To pierwszy raz, ledwo się zmęczysz, szefie – obiecała.
Złapała Tony'ego za nadgarstek i pociągnęła pierwsze kilka kroków. Nawet, gdyby opierał się całym sobą, nie miałby szans przeciwko komuś obdarzonemu nadnaturalną siłą. Jakkolwiek zabawnie brzmiało to sformułowanie, gdy dotyczyło ciężarnej kobiety w zwykłych tenisówkach na nogach.
Westchnęła. Większość jej małych kłopotów wynikało z myślenia. Scarlett poznała zaskakującą liczbę mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu myśleli, że uczucia przenoszą się drogą płciową i wobec tego po jednym numerku awansowali na stanowiska jej przyjaciół lub innych miłości życia. Zwykle w takiej sytuacji wystarczyło łagodne wytłumaczenie sytuacji, jednak w skrajnych przypadkach - a ten do takich się zaliczał - łagodne zwroty po prostu nie działały i trzeba było na sposób wojskowy i dobitny wytłumaczyć, że pomylili ją z kimś, kogo ich problemy obchodzą.
OdpowiedzUsuńKiwnęła głową, uznając temat za zamknięty. Teraz tylko odwalić tę fuszerkę i spokój do końca życia.
- Samochodem - stwierdziła sucho, nawet nie próbując się uśmiechać. Jeszcze nie wyruszyli, a już się czuła zmęczona, zirytowana i zaniepokojona, a jej nastrój najwyraźniej udzielił się dziecku, bo poruszało się niespokojnie. Miała naprawdę ciężki tydzień, na ulicach panowały jakieś zamieszki, a gdy zeszła porozmawiać z babcią, zamiast serialu leciał jakiś program informacyjny, w którym nalany senator argumentował, że należy zdelegalizować małżeństwa ludzko-mutancie, ponieważ prowadzą one do skundlenia rasy. I nie zapowiadało się, aby to był koniec.
- Mi również - stwierdziła, wracając jednak zaraz do tematu.
OdpowiedzUsuńHela.
Imogen, a właściwie poprawnie zapisując: Innogen, była kobietą z komedii szekspirowskiej. Kobietą idealną, wierną małżonką. Hela dowiedziała się o znaczeniu imienia dopiero po fakcie dokonanym, jednak nadal jej odpowiadało.
Poza tym, a propos podrywania, Hela nie znała ziemskich technik, a Asgardzkie były bardzo... toporne. Loki podrywał Freyę pod postacią konia (biedaczka dołączyła do walkirii, które to Imogen brała za jako odpowiednik ludzkiego zakonu). Angerboda poderwała Kłamcę na rozmiar. Hela za to poddała się i pozwoliła poderwać się Tyrowi, po kolejnym, siódmym tekście o idealnych, szerokich biodrach do rodzenia potomków. Na szczęście dla bogini, z potomków nic nie wyszło.
Postanowiła ograniczyć podejrzliwość, widząc ekscentryzm Tony'ego. To słowo było niemalże przeciwieństwem nudy, na którą była skazana przez... wieki.
- Terrorystką nie jestem na pewno - stwierdziła, zgodnie z, jak wierzyła prawdą.
Terroryści lubili chaos i bomby - oraz w większości przypadków pożądali władzy. Hela nie lubiła ani tego, ani tego - władzy już doświadczyła.
- Ale co do szaleńca o którym mówisz, nie jestem pewna, ale za to pieniędzy nie potrzebuję - dodała, próbując zachować uśmiech na twarzy, który stał się odrobinę niepokojący.
Usiadła znów na kanapie, krzyżując ręce na piersi. Poszanowanie dla swojego ciała nie wliczało się w jej osobowość, co oznaczało, że mogłaby przyczepić sobie do układu nerwowego klamerki, byleby działały.
- Można powiedzieć, że był już taki szaleniec. Doktor Octopus, złapany przez Spidermana, siedzi w Sześcianie, twierdzy S.H.I.E.L.D, niestety, jeszcze nie znam jego lokalizacji, a i rozmawiać z nim nie zamierzam, gdyż... nie jest zbytnio zdrowy na umyśle.
Odkaszlnęła.
- Wiesz, skrzydła na pilota byłyby kiepską alternatywą. - czuła się już całkiem swobodnie, więc wstała i ruszyła do drzwi.
- Jestem skromną artystką, wróżbitką-rzeźbiażem - rzekła, zatrzymując się wpół kroku. - Nie mam właściwie nic do roboty. Potrzebuję tylko formy do odlewu, kogoś, kto wszystko zaprogramuje. Sama zajmę się rozkładem piór i szczególikami. Piszesz się na układ nerwowy? Ewentualnie drugie pytanie: gdzie będziemy pracować, bo nie lubię błądzić?
Przerwała pocałunek, odsuwając twarz o parę niewielkich milimetrów. Nadal stali za blisko, podejrzanie za blisko. Wystarczyło, by ktoś wpadł na korytarz i od razu zobaczyłby niecodzienny widok, który od razu wzbudziłby wielkie kontrowersje w świecie Mścicieli i Tarczy. O ile Fury trzymał język za zębami, nie mieszając się o dziwo w ten romans, o tyle inni Avengers mogliby naśmiewać się, zazdrościć, lub co gorsza - gratulować. Nie ma nic gorszego, niż ujawniony romans dwóch osób, które przed samą sobą nie chcą ujawnić podejrzanych uczuć. Ten pocałunek był tak głęboki, że Nat musiała go przerwać, bojąc się, że wszystkie uczucia wypłyną im na wierzch. Z jednej strony powtarzała sobie, że nie można się oszukiwać, że to jest złe. Z drugiej coś ją tak do niego przyciągało, że miałą nieodpartą chęć oddania mu się tu i teraz. Oblizała delikatnie wargę, kręcąc głową. Jej spojrzenie nie odrywało się od twarzy Tony'ego, jakby była zahipnotyzowana jego wyglądem.
OdpowiedzUsuń- Chyba nie rozumiesz, z kim zadzierasz - kącik warg drgnął ku górze delikatnie, kiedy jej dłoń zacisnęła się mocno na nadgarstku Starka. Dała mu w ten sposób do zrozumienia, że nie da mu uciec. Nie dziś. Nigdy. - Nie chcesz mnie się pozbyć? To zostań z nami. To nie twoja wina, Tony.
Nie mrugała. W ogóle. I to wcale nie znaczyło, że kłamie. Wręcz przeciwnie - mówiła od serca, jak nigdy przedtem.
- Mściciele bez ciebie to banda wyrzutków, Tony. - Bolesna prawda dotarła właśnie do niej. Jeśli odejdzie, nie będzie miała w drużynie nikogo, z kim mogłaby porozmawiać tak, jak z Tonym. Co prawda nie mogła powiedzieć, że nie ma w drużynie nikogo. Ale drużyna bez Iron Mana będzie pusta. Inna.
Dłoń, która zaciskała się na nadgarstku Starka, opadła niżej. Chwyciła go za rękę, wskazując krótko głową w bok.
- Chodźmy stąd. Jeszcze nas ktoś zobaczy.
[ :< Snow znowu pominięty? ]
OdpowiedzUsuń[Tony, Tony, Tony. Ten, który zrobił Carol liderką Avengers. Hm, czas najwyższy znowu się spotkać no i przeprowadzić jakąś rozmowę. Hm..?]
OdpowiedzUsuń[Ja tutaj domagam się jakiegoś wątku, bo w końcu http://8.asset.soup.io/asset/3235/1432_054f.png - kochana autorka Scarlett udostępniła mi ten zabawny komiks. Spidey trzyma się na uboczu, ale w super ekstremalnych warunkach chętnie pomaga Avangers]
OdpowiedzUsuń[Tony, nowa karta jest. Może teraz przypadnie Ci jakoś do gustu - mam wielką nadzieję,że tak :)]
OdpowiedzUsuńIronia losu - prawy Stark, który do nie tak dawna zajmował się produkcją broni i napędzał przez to większość konfliktów zbrojnych na świecie. Miał tyle krwi na rękach, że nie byłby w stanie jej nigdy zmyć nawet jeśli chodziłby cały czas niczym Lady Makbet. Jedna osoba do kolekcji to niewiele, zresztą dlaczego z góry zakładał, że operacja nie powiedzie się? Raz się zdarzyło, ale czy nie udowodniła, że jest silna, o własnych siłach opuszczając jego posiadłość i dość szybko dochodząc do siebie? Pomińmy fakt, że jej organizm dziwnie reagował jak na razie, ale starała się wmówić sobie, że to tylko skutki uboczne operacji, które dosięgłyby każdego w jej sytuacji.
OdpowiedzUsuń-Jestem uczuciową terrorystką, ale nie wiem czy to się zalicza do pojmania mnie, zamknięcia i przesłuchiwania. Co nie znaczy, że kiedyś nie będę przestępcą rangi S, kto wie co zgotuje los. Może zamiast mnie to ty nim będziesz. Kiedyś...
Gdybanie to było ulubione zajęcia panny Dane, gdy nie była chwilowo zajęta wymęczaniem siebie na sali treningowej, bądź nie siedziała nosem w papierach, dotyczących wszystkiego, co było potrzebne do przejęcia i zmodernizowania Genoshy. Lubiła zastanawiać się jak jej życie potoczyłoby się gdyby podjęła inne decyzje.
-Ja wiem, że niektórzy palą się do tego, aby byc na okładkach największych magazynów na świecie, i wcale nie sa to przytyki do Ciebie - zaznaczyła szybko, chociaż tak naprawdę właśnie do niego odnosiły się jej słowa -ale dla mnie to co moje jest święte. Żyjemy w takich czasach, że każda informacja może zostać wykorzystana przeciwko nam, czy tego chcemy czy nie. Możemy być neutralni tak długo jak nam na to pozwalają. A im mniej o nas wiedzą tym dłużej pozwalają na ową neutralność.
Każdy miał słabości, ona miała ich zdecydowanie więcej niż można było się tego spodziewać. Wystarczyłby strzępek informacji na ich temat, aby podejść Pannę Dane.
Pierwszą myślą, jaka wpadła jej do głowy, było zdziwienie, że ktoś potrafi wyrzucić z siebie tyle słów w biegu. Chciała sprawdzić, jak długo płuca Starka są w stanie wytrzymać obciążenie związane z wysiłkiem fizycznym i nieustanną gadaniną. Mogła powiedzieć, że obudził się w niej duch naukowca. Obiecała sobie jednak w duchu, że nie będzie aż taką sadystką, to jest naukowcem, żeby trwale uszkodzić Tony'ego.
OdpowiedzUsuńDopiero w następnej chwili doszła do wniosku, że wcale nie ma ochoty słuchać tego steku bzdur. Od takich rzeczy miała radio i telewizję, wystarczyło wybrać losowy kanał i posłuchać przez minutę. Jeśli natomiast przyjaciel zaczyna zachowywać się jak na mocniejszym towarze, to znak, że tlen przestaje mu dopływać do mózgu. Albo coś w tym kontekście.
- Już prawie kończymy, szefie - oznajmiła kilka minut potem, czując, że sama również nie da rady dużo dłużej biec. Ostatnio męczyła się szybciej, ale też nigdy nie miała kondycji atletki. Za to była przyzwyczajona do rzucania się do biegu, gdy rano zaspała, a musiała zdążyć do pracy. Dawniej przypominało to lee parkour, bo zaczynało się od pokonania schodów prowadzących na parter domu państwa Jones.
- Przy tamtym słupie meta, masz moje słowo. Ale na razie kilka metrów sprintem. To nie jest takie trudne. - Uśmiechnęła się, choć na jej twarzy zaczynało odbijać się zmęczenie. Nabrała głęboko powietrza i pobiegła tak szybko, jak potrafiła, nie oglądając się za siebie. Póki nie kręciło się jej w głowie, było dobrze.
Ostatni odcinek przebiegli w tempie prawdopodobnie odrobinę wolniejszym niż chód. Tutaj przynajmniej obyło się bez skarg.
- Ale są też zalety - powiedziała szybko, widząc, że Tony już zamierza wygłosić kilka cennych uwag odnośnie ich krótkiej przebieżki.
-Trzymam tylko swoją stronę i swojego ojca. A kogo on popiera to już jego sprawa.
OdpowiedzUsuńNiekoniecznie tak było, bo gdyby jego sympatia skierowała się w stronę Mścicieli, Lorna odcięłaby się od tej wojny grubym murem. Związana niegdyś z Instytutem, wiedziona sentymentem i chęcią ochrony dwóch, niegdyś niezwykle bliskich jej osób, poparła działania Magneto bez cienia niezadowolenia. Rozumiała pozycję Erika w całym tym konflikcie i cel do którego dąży, dlatego lojalnie stała u jego boku. Ironia, ona i lojalność.
-Potrafisz je ukrywać póki Twojej drogi nie przetnie telepata, czyż nie? Wtedy wszystkie plany Avengers trafiają w ręce wroga i wasza wygrana w konflikcie tkwi pod wielkim znakiem zapytania, czyż nie? Zaryzykowałbyś ideę sprawy, życie swoich współpracowników, jeśli wiedziałbyś, że w łatwy, chociaż kontrowersyjny sposób mógłbyś tego uniknąć? - Starała jakoś się przemówić do rozsądku Starka, przy tym ukazując mu swoją sytuację i tłumacząc tą rozpaczliwą chęć bronienia swoich prywatnych spraw.
Cały czas przyglądała się jemu z zaciekawieniem, raz po raz popijając kawę i zachowując się chwilowo jakby była na ploteczkach, a nie w konkretnym celu. Podparła dłonią brodę, ówcześnie odgarniając kosmyk włosów, który zagubił się i spadł na jej czoło, łaskocząc przy tym górę nosa. Piękne, długie i zielone włosy, którymi mogła niegdyś się poszczycić, teraz zmatowiały, straciły blask i kolor. Właściwie z zielenią to nie miało za wiele wspólnego, odcień wpadał niemalże w kruczoczarny. Czasami tylko, w promieniach słonecznych, dostrzec można było nikłe refleksy zieleni.
Lady Tessa należała do tego wąskiego grona osób, które nie tylko umiały zapadać się pod ziemię, ale na dodatek nawet w tak ekstremalnych warunkach potrafiły prowadzić dalej bujne życie zawodowe. Ponieważ nie miała już na karku stałego miejsca zakotwiczenia, na początku powróciła do bycia poszukiwaczem przygód - niemal natychmiast po wyrzuceniu Profesorowi co o nim myśli wyjechała z kraju i chyba tylko sam diabeł wie gdzie ją nosiło (należy zauważyć, że plotki o jej pobycie w Europie, na plażach wschodniego wybrzeża i zachodnim NY miały w sobie sporą garść prawdy). Później przyszedł czas na bycie najemnikiem - najwięcej pożytku przynosiła jednak innym i sobie będąc człowiekiem od zbierania informacji, a nie ma nic bardziej godnego inwigilowania jak ludzie inteligentni i przedsiębiorczy jednocześnie.
OdpowiedzUsuńNie jest istotne dla kogo w tej chwili pracowała i kto był jej celem. Nie jest również istotne dlaczego mieszkała w apartamencie, który zawsze i bez wyjątku był zarezerwowany albo zajęty i którego nigdy żaden nawet najmniej przeciętny gość hotelu nie mógł zagarnąć do siebie. Tylko ktoś o zdolnościach tak wyjątkowych jak umiejętności Tessy mógł zauważyć, że kobieta więcej uwagi skupia na spotkaniu zorganizowanym przez rząd. Powiązanie tego z pobrząkiwaniem o możliwym ataku terrorystycznym było dość logiczne, ale w tej chwili nie było to istotne.
Istotne było to, że Lady Tessa naprawdę nie chciała być zauważona przez nikogo, kto znałby jej imię. W jej przypadku znajomość jej imienia oznaczała relację dość bliską, by nie chcieć człowieka widzieć - oznaczało to bowiem, że dany człowiek będzie chciał wymienić z nią choćby parę zdań. Lady Tessa potrzebowała jednak w tej chwili błogosławionego świętego spokoju, a ponieważ nic tak nie pomaga na wściekłość, rozdrażnienie i żałość jak praca - pracowała, wiedząc jednak doskonale, że nawet w chwilach największego skupienia inne części jej umysłu będą mogły równie intensywnie rozpamiętywać rzeczy nieprzyjemne.
I właśnie w tej chwili do hotelowego pokoju włamuje się ktoś, kogo Lasy Tessa widziała już tego dnia parę razy, choć on wydawał się być zajęty innymi rzeczami niż rozglądanie się na boki. Rzecz jasna, nie miała pojęcia, że za drzwiami czai się Tony Stark - gdyby to wiedziała, pewnie nie zareagowałaby w ten sposób. Nie można przecież nazwać normalnym powitaniem zgaszenie wszystkich świateł, osunięcie się w miękkie poły fotela i wyjęcie zza pazuchy całkiem sporego kalibru.
Nawet nie musiała myśleć o tym, by jej oddech był cichy jak szmer wiatru ocierającego się o firankę. Nie musiała też błagać mięśni o całkowite poddaństwo - miała to we krwi. I kiedy mężczyzna odsłonił okno i wpuścił do pomieszczenia światło, broń była wycelowana prosto w niego, a ręka nawet nie zadrżała, choć kobieta westchnęła tak, jakby przyłapała siebie samą na czymś bardzo nieodpowiednim.
- Stark, na litość boską... - mruknęła.
Jej oczy wydawały się być dziwnie zmęczone, choć cała była wciąż niezmiennie perfekcyjna, opanowana.
Uniosła brew. Dla niej to brzmiało jak: "Nie mam na nic dowodów, ale mi się wydaje, a że jestem nieomylny, to na pewno mam rację." Nie skomentowała jednak. Zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie po prostu próba podkopania reputacji konkurentowi, ale po chwili uznała, że jeśli naprawdę to już koniec, to w zasadzie nawet jej to nie obchodzi. Obiecała sobie jednak, że jeśli ich złapią i wpakują za kratki za włamanie, to żadna siła w całym Wszechświecie nie powstrzyma jej od dorwania Starka i daniu mu takiego prezentu pożegnalnego, który zapamięta do końca swojego życia.
OdpowiedzUsuń- Są dwa sposoby na dostanie się tam. Szybki i mało dyskretny, i długi, za to niemalże niewykrywalny - powiedziała za to, uznając, że powinna skupić się na zadaniu i że im szybciej się za to zabierze, tym prędzej będzie już po wszystkim. Poczuła dreszcze - zdenerwowana wyszła ubrana bardzo lekko, nie zważając na to, że pomimo lata na zewnątrz panuje raczej chłodna temperatura. Skrzyżowała ręce na piersi. Było jej po prostu zimno.
Urlop w Londynie. Na samą myśl na jej usta wpełzł promienny uśmiech, pozostałość po tamtym wypoczynku. Długi weekend w stolicy Wielkiej Brytanii należał chyba do najbardziej udanych dni ostatnich lat. Jednocześnie będąc wydarzeniem, które z racji na łączące ich relacje nigdy nie powinno mieć miejsca. Wystarczyłoby spojrzeć na nich teraz - mimo napięcia, jakie wytworzyło się między nimi, w kółko zerkali za siebie, na drzwi do pokoju. Tak jakby za nimi miała czaić się cała drużyna Mścicieli, gotowa dowiedzieć się wszystkiego o ich zakazanym romansie i rozpowiedzieć światu, że Iron Man i Czarna Wdowa są kimś więcej dla siebie niż przyjaciółmi. Ale kim byli? Kochankami? Przyjaciółmi z korzyścią? Sympatiami? Nie potrafili tego ocenić.
OdpowiedzUsuń- To był wspaniały wyjazd. Zapomniałam ci za niego podziękować, Tony. - Spojrzała mu głęboko w oczy, o mało co nie zatapiając się w nich i przyłożyła delikatnie usta do jego warg, powoli pogłębiając pocałunek. W końcu odsunęła się od niego, przygryzając namiętnie jego wargę i uśmiechnęła się po raz kolejny. - Należy ci się nagroda.
To musiało kiedyś się skończyć. Nie mogli tego ciągnąć w nieskończoność, należało spojrzeć prawdzie w oczy - łączyła ich namiętność, ale nie byli sobie pisani ani trochę. W żadnym calu.
Nie chciała jednak teraz zaprzątać sobie tym głowy. Co ma być, to będzie. Jej dłoń powędrowała na klamkę drzwi, żeby powoli osunąć się w dół i przekręcić kluczyk w zamku. Automatycznie niepokój o to, że ktoś ich nakryje minął. Najwyżej będzie zmuszona wyskakiwać przez okno z Tonym na rękach, przynajmniej będzie zabawnie.
- Jesteś strasznie... Przygnębiony - jej palce same odpięły guzik pod kołnierzykiem mężczyzny. - Zrelaksuj się. Może jakiś masaż?
Wyjęła pistolet i położyła go na szafce koło łóżka. Tak, jakby teraz kompletnie nic nie mogło im przeszkodzić.
Słuchała go w milczeniu, automatycznymi, świetnie wypracowanymi ruchami dłoni zabezpieczając broń, którą położyła w końcu na niewielkim stoliczku stojącym przy ciemnobrunatnym fotelu, w którym wciąż siedziała.
OdpowiedzUsuńDopiero gdyby przyjrzał się jej nieco bardziej mógłby dostrzec, że jest w niej nieco mniej z tego zwyczajnego wigoru, a więcej jakiegoś dziwnego samozaparcia, jakby tkwiła w stanie nieco zbyt długotrwałej złości i rozdrażnienia. Oczywiście, powód takiego stanu rzeczy był więcej niż logiczny, więcej niż oczywisty.
- Ostatnio działo się zbyt wiele rzeczy, Tony - zaczęła, nawet nie ruszając się z fotela. Patrzyła przed siebie, na zarys powoli ciemniejącego za oknem nieba, na ostatnie promienie słońca, które niemal boleśnie drażniły jej oczy. - Przepraszam - dodała nagle, tak, jakby chciała powiedzieć coś innego, ale w końcu zdecydowała się powiedzieć coś najszczerszego i najbardziej treściwego, kwintesencję zamiast pięknego wachlarza pustych słów.
- W hotelu? Na czas wykonania zlecenia, później poszukam nowego mieszkania. Adres aktualnego zna zbyt wiele osób - odpowiedziała, wstając w końcu. Jej stopy były bose, dlatego nie było słychać jej kroków, kiedy przeszła do kącika, w którym był barek.
- Napijesz się ze mną, Tony, prawda?
Spojrzała na niego, a ciemne tatuaże na moment wygięły się zgrabnie, kiedy na jej wargach pojawił się lekki, szybki uśmiech.
Tessa, jako żywy komputer i mutant o nadzwyczaj wysokim IQ, wierzyła w efekt motyla, zazębianie się świata i takie ukształtowanie rzeczywistości, które przypomina klocki domina ułożone w konstrukcje zależne od poprzednich kosteczek. To, co działo się teraz na świecie wpływało na wszystkich, choć może oni - ludzie nieco mniej zwyczajni niż powinni - odczuwali to silniej. Byli w środku tych wydarzeń, a nawet jeśli uważali, że jest inaczej - że są na ich granicy, że nie maczają dłoni bezpośrednio w spory, to jednak jakaś część odłamków uderzała w nich, czy tego chcieli, czy nie.
OdpowiedzUsuńTak, można więc powiedzieć, że ostatnimi czasy świat był nieco trudnym miejscem dla wszystkich osób znajomych Starkowi, a także tych znajomych Sage. Z ich osobistego punktu widzenia najbardziej istotne było jednak to, że świat był nieco trudnym miejscem dla nich samych.
Nalała nieco alkoholu do dwóch szklaneczek, a po chwili, znów cicho jak puma, podeszła do łóżka, by w końcu usiąść na miękkiej pościeli, skrzyżować nogi w słynną pozycję lotosu, po czym podać mężczyźnie jedno z naczynek. Rozpuszczone włosy ładnie otoczyły jej twarz, a kilka kosmyków przysłoniło lekko jej jasne oczy, znów wpatrzone w twarz Starka.
- Dziękuję, Stark, ale jestem przerażającą pedantką, wieczorami medytuję albo piję nieprzyzwoite ilości wina, a tuż po świcie wszystkie partie mojego umysłu są już jednakowo wypoczęte i gotowe do działań - uśmiechnęła się, nieco rozbawiona, a tatuaże znów wygięły się zgranie, z niemal absolutną harmonią symetrii, która czasem porażała nieco zbyt nienaturalnym perfekcjonizmem. - Oduczyłam się bycia współlokatorką, Stark, a na dodatek nie chciałabym niszczyć swoją obecnością Twoich nocnych...podbojów. W tych czasach chyba ważny jest relaks, prawda? - zapytała, może nieco zadziornie, jednak nie można było poznać z wyrazu jej twarzy jak dużo jest w tym z poigrywania. Zwilżyła tylko usta zawartością trzymanej w dłoniach ciężkiej szklaneczki, a po chwili oparła ją o jedno z kolan. Zza rozchełstanej, czarnej koszuli widać było niesamowicie jasną skórę jej ramion i obojczyków.
- Kiedyś, dobre dwadzieścia lat temu, mieszkałam przez długi czas w jednym bunkrze z dwudziestką uchodźców, kwiatem przyszłych terrorystów, którym obiecywało się światłą chwałę śmierci za ideę. To dopiero współlokatorzy - zaśmiała się, kręcąc głową, a przez jej oczy przebiegł dziwny błysk, coś pomiędzy tęsknotą, a niedowierzaniem, że takie czasy kiedykolwiek istniały. - Wtedy wieczorami piło się nie wino, nie szampana, ale zagarnięty siłą bimber z pobliskich wiosek. Nigdy później nie piłam nic bardziej obrzydliwego i mocnego zarazem. A, naprawdę, próbowałam w życiu wielu rzeczy.
OdpowiedzUsuńUmilkła, cmokając cicho i może nieco zbyt szybko unosząc do ust szklankę z alkoholem.
Nie miała innych wspomnień niż te dziwne, zupełnie nie nadające się do opowiadania, nie takich miała historii, które obejmowałyby głos starszyzny komentujący zachowania dziecka, nawet jeśli byłyby to komentarze tak niebanalne jak słowa Starka seniora. Nikt nigdy nie mówił jej, co to znaczy mieć dobry gust i czego powinno się próbować, prawdy moralne, które próbowano jej narzucić były też zgoła inne niż przewidywały to zachodnie normy. Nawet zabawne anegdotki brzmiały nieco nieodpowiednio, były nieco zbyt orientalnie. Orientalne w stronę rzeczy, w które nie chce się wierzyć.
Dlatego nie powiedziała już nic, a może nawet chwilowym milczeniem chciała zupełnie wymazać z pamięci Starka te strzępy informacji. I właśnie wtedy zadał to pytanie, które zmroziło ją i zacisnęło jej szczęki w niemal bolesny, sztywny wyraz.
- Nie byłam – odpowiedziała krótko, a kiedy dojrzała w jego spojrzeniu ten błysk uważnej obserwacji, uniosła lekko brew, jednak powstrzymała się od jakiejkolwiek uwagi. – I nic nie wskazuje na to, żebym w bliższym i dalszym przeciągu czasu miała ochotę tam zawitać. Poza tym – prychnęła, nieco rozdrażniona – dobrze wiesz o burdelu Profesora X.
Szczerze mówiąc – miała ochotę wylać z siebie wszystko, co ślina przynosiła na język kiedy tylko myślała o TEJ sprawie, ale coś ją hamowało i może właśnie dlatego nie miała ochoty patrzeć na nikogo z Instytutu, na nikogo, kto miałby jakikolwiek kontakt z Profesorem i X-menami. Nie była pewna, ile jeszcze wytrzyma trzymając nerwy na wodzy, wiedziała jednak, że dzięki takiemu a nie innemu zachowaniu jest w stanie wciąż kontrolować swoje tajne wtyki w komputerach Xaviera. Nie obchodziły ją jednak jego działania w kontekście wojny. Interesowało ją ciało Eliasa Bogana, ten przeklęty mutant, który wyparował z piwnic Profesora.
To było niedorzeczne, że dorosły mężczyzna, superbohater i ktoś, kto potrafił utrzymać się przy życiu dzięki wynalezionemu reaktorowi, dodatkowo dawny producent broni dla armii Stanów, bał się małej, rudej kobiety (pomińmy, że określanej najlepszą zabójczynią jaka kiedykolwiek chodziła po świecie). Do tego był ostatnią osobą, które zrobiłaby coś w tym momencie Natasha. Pistolet leżał całkowicie odbezpieczony, kompletnie nie obchodziło ją, że zaraz może zostać wezwana do batalii z X-Menami, które na szczęście osłabły ostatnimi dniami. Teraz liczył się tylko Iron Man. Nie, nie on. Liczył się Tony Stark. Miała dziwne, przygnębiające wrażenie, że takich chwil nie będzie miała już za wiele. Być może to była ostatnia. Trzeba było z tego korzystać.
OdpowiedzUsuńUpewniając się, że zasłony w oknie są dokładnie zaciągnięte i zamek w drzwiach uchroni ich przed wścibskimi, rzuciła z siebie strój i wszystkie gadżety, jakie miała pod ręką. Siadła okrakiem, w samej bieliźnie, u końca pleców Starka i powoli zaczęła pocierać ręce, żeby je delikatnie rozgrzać.
- Nie wiem, czy dalej pamiętam jak się powinno masować. To trudna sztuka - szepnęła mu do ucha, delikatnie wodząc nosem po jego szorstkim policzku i wyprostowała się, kładąc dłonie na jego karku. Powoli, delikatnie i subtelnie pocierała jego spięte mięśnie, próbując wypędzić z niego wszelkie zmęczenie i negatywne emocje, jakie dopadły również jego w ostatnich dniach. Uśmiechnęła się delikatnie, czując, jak powoli się rozluźnia.
[part 1]
OdpowiedzUsuńTessa nigdy nie myślała, że człowiek, który wyjął z jej dłoni karabin wycelowany w bogu ducha winnych ludzi będzie w stanie jednego dnia zmienić się z jej mentora i przyjaciela w człowieka, który podważa wszelkie formy zaufania. Może za bardzo wierzyła w jego dobroduszność i wolę niesienia pomocy mutantom, może zbyt dużo dobrego w swoim życiu przypisywała właśnie jemu. Może nie powinna, może lepiej byłoby dla niej, gdyby był tylko nauczycielem, człowiekiem, który tłumaczy i wysyła w świat, a nie osobą, w stosunku do której odsłania się przyłbicę, ukazuje słabe punkty. Była zła na siebie, że dała się omamić, że jej system obronny, komputerowy zmysł i intuicja kobiety-żołnierza nie zadziałały tak, jak powinny. Była zła na niego, że krył tak podłe rzeczy, choć przecież wiedział, ile okropieństw była w stanie znieść. Gdyby powiedział jej wcześniej, gdyby nie taił, gdyby dał szansę na zasłużoną zemstę – wszystko byłoby inne, prostsze. Może nawet ta wojna – wojna w gruncie rzeczy bezsensowna – skończyłaby się szybciej. Miała przecież prawo wiedzieć, miała prawo się zemścić, miała prawo mieć swój własny umysł dla siebie. Teraz Lady Tessa czuła się jak odrzucone siłą uderzenia w twarz dziecko. Tak, jakby znów miała czternaście lat i trzymała w dłoniach ten dość prowizoryczny karabin, proste narzędzie, którego budowę znała już po godzinie, a którego użycie nigdy nie sprawiało jej problemu. Nigdy nie bała się siły wystrzału.
- Jestem zła, bo choć wiele dla niego zrobiłam, wiele poświęciłam, nie raczył powiedzieć mi tej drobnej tajemnicy – wyartykułowała powoli, nagle z zaskoczeniem zauważając, że jej szklaneczka jest pusta i że trzyma ją stanowczo za mocno niż powinna. – Jestem w stanie dużo zrozumieć, Tony. Ale on nie dał mi szansy. Ba! Włamał się do mojego umysłu i choć przez cały ten czas miałam dostęp do najbardziej strzeżonych danych Instytutu, cały czas pilnował, żebym tego nie odkryła – prychnęła, przypominając w tej chwili bardziej rozwścieczoną lwicę niż tą Tessę, jaką zwykło się widzieć zazwyczaj. Nie siedziała już – wstała i nerwowym chodem przemierzała krótki dystans między jednym a drugim krańcem dywanu, wciąż ściskając w dłoni puste naczynko, tak mocno, aż pobielały jej knykcie.
[part 2]
OdpowiedzUsuńNie czuła tego jednak. Wydawało się też, że nie zauważa już obecności Starka, a nawet tego, że nieustannie stąpa po dywanie nerwowym chodem, zbyt automatycznym, by nazwać go czymś codziennym, a z jej ust padają podniesionym tonem zdania we wschodnim języku, który na pewno nie był angielskim.
Coś w niej pękło, jakaś tama, jakieś prowizoryczne zabezpieczenia, mocowania, jakieś strzępy, które miały mocować Lady Tessę w perfekcyjnych ryzach. Perfekcja – czyż nie tego się od niej oczekiwało? Nigdy nie zostawiała swoich bez planu, nigdy nie dawała za wygraną, nigdy nie zadowalała się półśrodkami. Gdzieś w międzyczasie, może trochę na przekór sobie, została żołnierzykiem z armii Profesora X, żołnierzykiem, który dał się okaleczyć, który naprawdę potrafił walczyć za sprawy Instytutu, choć przecież nie takie miało być jej zdanie, przecież miała być tylko szpiegiem.
- Mnie się nie zdradza – syknęła nagle, odstawiając szkło na szafkę nieco zbyt gwałtownie, znów wplątując w zdanie parę obcych słów. – Dałam się podejść, choć przecież to nie leży w moim charakterze i zmienne nie miały prawa ułożyć się w ten sposób. Pal licho resztę z tych zamkniętych mutantów, czasem nie ma innego wyjścia. Ale na litość boską, człowiek, który sam nazywa się przyjacielem nie ma prawa odbierać drugiemu człowiekowi zdolności pełnego postrzegania danych, nie ma prawa odbierać mu prawa do zemsty. Elias Bogan powinien trafić w moje ręce!
Zaśmiała się nagle, gorzko i podle, ale ruch jej ramion bardziej wskazywał na chęć łkania niż wyszydzenia. Odwróciła się plecami do Starka, krzyżując na piersiach drżące dłonie i przygryzła mocno wargi, oddychając ciężko, jakby przebiegła właśnie kilka długich kilometrów.
Wolałaby, żeby wyszedł. Nie powinien jej teraz widzieć. Nikt nie powinien jej takiej widzieć. Dla świata powinna być tylko Lady Tessą, wieczną perfekcją. Zabawna ironia losu, że to właśnie Bogan powiedział jej o tym jako pierwszy, „such pristine clarity”.
Chwila przerwy podobno każdemu czasem się przyda. W imię tego stwierdzenia, Black Jack wyszedł z siedziby Tarczy wcześniej i wsiadł do metra, zamierzając wrócić do domu i po prostu pójść spać. Zwłaszcza, że jemu snu też od jakiegoś czasu brakowało.
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć, że Black miewał momenty, kiedy szczerze nienawidził Starka. Kiedy bowiem usłyszał dźwięk telefonu w swojej kieszeni, nie tylko długo zwlekał z odebraniem, ale i zastanawiał się, czy w ogóle odpowiedzieć na wezwanie.
Co prawda Tony był jednym z jego bliższych przyjaciół, jeśli można to tak nazwać, ale Jack czasami po prostu miewał go dość. Najpierw nie mógł się z nim skontaktować, bo ten zamykał się w mieszkaniu, jakiś czas później był już zaproszony na ''poplotkowanie''. I jak, do cholery, mógł się nie zgodzić?
Domyślał się, że wielmożny Iron Man musi mieć jakiś problem, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu nigdzie się nie pojawiał.
Ale proszenie kogoś o pomoc? Podobno geniusze się do tego nie zniżają... Cóż.
Pomijając fakt, iż był już mniej więcej w połowie drogi do domu, a Stark Tower była mu zupełnie nie po drodze, w zasadzie nie miał żadnych planów. Zatelefonował więc do brata z prośbą, by zajął się psami, a z wagonu wyskoczył na najbliższej stacji. Wyszedł na powierzchnię i zadzwonił do znajomego taksówkarza, który przyjechał jednak dopiero po pewnym czasie. Wsiadł do samochodu i z westchnieniem podał kierowcy adres. Nieco zmęczonym wzrokiem wodził po mijanych przez samochód budynkach. Kiedy przed oczami stanęła mu wieża Starka, zdał sobie sprawę, że należałoby uregulować rachunek. Zapłacił więc szybko i wysiadł z wozu. Wszedł do środka i począł rozglądać się za windą, a kiedy wreszcie ją znalazł, wyjechał na górę. Dalej nie za dobrze orientował się w tym miejscu, cóż. Nawet jak na niego, było to chyba trochę za wielkie. Znał wszystkie tylne wyjścia, ale to chyba na tyle... Dlatego też najprawdopodobniej wszystkie sekretarki go znały i zawsze wskazywały drogę. Prawie zawsze - tą samą.
Scarlett wychodziła z założenia, że jeśli żywi do kogoś niechęć, może robić to samo nie odmrażając sobie tyłka i zwykle pomijała etap zgrywania heroiny w podkoszulku, gdy temperatura stawała się mocno jesienna.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję - stwierdziła więc krótko, kiwając głową i zapinając marynarkę pod szyją. Chwilę później skupiła się, próbując stworzyć w głowie jako-taki plan.
- Zasadniczo sposób długi polega robieniu przejścia i odtwarzaniu stanu poprzedniego przy wyjściu. Generalnie potrafię zdezintegrować ścianę i odtworzyć ją dokładnie, włącznie z farbą w ciągu dziesięciu minut, pod warunkiem, że będę stać przez ten czas nieruchomo, inaczej mi się mentalna poziomica obsuwa i wychodzi krzywa. Nie licz jednak na panele ani cokolwiek z drewnem, fototapety też nie stworze, a jak natrafimy na kafelki, możesz rozbić namiot, bo ich odtwarzanie zajmie godzinę. Jeśli chcesz iść przez drzwi, w porządku, ale ja stoję i ładnie wyglądam, ponieważ na zamkach również się nie znam. Jeśli natrafimy na ochronę czy cokolwiek innego na bank za to będę mieć napad amnezji i z całą pewnością zapomnę o wszelkich lekarskich przysięgach, wobec czego jak ci odstrzelą rączkę albo nóżkę, będziesz ją musiał sobie przyszywać sam. Gdyby ci odstrzelili głowę, wracam do domu i zeznaję, że ten wieczór spędziłam uprawiając dziki seks z Michaelem Fassbenderem na Majorce. W zasadzie tyle.
[ Ostatnia próba przypomnienia pracodawcy o sobie, potem dajemy spokój :< tym razem nawet podrzucę odpis, bo tak pominięto moją Śnieżkę, że sama ledwo odnalazłam :< ]
OdpowiedzUsuńZaśmiał się. Od razu przypomniała mu się atmosfera Instytutu i wyluzował. Spuścił z tonu i wyszczerzył się wręcz jak dziecko do nowej zabawki. Uwielbiał kawę, jej roznoszenie tutaj było wspaniałą pracą, ale to co robił teraz, mógłby robić codziennie i zawodowo. Broń. Niby trzymał ją w dłoniach tak niedawno, ale teraz zdawało się to wiekami, latami świetlnymi, do których się tęskniło.
- Po prostu sprawdziłbym układ chłodzenia, czy Bóg wie jeden jak to się nazywa. Jeśli mam być szczery, coś o tym wiem, ale niekoniecznie z zamiłowania do broni palnej, jeśli wiesz co mam na myśli.- Stwierdził bez większego krępowania się do uwag, kiedy ten notował, a kiedy otrzymał kolejną sztukę, kolejną pukawkę wyważył ją i wycelował, mrużąc jedno oko, jednak nie strzelił. Jakby zwlekał. Mimo tego, że ten określił ją za nieporęczną, leżała idealnie w dłoni Leo, którą ten zaciskał pewnie, choć nadal nie nacisnął spustu.
-Chybić, nie chybi, w jego celność nie wątpię, ale co, jeśli chodzi o szybkość?- Spytał i splunął w stronę, w którą zaraz miał strzelić, co też zrobił. Ślina zamieniła się w drodze w kryształek lodu, który prędzej sięgnął celu niż kula, przebijająca go może ułamek sekundy później.- Mam tylko nadzieję, że mnie przez to nie zwolnisz.- Oddał mu zabawkę, ze skruszoną, ale zarazem dumną miną. Może było to przedstawienie, może było to coś na wzór zabawy, ale nie potrafił tego powstrzymać. Śnieg, lód... To siedziało, haha, głęboko w nim. Ale co się dziwić. Jest mutantem, ma to w genach.
To dość zadziwiające, ale w życiu Tessy zamiast grona osób bliskich, czyli takich, o które serce zawsze czuje obawę, tkwiła wielka pusta breja, przestrzeń nie całkiem taka, jaką być powinna. Gdyby pomyśleć o tym nieco dłużej, można by wysunąć wniosek, że z braku bliskich osób, za które chce się walczyć, Tessa miała wrogów, liczbę niewielką, skromną niemalże, jednak w ostatecznym rozrachunku – dość dużą, by móc popaść we wściekłość, gdy ktoś nie pozwala na zasłużoną zemstę.
OdpowiedzUsuńA może inaczej, może po prostu tak dobrze kryła się z bliskimi, że nawet ona nie wiedziała o ich istnieniu, może jej perfekcyjny umysł, mekka wszystkich, którzy chcieli zrozumieć nowoczesne technologie, odbierał osoby bliskie nieco inaczej, może póki nic im nie zagrażało nie alarmował Sage żadnym przepływem nagłych danych. A może jako szpieg nie miała czasu na bliskich, może żyła wśród współpracowników i tych, z którymi miło wychodziło się na kawę. Może gdzieś przegapiła moment przyjaźni, miłości, może to było tylko trochę sympatii, czasem seksu. Może.
Nie, nikt nie wiedział za kogo była w stanie oddać życie, czy gdzieś w którymś z krajów, które tak często odwiedzała, nie ma rodziny, może odkrytej po wielu latach samotnej tułaczki. Nikt nie widywał jej zbyt często z nikim, nikt nawet o niej nie plotkował, no bo przecież kto. Dobierała towarzystwo tak konkretnie, tak szczegółowo ustalała granice kontaktów, że choć była, w gruncie rzeczy, bardzo miłą, czułą kobietą, niewiele osób mogło się o tym przekonać na dłużej, niewiele z nich widziało Tessę w sytuacjach tak prywatnych jak ten wybuch przed chwilą. Mężczyzna, który naznaczył jej twarz był więc dla niej – choć to nieco paradoksalne - postacią tak samo bliską co i daleką, głównie przez fakt, jak wiele uwagi mu poświęcała.
Odwróciła się niechętnie, nie należała jednak do osób, które trzymałyby się kurczowo swoich ramion, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Twarz miała co prawda spiętą, a z oczu wciąż buchał ten niesamowity żar, jednak jej ciało powoli wracało samo do siebie, może pod wpływem tego nieznacznego dotyku mężczyzny.
- Tony – zaczęła, a ton jej głosu stał się nagle głęboki i ciepły, choć pełen rozżalenia – torturowano mnie parę razy i wiem, co to znaczy chcieć zemsty, takiej zwykłej, ludzkiej zemsty. Ale Bogan był w mojej głowie, a nawet… więcej, bo czułam go w każdej części ciała i wciąż doskonale to pamiętam, bo moja pamięć nie zna pojęcia upływu czasu – urwała, przymykając na moment powieki, i przez tę chwilę tatuaże na jej twarzy wydały się jeszcze bardziej sztucznym tworem, choć przecież w gruncie rzeczy zdążyła już polubić siebie taką, jaką była. W końcu westchnęła cicho - Charles nie chciał mnie torturować, och, on na pewno chciał zrobić wiele dobrego… ale też był w mojej głowie. Przez chwilę bawił się w boga, w cudotwórcę, choć nie powinien. Nie miał do tego żadnego prawa. Albo jest bogiem, albo przyjacielem. Nie ma prawa ani nakładać własnego prawa, ani kierować cudzymi wyborami, ani naruszać wyraźnie zabezpieczonego terytorium przyjaciela, nawet jeśli zna część haseł dostępu.
Znów – westchnęła, tym razem ciężko, opuszczając głowę i puszczając wolno ręce, do tego czasu wciąż ściśnięte na piersi.
[Chcę dodać setny komentarz, więc ten jest taką zapchaj dziurą. I wiesz, że Cię kocham? Ucieknijmy razem gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie truł tyłków. A teraz pora na wątek.]
OdpowiedzUsuńNie mogła narzekać, że jest jej niewygodnie, to byłoby niedorzeczne. Przeżywała w tej chwili jedną z najprzyjemniejszych chwil, jakie zdarzyły się od czasu wybuchu tej paskudnej wojny. Nie mogła nawet zwalczyć tego, że wszystko o czym myślała biegło w tym kierunku - jak ją zakończyć, jak wygrać, jak przeżyć, jak nie ponieść sromotnej porażki. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo musi się tym przejmować Tony. Pod jaką presją jest, skoro to on teoretycznie robi teraz za lidera elitarnej drużyny dziwaków i ekscentryków nie z tej ziemi.
OdpowiedzUsuńSzybko zamknęła ten folder w myślach, zachowując pliki o wojnie na później. Teraz skupiła się na tym, by Tony mógł odpocząć, by oboje byli zadowoleni. Chociaż jej dłonie same wodziły po plecach Starka, od karku, aż po całym kręgosłupie w dół.
- Nauczyłam się tego kiedyś w Tajwanie. Dosyć przydatna umiejętność, szczególnie jeśli ma pomóc w zrelaksowaniu się.
Uśmiechnęła się delikatnie, widząc jego zadowolenie. Co jakiś czas jednak i przez jego twarz przebiegał delikatny cień smutku. I to nie tego wywołanego wojną. Czymś innym. Czymś bardziej prywatnym.
Położyła się na brzuchu na jego plecach, kończąc masaż i przylegając do niego swoim ciałem. Jego było dosyć rozpalone, jej chłodne. Nachyliła głowę nad jego uchem, wargami muskając je delikatnie.
- Hej, daj się ponieść chwili. Zapomnij o tych wszystkich troskach. Liczysz się teraz tylko ty. Zamknij oczy i rozkoszuj się. To nic trudnego - szeptała, wodząc opuszkami palców po jego ramieniu.
Tokio. Kolejne miasto, które zapamięta jako jedno z najbardziej zwariowanych i uroczych na świecie. Japończycy to naprawdę osobliwi ludzie, o wspaniałej kulturze, kompletnie szalonych mózgownicach i cudownej stolicy, która w nocy jest tysiąc razy cudowniejsza niż za dnia. Miliony świateł, ludzi, niepoukładane po kolei ulice. Epizod z Tokio był krótki i tak naprawdę nieważny. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, iż Tony wie wszystko o jej modelingu w japońskiej gazecie. Nawet uśmiechała się delikatnie wtedy, kiedy przypomniała sobie spontaniczny pomysł, by dać do sieci taką sesję. Oczywiście, była udawana i wrzucona do sieci tylko po to, żeby Stark jeszcze bardziej ochoczo przyjął na stanowisko asystentki Natalie Rushman. Ale była urocza, nawet sama Natasha była z niej dumna. Więc po co ją zaraz stamtąd usuwać? Niech sobie popatrzą, a co.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się promiennie, kiedy poczuła, że unosi się ku górze i ląduje teraz twarzą do obróconego Tony'ego. Tak było jej zdecydowanie wygodniej. Mogła widzieć jego śliczne oczy. Na chwilę ponownie zagościł w nich ten sam błysk, jaki tam na korytarzu zdawał się ostatecznie zaniknąć. Dziwne uczucie, być szczęśliwą z powodu chociaż szczęśliwej radości innej osoby. Osoby, którą darzy się nieznanymi, niesprecyzowanymi uczuciami. Bała się tego stwierdzić nawet w myślach, ale Iron Man stał się jej tak bliski, że zaniedbała się i przy rozstaniu, nieubłaganie nadciągającym, może się nie pozbierać tak prędko. Westchnęła, odganiając ponownie tę myśl. Teraz liczył się on i ten pocałunek.
- Przecież wszystko jest w najlepszym porządku - szepnęła między pocałunkami, mierzwiąc mu delikatnie włosy swoimi palcami. Jej stopy dotykały jego chłodnych stóp, a dłoń powoli powędrowała do jego paska. Pospiesznie zdjęła go, rozpinając guzik u spodni. - Urlop brzmi całkiem nieźle. No więc, Tony... - spojrzała mu wyzywająco w oczy. - Jak chcesz spędzić te chwile relaksu?
Uśmiech na jej twarzy jeszcze nigdy nie trwał tak długo. Naprawdę tego potrzebowała. Bliskości. Jego bliskości, dotyku jego skóry, jego warg. Nie musieli udawać, że tam za drzwiami trwają walki. Że coś jest nie tak. Liczyło się tu i teraz, w takim razie nie było żadnych problemów. Wszystko było dobrze.
Przymknęła oczy. Nie było to konieczne, ale zmagało koncentrację.
OdpowiedzUsuń- Tak, ale mi w tym przeszkadzasz. Znaczy, twój reaktor. To trochę tak, jakbyś ty próbował skupić się na drugim planie, mając podstawioną pod nos bardzo jaskrawą lampę: da się, ale to trudne. - Nie dodała, że w zasadzie ten reaktor, pomijając sytuację, raczej jej nie przeszkadza, ba, jej zmysł estetyczny uważa go za bardzo fascynujące i dekoracyjne zjawisko, coś w rodzaju kalejdoskopowej wersji fajerwerków. Rzadko ogólnie się zwierzała z tego typu odczuć, głównie dlatego, że rozmawianie o tym z kimkolwiek było jak omawianie odczuć dotyczących obrazów ze ślepym. Uśmiechnęła się jednak mimowolnie. - Serio. I jestem pewna, że Michael potwierdzi moją wersję. Chociaż może być skandal, za trzy tygodnie biorę ślub, więc może zmienię to na wersję "grałam w szachy z Michaelem Fassbenderem na Majorce".
Była całkowicie pewna, że właśnie w tym momencie wokół tego pokoju, wokół nich, wytwarza się jakaś magiczna granica, oddzielająca ich od pozostałej części świata. I nie chodziło już tutaj tylko o problemy z wojną Mścicieli, którzy zajmowali się teraz sobą (prawdopodobnie w inny sposób niż ta dwójka) w pozostałych pokojach wielkiej posiadłości. Magiczna granica, chociaż według niej magia nie istniała na żadnym poziomie, oddzielała wszystkich od zbliżonych do siebie ciał Natashy i Tony'ego. Zwyczajnie nikt we wszechświecie nie miał prawa wejść do środka, nawet jeśli wyłamałby zamek, okazując się totalnym chamem.
OdpowiedzUsuńObie części jej bielizny leżały teraz na ziemi. Jeszcze przed chwilą była w całym stroju, a teraz leżała kompletnie naga pod czujnym spojrzeniem Starka. Jego spodnie też nagle gdzieś zniknęły, wyrzucone gdzieś w przestrzeń pokoju. Potem zaczną szukać ich po omacku, w ciemności, żeby nie zapalać światła i nie wzbudzać podejrzeń.
W życiu nie bywało jak w filmie czy książce. I chociaż powstawały różne opowieści na wzór przygód Mścicieli, ich życia nigdy nie były tak kolorowe. A w każdej dobrej historii jest happy end, związany z miłością i ślubem. W przypadku tej dwójki w grę nie wchodziło ani jedno, ani drugie.
Była szczęśliwa, że Tony nigdy nie pytał o antykoncepcję, przekonany o tym, że Natasha sama dba o siebie. To dawało jej zapomnieć o problemie, który od miesięcy ciągnął się za nią i nie dawał kompletnie spokoju. W takich chwilach, kiedy szorstki policzek ocierał się o nagie elementy ciała Natashy, a jego wargi okładały pocałunkami jej szyję, piersi, brzuch - zapominała o wszystkim. Dawała się ponieść chwili.
Natrafiła na jego usta, przymykając delikatnie usta. Zdawało się, że pocałunek trwał z dobrych paręnaście minut, dopóki nie straciła oddechu. Jej dłonie błądziły po ciele Starka, w końcu pozbyły się też jego majtek. Uśmiechnęła się delikatnie, wyczuwając jego podniecenie. Prawdopodobnie tak duże, jak jej. Kolejny pocałunek, kolejny zmysłowy ruch ręką.
[Góra przyszła do Mahometa :3 i upominam się o wątek. Tak na pierwsze przyszło mi, że Stark mógłby się trochę zbuntować, że nie raczy przychodzić do pracy, ale po namyśle stwierdziłam, że jego jakoś to nie specjalnie obchodzi, bo od tego ma Pepper. Więc proszę o pomoc przy pomyśle.]
OdpowiedzUsuń- W najbliższej przyszłości czeka cię projekt w miłym towarzystwie, zakończony prototypem po maksimum dwóch tygodniach pracy - oświadczyła Hela, wzruszając ramionami i podchodząc do projekcji.
OdpowiedzUsuńOczarowana wyrazistością obrazu, spróbowała dotknąć stalowej konstrukcji, lecz wpół ruchu jej ręka zawisła w powietrzu. Postanowiła wrócić do świata realnego.
- Moja skromność jest chyba nawet bardziej wątpliwa, niż umiejętności jasnowidza - rzekła z uśmiechem.
Zakończenie tematu oznaczało u Imogen delikatną odmowę. Jej przepowiednie łączył zazwyczaj jeden fakt - wszystkie opowiadają o śmierci jakiejś osoby. Na długiej liście jej intencji nie było wcale obciążenia atmosfery informacją o katastrofie. Nie zależało jej na popsuciu Tony'emu humoru - od tego była reszta osobliwych wrogów Mścicieli.
- Twój komputer posiada sztuczną inteligencję? - zapytała nagle Hela, zaciekawiona. - Własny charakter?
Odwróciła się przodem do Starka, nie chcąc być zbytnio niekulturalną. Słyszała o sztucznej inteligencji - przez przypadek Octopusa właśnie. Jakąkolwiek inteligencję posiadał Jarvis, Imogen była pewna, że to był przejaw złego przeczucia związanego z jej osobą.
- Dziękuję? - dodała po chwili, patrząc gdzieś w górę.
Zapewne adresatem miał być Jarvis.
- Ale do rzeczy... mogę zająć się składaniem konstrukcji do kupy i pomóc przy odlewie, pióra musiałyby być z jakiegoś stopu tytanu, nie jestem w tym dobra... - zaczęła, prawdopodobnie monolog, odwracając głowę na bok, by ponownie przyjrzeć się hologramowi.
Pierwowzór samego szkieletu, rozpiętość cztery i pół metra, zdolne podźwignąć ludzkie ciało - a może i znacznie cięższe niż ludzkie. Przyszłość malowała się w ciepłych kolorach. Druciane skrzydła wyglądały imponująco.
- Myślę, że na początek dobrze by było skombinować krzesło. Czy twój komputer mógłby zrobić wykres skrzynki, która łączy się z kręgami? - zapytała, podciągając rękawy. - Nie mam doświadczenia w medycynie i... urządzeniach wszczepianych domięśniowo... mogę liczyć na ciebie?
Rzuciła Tony'emu podejrzanie entuzjastyczne spojrzenie. Owszem, miała doświadczenie w odlewnictwie. Sama wykuła sobie miecz w kuźni Nilfheim - Hela, kobieta samowystarczalna, można by powiedzieć.
Thor czuł co raz to większe poirytowanie i ciągle nie dawała mu spokoju myśl, że Fury próbuje z nich zrobić idiotów. Wiedział, że coś mu umyka, jakaś śmiertelnie ważna kwestia, a przekomarzanie się ze Starkiem wcale nie pomagało mu się skupić.
OdpowiedzUsuń- Gdybym potrzebował towarzystwa rozpuszczonego dzieciaka z rozbuchanym ego i ironicznymi żarcikami to zwróciłbym się do Lokiego, dzięki. - warknął, unosząc Mjolnir nad głową, by chwilę później znaleźć się kilkanaście metrów nad ziemią. Nie sprawdzał, czy Stark jest za nim. Nie czuł takiej potrzeby, bo i tak mógł zamknąć ten cholerny portal sam. Kierował się na wskazane namiary, kiedy coś mu zaświtało, czuł jakby oberwał obuchem przez łeb. Skierował się z powrotem na stały grunt.
- Że też wcześniej na to nie wpadłem! - machnął rękoma w powietrzu i zaczął zataczać kółka, czekając na Tony'ego. Kiedy wreszcie się pojawił, powtórzył swój wcześniejszy okrzyk. - Ten portal to zmyłka. Fury chciał odciągnąć naszą uwagę od czegoś większego! - był z siebie zadowolony. Wreszcie nie tylko rozwalał i miażdżył, a mógł coś przemyśleć.
- Nie, po prostu będę udawać, że cię tu nie ma. W ostatnim czasie miałam sporo okazji do ćwiczenia tej umiejętności. - Ruszyła dziarsko przed siebie, próbując nie przewrócić się na koszmarnie sypkim żwirze, a w końcu dochodząc do ściany. Była zwyczajna, biała, gruba na trzydzieści centymetrów, poprzetykana przeróżnymi przewodami, tunelami i innymi paskudnymi utrudnieniami. Przymknęła oczy, przeszła kilka metrów w prawo, stając przed w miarę wolnym od wszelkiej elektroniki kawałkiem i, nie przejmując się nawet takimi głupotami jak wymachiwanie rękoma (niektórych strasznie dziwiło, że przy używaniu swojej mocy nie robi określonych gestów) zdezintegrowała ścianę, tworząc malowniczą dziurę, przez którą mógłby przejść dorosły człowiek. Wsadziła w nią głowę.
OdpowiedzUsuń- Szlag, farba w kolorze szmaragdowym, koszmarnie trudna do odtworzenia. Jeśli chcesz się nachlać, nie ma sprawy, ale ja chcę wrócić jak najszybciej do domu.
Jessica z pewną obawą spojrzała na słup. Nigdy nie miała kondycji atletki, a jeśli biegała naprawdę długie dystanse, to raczej w celu ucieczki przed kimś silniejszym i wrogo nastawionym. Nie należała do tych obsesyjnie dbających o siebie kobiet. Była w ciąży i to stawało się coraz bardziej widoczne. Szybkim tempem uda się jej przebiec co najwyżej połowę drogi, potem złapie ją kolka...
OdpowiedzUsuńWsunęła rękę do kieszeni i przeliczyła drobne. Starczy na jedną colę i wodę. Nie mogłaby się zmusić do wypicia słodkiego napoju. Jej dziecko chyba miało colowstręt.
- Nie dasz rady, szefie. Masz schorowane serce sześćdziesięcioletniego pracownika metra, który całe życie odgrzewał mrożonki w mikrofali - powiedziała, marnując cenny oddech. Skoro ona już nie pobiegnie, a Starkowi zależy na tym wyścigu, niech chociaż ma motywację, żeby się zmęczyć.
Lekko (póki co) odbiła się od ziemi, na starcie wyprzedzając Tony'ego o kilka kroków. Zaskakująco szybko nadrobił dystans. Jess zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno ten sam Stark, który chwilę temu narzekał na wszystko, na co tylko się dało.
Za każdym razem, gdy się odwracał przez ramię, sprawdzić, ile ją wyprzedził, przyśpieszała, udając, że jej zależy na wygranej. Był szybszy o całe pół minuty. Zresztą ona przy tym nieszczęsnym słupie już ledwie zipiała (ale dołożyła wszelkich starań, by tego nie pokazać).
- Gratuluję, szefie - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust. W przebłysku geniuszu doszła do wniosku, że bieganie w taki upale nie było najlepszym pomysłem, jeśli jest się w ciąży. Przytrzymała się słupa i zamknęła oczy, oddychając głęboko. Przy odrobinie szczęścia nie zemdleje.
Muzyka. Dostarczała ludziom inspiracji, całej gamy emocji, pozwalała odpłynąć, zapomnieć o całym świecie. Muzyka była jak seks, ona towarzyszyła temu napięciu i pożądaniu, jakie zapanowało w całym pokoju. Epicentrum była ta dwójka, wtulona w siebie, całująca się, pomrukująca, pobudzona. Muzykę dało się słyszeć w cichym rytmie ich szeptów, odgłosów rozkoszy, dźwięku paznokci Natashy przesuwających się po ciele Tony'ego. Zaborczość, natarczywość, dzikość. A jednak nadal była w tym delikatność, łagodność i namiętność. To było wyjątkowe połączenie. Ich połączenie, które zapoczątkowało się właśnie przed sekundą, czemu towarzyszyło ciche jęknięcie rozkoszy, które na krótko wyrwało się z ust Natashy. Chwilę później, kompletnie o nic nie dbając, ponownie jej usta przykleiły się na moment do ust Tony'ego. Rytm zaczął się zmieniać, ich ciała zaczęły poruszać się tak, jakby ich w ogóle nie kontrolowali. Jakby emocje, na czele z pożądaniem, wzięło wodze. Umysł nie mógł działać normalnie. Teraz ich myśli skupiły się na sobie nawzajem. Jej piersi delikatnie muskały jego tors, język splatał się z językiem, dłonie wodziły po ruszających się ciałach. Co jakiś czas pojawiał się odgłos rozkoszy, przyjemności. Kochała to uczucie. Tę pozorną bezradność, kiedy opadli oboje na pościel, a ona została przygnieciona jego męskim ciałem.
OdpowiedzUsuń- Tony... - jej szept poniósł się po pomieszczeniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Nie musiała.
W momencie jednak, kiedy nie posiadasz sposobu na to, aby zablokować swój umysł przed telepatą, stajesz się niczym otwarta księga z której z łatwością można czytać do woli, bez jakichkolwiek ograniczeń. A zdecydowanie nie chciała należeć do otwartych ksiąg, które nie pozostawiają żadnych sekretów na swoich stronicach. W życiu narobiła sobie zbyt wielu wrogów, aby pozwolić sobie na beztroskę i brak jakiejkolwiek ochrony. Zbyt kochała swoje życie, zbyt lubowała bezpieczeństwo i święty spokój.
OdpowiedzUsuńA Charles Xawier był jej najmniejszym utrapieniem z racji tego, że był człowiekiem zdolnym wybaczać największą zdradę, co powodowało, że jego miłosierdzie było zarówno jego wielką zaletą, jak i największą wadą. Na świecie jednak było zbyt wielu mutantów, który nie wykazywali się taka dobrocią jak Profesor X. Tak się składało, że wiernie trwała u boku takiej osoby od kilku miesięcy i chociaż Magneto był jej biologicznym ojcem i, o dziwo (!) zaczęła jakoś dziwnie zżywać się z nim i jego synem, nadal mu nie ufała. A Magneto był na tyle silny i bezlitosny, że potrafił skutecznie wykorzystać zdobyte informacje przeciwko swoim przeciwnikom.
-Alice Fitzgerald. Nazwisko irlandzkie, bo mój pradziadek był Irlandczykiem. Podczas kryzysu po pierwszej wojnie światowej i walk partyzanckich o wyzwolenie Irlandii Północnej z okowów Wielkiej Brytanii, wyemigrował do stanów, gdzie osiadł. Na zachodnim wybrzeżu, ale ojciec dotarł dobrze płatna pracę w Nowym Jorku i wprowadziliśmy się, gdy miałam może trzy lata. Lubię Nowy Jork, dlatego tutaj zostałam - zakończyła swoją wypowiedź wzruszeniem ramion, jakby opowiadała najnudniejszą historię na świecie.
Każda jej tożsamość była dopracowana, nie pozwoliłaby sobie bowiem na żadną lukę, która mogłaby ją zdemaskować. Ba, miała wyrobione nawet papiery - paszport, prawo jazdy, metryka urodzenia. Wszystkich sztuk dwanaście. Dziwne, że potrafiła zapamiętać wszystkie szczegóły, nie potykając się o własne kłamstwa, które z każdym dniem piętrzyły się niewyobrażalnie. Była pewna, że kiedyś wpadnie - oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa - jednak na pewno nie teraz. Nie w najbliższym czasie.
-Nie lubię jak ktoś mi nie wierzy, kiedy mam szczere intencje. Przyszłam robić z Tobą interesy, nie w głowie mi oszukiwanie Ciebie, bo nie mam podstaw.
Jack usiadł od razu, zakładając ręce na piersi. W zasadzie tylko u Starka nie czekał nigdy na coś w stylu ''rozgość się''. Pomijając już fakt, że nie specjalnie miał dobry humor, ale w końcu Tony'emu się nie odmawiało. Każdy to wiedział.
OdpowiedzUsuń- Więc jest źle - skwitował, kiwając głową. - Whiskey szkockiej nie odmówię, a jeśli chodziłoby o... W zasadzie, to jak właściwie mam ci pomóc? - Spojrzał na Starka, unosząc jedną brew.
Ktoś chciał doprowadzić firmę do upadku. To źle. Nie da się tego przeoczyć. To dobrze, przynajmniej o tym wiedzą. Wysłane na lewo towary. Źle, nie umieją temu zapobiec?
...Ale, gdzie tu w zasadzie jest Jack?
Spojrzał wyczekująco na Starka, oczekując konkretnego polecenia, bo mimo wszystko prośby się nie spodziewał. Zdążył się już przyzwyczaić do jego humorów, co nie oznaczało jednak, że nie przyprawiało go to o chociażby drobną irytację. Tak, jak słowa, którymi powitał skorego do pomocy przyjaciela. Jednego z tych, którzy pozostali.
Do Tony'ego po prostu trzeba było mieć mocne nerwy.
[Black Jack]
[Witam panie Starku, niech mnie pan kocha bardzo mocno <3 A tak serio, to ja chcę wątek, obowiązkowo! <3]
OdpowiedzUsuń[Zawsze Tony może wystosować kolejne zaproszenie na drinka :D A tak całkiem serio, to proponuję jakieś naprawdę przypadkowe spotkanie, z którego Loki nie będzie szczególnie zadowolony, bo stara się jak ognia unikać wszystkich przedstawicieli Avengers, a co z tego wyniknie, to zobaczymy :)]
OdpowiedzUsuń[Ojej, to w takim razie bardzo się cieszę, że karta przypadła Ci do gustu :) O wątek chyba rzeczywiście nie ma sensu pytać, bo jasne, że chęć jest i to ogromna. A co do tych relacji, hmm... W sumie i te komiksowe i te filmowe były w porządku, ale że nie lubię ograniczać się w jakichkolwiek aspektach zaproponuję, byśmy stworzyli coś zmieszanego, czerpiąc z każdych po trochu. Ty jesteś tutaj dłużej, wiadomo więc, że z innymi autorami wywiązałaś już jakieś powiązania, toteż ja się tutaj grzecznie dostosuję, by z buciorami na początku za bardzo się nie panoszyć. :)
OdpowiedzUsuńA jak to wygląda z Twojej strony?]
[O, świetnie! Możemy iść w tym kierunku - całkowicie mi to odpowiada. Takie bezpieczne rozwiązanie, że tak powiem :)
OdpowiedzUsuńI rzuciłabym z chęcią jakimś kreatywnym pomysłem, co do wątku, ale ze wstydem przyznaję, że chyba mnie na to obecnie nie stać. Zła Pepper.
Możemy skombinować na wstępie coś związanego z firmą (chociaż to pewnie byłoby nudne), albo wpleść w wątek trochę akcji, biorąc pod uwagę tę część karty postaci Potts, która nawiązuje do "magnesu na kłopoty...". ]
Scarlett Druga, zwana także Rosą, patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Po przefarbowaniu włosów na rudo, nałożeniu twarz grubej warstwy makijażu i przekłuciu wargi kolczykiem przestała wyglądać jak bliźniaczka Pierwszej Scarlett, jednak nadal mogły uchodzić za bardzo bliskie kuzynki. O taki efekt właśnie im chodziło, więc była całkiem zadowolona, pomijając to, że rudy sprawiał, iż jej twarz wydawała się pucułowata, a kolczyk nadawał jej wygląd lekko niepoważny. Związała więc włosy w kitkę, ciesząc się, że jej towarzyszka łamane przez siostra łamane przez ona z alternatywnej rzeczywistości akurat była na jakimś ważnym spotkaniu. Obie Scarlett nie lubiły zbyt długo przebywać w towarzystwie innych ludzi - nawet samych siebie.
OdpowiedzUsuńPostanowiła spędzić ten dzień na treningu - w swojej rzeczywistości trenowała szermierkę zawodowo i nawet udało jej się wyjechać z niemiecką reprezentacją na igrzyska olimpijskie, chociaż nigdy nie udało jej się zdobyć żadnego medalu, na czym głównie cierpiała jej ambicja i ilość wolnego czasu - po każdej porażce zwiększała intensywność treningów. Było to opłacalne zajęcie, chociaż przyniosło jej raczej tysiące dolarów niż miliardy i dlatego uważała, że Pierwsza Scarlett w zasadzie wyszła na swoim życiu lepiej. Sądząc po rozmiarach jej domu, ona sama musiałaby przy czymś takim spłacać kredyt przez trzy pokolenia. Oczywiście, gdyby zamierzała się rozmnażać. A nie zamierzała.
Zeszła do prowizorycznej sali treningowej, przewiązała sobie oczy opaską (wzmagało to koncentrację, no i większość i tak w pewien sposób widziała za pomocą swojej mocy) i wzięła się za ostrą rozgrzewkę. Miała nadzieję spędzić tu cztery, może pięć godzin.
Czarna Pantera zdecydowanie przejawiał ten sam syndrom, co Jessica. Jones. Spider-Woman zaczynała być jedyną normalną w tym towarzystwie i Hawkeye nie miał nic przeciwko spędzaniu z nią większej ilości czasu. Wracając do meritum, jeszcze trochę, a T'Challa będzie sprawdzał, czy Clint wyrobił te wymagane sześć godzin snu na trzy doby. Czy jakoś tak to szło...
OdpowiedzUsuńMoże i rzeczywiście się nie wysypiał. Może i rzeczywiście było to widać na poprzedniej misji. Może rzeczywiście nie trafił raz, czy dwa, a przy tym siedem mniej celnie niż zawsze. Może i wpadli przez to w kłopoty, ale to jeszcze nie był powód, żeby panikować. Przynajmniej nie w przekonaniu Clinta, wyznającego zasadę "poczekamy, samo przejdzie". Dla kontrastu Pantera wolał reagować natychmiast. I w rezultacie ściągnąć do domu Bartona niepożądanego gościa.
- Stark, słyszałeś o starożytnej technice pukania? - Głos łucznika dobiegł ze szczytu schodów. Chwilę potem stamtąd doleciał również odgłos upadku czegoś metalowego na podłogę i radosne przebieranie psich łap. Buster pierwszy zbiegł na dół i rzucił się w kierunku swojej miski z wodą, zmęczony spacerem, z którego przed chwilą wrócił. Zwierzak nie zwrócił większej uwagi na gościa. Dopiero, gdy zaspokoił pragnienie, zainteresował się przybyszem. Uważnie obwąchał jego buty, a potem wydał z siebie cichy warkot.
- Trzeba najpierw zacisnąć dłoń w pięść, a potem trzy razy uderzyć kłykciami w drzwi. Tylko nie zaciskaj zbyt mocno, bo zbieleją. - Clint pojawił się na schodach i klepnął się po udzie, co przywołało psa do porządku. - Nie mam pojęcia, kto cię tutaj przysłał, ale jeśli T'Challa to kup mu ode mnie kwiaty i powiedz, że trzymam się dobrze. Zaprosiłbym cię, ale w kuchni są jedynie niepozmywane kubki. Tak więc możesz już wyjść, dziękuję za pamięć. - Z każdym słowem irytacja w głosie Clinta była coraz wyraźniejsza. Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, co działa mu na nerwy. Wedle wszelkich prawideł mogła to być sama niezapowiedziana wizyta. Ale równie dobrze to, że obaj doskonale wiedzieli, który ma rację.
[Spoko, spoko, tylko jedna sprawa - nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że Lysander to Loki, po prostu Tony spotkał go, kiedy szlajał się po knajpach, wyglądając dokładnie tak jak zasadniczy Loki tylko w normalnych ciuchach, a nie coś do niego podobnego, ale obdarzonego zupełnie inną osobowością :D Dopiero Jess dowie się, że on to on i raczej tego nie rozniesie po świecie :) To takie małe sprostowanie :)]
OdpowiedzUsuńDlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego akurat dzisiaj musiało mu się zachcieć szlajania po podrzędnych knajpach w swej tradycyjnej odsłonie? Przecież mógł to zrobić wczoraj, jutro, kiedykolwiek, mógł pójść do innego baru w innej dzielnicy lub przenieść się dla kaprysu na Zachodnie Wybrzeże i tam zorganizować sobie piwowarski tour. Albo przynajmniej zmienić wygląd. Ale nie, Loki postanowił właśnie tego dnia spędzić wieczór na mieście i oczywiście nie mogło się obejść bez komplikacji. Jakby ten dzień nie był dostatecznie kiepski, musiał jeszcze natknąć się na Starka.
Od momentu, kiedy dorobił się zakazu powrotu do Asgardu, starał się możliwie skutecznie schodzić z drogi wszystkim możliwym członkom Avengers i agentom Tarczy. Nawet szeregowych pracowników wolał nie spotykać. A trafiła mu się akurat największa gwiazda, szef wszystkich szefów wśród załogi Mścicieli.
Czy jeśli teraz Loki postanowi nagle zniknąć, Stark uzna go za wytwór własnej wyobraźni? Marne szanse. Dlatego był skazany na kontynuację tej wykwintnej konwersacji.
- Celebruję dzień Thora w knajpie dla hołoty. Nie sądzisz, że nie brzmi to na oddawanie komukolwiek czci? Nazwałbym to nawet nieco na wyrost pewnego rodzaju obelgą. - Odpowiedział, przywołując ekspresowo na twarz wyraz pełnego znudzenia. Jak cudownie, że był tak dobry w udawaniu. Tym razem udawał, że wcale nie ma ochoty znaleźć się w tej chwili możliwie jak najdalej od Starka i tego miasta. Najlepiej po drugiej stronie kosmosu.
Przez chwilę nie miała pojęcia, co jej weszło w zasięg, ponieważ prawie ją - w sensie metaforycznym - oślepiło, jednocześnie zapierając dech w piersi. Zerwała natychmiast opaskę z oczu i zamrugała, a jej wzrok wyostrzył się, a moc nieznacznie straciła na wyrazistości oddziaływania. Dopiero wtedy zorientowała się, że do tej reakcyjnej lampy (Rosa nie miała pojęcia, co to jest, ale było ładne) przyczepiony jest mężczyzna, który z jakiegoś powodu patrzył się na nią zaszokowany. Po chwili zorientowała się, że - jaka niespodzianka! - wziął ją za tą drugą Scarlett. Cóż, trzeba będzie odstawić przedstawienie. Zarzuciła sobie ręcznik na ramiona.
OdpowiedzUsuń- Pewnie chodzi panu o moją kuzynkę. Ma teraz spotkanie zarządu, pewnie nie będzie jej do dwudziestej. Ludzie z jakiegoś powodu ciągle nas mylą, nie powiem, lekko konfundujące. Ja jestem tą mniej znaną - wyjaśniła rzeczowo, zastanawiając się przy okazji, czy druga Scarlett dopiera sobie przyjaciół wedle jakiejś skali seksowności, czy tak wychodzi przypadkiem. Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że trzeba było nie słuchać dziadka i iść na te cholerne studia medyczne. - Nawiasem, pudło panu miauczy. Chyba jest głodne. To prezent? Dla Scarlett, czy dla dziecka? - Gdzieś, kiedyś czytała, że dzieci lepiej wychowują się ze zwierzętami, o ile nie zostaną przez nie podrapane na śmierć do chwili, gdy można było ocenić efekty.
[No to jak, rówieśniczko, kiedy wątek?]
OdpowiedzUsuń[Jaka tam grafomania!? :) Jest bardzo dobrze. Zobaczymy, co nam z tego wyniknie]
OdpowiedzUsuńTen dzień zaliczał się do tych, które Pepper zakończyłaby tak szybko, jak to tylko możliwe. Jedną z tych rzeczy, za którymi szczerze nie przepadała, było marnotrawstwo. Od kiedy tylko uniosła powieki, miała nieodparte wrażenie, że czegokolwiek by nie zrobiła, to i tak nie osiągnie oczekiwanego skutku. Z takim nastawieniem ciężko niekiedy wstać z łóżka, ale panna Potts miała dość silną motywację.
Do tej chwili żyła w zgodzie z przeświadczeniem, że nie ma takiej rzeczy, która zdołałaby ją w jakiś sposób zaskoczyć. Musiała jednak przyznać - sama przed sobą - że Tony Stark, który wtargnął do jej biura w samym szlafroku potrafił zbić z pantałyku nawet najtwardszego stoika.
Pepper dziękowała w duchu, że nie piła właśnie kawy, która stygła w najlepsze, odstawiona na jeden z tych małych, bocznych stolików, których prawdę mówiąc nigdy nie lubiła. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ów napój spotkałby ze stertą ważnych dokumentów, które rozłożyła przed momentem na całej powierzchni biurka.
Słowa Starka sprowadziły ją na ziemię.
Potrząsając lekko głową, spojrzała na zegarek. Tak dla zyskania stuprocentowej pewności.
- Jest dziesięć po dziewiątej - zauważyła, przyglądając mu się badawczo. Westchnęła jeszcze, tłumiąc uśmiech, który za wszelką cenę chciał teraz pojawić się na jej twarzy.
- Nie może odejść, jest jedyną z nowych asystentek, której udało się wyciągnąć cię z łóżka przed dziesiątą - dodała żartobliwie i wstała z miejsca, zabierając pod drodze przeglądane wcześniej umowy.
- Daj jej więcej czasu. Jeśli będziesz odrzucał ludzi w takim tempie, nie zdążę z werbowaniem nowych.
Pepper bez słowa wsunęła starannie zamkniętą teczkę, między rzędy najróżniejszych segregatorów. Na myśl o wszystkich sprawach, odkładanych na później z braku czasu, a które swoją drogą zaczynały powoli urastać do niewyobrażalnej rangi, ból głowy pojawiał się sam.
OdpowiedzUsuńNie żeby narzekała. Trzeba było naprawdę czegoś... wielkiego, by wydusić z panny Potts słowa, świadczące o jakichkolwiek trudnościach, które mogły ją ewentualnie spotkać.
Spojrzała na Tony'ego nieco nieodgadnionym - na pierwszy rzut oka - wzrokiem. Nie wiedziała, czego oczekiwała po tej nieplanowanej rozmowie, ale z pewnością nie tego.
Jak mogła zapomnieć o zaproszeniu na tę przeklętą galę i jak to możliwe, że przypominał jej o tym mężczyzna w szlafroku, któremu czasem bliżej było do nastolatka, aniżeli dorosłego człowieka.
Zaczynała powoli dawać wiarę stwierdzeniom niektórych współpracowników, że przy nawale tylu spraw, zacznie niebawem zapominać o tych, o których pamiętać musiała w pierwszej kolejności. Komu, jak nie jej (między innymi, rzecz jasna), powinno zależeć na kształtowaniu jak najlepszego wizerunku Stark Industries?!
Odruchowo potarła dłonią czoło, jak za każdym razem, gdy ubolewała w duchu nad wynikami swojej chwilowej nieudolności.
- Przysięgam - zaczęła po chwili milczenia, która wbrew oczekiwaniom, wcale nie przyniosła jej nawet minimalnego wytchnienia - kiedyś oszaleję. O ile to nie stało się w momencie, w którym zgodziłam się zarządzać firmą.
Teatralnie wywróciła oczyma i ponownie utkwiła spojrzenie w Starku, upijając uprzednio łyk kawy, która swoją drogą zdążyła już porządnie wystygnąć.
- Pójdę, ale nie dlatego, że mnie o to prosisz - zastrzegła, dodając po chwili z cieniem zawadiackiego uśmiechu: - chociaż nie jestem pewna, czy to słowo dobrze oddaje intencje szantażu.
Cóż mogła zrobić? Nie przyzna się przecież, że na śmierć zapomniała o czymś, czego nie wpisała nawet do terminarza. O ironio.
Dobrze, że powstrzymała się przed napomknięciem o swojej małej wpadce, związanej z lukami w terminarzu. Stanowczo bardziej odpowiadała jej wizja tego, że w oczach innych dalej uchodzić będzie za osobę w każdym stopniu. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że z czymś sobie nie radziła. Tak nie było, o nie.
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili odruchowo przymrużyła oczy i niezrozumiałym spojrzeniem wpatrywała się w Tony'ego. Mówił stanowczo zbyt dużo i zbyt szybko, by przyswojenie tylu informacji było możliwe od razu. Bynajmniej nie w przypadku Pepper, która miała teraz głowę wypchaną po brzegi ogromem innych spraw. I to dosłownie. Podjęła co prawda kilka prób wejścia mu w słowo, ale ostatecznie dała za wygraną. Znała go wszakże wystarczająco długo, by wiedzieć, że czasem lepiej... po prostu pozwolić mu skończyć.
- Bądź o dwudziestej - zgodziła się, kiedy w biurze na powrót zapanowała tak wielbiona przez nią cisza. Takie rozwiązanie było idealne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że przecież nie miała bladego pojęcia o niczym, co miało związek z galą - a już na pewno nie o godzinie jej ewentualnego rozpoczęcia.
Uwagi o długopisach wolała nie komentować. Nie miała teraz głowy do prowadzenia pogaduszek o uzupełnieniach biurowego asortymentu. Tym bardziej, że rzeczywiście kupiła kilka nowych, ale... dwa miesiące temu.
- I zapomnij o zielonej sukience. Po zabawie sylwestrowej nie nadawała się już do czegokolwiek - dodała, choć sama nie do końca wiedziała, dlaczego. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Miała masę innych, równie odpowiednich sukienek. Tak przynajmniej sądziła. Gdyby po powrocie do domu okazało się, że odwieczny problem wielu kobiet, dotyczący braku odpowiednich kreacji, dotknął także ją, uznałaby to za ostateczną drwinę złośliwego losu. Nic innego nie przyszło jej teraz do głowy.
- I Tony - odezwała się jeszcze, już nieco lżejszym tonem. - Na gali szlafrok raczej nie przejdzie - wyjaśniła teatralnie konspiracyjnym szeptem i uśmiechnęła się nieznacznie. Cóż, może wieczór, podczas którego choć raz nie będą towarzyszyły jej sterty dokumentów i kubek mocnej kawy, naprawdę był teraz tym, czego potrzebowała?
Powoli wypuściła z płuc powietrze. W głowie przestało się jej kręcić. I już raczej nie groziło jej omdlenie. Na wszelki wypadek wzięła jeszcze jeden pełny oddech. Tak, wszystko było zupełnie w porządku.
OdpowiedzUsuńOtworzyła oczy i spojrzała na Tony'ego w bardzo wymowny sposób. Tak, by nie miał wątpliwości, że ona sobie poradzi. Sama i w każdej sytuacji. A przynajmniej bardzo w to wierzyła.
- Jednocentówka, szefie - wyjaśniła spokojnie. Odgarnęła zlepione włosy z czoła i jeszcze raz przeliczyła drobniaki. - Zachowaj ją sobie, ja od tego nie zbiednieję. A ty będziesz jak Sknerus McKwacz. Umieść ją sobie w gablotce i postaraj się nie zgubić, bo następnej możesz już nie zobaczyć.
***
Pomysł wyjazdu do Niemiec nie był wcale zły. Wydawał się wręcz genialny. Odpocząć od Nowego Jorku, Avengers i wszystkich spraw, które się z nimi wiązały. Wreszcie nie będą zobowiązani do zwalczania wszelkiego zła w promieniu trzystu metrów. No i nareszcie będzie mogła porozmawiać z Tonym na ulicy bez uwierającej świadomości, że prawdopodobnie jutro w którejś z gazet znajdzie artykuł o Starku i jego domniemanym dziecku. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Głównie chodziło o to, że J.J.J wyciągnął już stosowne wnioski i wie, że ojcem dziecka na pewno będzie ktoś z superbohaterów. I nie omieszkał zrobić nawet konkursu dla czytelników.
Stop! Dość! Od takich myśli zbierało się jej na płacz. Ostatnio cholernie często zbierało się jej na płacz. Nienawidziła tego. Zwłaszcza, że pojawiało się zupełnie znikąd i nie chciało ustąpić. Nie potrafiła sobie z tym w żaden sposób poradzić. Na szczęście w Avengers Mansion nikt nie interesował się tym, co robi za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni. I to jedyny plus, bo nagle okazało się, że każdy lepiej od niej wie, jaką powinna być matką. Zdecydowanie powinna zająć się czymś innym. Wyjazd do Niemiec będzie wprost idealny .
Miała niewielką walizkę. Zdecydowanie mniejszą niż przystałoby to kobiecie wybierającej się do Europy. Na lotnisku spotkała się z mnóstwem zdziwionych spojrzeń ze strony innych przedstawicielek płci pięknej. Wszystkie miały takie bagaże, jakby zamierzały wylecieć na stałe.
- Dziesięć godzin w twoim towarzystwie i bez możliwości ucieczki - stwierdziła, gdy szli przez strefę bezcłową. - Będę oglądać filmy. Obejrzę wszystkie, które mają - powiedziała bardzo dobitnie.
[SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
OdpowiedzUsuńhttp://the-bellagio.blogspot.com/
[Blaszany Drwal, całkiem trafne, naprawdę. Jestem pod wrażeniem dobrego Tony'ego po przeczytaniu karty (przeczytana była wcześniej, nie teraz), ale to mi nie wystarcza. Potrzebuję dobrej fabuły do wątku, rozruszajmy bloga.]
OdpowiedzUsuńMylił się, oczywiście. Rosa, podobnie jak Scarlett, wychowała się w Nowym Jorku, ba, mieszkała w nim dłużej niż Scarlett, która za młodu dużo podróżowała. Owszem, nigdy nie pokusiła się o starania o amerykańskie obywatelstwo, ale nawet Niemcy uważali ją za niemieckojęzyczną Amerykankę. Sprawiało to trochę problemów - Rosa najchętniej powiedziałaby, że wychowała się gdzieś naprawdę daleko, co tłumaczyło by nieobycie z niektórymi kwestiami, kłopot w tym, że takie kłamstwo szybko wyszłoby na jaw.
OdpowiedzUsuń- Wychowałam się w Queens - sprostowała więc, udając rozbawienie. To w zasadzie było też było kłamstwo, ponieważ, rzecz jasna, wychowała się tam gdzie Scarlett, jednakże to nie powinno wzbudzać podejrzeń. A przynajmniej tak myślała. - A kotka mógłbyś przekazać Renowi. Chyba właśnie zajmuje się dzieckiem. Sądząc po odgłosach, nie jest zadowolony z siedzenia w koszyku - dodała niewinnie. Co dziwne, nie czuła specjalnej sympatii w stosunku do męża Scarlett, który wydawał jej się przetransportowany tutaj wprost z dziewiętnastego wieku. Po tym, co spotkało ją samą, wcale by się nie zdziwiła, gdyby naprawdę tak było.
[Bardzo mi miło, że podobała Ci się moja karta. I jestem też zaskoczony, bo jak dla mnie, jest przeciętna w każdym calu. Nie lubię tego mówić, bo mogę postawić siebie w złym świetle, ale stać mnie chyba na więcej.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem tego, co przed momentem u Ciebie przeczytałem. Naprawdę, karta jest świetna. Inna niż tamta. I punkt za wykorzystanie obrazków z komiksu, chociaż Roberta lubię, to jednak lepiej to wygląda teraz bez niego.
Z komiksami jestem na bakier tak, jak się da. Przeczytałem biosy i jakoś nieszczególnie kojarzę powiązania z Tony'm. Ale myślę, że znają się dosyć dobrze (wiedzę czerpię z bajki, ha) i Stark często prosi o pomoc jego i Cage'a, gdy Avengers potrzebują kogoś jeszcze. No, pomińmy sprawę zapłaty :)]
Rzadko kiedy miała okazję lecieć samolotem w celach czysto turystycznych. Nie mówiąc już o tym, jak rzadko bywała gdziekolwiek w celach turystycznych. Ostatnio w maju, chociaż tylko w połowie. Bo w końcu tamten wyjazd miał być misją, skończył się urlopem nad oceanem. Tym razem miała pewność, że trochę spóźnione wakacje będą w stu procentach wakacjami. Nie zdradzała w tego żaden widoczny sposób, chociaż na upartego można by się doszukiwać jakiejś zakamuflowanej wskazówki w jej dobrym humorze. Cierpliwie dawała ciągać się po sklepach, sama kupiła sobie nawet najnowszy bestseller jakiegoś pisarza, o którym słyszała po raz pierwszy w życiu. Wyglądało na to, że powieść łączy w sobie naukę i sensację. Przeczyta to, a gdy nadarzy się okazja, podenerwuje książką Hanka Pyma. On notorycznie dostawał duszności na widok takich tworów, chociaż nikt inny nie widział w nich nic złego.
OdpowiedzUsuń- Jestem pełna podziwu dla twojej wyobraźni, szefie - powiedziała pogodnie. - Ale takie dziwactwa trafiają się jedynie w amerykańskich serialach. Tylko nie myśl sobie, że możesz podważać moje decyzje. Jestem jeszcze bardziej despotyczna niż normalnie - ostrzegła, podając starszemu mężczyźnie swój paszport.
Niewiele miała tam pieczątek. Ta będzie trzecia. Raz w życiu była w Meksyku, raz w Kanadzie. Wszystkie inne wycieczki (chociaż tych nie było znowu tak wiele) odbywały się pod wyłącznym patronatem Fury'ego.
Lot był wyjątkowo mało męczący, chociaż trwał ponad dziesięć godzin, co na początku Jessice wydawało się horrendalną ilością czasu. Na początku podziwiała jeszcze Stany z lotu ptaka, ale nierównomierny krajobraz szybko przeszedł w widok oceanu, który wkrótce potem zasłoniły chmury.
- Możesz częściej wygrywać wyścigi, szefie. Jeszcze nigdy nie byłam w prawdziwym zamku - odezwała się, gdy wraz z tłumem innych ludzi stali przy taśmie, czekając aż wtoczą się na nią pierwsze bagaże.
Nastrój w całym budynku był podły, to było czuć już od wejścia, w samym holu na dolnym piętrze. Zazwyczaj ludzie uwijali się ze swoją robotą całkiem nieźle, chociaż nie w szaleńczym tempie. Tego dnia od samych drzwi widać było, że szef ma podły humor. Takie dni zdarzały się dwa, może trzy razy za jej przesiadywania w firmie, od razu mogła rozpoznać, że pracownicy boją się wściekłego Starka, więc łażą jak w zegarku, z motorkami w tyłkach. I bynajmniej te ukradkowe spojrzenia w jej stronę nie były tak normalne, jak na co dzień. Zazwyczaj, gdy pojawiała się na piętrze czy korytarzu, ludzie zerkali na nią z dziwnym przeczuciem, że weszła podejrzana asystentka samego szefa szefów. Tym razem bali się, że nadchodzi zły i pobudzony Tony. Sama słyszała, jak oberwało się Bethany z ust jednej pracownicy, która nie omieszkała poplotkować sobie w łazience z koleżanką.
OdpowiedzUsuńDziwne wydawało jej się to, że sama nie spotkała jeszcze głowę tego całego cyrku, jaki nazywało się oficjalnie i służbowo firmą. Łaziła po różnych piętrach z plikiem papierów w dłoni, rozglądając się na prawo i lewo, by wreszcie zdać sobie sprawę z najprostszej w świecie rzeczy - unikał jej. I co gorsze, w duchu czuła, że jest to jej na rękę. Bała się niewielu rzeczy. Jedną z tych paru, które wyliczy na palcach jednej ręki było aktualnie zetknięcie się z Tonym Starkiem. Do niedawna kochankiem z płomienistego romansu, który musiał się szybko skończyć, prawie równocześnie z wojną. Nie rozmawiała z nim od walki na moście. Coś było ewidentnie nie tak. Z nią, przede wszystkim. Bała się mu wyznać wprost, co postanowiła.
A jednak przyjemny dreszcz przebiegł jej kark, kiedy ni stąd ni zowąd wylądowała tuż przed nim. Dokładnie mogła zobaczyć swojego odbicie w jego oczach. Dziwnie przygnębionych. Miała tę znienawidzoną ochotę położyć mu dłoń na twarzy. Cofnęła się o krok.
- Nie, nie ma jej dzisiaj. Jest w stolicy, mówiła ci to osobiście wczoraj - mruknęła półszeptem. - A teraz, przepraszam na moment... - podjęła próbę przejścia między nim, a framugą drzwi.
- Zastanówmy się… - Skoncentrował całą swą boską energię na utrzymaniu dokładnie tej samej miny, do której przyzwyczaił Tony’ego Starka i całą resztę Mścicieli. Klękaj przede mną, dziwko. Tak, zdecydowanie. O ile unikał jak ognia konfrontacji lub chociażby przypadkowego spotkania z każdym, kto nie był normalnym, przeciętnym nowojorczykiem, niemającym pojęcia o działaniach Tarczy, jeśli już musiał natknąć się na Starka w knajpie, do której ów zupełnie nie pasował, musiał też zachować kamienną twarz. Spokój przede wszystkim, żadnej paniki w oczach, żadnego nagłego zniknięcia z powierzchni ziemi, samo pieprzone opanowanie i okrutna pewność siebie. Cóż z tego, że ta ostatnia była całkowicie udawana, Tony Stark nie musiał o tym wiedzieć, zwłaszcza że jeszcze parę drinków i skończy z głową w kiblu, a to żadna przyjemność, biorąc pod uwagę, jak bardzo obskurna była cała ta knajpa. A może powinien grać potulnego, wzbudzić zaufanie, nawet jeśli to brzmi jak niemożliwość w przypadku kontaktów Iron Mana i Lokiego, a później po prostu poczekać, aż Stark dojdzie do stanu, w którym będzie można mieć pewność, że nie ma szans pamiętać nic z wydarzeń poprzedniego wieczoru? – Siedzę spokojnie w knajpie, oddaję cześć bratu, nikomu nie przeszkadzam i próbuję nie spotkać nikogo twojego pokroju? Tak, właśnie to robię. – Niesamowita szczerość, jak na możliwości Kłamcy. Aż sam siebie zadziwił.
OdpowiedzUsuń[Wspólne testy nowych zabawek wyprodukowanych przez Stark Industries? :>]
OdpowiedzUsuń[Siemasz Tony, kochanie. Może tak - Valky nie bardzo ma się gdzie zatrzymać, więc ją upchną gdzieś w Avengers Tower, ale jej się to nie spodoba, będzie się chciała usamodzielnić, więc sprzeda gdzieś swoje złote kolczyki. Ale będzie jej się wydawało, że dostała za mało pieniędzy, więc za pomocą prostego zaklęcia zrobi kopie studolarówek - znaczy, podróbki. I Stark jej będzie próbował wytłumaczyć, czemu nie może płacić czymś takim...]
OdpowiedzUsuń