1.04.2012

Just a kid from Brooklyn...


K A P I T A N   A M E R Y K A

>> STEVE ROGERS | NOWOJORCZYK | LAT 23 (w rzeczywistości 1oo) |KAWALER | CZŁONEK AVENGERS | SUPER-ŻOŁNIERZ <<


Nazywają mnie Kapitanem. Dokładniej Kapitanem Ameryką. Obecnie mieszkam na Manhattanie, ale to od nie dawna i… Nie, inaczej. Zacznijmy od początku. 
Mam na imię Steve, nazwisko otrzymałem naturalnie po swoim ojcu, brzmi ono Rogers. Urodziłem się 15. lutego 1920 roku na Brooklynie w Nowym Jorku. Dawno temu, jak widać. Moja matka była pielęgniarką wojskową, natomiast ojciec  - żołnierzem. Nie miałem łatwego życia. Gdy byłem nastoletnim chłopakiem, rodzice zginęli z rąk III Rzeszy na froncie. Dorastałem sam, wymykając się z domów dziecka i tułając po ulicach wielkiego miasta. Gdy osiągnąłem pełnoletniość, postanowiłem wstąpić do armii. Nie chciałem jedynie pomścić rodziców – chciałem powstrzymać tych, którzy napadają na niewinnych, którzy niszczą świat terrorem. Pragnąłem też, by ojciec patrząc na mnie z góry, mógł być ze mnie dumny. Niestety, wiele moich prób wstąpienia do drużyny obrony narodu spełzło na niczym. Próbowałem się dostać wiele razy, zmieniałem tożsamość kilkakrotnie. Ze względu na moje możliwości fizyczne i wygląd  zawsze mi odmawiano. A potem zdarzył się cud. Pewnego raz dr Abraham Erskine postanowił dać mi szansę. Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy, choć wiedziałem, że moje życie odtąd na zawsze się zmieni. Wcielono mnie do oddziału płk. Phillips’a, który to stawiał wysoką poprzeczkę dla swoich podwładnych. Trenowałem pod okiem jego i pięknej brytyjskiej agentki, Peggy Carter. Przybywszy na miejsce, miałem okazję podsłuchać rozmowy między Phillips’em, a Erskine’m. Pułkownik pytał doktora, z jakiej racji się tutaj znalazłem, ja – słabeusz wśród najlepszych rekrutów. Abraham odparł, że jestem najodważniejszy i mam szlachetne serce. Mówił, że ktoś, kto całe życie był najsłabszy i poniżany, będzie najlepszym obrońcą uciśnionych. W obozie treningowym przeszedłem naprawdę wiele. Ktoś może pomyśleć, że się chwalę czy coś w tym stylu, ale faktem jest, że odznaczyłem się sprytem spośród umięśnionych kompanów. Podczas intensywnego treningu, Philips podstępnie podrzucił nam fałszywy granat. Bez zastanowienia, zamiast uciec w popłochu jak reszta, rzuciłem się na granat, by obronić przed wybuchem pozostałych żołnierzy. Innym razem mieliśmy zdjąć chorągiew z wielkiego słupa. Kompani próbowali się wdrapać, podskakiwać, wspinać – nie udawało im się to. Ja znalazłem na to sposób. Sług  był przymocowany do ziemi za pomocą dwóch śrub. Wystarczyło, że je odkręciłem, a maszt runął na ziemię. Bez problemu podniosłem z ziemi chorągiew, po raz drugi odznaczając się w oczach pułkownika. W przeciągu kilku następnych dni doceniono moją mądrość i miałem dostąpić wyjątkowego zaszczytu – podania mi serum super-żołnierza. Wierzyłem, że zostając niezwykle silnym człowiekiem, uda mi się pokonać wroga. Poddano mnie badaniom, aż w końcu doszło do eksperymentu. Udało się, choć nie było łatwo. Sekundę po tym, jak pozyskałem siłę i wytrzymałość, doktor Erskine został postrzelony. 


Zostałem więc sam, nie znając do końca swoich możliwości. W związku z tym postanowiono mnie ukazać jako symbol walczącej Ameryki. Wiązało się to z ciągłym występowaniem przeze mnie w teatrach, na plakatach, w filmach. Miałem dość tego badziewia, ograniczenia mnie do roli maskotki armii. Kompletnie nie mogłem się wykazać. Moja złość przez bierność w działaniach osiągnęła apogeum wtedy, gdy mój przyjaciel wraz z oddziałem zostali pojmani przez zdrajcę III Rzeszy, despotycznego Red Skulla. Wbrew rozkazom wyruszyłem na pomoc potrzebującym. Moja samotna akcja zakończyła się zwycięstwem z naszej strony. Udało mi się uwolnić więźniów oraz stoczyć pojedynek z Red Skulem. Paskuda uciekł. Przez kolejne miesiąc przestałem pozwalać robić z siebie maskotkę, stałem się prawdziwym super-bohaterem, największym żołnierzem armii Stanów Zjednoczonych. Wtedy wreszcie doceniono moje możliwości. Postanowiono powierzyć mi i mojemu najlepszemu przyjacielowi, Bucky’emu akcję pojmania sojuszników Red Skulla. Niestety, nie udało mi się przechwycić pociągu, który transportował broń i swojego zaufanego naukowca. Misja zakończyła się klęską – James zginął. Udało nam się jednak znaleźć bazę nazisty, z której w ostatniej chwili uciekł. Skubaniec widać lubi bawić się w kotka i myszkę. Nie udało mu się wymknąć – żołnierze mojego oddziału wraz z Peggy zajęli jego bazę, a ja odbyłem małą podróż z Red Skulem jego odrzutowcem. Posiadając Cosmic Cube, tajemniczy przedmiot o niewyobrażalnej sile, która zasilała jego broń masowego rażenia, chciał zaatakować Nowy Jork. Stoczyłem z nim tak zaciętą walkę, że sam pamiętam tylko moment jego śmierci, zniknięcie źródła mocy gdzieś nad Oceanem i próbę przejęcia władzy nad rozpędzonym samolotem. 
Rozbiłem się w wodach Oceanu Arktycznego. Mój przyspieszony metabolizm i cholernie niska temperatura wprowadziły mnie w stan hibernacji. Świat o mnie zapomniał, mi przepadła randka z Peggy. Przespałem ponad 80 lat. Nie macie pojęcia, jakie to uczucie obudzić się w następnym stuleciu. Odnalazł mnie Fury, agent S.H.I.E.L.D. Zaopiekowano się mną, dostałem mieszkanie w jednej z kamienic na obrzeżach Manhattanu, wcielony do specjalnej grupy superbohaterów – Avengers. Obecnie próbuję nieudolnie ogarnąć całą technologię, jednocześnie nie wierząc, jak bardzo świat się zmienił, stając ponownie na skraju przepaści.



Cóż, wcześniej nie byłem dosyć atrakcyjnym chłopakiem. Chuderlawy, niski, o słabej kondycji - nikt nie chciał przyjąć takiego kandydata do armii. Serum dodało mi niesamowitą moc, której skutkiem była "drobna" zmiana wyglądu. Obecnie mam prawie metr dziewięćdziesiąt, przybyło mi masy, wyglądam na kogoś, kto regularnie ćwiczy po parę godzin na siłowni. Nie zmieniły się jedynie niebieskie oczy i jasne włosy.
Tak, oczywiście jestem dumny ze swojego sześciopaku i tak dalej. Ale nadal w pamięci mam słowa Erskine'a: "Wybrałem cię, bo masz dobre serce". To zobowiązuje.

Moje życie wpłynęło na mój charakter w dosyć dużym stopniu. Jak już wspomniałem, wybrano mnie na super-żołnierza nie ze względu na siłę, ale szlachetność i odwagę, która od zawsze mnie cechowała. Niestety, jestem uparty i sam przyznam się bez bicia, że czasem mój honor i ambicje nie pozwalają słuchać rad innych,  tym bardziej moich dowódców. Podobno jestem dobrym strategiem, a kiedy jest się na wojnie (którą de facto toczymy codziennie) ta umiejętność jest przydatna.



Jako Kapitan Ameryka, bohater i symbol walczących Stanów, posiadam prawie ponadludzką wytrzymałość, kondycję i siłę. Skutkiem ubocznym serum jest przyspieszony metabolizm - mój organizm szybciej się przystosowuje, nie działają na mnie użytki ani środki odurzające. To także w pewnym stopniu spowalnia proces starzenia się. Moim znakiem jest tarcza z Vibranium, niesamowicie rzadkiego metalu, niezniszczalnego. Mogę się pochwalić nieskromnie, że rzucam nią perfekcyjnie.
Rodzi się jednak pytanie: czy te umiejętności wystarczą, bym odnalazł się w zupełnie obcym dla mnie świecie?
_________________________________________
|| Od Autora: Witam serdecznie. Od razu mówię: tak, zdaję sobie sprawę, że dla niektórych Kapitan nie jest ikoną, a wręcz przeciwnie, więc prawdopodobnie tym lepsza będzie zabawa. Postarałem się oddać jak najlepiej postaci Capsa, wzorując się głównie na filmie. Życzę i Wam i sobie miłej zabawy, to tyle. ||

58 komentarzy:

  1. A dla mnie Kapitan ikoną jest i to jeszcze jaką, ot co. Ulubiona postać z Marvela zaraz po Starku. Obecnie cieszę oko nieziemską tapetą na pulpicie z motywem z jego komiksu. Ale do rzeczy: chętnie, a nawet bardzo chętnie poprowadziłabym z Tobą jakiś wątek. Zabierałam się za to już na onetowskiej odsłonie bloga, ale jakoś niestety na zapędach się skończyło. Teraz nie odpuszczę :)
    I zacznę oczywiście, jeśli tylko wyrazisz taką chęć i odrobinę pomożesz przy ustaleniu chociaż części z okoliczności ich ewentualnego spotkania.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam, kapitanie. Kontynuujemy wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak ogarnę Kartę, myślimy nad wątkiem :P]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wyrażasz chęć na wątek? Chętnie coś wymyślę, to nie problem :P]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jestem pewna, że Twoja, pamiętam to dokładnie :)]

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdążyła zauważyć na piasku cień za swoimi plecami, jednak ułamek sekundy potem poczuła, jak grunt osuwa się jej spod nóg. Dobrze, że woda przy brzegu nie była głęboka. I tak w pierwszej chwili Jessicę ogarnęła panika. Nigdy nie należała do mistrzyń pływania. Na swoim koncie miała jedynie jedno niedoszłe utonięcie (od tego czasu nieufnie patrzyła na rzekę Hudson). Machinalnie podniosła się na nogi. Błysk w jej oczach nie wróżył nic dobrego. Weszła nieco głębiej do wody i jedną ręką szczodrze ochlapała Steve'a. Czuła się jak licealistka, ale po raz pierwszy nie widziała w tym nic złego.
    Powrót na plażę okazał się jeszcze mniej przyjemny niż to przewidywała. Krople wody na skórze wyparowały szybko pod wpływem bliskości ogniska. Znacznie gorzej sprawa przedstawiała się z mokrymi włosami. Chociaż kilka razy mocno je wyrznęła, co kilka sekund okrągła kropla ściekała w dół po kręgosłupie albo ramionach, wywołując gęsią skórkę. Dopiero ciepły sweter sprawił, że przestała drzeć i gorączkowo rozcierać ręce.
    - Jeszcze pytasz? Od rana nic nie jadłam. - Jessica wyciągnęła dłonie w kierunku ognia. Może nieelegancko było przyznać się do głodu, ale jakoś zupełnie się tym nie przejęła. Niechętnie wstała, żeby pomóc w przygotowaniach.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uznała, że jeden raz rzeczywiście może ustąpić i pozwolić, by on zajął się wszystkim. Gdyby chodziło o zupełnie zwykły wieczór, kiedy znajdują się w zupełnie zwykłym miejscu, a następnego dnia mają kontynuować misję, nie zdołałby jej przekonać. Jessica już dawno wzięła sobie do serca słowa, że dla Steve'a każdy jest gospodarzem dwudziestego pierwszego wieku. Jednak teraz miała wrażenie, że cofnęli się w czasie o prawie sto lat. Co prawda kilka szczegółów dobitnie przeczyło tej teorii, ale nie zwracała na nie uwagi. Zresztą grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, gdy mężczyzna nie przypomina o równouprawnieniu i nie domaga się pomocy.
    - Nie ma sprawy - powiedziała, uśmiechając się łagodnie. - Możemy po prostu razem pomilczeć.
    Prawdę mówiąc, ona sama też nie wiedziała, co powiedzieć. Nigdy nie przepadała za filmami, które wtajemniczałby w sztukę konwersacji przy świetle gwiazd, gdy ma się wrażenie, że cały świat kończy się i zaczyna na osobie, która leży obok.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hm... może spotkają się w jakiś niebezpiecznych okolicznościach? Np. okaże się, że pewne miejsce (park, jakieś biuro, uczelnie... cokolwiek) zaatakuje dziwna grupa uzbrojonych ludzi o zamaskowanych twarzach, którzy zaczną rozstawiać innych po kątach. Jehonala może np. być zakładniczką, a twój negocjatorem czy coś takiego :D]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ależ oczywiście, że odpowiada. Postaram się coś wymyślić. Gdyby coś było nie tak - od razu krzycz ;)]

    Przez wiele miesięcy, w czasie których pełniła opiekę nad wszelkimi sprawami Starka, nic nie wskazywało na jakiekolwiek kłopoty (prócz tych, które były tak nieodłączne i pewne, jak każdorazowy wschód słońca). Tymczasem kiedy nieuchronnie zbliżał się definitywny koniec jej współpracy z czymś, co niemal od zawsze stanowiło swego rodzaju codzienność, komplikacje wyrastały jak grzyby po deszczu i Pepper nie miała czasu nawet na spokojne wypicie kawy. Ciągłe telefony i faksy... wezwania do spraw, o których nie miała nawet pojęcia.
    Podobnie było i tym razem. Nagłe wezwanie do Stark Tower poważnie wytrąciło ją z równowagi. Na tyle, że kiedy kroczyła korytarzami ze stertą najróżniejszych sprawozdań w dłoniach, niemal całkowicie straciła kontakt z rzeczywistością.
    W pewnym momencie nie wytrzymała i korzystając z okazji, przysiadła pospiesznie na jednym z krzesełek równo ustawionych pod przeciwległą ścianą i odrzucając papiery obok siebie, ukryła zmęczoną twarz w dłoniach.
    - Choler jasna, Pepper musisz wziąć się w garść - mruknęła niewyraźnie sama do siebie. Marna to motywacja, ale zawsze lepsza taka, niż żadna.

    OdpowiedzUsuń
  10. Obudził ją ostry zapach czegoś bardzo znajomego. To utorowało drogę pozostałym bodźcom. Poczuła słońce na twarzy, piasek pod palcami. Chłodna bryza wiała od morza. A zapach kawy wwiercał się jej w nos coraz mocniej. Ostrożnie rozchyliła powieki. Zawsze budziła się powoli. Musiały minąć trzy minuty nim całkowicie otworzyła oczy. Wtedy otaczająca ją rzeczywistość złożyła się w jedno drogą skojarzeń. Tylko jedna osoba, jaką znała Jess, była w stanie pić tak mocną kawę. Przypuszczenia potwierdziły się, gdy zauważyła Steve'a tuż obok niej. To jego ciepło czuła całą noc.
    Wygrzebała się spod koca (którego tam nie było, gdy zasypiała) i przeciągnęła się jak kotka. Odruchowo przejechała dłonią po włosach. Nie potrzebowała lusterka, żeby wiedzieć, jak źle wyglądają. Zaczęły skręcać się w dziwaczne loki, jak zawsze, gdy zaśnie z mokrymi włosami. Nie mówiąc już o tym, co dzieje się z nimi pod wpływem wilgoci.
    - Dzień dobry, przepraszam, jeśli przeze mnie zdrętwiała ci w nocy ręka albo inna część ciała. Szczerze mówiąc to nie wiem, co to było... Ale w dotyku jak ludzka tkanka.
    Jessica podniosła się, otrzepała nogi z piasku i podeszła do samochodu, żeby przejrzeć się w lusterku.
    - Na wszystkie świętości, jak ja wyglądam... - jęknęła, bezskutecznie próbując ułożyć jakoś włosy. Niewiele mogła w ten sposób zrobić. Słona woda zadziałała lepiej niż najtrwalszy lakier znany ludzkości.
    - Cudownie, po prostu cudownie... A ty pewnie jeszcze nie jadłeś, co?

    OdpowiedzUsuń
  11. Zacisnęła wargi tak mocno, że zmieniły się w wąską kreskę na jej twarzy. Nawet bez tego, już po samych oczach, dało się zauważyć, że intensywnie rozważała, który moment będzie najlepszy na przedłożenie Steve'owi paru spraw. Bo wiedziała, że zrobi to na pewno. W dodatku takim tonem, że w zasadzie wyjdzie jej awantura. Trudno, czasem najwyraźniej potrzeba.
    Niechętnie wsiadała do samochodu. Jazda już jej się przejadła. Wolałaby pójść do tej restauracji na piechotę. Nawet, jeśli droga miałaby trwać trzy godziny.
    Jedyna pociecha w tym, że wśród klientów restauracji o tak wczesnej porze, nie rzucała się jakoś specjalnie w oczy. Takie przynajmniej miała wrażenie, chociaż zauważyła, jak kilka osób zawiesiło na niej spojrzenie. Zresztą może to nie na niej, a na jej towarzyszu, co było znacznie bardziej prawdopodobne.
    - Dla mnie naleśniki z dżemem truskawkowym - powiedziała, prawie nie patrząc w menu. Nie miała ochoty na naleśniki. Właściwie to nie czuła żadnego głodu. Jakkolwiek nazywało się to uczucie, które dobijało się do jej serca i umysłu, nie zamierzała pozwolić, żeby zgnębiło ją bez reszty.
    - Jak duże stężenie kofeiny jest w stanie znieść twoje serce bez pogubienia rytmu? - zapytała, gdy kelnerka odeszła, głośno stukając obcasami.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Może być, chociaż to Jehonala miała być zakładniczką, a nie jakaś tam Blondynka xD Ale spoko może jakoś to się pociągnie]

    Jehonala właśnie sączyła szejka ze słomką i przeglądała National Geographic, kiedy zauważyła go przy stoliku. Od razu jej oczy zarejestrowały dobrze zbudowaną sylwetkę i siłę bijącą z oblicza nieznajomego. U większości ludzi podobnych cech nie widywało się na porządku dziennym, toteż od razu wywnioskowała, że jest on kimś nadzwyczajnym. Już przyzwyczaiła się do faktu, że społeczeństwo ziemskie dzieli się na ludzi i tych drugich, czyli mutantów. Zaakceptowała też w swojej świadomości, że bez względu na to, czy ma się do czynienia z ziemianami czy też Kirianami, ludzie zawsze dzielą się na małe grupki i toczą ze sobą boje.
    Drgnęła, kiedy monotonie lokalu przeszył donośny strzał. Ktoś krzyknął, ktoś zapłakał. Jehonala obejrzała się przez ramię i od razu zauważyła, że na plaży dzieje się coś dziwnego. Powstało nie małe zamieszanie i ludzie szybko wpadli w panikę, pragnąc, jak najszybciej opuścić niebezpieczną plażę. Wyglądali naprawdę dziwnie, kiedy masowo biegli po piasku i łapali się za głowy w obawie, że ktoś postrzeli ich w czaszkę.
    - Wyjdzie stąd - zagrzmiał surowo właściciel baru, któremu nagle zaczęło się bardzo śpieszyć do zamknięta swojego lokalu.
    Jehonala z ociąganiem wstała od stolika i ruszyła na zewnątrz, gdzie ludzkie krzyki niosły się echem ku niebu. Z jednej strony wszyscy byli przerażeni z drugiej zaś byli przyzwyczajeni do podobnych akcji w świecie mutantów.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Przypominam o sobie na wszelki wypadek.]

    OdpowiedzUsuń
  14. W głowie panny Potts kłębiło się stanowczo zbyt wiele przeróżnych i nader chaotycznych myśli, by w spokoju mogła skupić się na czymkolwiek innym. Niemałym trudem okazało się również zwracanie uwagi na dane czynniki zewnętrzne, co skutkowało - krótko mówiąc - trudnym do określenia otępieniem, w które ni stąd ni zowąd popadła. Nie trudno więc zrozumieć, dlaczego słowa ów mężczyzny dotarły do niej z krótkim opóźnieniem.
    Pepper odruchowo wyprostowała się i omiotła przepraszającym spojrzeniem nieznajomego rozmówcę.
    - Tak, tak - odparła machnalnie i odrobinę zbyt szybko, co skutkowało problemem z zaczerpnięciem głębszego tchu. Przywołany pospiesznie uśmiech, opuścił jej twarz w tak samo nieuchronny sposób, w jaki się na niej pojawił, a ona sama zapragnęła nagle zniknąć. - Chociaż nie - zreflektowała - nic nie jest w porzadku.
    Spojrzała na niego i odruchowo przygryzła dolną wargę.

    [Wszystko idzie w jak najlepszym kierunku, spokojnie ;)]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Nie rozumiem czemu jeszcze nie mamy wątku :3]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Zgodnie z tym, co sama sobie ot tak, wymyśliłam i prędko chciałabym wcielić w życie to ustalenie powiązań między moją wiedźmą a resztą Avengers... tak więc, proponuję wątek. W komiksie relacje Wanda-Steve (o, nazwałam postać Kapitana po imieniu - to aż dziwne) były poniekąd tak pokręcone, że doszło pomiędzy nimi do romansu. Który właściwie był efektem złudzenia sennego. Zazwyczaj tego nie ogarniałam, więc proponuję zacząć od zera ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Witam, chyba nie mieliśmy okazji jeszcze pisać ze sobą :) Czy jest w takim razie ochota na wątek z Twojej strony?]

    OdpowiedzUsuń
  18. Na początku więcej uwagi poświęcała ludziom w restauracji niż słowom Steve'a. Chyba była równie rozkojarzona, co on. Ale to dlatego, że jej mózg domagał się szybkiego dostarczenia cukrów prostych, by wreszcie móc normalnie funkcjonować. Jessica oparła głowę na dłoni, odwracając się w stronę stolika, gdzie siedziały dwie, bliźniaczo podobne siostry. Udało się jej nawet usłyszeć kawałek rozmowy, jaką prowadziły między sobą. Nie było to trudne, ponieważ z każdą chwilą ich głosy były coraz bardziej ożywione. Jedna z nich uparcie twierdziła, że dwa stoliki dalej siedzi znany aktor. A jeśli nie aktor, to ktoś znany, bo kojarzy jego twarz z telewizji. Natomiast druga z kobiet co chwila uspokajała siostrę i odwoływała się do jej zdrowego rozsądku.
    Jessica uśmiechnęła się pod nosem i przeniosła uwagę na swojego "aktora". Trafiła dokładnie w moment, gdy zaczął mówić. Już w pierwszych jego słowach było coś, co zaalarmowało Jones. Jak się okazało chwilę potem - słusznie, co zresztą potwierdziły ciarki na plecach.
    - Steve - zaczęła, cofając prawą rękę - niezależnie od wszystkiego, co czuję... względem ciebie, ja jestem zaręczona. - Nachyliła się nad stołem, żeby odgarnąć z twarzy mężczyzny kosmyk włosów. Umyślnie przedłużyła ten gest, przesuwając opuszkami palców w dół, aż do linii szczęki.
    Dobrze, że byli tutaj, na Florydzie. W Nowym Jorku świadomość pierścionka, który przyjęła razem z oświadczynami, ciążyłaby jej jeszcze bardziej. Nawet tysiące kilometrów od Cage czuła, jak żołądek zawiązuje się w supeł. Ledwo wmusiła w siebie kilka kęsów. Chciała być w porządku wobec Luke'a. Nawet, jeśli on od samego początku grał nieczysto. Nie była w stanie wybaczyć mu romansu z Shulkie. Jednak jakaś część Jessiki nie była do końca przekonana do zasady "oko za oko".
    Prawdopodobnie właśnie dlatego jedyną od biedy konkretną odpowiedzią, jaką dała Steve'owi był czuły pocałunek zaraz po wyjściu z restauracji.
    ***
    Trzy dni, którym towarzyszył szum morza, miękki piasek pod stopami i brak wchodzących na głowę natrętów, Jess zaliczyła do najlepszych dni ostatniej dekady. Jedyną niedogodnością, przez którą nie mogła naprawdę dobrze spać, było to poczucie, że nie jest w porządku wobec Cage'a. Jak na złość narastało ono w miarę upływu czasu. Dlatego, sama dziwiąc się sobie, że w ogóle to robi, pod wieczór trzeciego dnia poprosiła Steve'a, żeby wrócili już do Nowego Jorku.

    OdpowiedzUsuń
  19. Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  20. [25.media.tumblr.com/tumblr_m55at86pRK1rwvlopo1_500.gif po prostu DAT ASS! a karta zgrabna i nawet pokusiłabym się o słowo `autentyczna`. udało Ci się uchwycić postać Kapitana tak dobrze, że mi - człekowi od miernej, podrzędnej postaci - twarz zielenieje z zazdrości! xd brawa, ponieważ całkiem spostrzegawczym trzeba być, aby pojąć koncepcję fikcyjnej postaci.
    poza tym... czy taki nędzny Blake mógłby kiedyś Steve'a poznać?]

    OdpowiedzUsuń
  21. - Szczęśliwego Nowego Jorku - powiedziała Jessica Jones chyba już tylko sama do siebie. Wiedziała dobrze, że nawet, gdyby się odwróciła, Steve'a by tam nie było. Z premedytacją szła do drzwi powoli i tak długo, żeby on odjechał. Słyszała, jak samochód znika dwie ulice dalej. Oczywiście mógł to być jakiś inny samochód, prowadzony przez kogokolwiek, jednak Jess mocno wierzyła, że słyszy ten właściwy. I to właśnie pod jego adres posłała swoje słowa i delikatny uśmiech, który znikł w momencie, gdy przekroczyła próg domu. Już wiedziała, że w najbliższych dniach Nowy Jork wcale nie będzie dla niej szczęśliwy.
    Zaczęło się nad ranem, więc przynajmniej mogła jedną noc spędzić spokojnie. Potem musiało minąć sporo czasu, nim dane byłoby jej zasnąć bez problemów. Widok Marii Hill czekającej pod drzwiami sypiali nie jest czymś, co zwiastowałoby dobry dzień. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami Jessica zebrała cały szereg nagan. I nie do końca wiedziała za co. Fury znalazł bardzo dużo słów na wyrażenie "olanie szefa" oraz "nakłanianie do zła żołnierza idealnego". Ale to jeszcze dało się znieść.
    Gorzej poszło jej zniesienie zerwania zaręczyn. Jasne, wreszcie była wolna od Luke'a, który doprowadzał ją do szaleństwa. Jasne, po stokroć bardziej kochała innego mężczyznę. Problem w tym, że Steve był daleko stąd i dla dobra ich obojga nie powinna dzwonić. Strasznie nie lubiła tych pluskiew i podsłuchów. Jednak drobinki szafiru z pierścionka wciąż trzymały się jej włosów, choć umyła głowę już trzy razy.
    Dochodziła północ. Jessica znów wyjęła spomiędzy mokrych włosów okruch szafiru. Spojrzała na wyświetlacz komórki, która leżała na jej kolanach. Co jakiś czas ekran gasł, więc dotykiem ożywiała go na nowo, patrząc na numer komórki Steve'a. U niego jest tam teraz trzecia w nocy... Ale może nie śpi. Pewnie robi coś ważnego i nie powinna mu przeszkadzać. Nie powinna dzwonić, a jednak trzymała słuchawkę przy uchu i w napięciu czekała na znajomy głos po drugiej stronie. Serce kołatało jej głośno jak nigdy przedtem.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Ten pierwszy gif zdecydowanie jest moim ulubionym xP A jeżeli byłbyś w stanie zaproponować mi powiązanie lub nie, ale mimo to pokazać chęć na wątek, to postaram się sprostać zadaniu napisania takowego. Potrzebuję się w sumie tylko wczuć - mam nadzieję, że się na tyle zaaklimatyzuję, by nie mieć już później problemów z początkami wątków. // Domino]

    OdpowiedzUsuń
  23. [Widać po zdjęciach :P ale wiesz, nic straconego, Jeho w każdej chwili może stać się zakładnikiem, to kwestia wyobraźni i odpowiedniego pokierowania wątkiem:P]

    - Sądzę, że w obecnej sytuacji nie ma pan potrzeby przepraszać - rzekła rzeczowym tonem, ale na jej wargach błądził uśmiech, świadczący o pokojowym nastawieniu. Szła za nim zupełnie tego nie świadoma, przyglądając sie masakrze, jaka ma miejsce na plaży. Krzyki obijały się echem w jej uszach. Krzyknęła z przerażenia, kiedy jednej z plażowiczek podarowano kulkę w tył czaszki. Jej rozwarte, puste oczy zawisły na chwile w powietrzu nim ciało bezwolnie osunęło się na ziemie - Co się tu dzieje? Boże czy wszyscy tutaj zginą? - ktoś uczepił się jej ramienia. Był to mały chłopiec, który najwyraźniej zapodział gdzieś matkę - Boże, tylko nie to - jęknęła i wzięła go za rękę, zaczynając biec coraz szybciej. Nagle ktoś zaatakował ją od tyłu.

    OdpowiedzUsuń
  24. Stała przez ponad dziesięć minut, wpatrując się w jedną kartkę papieru, na której jej kciuk zostawił już widoczny ślad. Wydrukowane i obrobione starannie słowa zaproszenia głosiły, że na uroczysty bankiet z okazji sukcesywnej misji pokojowej Rhodey zaprasza ją z osobą towarzyszącą. Z tego co wiedziała, Tony Stark i Pepper również otrzymali zaproszenia, lecz nie dbała tak naprawdę, czy oboje się tam wybierają - razem czy osobno. Była pewna jednej rzeczy: zdecydowanie nie może zjawić się jako osoba towarzysząca Tony'ego. Raz, że nie wypadało, skoro osobne zaproszenia zostały wysłane do nich. Dwa, że to wzbudziłoby mocne podejrzenia. Dlatego potrzebowała kogoś, kto wybierze się z nią.
    Po piętnastominutowym analizowaniu listy kontaktów i rozmyślaniu, czy nie da się ściągnąć Clinta z misji w Chinach oraz zastanawianiu się, czy Thor w końcu nauczy się obycia wśród wielkich światowych szych, westchnęła głęboko i z nadzieją, że odebranie telefonu nie sprawi mu większego kłopotu, wykręciła numer do Kapitana Ameryki, jej ostatniej deski ratunku.
    Trzy krótkie sygnały. Odebrał.

    OdpowiedzUsuń
  25. - Siemasz, kapitanie - odparła dziwnie luzackim tonem, przyciskając telefon standardowo do ramienia, żeby jakoś utrzymać go przy uchu. Standardowa poza kobiety zapracowanej, której ręce akurat teraz spełniały potrzebę odszukania jakiejś sukienki, w której dawno się nie pokazywała, albo co lepsze - w ogóle się nie wpakowywała. W końcu znalazła taką, jaka pozwoliłaby jej wejść do sali z nadzieją na usłyszenie małych "ochów i achów". Jednak zanim to się stało, była zmuszona znaleźć język w gębie, bo tak naprawdę przez moment nawet zaczęła się krępować. Wzięła się jednak w garść, wzdychając delikatnie. - Ja mam sprawę, a Ty wolny wieczór. A raczej liczę na to, że masz wolny wieczór. Spokojnie, nie zapraszam cię na żadną randkę, Capsie - odparła, zapewniając go już od razu. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Rhodey organizuje bankiet, nie mam z kim się pokazać. To w twoim stylu, nie trzeba tańczyć. Wystarczy pokazać maniery i ładnie wyglądać. Ty odpowiadasz za to pierwsze, ja za to drugie, hm?

    OdpowiedzUsuń
  26. [W ramach resuscytacji bloga dopominam się o wątek :)]

    OdpowiedzUsuń
  27. Na twarzy Natashy pojawił się dosyć dziwny, może nawet podejrzany uśmiech. Dziwny, bo był raczej grymasem niż wyszczerzeniem zębów z radości i raczej przypominał to, co miał na twarzy Joker z pierwszego Batmana, tego przed wersją Nolana. Podejrzany, bo takie grymasy rzadko goszczą na twarzy Czarnej Wdowy, szczególnie, że wyglądała teraz komicznie. O ile telefon przy ramieniu jej nie przeszkadzał, to pospadały jej chyba wszystkie możliwe sukienki jakie wzięła do ręki i trzymając nogą zwalający się wazon, musiała podnieść je wszystkie. W zwolnionym tempie z pewnością ktoś miałby z niej niezły ubaw. Dobrze, że zasunęła żaluzje, bo inaczej potencjalny podglądacz (nie czarujmy się, psycholi jest masa w Nowym Jorku) mógłby się nacieszyć aż za dość.
    - Dziś wieczór - odparła dopiero parę sekund później. - O osiemnastej, podejdź pod mój apartament, pojedziemy moim wozem. A raczej służbowym, ten jest umyty. Aha! Tylko bez stroju, Kapitanie - dodała żartobliwie. - I dzięki - dodała, już na wstępie wyrażając swoją wdzięczność. - Pasuje godzina?

    OdpowiedzUsuń
  28. [As you wish :)]

    Istniały takie dni, w czasie których miała szczerą ochotę powiedzieć: "Świecie, jesteś coś za bardzo pokręcony, trzeba cię unormalnić". Wobec czego kiedy rano poczuła nagłą chęć na pączki (nie amerykańskie donuty, tylko stare, dobre, europejskie pączki) nie zadzwoniła do swojego kucharza z poleceniem natychmiastowego zrobienia zapasów, tylko prozaicznie poszła się przejść, aby je kupić. Pieszo. Bez limuzyny. Prawie jak normalny człowiek.
    Była z siebie naprawdę dumna.
    Niestety, później było gorzej. Najpierw nie była pewna, dlaczego miły starszy pan ustępuje jej miejsca w kolejce (dopiero po upływie kilka sekund zorientowała się, że jej piąty miesiąc wygląda niemalże na siódmy), a następnie ktoś zaczął ją wołać po imieniu.
    A że miała naprawdę niewielu znajomych, którzy bywali w takich miejscach, nie wróżyło to nic dobrego. Nawet nie zdziwiła się, gdy zobaczyła... no, tego typa, którego kiedyś badała, a którego ktoś napompował płynem na porost mięśni. Scarlett nie pamiętała jego imienia, za to pamiętała wyniki jego próby opornościowej, morfologię i że miał ciekawie wtórnie zmutowany gen TH8276(b).
    Czyli nic nowego. Uśmiechnęła się jednak, uznając, że raczej nie potrafi tak szybko biegać, aby mu umknąć i nagle udało jej się wybrnąć z kłopotliwej sytuacji z imieniem.
    - Witam, kapitanie - powiedziała, mając szczerą nadzieję, że nie pomyliła stopnia.

    OdpowiedzUsuń
  29. Zajęło jej to dokładnie tyle czasu, by stawić się na dole dosłownie dwie minuty po umówionej godzinie. Kobiety to już do siebie miały, a taki dżentelmen jak Kapitan Ameryka na pewno zrozumie, że Natasha i tak jest szybka i zwinna, skoro nie spóźniła się nawet i godzinę, jak niektóre kobiety potrafią. Za ten czas zdążyła wysuszyć głowę na tyle, by jej fryzura wyglądała dosyć wyjściowo, przywdziać wynalezioną w głębinach szafy czarno-białą klasyczną sukienkę i do tego dobrać dodatki. Kiedy wsuwała na nogi obcasy, które miały sprawdzić, że nie wyglądałaby przy umięśnionym Rogersie jak mrówka, zadzwonił domofon. Mruknęła pospiesznie jedynie "mhm", sprawdzając, czy wszystko ma wzięte i zamknęła szczelnie apartament, pędząc na dół.
    Zaskoczył ją, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że to było w jego stylu. Uśmiechnęła się szeroko, jakby szła na jakąś przeklętą randkę z kolesiem z kawiarni, po czym zasalutowała żartobliwie (znów, tak, żartowała tego wieczora aż za dość) Kapitanowi, po chwili przyglądając się jego wystrojowi.
    - Mucha, podoba mi się - skomentowała. - Ale trzeba było mówić, że wynająłeś auto, Steve - mruknęła, unosząc dłoń z kopertówką. - To cacko mieści mało rzeczy, nie wiem, kto to wymyślił dla kobiety. Ale ładnie wygląda - trzepnęła zaczepnie w ramię Capsa, podchodząc bliżej niego.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Szalone stworzenie znane również jako Shadowcat pyta, czy ktoś tu jeszcze jest i czy ma ochotę na wątek..? Jeśli tak, myślimy co i jak i możemy zaczynać. ]

    OdpowiedzUsuń
  31. Carol Danvers
    [Jezusie słodki! Wkońcu jest Kapitan Ameryka,do którego mam wielką słabość. PO prostu błagam o wątek i jakieśurocze powiązanie. W sobotę wyjeżdzam,więc przez jakiś czas mogę się nie odzywać. Ale mam nadzieję,że do tego czasu wymyślimy temat wątku i powiązanie :)]

    OdpowiedzUsuń
  32. Zaśmiała się krótko pod nosem. Nieco ironicznie, kiedy wsiadała do auta z jego pomocą. Rzadko zdarzały jej się takie momenty. Niektóre samowystarczalne kobiety kłóciłyby się, że to im uwłacza, ale nawet taki ktoś jak Natasha potrzebował odrobiny luksusu i przystojnego faceta w garniaku, który będzie pomagał jej wsiąść niczym prawdziwy dżentelmen do auta.
    - Cóż, nie miałam takiej okazji z liceum, więc może tutaj się uda. - Ty też wyglądasz niczego sobie. Podejrzewam, że gdybyś był w stroju Kapitana, zrobiłbyś niemałą furorę. A tak, to jest nawet szansa, że nikt nas nie rozpozna i nie będzie zawracał dupy - dodała pod nosem. Dopiero chwilę później przypomniała sobie, że rozmawia ze Stevem Rogersem i takie słownictwo raczej nie wchodzi w grę nawet tutaj. Na bankiecie się powstrzyma na pewno - tam słowo "fajny" dawało kogoś na odstrzał już z góry. Czeka ich mała mordęga.
    - Spokojnie, to ja prędzej coś zrujnuje. Podejrzewam, że wszystkich powalisz tym swoim urokiem, Capsie. Spóźnimy się trochę, więc jest szansa, że zrobimy efektowne wejście. A co, niech sobie popatrzą - mruknęła, poprawiając ten skrawek sukni, który leżał na wysokości jej klatki piersiowej. Zdecydowanie dzisiaj miała zbyt dobry humor. I zbyt głęboki dekolt.

    OdpowiedzUsuń
  33. Przez chwilę zastanawiała się, czy to nie jest jakiś podstęp - ostatnio wykształciły się w niej zalążki zdrowej paranoi i niezbyt ufała komukolwiek z SHIELDu, nawet w sprawie tak błahej jak śniadanie. Uśmiechnęła się jednak.
    - Bardzo chętnie, dziękuję.
    Szybko kupiła pieczywo, płacąc jak zwykle pay passem i przez chwilę zastanawiała się, czy powinna zrobić taktyczny odwrót i znowu zagrzebać się w głębiach swojego laboratorium. W końcu uznała jednak, że aż taką paranoiczka nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  34. - Dobra, dobra. Daj już spokój, bo się tutaj rozpłynę i będziesz musiał sam stawić czoła tej bandzie ważniaków - mruknęła, uśmiechając się pod nosem. - A tak całkiem szczerze... To jeszcze nie widziałeś mnie w innych kreacjach. Równie niewygodnych i równie przesadzonych jak ta - wywróciła oczami, poprawiając znowu dekolt. Był idealnie ułożony, ale jej cały czas wydawało jej się, że będzie świecić cyckami na ważnym bankiecie. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że ma chustę w torebce. Zanim podeszli po tym fikuśnym czerwonym dywanie do drzwi, zarzuciła go na ramiona.
    - Natalie Rushman z osobą towarzyszącą - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko i przy okazji posyłając Capsowi porozumiewawcze spojrzenie.
    - A ta osoba... - jeden z czarnoskórych ochroniarzy przeniósł wzrok na Steve'a. - Nazywa się...
    - Roger Stevens - zanim Caps zdążył cokolwiek powiedzieć, Natasha już zareagowała. - Tutaj jest zaproszenie - podsunęła mu kartkę. - Możemy?
    Bez słowa odsunęli się, wpuszczając ich do środka.
    - To da nam ciut prywatności. No, szczególnie tobie.

    OdpowiedzUsuń
  35. - Steve - zaczęła cichym i jakby nie swoim głosem. - Ja, em... Ja powinnam ci coś powiedzieć.
    Jessica nabrała głęboko powietrza i podkuliła nogi pod siebie. Zwinięta niemal w kłębek czuła się bezpiecznie. Irracjonalnie, bo wystarczyło jedynie podciągnąć kolana pod brodę, by poczuć się lepiej niż w obecności wielkiego, czarnego doga z kompletem ostrych zębisk.
    - Luke i ja... Nie jesteśmy już zaręczeni. Pokłóciliśmy się i... Samo tak wyszło. Chciałam, żebyś wiedział już teraz, bo... Bo bałam się, że pomyślisz sobie, że to przez ciebie i nasz wyjazd. A to wcale nie tak. I...i już późno, nie powinnam cię dręczyć. Śpij dobrze.
    Błyskawicznie przerwała połączenie i ukryła twarz w dłoniach. To nie tak miało wyglądać. Miała powiedzieć wszystko zupełnie inaczej. Powiedzieć o dziecku... Chyba jednak za bardzo bała się jego reakcji.
    Zasnęła dopiero nad ranem, gdy zmęczenie wzięło górę nad wzburzonymi myślami.

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie lubiła dzwonka do drzwi w Avengers Mansion. Właściwie nie lubiła dźwięku żadnego dzwonka do drzwi, ale ten był szczególnie irytujący. Jakby wwiercał się w mózg. I nie miało znaczenia, w której części domu się akurat przebywało. Słyszała go nawet w swojej sypialni.
    Zanim podniosła się z łóżka, zerknęła na zegarek. Jedenasta. Poszła spać około siódmej. Pięć godzin snu to stanowczo za mało dla kogoś, kim wieczorem szarpały tak silne emocje... Zwlokła się jednak na dół, po drodze niedbale przeczesując ręką włosy. Otworzyła drzwi i przez dwie minuty miała wrażenie, że znalazła się w innej rzeczywistości. Może sprawił to zapach kwiatów, a może niespodziewana obecność Steve'a i jego głos, wypowiadający mnóstwo słów. Musiała zamrugać kilkakrotnie, żeby przyswoić sobie wszystko, co mówił.
    Kiedy skończył, Jessica w pierwszej kolejności odsunęła się trochę, pozwalając, żeby wszedł do środka, a potem zamknęła drzwi. Wciąż nie wiedziała, co powiedzieć.
    - Steve, to bardzo miłe z twojej strony, ale nie wydaje mi się, żebym potrzebowała pomocy - oznajmiła bardzo stanowczym tonem. Wiedziała, że sobie poradzi. Nie miała nawet innej możliwości. - Ze mną naprawdę wszystko w porządku... Ale wejdź, rozgość się. Tam na wprost jest kuchnia i salon. Ja szybko się ubiorę i zrobię śniadanie. Zjesz ze mną?

    OdpowiedzUsuń
  37. Jessica uśmiechnęła się przepraszająco i pokręciła głową, gdy postawił obok niej filiżankę kawy. Wiedziała już parę rzeczy o tym, jaką będzie matką i wyglądało na to, że paskudną. Dlatego postanowiła zrezygnować chociaż z tej jednej rzeczy. Potem znajdzie jakieś prawdopodobne wytłumaczenie, to nie powinno stanowić problemu. Zwłaszcza, że jeśli użyje paru typowo kobiecych sformułowań, to Steve z całą pewnością nie zauważy nagięcia faktów. Czy czuła się źle, wiedząc, że go okłamie? Jasne, ale to wydawało się niczym w porównaniu z faktem, że nie miała zamiaru poinformować go o dziecku. Stracenie dwóch bliskich osób w ciągu dwudziestu czterech godzin to stanowczo za dużo.
    - Cóż, dopadł mnie podczas podwieczorku, trochę na siebie pokrzyczeliśmy i zdarliśmy nieco asfaltu. A potem on powiedział parę słów o moim prowadzeniu się i rozwalił pierścionek zaręczynowy. To cała historia, nic nadzwyczajnego - powiedziała z dziwną beztroską i ugryzła tosta.
    Jeśli odnośnie sprawy z Lukiem gryzły ją wyrzuty sumienia, to tylko z jednego powodu. Wcale za nim mocno nie tęskniła.

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie zamierzała odmówić, kiedy podsunięto jej kieliszek z szampanem. To chyba jeden z nierozłącznych elementów na bankiecie, bez których taka impreza nie udałaby się. Rozglądnęła się po sali. Rzeczywiście, gdyby teraz rozpoznano w nich herosów, byłoby nieciekawie. Już lepiej miałaby się sytuacja z Capsem, którego pewnie zaczęto by wychwalać i sadzać na laurach. Jeśli ktoś szepnąłby coś o Czarnej Wdowie, niektórzy łypaliby spode łba na nią, inni unikali, jeszcze inni twierdzili, że wcale nie przeszła na tę słuszną stronę prawdy. Westchnęła, widząc nadchodzącego Jamesa. Uśmiechnęła się, nawet nie próbując odezwać. Zdawało jej się, że Rhodey średnio ją lubi. Skinęła jedynie głową, potakując Capsowi. On zawsze mówił tak oficjalnie, że aż szczena opadała.
    - Cóż za maniery - zaśmiała się, kiedy dobił ją swoją prośbą o taniec. Odstawiła kieliszek na bok, skinęła głową jak jakaś dama. - Chyba nie mam wyboru i muszę się zgodzić. Ale muszę Cię ostrzec, że jestem nieziemska w tańcu - zażartowała.

    OdpowiedzUsuń
  39. Naprawdę tak kiepsko szło jej ukrywanie paru drobnych faktów? Przecież to jeszcze nie kłamstwo. Chciała po prostu pomilczeć teraz i powiedzieć prawdę w stosownym momencie. Teraz był bardzo niestosowny moment. Przynajmniej w jej mniemaniu. Ale skoro przejrzał ją, to gorzej już nie będzie...
    Przygryzła wargę, zastanawiając się nad doborem słów. Nie miała wprawy w trudnych wyznaniach. Jak dotąd obywała się bez nich, a w każdym razie żadnego nie pamiętała.
    - Traktuję cię jak najbardziej serio - powiedziała. W normalnej sytuacji uśmiechnęłaby się, słysząc w jego ustach słowo, które narodziło się w dwudziestym pierwszym wieku. - Jeśli tak bardzo zależy ci na prawdzie, proszę bardzo: w grudniu urodzę dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  40. [A ja wróciłam z pewnej podróży i niedługo uciekam znowu, ale... jestem. Ja proponuje jakąś... dziwną relację,ot. I jeszcze dziwniejsze okoliczności spotkania w wątku. Coś szalonego? Hm,, tylko co?

    OdpowiedzUsuń
  41. [Podobnie jak ja, za dużo akcji i się gubię. Jednak wątek musi być więc jak najbardziej niech będzie się zaczynał od R.S.Corporation, a potem sprawy się jakoś potoczą zwłaszcza, że Red nie ma już na celu Kapitana Ameryki, a całą ludzkość :> I nieco zmienił się od czasów II Wojny Światowej.]

    OdpowiedzUsuń
  42. Jessica z niepokojem wymalowanym w oczach spojrzała na Steve'a. Chyba nawet on bardziej od niej przejmował się całą sprawą. Pięknie, po prostu, cholera jasna, pięknie. Już teraz była kiepską matką. I pozwalała, żeby inni w tak jasny sposób dawali jej to do zrozumienia.
    - Dziecko - powiedziała spokojnie. - Taki przyszły człowiek, prezent na gwiazdkę... - Wstała i odeszła od talerza z niedokończonym śniadaniem. - Gdzieś tutaj. - Dotknęła swojego brzucha. Jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek dało się zauważyć.
    Chciałaby wierzyć, że robi to wbrew sobie, ale doskonale wiedziała, że każda jej cząstka tego chce. Pocałowała Steve'a. Lekko, delikatnie, jakby to była zaledwie zapowiedź pocałunku. Jednak Jessica odsunęła się, żeby nie dać się impulsowi po raz drugi.
    - Nie musisz - powiedziała cicho. - To dziecko ma ojca. A dla ciebie to i tak musi być wystarczająco trudne to przetrawienia... Postaram się zrozumieć każdą twoją decyzję, nie chcę cię dłużej krzywdzić.

    OdpowiedzUsuń
  43. W jego ustach to brzmiało tak... prosto. Jakby wszystko nagle miało stać się nieskomplikowane i łatwe. Może i by w to uwierzyła, gdyby wcześniej nie spotkało ją pięćset podobnych obietnic. Jasne, że los się czasami uśmiechał, ale nigdy nie na długo.
    Wrażenie, że już teraz będzie dobrze, prysło jak bańka mydlana.
    - Nie powiemy, że jesteś jego ojcem - oznajmiła niespodziewanie twardym i mocnym głosem. - To szlachetne z twojej strony, że uznałbyś ją za swoją córkę, ale nie będzie do ciebie ani trochę podobna.
    Zabrała własny talerz, ale zanim zdążyła odstawić go na blat koło zlewu, rozmyśliła się. Ruchem godnym greckiej harpii zabrała również talerz Steve'a. Śniadanie skończone.
    - Jeśli naprawdę mnie kochałeś wtedy, na Florydzie, to wkrótce ci minie. Byłam tobą zauroczona, to zawsze tak wygląda. Teraz możesz wyjść mnie znienawidzić. I moją córkę, Danielle Jones-Cage też.

    OdpowiedzUsuń
  44. Jej plan był prosty, wręcz idealny. Dać mu powody, żeby ją znienawidził, a potem bez żalu wyrzucić go ze swojego serca i życia. W końcu wszystko mogła zrzucić na tę jedną z niewielu cech, które zostały jej z czasów, gdy była nastolatką: zakochiwanie się w najmniej odpowiednich osobach.
    Potem wystarczyło wrócić do tego, co było wcześniej. Do samotnego radzenia sobie z własnymi problemami i walczenia o to, by inni nie dokładali jej własnych.
    Dwa dni było jej z tym faktem bardzo dobrze.
    Trzeciego dnia zaczęła mieć wątpliwości.
    Udusiła własne wątpliwości i zakopała w ogródku na następne dwa dni.
    Szóstego dnia wróciły wątpliwości, które w mgnieniu oka przerodziły się w przytłaczającą pewność.
    Miało być tak pięknie, wyszło jak zawsze. Jessica chciała uprościć sobie życie i jak zawsze w takich wypadkach, nie dość, że nie miała racji, to jeszcze raniła bliskie jej osoby.
    Siódmego dnia już w nocy zaczęły dręczyć ją wyrzuty sumienia. Jak małe korniki, wżerające się w mózg i spędzające sen z powiek. Mimo to wstała wyspana. Pół dnia potrzebowała na przyznanie się do błędu przed samą sobą. A w najbliższej perspektywie miało być jeszcze trudniej.
    Zostawiła Molly pod okiem T'Challi, chociaż dziewczynka i tak zwykle pilnowała się sama. Nie brała samochodu, nie mając najmniejszej ochoty na przebijanie się przez zakorkowane ulice. Zabrała z wieszaka kurtkę na wypadek, gdyby padało i wyszła, mając nadzieję, że dobrze pamiętała adres.
    Nie miała odruchu wydawania każdego dolara, jaki wpadł jej w ręce. Zwłaszcza, że tych dolarów nigdy nie było tak dużo, jak by sobie tego życzyła. Mimo to od razu wiedziała, co zrobi ze znalezionymi w kurtce banknotami.
    Nie dzwoniła, jak poprosił. Należała do tych kobiet, które nigdy nie dzwonią, nawet jeśli przemyślą swoje postępowanie. Po prostu wcisnęła dzwonek przy drzwiach jego mieszkania i czekała aż otworzy.
    Przytrzymała drzwi nogą na wypadek, gdyby chciał zatrzasnąć je przed jej oczami. A potem bez zaproszenia weszła do środka i postawiła zakupy na blacie.
    - Rozładowała mi się komórka - skłamała, gdy spojrzał na nią groźnie. - Stąd brak zapowiedzi. Nie przeszkadzam w niczym ważnym?

    OdpowiedzUsuń
  45. Uśmiechnęła się delikatnie. Zdawało jej się, że prowadzi ten taniec, więc delikatnie przystopowała, dając szansę Kapitanowi, by się trochę popisał. Jemu też nie szło najgorzej, ale widocznie uważał coś zupełnie innego, bo w kółko zasypywał ją komplementami. Aż robiło się to męczące.
    - Lata praktyki - mruknęła, dosyć bardziej ponuro niż przed chwilą. - Wiesz, kiedyś miałam mały epizod z baletem... - odchrząknęła niesłyszalnie, odwracając wzrok od niego i przenosząc go na salę. Od razu musiała zbadać teren dookoła, to jakieś zboczenie zawodowe. Szybko wróciła do uśmiechania się i zataczania kręgów. Aż w końcu piosenka się skończyła.

    OdpowiedzUsuń
  46. Nabrała głęboko powietrza w płuca. Czy on naprawdę nie wiedział, że takie deklaracje wcale nie sprawiały, że jest jej łatwiej przyznać się do błędu? Na litość, że też musiało paść właśnie na nią. Dla kogoś takiego, jak Steve powinna istnieć kobieta, która nigdy go nie zrani. Czyli dokładne przeciwieństwo Jessiki.
    - Myślę, że jestem cholerną suką, która nie zasługuje na takie traktowanie - powiedziała. Miała na twarzy obojętność kogoś, kto ukrywa zbyt wiele emocji.
    Przerwała przygotowywanie sałatki ze świeżego szpinaku i pochyliła się nad blatem. Palcami dotknęła policzka Steve'a. Jej ręce pachniały migdałami i mandarynkami z puszki.
    - Jestem cholerną suką, bo wmówiłam sobie, że po prostu się nade mną litujesz. A teraz popełniam kolejny grzech, wchodząc w twoje życie z butami.

    OdpowiedzUsuń
  47. Szybkim krokiem obeszła blat, unikając jego spojrzenia. Rzadko robiła sobie jakiekolwiek postanowienia. A skoro już ten jeden raz obiecała sobie naprawić wszystko, co zepsuła, nie wypadało nagle zrezygnować. Na pewno nie, kiedy czuła się tak okropnie, patrząc na własne dzieło.
    - Steve, nie mów mi takich rzeczy - poprosiła cichym głosem. - Chociaż raz nie bądź dla mnie taki dobry. Nakrzycz na mnie. Powiedz, że zrobiłam cholernie źle i nigdy mi tego nie wybaczysz... A wtedy ja będę już pewna, że nigdy nie pozwolę, żebyś mnie opuścił - wyszeptała prosto do jego ucha. Potem delikatnie go objęła, chociaż się nie poruszył i przytuliła. Na krótko, bo zaraz musiała wrócić do kuchni, odegnać widmo spalonego posiłku.

    OdpowiedzUsuń
  48. Chyba przyciągała pecha. Za każdym razem, gdy sprawy zaczynały się układać w jednym miejscu, w drugim musiało coś pójść nie tak. W przypadku Jessiki wręcz koncertowo nie tak. Teraz przynajmniej wina nie leżała po jej stronie. Szkoda, że w obliczu nadchodzącej katastrofy miało to naprawdę liche znaczenie.
    Dorotha Jones od ponad pół roku nie interesowała się córką. Wystarczyło, że Jessica zadzwoniła raz na dwa dni i zapytała o zdrowie. Rozmowa z reguły trwała czterdzieści minut i w dziewięćdziesięciu sześciu procentach składała się z narzekania pani Jones na współczesny świat. To pewnie też przejaw jakichś macierzyńskich uczuć. Jessica na pewno nie potrzebowała ich wyraźniejszej manifestacji. Wystarczyło spotkanie cztery razy w roku. Na urodziny obojga rodziców, w drugi dzień świąt i na dzień matki. Cały problem w tym, że tego roku dzień matki jakby umknął Jessice. Jedynie zadzwoniła i złożyła życzenia. Ale bez odwiedzin. I to się teraz mściło. Pani Jones postanowiła złożyć córce wizytę.
    - Nadal nie wierzę, że chcesz to oglądać - powiedziała Jessica, nerwowo zerkając na zegarek. Będą za trzy minuty. Dorotha Jones była punktualniejsza niż królowa Elżbieta. - Ona cię pożre. Zwyczajnie rozszarpie cię na strzępy, wywlecze na wierzch twoje flaki, a potem rzuci się na mnie. A w tym mniej czarnym scenariuszu będzie zadawała ci setki pytań, a potem zapyta, co zrobisz z dzieckiem. To będzie gorsze niż walka z Lokim.
    Ciemnozielony ford pojawił się przed bramą. Po trzydziestu sekundach nastąpiła autoryzacja dostępu i samochód wjechał na podjazd. Jessica otworzyła drzwi domu, żeby przywitać rodziców. Pani Jones wydawała się rozpromieniona jak nigdy. Natomiast pan Jones jak zawsze podążał za nią niczym cień. I mniej więcej tak samo wyglądał.

    OdpowiedzUsuń
  49. Przyglądała się swoim rodzicom z rosnącym niepokojem, chociaż wszystko wydawało się w porządku. Zwłaszcza, że Steve zachowywał się jak ideał mężczyzny, którego każdy rodzic by chciał dla swojej córki. Tak to przynajmniej wyglądało w jej ocenie i w takich chwilach wiedziała, za co go kocha.
    Sama starała się być na ten jeden dzień idealna. Cały czas się uśmiechała, odpowiadała pełnymi zdaniami i starała się brzmieć tak, jakby bardzo troszczyła się o swoich rodziców. Skutkowało przez pierwszy kwadrans.
    Siedzieli na dwóch kanapach przy stoliku kawowym. Tylko Jess nie miała przed sobą filiżanki. Przyniosła sobie wysoką szklankę z sokiem pomarańczowym. Pani Jones od razu podejrzliwie na to spojrzała.
    - Proszę pana - zaczęła Dorotha wysokim głosem, pełnym oburzenia. - Czy pan naprawdę pozwala jej to pić? Przecież to sama chemia z kartonu, dziecko się zatruje!
    Jessica nie poruszyła się z miejsca. Nawet nie tknęła szklanki. To dobrze, bo matka gotowa była wyrwać ją jej tuż sprzed ust. Zaczął się horror. Po kwadransie. Jak w prawdziwym filmie.
    - A w ogóle, to jakie pan utrzymuje stosunki z moją córką? I czy ma pan puchową pościel? Ostatnio czytałam, że są straszliwie niezdrowe.
    - Mamo... - zaczęła Jess, chcąc jakoś zaprowadzić porządek.
    - Nie przeszkadzaj mi, dziewczyno. Rozmawiam z panem Rogersem.

    OdpowiedzUsuń
  50. Jessica powoli wypuściła powietrze z płuc, nie mogąc uwierzyć, że jej rodzice znowu to robią. Nie miała pojęcia, co z nimi było nie tak. Czyżby wbrew pozorom zależało im, żeby została starą panną? I za jednym zamachem samotną matką? Mogliby chociaż raz się odwdzięczyć za to, że Jessica była nastolatką, która ani razu nie przyprowadziła do domu chłopaka. Chociaż z drugiej strony pewnie mają teraz do niej o to żal, że nie mogli się wykazać umiejętnościami pedagogicznymi. To by wyjaśniało, dlaczego właśnie próbują zrujnować jej związek.
    Z miłości, kurnać!
    - Mamo, dzisiejsze samochody są bezpieczniejsze niż te kable, które trzymacie w łazience - powiedziała, starając się użyć wobec pani Jones jej własnej broni. - Powinniście wreszcie wezwać do nich elektryka. Albo przynajmniej jakoś je zabezpieczyć przed wodą.
    - Bzdura! - zawołała Dorotha, co zabrzmiało jak "byzydura". - Ci twoi fachowcy to banda oszustów, którzy chcą zedrzeć z nas ostanie pieniądze. Ale ten twój Luke mógłby do nas... - Kobieta nagle umilkła.
    Jessica powstrzymała odruch schowania twarzy w dłoniach. Już. Koniec. Oboje właśnie przepadli.
    Zacisnęła dłoń na dłoni Steve'a, może to jakoś doda jej sił. Wcześniejsze pytania były dopiero przygrywką.
    - Właściwie gdzie jest Luke? - Ton pani Jones stał się jeszcze wyższy. - Przecież wy byliście zaręczeni! Gdzie masz pierścionek?! Jessico Jones, kim jest ten mężczyzna?! - Wstała i oskarżycielskim palcem wycelowała w Steve'a.
    William dla odmiany wyglądał raczej na zmieszanego tą sytuacja. Dyskretnie szarpał żonę za skraj garsonki, żeby usiadła. Ona udawała, że go nie widzi.

    OdpowiedzUsuń
  51. Dorotha Jones poprawiła makiety różowej garsonki, jakby chciała pokazać, że niewiele interesują ją wywody Steve'a. Zanim przeszła na emeryturę, była nauczycielką angielskiego. Wiedziała, jak doskonale pokazywać swoim uczniom wyższość. Dotychczas z każdym dawała sobie radę w ten sposób. Raz nawet napadnięto ją wieczorem. Po jej płomiennej wypowiedzi napastnik przeprosił i oddał torebkę. Zwykły zbir jednak nie mógł się nawet równać z żołnierzem idealnym. A o tym Dorotha już nie miała pojęcia.
    - Nigdy nie piłam melisy - prychnęła, krzyżując ręce na piersi. - I nigdy nie będę, bo to uzależnia. Tylko oczywiście wy, młodzi, nic o tym nie wiecie.
    Jessica całą siłę woli włożyła w to, by spokojnie usiedzieć na miejscu. Nie podobało się jej, że nie może uczestniczyć w tej batalii i podsunąć paru uniwersalnych wytrychów, które zmieniłyby tor myślenia jej matki. Jednak z drugiej strony... Nie było tak źle. Steve wywarł na niej całkiem dobre wrażenie. Ciężko będzie mu to potem wytłumaczyć.
    A potem wydarzyło się coś niespodziewanego. William Jones, były geodeta, wyprostował się jak struna. W jego oczach błyszczało rzadko spotykane u niego ożywienie.
    - Dorothy, złotko moje, może pomogłabyś Jessice zrobić jeszcze herbaty? - zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja zamienię z ka... z panem Rogersem parę słów.
    Pani Jones nie mogła zanegować tej decyzji. Obie kobiety wstały równocześnie, ale zamiast do kuchni, wyszły na balkon. To gwarantowało większą dyskrecję rozmowy.
    - Wiedziałem, że skądś pana kojarzę - powiedział pan Jones, pochylając się lekko do przodu. - To zaszczyt pana spotkać, kapitanie.

    OdpowiedzUsuń
  52. Wilcze spojrzenie Dorothy omiotło salon z mocą błyskawicy. Jej mąż odruchowo skulił się, jednak było w jego ruchu coś wymuszonego. On też nosił barwy ochronne. Szkoda tylko, że przed własną małżonką.
    Dalsza część rozmowy przebiegała już głównie między Jessicą, a jej rodzicami. Tematy dotyczyły tego, jak im się żyje. Wszyscy dzielnie znosili narzekania Dorothy. Nienawidziła kasjerki w sklepie, nienawidziła dzielnicowego, nienawidziła rządu, a już najbardziej nienawidziła Avengers.
    - Bo w tym wszystkim chodzi tylko o ich śmierdzące pieniądze - zakończyła, dopiwszy herbatę. - Na nas już pora, nie chcemy was męczyć.
    Jessica przez chwilę udawała, że zależy jej, aby zostali dłużej, ale wiedziała, że nie zostaną. Za kwadrans zaczynał się ulubiony serial jej matki, a najwidoczniej nie czuła się na tyle swobodnie, żeby obejrzeć go tutaj. Amen.
    ***
    - Polubili cię - powiedziała Jessica, zamykając drzwi za swoimi rodzicami. - Naprawdę cię polubili. Misja wykonana na A z plusem. Wyrzuć z głowy wszystko, co mówiła moja matka, po prostu świat ją przerasta.

    OdpowiedzUsuń
  53. Nigdy nie potrafiła skupić się na oglądaniu serialu. Przede wszystkim dlatego, że one już z założenia wymagały od widza sporej regularności. Jeśli nadawali coś dwa razy w tygodniu, to te dwa razy w tygodniu należało usiąść przed telewizorem i obejrzeć. Inaczej historia nigdy nie będzie pełna. Jessica tego zupełnie nie umiała: zachować ciągłość. Dlatego nie lubiła seriali. I nie potrafiła powiedzieć, gdzie pojawia się Crystal ani czyim mężem jest Rich. Znacznie bardziej wolała filmy, ale ciężko o dobre kino, gdy ma się kablówkę.
    - Znam ich od jedenastu lat, dla mnie to naprawdę nie było aż tak ciężkie. - Złe wspomnienia odnośnie pytań matki szybko zostały zepchnięte w głąb umysłu i teraz już spotkanie nie wydawało się takie koszmarne. - Ale ty za to jesteś pełnoetatowym superbohaterem. Świat by mnie znienawidził, gdybyś przeze mnie wstał niewyspany. Nie będę cię przetrzymywać.

    OdpowiedzUsuń
  54. Fury nieco się poprawił, przynajmniej w ocenie Jessiki. Dotychczas miał w zwyczaju wyrywanie jej ze snu w okolicach trzeciej nad ranem. Z zasady kazał stawić się natychmiast, traktując ją chyba jako ostatni sposób na uratowanie jakiejś sprawy.
    Tym razem odebrała telefon podczas szukania ubrań. Ostatnio szło to jej coraz ciężej, bo naprawdę nie miała co na siebie włożyć. Nie chciała wykosztowywać się na ubrania, których i tak już nigdy potem nie założy. Na szczęście nie musiała szukać czegoś na "ura!". Spotkanie wyznaczył na wieczór.
    Stawiła się punktualnie, zachodząc w głowę, czego od niej może chcieć Fury. Jego jednak tam nie było. Za to Maria Hill sprawiała wrażenie bardzo zdeterminowanej, by go zastąpić.
    - Wy nie razem? - zapytała z charakterystycznym dla siebie humorem, kiedy zaraz po przyjściu Jess otworzyły się drzwi z drugiej strony pomieszczenia i pojawił się Steve.
    - Wystarczyło uprzedzić, że trzeba przyjść z osobą towarzyszącą - odparła bez zastanowienia Jessica.
    - Zaobserwowaliśmy anomalię w południowej Nevadzie. Dyrektor Fury uznał, że to zadanie dla Kapitana Ameryki.
    Jones nie odezwała się ani słowem na to lekceważenie jej obecności. Nie miała nie przeciwko byciu w cieniu patriotycznej legendy USA. Zwłaszcza, że nigdy specjalnie nie zależało jej na własnym kostiumie i wyszukanym pseudonimie.
    - Jak się tam dostaniemy? Do Nevady jest jednak kawałek drogi...
    - Właśnie tam lecimy - powiedziała Maria Hill. Jednocześnie w pomieszczeniu pojaśniało. Dopiero po chwili Jess zrozumiała, że ten przypływ światła spowodowały otwarte nagle okna. - To Hellcarrier, jedno z najnowszych osiągnięć agencji.
    A zatem samolot. Znów olbrzymia latająca forteca. Przynajmniej wiadomo, co kupić Nickowi na urodziny. Gorzej z tym, że nie wiadomo, kiedy on dokładnie ma urodziny.
    - Właściwie... jakiego rodzaju są te anomalie?
    - Drobne zakrzywienie czasoprzestrzeni. Właściwie nic takiego.

    OdpowiedzUsuń
  55. Maria uznała, że wszystko już zostało powiedziane. A w każdym razie wszystko, co należało powiedzieć Mścicielom. W dodatku w tak przystępny sposób, żeby nie przestraszyli się i nie uciekli. Bo to naprawdę nie brzmiało dobrze. Zaburzenia czasoprzestrzeni? W to szło jeszcze uwierzyć, a może raczej zrozumieć. Ale "maszyna czasu"? Jak, do cholery? To się nawet nie łączyło w logiczną całość. Sprawa padała już na poziomie czystej teorii, nie może być mowy o praktyce...
    Dobra, może odrobinę panikowała. Albo bardziej niż odrobinę. Nie lubiła nielogicznych rzeczy. W szkole zawsze dobrze szło jej na fizyce, obecnie nie gubiła się w tym, co mówił Stark. Bo tamto to przynajmniej była nauka. A to... To, to jest...
    science fiction
    Nie sięgnęła po swój spadochron, od razu podeszła do śluzy. Może i nie przepadała za swoim talentem do latania, ale był on zdecydowanie pewniejszy niż spadochron. Nigdy nie skakała z samolotu. I tylko raz w życiu miała styczność ze spadochronem. Jednak całkiem nieźle pamiętała o olbrzymiej ilości linek, w które tak łatwo się zaplątać.
    Jessica zapięła kurtkę. Na dużych wysokościach bywało chłodno. Śluza przed nią otworzyła się z sykiem. Jess uśmiechnęła się do Steve'a i spokojnym krokiem, jakby schodziła po schodach, weszła w powietrze.
    Nie spadła. Jej włosy targał wiatr, kiedy bez widocznego wysiłku unosiła się w powietrzu. A potem przekręciła się głową w dół, jak pikujący ptak i ruszyła ku ziemi.
    - To zaraz tutaj - stwierdziła, patrząc na radar. Zaznaczony punkt był epicentrum anomalii. Wystarczyło przejść mniej niż sto metrów. Zabawne, bo w polu widzenia nie znajdowało się nic, co mogłoby sugerować niebezpieczeństwo. Jessica obejrzała się za siebie, ale Hellcarriera już nie było. No tak, zostawili ich - czego innego można się spodziewać po rządowej organizacji do zadań specjalnych.
    Rozpięła kurtkę i bez większego entuzjazmu ruszyła przed siebie. Radar pokazywał, że są coraz bliżej. A przed nimi nadal nic...
    Coś mocno rzuciło nią o ziemię. Urządzenie wypadło jej z ręki i roztrzaskało się o ziemię. Nie zauważyła już tego, bo cały świat pociemniał w momencie, gdy próbowała zawołać Steve'a.
    Otworzyła oczy i odkryła, że siedzi na ławce w parku. Ponad koronami drzew wyrastały znajome budynki.
    - Nowy Jork? - zapytała, nie dowierzając temu, co widzi.

    OdpowiedzUsuń
  56. - Ale ta pomidorowa była jednak zbyt słona - powiedziała starsza kobieta w kwiecistej spódnicy.
    - Judy, rozpamiętujesz to wesele od trzech lat - skarciła ją druga, rzucając ptakom garść okruchów z papierowej torby, którą trzymała na kolanach. Skrzydlata gromada natychmiast obległa okolice stóp kobiety, spierając się o jedzenie. Zaraz dostały następną garść, a potem torebka została zamknięta. Najwidoczniej staruszka miała już swój rytuał.
    - Przepraszam, który mamy dzisiaj dzień? - zapytała Jessica, nie mogąc pozbyć się uczucia, że budynki wokoło wyglądają jakby znajomo.
    - Siedemnasty czerwca, piątek - odparła Judy podejrzliwym tonem. Najwidoczniej nie była przyjaźnie nastawiona do kobiet o potarganych włosach i bez makijażu.
    Jessica wstrzymała oddech. Doskonale wiedziała, kiedy siedemnasty czerwca wypadał w piątek. Chodziła wtedy do dziewiątej klasy. I jechała z rodzicami do Disneylandu. A ten park... Przechodziła przez niego za każdym razem, gdy musiała odebrać brata ze szkoły. Jakim cudem znalazła się w Queens? Ostatnim miejscem, jakie zapamiętała, była Nevada. Miała tam coś... zrobić. Tak, chyba tak.
    Zauważyła jasnowłosego chłopca biegnącego między drzewami. Przez jedno ramię miał przerzucony szkolny plecak.
    Moment... czy tego dnia rodzice nie odebrali ich wcześniej ze szkół z okazji wyjazdu? Najpierw ją, potem Phila. Nie było możliwości, żeby chłopiec sam wracał do domu.
    Za dzieckiem biegła dziewczyna. Krótkowłosa okularnica w różowej bluzce. Przyciskała do piersi książki, spomiędzy których wystawało coś nadzwyczaj żółtego. Przyglądająca się tej scence Jones, miała problemy z przełknięciem śliny. Widziała siebie... i brata... oboje żyli. To było zdecydowanie nie w porządku. Powinna znaleźć Steve'a.
    Coś błysnęło jakby tuż przed jej oczami. Świat znów się oddalił.
    Tym razem obudziła się we własnym mieszkaniu. Oczywiście, bo gdzie by indziej? W końcu właśnie tutaj zasnęła, na kanapie, oglądając po raz tysięczny nagranie z hotelu z dnia, w którym zniknęła siostra jej klientki. Po głowie kołatała się jej myśl, że musi kogoś znaleźć. Chyba jakiegoś mężczyznę o imieniu na "S". Najwidoczniej śniło się jej coś nadzwyczaj nierozsądnego.
    Przetarła zaspane oczy i wstała z kanapy. Powinna jak najszybciej zebrać się i pójść do tego hotelu.
    Rozczesywała włosy, kiedy poczuła się tak, jakby coś zimnego dotknęło ją w ramię.
    Steve
    Nie znała nikogo takiego, ale dziwne uczucie nie dawało się odgonić. I towarzyszyło jej przez cały dzień. Nawet kiedy rozmawiała z hotelowym boyem, nie potrafiła w pełni skupić myśli na śledztwie.
    - Jeszcze jedno pytanie, nie będę ci więcej zabierać czasu - powiedziała, poddając się przed samą sobą.
    - Nie ma najmniejszego problemu. - Latynos uśmiechnął się czarująco.
    - Znasz jakiegoś Steve'a?
    - Wiesz... nie, jednak nie. Jestem w USA od pół roku, ale jeszcze nie poznałem nikogo o tym imieniu. Jest dość staroświeckie, tak mi się wydaje.
    Jessica zgodziła się z jego opinią i podziękowała za rozmowę. W sprawie śledztwa nie posunęła się ani o krok, za to straciła pół dnia. Niezbyt pocieszona tym faktem wyszła na zewnątrz. Kiedy mijała sklep z RTV, wszystkie telewizory pokazywały właśnie krótki montaż z ostatniej walki Avengers zarejestrowanej przez komputery. Jej to na szczęście nie dotyczyło. Dwa razy odmówiła przyłączenia się do Mścicieli i dwa razy tego nie żałowała.

    OdpowiedzUsuń
  57. [SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
    http://the-bellagio.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  58. Nic się nie zgadzało, chociaż pozornie wszystko było dobrze. Wciąż narzekała na brak zleceń jako detektyw, ale dorabiała jako ochroniarz. Niewielu ufało kobiecie-ochroniarzowi, ale jedna kancelaria prawnicza z Hells Kitchen nie miała nic przeciwko. A konkretniej mówiąc - nic przeciwko nie miał Matthew Murdock, stary przyjaciel Jess. Bardzo sympatyczny, szkoda tylko, że zupełnie niewidomy. Wciąż mieszkała w niedużym mieszkaniu w bloku. I wciąż sama.
    Nocami miała dziwne sny. Rano nic nie pamiętała. Nic oprócz wrażenia, że wciąż omija ją coś ważnego. Chyba o czymś zapominała, cały czas coraz bardziej. Kiedyś jeszcze było jakieś imię, ale teraz została jedynie świadomość jego istnienia.
    Wieczór. Nudny, szary wieczór. Pełno takich. Jessica poszła do sklepu naprzeciwko, ubrana w powycieraną, szarą bluzę. Otworzyła drzwi, spodziewając się zastać za nimi skąpane w zimnym świetle tanich, już przepalających się jarzeniówek. Zamiast tego coś błysnęło, jakby w tle właśnie przemknęła błyskawica.
    Jessica stała na dachu jakiejś restauracji. Zniknął sklep, jej mieszkanie, zniknęła nawet szara bluza. Szybko spostrzegła, że ma na sobie znajomy, biało-niebieski kostium. No i kolor włosów. Teraz były różowe. Jessica Jones alias Jewel. Niezrzeszona superbohaterka.
    Uśmiechnęła się w stronę pogodnego nieba. Nie przyszło jej nawet na myśl, żeby zainteresować się datą. Przecież wszystko było w porządku. Doskonale wiedziała, jak przebiegało jej życie. Urodziła się z niezwykłymi zdolnościami. Tak, jak jej młodszy brat.
    Central Park z wysokości był olbrzymią, zieloną plamą na mapie Nowego Jorku. Jewel wylądowała dokładnie na środku tej plamy. Błysnęło parę fleszy.

    OdpowiedzUsuń