- Wstań...
Cichy szept poniósł się po pogrążonym się w dławiącej ciemności pokoju. Był tak mały, że nie było tu nawet okna. Za cienkimi ścianami dało się słyszeć odgłosy nocnego Nowego Jorku. Miasta Marzeń, jak o nim mówiono. Gówno prawda, marzenia się nie spełniają.
- Norbert, słyszysz? - potrząsnęła delikatnie jego nieruchomym ciałem. Poczuła, jak oczy zaczynają ją piec. Przygryzła wargę boleśnie, do krwi, próbując nie płakać. Zadała sobie jeszcze większy ból i emocje wybuchły – maleńka łza pociekła po policzku Wdowy. Była to jedna z niewielu, naprawdę cholernie niewielu łez w jej życiu. - Aleksiej! - jęknęła zrozpaczona, używając po raz pierwszy od kilku miesięcy jego prawdziwego imienia.
Usłyszała huk za swoimi plecami, stłumiony i dochodzący z oddali. Zbliżali się, powinna uciekać. Jeśli ja złapią, będą same problemy. Co ma im powiedzieć? Prawdę? Zemścić się, czy wypełnić swój bezsensowny i beznadziejny obowiązek wobec ojca? Mętlik w głowie, ręka cały czas delikatnie trącała ramię martwego mężczyzny tuż przed nią. Jej oczy ledwo przyzwyczaiły się do ciemności, kiedy drzwi za nią wyleciały z zawiasów, rozłamując się pod ciężkim butem agenta służb specjalnych na dwie nierówne części.
***
Śnieg tutaj nie był tym śniegiem, który pamiętała z dzieciństwa. Przedmieścia Moskwy w zimie były pokryte grubą warstwą prawdziwego, puszystego białego puchu. Tam lepiono bałwany, bawiono się w Eskimosów, budowano lodowe bazy, robiono kuligi. Prawdziwa europejska zima, której Nowy Jork może im pozazdrościć. Tutaj śnieg spadał na parę godzin, żeby potem zamienić się w błotnistą, brudną breję, topniejącą przez spaliny, auta i miliardy butów, nie mając prawdziwego skrawka ziemi, na którym mógłby się uchować.
Święta nie były okresem, który uwielbiała. Nie chciała należeć do tych, którzy ich nienawidzą. Nie chciała być wrogiem ponoć najpiękniejszego czasu w całym roku. Wszyscy tak bardzo kochali choinki, prezenty, rodzinne spotkania i świętego Mikołaja, o którym tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia.
Należała natomiast do tych, którzy wpadali na świąteczne spotkania do przyjaciół, składali sobie życzenia i powracali jak najszybciej do domu, by przeczekać okres największej samotności. Tak, paradoksalnie to właśnie w Boże Narodzenie czuła się najbardziej samotna. Większość spędzała święta z rodziną, do której się nigdy nie wpasuje. Dwóch samotnych nie mogło się też spotkać. Byłoby to bezcelowe, podwójne niszczenie magii świąt w podwójnej samotności. Innym razem, ale nie w Święta.
Święta kojarzyły jej się z samotnością od... Odkąd nie było Jego. O dziwo, nie odszedł w Boże Narodzenie. Nie odszedł nawet w grudniu, ale parę tygodni po Halloween. Jednak czas szybko leci, a rozpacz jest niesamowicie trwała. Naprawdę sporo potrzeba, żeby zapomnieć o kimś, kogo się kochało. Doceniało, opiekowało się Nim, liczyło na Niego i pragnęło się tych magicznych świąt z Nim.
Norbert, czy jak kto woli Aleksiej, odszedł dokładnie dwudziestego ósmego listopada o godzinie osiemnastej pięćdziesiąt dwie, zaledwie parę lat temu, choć wydawałoby się, że minęło od tamtej pory cholernie dużo czasu.
***
- Śnieg – szepnęła, podchodząc bliżej niego i kładąc na jego ramieniu głowę. Patrzyła tam, gdzie on – na małą uliczkę Lower East Side, która powoli stawała się coraz bielsza.
Niebieskie tęczówki skupiły się teraz na rudowłosej dziewczynie, których właściciel objął ją teraz silnym ramieniem, przytulając mocno do siebie. Westchnął cicho. Stali na tyle blisko szyby, że jego oddech pozostawił delikatny ślad w postaci pary.
- To miasto... - zaczął niepewnie, jakby z trudem przychodziło mu wymówić nazwę Nowego Jorku. - … jest tak brudne, że zaraz będzie tu tylko wielka, brudna kałuża.
Natasha podniosła powoli głowę, lustrując go uważnie wzrokiem. Znów to samo, zachowywał się ostatnio inaczej niż zwykle. Kiedyś uśmiechnąłby się, wspomniałby Rosję, zaczął cicho szeptać jej o mroźnej zimie.
- Coś się stało – mruknęła niepewnie. Nie było to na pewno pytanie, jej ton głosu wskazywał raczej na stwierdzenie. Bo coś stało się na pewno.
- Nie zawracaj sobie tym głowy – warknął cicho, odsuwając się od niej i znikając w głębi mieszkania.
Romanoff odwróciła się za nim, bezcelowo próbując złapać jego ramię. Naciągnęła odruchowo rękawy swetra, czując ziąb bijący od okna. Ogrzewanie znów nawalało. Uroki mieszkania w wynajętej od ponurego taksówkarza kawalerce w koszmarnych slumsach. A ponoć niektórzy mieszkają sobie w wysokich wieżowcach, co ranek obserwując sobie Manhattan.
- Myślałam, że... Że mówimy sobie wszystko. Szczególnie, jeśli jesteśmy w tarapatach – zauważyła. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, nie poznałby jej. Była zupełnie inna, jeśli nie była z Nim. - Norbert... Chodzi o mafię, prawda? Oni wiedzą?
Spojrzał na nią pogardliwym wzrokiem, jakby o dziwo liczył, że wcześniej domyśli się, o co mu chodzi. Zrobiła krok do przodu, próbując się do niego zbliżyć. Wyciągnął jedynie dłoń.
- Stój – warknął po rosyjsku. Poczuła, jak po ciele przebiegają jej dreszcze. Nie mówili do siebie po rosyjsku nawet na osobności. Używali amerykańskich imion, zachowywali się jak Amerykanie, rok temu obchodzili Amerykańskie, nie prawosławne Święta. Jeśli mówił po rosyjsku, to jakby ujawniał swoją prawdziwą naturę. - Powiedziałem ci, zostaw tę sprawę w spokoju.
- Wiedzą o mnie. - olśniło ją tak nagle, jak nagle wstał Norbert. Podszedł do niej, złapał ją za nadgarstek i spojrzał głęboko w oczy.
- To jest mafia, kurwa. Nie rozumiesz, że z nimi się nie zadziera? - wrzasnął.
Warga Natashy drgała nerwowo, jej spojrzenie błądziło po jego twarzy pełnej emocji. Westchnął, puszczając jej dłoń. - Złapali mnie. Szukali mojego brata, nie wierzyli, że zmarł, myśleli, że nawiał do Stanów. Znaleźli mnie i wpadłem. Okazało się, że on nadal wisiał im dwadzieścia tysięcy dolców. Ponoć o mało nie wpadli, służby wewnętrzne wiedzą o ich wizycie. Tyle wiem. Nie mówili nic ani o tobie, ani o twoim ojcu.
Wyjaśnijmy jedno. Rosyjska mafia zapuszczała się do Stanów tylko z dwóch powodów: rozrywka i kasa. Nic innego tutaj ich nie interesowało. Rzadko współpracowali z mafią amerykańską, stanowiącą wielką konkurencję na czarnym rynku.
Interesy załatwiali w kraju. Między innymi z takimi jak ojciec Natashy, obecnie siedzący zasłużenie za kratkami. Wszyscy wiemy, że organizacja, dla której działała do dwudziestego roku życia również Natasha, pragnęła nade wszystko powrotu genialnego komunizmu. Nie udało się. Ojciec wpadł, organizacja padła, mafia pożyczone im pieniądze straciła, a Natasha opamiętała się i zaczęła żyć w ukryciu, pod innym nazwiskiem, odcinając się od rosyjskich korzeni, podwójnego życia i przechwytywania informacji, które zaczęła jako siedemnastolatka.
Ukrywająca się agentka, córka zadłużonego więźnia, o którym mafia o mało co nie zapomniała to smaczny kąsek dla niektórych osób, prawda? Szczególnie, że Natalie Rushman nie do końca figurowała w dokumentach. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Idziesz do nich?! - spytała, widząc jak sięga po kurtkę.
- Mam inne wyjście?
Zapadła cisza. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie chciała dalej się ukrywać, choć nie było innego sposobu. Czekanie, aż wszystko ucichnie było jednak równie męczące. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi trzasnęły. A on wyszedł.
Zapomniała tego smaku wolności, kiedy wiatr wieje w twarz, targając włosy, a ona przeskakuje z dachu na dach, mając ostatni pistolet u boku i opatulona szalikiem podąża do swojego celu.
Nie było innego wyjścia, inaczej nie dałaby rady się przed nim ukryć. Norbert nie miał pojęcia tak naprawdę, co jeszcze potrafi. Prześlizgując między schodami przeciwpożarowymi, obserwowała uważnie męża. Przemierzał ulice dzielnicy slumsów pewnie i spokojnie, jakby szedł na spacer, a nie na spotkanie z pewną śmiercią. Na samą myśl o tym gotowało się w Natashy. Kiedy się zatrzymał, poczuła jak bardzo może bić jej serce. Wszedł do wąskiej kamienicy na rogu, która odstraszała paskudnymi napisami na ścianach. Spojrzała na dach budynku – jest wyjście. Będzie musiała tylko dostać się na drugą stronę ulicy.
Obdrapane ściany korytarza, sypiący się z każdym bezszelestnym krokiem Romanoff tynk. Wszystko wyglądało tak, jakby budynek nadawał się tylko i wyłącznie do wyburzenia. Gdzieś obok przemknął wielki karaluch, szeleszcząc odnóżami. Z oddali dochodziły głosy. Wśród nich poznała Jego głos. Zawahała się, wątpiąc, że uda się jej wejść tam i tak po prostu zabić z marszu mafiosów. Było ich trzech na jednego. Drzwi były uchylone, przepuszczając do pomieszczenia nieco światła. Ciemność jeszcze bardziej utrudniała jej ocenienie sytuacji. Serce waliło jej tak mocno, że aż bała się, że ją usłyszą.
Wzięła głęboki oddech, opierając się o ścianę i starając się nasłuchiwać. To był błąd. Kawałek muru posypał się z niemałym hukiem.
Zacisnęła zęby, odruchowo wyjmując pistolet. Zrobiła dobrze, bo jeden z mafiosów warknął po rosyjsku:
- Idź przywitaj gościa.
Zza rogu wyłonił się cholernie wielki i niezbyt przyjemnie wyglądający łysy gość. Nie z takimi przyszło i przyjdzie Natashy się bawić, więc niewiele myśląc, oszczędzając nabój, wykorzystała element zaskoczenia (nieczęsto dziewczyny odwiedzają mafiosów z innego kontynentu) i wskoczyła na barki mężczyźnie, zręcznie owijając się nogami wokół jego głowy i powalając unieszkodliwionego delikwenta. Zwalił się z hukiem, podczas gdy było już za późno na ucieczkę. Wypadła na drugą stronę korytarza i poczuła, jak drugi z nich wytrąca jej z dłoni pistolet, odpychając pod ścianę z siłą, którą pozazdrościłby mu niejeden zapaśnik. Jęknęła z bólu, zataczając się, żeby uniknąć kolejnej porcji sypiącego się ze ścian gruzu. Gdyby nie szybki kopniak w krocze, prawdopodobnie marny byłby jej los.
Kiedy drugiemu osiłkowi wymierzyła cios w kark, oszałamiając go na wystarczająco długo, zdawało się, że przerażona Natasha zniknęła. Kto zna Romanoff na tyle dobrze, mógłby pokusić się o stwierdzenie, że tak właśnie zaczynała rodzić się Czarna Wdowa. Lęk i ból zostaną zastąpione przez bezwzględność i profesjonalizm.
Wpadła do pokoju. Tutaj na profesjonalne wejście nie było co liczyć. Zapomniała chyba, jak ją uczono. Nigdy nie stawaj tyłem do drzwi. To właśnie one trzasnęły równie nagle, co odezwał się przerażony głos Norberta.
- Natasha...
- A jednak – rzucił z nieprzyzwoitym zadowoleniem drugi osobnik w tym pokoju. Ciemność pochłonęła bez reszty cały pokój. - Słodka, stój spokojnie, mam cię na celowniku. W przeciwieństwie do ciebie, ja już troszkę siedzę w tych ciemnościach – zaśmiał się cicho. Nic tak nie denerwowało, jak śmiech kogoś, kto w każdej chwili mógł cię zabić. - A zresztą... Co mi tam!
Nie zdążyła nawet wrzasnąć, odwrócić się, spróbować uciec. Zanim usłyszała strzał, wylądowała na podłodze odepchnięta, słysząc jak ktoś upada.
- Norbe... - zaczęła niepewnie błagalnym tonem. Coś jej przeszkodziło. A raczej ktoś.
- Ty mała dziwko! - usłyszała przeraźliwy głos przed sobą. Ręka powędrowała jej natychmiast do biodra i dało się słyszeć tylko nieprzyjemne stęknięcie, zanim wielkie cielsko upadło przed nią, pchnięte nożem.
- Norbert, skarbie, Norbert... - zaczęła błądzić dłońmi po podłodze desperacko, mrucząc nieustannie jego imię. Nie usłyszała odpowiedzi, nawet kiedy potknęła się w końcu o niego w dławiącej ciemności...
- Wstań...
***
Śmiech w tle beznadziejnej komedii, puszczonej na jednym z kanałów kablówki. To on wyrwał ją z głębokich rozmyślań i wspomnień. Nienawidziła wspomnień. To one zabijały w niej to, co w wykreowała przez ten czas. Czarna Wdowa, która straciła męża. Czarna Wdowa, która przyrzekła sobie, że będzie się mścić, każdej nocy, na tych, którzy są identyczni jak zabójcy jej ukochanego. Czarna Wdowa, która wreszcie odnalazła swoje przeznaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz