1.04.2012

Spalony grunt.


Nagłe uderzenie pięścią w zęby oszołomiło Carol Danvers. Odruchowo rozluźniła chwyt i prawą ręką potarła bolące miejsce. Wrażenie, że ukruszyła sobie koronki było nieprzyjemne, ale znacznie gorzej wypadała na jego tle świadomość tego, co przed chwilą zrobiła. Puściła go. Jeszcze sekundę temu jej palce zaciskały się na nadgarstkach szamoczącego się mutanta. Nie przypuszczała, by ktokolwiek odważył się ryzykować upadek z sześciu metrów nad ziemią. On jednak okazał się bardziej szalony albo nierozważny. Carol nawet nie zauważyła, kiedy bezwładnie spadł na ziemię. Z ciężkim sercem zniżyła lot. Coś zmuszało ją, żeby chociaż znalazła miejsce, w które zanurkował mutant. Była przekonana, że nie spadł tak po prostu, łamiąc sobie kręgosłup. W jej wyobraźni krótki lot mutant kończył głową w dół, a kruche kości roztrzaskiwały się o asfalt. Carol zacisnęła oczy, żeby powstrzymać łzy. Nawet jeśli mutanci z Instytutu bezsensownie opierali się rejestracji, Avengers nie mieli ich zabijać. Chyba właśnie złamała tę zasadę...
***
Niebieskawe światło odbiło się w adamantium. Logan z przyzwyczajenia głębiej nabrał powietrza, ale to było już i tak przesycone zapachem ozonu. Nie zwracał uwagi na liczne błyskawice. Nie żywił żadnych głębszych uczuć wobec deszczu. Gorzej się walczyło, ale szło przywyknąć. Co chwila ktoś spadał, a za moment ponownie wznosił się w powietrze. W powietrzu mieszało się mnóstwo głosów, bombardując czuły układ nerwowy Wolverine'a. Ledwo utrzymywał swoją uwagę na Czarnej Panterze. Wytarł szpony w kawałek szkarłatnego płaszcza, który z zadowoleniem zniszczył Wandzie. W końcu byli teraz wrogami.
Czekał na atak. Tym razem nie miał zamiaru dać się zaskoczyć. Czekał, aż T'Challa uderzy od tyłu. Xavier zabraniał zabijać Mścicieli. Nie mówił jednak nic o trwałym uszczerbku na zdrowiu. A im dłużej trwała wojna, tym rządowi superbohaterowie robili się coraz bardziej irytujący.
Nic. Trzy bezczynne sekundy, podczas których nic się nie wydarzyło. A potem w adamantowych szponach odbiły się czerwone iskierki. Logan uśmiechnął się pod nosem i odbił się od ziemi idealnie w porę, by złapać na kostki Visiona i ściągnąć na ziemię. Android pobladł w ten dziwny, robotyczny sposób, gdy zorientował się, że ma przed sobą dwóch X-menów.*
***
Nie wypatrzyła ciała na ziemi. Ale to nie znaczył, że go tam nie było. Pośród gruzów jakiegoś budynku (niech okaże się, że to tylko nieczynne kino) blisko dwadzieścia osób z pasją oddawało się zamienianiu krajobrazu w pogorzelisko. Ciężko było cokolwiek dostrzec pośród strzelających wszędzie promieni, licznych wybuchów i latającego dookoła... wszystkiego. Niewystarczająco mocno przymocowane do podłoża obiekty fruwały tak, jakby odnalazły własne orbity.
– Cage, chyba niechcący sprzątnęłam jednego z nich – powiedziała, lądując obok Luke'a.
– Którego?
– Tego od kart... wymsknął mi się z rąk.
Sweet Christmas – stwierdził bez namysłu mężczyzna. – Nie wiem, co on bierze, ale ostatnio sprawił nam nieco problemów. Hawkeye nie zbliża się do niego na pięćdziesiąt metrów.
Carol poczuła, jak jej serce opuszcza parę uderzeń. Wcale nie podobał się jej fakt, że Cage tak lekko przyjął wiadomość o pierwszym trupie w tej wojnie. Ale... to był Cage, on na każde wydarzenie zareaguje powiedzonkiem Sweet Christmas i rzuceniem czymś ciężkim w kierunku kogoś o wyglądzie Scotta Summersa.
Wiązka lasera przecięła kawał stalowej rury na dwoje.
***
Przywarli do siebie plecami. To dało możliwość obserwowania wszystkiego dookoła przy jednoczesnym przeprowadzeniu jako takiej rozmowy.
– Nie dało się wcześniej? – warknął Logan.
– Linie lotnicze miały małe opóźnienie. Blondynka cholernie mocno trzymała.
– Ale zdążyłeś wszystko...
– Bez obaw, mon ami.
– Świat musiałby się kończyć, żebym ja się o ciebie martwił, Cajun. Chociaż... nie, wtedy też bym się o ciebie nie martwił.
Kilka kart poszybowało w powietrze. Na chwilę równą mrugnięciu oka utworzyły szkarłatny łuk. Potem dookoła mutantów przeszła fala wybuchów, w ostatniej chwili opóźniając atak dwójki napastników. Kiedy kurz, proch, pył, gruz i wszystko, co akurat wzbiło się w górę, opadło, byli w nieco lepszej pozycji. A na pewno gotowi do ataku.
Remy spojrzał na postać, którą miał przed sobą. Rozpoznawanie Mścicieli w bitewnym zgiełku szło raczej ciężko. Mogliby jakoś umówić się na jednakowe mundurki. Jak na razie z odległości kilometra rozpoznawał jedynie Hulka. Ale on nie brał udziału w tym happeningu.
– Zamieńmy się.
– Na co trafiłeś? Swojego kumpla w puszce po fasolce?
Gambit zignorował słowa przyjaciela, wykonując zwinny obrót, by znaleźć się naprzeciwko Kapitana Ameryki. Zasalutował niezdarnie, ale już nie sięgnął po karty. Skoncentrował wzrok na resztce ściany. Z tyłu Logan właśnie wspiął się na wyżyny swojej erudycji.
Spasiba – odpowiedziała Czarna Wdowa, naciskając spust.
***
Ostatnią rzeczą, jakiej życzyłaby sobie Carol Danvers, było stracenie z oczu Luke'a. Przez pewien czas próbowała nawet trzymać się go fizycznie, ale w prostych słowach wyjaśnił jej, że to nie ma przyszłości.
– Mówiłaś, że kogo udało ci się sprzątnąć?
Jakimś cudem przekrzyczał wrzawę i usłyszała go mimo znacznej odległości, dzielącej ich od siebie.
– Tego z kartami. Wysoki, czerwone oczy, ciemny płaszcz... Rozgniotło go jak mrówkę.
– Albo przeczysz sama sobie, albo gość jest kurewsko żywotny.
– Co masz na myśli?
– Właśnie wymyślił sobie ciekawą zabawę – odparł mężczyzna tonem komentatora meczu koszykówki. – Wysadza tarczę Rogersa w powietrze. Raz po raz... Bo wiesz, ona jest niezniszczalna.
– Powinniśmy coś z tym zrobić, prawda? – Wbrew swoim oczekiwaniom Carol nie poczuła się lepiej, wiedząc, że mutant przeżył. W ciągu ostatnich pięciu minut wydarzyło się wystarczająco wiele, by zniechęcić ją na stałe do homo superior.
– Dlaczego? To całkiem zabawne... Sweet Christmas, aż szkoda, że jest przy nich Natasha.
***
Fala eksplozji po raz ostatni podrzuciła tarczę z vibranium. Sposób, w jaki kawałek metalu podrygiwał na ziemi, by wreszcie oderwać się od niej, przywodził na myśl skojarzenie z pękającymi ziarenkami kukurydzy. Tylko dźwięk był bardziej metaliczny. No i w wyniku końcowym nie otrzymywało się popcornu, a jedynie mocno wkurzonego bohatera Stanów Zjednoczonych.
– Tęskniony, tawarisz?
Słysząc znajomy głos, Biały Diabeł odwrócił się. Jego twarz przybrała wyraz właściwy komuś, kto rozpaczliwie potrzebuje dobrego wyjaśnienia powodu, dla którego wcale nie tęsknił. Albo cytatu z klasyka. Gdyby jeszcze kiedykolwiek czytał klasyków... Tymczasem fraktalna Old Glory* cierpliwie czekała na swoją kolej. Dobrze, że nikt mu jeszcze nie uświadomił, że w dwudziestym pierwszym wieku podczas walki nie obowiązuje kolejka. W innych sytuacjach Gambit zadzwoniłby do Fury'ego i zasugerował zaprzestanie używania filmów z Jackie Chanem jako materiału szkoleniowego dla agentów.
Chere, nie jestem pewien, czy to dobre miejsce na omawianie takich spraw...
Spodziewał się odpowiedzi. Zamiast tego z ust Czarnej Wdowy wyrwało się ciche westchnienie, a z jej ciała jakby zeszło powietrze. Oczy jednak miała otwarte, wzrok przytomny.
– Wybacz, Stacha, ten pan jest już zajęty – oznajmiła Rogue, zakładając rękawiczkę. – Mamy pół minuty, zanim wróci jej śmiertelna skuteczność.
– Zostawmy sobie jego – wskazał na Rogersa, zajętego fajerwerkami Jubilee – i pannę Związek Radziecki. Powinni się nie lubić. No wiesz... Alaska. – Przy ostatnim słowie ściszył głos, jakby mówił o czymś zakazanym.
***
Mało kto zdołał osłonić się przed wybuchem, jaki nastąpił moment przed zniknięciem ludzi Xaviera. Fala uderzeniowa robiła z Mścicielami, co chciała. Ich sylwetki podrygiwały niczym marionetki na poskręcanych sznurkach, by w następnej chwili ciężko opaść na ziemię lub ścianę budynku.
– Kiedy oni zdetonowali ten dynamit?
– To nie dynamit, Jess. Kolega Carol poczęstował nas kolejną sztuczką ze swojego wachlarza – ocenił Iron Man. – Następnym razem my musimy ich czymś zaskoczyć... Sprawdzę, jak idą prace nad Golemem... I zamontuję mu więcej laserów.
Spider Woman prychnęła głośno. Zadała proste pytanie, a szykował się cały wykład z serii "Tego ludzie Xaviera już nie przetrzymają". Tym razem też tak miało być, ale zwycięstwo wyszło na to, przypadło właśnie mutantom. Niewielka pociecha w tym, że nie wszyscy X-meni wyszli z tego o własnych siłach. I raczej nie poradziliby sobie, gdyby nie drobna pomoc ze strony Magneto.
***
Spojrzał na własne dłonie tak, jakby należały do kogoś obcego. Nie pamiętał jeszcze żeby drżały mu tak bardzo. Szkarłatne iskry przeskakiwały między palcami. Powoli zgiął je i wyprostował.
– Nie wyglądasz dobrze.
– Potrzebuję tylko złapać oddech, Stormy. To nic wielkiego. Zresztą nikt z nas nie wygląda teraz jak z katalogu bielizny.
– Widziałam, jak używasz mocy. Wtedy nie jesteś tak... zmęczony.
Wstrząs, jaki szarpnął X-jetem zmusił Ororo do zajęcia miejsca siedzącego tuż obok szulera. Oboje doskonale wiedzieli, że bywało znacznie lepiej. Zwłaszcza w przypadku Białego Diabła. Nie posiadał zdolności regeneracji, więc na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie kogoś, kto stanął na drodze rozpędzonym żyletkom.
– Jedno mnie zastanawia... Gdzie zniknął wtedy Logan?
– Creed – wtrąciła się Rogue.
– On przecież jest po naszej stronie.
– Logan musiał zapytać osobiście.
***
W Instytucie powitała ich nienaturalna cisza. Remy nie potrafił przyzwyczaić się do tego, że tych uczniów, którzy mieli taką możliwość, wysłano do domów. Pozostałych podzielono na grupy i oddano pod opiekę przyjaciołom Profesora. Skontaktowanie się z tymi ludźmi należało do jednej z niewielu rzeczy, którą zajął się Xavier. Od kiedy rozwiały się wszelkie wątpliwości co do stanu otwartej wojny, człowiek, który powinien być ich przywódcą, odizolował się od nich wszystkich. Ten stan starał się pogłębiać z dnia na dzień. Nie było już nawet sensu udawać, że wszystko jest w porządku, a Profesor wywiązał się ze swoich obietnic. Każdy dobrze pamiętał, jak Charles mówił, że w Instytucie to on jest osobą, na której zawsze można polegać.
Gambit nie mógł pozbyć się wrażenia, że pozbawieni swojego mentora X-meni zachowywali się jak dzieci we mgle.
– Możesz powtórzyć, cherie?
Nagle zdał sobie sprawę, że zupełnie nie słuchał tego, co mówiła do niego Rogue. Mutantka nieśpiesznie opatrywała pokaleczoną klatkę piersiową Białego Diabła, posyłając mu obłędny uśmiech za każdym razem, gdy krzywił się z bólu.
– Mówię, że nie jestem pewna, czy będę tak łagodna w stosunku do następnej francy, która nie nosi nic pod kombinezonem. Tobie jest potrzebny kaganiec.
– Kaganiec? To jakaś nowa gra? 
Rogue nigdy chyba nie widziała bardziej dwuznacznego spojrzenia. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drzwi, a Forge poinformował ich o zebraniu.
***
Wszyscy zajęli swoje miejsca, starając się przybrać takie pozycje, by nie sprawiały one bólu zmaltretowanym kończynom. Znajome zobojętnienie gościło na jeszcze bardziej znajomych twarzach. Wszyscy wodzili wzrokiem za Cyclopsem, który jako jedyny wędrował po pomieszczeniu w tę i z powrotem.
– Spróbujmy pertraktować – zaproponowała Jean, bardziej przejęta uspokojeniem Scotta niż planowaniem następnego posunięcia.
– To chyba musielibyśmy wysłać Kitty, żeby przedstawiła Starkowi nasze stanowisko. – Dość przytomnie zauważył Bestia.
– Ale wtedy mogłaby wrócić dopiero nad ranem – wtrącił się Gambit.
– Protestuję! – ryknął Piotr. Nikt więcej nie wypowiedział się w temacie.
– Podsumujmy to, co dotychczas zrobiliśmy. – Bishop miał dowodzenie we krwi, co spotykało się z ogólnym podziwem dla tego, jak dzielnie znosi rządy Summersa. Tym bardziej, że wszyscy wiedzieli,z kim woli trzymać Lucas. – Mamy za sobą kolejną bójkę z Avengers. I po raz kolejny skończyła się w bliżej nieokreślony sposób.
– Przynajmniej mieliśmy plan. – Do rozmowy dołączyła milcząca dotąd Shadowcat. – Dobry plan.
– Może i niegłupi, ale miał szansę sprawdzić się jedynie w turowej grze strategicznej.*
Remy zaplótł ręce za głową i powiódł wzrokiem po twarzach przyjaciół. Większość wydawała się łapać.
– Nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej? Scott spędził dwie noce przy tym stole, układając plan!
– Zrobiłem to z szacunku, Jean. Skoro ktoś brudzi sobie ręce dowodzeniem nami, to nam nie wypada rozbijać jego planów w proch. Przecież dobrze wiemy, jak wyglądają nasze walki. Najpierw przejawiamy ślady taktyki w tym wszystkim, ale dopóki ścieramy się na środku ulicy, po dwóch minutach uporządkowanej akcji zaczynamy po prostu naparzać się po mordach.
– Jak w hack'n'slash*! – dodał Forge, zadowolony, że udało mu się wpaść na dobre informatyczne porównanie.
– Wróćmy do tematu – Storm uderzyła dłonią o krawędź stołu, by zwrócić na siebie uwagę. – Mieliśmy plan, który nie sprawdził się w praktyce i jedyne, co zrobiliśmy, to niepotrzebne ujawnienie się z nowymi zdolnościami Gambita.
– Remy jest jak broń sama w sobie – zgodził się Colossus. – A broni nie powinno się pokazywać komuś, z kim się walczy, da?
Da znaczy nawaliliśmy? – Jubilee wreszcie udało się zabrać głos.
Da znaczy tak.
X-meni zgodnie odwrócili się w kierunku drzwi. Nawet nie słyszeli, jak drzwi się otwierają. Telepatia miała tę zaletę, że była bezgłośna. Zwłaszcza w wykonaniu najpotężniejszego telepaty na Ziemi. Profesor. Nie spodziewali się go tutaj. Jeśli ktoś po cichu liczył na pomoc z jego strony, to liczył raczej, że nadejdzie w bardziej dramatycznym momencie. Ale w sumie tak też było nieźle.
– Powietrze skończyło się w apartamencie, vrai? – Remy przerwał trwającą od dwóch minut ciszę.
– To były... trudne dni dla nas wszystkich. – Charles Xavier brzmiał jak zawsze, czyli jak człowiek, który ogarnia swoim umysłem cały świat.
Exactlement. – Drwina dźwięczała w głosie Gambita. – My zajmowaliśmy się prowadzeniem wojny, a Profesor wypoczywał u siebie. To musiało być strasznie trudne, o tak...
– Remy, może powinieneś to przemyśleć...
Ororo złapała szulera za ramię, ale on szarpnął ręką się i uwolnił z jej uścisku.
– Wszyscy znają ten schemat, tout le monde le connait. My się staramy utrzymać świat w pionie, a gdy już nam się udaje, przychodzi Profesor, sprzedaje nam tanią gadkę o wyższych obowiązkach i każe robić coś zupełnie innego niż dotychczas. Nie przeszkadza wam to?
– Rozumiem twój punkt widzenia – zaczął Xavier. Tym razem na jego twarzy zaszła zmiana, która kazała sądzić, że na takie dictum acerbum nie ma gotowej odpowiedzi. – Poświęciłeś dużo i możesz być pewny, że...
– Że moja ofiara nie pójdzie na marne – dokończył Remy. – Macie rację, moja ofiara wybiera się w zupełne inne miejsce. Nie czekajcie z kolacją – rzucił, będąc już przy drzwiach.
Wydarzenia sprzed chwili potoczyły się tak szybko, że nawet Xavier nie zdołał zareagować. Niewiele było sytuacji, żeby tak bardzo stracił panowanie nad tym, co się działo. Tymczasem pozwolił Gambitowi przejść obok siebie. Bezdźwięcznie. Szuler nie zamknął drzwi, a jego kroki mógł usłyszeć jedynie Wolverine. Ten zaś nie wydawał się zainteresowany dalszą rozmową i beznamiętnie wciskał guziki na pulpicie przed sobą.
– Profesorze... pozwoliłeś zdrajcy odejść?
– Waż na słowa, moje dziecko. - Charles obdarzył Jean łagodnym spojrzeniem. – Jeszcze nas nie zdradził.
– Ale wszyscy wiemy, że jest do tego zdolny.
– Scott! – Storm aż poderwała się z miejsca, żeby przywołać Summersa do porządku. Bestia uspokoił ją gestem dłoni. Usiadła.
– Nie wiemy, do czego jest zdolny. To na swój sposób fascynujące. Ale może być niebezpieczne.
– To jest niebezpieczne – sprecyzował Xavier. – A my nie możemy pozwolić sobie na zagrożenie, jakie stwarza Gambit. Lepiej dla nas, gdy go tutaj nie ma. Bezpieczniej.
– Nieładnie rozmawiać o nieobecnych – stwierdził Logan i opuścił pomieszczenie, jakby narada dobiegła końca.
***
Rogue utkwiła wzrok w nocnym niebie. Zasnute chmurami wydawało się pozbawione gwiazd, rozjaśniały je wyłącznie pojawiające się co chwila na horyzoncie samoloty. Właściwie nie było na co patrzeć, ale nie potrafiła znieść atmosfery w Instytucie oraz tego, że Wolverine pilnował jej cały wieczór, nieustannie powtarzając, że Gambit wie, co robi. Jasne, byli przyjaciółmi w ten swój pokręcony sposób. Ale dlaczego nawet Logan czuł coś, czego ona nie czuła? Przecież powinna znać Remy'ego najlepiej ze wszystkich. Tymczasem przeczucie, że natychmiast powinna go znaleźć nie dawało jej spać.
Może... może to była tylko wina księżyca w pełni? Tak powiedziałby Wolverine.
***
Wbrew temu, co twierdzą pisarze, powietrze w rodzinnym mieście nie ma w sobie nic nostalgicznego. Chłodny wiatr zmierzwił włosy Gambita tuż przy murze cmentarnym. Ta droga zdecydowanie nie zajmowała żadnego miejsca w rankingu ulubionych dróg szulera, jednak prawdopodobnie właśnie ona prowadziła do domu. W całej tej niepewnej chwili jedynie gwiazdy na nocnym niebie były pewne. Les étoiles de La Nouvelle-Orléans. Kochały go. Jak zawsze. 

Teraz ta część programu, na którą wszyscy czekaliśmy: przypisy. 
1) Old Glory to obecnie mało używana nazwa amerykańskiej flagi. Ponieważ chciałam zachować resztki powagi, zrezygnowałam z przetłumaczenia nazwy na polski. 
2) Fraktal -  rodzaj figury geometrycznej, płaskiej lub przestrzennej, zazwyczaj charakteryzującej się własnością samopodobieństwa — małe fragmenty fraktala, oglądane w odpowiednim powiększeniu, wyglądają tak samo jak obiekt pierwotny [skopiowane z encyklopedii PWN, bo mieli najbardziej zrozumiałą definicję]
3) Umieszczenie przypisów na końcu było podstępem, ponieważ zapewne niecierpliwie czekaliście na wyjaśnienie żartu z Old Glory. Ale zerknijcie też na resztę przypisów. 
4) gra strategiczna o której wspomina Gambit wygląda tak: ustawiasz swoje wojska naprzeciwko wojsk wroga, wybierasz im ataki i naciskasz enter, po czym następuje tura, w której porusza się Twój wróg i robi mniej więcej to samo. Z tym, że Ty się możesz bronić, a on nie. Naprawdę, są jeszcze takie gry. 
5) hack'n'slash to również gra, ta dla odmiany polega na testowaniu wytrzymałości myszki. Tak, dobrze myślicie - trzeba zaklikać wroga na śmierć. 
6) nie, androidy się nie rumienią, jeśli w to uwierzyliście, to nie pomogą Wam już żadne przypisy. 
PS: Autor każdej postaci użytej w tym opowiadaniu ma prawo wymyślić mi karę. Tak, to była prowokacja. 

14 komentarzy:

  1. [Ja nie wymyślę żadnej kary, o to możesz być spokojna. Stacha będzie od tej pory nową ksywką Wdowy, o. Albo może lepiej nie. A tak na poważnie, to strasznie podoba mi się zarówno scena walki (w końcu ktoś opisał jakąś bitwę grup i to jeszcze ładnie się zachował, bo ukazał równe szanse) jak i rozmowa w Instytucie. Boże, jak ja bym chciała, żeby te wszystkie genialne postacie z tego genialnego opowiadania były u nas na blogu... Tego życzę nam wszystkim z okazji pierwszego kroku do końca wojny. No, a Tobie skarbie, gratuluję. Po raz kolejny, bo całkiem dobrze Ci wyszło. ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ To ja się od razu, z tego miejsca, dołączę do życzenia, żebyśmy mieli tutaj duużo postaci kanonicznych. Wtedy będzie zabawa!
      Osobiście nie uważam opowiadania za "genialne". Mi trochę przypomina patchwork. Sklejka, wklejka, sklejka, wklejka, sklejka, wklejka i koronka.
      Zabawna sprawa ze Stachą. Chodzę z taką jedną do tego samego dentysty. I czasami naprawdę wolałabym, żeby na jej miejscu była Wdowa. Nawet uzbrojona po zęby i nielubiąca mnie Wdowa będzie lepsza od Stachy w poczekalni.
      Dziękuję.]

      Usuń
  2. [Chyba właśnie ominęła cię kara - nie będziesz musiała skakać na jednej nodze dookoła domu, śpiewając "Marsyliankę".

    A opowiadanie takie, jak lubię - dużo pościgów i wybuchów. Biedni cywile dookoła tego zgiełku.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Mój pech mógłby polegać na tym, że przypadkiem znam "Marsyliankę". Dobra, jedynie pierwszy wers. Ale to i tak się by liczyło.
      Gdybym oczywiście znalazła jakieś zastosowanie dla Scarlett w opowiadaniu. A kombinowałam. Kombinowałam ostro, mimo to nie udało mi się wykminić takiej roli, która nie niosłaby ze sobą dodatkowego wątku w fabule.
      Obiecuję, że będzie lepiej. Albo gorzej. Zależy, jak patrzeć.]

      Usuń
  3. Dobra: nie przeczytałam jeszcze całości, a już ktoś obdarł wiedźmę z płaszcza a jeszcze inny walnął w Summersa. W Summersa! Yes! Yes! Yes!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytane całkiem i ogarnięte, co jest dość dziwne u mnie o tej porze :) Dodam tylko, że czekam na następną notkę niecierpliwie, uwielbiam styl autorki i samą postać Gambita, więc niech się stanie - ładnie kończąc komentarz ;)

      Usuń
    2. [ *przekrzykując sprowadzonych ostatnim zdaniem komentarza wyżej Beatlesów* Dobrze, że komuś czytanie fragmentu z Summersem sprawia co najmniej taką radość, jaką ja czułam przy pisaniu go. Rzucanie ciężkimi rzeczami w tę postać sprawia mi taką frajdę, że powinno być nielegalne.
      W mojej opinii to zdanie o uwielbianiu zostało wywołane półprzytomnością umysłu o późnej porze, więc postanowiłam nie przejmować się nim zbytnio. A jeśli chodzi o następną część, to istnieje już ona w mojej mózgownicy, muszę tylko zacząć proces powolnego wydobywania jej stamtąd.
      *tymczasem Lennon śpiewa ostatni refren "Let it be".*

      Usuń
  4. [Ah! Jest i Jub, jest i Stormy, ale ja nie karam, bo to nie moje postaci już. Chociaż przy tym jednym zdaniu Jub, była bardziej Jub niż moja stara. Tak samo Stormy. Brakowało Thora tylko :c Wreszcie ktoś zebrał towarzystwo i urządził jedną, wielką krwawą jatkę. Chwała Ci za to!
    No i dokopanie Summersowi. Kooocham. Więcej krwi Summersa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MM. Thor. z tej strony. Zapomniałam się przelogować.

      Usuń
    2. [ Thor był w domyśle, tam przy tym ozonie... Bo jakoś nie mogłam znaleźć odpowiednio pseudoszekspirowskiego tekstu dla niego. Ale jeszcze się poprawię, obiecuję.
      Ta bardziej humanitarna część mnie powoli zaczyna współczuć Summersowi. Ale ta normalna część udusiła humanitarną poduszką i już mi nie szkoda.
      Dziękuję za komentarz.
      Aczkolwiek wciąż uważam, że zarówno Jub jak i Stormy w Twoim wykonaniu były bardzo dobre.]

      Usuń
    3. [Niee. Stormy była dla mnie za nudna i za mądra. Wolę jaskiniowca (Thor) lub dzieciaka, który nic nie rozumie (Jub). Ale zastanawiam się nad wielkim powrotem Jubilee. Trochę mi jej brakuje.] /Thor.

      Usuń
    4. [Ja chcę znów wątka z Thorem. I Jubilee. I Storm, bo szło Ci dobrze. :)]

      Usuń
  5. [Uczciłam koniec swojego urlopu przeczytaniem tego opowiadania. Gdyby każdy koniec moich podróży oznaczał przeczytanie nowego opowiadania Twojego autorstwa to z niecierpliwością wyczekiwałabym ostatniego dnia. No, i nie mam bladego pojęcia co to jest Golem, ale nie wymyślę Ci żadnej kary bo podoba mi się ta nazwa.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Z tym, że wtedy jest też szansa, że będziesz częściej wyjeżdżać. A tego bym nie chciała. Jeśli zaś chodzi o Golema... Ja też nie wiem, czym jest ten projekt, ale zrzekam się wszystkich praw do niego. Możesz zrobić z nim wszystko.]

      Usuń