Nagłe
uderzenie pięścią w zęby oszołomiło Carol Danvers. Odruchowo
rozluźniła chwyt i prawą ręką potarła bolące miejsce.
Wrażenie, że ukruszyła sobie koronki było nieprzyjemne, ale
znacznie gorzej wypadała na jego tle świadomość tego, co przed
chwilą zrobiła. Puściła go. Jeszcze sekundę temu jej palce
zaciskały się na nadgarstkach szamoczącego się mutanta. Nie
przypuszczała, by ktokolwiek odważył się ryzykować upadek z
sześciu metrów nad ziemią. On jednak okazał się bardziej szalony
albo nierozważny. Carol nawet nie zauważyła, kiedy bezwładnie
spadł na ziemię. Z ciężkim sercem zniżyła lot. Coś zmuszało
ją, żeby chociaż znalazła miejsce, w które zanurkował mutant.
Była przekonana, że nie spadł tak po prostu, łamiąc sobie
kręgosłup. W jej wyobraźni krótki lot mutant kończył głową w
dół, a kruche kości roztrzaskiwały się o asfalt. Carol zacisnęła
oczy, żeby powstrzymać łzy. Nawet jeśli mutanci z Instytutu
bezsensownie opierali się rejestracji, Avengers nie mieli ich
zabijać. Chyba właśnie złamała tę zasadę...
***
Niebieskawe
światło odbiło się w adamantium. Logan z przyzwyczajenia głębiej
nabrał powietrza, ale to było już i tak przesycone zapachem ozonu.
Nie zwracał uwagi na liczne błyskawice. Nie żywił żadnych
głębszych uczuć wobec deszczu. Gorzej się walczyło, ale szło
przywyknąć. Co chwila ktoś spadał, a za moment ponownie wznosił
się w powietrze. W powietrzu mieszało się mnóstwo głosów,
bombardując czuły układ nerwowy Wolverine'a. Ledwo utrzymywał
swoją uwagę na Czarnej Panterze. Wytarł szpony w kawałek
szkarłatnego płaszcza, który z zadowoleniem zniszczył Wandzie. W
końcu byli teraz wrogami.
Czekał
na atak. Tym razem nie miał zamiaru dać się zaskoczyć. Czekał,
aż T'Challa uderzy od tyłu. Xavier zabraniał zabijać Mścicieli.
Nie mówił jednak nic o trwałym uszczerbku na zdrowiu. A im dłużej
trwała wojna, tym rządowi superbohaterowie robili się coraz
bardziej irytujący.
Nic.
Trzy bezczynne sekundy, podczas których nic się nie wydarzyło. A
potem w adamantowych szponach odbiły się czerwone iskierki. Logan
uśmiechnął się pod nosem i odbił się od ziemi idealnie w porę,
by złapać na kostki Visiona i ściągnąć na ziemię. Android
pobladł w ten dziwny, robotyczny sposób, gdy zorientował się, że
ma przed sobą dwóch X-menów.*
***
Nie
wypatrzyła ciała na ziemi. Ale to nie znaczył, że go tam nie
było. Pośród gruzów jakiegoś budynku (niech okaże się, że to
tylko nieczynne kino) blisko dwadzieścia osób z pasją oddawało
się zamienianiu krajobrazu w pogorzelisko. Ciężko było cokolwiek
dostrzec pośród strzelających wszędzie promieni, licznych
wybuchów i latającego dookoła... wszystkiego. Niewystarczająco
mocno przymocowane do podłoża obiekty fruwały tak, jakby odnalazły
własne orbity.
–
Cage, chyba niechcący sprzątnęłam jednego z nich – powiedziała,
lądując obok Luke'a.
–
Którego?
–
Tego od kart... wymsknął mi się z rąk.
–
Sweet Christmas – stwierdził bez namysłu mężczyzna. – Nie
wiem, co on bierze, ale ostatnio sprawił nam nieco problemów.
Hawkeye nie zbliża się do niego na pięćdziesiąt metrów.
Carol
poczuła, jak jej serce opuszcza parę uderzeń. Wcale nie podobał
się jej fakt, że Cage tak lekko przyjął wiadomość o pierwszym
trupie w tej wojnie. Ale... to był Cage, on na każde wydarzenie
zareaguje powiedzonkiem Sweet Christmas i rzuceniem czymś
ciężkim w kierunku kogoś o wyglądzie Scotta Summersa.
Wiązka
lasera przecięła kawał stalowej rury na dwoje.
***
Przywarli
do siebie plecami. To dało możliwość obserwowania wszystkiego
dookoła przy jednoczesnym przeprowadzeniu jako takiej rozmowy.
–
Nie dało się wcześniej? – warknął Logan.
–
Linie lotnicze miały małe opóźnienie. Blondynka cholernie mocno
trzymała.
–
Ale zdążyłeś wszystko...
–
Bez obaw, mon ami.
–
Świat musiałby się kończyć, żebym ja się o ciebie martwił,
Cajun. Chociaż... nie, wtedy też bym się o ciebie nie martwił.
Kilka
kart poszybowało w powietrze. Na chwilę równą mrugnięciu oka
utworzyły szkarłatny łuk. Potem dookoła mutantów przeszła fala
wybuchów, w ostatniej chwili opóźniając atak dwójki napastników.
Kiedy kurz, proch, pył, gruz i wszystko, co akurat wzbiło się w
górę, opadło, byli w nieco lepszej pozycji. A na pewno gotowi do
ataku.
Remy
spojrzał na postać, którą miał przed sobą. Rozpoznawanie
Mścicieli w bitewnym zgiełku szło raczej ciężko. Mogliby jakoś
umówić się na jednakowe mundurki. Jak na razie z odległości
kilometra rozpoznawał jedynie Hulka. Ale on nie brał udziału w tym
happeningu.
–
Zamieńmy się.
–
Na co trafiłeś? Swojego kumpla w puszce po fasolce?
Gambit
zignorował słowa przyjaciela, wykonując zwinny obrót, by znaleźć
się naprzeciwko Kapitana Ameryki. Zasalutował niezdarnie, ale już
nie sięgnął po karty. Skoncentrował wzrok na resztce ściany. Z
tyłu Logan właśnie wspiął się na wyżyny swojej erudycji.
–
Spasiba – odpowiedziała Czarna Wdowa, naciskając spust.
***
Ostatnią
rzeczą, jakiej życzyłaby sobie Carol Danvers, było stracenie z
oczu Luke'a. Przez pewien czas próbowała nawet trzymać się go
fizycznie, ale w prostych słowach wyjaśnił jej, że to nie ma
przyszłości.
–
Mówiłaś, że kogo udało ci się sprzątnąć?
Jakimś
cudem przekrzyczał wrzawę i usłyszała go mimo znacznej
odległości, dzielącej ich od siebie.
–
Tego z kartami. Wysoki, czerwone oczy, ciemny płaszcz... Rozgniotło
go jak mrówkę.
–
Albo przeczysz sama sobie, albo gość jest kurewsko żywotny.
–
Co masz na myśli?
–
Właśnie wymyślił sobie ciekawą zabawę – odparł mężczyzna
tonem komentatora meczu koszykówki. – Wysadza tarczę Rogersa w
powietrze. Raz po raz... Bo wiesz, ona jest niezniszczalna.
–
Powinniśmy coś z tym zrobić, prawda? – Wbrew swoim oczekiwaniom
Carol nie poczuła się lepiej, wiedząc, że mutant przeżył. W
ciągu ostatnich pięciu minut wydarzyło się wystarczająco wiele,
by zniechęcić ją na stałe do homo
superior.
–
Dlaczego? To całkiem zabawne... Sweet Christmas, aż szkoda, że
jest przy nich Natasha.
***
Fala
eksplozji po raz ostatni podrzuciła tarczę z vibranium. Sposób, w
jaki kawałek metalu podrygiwał na ziemi, by wreszcie oderwać się
od niej, przywodził na myśl skojarzenie z pękającymi ziarenkami
kukurydzy. Tylko dźwięk był bardziej metaliczny. No i w wyniku
końcowym nie otrzymywało się popcornu, a jedynie mocno wkurzonego
bohatera Stanów Zjednoczonych.
–
Tęskniony, tawarisz?
Słysząc
znajomy głos, Biały Diabeł odwrócił się. Jego twarz przybrała
wyraz właściwy komuś, kto rozpaczliwie potrzebuje dobrego
wyjaśnienia powodu, dla którego wcale nie tęsknił. Albo cytatu z
klasyka. Gdyby jeszcze kiedykolwiek czytał klasyków... Tymczasem
fraktalna Old Glory* cierpliwie czekała na swoją kolej. Dobrze, że
nikt mu jeszcze nie uświadomił, że w dwudziestym pierwszym wieku
podczas walki nie obowiązuje kolejka. W innych sytuacjach Gambit
zadzwoniłby do Fury'ego i zasugerował zaprzestanie używania filmów
z Jackie Chanem jako materiału szkoleniowego dla agentów.
–
Chere, nie jestem pewien, czy to dobre miejsce na omawianie takich
spraw...
Spodziewał
się odpowiedzi. Zamiast tego z ust Czarnej Wdowy wyrwało się ciche
westchnienie, a z jej ciała jakby zeszło powietrze. Oczy jednak
miała otwarte, wzrok przytomny.
–
Wybacz, Stacha, ten pan jest już zajęty – oznajmiła Rogue,
zakładając rękawiczkę. – Mamy pół minuty, zanim wróci jej
śmiertelna skuteczność.
–
Zostawmy sobie jego – wskazał na Rogersa, zajętego fajerwerkami
Jubilee – i pannę Związek Radziecki. Powinni się nie lubić. No
wiesz... Alaska. – Przy ostatnim słowie ściszył głos, jakby
mówił o czymś zakazanym.
***
Mało
kto zdołał osłonić się przed wybuchem, jaki nastąpił moment
przed zniknięciem ludzi Xaviera. Fala uderzeniowa robiła z
Mścicielami, co chciała. Ich sylwetki podrygiwały niczym
marionetki na poskręcanych sznurkach, by w następnej chwili ciężko
opaść na ziemię lub ścianę budynku.
–
Kiedy oni zdetonowali ten dynamit?
–
To nie dynamit, Jess. Kolega Carol poczęstował nas kolejną
sztuczką ze swojego wachlarza – ocenił Iron Man. – Następnym
razem my musimy ich czymś zaskoczyć... Sprawdzę, jak idą prace
nad Golemem... I zamontuję mu więcej laserów.
Spider
Woman prychnęła głośno. Zadała proste pytanie, a szykował się
cały wykład z serii "Tego ludzie Xaviera już nie
przetrzymają". Tym razem też tak miało być, ale zwycięstwo
wyszło na to, przypadło właśnie mutantom. Niewielka pociecha w
tym, że nie wszyscy X-meni wyszli z tego o własnych siłach. I
raczej nie poradziliby sobie, gdyby nie drobna pomoc ze strony
Magneto.
***
Spojrzał
na własne dłonie tak, jakby należały do kogoś obcego. Nie
pamiętał jeszcze żeby drżały mu tak bardzo. Szkarłatne iskry
przeskakiwały między palcami. Powoli zgiął je i wyprostował.
–
Nie wyglądasz dobrze.
–
Potrzebuję tylko złapać oddech, Stormy. To nic wielkiego. Zresztą
nikt z nas nie wygląda teraz jak z katalogu bielizny.
–
Widziałam, jak używasz mocy. Wtedy nie jesteś tak... zmęczony.
Wstrząs,
jaki szarpnął X-jetem zmusił Ororo do zajęcia miejsca siedzącego
tuż obok szulera. Oboje doskonale wiedzieli, że bywało znacznie
lepiej. Zwłaszcza w przypadku Białego Diabła. Nie posiadał
zdolności regeneracji, więc na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie
kogoś, kto stanął na drodze rozpędzonym żyletkom.
–
Jedno mnie zastanawia... Gdzie zniknął wtedy Logan?
–
Creed – wtrąciła się Rogue.
–
On przecież jest po naszej stronie.
–
Logan musiał zapytać osobiście.
***
W
Instytucie powitała ich nienaturalna cisza. Remy nie potrafił
przyzwyczaić się do tego, że tych uczniów, którzy mieli taką
możliwość, wysłano do domów. Pozostałych podzielono na grupy i
oddano pod opiekę przyjaciołom Profesora. Skontaktowanie się z
tymi ludźmi należało do jednej z niewielu rzeczy, którą zajął
się Xavier. Od kiedy rozwiały się wszelkie wątpliwości co do
stanu otwartej wojny, człowiek, który powinien być ich przywódcą,
odizolował się od nich wszystkich. Ten stan starał się pogłębiać
z dnia na dzień. Nie było już nawet sensu udawać, że wszystko
jest w porządku, a Profesor wywiązał się ze swoich obietnic.
Każdy dobrze pamiętał, jak Charles mówił, że w Instytucie to on
jest osobą, na której zawsze można polegać.
Gambit
nie mógł pozbyć się wrażenia, że pozbawieni swojego mentora
X-meni zachowywali się jak dzieci we mgle.
–
Możesz powtórzyć, cherie?
Nagle
zdał sobie sprawę, że zupełnie nie słuchał tego, co mówiła do
niego Rogue. Mutantka nieśpiesznie opatrywała pokaleczoną klatkę
piersiową Białego Diabła, posyłając mu obłędny uśmiech za
każdym razem, gdy krzywił się z bólu.
–
Mówię, że nie jestem pewna, czy będę tak łagodna w stosunku do
następnej francy, która nie nosi nic pod kombinezonem. Tobie jest
potrzebny kaganiec.
–
Kaganiec? To jakaś nowa gra?
Rogue
nigdy chyba nie widziała bardziej dwuznacznego spojrzenia. Zanim
jednak zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drzwi, a Forge
poinformował ich o zebraniu.
***
Wszyscy
zajęli swoje miejsca, starając się przybrać takie pozycje, by nie
sprawiały one bólu zmaltretowanym kończynom. Znajome zobojętnienie
gościło na jeszcze bardziej znajomych twarzach. Wszyscy wodzili
wzrokiem za Cyclopsem, który jako jedyny wędrował po pomieszczeniu
w tę i z powrotem.
–
Spróbujmy pertraktować – zaproponowała Jean, bardziej przejęta
uspokojeniem Scotta niż planowaniem następnego posunięcia.
–
To chyba musielibyśmy wysłać Kitty, żeby przedstawiła Starkowi
nasze stanowisko. – Dość przytomnie zauważył Bestia.
–
Ale wtedy mogłaby wrócić dopiero nad ranem – wtrącił się
Gambit.
–
Protestuję! – ryknął Piotr. Nikt więcej nie wypowiedział się
w temacie.
–
Podsumujmy to, co dotychczas zrobiliśmy. – Bishop miał dowodzenie
we krwi, co spotykało się z ogólnym podziwem dla tego, jak
dzielnie znosi rządy Summersa. Tym bardziej, że wszyscy wiedzieli,z
kim woli trzymać Lucas. – Mamy za sobą kolejną bójkę z
Avengers. I po raz kolejny skończyła się w bliżej nieokreślony
sposób.
–
Przynajmniej mieliśmy plan. – Do rozmowy dołączyła milcząca
dotąd Shadowcat. – Dobry plan.
–
Może i niegłupi, ale miał szansę sprawdzić się jedynie w
turowej grze strategicznej.*
Remy
zaplótł ręce za głową i powiódł wzrokiem po twarzach
przyjaciół. Większość wydawała się łapać.
–
Nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej? Scott spędził dwie noce
przy tym stole, układając plan!
–
Zrobiłem to z szacunku, Jean. Skoro ktoś brudzi sobie ręce
dowodzeniem nami, to nam nie wypada rozbijać jego planów w proch.
Przecież dobrze wiemy, jak wyglądają nasze walki. Najpierw
przejawiamy ślady taktyki w tym wszystkim, ale dopóki ścieramy się
na środku ulicy, po dwóch minutach uporządkowanej akcji zaczynamy
po prostu naparzać się po mordach.
–
Jak w hack'n'slash*! – dodał Forge, zadowolony, że udało mu się
wpaść na dobre informatyczne porównanie.
–
Wróćmy do tematu – Storm uderzyła dłonią o krawędź stołu,
by zwrócić na siebie uwagę. – Mieliśmy plan, który nie
sprawdził się w praktyce i jedyne, co zrobiliśmy, to niepotrzebne
ujawnienie się z nowymi zdolnościami Gambita.
–
Remy jest jak broń sama w sobie – zgodził się Colossus. – A
broni nie powinno się pokazywać komuś, z kim się walczy, da?
–
Da znaczy nawaliliśmy? – Jubilee wreszcie
udało się zabrać głos.
–
Da znaczy tak.
X-meni
zgodnie odwrócili się w kierunku drzwi. Nawet nie słyszeli, jak
drzwi się otwierają. Telepatia miała tę zaletę, że była
bezgłośna. Zwłaszcza w wykonaniu najpotężniejszego telepaty na
Ziemi. Profesor. Nie spodziewali się go tutaj. Jeśli ktoś po cichu
liczył na pomoc z jego strony, to liczył raczej, że nadejdzie w
bardziej dramatycznym momencie. Ale w sumie tak też było nieźle.
–
Powietrze skończyło się w apartamencie, vrai? – Remy przerwał
trwającą od dwóch minut ciszę.
–
To były... trudne dni dla nas wszystkich. – Charles Xavier brzmiał
jak zawsze, czyli jak człowiek, który ogarnia swoim umysłem cały
świat.
–
Exactlement. – Drwina dźwięczała w głosie Gambita. – My
zajmowaliśmy się prowadzeniem wojny, a Profesor wypoczywał u
siebie. To musiało być strasznie trudne, o tak...
–
Remy, może powinieneś to przemyśleć...
Ororo
złapała szulera za ramię, ale on szarpnął ręką się i uwolnił
z jej uścisku.
–
Wszyscy znają ten schemat, tout le monde le connait. My się staramy
utrzymać świat w pionie, a gdy już nam się udaje, przychodzi
Profesor, sprzedaje nam tanią gadkę o wyższych obowiązkach i każe
robić coś zupełnie innego niż dotychczas. Nie przeszkadza wam to?
–
Rozumiem twój punkt widzenia – zaczął Xavier. Tym razem na jego
twarzy zaszła zmiana, która kazała sądzić, że na takie dictum
acerbum nie ma gotowej odpowiedzi. – Poświęciłeś dużo i możesz
być pewny, że...
–
Że moja ofiara nie pójdzie na marne – dokończył Remy. – Macie
rację, moja ofiara wybiera się w zupełne inne miejsce. Nie
czekajcie z kolacją – rzucił, będąc już przy drzwiach.
Wydarzenia
sprzed chwili potoczyły się tak szybko, że nawet Xavier nie zdołał
zareagować. Niewiele było sytuacji, żeby tak bardzo stracił
panowanie nad tym, co się działo. Tymczasem pozwolił Gambitowi
przejść obok siebie. Bezdźwięcznie. Szuler nie zamknął drzwi, a
jego kroki mógł usłyszeć jedynie Wolverine. Ten zaś nie wydawał
się zainteresowany dalszą rozmową i beznamiętnie wciskał guziki
na pulpicie przed sobą.
–
Profesorze... pozwoliłeś zdrajcy odejść?
–
Waż na słowa, moje dziecko. - Charles obdarzył Jean łagodnym
spojrzeniem. – Jeszcze nas nie zdradził.
–
Ale wszyscy wiemy, że jest do tego zdolny.
–
Scott! – Storm aż poderwała się z miejsca, żeby przywołać
Summersa do porządku. Bestia uspokoił ją gestem dłoni. Usiadła.
–
Nie wiemy, do czego jest zdolny. To na swój sposób fascynujące.
Ale może być niebezpieczne.
–
To jest niebezpieczne – sprecyzował Xavier. – A my nie możemy
pozwolić sobie na zagrożenie, jakie stwarza Gambit. Lepiej dla nas,
gdy go tutaj nie ma. Bezpieczniej.
–
Nieładnie rozmawiać o nieobecnych – stwierdził Logan i opuścił
pomieszczenie, jakby narada dobiegła końca.
***
Rogue
utkwiła wzrok w nocnym niebie. Zasnute chmurami wydawało się
pozbawione gwiazd, rozjaśniały je wyłącznie pojawiające się co
chwila na horyzoncie samoloty. Właściwie nie było na co patrzeć,
ale nie potrafiła znieść atmosfery w Instytucie oraz tego, że
Wolverine pilnował jej cały wieczór, nieustannie powtarzając, że
Gambit wie, co robi. Jasne, byli przyjaciółmi w ten swój pokręcony
sposób. Ale dlaczego nawet Logan czuł coś, czego ona nie czuła?
Przecież powinna znać Remy'ego najlepiej ze wszystkich. Tymczasem
przeczucie, że natychmiast powinna go znaleźć nie dawało jej
spać.
Może...
może to była tylko wina księżyca w pełni? Tak powiedziałby
Wolverine.
***
Wbrew
temu, co twierdzą pisarze, powietrze w rodzinnym mieście nie ma w
sobie nic nostalgicznego. Chłodny wiatr zmierzwił włosy Gambita
tuż przy murze cmentarnym. Ta droga zdecydowanie nie zajmowała
żadnego miejsca w rankingu ulubionych dróg szulera, jednak
prawdopodobnie właśnie ona prowadziła do domu. W całej tej
niepewnej chwili jedynie gwiazdy na nocnym niebie były pewne. Les
étoiles de La Nouvelle-Orléans. Kochały go. Jak zawsze.
Teraz ta część programu, na którą wszyscy czekaliśmy: przypisy.
1) Old Glory to obecnie mało używana nazwa amerykańskiej flagi. Ponieważ chciałam zachować resztki powagi, zrezygnowałam z przetłumaczenia nazwy na polski.
2) Fraktal - rodzaj figury geometrycznej, płaskiej lub przestrzennej, zazwyczaj charakteryzującej się własnością samopodobieństwa — małe fragmenty fraktala, oglądane w odpowiednim powiększeniu, wyglądają tak samo jak obiekt pierwotny [skopiowane z encyklopedii PWN, bo mieli najbardziej zrozumiałą definicję]
3) Umieszczenie przypisów na końcu było podstępem, ponieważ zapewne niecierpliwie czekaliście na wyjaśnienie żartu z Old Glory. Ale zerknijcie też na resztę przypisów.
4) gra strategiczna o której wspomina Gambit wygląda tak: ustawiasz swoje wojska naprzeciwko wojsk wroga, wybierasz im ataki i naciskasz enter, po czym następuje tura, w której porusza się Twój wróg i robi mniej więcej to samo. Z tym, że Ty się możesz bronić, a on nie. Naprawdę, są jeszcze takie gry.
5) hack'n'slash to również gra, ta dla odmiany polega na testowaniu wytrzymałości myszki. Tak, dobrze myślicie - trzeba zaklikać wroga na śmierć.
6) nie, androidy się nie rumienią, jeśli w to uwierzyliście, to nie pomogą Wam już żadne przypisy.
PS: Autor każdej postaci użytej w tym opowiadaniu ma prawo wymyślić mi karę. Tak, to była prowokacja.
[Ja nie wymyślę żadnej kary, o to możesz być spokojna. Stacha będzie od tej pory nową ksywką Wdowy, o. Albo może lepiej nie. A tak na poważnie, to strasznie podoba mi się zarówno scena walki (w końcu ktoś opisał jakąś bitwę grup i to jeszcze ładnie się zachował, bo ukazał równe szanse) jak i rozmowa w Instytucie. Boże, jak ja bym chciała, żeby te wszystkie genialne postacie z tego genialnego opowiadania były u nas na blogu... Tego życzę nam wszystkim z okazji pierwszego kroku do końca wojny. No, a Tobie skarbie, gratuluję. Po raz kolejny, bo całkiem dobrze Ci wyszło. ;)]
OdpowiedzUsuń[ To ja się od razu, z tego miejsca, dołączę do życzenia, żebyśmy mieli tutaj duużo postaci kanonicznych. Wtedy będzie zabawa!
UsuńOsobiście nie uważam opowiadania za "genialne". Mi trochę przypomina patchwork. Sklejka, wklejka, sklejka, wklejka, sklejka, wklejka i koronka.
Zabawna sprawa ze Stachą. Chodzę z taką jedną do tego samego dentysty. I czasami naprawdę wolałabym, żeby na jej miejscu była Wdowa. Nawet uzbrojona po zęby i nielubiąca mnie Wdowa będzie lepsza od Stachy w poczekalni.
Dziękuję.]
[Chyba właśnie ominęła cię kara - nie będziesz musiała skakać na jednej nodze dookoła domu, śpiewając "Marsyliankę".
OdpowiedzUsuńA opowiadanie takie, jak lubię - dużo pościgów i wybuchów. Biedni cywile dookoła tego zgiełku.]
[ Mój pech mógłby polegać na tym, że przypadkiem znam "Marsyliankę". Dobra, jedynie pierwszy wers. Ale to i tak się by liczyło.
UsuńGdybym oczywiście znalazła jakieś zastosowanie dla Scarlett w opowiadaniu. A kombinowałam. Kombinowałam ostro, mimo to nie udało mi się wykminić takiej roli, która nie niosłaby ze sobą dodatkowego wątku w fabule.
Obiecuję, że będzie lepiej. Albo gorzej. Zależy, jak patrzeć.]
Dobra: nie przeczytałam jeszcze całości, a już ktoś obdarł wiedźmę z płaszcza a jeszcze inny walnął w Summersa. W Summersa! Yes! Yes! Yes!
OdpowiedzUsuńPrzeczytane całkiem i ogarnięte, co jest dość dziwne u mnie o tej porze :) Dodam tylko, że czekam na następną notkę niecierpliwie, uwielbiam styl autorki i samą postać Gambita, więc niech się stanie - ładnie kończąc komentarz ;)
Usuń[ *przekrzykując sprowadzonych ostatnim zdaniem komentarza wyżej Beatlesów* Dobrze, że komuś czytanie fragmentu z Summersem sprawia co najmniej taką radość, jaką ja czułam przy pisaniu go. Rzucanie ciężkimi rzeczami w tę postać sprawia mi taką frajdę, że powinno być nielegalne.
UsuńW mojej opinii to zdanie o uwielbianiu zostało wywołane półprzytomnością umysłu o późnej porze, więc postanowiłam nie przejmować się nim zbytnio. A jeśli chodzi o następną część, to istnieje już ona w mojej mózgownicy, muszę tylko zacząć proces powolnego wydobywania jej stamtąd.
*tymczasem Lennon śpiewa ostatni refren "Let it be".*
[Ah! Jest i Jub, jest i Stormy, ale ja nie karam, bo to nie moje postaci już. Chociaż przy tym jednym zdaniu Jub, była bardziej Jub niż moja stara. Tak samo Stormy. Brakowało Thora tylko :c Wreszcie ktoś zebrał towarzystwo i urządził jedną, wielką krwawą jatkę. Chwała Ci za to!
OdpowiedzUsuńNo i dokopanie Summersowi. Kooocham. Więcej krwi Summersa!
MM. Thor. z tej strony. Zapomniałam się przelogować.
Usuń[ Thor był w domyśle, tam przy tym ozonie... Bo jakoś nie mogłam znaleźć odpowiednio pseudoszekspirowskiego tekstu dla niego. Ale jeszcze się poprawię, obiecuję.
UsuńTa bardziej humanitarna część mnie powoli zaczyna współczuć Summersowi. Ale ta normalna część udusiła humanitarną poduszką i już mi nie szkoda.
Dziękuję za komentarz.
Aczkolwiek wciąż uważam, że zarówno Jub jak i Stormy w Twoim wykonaniu były bardzo dobre.]
[Niee. Stormy była dla mnie za nudna i za mądra. Wolę jaskiniowca (Thor) lub dzieciaka, który nic nie rozumie (Jub). Ale zastanawiam się nad wielkim powrotem Jubilee. Trochę mi jej brakuje.] /Thor.
Usuń[Ja chcę znów wątka z Thorem. I Jubilee. I Storm, bo szło Ci dobrze. :)]
Usuń[Uczciłam koniec swojego urlopu przeczytaniem tego opowiadania. Gdyby każdy koniec moich podróży oznaczał przeczytanie nowego opowiadania Twojego autorstwa to z niecierpliwością wyczekiwałabym ostatniego dnia. No, i nie mam bladego pojęcia co to jest Golem, ale nie wymyślę Ci żadnej kary bo podoba mi się ta nazwa.]
OdpowiedzUsuń[ Z tym, że wtedy jest też szansa, że będziesz częściej wyjeżdżać. A tego bym nie chciała. Jeśli zaś chodzi o Golema... Ja też nie wiem, czym jest ten projekt, ale zrzekam się wszystkich praw do niego. Możesz zrobić z nim wszystko.]
Usuń