1.04.2012

Undisclosed desires.


Jessica Jones (niegdyś Cambell) || niedawno skończone 28 lat || absolwentka Midtown High School|| prywatny detektyw w stanie spoczynku|| okazjonalnie dziennikarka|| Mścicielka na rezerwie|| niezbyt dumna  matka

AKTUALNIE: Danielle Jones-Cage przyszła na świat dwudziestego dziewiątego września.

POWIĄZANIA | OPOWIADANIA
Niedługo napiszę nową kartę. 

132 komentarze:

  1. - Mógłbym cię całkowicie zignorować i wyjść, jednak nie zrobię tego. I chętnie posłucham co więcej masz do powiedzenia, być może zainteresuje mnie to nieco bardziej niż trochę - na twarzy Logana pojawiło się coś, co miało przypominać złośliwy uśmiech - Sądzę, że tym razem się dogadamy.
    Wszystko co wiązało się z projektem Weapon X, ciągle dręczyło go. Pamiętał tych wszystkich ludzi, zdarzenia i obietnicę. Obiecał zemstę i śmierć wszystkim, którzy na to zasłużyli.
    - Broszkę sprezentuje się Małej - kiwnął w stronę Molly, choć nie okazywał żadnych emocji, ot po prostu jemu biżuteria nie była potrzebna.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Onet nawalał, ale tu mam nadzieję, że będziemy kontynuować wątek :) ]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kontynuuję wątek z Onetu. :)]
    Na to ten, cicho się skradając od tyłu, popchnął ją wprost do wody. Wyczyn, niczym kreowany pomysłowością pięcioletniego dziecka. Po chwili sam zdecydował się wskoczyć do oceanu.
    -Nie wiem, jak ty, ale ja wychodzę się ogrzać przy ognisku. - powiedział poczuwszy wieczorny chłód. - Ale najpierw wyjmę zakupy z samochodu. Co ciekawego kupiłaś? - dopowiedział kierując się w stronę kabrioletu. Na tylnym siedzeniu znajdowały się dwie papierowe torby. Zajrzał do nich. W środku jednej znajdowały się jakieś różne płyny, a w drugiej... pianki, świeże pieczywo, kilka mrożonych steków oraz napoje. Dosłownie o kupnie tego myślał, lecz nie zdążył powiedzieć Jessice, nim wyjechała. Miał wrażenie, że już nie pierwszy raz rozumieją się telepatycznie. Zaniósłszy siatkę z detergentami do domku, wrócił z drugą na brzeg. Przy ognisku siedziała już również zmarznięta Jessica, która drżała z zimna. Ujrzawszy drżenie jej ciała, zdjął z siebie zielony sweter, a następnie ją okrył, po czym usiadł obok niej.
    -Masz ochotę na stek? - powiedział. - Nie wiem, jak ty, ale ja zgłodniałem i chętnie coś zjem. W końcu przyspieszony metabolizm robi swoje...

    OdpowiedzUsuń
  4. -Siedź i się grzej! - powiedział stawiając opór zmarzniętej Jessice, która wstała i zmierzała w jego kierunku. - Za chwilę spróbujesz steków a'la Kapitan Ameryka. Mam nadzieję, że ci posmakują. - oo chwili wbił w duże kawałki mięsa znalezione patyki, a następnie usiadł przy niej, trzymając je nad ogniem. Nie minęła chwila, gdy siedzieli razem okryci jednym swetrem i szczęśliwi, niczym etiopskie dziecko zajadające się cukierkami. Nad ich głowami krążyły gwiazdy. Romantyzm sięgnął zenitu, gdy położyli się obok siebie na kocu, przy ognisku, nad brzegiem oceanu, słuchając odbijających się fal...
    -Wiesz... ja jeszcze nigdy nie spędziłem tak pięknej chwili. Po prostu nawet nie wiem, co powiedzieć... - zaczął.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Bardzo mnie cieszy, że odważyłaś się wyjść z propozycją nawiązania wrogich relacji. Może być całkiem ciekawie. Co do okoliczności spotkania (myślę, że w tym wypadku warto by było zacząć coś na świeżo, bez powiązań) być może Twoja postać, jako reporterka zainteresuje się sprawą nagłych zniknięć wysoko postawionych osób (Loki werbuje kogo się da ;) co Ty na to?

    OdpowiedzUsuń
  6. Po raz pierwszy od bardzo dawna naprawdę był zainteresowany, w dodatku dokonała tego kobieta, której widocznie zależało na całej sprawie, choć może nieco pod innym kontem niż to interesowało Logana. Kiwnął głową, jakby potakując.
    - Więc czym jest? - spytał wyraźnie zainteresowany - I od czego mam zacząć, bo rozumiem, że nie wskazane jest chaotyczne szukanie i mordowanie każdego kto stanie na mojej drodze, tak?
    W jego myślach pojawił się nagle obraz jego brata, całej Dryżyny X i Strykera. Przymknął oczy, by po chwili natychmiast je otworzyć. Nie zwracał uwagi na Molly, chwilowo nawet nie patrzył na Jessicę, a w uszach brzmiało mu "Jimmy".

    OdpowiedzUsuń
  7. - Mówisz o Szulerze, czy jak kto woli Gambicie? - spytał odnosząc się do słów wypowiedzianych przez nią przez chwilę, właściwie jej pomysł wydawał się sensowny, mimo sporej niechęci i wielu niesnasek Logan i Gambit byli naprawdę dobrymi kumplami.
    Rozejrzał się po sali jakby chciał zobaczyć czy nikt zbytnio się nimi nie interesuje. Kiwnął w stronę kelnerki by przyniosła jeszcze jedną szklankę ginu z tonikiem dla niego. Nie zastanawiał się czy rozmówczyni i jej młoda towarzyszka czegoś potrzebują, nigdy nie był nazbyt zainteresowany potrzebami innych.
    - Jakieś wskazówki jeszcze? - zaśmiał się w dość dziwny sposób i dorzucił nieco rozbawiony - Bardziej przekonujący... Zabawne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zniknięcia szanujących się osobistości, między którymi występowały stosunkowo krótkie odstępy czasu, chcąc nie chcąc musiały prędzej czy później wzbudzić ciekawość prasy i mediów. Kłamca doskonale zdawał sobie sprawę z owego faktu. Być może niewiele łączyło go w istocie z ludźmi, lecz mimo wszystko potrafił niemalże bezproblemowo przewidywać poszczególne zachowania ogółu. Właśnie dlatego Midgardczycy nie budzili jego sympatii, poprzez wzgląd na swoją przewidywalność. Nawet Loki zdawał sobie jednak sprawę, że tak jak u bogów, tak i u ludzi występowały pewne indywidualne, charakterystyczne i warte uwagi jednostki. Takie właśnie osoby starał się pozyskiwać, czy to z pomocą perswazji, czy też siły. Charyzma, której pokłady drzemały w nim już od zarania dziejów, sprawnie ułatwiała mu podobne przedsięwzięcia. Doszło nawet do tego, że nie potrzebował już pomocy kostura, choć na wszelki wypadek wolał czasami upewnić się, że pozyskał sojusznika, a nie kolejnego po sobie kłamcę, gotowego wepchnąć mu nóż w plecy, gdy tylko się odwróci.
    Okolica teatrów na Broadwayu wydała mu się miejscem dobrym jak każde inne. Hotel Marriott szczycił się prestiżem i wysokimi notami w ogólnych staraniach sprostania wymaganiom klientów. Nie miało to jednak większego znaczenia. Chodziło jedynie o symbol. Loki Laufeyson, ubrany w wyjątkowo dobrze skrojony, czarny garnitur, zajął miejsce przy stoliku pod oknem, ruchem bezwarunkowym gładząc wypolerowaną, kryształową gałkę leski, z którą nie rozstawał się choćby i na krótką chwilę. Sprawiała wrażenie wykwintnej, ale nic poza tym. Nie było szans, by domyślić, się, że w rzeczywistości to niezwykle groźna broń, niemalże prawa ręka Kłamcy. Nie musiał zbytnio się wysilać, by domyślić się, że osoba z którą miał dziś umówione spotkanie, właśnie zjawiła się wewnątrz budynku. Pięć minut później zadarł podbródek, wstając z krzesła i prostując plecy ujął dłoń nieznajomej w suchym, pozbawionym wyraźnych intencji geście. Cofnął rękę, ruchem wskazując jeszcze wolne krzesło naprzeciw siebie.
    - Jessica Jones. - powtórzył, choć przecież doskonale zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia. - Kiedy na moment odłączyła się pani od reszty świata, upewniałem się, że mam przed sobą kogoś, kto jest w stanie w jakiś sposób korzystnie wpłynąć na moje przyszłe plany. - dodał. Głos miał niski, nieco chłodny, jak okruch lodu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Od zawsze miała dziwne przeczucie, że wypada blado przy wszystkich członkach grupy. Otoczona geniuszami, bogaczami i obdarzonymi nadludzką siłą istotami nie miała pojęcia, do czego sama im się przydaje. Oczywiście, że potrafi skręcić kark nawet obcym formom życia, potocznie zwanych kosmitami. Może wiele rzeczy. Jednak jej towarzysze według niej mogli zrobić o wiele więcej. Czasem myślała, że jest w tak elitarnej drużynie tylko ze względu na jej członkostwo w S.H.I.E.L.D. Dlatego być może nie chciała mieszać się w środek kolejnej wojny, jaką lada dzień dodatkowo mogą wywołać Avengers, przejmujący się uzależnieniem od Fury'ego i jego Tarczy. Można nawet chyba powiedzieć, że gdzieś w środku się bała odrzucenia. Że z jednej strony będzie miała do wyboru człowieka, który pozwolił jej zacząć od nowa, z drugiej zaś - jakby nie patrzeć - kogoś na miarę przyjaciół.
    - Oprócz tego, że podnosisz tony i potrafisz fruwać... - skomentowała żartobliwie, całkowicie niezadowolona z jej obecnego poczucia humoru. Będzie musiała sobie chyba walnąć lampkę wina. Alkohol na nią niby nie działał, ale zawsze podświadomie poprawiał humor. - Balet, mówisz? - odpowiedziała jej, unosząc brwi jakby się zastanawiała. - Można tak to nazwać. Parę ruchów nadal pamiętam... Miałam nawet dziwny epizod w operze w Moskwie. Dawno temu... - zakończyła machnięciem dłoni, jakby nie chciała o tym rozmawiać. Zakończyło się to tak, jak wcześniejsze tego typu przypadki: tamta Czarna Wdowa miała nieciekawe zajęcia. Obecna - nieciekawe rzeczy na sumieniu, starannie zagłuszanym każdego dnia, dwadzieścia cztery godziny na dobę.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Aaa no tak, moje eksperymenty z historią Wandy. Oczywiście może tak być, z tym, że trzeba by usunąć z całej historii Visiona i podstawić kogoś innego, bo aktualnie Scarlet Witch nie wyszła jeszcze za mąż :) W każdym bądź razie mi pasuje. Będzie ciekawie. Co do wątku, a bez niego się nie obejdzie, pierwsze co mi wpadło do głowy, to winda. Jestem dziwna ;) Powiązanie już mamy, więc z miejscem pójdzie łatwo, skoro obydwie mieszkają w tym samym miejscu. Mam tylko drobne problemy z zaczynaniem - mogłabym cię poprosić? :)]

    OdpowiedzUsuń
  11. [O, zajęcia teatralne, no proszę. Wiesz, ja ostatnio na warsztatach musiałam odegrać pewną scenę z kolegą, używając jedynie słowa "kotlet". Dokładniej, nasz pan aktor ma dziwne poczucie humoru i kazał nam zagrać kłótnię, kto jest ojcem Pablito ;) Cóż. Do głowy przychodzą mi tylko kwatery S.H.I.E.L.D, których położenie zmienia się średnio co pięć minut, więc równie dobrze aktualnie mogą być wieżowcem. Ewentualnie Hawkeye zorganizował jakąś dziwną imprezę urodzinową dla któregoś z Avengers w prywatnej kwaterze nieszczęśnika (w wieżowcu? ... ). Wiem tylko, że wątki wieczorowe idą sprawniej :) ]

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiedział już, że miała na myśli Gambita, bo któż inny tak świetnie posługiwał się kartami. Skinął głową i zignorował jej kolejne kąśliwe słowa.
    - A to Cage zaszedł ci za skórę? - spytał, skoro już sama zaczęła ten temat i by nieco przejść na właściwy temat dodał - O moje myślenie się nie martw.

    OdpowiedzUsuń
  13. Świat można zacząć poznawać od nowa, znajdując tylko odpowiednią osobę. Do Steve'a to stwierdzenie pasowało wyśmienicie. Chciał zapytać, co powiedziałaby na spacer wzdłuż plaży przy świetle Księżyca, lecz ta wtuliła się w sweter i usnęła. Wstał zatem, a następnie wziął dodatkowy koc z domku, a następnie okrył ją dokładnie. Sam jednak usiadł przy niej, zachwycając się jej słodkim snem. Po chwili poczuł się znużony snem, więc postanowił się położyć tuż przy niej. Nie było mu zimno. Nawet od zimnego wiatru przylatującego co chwila od strony morza. Nie minęła sekunda, a także i Kapitan także słodko chrapał.

    **

    Nastał poranek, a jako, że Steve nie potrzebuje dużej ilości snu, wstał równo ze wschodem Słońca. Postanowił nie budzić partnerki. Czuł suchotę w gardle, więc wstał, a następnie powędrował do chatki po czajnik, po drodze wstępując do schowka w kabriolecie, wyjmując torebkę świeżo zmielonej kawy. Nalał do lekko przyrdzewiałego od zewnątrz czajnika wody mineralnej, a następnie chciał go postawić nad ogniem. Chciał, ale mu się nie udało. Ogień bowiem, zgodnie z prawami fizyki, wygasł. Nie pozostało mu nic innego, jak rozpalić ogniska od nowa. Gdy w końcu się z tym wszystkim uporał, nasypał do plastikowego kubka 4 łyżeczki kawy, a następnie zalał wrzątkiem. Siedząc przy Jessice, wypijał kolejne łyki czarnego napoju...

    OdpowiedzUsuń
  14. -Dzień dobry. Bardzo dobry, bo zaczęty dobrze, obudzony pięknym wschodem Słońca. - odpowiedział popijający kolejny łyk kawy. Siedział wciąż na piasku, gdy Jessica wstała, a następnie zmierzała w kierunku samochodu. Postanowił udać się za nią. Myślał, że chce coś wydobyć ze schowka, ale ta nachyliła się nad lusterkiem i zaczęła wywody o tym, jak nieurodziwie wygląda, czego Steve bardzo nie lubił. Nie lubił, jak ktoś wciąż narzekał na samego siebie.
    -Chyba żartujesz! Nigdy nie widziałem ciebie tak pięknej, prezentującej się tak cudownym, naturalnym wyglądem. - skontrował. - Owszem, jeszcze nic nie jadłem. Ale to nie szkodzi. W sumie dobrze, że stoimy już przy samochodzie. Wsiadaj, ja tylko skoczę do domku po kluczyki i dokumenty. - dodał odpowiadając na jej następne pytanie. Po chwili, gdy usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i ruszył, a następnie oznajmił:
    -Zabieram cię na prawdziwe amerykańskie śniadanie do restauracji, która istnieje nieprzerwanie od 130 lat. Wiem, bo wyszukałem ją w Internecie. To jakieś 10 minut drogi.

    **

    To 10 minut minęło w praktyce w sekundę. Gdy dotarli na miejsce, a następnie, wchodząc uprzednio do środka, usiedli przy stoliku, podeszła do nich kelnerka. Wywiązał się dialog:
    -Dzień dobry, co państwo chcieliby zamówić?
    -Dzień dobry. Dobra kawa nie jest zła, więc takową poproszę. Proszę tylko, by była w miarę mocna. A do tego wezmę kanapkę z szynką i tosta z serem.
    -Dobrze. A co dla pani?

    OdpowiedzUsuń
  15. Mogła polemizować na temat słabości i użyteczności w drużynie godzinami. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach, kiedy przekonano ją ostatecznie, że nie posiada siejącej zniszczenie latającej zbroi czy też nie jest w stanie unieść legendarnego młotu władającego nad piorunami. Czy coś w ten deseń. Aktualnie przeżywała okres, który normalna osoba nazywałaby depresją. Wdowa jednak nie poddawała się, w jakiś sposób cały czas udowadniając sobie, że coś potrafi i się przydaje. Choćby w najmniejszym stopniu. Ale cały czas prześladowało ją stwierdzenie, że w Avengers stoi na samym końcu.
    Być może nie była tą siejącą popłoch Czarną Wdową, którą znała Jess. Maski zmieniały się często, emocje skrywane wewnątrz człowieka wykorzystywały czasem moment nieuwagi, by wypłynąć na wierzch. Były to takie dni jak ten.
    - Bruce... - powtórzyła za nią, rozglądając się z przyzwyczajenia instynktownie, zanim przekroczyła próg otwartego laboratorium. Drzwi zasunęły się za nią delikatnie, acz szczelnie. Zaciekawiona, co też Jess i Banner mają dla niej, rozglądnęła się po pomieszczeniu. Na szczęście Bruce'a nie było w środku. To dobrze. Miała z nim dosyć napięte stosunki, więc z doświadczenia przy takim humorze jak ten dziś, lepiej unikać kłótni.

    OdpowiedzUsuń
  16. [Kontynuuję wątek, jeśli nie masz nic przeciwko. Już Ci nie chciałam na gadu głowy zawracać z pytaniami. ]

    Heimdall nawet nie drgnął od kilku minut, tylko patrzył i patrzył tym swoim przeszywającym spojrzeniem, którego w dzieciństwie tak bał się Thor. Teraz można powiedzieć, że traktował to jak normalne zachowanie przyjaciela. Jego oczy były nieprzenikliwe, nawet podczas walk nie dostrzegał w nich choćby krzty cierpienia, agresji, czy zaangażowania.
    - Jest w Carson City w Nevadzie. Ukrywa się w jakiejś małej restauracji o nazwie "Sensation". - zamilknął i dał parze znać, że nie zamierza marnować dla nich więcej czasu. Thor po kilku sekundach pociągnął Jess za rękaw, widząc że nie odczytała aluzji Heimdalla.
    - Wracamy. - mruknął i wciągnął Jones do wytworzonego przed sekundą portalu. Po chwili znaleźli się na ulicach Carson City jak zwykle, zwracając na siebie zbytnią uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy tak naprawdę nie mieli sposobności ze sobą rozmawiać, niewiele można zdziałać w sferze powiązania. Chyba, że przyjmiemy iż Johnny jako członek Fantastycznej Czwórki był częstym gościem w Avengers Mansion, dzięki czemu jednak dochodziło do krótkich wymian zdań pomiędzy naszą dwójką. Tym razem mógłby wpaść po raz kolejny i zastać samą Jones. Trochę nijaki pomysł, ale godzina późna ;)Być może później wpadnę na coś lepszego, mniej szablonowego.]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Do głowy przyszedł mi dość nietypowy pomysł, ale myślę, że fajny. Skoro Jessicę obmyły jakieś świństwa, a potem była w tym ich szpitalu, to mogło to mieć minimalny związek z Ihao (minimalny). Po to, aby Hary miał okazje np. zobaczyć ją w śpiączce. To mogło mieć miejsce, jak byli jeszcze bardzo młodzi. Dla niego mogło być to na tyle nietypowy widok, że zapamiętał to na długo. Nieraz mógł np. przesiadywać gdzieś koło niej, jak chciał pobyć sam. A teraz spotyka ją gdzieś po latach, jak już jest wybudzona. Co ty na to? ]

    OdpowiedzUsuń
  19. - W takim razie nie zatrzymuję was. Droga wolna i miłego życzę - uśmiechnął się nieznacznie - zapewne i tak się niedługo spotkamy, chociaż kto wie - pokiwał głową i zastukał palcami o blat.
    Chwycił dłonią szklankę i spojrzał na jej puste dno. Kiwnął dłonią w stronę obsługi by ktoś przyniósł mu kolejną, pełną. Podniósł jeszcze wzrok na Jessicę i drobną Molly.

    OdpowiedzUsuń
  20. Tony z lekkim dystansem zerkał na Molly, która wpatrywała się w niego tak jakby potwierdził, iż faktycznie jest świętym Mikołajem. Nie był, choć rozdawanie prezentów to chyba lepsza praca niż tworzenie broni masowej zagłady. Tak, a przynajmniej ludzie zdecydowanie bardziej cię lubią. Przez chwilę nie mówił niczego zastanawiając się czy to możliwe by czyjeś oczy wyglądały jak moneta o nominale pięciu koron. Najwyraźniej, bo właśnie taki kształt przybrały teraz ślepia młodej Hayes. Czyżby był aż tak imponujący? Nawet dla dziecka? Stark z ukosa zerknął na zajętą czymś Jess i zwrócił się w kierunku dziewczynki odzyskując w końcu zdolność mówienia.
    - Czy to prawda, że wszystkie dzieci lubią lody? Bo słyszałem, że dzisiaj ciocia Jessica chce nam zrobić na obiad sałatkę warzywną – zaczął uśmiechając się przy tym dość szeroko. Nie to żeby miał coś do sałatki warzywnej, ale... No dobra, Tony wręcz nie znosił warzyw, zdecydowanie lepiej wchodziły mu hamburgery i hot-dogi. - Ale ja osobiście wolałbym lody, lody są dużo smaczniejsze, nie? Duże, najlepiej waniliowe... albo nie, śmietankowe z polewą karmelową, taką kolorową posypką i bitą śmietaną – zakończył swój wywód zauważając, że oczy dziewczynki zaczęły wyrażać teraz jeszcze żywsze zaciekawienie, a na jej usta przybłąkał się naprawdę szeroki uśmiech. Niejeden lekarz zdziwiłby się jak bardzo rozciągnąć potrafi się skóra takiej małej dziewczynki, może to jakaś z jej mocy?
    - Co ty na to, Jess? Mogłabyś odmówić dziecku? - zapytał zwracając się tym razem w stronę Jones. Dziwne, bowiem ta wydawała się być rozzłoszczona faktem, że Molly skacząc dookoła niej domaga się lodów podanych w wielkiej misce, najlepiej dwukrotnie. Tony naprawdę miał wielką ochotę na lody, więc uznał, że równie dobrze może zażyczyć ich sobie na obiad. Jedenastolatce również przypadł ten pomysł do gustu, dlaczego ktoś miałby mieć coś przeciwko?
    - Ah, Molly, możesz mówić do mnie Tony, pan jest zbyt oficjalnie – machnął ręką i usiadł na kanapie kładąc przy tym nogi na stoliku, którego pierwotne zastosowanie polegało jednak na czymś innym. Zaczął przeglądać przy tym gazetę, która leżała obok i mógł sprawiać wrażenie niezbyt zainteresowanego tym co dzieje się wokół... No i tak było, a przynajmniej dopóki nie otrzyma deseru.

    OdpowiedzUsuń
  21. [To superowo, że ci pasuje! Oczywiście z perspektywy swojej bohaterki możesz dawać co chcesz, nie przeszkadza mi to wcale! Zanim jednak zacznę chciałabym ustalić jeszcze ogółem sytuacje i miejsce spotkania po latach! XD]

    OdpowiedzUsuń
  22. To nie było zupełnie do końca tak, że każde spotkanie Wdowy z Bannerem kończyło się podobnie jak to jedno pamiętne, kiedy "ten zielony" wylazł na wierzch i omal nie spowodował dosyć dużej szkody w postaci utraty czołowej agentki Tarczy. Oczywiście, to nie były jej słowa, ona nigdy (a przynajmniej teraz) nie uważała siebie za kogoś nadrzędnego. Wręcz przeciwnie, czasem zbyt miała ochotę na trzymanie się z boku.
    Z Hulkiem nie było zbytniego problemu, o ile Bruce kompletnie nie straci nad sobą panowania. Nie chowała do niego urazy, przynajmniej oficjalnie. Bo zawsze w jego czy Hulka obecności czuła się jak kruszynka, która mimo znania się na wszelakich możliwych sztukach walki i posiadająca dosyć duży (a i tak nieużywany) arsenał broni, może się jedynie schować i modlić się, by Zielony w szale nie zachciał jej wykończyć i zjeść na obiad.
    - Nie za dobrze się bawisz? - mruknęła ironicznie, podchodząc do jednego z rozstawionych biurek. Na monitorze nowoczesnego komputera Tarczy widniało nazwisko Hayes. Wyciągnęła palec, otwierając folder. - Nie mów, że Bruce znalazł... Ojca Molly? - uniosła brew, spoglądając na Jess.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Miejsce spotkania przypadło mi do gustu. Pozwól jednak, że zacznę jutro. Dzisiaj już nie mam czasu xD]

    OdpowiedzUsuń
  24. [To zaczynam ; D]

    Lubił to miejsce. Było wielkie, pełne światła i natury. Wszędzie rosły krzewy ozdobione kwieciem, roztaczał się zapach trawy, a szum wodnych strumieni uspakajał nadszarpane zmysły. Człowiek, który od dziecka miał styczność z żelaznym światem i brutalną przemocą, któremu stale wmawiano, że urodził się po to, aby skutecznie służyć swej organizacji, potrzebuje takich miejsc. Zachary nie był wyjątkiem. Jako dzieciak nie miał okazji, aby obcować z naturą. Żył w izolacji, nie bardzo świadomy, że tak piękne rzeczy mogą w ogóle istnieć. Ale istniały.
    Spacerował alejami co chwila unosząc ciężką lustrzankę i pstrykał zdjęcia. Lubił fotografować i zatrzymywać widoki na obiektywie aparatu. Wiedział, że szczęście jest ulotne. Dzisiaj jest, ale jutro może dostać kulkę w łeb i już nigdy nie otworzyć oczu. Smutna, ale prawdziwa rzeczywistość nad którą się nie użalał. Nie składał się z wielu emocji, co pozwalało mu nie cierpieć.
    Wszedł na półkolisty most i oparł się łokciami o drewnianą barierkę. Jego spojrzenie zatrzymało się na lustrze wody, które ukazało mu jego zniekształcone oblicze. Uśmiechnął się krzywo, raczej ponuro, a potem zmarszczył brwi. Jego odbiciu towarzyszyło inne odbicie. Ruda, zniekształcona czupryna i poważne niebieskie oczy... bardzo znajome.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Zdecydowanie się cieszę. A odpowiem to samo, co wszystkim innym od SHIELDu - wspólne interesy. Powiedzmy, że gdzieś na południu Stanów nastąpiła eksplozja. SHIELD uważa, że to robota mutantów, MiB - że kosmitów. J i Jessica przybywają na miejsce równocześnie, aby zbadać sprawę... Może być?]

    OdpowiedzUsuń
  26. Każda agencja ma swojego Murzyna. W MiB z jakiegoś powodu takim Murzynem był J. W swoim mniemaniu zawsze dostawał najgorsze i najbardziej czasochłonne roboty. Teraz na przykład wysłali go klasą ekonomiczną linii krajowych celem zbadania dziury w ziemi. Chociaż gdy Zed dał mu wybór - linie krajowe albo rozklekotany dziesięcioletni teleporter, sam rzucił się w stronę lotniska.
    Na miejscu nie było niczego. Żadnej formy życia - ni ziemskiej, ni obcej, tylko średniej wielkości krater. J nie wiedział, co ma z nim zrobić - zacząć przesłuchiwać? Na początek przeanalizował próbki ziemi i wtedy odkrył, że nie jest sam.
    Oczywiście, S.H.I.E.L.D. Jego ulubiona rządowa organizacja wysłała jedną z jego ulubionych rządowych agentek.
    - Hej, a twoi przełożeni wysyłają was do krów? - odpowiedział na pytanie Jessiki. - Miałem w zasadzie do was wpaść, zapytać się o Młotka. Nadal nie zna znaczenia słów "nie zwracać na siebie uwagi"?
    Cały MiB był wściekły z powodu Thora, głównie dlatego, że Fury mocno dał im do zrozumienia, żeby się nie wtrącali i był szczerze zdziwiony, gdy jednak zaczęli się wtrącać.

    OdpowiedzUsuń
  27. -Nie mam pojęcia. W każdym razie lekarze mówią mi, że nic mi po tym nie będzie. Mam za szybki metabolizm. A poza tym... nie lubię lury. Kto lubi, zresztą. - odparł trochę rozkojarzony, nie odrywając nawet wzroku od ulotki reklamującej pobliski warsztat samochodowy, która to wpadła mu w ręce, uprzednio leżąc na stole. - Wiesz? Szczerze mówiąc, chciałem ci to już od dawna powiedzieć... - powiedział jąkając się. - Więc... więc może walnę prosto z mostu: kocham cię! - krzyknął, a gdy to zrobił, wokół nich zapadła niezręczna cisza. Postanowił ją przerwać. - Wiem. Może cię zaskoczyłem... Ale... ja to już od dawna czuję. Od dawna się z tym ukrywam. Bałem się ujawnić prawdy, że mnie wyśmiejesz. Więc proszę, daj mi chociaż szansę. - dokończył wkładając drobne dłonie Jessiki w jego ogromne, w jego ocenie, łapska. Oczekiwał na odpowiedź. Sam przeląkł się swoich słów. Zastanawiał się od dawna: "Czy powiedzieć?", "Jak powiedzieć?", "Co powiedzieć?". A teraz taka cisza. Niezręczna cisza.

    OdpowiedzUsuń
  28. Jednym z wielu powodów, dla których J nie przepadam za SHIELDem było ciągłe wtrącanie się pod ich jurysdykcję, połączone z chronicznym brakiem przestrzegania zasad tajności i faktem, że nawet nie mógł im wszystkim błysnąć po oczach. To frustrowało. A z Thorem miał osobiście na pieńku.
    - Chloroform? Świetnie, mamy go całe tony. I gustowną rakietkę, w której można by go wysłać z przyklejoną karteczkę dla tatusia, aby znalazł synkowi nowy plac zabaw. I temu drugiego również. Chociaż wtedy Fury by się wściekł, bo chyba jest w nim zakochany...
    Był pewien, że gdyby był tu K, dostałby potem naganę. Na szczęście, miał urlop.
    Spojrzał z powątpiewaniem na wielki krater.
    - Możesz mi wytłumaczyć, czym się różni wielka dziura zrobiona przez mutantów, a wielka dziura zrobiona przez kosmitów?

    OdpowiedzUsuń
  29. Uniosła na siłę wargi, więc w efekcie zamiast promiennego uśmiechu na jej ustach zagościł w reakcji na żart Jess dziwny grymas. W porę spostrzegła swoje niewyraźne odbicie w ekranie monitora, starego modelu, trzymanego tutaj zapewne tylko i wyłącznie przez sentymenty. Automatycznie ukryła pseudo-uśmiech. Czuła się dokładnie tak, jak wyglądało jej odbicie: bezkształtna, zamazana, niewyraźna. Przeniosła wzrok, próbując ignorować nadchodzący ból głowy, który niewątpliwie zwiastował nieprzespaną noc. Spojrzała na monitory, które wskazywała Jessica.
    - Ktoś zawsze musi posprzątać - wzruszyła ramionami, przyzwyczajona do takich sytuacji. Nick był trudnym człowiekiem, który przyzwyczaił się wymagać od niej więcej niż powinien. Telefony w środku nocy, rozkazy które kolidują z jej prywatnym kodeksem zasad, przekręty, szantaż. To ostatnie na szczęście zanikło po paru latach początków działania w organizacji. Miał ją wtedy na muszce. Odkupywanie win i te sprawy.
    - Zaczynajmy.

    OdpowiedzUsuń
  30. Wzruszył ramionami, w sumie on tylko chciał mieć po prostu z głowy tego faceta, więc nawet plan Jones nie wydawał się zły.
    - Ty jesteś od planowania, ja tu tylko trzaskam młotem. - mruknął, cytując kogoś z S.H.I.E.L.D. mimo wysiłku nawet nie potrafił sobie przypomnieć czyje to słowa. Jednak było to bardzo trafne zdanie. Wszyscy w koło planowali, a on tylko rzucał Mjolnirem, kiedy była taka potrzeba. Możnaby porównać go do Hulka, on też lubił po prostu komuś przywalić. - To mam rozumieć, że idziesz tam go zająć, używając swoich kobiecych atutów, a ja mam go tylko wyciągnąć za ucho do Nicka? Nie ma sprawy. - uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd idealnie prostych, śnieżnie białych zębów. Splótł palce i wykręcając je po kolei słuchał jak wydają ciche szczęknięcia, nadając całej sytuacji niebywałej powagi. - Praca z tobą to czysta przyjemność, Jones. - mruknął zadowolony, znów olśniewając uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  31. [No to przeholowałam -.- Mogłaś się upomnieć, że ci nie odpisałam - nieodpisywanie przeze mnie przez trzy dni od rozpoczęcia wątku, jest równoznaczne ze złośliwym lenistwem i skrajnym zignorowaniem. Przyjmuję propozycje na karę ;)]

    Wanda oparła się o tylną ścianę windy, zachowując dostateczny jak na swój wisielczy humor dystans. Zawsze jakiś zachowywała. Magowie z reguły byli samotnikami a choć w stosunku do niej ta kwestia była sporna, przy niektórych osobach ograniczała swoją tendencję do wchodzenia komuś w drogę - dosłownie. Jak sprawnie ktoś spostrzegł, zawsze w obecności Jones zachowywała zawsze ponad dwa metry odległości. Na wszelki wypadek, gdyby ta zechciała się na nią rzucić.
    - Nie było mnie w domu od rana - powiadomiła sucho, ze swoim tradycyjnym, bezosobowo-aroganckim wyrazem twarzy. - Ale fakt, zazwyczaj nie idzie tego poznać - dodała po chwili, wzruszając ramionami.
    Pokój wiedźmy był dość duży i niedostępny jak prywatna twierdza. Niektórzy Mściciele sądzili, że ma tam własną kuchnię i łazienkę. Potrafiła nie wychodzić z niego godzinami - a gdy już to robiła, to niemalże cichaczem. Powód braku jakiejkolwiek gościnności ze strony Wandy był banalny - rura do pole dance, oraz średniowieczne pisma dotyczące pewnych symboli, które studiować potrafiła bezustannie, a które były dla niej bardzo, ale to bardzo cenne. Właściwie, to głównie ta rura. Nie lubiła dzielić się z innymi swoim oryginalnym hobby.
    Do drapacza chmur zawitała w jasnym celu, ubrana dość elegancko, chociaż raczej nie wieczorowo. Miała rozmowę w sprawie pewnej dorywczej pracy, z panem zamieszkującym apartament na piętrze siedemnastym. Po mimo tego, że wiedźma miała urlop, bardzo nie lubiła nie robić kompletnie niczego.
    - Niech zgadnę, sprawy biznesowe? - zaczęła szczątkową wymianę zdań z uprzejmości, mimo tego, że wcale jej się to nie uśmiechało.
    Nienawidziła wind. Było zbyt mało przestrzeni, żeby mogła nawet gestykulować, a co dopiero stanąć dwa metry od Jessiki.

    OdpowiedzUsuń
  32. Uśmiechnął się pod nosem słysząc odpowiedź jaką Jessika udzieliła dziewczynce. Domyślał się, że Molly potrafi wymóc na swojej opiekunce bardzo wiele, ale spodziewał się, że Jones będzie trochę dłużej bronić sałatki warzywnej. Nie miał jednak zamiaru na taki bieg zdarzeń narzekać skoro cel został osiągnięty. Zgodnie z prośbą Jessiki spojrzał jej w oczy nieco przy tym rozbawiony. Mimo tego jego uśmiech nieco pobladł w momencie, gdy zaczęła mówić. Miał nadzieję, że nie dał po sobie tego zbytnio poznać, być może lata ćwiczeń nad mimiką twarzy się wreszcie na coś opłacą.
    - Nie mam najmniejszego pojęcia o czym mówisz, ja to wszystko robię dla Molly – odpowiedział i wstał z kanapy odrzucając gazetę na bok. - Gdzie trzymasz bitą śmietanę? - zapytał kierując się w stronę kuchni
    Molly zawzięcie grzebała przy zamrażarce podśpiewując przy tym pod nosem jakąś piosenkę czołówkową z programu dla dzieci. Po niedługim czasie udało jej się w końcu znaleźć rzeczone pudełko lodów, a Stark odnalazł mistyczną szafkę z naczyniami skąd wyjął trzy miseczki. Większy problem miał ze sztućcami, ale jedenastolatka nieco rozbawiona wskazała mu na jedną z dolnych szuflad. Tak, to trochę żenujące, że lokatorzy znają się lepiej na domu niż właściciel, ale wszyscy znali stosunek Tony'ego do tego miejsca, dlatego raczej nikogo by coś podobnego nie zdziwiło.
    - Ej, Molly, jak ciocia znów będzie chciała wcisnąć w ciebie sałatkę warzywną to dzwoń do wujka Starka, jasne? Pójdziemy wtedy na pizzę - powiedział podając przy tym dziewczynce wizytówkę ze swoim numerem telefonu. Uważał, że jest to wręcz katowanie dziecka, dlatego właśnie, dobrodusznie, postanowił wyciągnąć do Hayes pomocną dłoń. Ta dziewczynka była zbyt urocza by wmuszać w nią jedzenie liści.
    - A wiecie co najlepiej nadaje się do lodów? Amaretto! Komponuje się wręcz idealnie... Ale wątpię byś zupełnie przypadkiem trzymała tutaj butelkę. - przyznał zwracając się w kierunku Jess i wziął od Molly polewę karmelową tak by wykorzystać ją przy dekorowaniu swojej porcji. - Jones, chcesz też trochę czy może przystroić ci porcję marchewką?

    OdpowiedzUsuń
  33. [Hej, niby mam urlop, ale w związku z tym, że niedyspozycja położyła mnie do łóżka, chyba sobie zrobię urlop od urlopu... Przyszłam więc z propozycją kolejnego wątku :)]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Pytanie było raczej ogólne, zawsze kulturnie daje szansę na odmówienie przed ustaleniem szczegółów. Pomysł pewnie jakiś się nasunie do jutra, chyba, że masz własny...]

    OdpowiedzUsuń
  35. [Moją wyobraźnie nadwyrężyły rozmowy kwalifikacyjne i opowiadanie, które próbuje pisać, więc lepiej spróbujmy razem...]

    OdpowiedzUsuń
  36. [Dobry pomysł. Więc zaczynam.]

    W ostatnim okresie Scarlett dowiedziała się, czemu doktor House nienawidził pacjentów.
    Fury'emu fakt, że zawalił z obiecaną ochroną po całej linii - ba, wpakował ją w kolejną kabałę i kazał swoim ludziom shakować jej komputer, aby sprawdzić, czym akurat teraz się Scarlett zajmuje - w ogóle nie przeszkadzał traktować ją jako dyżurnej pielęgniarki. W efekcie czego w ciągu miesiąca prawdopodobnie trzy czwarte SHIELDu przewinęło się przez jej dom dzieląc się takimi problemami jak katar, kichający kot czy "pani doktor wystawi zwolnienie". Pomyślałby ktoś, że ci wszyscy Mściciele i superagenci mają poważniejsze problemy. Nic bardziej mylnego. W dodatku z jakiegoś powodu co drugi na widok strzykawki dostawał zupełnie nieadekwatnego ataku paniki. Nie, żeby wobec tego rezygnowali z zawracania jej głowy - robili to jeszcze chętniej, zazwyczaj urażeni, że nie uzdrawia ich spojrzeniem i, ewentualnie, masażem relaksacyjnym.
    W ten sposób poznała większość stacjonujących w Nowym Jorku podopieczny Fury'ego. Jedynie większość, ponieważ niektórzy potrafili po kilka godzin dobijać się do jej domu, natomiast na innych nijak nie mogła trafić. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, dopóki nie zorientowała się, że dziwnym zbiegiem okoliczności nigdzie nie widzi tych agentów, ktorzy powinni ją chronić. A wątpiła, aby wszyscy przeszli ostatnio kurs ninja. Postanowiła więc sprawę wyjaśnić, pewnego dnia wybrała się więc do Avengers Mansion, pod pozorem wreczenia Thorowi rachunku za rozwaloną niemalże w gruzy sypialnie. Kolejna urocza sprawa, której zawinił Fury. No, głównie on.

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie przepadała za dziećmi. Znaczy, do tej pory lubiła tylko swoje, głównie dlatego, że dzieci kojarzyły jej się z bożonarodzeniowymi spotkaniami, w czasie których ciotka Mandy uroczyście wręczała jej listę prezentów, jakie miała wręczyć każdemu z jej ośmiu potomków. Bardzo drogich prezentów, a im dzieciak był bardziej nieznośny, tym droższych.
    Do tego absolutnie nie spodziewała się dziecka akurat tutaj i osobiście była zdania, że powinno się o takich rzeczach uprzedzać. Na przykład karteczką z napisem "UWAGA, BROŃ BIOLOGICZNA". Uśmiechnęła się jednak do dziewczynki i poprosiła ją o zawołanie kogoś dorosłego. Ku jej zdziwieniu, ta zaprowadziła ją do Jessiki Jones. A ta wyglądała na zdecydowanie za młodą, aby mieć córkę w tym wieku, chociaż nie było to specjalnie wykluczone.
    - Witam - powiedziała po prostu, zgodnie z prośbą nie zwracając uwagi. - Przyszłam... - Zastanowiła się, jak to ująć. Może zacznie od tej drugiej sprawy. - Szukam Thora. Nikt nie ma pojęcia, gdzie jest, a to dość dziwne, bo trudno zgubić dwumetrowego wikinga. Mam dla niego piękny rachunek za zniszczenie mi sypialni.
    Nie dodała nic innego, zastanawiając się, ile Jessica wie. Komputer, do którego włamali się ludzie Fury'ego zawierał dane tylko jednego projektu - tego, który nosiła w swojej macicy. I bardzo szybko się rozpełzły we wszystkie strony. W zasadzie zniszczenie sypialni było czymś, na co poniekąd zasłużyła, jednak nie zamierzała tego przyznawać nawet na torturach.

    OdpowiedzUsuń
  38. Gdyby Scarlett gdzieś przeczytała, że Stark i panna Jones mają dziecko - co było dość mało prawdopodobne, gdyż nie interesowała się w najmniejszym stopniu plotkami z życia celebrytów - uznałaby to za owszem, możliwe, ale raczej nie uwierzyłaby. Co prawda, ją lubiły tylko brukowce najgorszego rodzaju, ale nie dawniej niż wczoraj przeczytała, że jest pochodzącą z Gwiazdozbioru Smoka Reptilianką w przebraniu. Reptilianie byli kosmicznymi jaszczurami, którzy kontrolowali światowy rząd w przebraniach z silikonowej skóry, udającej ludzką. Scarlett uwielbiała teorie spiskowe i co większą bzdurę oprawiała w ramkę i wieszała w swoim gabinecie. W tej chwili na honorowym miejscu wisiała lista potencjalnych kandydatów na ojca jej dziecka, z których większości nigdy nie widziała na oczy. Stark chyba też się załapał i trzeba było uczciwie przyznać, że to był najbliższy (chociaż nadal chybiony) strzał. Z nim przynajmniej sypiała, w przeciwieństwie do panującego w tej chwili kanclerza Niemiec.
    - Wolałabym wręczyć ten świstek osobiście - wyjaśniła. - I sama przeczytać, tak na wszelki wypadek.
    Ironię puściła mimo uszu, głównie dlatego, że zatargi Jessiki z Thorem były jej absolutnie obojętne, w przeciwieństwie do faktu, że musiała wygrzebywać album ze studiów z resztek szafy. Przez chwilę zastanawiała się, czy warto zostać, czy jednak wyjść, w końcu jednak postanowiła się nie ruszać z miejsca, chociaż nie wiedziała, czy jej paranoiczne przypuszczenia mają w ogóle jakiś sens.

    OdpowiedzUsuń
  39. Sama uwielbiała teorie spiskowe i kilka dotyczących niej samej namiętnie podtrzymywała, pragnąc mieć naprawdę dużo wycinków do tapetowania nimi gabinetu. Im bardziej bezsensowne były te teorie, tym większa była frajda.
    Po chwili zastanowienia poszła do salonu, usiadła na kanapie i stworzyła sobie szklankę płynu mlekopodobnego. Wyszedł raczej kiepsko, ale smakował wystarczająco mlecznie, że nie zwróciła na to uwagi.
    - Nie przeszkadzają mi, mam w domu dwa koty. To prawie to samo co dzieci, plus rzyganie za kanapę i obkłaczone ubrania - stwierdziła poważnie. Z jakiegoś powodu gdy zobaczyła żywe dziecko na własne oczy, zaczynała się zastanawiać, czy ta ciąża to naprawdę dobry pomysł. Nie miała doświadczenia w wychowywaniu dzieci, nie miała rodzeństwa, a większość młodszych od niej członków rodziny przebywała daleko i widywała ich rzadko.

    OdpowiedzUsuń
  40. Do niedawna Tony sądził, że takie pojęcie jak „za dużo lodów” nie istnieje. Dzisiaj jednak, w momencie, w którym zjadł swoją czwartą porcję tego deseru (plus polewa karmelowa, posypka i bita śmietana) zrozumiał, że mógł się mylić. Molly miała jednak odmienne zdanie i chętnie zjadłaby jeszcze więcej, gdyby nie stanowcza Jessica próbująca przemówić dziewczynce do rozsądku. Pierwszy raz faktycznie zgodził się w jakiejś sprawie z panną Jones, ale przemilczał tę kwestię obserwując poczynania dzielnego Indiany Jonesa. Jako szesnastolatek chciał być taki sam jak Harrison Ford, choć zbytnio pochłaniała go wtedy nauka fizyki by mógł pomyśleć także o historii. Nie, mimo wszystko nie żałuje jednak, że dzisiaj nie biega wśród tumanów kurzu po egipskich piramidach. Lepiej spędza mu się czas w jacuzzi.
    Kiedy Molly pognała już do krainy Morfeusza, a on i Jessica zostali sami obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Nie miał pojęcia o czym ona w ogóle mówi, jakie przedstawienie? Chciał zrobić dobry uczynek i wyłudzić od Jessiki lody dla Molly... No dobrze, może faktycznie nie był to najlepszy pomysł jaki mógł wpaść mu do głowy, ale skoro dziewczynka jest szczęśliwa to jaki Jones widzi w tym wszystkim problem? Po chwili nie patrzył już jednak uważnie, teraz, gdyby wzrok mógł zabijać to najpewniej właśnie by to zrobił.
    - Jak śmiesz! Ja codziennie ćwiczę spalając zbędne kilogramy! Wczoraj przez godzinę biegałem na bieżni... Choć może pół bo potem ktoś przyniósł pączki. - zastanawiał się. - Ale to nie istotne! Ja jestem w najlepszej spośród najlepszych form na świecie. - powiedział w końcu zdając sobie sprawę z tego, że trochę bredzi. A robił to bo brakowało mu argumentów, a Jessica miała stuprocentową rację. Milczał przez długi czas wpatrując się w jakiś punkt na ścianie, jego mina wskazywała na to, że jest śmiertelnie obrażony. Choć jak Jess mogła się już domyśleć, gniew szybko ustąpił.
    - No dobra... Co mam z tym zrobić? Od razu mówię, że nie będę żywił się tylko warzywami – powiedział i westchnął przy tym ciężko. Jeśli istnieje ktoś kto mógłby mu w tej drażliwej kwestii pomóc to chyba tylko Jones...

    OdpowiedzUsuń
  41. [Wstrętne lenistwo ze strony weny, a brak czasu to dwie różne części, więc "kara" aktualna. Ale za to wymyśliłam dość niebanalny dalszy ciąg wątku, który wcale nie obejmuje zepsucia się windy ;) Przynajmniej nie w tą stronę... Potrzebuję tylko, żeby przez jakiś czas Jess zajęła się swoimi sprawami wydawniczymi piętro wyżej...]

    Wanda umyślnie nie ciągnęła tematu spraw biznesowych. Nie zaczęła też paplać o pogodzie, wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła na wduszony przycisk.
    Winda jechała ze spokojem przez część pięter, jednak nikt oprócz nich nie wszedł do środka. Czternaste, piętnaste...
    - Osiemnaste, co? - rzekła sucho. - Cóż, piętro niżej może być niezły bałagan. Patrz na podłogę, być może będzie się trząść - na jej twarzy pojawił się mało przyjazny uśmiech, zwiastujący coś w stylu... nieszczęścia.
    - Miłego dnia - rzuciła na do widzenia, wysiadając na korytarzu siedemnastki.
    Poszła przed siebie, poniekąd raźnym krokiem zostawiając Mścicielkę w windzie.

    OdpowiedzUsuń
  42. -Coś się stało? Mieliśmy zostać do końca tygodnia... - odpowiedział lekko zaskoczony chęcią Jessiki do powrotu. - Nie wiem, jak ty, ale ja zostałbym tu do końca życia. - dodał przeciągając się. Nie doczekawszy się jednak odpowiedzi, widząc jedynie nadąsaną twarz, odparł:
    -No dobrze, możemy jechać. Już nie pytam o powód. - Godzinę później siedział już w siedzeniu kierowcy. Po chwili wsiadła Jessika, a następnie ruszyli w drogę powrotną. "Ruszyły" też jego myśli. Zaczął się zastanawiać, czy to z nie jego powodu, partnerka chciała wracać. W końcu wydawała się na szczęśliwą przez ostatnie 3 dni, spędzone po jego chaotycznej opowieści o miłości. Swoją drogą, pomyślał też, dlaczego tak dziwnie szybko porzucili ten temat. W końcu przecież nie rozmawiali o tym dużo. Z Jessiki strony dostał tylko pocałunek po wyjściu z przydrożnego baru. Już miał zacząć temat z powrotem, ale powstrzymał się, widząc rozkojarzoną, zatroskaną o coś ukochaną. Coraz bardziej zaczęło mu się wydawać, że źle postąpił, informując o swoich uczuciach. Ale z drugiej strony jednak, serce szarpała myśl, że to ta kobieta. Ta, z którą chciałby spędzić swoje życie do końca. Z innej jednak strony, nie chcąc pogarszać obecnej sytuacji, postanowił zaczekać z dalszymi deklaracjami. Dla poprawy nastroju, postanowił po cichu włączyć muzykę klasyczną, którą swoją drogą uwielbiał.

    **

    Podróż minęła spokojnie.
    -Do zobaczenia. - powiedział do wysiadającej z samochodu Jessiki pod jej mieszkaniem. Gdy usłyszał odpowiedź, zawierającą te same słowa, które wypowiedział on, bezceremonialnie odjechał.

    OdpowiedzUsuń
  43. Scarlett nie była pediatrą. W zasadzie nie była pediatrą tak bardzo, jak tylko można było. Na studiach nienawidziła zajęć z pediatrii, głównie dlatego, że nienawidziła pacjentów wyrywających się przy byle zastrzyku (spuśćmy zasłonę milczenia na Starka i jego reakcję na kłucie). Oczywiście, dorośli ludzie nie byli o wiele lepsi, ale przynajmniej rzadziej wyli. Ostatnio opatrywała dziecko siedem lat temu i chyba do tej pory miała odcisk szczęki na ramieniu.
    Jednakże siedzenie i przypatrywanie się wyglądałoby niezbyt profesjonalnie.
    - Zobaczę, czy nic jej się nie stało - powiedziała, wiedząc, że będzie tego żałować. Podeszła do dziewczynki, uśmiechnęła się do niej i poprosiła, aby pokazała, co ją boli. Ramię okazało się obtłuczone, ale to była największa kontuzja, jakiej Molly się nabawiła.
    - Przydałby się okład chłodzący, poza tym będzie żyć - stwierdziła i pomyślała o tym, aby wszystkie meble w pokoju dziecięcym przykręcić do podłogi. Na wszelki wypadek.

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Ja rozumiem, rozumiem :D Każdy chce rozwijać postać i byle tylko każdy nie zaczął robić tego w ten sam sposób. To mnie zawsze na grupowcach wkurzało...]

    Nie miała pojęcia, że ktoś może na nią czekać przed zakładem. Owszem, to, że była poszukiwana było dla niej oczywiste, ale rachunek prawdopodobieństwa mówił, że są małe szansę na to, iż ktoś szukałby jej dokładnie w tym miejscu. Tylko rachunek prawdopodobieństwa obejmował tylko dwie organizacje, w dodatku z zupełnie innego kontynentu. Więc skoro nie przewidziała w swoich dosyć ogólnikowych obliczeniach ugrupowań z innych krajów, tym bardziej się ich nie spodziewała. Trzeba było przyznać, że ograniczyła się tylko do Rosji, nie pomyślała (co było głupotą, na co wpadłaby później, kiedyś), że może wzbudzać zainteresowanie kogoś innego. Że ktoś inny może o niej w ogóle wiedzieć.
    Gorąc źle wpływał na jej samopoczucie. Dekoncentrował i sprawiał, że podświadomie puszczała nieco więzy trzymające moc. Tak jak w pracowni, gdzie chodził klimatyzator, panował klimat zbliżony do tego w którym się wychowywała, tak na zewnątrz było zupełnie na odwrót. Zbyt gorąco, dlatego trochę dłużej siedziała w pracy, mając nadzieję, że temperatura spadnie. Może spadła z jeden stopień, ale nie robiło to większej różnicy. W końcu zmuszona była wyjść na zewnątrz. Niechętnie podeszła do drzwi, ubrana w spódnicę do kolan i przewiewną bluzkę w kwiaty. Jak tylko postawiła stopę na rozgrzanym chodniku, poczuła jak ulatuje z niej trochę za dużo energii, jednocześnie wysyłając wiązkę destrukcyjną. Zbyt dużą, oceniła na podstawie tego jak słabo się poczuła. Oparła się o ścianę budynku, obserwując skutki swoich działań. Chodnik nieco się wzburzył, ale zaraz potem wrócił do stanu pierwotnego. Na szczęście, szkoda tylko, że obejmowało to dosyć spory obszar. Odetchnęła i przetarła oczy, nie zwracając na nic większej uwagi.
    Prawda była taka, że Ana panowała nad mocą tylko w dwudziestu, dwudziestu pięciu procentach. Pozostałe były dla niej czarną magią o której nawet nie miała większego pojęcia. Umiała wysyłać oba rodzaje wiązek na swoje zawołanie, ale to jakie one będą wielkie nie zależało już od niej. Raczej do tego z jak wielką powierzchnią się spotka jej skóra. Również zaliczały się do tego czynniki zewnętrzne, humor... Myślała, że tak ma być i nie myślała, by coś z tym robić. Dla niej i tak sama moc była problemem, nie mówiąc o jej ujarzmianiu. Pozytywem było to, że to jej akurat trafiła się ta zdolność. Nie umiała wykorzystać swojego potencjału całkowicie, więc i zniszczenia, które powodowała były zapewne mniejsze...

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ewentualnie zawsze może to być coś w stylu wgniecenia Wandy w ziemię podczas notki duetowej ;) Polecam się na przyszłość, bierz ile chcesz, szczególnie, że w przyszłości wiedźma i Avengers przestaną stać po jednej stronie barykady...
    No i następny wątek zaczynam ja, bezsprzecznie. Być może kolejny również - jeżeli znajdzie się czas i wena. Cokolwiek przyjdzie Ci do głowy - piszę się na to :)
    Uprzedzam - truuudny moment]

    Piętro siedemnaste, luksusowa kawalerka należąca do niejakiego Charlesa Baltimore'a. Wanda stanęła przed drzwiami, by nałożyć na ręce rękawiczki. Pod niewinnie wyglądającym, luźnym, eleganckim komplecikiem chowała jeden ze swoich kostiumów. To jeden z momentów załatwiania, starych, dobrych spraw, z człowiekiem o pseudonimie Mesmero.
    Miał on niestety (małą) przyjemność dysponowania wiedzą, która była wiedźmie potrzebna.
    Rozprostowała ze spokojem palce, po czym sprawnie nacisnęła klamkę. Ku jej zdziwieniu, drzwi były otwarte. Wpadła przez nie do środka - już wiedział o jej przybyciu, stał, przygotowany, przy otwartym oknie. Wiedźma natychmiast zamknęła oczy i doskoczyła do niego, nim spróbował swojej hipnozy. Wzięła go za przysłowiowe fraki, z siłą, której nigdy dotąd nie wykazywała - jeden ze skutków tej niszczącej ją od środka choroby. Pozytywny, być może.
    - A teraz - syknęła, starając się wyglądać na maksymalnie rozjuszoną przy zaciśniętych powiekach. - Powiesz mi o Piątym Kluczu. Natychmiast.
    Uderzyła jego głową we framugę, na dowód tego, że nie żartuje. Mesmero był znany głównie z tego, że przez jakiś czas służył Apocalyps'owi. Najsilniejszy hipnotyzer pośród mutantów, potrzebował jedynie kontaktu wzrokowego... Posiadał też wiedzę o artefakcie, który mógł jej pomóc. Nawiasem mówiąc, był też bardzo słaby w walce wręcz - z resztą tak jak i wiedźma niegdyś.
    Minęła chwila, nim zaczął mówić, po drodze rzucając pod jej adresem najróżniejsze bajeczne epitety.

    Powszechny przesąd mówi o tym, że zbicie lustra to siedem lat nieszczęścia. Mesmero miał w swoim apartamencie ogromne lustro, oraz do połowy szklaną ścianę, stanowiącą uroczą ozdobę drapacza chmur.
    Mówiąc, że podłoga będzie się trzęsła, Wanda naprawdę nie sądziła, że tak właśnie się stanie. Spryt to najgorsze, co czarownica mogła pominąć.
    Dosłownie momentalnie, na środku mieszkania coś wybuchło - granat być może. Kobietą rzuciło na najbliższą ścianę, meble zajęły się ogniem. Ogromne odłamki spękanego lustra i szyby posypały się wokół. Osunęła się na ścianie i otworzyła gwałtownie oczy, gwałtownie łapiąc hausty powietrza. Czuła ból w okolicy prawego ramienia. W całej wrzawie, nie mogła przebić się wzrokiem przez chmury czarnego dymu, wypełniającego pomieszczenie w zawrotnym tempie - dziura w ścianie, Mesmero zbiegł.
    Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, kolana zmiękły. Nie mogła wstać.

    OdpowiedzUsuń
  46. Wyglądało na to, że bardzo szybko udało im się przejść do setna sprawy. Szybko straciła też zainteresowanie dziewczynką, mając tylko nadzieję, że będzie cicho. Przypominały jej się koszmarne dni spędzone na pediatrii, gdy tylko marzyła o chwili spokoju i odpoczynku od dzieci. W tamtej chwili była przekonana, że nigdy nie będzie chciała mieć własnych, ale przez lata wspomnienia zacierały się i w końcu zapomniała, jak to jest mieć do czynienia z żywym dzieckiem przez więcej niż godzinę dziennie.Teraz nagle przypomniała sobie wszystko i szybko doszła do wniosku, że nie chce tego powtarzać.
    Cóż, rychło w czas.
    Uśmiechnęła się trochę oschło do Jessiki.
    - Prawdę mówiąc, bardziej mnie ubodło włamanie do mojego komputera, niż brak ochrony. Najwyraźniej muszę się nauczyć bronić się sama.
    Lekcja pierwsza: jak unieszkodliwić przeciwnika nie sprawiając, że jego mózg rozbryzga się na ścianie. Nadal tkwiła w tym punkcie.

    OdpowiedzUsuń
  47. Siedział na brązowej, pokrytej skórą kanapie wpatrując się w obraz wiszący na ścianie. Miał wrażenie, że postacie z reprodukcji „Tratwy Meduzy” spoglądają na niego karcącym wzrokiem, choć nigdy wcześniej patrząc na to paskudne dzieło nie miał podobnego wrażenia. Może te lody faktycznie miały jakieś skutki uboczne? Przetarł oczy i ponownie spojrzał na obraz, wzrok ludzi z płótna zdawał się być nawet bardziej intensywny. Tony w końcu podniósł się z wygodnego siedziska i zdjął obraz stawiając go przodem do ściany. Już dawno powinni byli się go pozbyć, ten był bowiem powodem wielu koszmarów małego chłopca jakim kiedyś był. Poczuwszy, że zrobił coś właściwego powrócił na swoje miejsce oczekując na powrót Jessiki. Ta zjawiła się tuż po chwili wraz z ostrzeniem od Molly... Stark poważnie wziął je sobie do serca.
    Później milczał jedynie zastanawiając się nad tym czy jego towarzyszka żartuje, czy mówi poważnie. Nie mógł się zdecydować.
    - Nie mam czasu na uprawianie sportu, jestem obrońcą wolnego świata. - zaczął na pierwszy ogień podając argument, którego używał niemal za każdym razem. I tak, za każdym razem brzmiał tak samo beznadziejnie. - Poza tym naprawdę łatwo ci mówić, Jess. Ja nie mam czasu na to by sobie gotować! - dodał i zamyślił się. - Ale za to stać mnie na to by wynająć kucharza,
    Ta myśl od razu przypadła mu do gustu. Nie dość, że będzie w końcu miał okazję do spożycia normalnego posiłku to jeszcze na dodatek zdrowego! Albo prawie zdrowego bo z niektórych rzeczy to on raczej nie potrafiłby zrezygnować. Tłuszcz i cukier to składniki diety superbohatera.
    - Co do sportu... Mógłbym biegać, ale do tego potrzebne mi są buty, a nie lubię zakupów i w sumie nie lubię też biegać. W miarę zdrowe odżywianie się wystarczy? - zapytał z nadzieją. Wolał spędzić wieczór przed kanapą niż na spalaniu kalorii. Dawniej uprawiał sport, ale stracił tym zainteresowanie... Może jednak nie jest to taki głupi pomysł? Prawdę mówiąc zrobiły wszystko byleby tylko zająć swoje myśli czymś innym niż kłopoty drużyny czy jego własne problemy.

    OdpowiedzUsuń
  48. Uspokoiła oddech i szybko wracała do siebie. Jej energia regenerowała się z taką samą prędkością z jaką użyta została moc, aczkolwiek nie był to zbyt przyjemny proces. Nie czuła się wcale rześko, świeżo, z mnóstwem sił, jakby się mogło wydawać. Nie czuła żadnych szczególnych zmian, tylko tyle, że przestawało jej się kręcić w głowie czy nogi się pod nią nie uginały. Nic szczególnego, wszystko wracało do normy.
    Gdy podeszła do niej jakaś kobieta i zaczęła mówić coś o samochodzie, minęła nieco dłuższa chwila, za nim Ana zrozumiała przekaz. Potem słuchała już dalej normalnie, przekrzywiając głowę na bok. Nie była może wyszkoloną do granic możliwości agentką, jednak to nie przeszkadzało jej być nieprzeciętnie inteligentną osobą. Krótka analiza sytuacji wystarczyła, by Zajcew była pewna, że ma do czynienia z kimś kto zna się na rzeczy. Przynajmniej w jakimś tam stopniu i nie ma mowy, by ot tak sprawa zakończyła się krótką wymianą zdań, dzięki której wychodzi, że to zwykłe nieporozumienie. Zajcew dziękowała wtedy losowi za ludzi, którym wszystko obojętne, którzy są ignorantami czy zwyczajnymi głupkami...
    - To nie nieszczęśliwy traf czy przypadek. - Skomentowała cicho, zachowując całkowity spokój, nie kryjąc tym samym, że zna takie sytuacje, że już się w podobnych znajdowała i umie rozróżnić tak zwane zrządzenie losu od zamierzonego spotkania.
    Odsunęła się od ściany budynku, wzdychając. Kobieta nie wyglądała ani nie zachowywała się jak ktoś z tych grup, o których Ana miała pojęcie i które ciągle ją szukały. Była za miła, za mało bezpośrednia i miała naturalny sposób bycia.
    - Nie wiem o co chodzi, nie robię nic złego i mam swoje problemy. - Odparła, zastanawiając się czy miałaby szansę na ucieczkę. Tak w razie czego, w ramach alternatywy. Ominęła wzorkiem wyciągnięta rękę, nie będąc pewną, czy gdzieś na jakimś obszarze ciała, dajmy tutaj dłoni, nie załadowała się wiązką. Nieważne czy destrukcyjna czy ta druga, jej ciało dopiero po dłuższej chwili po użyciu mocy stawało się neutralne.

    OdpowiedzUsuń
  49. Thor stał z rękoma splecionymi na klatce piersiowej i czekał na obiecany krzyk. Owszem, po kilkunastu minutach coś usłyszał, ale bardziej zainteresował go tłum, ulatniający się z baru. Czyżby Jessica ich przestraszyła? Lubiła wielkie wejścia, ale żeby aż tak? Po kolejnej minucie, kiedy stłuczone kawałki szyby osiadły mu na rękawach, przez chwilę nawet miał ochotę wkroczyć i jej pomóc, ale czy nie wszyscy uwielbiali go właśnie za tą obojętność? W sumie decydująca tu mogła być jego zabójcza asgardzka uroda i wyrzeźbione mięśnie, ale nadal miał pewne nadzieje, że chodzi tylko o osobowość. Kolejny krzyk i jakby ledwo słyszalne przekleństwo. Dwa, trzy, cztery. Na Odyna, co ją tak wkurzyło. Przesunął się w stronę wejścia, a niemały tłum gapiów rozstąpił się, kiedy padł na nich cień wielkoluda. Wszedł do środka rozglądając się wkoło.
    - Jones? Potrzebujesz pomocnej, męskiej ręki? - zawołał. Nie miał ochoty pchać się głębiej. Już kilka razy dostał burę od Jessici za przeszkadzanie jej w obowiązkach, więc wolał zapytać.

    OdpowiedzUsuń
  50. Bieganie zapewne nie znudzi mu się tak szybko, większym problemem może być to, że Starka zwyczajnie dopadnie przypadłość zwana zmęczeniem. I tak, może to nadejść już po dziesięciu metrach. Rozmyślając o tym zdał sobie sprawę, że popełnił niepodważalny błąd godząc się na coś podobnego, warto jednak zauważyć, że Jessica Jones nie przyjmowała do siebie odmowy. Jeśli teraz zacząłby się wycofywać, ona znalazłaby ze trzy argumenty, które by go przekonały. I namawiałaby go zapewne dopóki w końcu jego myśli nie obróciłyby się o sto osiemdziesiąt stopni. Później wyszedłby z Avengers Mansion zastanawiając się „co się do cholery ciężkiej właśnie stało?”. Można było to nazwać urokiem, bądź przekleństwem Jessiki Jones. Tony miewał mieszane uczucia odnośnie tej kwestii... I właśnie dlatego jego natychmiastowa zgoda miała tutaj jedną zaletę, nie musiał wysłuchiwać wykładu na temat konsekwencji niezdrowego trybu życia, czy czegoś w tym guście. Podniósł głowę zastanawiając się czy to nie jest przypadkiem pierwszy raz kiedy dane jest mu obserwować Jessicę tak szeroko uśmiechniętą. Twarz kobiety nie była chyba przyzwyczajona do takich gestów dlatego Tony zaczął martwić się czy, aby za chwilę kąciki jej ust nie ulegną rozerwaniu. To byłoby bolesne, pomyślał i przeczesał palcami włosy.
    - Powiem mojej asystentce by wcisnęła cię na jutro w mój jakże napięty grafik rozchwytywanego biznesmena – powiedział w końcu zastanawiając się czy to wybieranie sportowych butów będzie choć w połowie tak nudne jak brzmi. Nie wiedział dlaczego kobiety tak namiętnie chadzały do sklepów, gdzie godzinami mogły wciskać sobie na stopy inne obuwie. Jemu w zupełności wystarczały te, które dostawał od sponsorów! Nie ma nic przyjemniejszego niż otrzymać ładną rzecz, za której noszenie na dodatek jeszcze ci płacą.
    - I mianuję cię moim oficjalnym trenerem. Tylko mnie... znaczy siebie, nie nadwyrężaj, w twoim stanie to nie wskazane – oznajmił uśmiechając się przy tym. Może Jessica, znająca jego możliwości (bądź raczej ich brak) będzie na tyle wyrozumiała by go na tych treningach nie zamęczyć? Zawsze warto mieć nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
  51. Jeśli kiedykolwiek głupio stwierdził, że zaczyna rozumieć kobiety, tak teraz powinien porządnie oberwać od Heimdalla. Tak jak za starych, dobrych czasów. Kazała mu czekać, czyż nie? No to, na Odyna! Czekał. Mogła od razu powiedzieć: "Thor, wejdź ze mną, bo moja niewyobrażalna siła, która istnieje tylko w mojej głowie, nagle może mnie opuścić i będę potrzebować twojej pomocy." Można? Jasne, że można, ale kobieta w życiu nie powie "pomóż mi", tylko trzeba się o nią troszczyć na zapas. Tak na wszelki wypadek, gdyby potrzeba było otworzyć słoik, czy wnieść lodówkę na trzecie piętro.
    - Panuj nad językiem, Jones. - pouczył ją, chociaż wiedział, że pewnie zaraz to na niego wyrzuci całą litanię przekleństw. - Widzisz? Pan jest dżentelmenem, a to ty zachowujesz się jak pijany chłop przy barze. - podszedł do niej bliżej i podniósł... cholera! Znowu zapomniał jak on się nazywa. Ben? Sam? Nie, jakoś inaczej. W sumie to nie istotne. Chwycił bezimiennego faceta prawą ręką za kark i uniósł dobre pół metra nad ziemią. Mężczyzna miotał się jak dziecko, więc Thor zapodał mu lewym sierpowym i mieli chwilę spokoju. - Zadowolona?

    OdpowiedzUsuń
  52. Nagle poczuła się niezręcznie. Był to dla niej stan raczej niezwykły, przynajmniej od czasu, gdy skończyła lat dwadzieścia pięć - gdyby miała czuć się niezręcznie za każdym razem, gdy nie była pewna swoich racji, nie miała by motywacji do robienia czegokolwiek. Podobno pewność siebie zwiększa się wraz z grubością portfela i w pewnym sensie u Scarlett to stwierdzenie było prawdziwe.
    - Wydaje mi się jednak, że wolałabym ochronę, która działa - powiedziała, bardziej z rozgoryczeniem niż przytykiem. Rzeczywiście, miała ochronę, której w tej chwili płaciła grube pieniądze i najwyraźniej to była dobra motywacja, bo do tej pory sprawowała się znakomicie, a do tego nikt nie próbował jej okradać i wysyłać na podejrzane misje, jakby była kolejną superbohaterką na ćwierć etatu. - Ale to już przebrzmiały problem, przyjaciel załatwił mi profesjonalistów...

    OdpowiedzUsuń
  53. James był robotnikiem, który każdego wieczora, kończąc żmudną pracę przy wiecznie zepsutej windzie, podgwizdywał wesoło. Przechodząc korytarzem sprawiał, że pospolity dla ludzi jego branży odgłos niósł się mocnym echem po całym korytarzu, zapełniony z racji na modę nowoczesną jedynie gdzieniegdzie zbędnymi wycieraczkami przed eleganckimi drzwiami apartamentów. Siła, z jaką James gwizdał sprawiała, że Natasha nauczyła się nowego sposobu na rozpoznawanie godziny osiemnastej trzydzieści trzy, bo dokładnie wtedy James zostawiał wszystko na swoje miejsce i ruszał samotnie jako ostatni z trójki majstrów w dół, przechodząc schodami w dół przez każde piętro. Nie kwapił się, by skorzystać z jednej z tej drugiej, działającej windy. Kiedyś podsłuchała mimochodem rozmowę, w której wyznał, że on się ich boi i naprawia tylko po to, żeby mieć pewność, że są bezpieczniejsze. Siła, z jaką pogwizdywał sprawiała też, że zaczęła się zastanawiać, czy aby nie jest jakimś cholernym mutantem, bo to nienormalne, by ktoś tak głośno, donośnie i z takim echem wydmuchiwał w siebie powietrze.
    Cholerni mutanci zaprzątali jej ostatnio głowę, szczególnie ci odziani w kombinezony ze znaczkiem X. Ale wojna, która nadal trwała jakby bez końca, nie była jedynym powodem, dla którego w kółko coś przegryzała lub wypijała hektolitry kawy. Sprawy sercowe, o ile coś takiego w jej przypadku istnieje, też robiły swoje.
    Jej telefon zabuczał charakterystycznie, nie mogąc z siebie wydać najmniejszego dźwięku po wyciszeniu. Próbując zwrócić na siebie uwagę Romanoff, spróbował robić kółka. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Jessici Jones. Automatycznie poczuła, że jakoś brakowało jej ostatnio śmiechu Molly. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego tak dawno nie rozmawiała też z Power Woman. Wiadomość nakazywała jej przybycia, najlepiej natychmiastowo. Nie wiedzieć czemu, zerwała się od razu, nie biorąc nawet kombinezonu - w jej niezamieszkanym pokoju w Avengers Mansion leżał już zapasowy. Zamknęła za sobą szybko drzwi i ruszyła w stronę rezydencji.
    Dokładnie dwadzieścia dwie minuty i sześć sekund później stanęła przed wielkimi drzwiami, naciskając na dzwonek. Z dziwnym niepokojem.

    OdpowiedzUsuń
  54. Odruchowo jej ręka powędrowała do pistoletu, jakby ktoś dał jej jasny sygnał, że tam u góry czai się banda kosmitów i czekają tylko na to, aż dwie Mścicielki rozwalą ich na miazgę. Jednakże życie nie było takie proste i scenariusz do tej historii nie opierał się na banalnym, wręcz zabawnym zadaniu. Wymieniła na dzień dobry jedynie krótkie, porozumiewawcze spojrzenie z Jess i od razu sytuacja stała się jasna: na górze, sądząc po zakurzonym ubraniu Jones, czekało ich coś o wiele gorszego niż inwazja kosmitów-masochistów. Ciekawą rzeczą było też to, że od razu złapała kontakt z Power Woman. Jeszcze niedawno skakałyby sobie do gardeł, tego zapomnieć się nie da. A teraz, proszę - mkną ramię w ramię po schodach ku górze, a za nimi leci Robin, który chyba nie mógł się doczekać, aż Wdowa nie smagnie go ręką po grzbiecie na przywitanie. Lubiła tego psa. Sympatyczny zwierzak, już sam fakt, że na nią nie warczał, dodawał mu uroku.
    - Molly - powiedziała tak nagle, jak spostrzegła ogrom zniszczeń na piętrze. Coś jej mówiło, że to nie koniec strat. O ile budynek przynajmniej stał, to ze ścian poodpadał tynk, niektóre meble leżały nawet praktycznie jako pojedyncze deski, a wszędzie walały się potocznie rzeczy potocznie zwane pierdółkami. I zdała sobie też zaskakująco sprawę, że to ona jest równie odpowiedzialna za jedenastolatkę. Zmarszczyła brwi, spoglądając na dziewczynkę. Uśmiechała się do niej, coś mówiąc na przeproszenie. - W porządku - odparła, odwzajemniając uśmiech. Na widok dziecka aż ciepło zrobiło jej się na sercu, więc uniesione kąciki warg były jak najbardziej szczerze. Chociaż wszystko wokoło ją przerażało. - Trzeba było mówić, wzięłabym coś małego do pomocy... - kopnęła kawałek deski. - Chociażby koparkę.

    OdpowiedzUsuń
  55. Znów to samo. Na słowa Jessiki odnośnie ekipy remontowej, w myślach przed oczami stanął jej od razu James. Pięćdziesięcioletni, śmierdzący tanim piwem i jeszcze tańszymi perfumami dla spłukanych starych kawalerów. I od razu ta sama muzyczka w uszach: jego gwizdanie. Zmarszczyła brwi, próbując jakoś wyrzucić ten obraz z głowy. Nie było to takie proste, w gruncie rzeczy. Doszła przy okazji natomiast do przydatnego wniosku, że James i jego koledzy nie byli ekipą od mieszkań, tylko specjalistami od wind. Więc jej plan legł w gruzach.
    Wpatrywała się w głąb korytarza, gdzie Molly zniknęła w drodze do łazienki jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim przeniosła wzrok z powrotem na pobojowisko w pokoju. Szczerze mówiąc, nie będą miały problemu z rozwalającymi się ścianami, całe szczęście, że rodzice Starka zadbali o to, by były dosyć mocne. Przetrwały atak mocy jedenastolatki, choć z paru poodpadały kawałki farby, tapety czy tynku. Westchnęła - nic to nie dało.
    - Mam ekipę sprzątającą, jeśli się nada - spojrzała na Jessicę. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spojrzeć dłużej niż dwie sekundy na jej zaokrąglający się pomalutku brzuch. Przypomniało jej to o czymś, o czym teoretycznie miała zapomnieć. Kolejny głęboki oddech. - Dzwonić po nią? - powróciła szybko do tematu.

    OdpowiedzUsuń
  56. Zmuszona była przyznać rację Jessice: teraz szczególnie, kiedy byli w oficjalnym stanie wojny, każda ujma na honorze Avengers mogłaby obrócić się w autodestrukcyjną broń, której nawet nie musieliby jakoś specjalnie używać przeciwnicy. Jeśli chodzi o nią samą, walka ją męczyła. Po przegranym starciu ze Storm, nie miała ochoty na poniesienie kolejnej porażki. Mimo to, nadal brała udział w bataliach, jakich czasem zwyczajnie nie dało się uniknąć. Póki co chęć zemsty na Ororo nie wzięła wodzy, odeszła w chwilowe zapomnienie. W życiu Natashy Romanoff wzięły się i skumulowały problemy w zbyt wielkiej ilości. Nie była gotowa na nie, radziła sobie przecież z większymi. Ale te zwyczajnie nie napotykały jej. A tymczasem były rzeczy, o których mówić się nie chciało, ale przemilczane stawały się jak wirus, który wyżera człowieka od środka.
    - W porządku - odparła, akceptując jednocześnie trzy rzeczy. Po pierwsze, odłożyła telefon do kieszeni, bo miała go przygotowanego w razie konieczności wezwania Santany. Drugą, fakt, że trzeba to przemilczeć. I trzecią - domniemana ciąża. Bo to też można było odczytać pod dziwnym słowem "wypadek". - Kiedy miałaś zamiar powiedzieć, że... Zaczniesz niedługo jadać za dwoje? - ujęła to najdelikatniej jak potrafiła. Jess nie udało się uniknąć pytań. Nie patrzyła jednak na nią, zajęta porządkowaniem drugiego kąta. To spojrzenie i oczekiwanie na odpowiedź byłoby chyba jeszcze cięższe dla Jessici.

    OdpowiedzUsuń
  57. Właśnie dlatego użyła tego najbardziej kretyńskiego określenia - nie chciała nazwać ciąży wypadkiem. Podobnie jak Jessica, wypadki chodzą po nastolatkach, błądzących po imprezowych klubach w niewłaściwym towarzystwie. Jednak to przecież Power Woman wprowadziła raczej tę sprawę jako temat tabu, nie chcąc mówić nikomu o tym, co tak naprawdę jest grane. Z drugiej strony, słusznie - wszyscy mieli oczy i mogli się zorientować. Fury miał jedno oko, ale i tak dosyć sprawne, by wybadać zmiany, jakie zaszły w Jessice Jones. Wiedziała, że nie będzie to wtedy miła sprawa, szczególnie, że Luke jest ojcem. Była tego pewna od razu, gdy tylko się domyśliła. Mimo to, słowa Jess uspokoiły ją znacznie. Przynajmniej dziecko było owocem miłości, jeśli można to tak nazwać. I wiedziała, że Jones da sobie spokojnie radę. Była silną kobietą, nie pod względem mocy, a psychiki. Jedną z silniejszych, jakie znała Czarna Wdowa.
    - Gratuluję, mimo wszystko - ciągnęła dalej temat. Nie mogła tego przemilczeć, nie będą siedzieć tutaj jak dwie obce sobie kobiety. Dystans trzema zmniejszyć, szczególnie, że Natasha w głębi ducha była bliska do zobowiązania się do pomocy. Oczywiście, nie mogła mówić Nickowi, że Jones przybrała na wadze z powodu jedzenia.
    Podniosła porozwalane papiery, przeglądając strzępy kartek. Nic ważnego, wszystko powędrowało w kąt do kosza. Podniosła z ziemi przewróconą komodę, po czym zabrała się za wsuwanie do niej szuflad.
    - Wiele kobiet nie rozumie, jak piękny dar przyszło im posiadać - szepnęła pod nosem. Słowa nie pasowały kompletnie do Natashy Romanoff jaką znał świat. Na moment zatrzymała się w bezruchu, by chwilę później przymknąć powieki i powrócić na nowo do pracy.

    OdpowiedzUsuń
  58. [Będę więc musiała sobie sprawić zabawkowy pistolet :) Na wywrotowe pomysły jednak musisz zaczekać, aż przejdzie mi choroba i/lub deadline, bo teraz nie dość, że czuję kompletny zastój, to całą kreatywność wtłaczam w tekst, którego nie chcę pisać, a muszę. Niemniej jeśli będę miała pomysł na jakieś pościgi i wybuchy, na pewno się zmobilizuję i napiszę.]

    OdpowiedzUsuń
  59. Rzeczywiście, z początku sprzątanie tego całego bajzlu wydawało się kompletnie niemożliwe, a perspektywa tego, że jeśli nie zrobią tutaj porządku, Stark zrobi porządek z nimi była dosyć przerażająca. Chociaż Natasha mogła mieć pewność, że jakoś wpłynie na rozgniewanego Tony'ego, to na pewno nie mogła mieć pewności, że nie będzie on miłosierny na tyle, by wybaczyć im taką demolkę. Na szczęście milczenie, które nastawało pomiędzy wymianami zdań zdawało się być krótkie, choć w rzeczywistości trwało więcej niż powinno w płynnej rozmowie dwóch koleżanek. Przyspieszało to automatycznie tempo pracy - trzeba było udawać, że się jest czymś pochłoniętą, więc nie było tak źle. Mimo wszystko, nie mogły milczeć wiecznie. Jakby nie patrzeć, obie coś gryzło. A już na pewno coś rozsadzało od środka Natashę, która nadal miała w myślach ostatnie słowa Jessici.
    Nie było też tak, że nie interesowała ją przyszłość dziecka. Jak dla niej, to nawet ciekawiła ją za bardzo. Jessica świetnie radziła sobie z Molly, której przyda się rodzeństwo. Poczuje się wtedy jak w prawdziwej rodzinie. Power Woman, mimo że nazywana była ciocią, stawała się prędzej matką dla dziewczynki, osamotnionej tak naprawdę przez ostatnie miesiące. Zastanawiało ją nawet to, jak podchodzi do sprawy zniknięcia rodziców. Jessica jednak na pewno była dla niej pocieszeniem i wytłumaczyła doskonale wszystko, tego mogła być pewna.
    - Wiesz, podobno posiadanie dzieci jest wspaniałe... A w pełni zrozumie to kobieta, która je rodzi... - powiedziała. Zupełnie nie jak ona. Chociaż to raczej była Natasha Romanoff. Prawdziwe oblicze zabójczyni, natura kobiety. W końcu się odezwała w rudowłosej, wychodząc na wierzch. - Ale można to też zrozumieć w innych sytuacjach.
    Spojrzała przez ramię na Jessicę, trzymając w dłoniach kawałek deski od dłuższej chwili.
    - To w pewnym sensie dar. Nie każdy może go... Dostać, wierz mi na słowo - powiedziała cicho. I w następnej sekundzie tego pożałowała. Zganiła siebie w myślach, odrzucając nerwowo belkę na bok, na stos. Głupia.

    OdpowiedzUsuń
  60. W duchu odetchnęła z ulgą, chociaż nie mogła ręczyć za siebie, że nie zrobiła tego również przed oczyma Jessici. Przez moment miała wrażenie, że otwarła się przed osobą, przed którą jeszcze przed paroma miesiącami zamykała się na cztery spusty. Tymczasem reakcja Jones, starannie rozegrana i zaplanowana, nie była związana z zejściem na bardzo, ale to bardzo niewygodny temat. Problem z nim był taki, że chciała się komuś wyżalić. Nie, nie chciała - musiała. Inaczej udusiłaby się, nie dawałoby jej to spokoju. Choć był to temat, z jakim uporać się nie jest łatwo.
    - Jasne, zaopiekuję się nią - najprostsze słowa, jakimi mogła zareagować na prośbę Jessici. Jednocześnie były słowną obietnicą. Może być ciężko, choć da sobie radę. Urlop jej się należy, dadzą sobie radę bez niej na parę tygodni. Molly była dzieckiem, którego nie sposób było nie pokochać. Gorzej, jeśli rozwali jej apartament jak ten tutaj, choć teraz nie miała głowy, by się nad tym rozczulać.
    Myślała, że to już koniec. Składając na jedną kupkę ocalałe książki, a na drugą te, których nie dało się odratować, stanęła ponownie jak wryta, tym razem patrząc przed siebie, nie na towarzyszkę. Jej wzrok był tak pełen wszelakich emocji, że to wszystko składało się na złudzenie pustki, podobnie jak wszystkie kolory w świetle składają się na biel. Przymknęła na moment powieki, serce zabiło jej parę razy mocniej. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Tak szczerze i prawdziwie, bo słów cisnęło jej się na usta nieskończenie wiele.
    - Nawet sobie nie wyobrażasz... - odpowiedziała po chwili. Jej głos był zachrypnięty, jakby jednak bała się tego wyznać. - Nagle kobieta dowiaduje się, że coś, o czym nigdy nie marzyła, nie może się spełnić. I choć... - chwila przerwy na powstrzymanie łzy w oku. - Choć nigdy się nie chciało nawet o tym myśleć, to... Świadomość jest dużo cięższa niż sobie wyobrażamy.

    OdpowiedzUsuń
  61. [Dobra, coś mam. Ostrzegam, może wyjść bełkot. W każdym razie w czasie, gdy Scarlett trochę pomagała SHIELDowi w zamian za ochronę, Fury zaczął podejrzewać, że coś kombinuje i kazał włamać się do jej komputera. Oprócz całej kupy niedokończonych badań były tam też dane związane z dzieckiem Scarlett - a Scarlett, ze znanych tylko sobie powodów, nie zrobiła sobie dziecka metodą znaną i lubianą, tylko połączyła DNA kilku dawców, przy okazji znacznie je modyfikując. Wśród dawców jest kilku mutantów, jest też biedny, skonfundowany sytuacją Thor. Wiadomo, pogłoski o takich sprawach poruszają się zgodnie z drugą zasadą dynamiki, wobec tego bardzo szybko o całym zamieszaniu dowiadują się osoby postronne. Nikt jednak za bardzo nie wie, co z tego poronionego pomysłu wyrośnie, i powiedzmy, że tu Fury mógłby wysłać Jessikę na wybadanie sytuacji, bo Scarlett Jessikę zna, Jessika raz jej uratowała rzyć, no i obie są w ciąży, a to podobno zbliża kobiety...]

    OdpowiedzUsuń
  62. Gdzieś tam w jej umyśle kryła się świadomość tego, że Jessica z bólem serca będzie musiała opuścić dziewczynkę. Jedenastolatka tak strasznie jednak upodobała sobie bycie cały czas przy "cioci", że praktycznie nie wyobrażała sobie, że za niedługo dzień w dzień będzie musiała zapuszczać Molly tanie kłamstwo, że nie możemy zadzwonić do cioci, bo jest zajęta i bardzo daleko. Aż w końcu zapomni. Dodatkowo, przerażał ją jeszcze fakt, że dostanie pod opiekę dorastającą dziewczynkę. Nie wiedziała, jak radzi sobie z dziećmi. Była przecież tą chłodną, groźną panią o rosyjskim imieniu jeszcze przed miesiącem, może trochę dłużej. Nie była pewna, jak sobie poradzi, ale wiedziała na sto procent, że to będzie tylko chwilowe. A potem coś się wymyśli. Tym się pocieszała, chyba jednocześnie okłamując.
    Była rad, że nie zostały przy temacie jej bezpłodności. Odczuła po raz kolejny ulgę, że rozmowa nie skupiła się na niej. Chociaż czuła jednocześnie, że to jeszcze nie koniec. Dzień jeszcze trwał, a nie zanosiło się na to, że pójdzie stąd szybko, mimo tego, że jako tako ogarnęły burdel, na tyle ile mogły. I nie chciała stąd wychodzić. Po takich rozmowach człowiek woli odłożyć zamknięcie się w zimnych, pustych czterech ścianach, by być sam na sam ze swoimi myślami.
    - Chętnie - cichą odpowiedź poprzedziło parokrotne szybkie skinienie głową. Wrzuciła do worka na śmieci ostatnią porcję desek i części elementów będących jeszcze niedawno wystrojem tego pokoju. - Bardzo chętnie.

    OdpowiedzUsuń
  63. [Ależ ja nic nie mam cudzych ciąż, jeśli to tak zabrzmiało...]

    Wycieczka spowodowała u Scarlett zdecydowanie podobne uczucia do tych, które wzbudzała w Jessice, z tym że jej jeszcze przypominała dawną wizytę biznesową w Japonii, w zasadzie której zdobyła lojalnego partnera w interesach w postaci japońskiego producenta zaawansowanego sprzętu medycznego, a potem została wykopana z wilczym biletem z kraju za sprawą skandalu obyczajowego do którego nie przyłożyła ręki, ale Japonczycy wiedzieli lepiej.
    - Nie lubię kwiatów. Żadnych. Na studiach botanika trwała pierwsze dwa semestry, a wykładowca nienawidził mojego wydziału. Zdały u niego dwie osoby. Wiem o tych małych skurwielach absolutnie wszystko, czego nigdy nie chciałam wiedzieć - odpowiedziała, patrząc w stronę mchów. Mchy były w porządku, nie miały skomplikowanych i trudnych do rozrysowania i ogarnięcia schematów rozrostu i rozmnażania. Myślała o nich przez chwilę, po czym wróciła do rozważania, po co Fury wysłał do niej Jessikę Jones. Co prawda, domyślała się i wcale jej się to nie podobało, zwłaszcza gdy pomyślała, jaki ten szaleniec mógł mieć powód, aby tyle zwlekać. Kończył jej się powoli drugi trymestr ciąży i jej brzuch zaczynał być widoczny nawet wtedy, gdy zakładała luźne ubrania. Jakby nie patrzeć, trochę za późno na nakłanianie do aborcji, czy co tam chcieli z nią zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  64. Nie miała darów telepatycznych, nie nabyła ich dziwnym trafem podczas jakiejś przypadkowej, rutynowej misji. Nie miała też wyczulonego specjalnie zmysłu empaty, chociaż jako dobry szpieg potrafiła odnajdywać emocje skryte w ludzkiej mimice. Nie znała też na tyle Jessici, by określać ją jako swoją przyjaciółkę, przynajmniej nie na razie (kiedyś pomyślałaby, że nigdy, ale rozmowa, która potoczyła się przed chwilą mogłaby nosić tytuł czwartej części sagi o odległej galaktyce). Mimo wszystko, czuła, że Jess troszczy się i dba o Molly, nie z powinności, ale zwyczajnie z głosu serca. A że dobrą kobietą była, stawała się dla dziewczynki dobrą matką. Dlatego Wdowa bała się przejmować opiekę nad młodą mutantką. W pewnym sensie obie miały ten sam problem, z tymże Jessica była przy nadziei i przed sobą miała pewność, że musi zaopiekować się małym życiem, które mieszka póki co pod jej sercem. A Natasha była pewna, że Molly długo pod jej opieką nie zostanie.
    - Daj spokój, po tym, co zobaczyłam na górze, wszystko będzie wyglądać jak mieszkanie Monici Geller - dodała, przypominając sobie, że jej kuchnia jest tak nieużywana, że czasem wygląda, jakby służyła tylko sprzątaczce do czyszczenia kurzu. Serialowa legenda i symbol pedantyzmu była dobrym porównaniem do stanu rzeczy w jej mieszkaniu. Prawie jakby nikt tam nie mieszkał. Jedynie sypialnia była używana, o zgrozo, przez jedną osobę.
    - Chester? - zaśmiała się dźwięcznie, po raz pierwszy nagłos od... zdaje się, że to było tak dawno jak epoka kamienia łupanego. Ostatnio miewała paskudny humor, a tutaj proszę - nawet przy dobrym nastroju nie śmiała się na głos. Zazwyczaj jej kąciki warg wędrowały ku górze. Szkoda, że był to szyderczy śmiech. - Przynieś, wynieś, pozamiataj - wzruszyła ramionami, szykując sobie kawę z ekspresu, który kusił ją od wejścia. - Ostatnio zaproponował mi wyczyszczenie pasa z arsenałem od stroju - dodała, wymownie spoglądając na Power Woman. Doskonale wiedziała, że równie dobrze mógł zaproponować Wdowie małżeństwo, zakładając jej na rękę kapsel od coli, którą w kółko popijał.
    Odwróciła się, słysząc swoje imię. I uśmiechnęła się tak szczerze, jak chyba Jess jeszcze nigdy nie widziała. Zniknęła ta groźna Czarna Wdowa, na ułamek sekundy ustępując miejsca najbardziej łagodnej osóbce, jaka mogła czaić się w Natashy Romanoff.
    - Kochanie, to bardzo miłe. Ale wyglądasz lepiej ode mnie, wprawiasz mnie w kompleksy - odparła, niesamowicie dumna z siebie, że znalazła z dzieckiem jakiś kontakt. - Słyszałam, że szykujesz ciastka, co?

    OdpowiedzUsuń
  65. Przypomniało jej się, że kiedyś Xavier wystosował go niej - a w zasadzie jej czternastoletniej, napuszonej wersji, której się teraz wstydziła - swoje standardowe zaproszenie do Instytutu. Żółty spandeks był jednym z dwóch powodów, dla których odmówiła. Drugim było zaklepane miejsce a uniwersytecie. Przez chwilę zastanawiała się, co by było, gdyby jednak przyjęła tamtą propozycję. Pewnie ci wszyscy dziwacy od Xaviera nie patrzyliby na nią jak na coś, co wyleciało Donowi spod ogona. Zastanowiła się, czy jest w ogóle ktoś, kto nie żywi do niej jakiejś urazy i wyszło jej na to, że tylko co poniektórzy urzędnicy podatkowi.
    Kiepska sprawa.
    - Będzie człowiekiem, który prawdopodobnie nie zachowuje na Alzheimera po sześćdziesiątce - odpowiedziała na pytanie. Prawdę mówiąc, sama do końca nie znała odpowiedź, czym dokładnie będzie jej syn. Ludzie z jakichś powodów uważają, że geny niosą wszystkie odpowiedzi. Nie niosą. Czasami dają tylko prawdopodobieństwo, czasami nie dają wręcz nic. Niektórych rzeczy po prostu nie można przewidzieć. A niektórych po prostu nie chciała. - Czy Szef Szefów zawsze zagląda ciężarnym do brzuchów, czy jestem wyjątkowa? - zapytała, nie patrząc na kwiaty. Stojący za nią gruby Japończyk po pięćdziesiątce miał podręcznikową, formującą się przepuklinę, a ona ciekawsko sondowała ją mocą.

    OdpowiedzUsuń
  66. Scarlett nie byłaby sobą, gdyby nie zapierała się przed udzieleniem jakichkolwiek informacji. Dotychczas gra, którą prowadziła z Furym przebiegała mniej więcej tak: on udaje, że wcale nie włamał się do jej komputerów, ona udaje, że swojego potomka poczęła ze swoim narzeczonym na Majorce. Tak niedyskretne i bezpośrednie pytanie było naruszeniem zasad potyczki i osobiście poczuła się nim do głębi urażona.
    - Zasadniczo dzieci mają pięćdziesiąt procent genów od pszczółki i kolejne pięćdziesiąt od kwiatuszka - odpowiedziała. Jakie to piękne i liryczne i jak pasowało do miejsca, w którym się znajdowały!
    Prawda była taka, że po prostu pożyczyła sobie genotyp, który wydawał jej się ciekawy, nie myśląc nawet przez chwilę o jego właścicielu. Chociaż w zasadzie Thor mógłby być w jej typie, gdyby nie postawił sobie na punkt honoru rozwalenie jej sypialni oraz - co odczuła jako dużo większy afront niż konieczność przeprowadzenia remontu - włączyć się w wychowanie dziecka, ponieważ uważał ją za całkowicie niezrównoważoną i niezdolną do opieki nad niemowlęciem.
    - Nie wiem, czy Szef kiedykolwiek widział niemowlę, ale powiedz mu, że dziecko prawdopodobnie będzie miało takie niesamowite moce, jak umiejętność wrzeszczenia o czwartej nad ranem, plucia kaszką na trzy metry oraz fajdania pieluszek, gdy akurat nie będzie w pobliżu miejsca, w którym będzie można je zmienić. Mam sporo kuzynów, to akurat u nas rodzinne.

    OdpowiedzUsuń
  67. Oczywiście, zauważyła, że jest w ciąży. Miała skłonność do prześwietlania rozmówcy - robiła odruchowo, od zawsze, nawet wtedy, gdy nie wiedziała jeszcze, jak funkcjonują ludzkie ciała. Nigdy jednak z tym się nie ujawniała, wiedząc, że zostanie to postawione na równi z podglądaniem pod prysznicem. Wnętrzności były z jakiegoś powodu uznawane za strefę wybitnie intymną.
    - Widziałam w życiu wiele niemowląt i wszystkie są podobne. Oczywiście, wszyscy rodzice uznają swoje za najpiękniejsze, ale prawda jest taka, że niezależnie od tego, kim dziecko będzie w przyszłości, przez pierwsze dwa lata będzie się składało głównie z pary naprawdę pojemnych płuc z dołączonym przewodem pokarmowym.
    Prawda była taka, że jej syn niemalże wykończył ją w czasie pierwszego trymestru, teraz jednak chyba uznał, że strzelanie sobie samobója nie jest dobrym pomysłem i tylko rósł nieproporcjonalnie szybko.

    OdpowiedzUsuń
  68. Jessica chyba nie wiedziała, w jakim była błędzie. Nazywanie siebie złą kobietą było żałosne, bo z tej dwójki, która teraz siedziała w kuchni Avengers Mansion, to Wdowa miała najmroczniejszą przeszłość i absolutnie żadne użalanie się nad sobą nie zmieniłoby faktu, że to na nią wysłano najlepszego agenta. Nie miała kompletnie zielonego pojęcia, czy Jessica wiedziała o jej przeszłości cokolwiek więcej niż to, co mogła usłyszeć w organizacji. Agenci Tarczy nie wiedzieli tak naprawdę nic. O tym, kim była i co robiła. Jej samej nie wolno o tym mówić, może tylko powoli naprawiać swoje szkody. I spłacać dług, którego chyba już i tak się pozbyła, robiąc jako superbohaterka z przymusu. To było cholernie zabawne, jak z zabójczyni zmieniła się w heroskę. Godne nagrody Nobla, co najmniej. Pokojowej, do tego. A religia w tych sprawach miała naprawdę mało znaczenia. Przy ich trybie życia, wszystko miało małe znaczenie.
    - Możesz mówić do mnie po imieniu, Molly - kolejny gest, którego się nie spodziewała po sobie. Do tego ten uśmiech - jakby przy dziewczynce stawała się nagle łagodną kobietą. Coś się zmieniło. To już nie była ta Czarna Wdowa.
    Spojrzała na Jessicę, w tym samym momencie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Robin poderwał się nerwowo, jakby wyczuł, co jest grane. Spróbowała powstrzymać dziwny uśmiech na twarzy, wywołany komentarzem Jessici. Chester stanął w drzwiach kuchni, przyglądając się dwójce Mścicielek, jakby dziwił się, że w ogóle potrafią przebywać razem w jednym pomieszczeniu.
    Ona się nie przywitała. Mrugnęła tylko delikatnie, udając, że jest pochłonięta wypijaniem kawy, jaką sobie zaserwowała. Molly, chowając język, stanęła obok Natashy, siedzącej na blacie. Sytuacja wyglądała komicznie - dwie Mścicielki i jedenastolatka kontra pryszczaty lizus z Tarczy.
    - Coś się stało? - przerwała ciszę Czarna Wdowa, w końcu się odzywając i odstawiając opróżniony do połowy kubek na blat obok. - Czemu zawdzięczamy tę wizytę?

    OdpowiedzUsuń
  69. Scarlett próbowała czytać tylko jeden podręcznik dotyczący dzieci. Przeczytała w nim tylko pierwsze zdanie. Brzmiało: "Poród to naprawdę niezwykłe i piękne wydarzenie w życiu kobiety". Później przez chwile próbowała połączyć słowa "poród" i "piękne", po czym odłożyła podręcznik i już do niego nie wróciła.
    - Jako niemowlę? Mało prawdopodobne, chociaż nie niemożliwe. - Zazwyczaj wszelkie mutacje ujawniały się dopiero po kilku, kilkunastu latach. Miało to głęboki sens: od normalnego niemowlaka gorszy byłby tylko teleportujący się lub strzelający kulami ognia niemowlak. Z drugiej strony u Scarlett mutacja poboczna działała od kiedy pamiętała, więc zdecydowanie było to możliwe.
    - Swoją drogą, chyba musi być ostatnio bardzo spokojnie, skoro Szef zamiast ratować świat zajmuje się plotami kto z kim ma dzieci... - westchnęła. - Chyba udzielił mu się duch mojej niedawno zmarłej ciotki, Lany. Ona też miała fiksację na punkcie cudzych macic.

    OdpowiedzUsuń
  70. W tym momencie Scarlett przeskoczyła od trybu "wyłapuję tylko te kawałki, które dotyczą mojego syna" do "co tu się, do cholery, dzieje?"
    Oczywiście, nie miała zielonego pojęcia o obserwujących ją agentach, głównie dlatego, że nie przyszło jej do głowy, że ktoś może wysłać całą brygadę celem robienia za uzbrojone przyzwoitki na pogawędce o dzieciach. Natomiast była pewna, że to, o czym mówi Jones, nie było normalne.
    - I to ja dostałam się pod celownik szefa? - zapytała zdziwiona. - Z kim trzeba mieć dziecko, aby przejawiało nadzwyczajne zdolności jako płód? - dodała po chwili, wiedząc, że to bardzo bezczelne pytanie, ale dyskretne i nagłe sondowanie brzucha Jessiki było chyba jeszcze bardziej bezczelne. Nigdy nie przyznawaj się naukowcom do posiadania jakichkolwiek anomalii, jeżeli nie masz na celu wyłudzenia pełnego zestawu badań.

    OdpowiedzUsuń
  71. Dzisiaj najwyraźniej był dzień zaskakujących informacji. Na przykład do tej pory Scarlett była pewna, ze Jessica Jones jest mutantką. Nie, żeby prowadziła długie rozważania na ten temat, po prostu uznała to za dość oczywiste.
    - Ale nie zmieniasz się w żadne monstrum, jak się ciebie wkurzy, prawda? - zapytała na wszelki wypadek, przypominając sobie biednego profesora Bannera.
    Jeśli kiedykolwiek widziała tego Cage'a, to nijak go nie kojarzyła, ani z SHIELDu, ani w ogóle. Nie było w tym nic dziwnego, wielu ludzi jak na złość nie pamiętała, chociaż powinna.
    Rozważania na temat ojca dziecka Jessiki jednak szybko zastąpiły rozważania na temat tego, co może zrobić płód z supermocą. Dzieci generalnie nie należą do istot zbytnio logicznie myślącym, małe dzieci tym bardziej, natomiast płody... z jakiegoś powodu nie wydawały jej się godne zaufania w kwestii niezabijania postronnych ludzi.
    - Nie myślałaś nad czymś, co by rozpraszało moc... - szybko zwiększyła intensywność skanowania - ...twojej córki?

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie tylko Jessica nie wiedziała wszystkiego o Mścicielach, którzy stanowili trzonowy skład grupy. Również Czarna Wdowa, która przecież była niewątpliwie mistrzem w zdobywaniu informacji, nie znała na tyle dobrze nikogo z Avengers, by mogła ich chociażby zaszantażować głupią fotką z imprezy, na której przesadzili. Wiedziała dużo o Hawkeye'u, to na pewno. Ale czy wszystko? Absolutnie nie. Tacy ludzie jak on, jak ona, jak Jessica - nigdy nie mówią wszystkiego o wszystkim. Odkrywanie swoich zdolności, szkolenia, przeszłość zawsze wiążą się z momentami, od których raz na zawsze chce się odciąć i zapomnieć. Niemówienie o nich miało niby pomóc, nie - A jednak to ja - odparła, nie patrząc teraz w ogóle na Chestera, zainteresowana nagle napisem na kubku, który niewątpliwie należał do Starka. Chyba nie powinien się obrazić. - Wiesz, żuczku, to jest dom Mścicieli. Niektórzy nie muszą się tutaj wpraszać.
    Jej głos brzmiał spokojnie, jakby kompletnie nie obchodziła ją obecność młodego agenta. Chociaż miała ochotę czymś w niego cisnąć, a cel miała najlepszy spośród wszystkich agentów Tarczy, za wyjątkiem Hawkeye'a. Tego skubańca nikt nie prześcignie i była za nim milion lat świetlnych. Zawsze zazdrościła mu precyzji. I zwinnych palców.
    Resztki względnego spokoju, które ostały się po niezbyt uprzejmej jak na gospodynię domu odzywce Jones, wyparowały, wraz z wyjściem Jessici. Chester wyglądał jakby właśnie dowiedział się, że jego babcia była mężczyzną. Do tej pory jedynie przyglądała się tej całej sytuacji i czekajała na rozwinięcie akcji. Było jej do śmiechu, aż do momentu, kiedy Jess trzasnęła drzwiami.
    Parominutowa cisza opierała się głównie na wymianie spojrzeń z Chesterem. Wyraźnie niepewny siebie palant udawał, że panuje nad sytuacją w całym pomieszczeniu. Ona patrzyła na niego bez mrugnięcia okiem, podrzucając sobie wymownie największy nóż z kompletu, jaki leżał za jej plecami.
    Pytanie Molly kompletnie wybiło ją z rytmu. Szczęście, że nie rzuciła po raz kolejny nożem w górę, inaczej doszłoby do jakiegoś nieszczęścia. Szybko wcisnęła go do kąta, z dala od dziewczynki i spojrzała na nią, zsuwając się z blatu. Teraz Chester kompletnie ją nie obchodził.
    - Kochanie... - odchrząknęła delikatnie, czując, że robi pierwszy krok do najtrudniejszej w dziejach myśli. - Widzisz... Ciocia, gdy już urodzi dzidziusia, będzie musiała odpocząć.
    Dokładnie w tym momencie, w którym Molly niezrozumiale zmarszczyła brwi, Wdowa skrzyżowała swoje spojrzenie z Jessicą, pochylona nad dziewczynką. Power Woman zerknęła zupełnie przypadkowo przez okno w jej stronę, przynajmniej tak się jej zdawało, bo kontakt szybko się urwał.
    - Pojedzie na długie wakacje, bo miała parę problemów i... - mówiła szeptem, tak, żeby Chester miał problemy z usłyszeniem sensownych zdań, co najwyżej mógł wychwycić pojedyncze słowa. - Ale póki co nigdzie się nie wybiera, więc będziesz musiała jej dużo pomagać, dobrze?
    Molly wyglądała tak, jakby analizowała wszystko w zwolnionym tempie. Z małej dziewczynki nagle przerodziła się w dojrzewającą nastolatkę, kiedy twardo skinęła głową, w geście obietnicy. Chociaż zapewne nie do końca zrozumiała przesłanie o wyjeździe Jessici, teraz skoncentrowała się na fakcie, że trzeba będzie jej pomagać. - A teraz idź utrzyj czekoladę - mruknęła, gładząc ją po ramieniu z troską. Czarna Wdowa czuła się dziwnie. Jednak nie mogła stwierdzić, że nieswojo. Być może naprawdę będzie musiała zmierzyć się z trudnym zadaniem, a jak to bywało z trudnymi zadaniami, dawała z siebie wszystko.
    - Chester, z łaski swojej, przymknij jadaczkę, bo nic nie wiesz. Nic - skwitowała, podchodząc do niego bliżej parę kroków i posyłając mu tak mordercze spojrzenie, że akompaniament ucierania czekolady brzmiał przy tym jak psychodeliczny dźwięk z horroru o pile mechanicznej.

    OdpowiedzUsuń
  73. Odkąd wiele lat temu spakował walizki i przeprowadził się do Malibu miał nadzieję nigdy więcej nie wracać do tego miejsca. A już na pewno ostatnią rzeczą jakiej chciał było spędzenie nocy w tym domu. Mimo tego, że był odnowiony, a wszystkie pokoje wyglądały jak wyjęte z katalogu firmy meblowej on widział jedynie szare, ciche i przerażające korytarze. Jako dziecko bał się tego miejsca, a jako dorosły czuł się tutaj nieswojo, tak jakby pierwszy raz w życiu przyszło mu stąpać po czerwonej, niezniszczonej przez czas wykładzinie. Mimo swych uprzedzeń nie miał innego wyjścia, musiał gdzieś spać, a na myśl o pustym domu robiło mu się niedobrze. Spędził tu więc pierwszą noc od dwudziestu paru lat. O dziwo, gdy zamknął oczy sen przyszedł prawie od razu. Rankiem, o świcie, obudził go budzik, który pojawił się tam jakby znikąd. Tony był prawie pewien, że nie było go tam, gdy się kładł, ale nie poinformował o tym Jessiki, która krzątała się w kuchni razem z Molly. Po zjedzonym śniadaniu przyszedł czas na to by Tony wymyślił jak wymigać się od złożonej wczorajszego dnia obietnicy. Próbował wszystkiego przekonując ją nawet, że był nietrzeźwy i nie wiedział na co się porywa, ale to nie docierało do Jessiki, która zdawała się po prostu IGNOROWAĆ jego słowa! Stark poddał się więc i starał odwlekać trening jak najdłużej, udało się bo musiał wybrać sobie odpowiednie buty do biegania. Stanęło na tym, że kupił trzy pary bo nie mógł zdecydować się na jedną. Najwyżej będzie zatrzymywał się co kilometr i je zmieniał... Chwila, jaki kilometr? On przecież tyle nie przebiegnie.
    - Jess, naprawdę myślisz, że bieganie wzdłuż wielkiego kanionu to dobry pomysł? Jeszcze się poślizgnę i wpadnę do środka. Będziesz mnie miała na sumieniu! - powiedział, gdy z ociąganiem zaczął zakładać jakieś ultrawystrzałowe buty Nike'a w kolorze zielonej, zgniłej limonki. W takim czymś wypatrzą go nawet z samolotu. - Może darujemy sobie te treningi? Jeśli będę chciał schudnąć to sobie zapłacę za odsysanie tłuszczu... Czy coś. - przekonywał zmuszając się do uśmiechu. Podejrzewał, że od siedzenia na kanapie niedługo zwiotczeją mu wszystkie mięśnie, ale postanowił przemilczeć ten fakt i dalej próbować wybrnąć z tej jakże niezręcznej i kłopotliwej sytuacji. Znał jednak Jessikę na tyle dobrze, że wiedział iż to niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
  74. Napruty? Czy Jessica nie znała jego szczęścia, które polegało na tym, że prawdopodobnie za trzydzieści metrów potknie się o niezawiązaną sznurówkę (te buty nie miały sznurówek) i wpadnie do wielkiego kanionu? W tym czasie Jessica próbując go złapać zemdleje na dwie minuty i obudzi się dopiero wtedy, gdy z niego zostanie już miazga. Miał naprawdę szczerą ochotę na to by podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami, ale zrezygnował z tego pomysłu, gdy poczuł, że Jessica chwyta go za nadgarstek i ciągnie za sobą. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia spowodowane tym, że kobieta będąca w ciąży poświęca dla niego swój cenny czas, a on jedyne co może zrobić to narzekać, narzekać i wciąż narzekać. Na całe szczęście to paskudne uczucie przeszło mu w tempie ekspresowym.
    - A po tym bieganiu pójdziemy na pizzę? Ja stawiam! Mają taką promocję, że do dwóch dużych dodają jedną średnią gratis. Wiesz, w tej pizzerii na rogu siedemdziesiątej szóstej i Wilsona. Nigdy tam nie byłem, a podobno jest świetnie, dają dużo sera na ciasto – zaczął nie zważając na to, że plecie trochę od rzeczy. Mówienie sprawiało, że jakimś cudem zapominał, że jego nogi zmuszone zostały do tak katorżniczego wysiłku jaki zafundowała mu Jones. Domyślał się, że gdyby ćwiczył regularnie od dawna, tak jak mu wszyscy zalecali, nie miałby teraz tego problemu. Ale kiedy on miał znaleźć czas na takie zajęcia skoro prowadził wojnę z mutantami, ratował firmę przed upadkiem, a na dodatek został pozbawiony większości funduszy! Ostatni problem pojawił się stosunkowo niedawno i nie miał zamiaru nikogo o nim informować. Jeszcze ktoś spojrzałby na niego z litością, a wtedy popełniłby harakiri plastikową łyżeczką do herbaty.
    - Jones? Przebiegliśmy już kilometr? Wydaje mi się, że były nawet dwa. Teraz robimy trzeci, mam rację? Jestem zmęczony, napiłbym się czegoś zimnego. Wzięliśmy ze sobą coś zimnego? Bo powinniśmy! Szkoda, że nie mam zbroi, skoczyłbym szybko po jakąś Colę – mówił nie zważając na to, że z jego ust popłynął właśnie bezsensowny słowotok, ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  75. Nie tylko Molly miała zupełnie dość Chestera. Natasha czasem zastanawiała się, czy tacy ludzie są na świecie tylko i wyłącznie po to, by wkurzać pozostałych. Osobiście ona, gdyby była na jego nieszczęsnym miejscu, nie wyściubiałaby nosa spoza domu, dopóki dokładnie nie pozbyłby się tych wszystkich "niedoskonałości" z jego paskudnej twarzy, jednocześnie studiując podręcznik "jak zachowywać się w obecności rosyjskiej zabójczyni, by ją nie wkurzyć". Pozbyła się ostatecznie swojego arsenału noży, odsuwając je daleko od siebie, żeby czasem nie naszła jej ochota na rzucenie nimi w Chestera. On i tak nie chwytał ironii jej słów, a przecież jad bił od nich na kilometr.
    Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, jak Molly krzywi się na smak pocieranej czekolady. Nie zamierzała jej przeszkadzać, wydawała się dobrze bawić. Bała się ją tutaj zostawić, z tym patafianem. Nie wiadomo, co przyjdzie jej do głowy. Być może Chester spróbuje do niej zagadnąć, a Molly z całej antypatii do niej eksploduje mocą. Gdyby nie gwarantowane kolejne straty, tym razem w kuchni, specjalnie wyszłaby za Jessicą (miała dziwne przeczucie, że powinna ją teraz jakoś pocieszyć), zostawiając jedenastolatkę sam na sam z denerwującym agentem, by dokopała mu swoimi wybuchowymi zdolnościami.
    - Powiedz mi, Chester... - słysząc jego opinię na temat Jessici w Avengers, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej podejście do kobiety zmieniło się. Jeszcze niedawno uważała, że kolejna superbohaterka od siedmiu boleści nie jest na gwałt potrzebna Mścicielom. Teraz nie wyobrażałaby sobie ich siedziby bez Jessici Jones. - Czy płacą ci za bycie głupim, czy to twoja cecha wrodzona, hm? Do Avengers nie przyjmuje się "chętnych". I pozwól, że Mściciele będą się troszczyć o swoje sprawy. Nie potrzebujemy niańki w postaci lizodupa o szczurzej twarzy. - Zaczęła się zastanawiać, czy pocisnęła mu na tyle, by zrozumiał, jak bardzo jest w tej chwili tutaj zbędny. Nie dane jej było się tego przekonać. Chester podskoczył z krzykiem, oblany świeżym wrzątkiem, piszcząc jak panienka. W sekundzie pozbył się marynarki i spodni, stojąc w kuchni w koszuli w gaciach.
    - Fuj! - zawołała Molly, dając nura zza rogu, by zajrzeć, co stało się po jej wybiegnięciu z kuchni.
    - Molly, idź wysuszyć do końca włosy! - Natasha nie wiedziała, czy ma być bardziej zła za striptiz na oczach dziecka, wściekła za głupi kawał dziewczynki czy pozwolić sobie na tarzanie się ze śmiechu. Na to ostatnie miała teraz największą ochotę. - A Ty! - próbując nie parsknąć śmiechem, wskazała palcem na Chestera. - Wiesz, gdzie jest łazienka. Ogarnij się i za piętnaście minut nie chcę cię tu oglądać. Wio!
    Chester, dosyć mocno zażenowany, złapał marynarkę i spodnie, bez słowa ruszając w stronę łazienki na parterze. Wdowa odetchnęła głęboko, próbując zebrać myśli. Dopiero teraz mogła zanieść się cichym śmiechem. W momencie, kiedy odstawiła czajnik na swoje miejsce, tylne drzwi otworzyły się. Jess zapewne zainteresowały paniczne krzyki dochodzące przed chwilą z kuchni. I chichot Wdowy, bo to też nie był codzienny widok.

    OdpowiedzUsuń
  76. [Oczywiście,że powiązanie może zostać. Peter chyli czoło i żegna się pożegnalnym całusem mówiąc:" Do czwartku"]

    OdpowiedzUsuń
  77. [Jako,że twoja postać ma powiązania z Avengers proponuje wątek o takiej tematyce - Jessica i Carol znają się z czasem kiedy no nie wiem Power Woman pomagała Avengers i od tamtego czasu są dobrymi przyjaciółkami. Nie chce Ci oczywiście narzucać relacji jakie mogą ich łączyć bo równie dobrze Jess mogę nie przepadać za Carol]

    OdpowiedzUsuń
  78. [Szefowo Strony Kreatywnej, pamiętasz, jak mówiłam, że tęsknię za wątkiem z Jess?]

    OdpowiedzUsuń
  79. [CAROL DANVERS - nie chce mi się wylogować z Peter'a :) Tak, tak - doskonale przyjaciółki. Tylko teraz nie mam pojęcia kto zaczyna bo szczerze powiedziawszy najlepsza w tym nie jestem, ale jak mus to mus]

    OdpowiedzUsuń
  80. [Tak, na to wygląda. Cage, tak głównie wygląda to powiązanie, jeśli to ja się nie mylę. Rozumiem przez to, że wątek jest obowiązkowy, prawda? I trochę się boję, bo nikt nie mówi nic o karcie, a to źle świadczy o moim Fiście. A, na powiązanie też mam ochotę. Takie ładne, w zakładce.]

    OdpowiedzUsuń
  81. [Cierpliwie poczekam na powiązania, nikt nie mówił o robieniu ich teraz, zaraz. Trzeba jakoś wątek rozwinąć. Co do tej podpowiedzi z Twojej strony - zapowiada się ciekawie. Fist może czuć się źle, że nic nie mówił Lukowi na prośbę Jess. A że on nie lubi "czuć" ponadto, będzie się niecierpliwił. A że on się z reguły nie niecierpliwi... No, wiadomo, i tak dalej.
    Z mojej strony pomysł jest naprawdę mało konkretny. Fist, chce czy nie, jest powiązany z Avengers w nieokreślony sposób i w tej wojnie stoi po wiadomej stronie. Może przesiadywać w Avengers Mansion, chcąc być na miejscu i medytować. Jess może coś od niego chcieć. I tak zacznie się rozmowa. Przepraszam za moją słabą produktywność.]

    OdpowiedzUsuń
  82. Było już paręnaście minut po północy, gdy wciąż siedział na kanapie, oglądając wiadomości w telewizji. Miał być w tej chwili w LA, na zachodnim wybrzeżu. Plany jednak się zmieniły i został w jego ukochanym Nowym Jorku. Dlaczego? Na to pytanie nie można było opowiedzieć, będąc w stu procentach pewnym. Powodów było kilka. Po pierwsze, dostał burę od Fury’ego za kompletny brak kontaktu. Że niemożliwością są takie wyczyny. Dostał kontrakt i miał go wypełniać. Koniec końców wyszło na to, że Steve po prostu spóźnił się. Był o jeden dzień za późno w NY i misję dostał ktoś inny. Jednak nie był to powód, by Steve ochrzanu od szefa szefów miał nie dostać. Było już piętnaście minut po północy, więc postanowił iść spać, wycieńczenie podróżą dawało się we znaki. Wziął szybki prysznic. Siedział już na łóżku, gdy w ciemnym pokoju zaświecił wyświetlacz jego komórki, a po kilku nanosekundach rozbrzmiał radosny dzwonek. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie, a pod nim napis: Jessica Jones, komórka. Postanowił odebrać.
    -Halo? – powiedział, po dotknięciu zielonej słuchawki na wyświetlaczu.

    OdpowiedzUsuń
  83. Nie spała w jego mniemaniu zbyt długo, gdy zadzwonił dzwonkiem do jej mieszkania w okolicach południa. Otwarła mu rozczochrana, ze spuchniętymi oczyma.
    -Witaj. – odparł, wystawiając w jej kierunku swą rękę z bukietem świeżych kwiatów. – Wybacz, że ci przeszkadzam, i w ogóle bez zapowiedzi, ale… - zawiesił się na chwilę – Musiałem! Naprawdę musiałem! Zacząłem się o ciebie obawiać, gdy zadzwoniłaś do mnie w środku nocy, zaczęłaś mi opowiadać zasmuconym głosem o zaręczynach, a potem gwałtownie się rozłączyłaś, nie dając mi dojść do słowa. Próbowałem oddzwonić, ale jakaś miła kobieta mówiła do mnie, że jesteś poza zasięgiem, lub masz wyłączony telefon i proponowała, bym spróbował jeszcze raz później. Grzecznie podziękowałem, lecz ta, nie wiem dlaczego, zaczęła mówić to samo jeszcze raz. Zupełnie, jakby mnie nie usłyszała… To było trochę dziwne, ale w końcu zdecydowałem się po prostu rozłączyć. Zresztą, nieważne. Rozgadałem się, a ty naprawdę potrzebujesz pomocy! Mogę wejść?

    OdpowiedzUsuń
  84. -No pewnie! Nie spiesz się, mam czas. Poczekam. – odpowiedział, po czym ich ścieżki się rozeszły. Ona wróciła po schodach z powrotem na górę, a on rozgościł się w kuchni. Była nowocześnie urządzona, w barwach białych i czarnych. Pomyślał o tostach, gdy tylko w jego oczy rzucił się toster. Skoro miał się rozgościć i czuć, jak u siebie, niedługo zajęło mu znalezienie talerzyków, pieczywa, itp. Po chwili wiedział, gdzie co jest. Przygotował kilka tostów, idealnie wypieczonych. Nawet udało mu się ich nie spalić! W chwili, gdy rozlewał kawę do filiżanek, po schodach zeszła Jess. Jej włosy były już w uporządkowanym ładzie. Gdy podeszła w stronę Steve’a i usiadła na jednym z barowych stołków ustawionych naprzeciw blatu, Caps chciał zacząć rozmowę.
    -Słuchaj. Wiesz, że możesz na mnie polegać. To nie było zupełnie zwyczajne i codzienne, jak zadzwoniłaś w środku nocy i w kilka sekund próbowałaś streścić długą, w moim mniemaniu, historię. Opowiadaj, jestem przygotowany na każdą ewentualność! Serio… - powiedział, po czym przyjaźnie uśmiechnął się do Jess, która w świetle, nisko jeszcze wiszącego Słońca, wpadającym przez okno wyglądała naprawdę uroczo.

    OdpowiedzUsuń
  85. Gry planszowe powoli wychodziły z mody, przynajmniej tak twierdzili ci eksperci z telewizji, w której prawdopodobnie nikt nie dbał o ich prawdziwe referencje. W dzisiejszych czasach można było się samemu nazwać ekspertem w jakiejś dziedzinie, wystarczyło mieć komputer i działającą drukarkę. Tacy ludzie, w każdym bądź razie, twierdzili, że nawet legendarny Chińczyk jest już niemodny i niefajny. Danny jednak uwielbiał Chińczyka, głównie za oryginalną nazwę w kraju, gdzie powstał. Podobno w wolnym tłumaczeniu na nasz brzmi to "nie irytuj się człowieku". Jedno z najbardziej mądrych powiedzeń, jakie kiedykolwiek usłyszał. Irytacja prowadziła do wielkiej złości, a wielkiej złości nikt nie lubił. Jednak on sam irytował się, kiedy mówili o nim, że jest Mścicielem. Nigdy nie uważał siebie za jednego z Avengers, przynajmniej nie na pełnym etacie. Kiedyś pewien przestępca, którego miał schwytać za symboliczną opłatę, powiedział mu "wy, Mściciele, powoli zaczynacie przesadzać". Nie mógł powiedzieć, że to go uraziło, ale naprawdę zirytowało.
    Teraz, kiedy ta dziwna, chaotyczna wojna toczyła się na obrzeżach Nowego Jorku, musiał zaprzestać negowania swojego członkostwa w bandzie dziwaków i zaakceptować to, że rzeczywiście dużo czasu spędza w Avengers Mansion. Szczególnie, że otrzymał własny pokój (ale z drugiej strony pokoi było naprawdę wiele i połowa była nieużywana). Nie myślał jednak jeszcze o przeprowadzce tutaj. Na szczęście. Niedawno jednak zdał sobie z czegoś sprawę: ktoś spodziewał się dziecka, a to dziecko nie było byle kogo. Musiał nieźle trzymać język za zębami, co prawie uważał za okłamywanie Cage'a.
    Do siedziby Mścicieli zawitał mimochodem. Nie miał tego dnia żadnego zlecenia, a z tego co wiedział, jego mieszkanie tego dnia zamieniło się w koncert dubstepu, bo sąsiad remontował łazienkę i kuchnię. Musiał gdzieś się zapodziać, bo tam by zwariował. A od remontu zdecydowanie lepszy jest dom Avengers, czasem pełen gości, czasem kompletnie pusty. Akurat teraz, o dzięki bogowie, aktualna była druga opcja.
    Jessici nie było. Podobnie jak Molly, która zazwyczaj pierwsza otwierała drzwi. Strasznie żywiołowe dziecko. Dom wyglądał na kompletnie opustoszały, chociaż tylne drzwi do ogrodu (rzadko wchodził jak normalny człowiek, przez główne wejście), były ledwie przymknięte.
    Pierwsze co zrobił - zaparzył sobie zielonej herbaty. Kawa nie wchodziła w grę - za bardzo pobudzała człowieka w sposób sztuczny i nieprawdziwy, więc lepiej już wyciszyć się, zerbać myśli i odnowić siły. To też zamierzał zrobić. Upił parę łyków, odstawił kubek i pomknął na górę, by zaszyć się w swoim pokoju.
    Medytacja zawsze była najlepszą metodą na zabicie czasu. Jeszcze niedawno był zmuszony zużyć za dużo energii, regeneracja mu się przyda, szczególnie, że nie odzyskał w pełni sił. A te też były mu potrzebne. Chociażby po to, by zmierzyć się z normalnym życiem. Dziś był dzień na to, by być Dannym. Nawet nie miał na sobie swojego stroju. Ciekawe, jak musiał zabawnie wyglądać mężczyzna w tenisówkach i koszuli w kratkę, przeskakujący ogromny żywopłot tak, by nie natknąć się na specjalistyczne zabezpieczenia w ogrodzie.
    Drzwi na dole trzasnęły. Oczy miał nadal zamknięte, ale automatycznie słuch mu się wyostrzył. Jedna osoba. Wypuścił powoli powietrze, czując, że niepotrzebnie zaprząta sobie głowę. I już miał powrócić do medytacji, by szukać utraconej energii, kiedy kobiecy głos o mało co nie wyważył ściany.
    - Więc niech Thor teraz to naprawi - głębokim głosem odpowiedział na zawołanie Jones, nie wysilając się zbytnio. - Niech sobie nie myśli, że całe życie będzie przybyszem z innego wymiaru. Łatwo jest złapać za pędzel i zamalować co trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  86. Zawsze widział w Thorze dobrego pomocnika do prac domowych. Jeśli Jess bała się dawać mu pędzel do ręki, żeby pomalował kawałek zmasakrowanego sufitu, mogła mu kazać chociaż przybić gwoździa. Nawet nie potrzebny był mu młotek, skoro miał swój. I coś czuł, że gdyby się dobrze zamachnął, to nie byłoby śmiałka, który zdołałby wyciągnąć ten gwóźdź ze ściany, o ile takowa będzie jeszcze stała. I właśnie w tym momencie zawsze stwierdzał, że jednak mógł się pomylić i dawanie zadania tak prostego jak przybicie młotka Gromowładnemu, może sporo kosztować wszystkich dokoła. A sufit mogła zamalować każda przypadkowa osoba zamieszkała w Avengers Mansion. Każda, byleby nie on. Nie nadawał się do takich prac. Mógł dla przykładu wymyć wszystkie naczynia w zlewie, gdyby nie zmywarka. Lub poszukać jakiejś zguby w tym wielkim domu. Do tego się bardziej nadawał, jakoś nigdy nie miał szczęścia do malowania ścian i sufitów. Ale przynajmniej zostawiłby jakąś fajną pamiątkę po sobie w widocznym miejscu.
    Westchnął po raz kolejny. Westchnięcia to znak, że ktoś się irytuje lub próbuje uspokoić gnające myśli. A taki stan na pewno nie pozwala na dogłębną medytacje, więc jasne było od razu, że nici z regeneracji sił.
    - Dziwnie pukasz - mruknął. Otworzył oczy dosłownie w tym samym momencie, kiedy Jessica weszła do środka, cofając stopę. - Mogłaś użyć palca wskazującego. Zazwyczaj ludzie tak robię.
    Siedział po turecku, na dywanie przed ogromniastym łóżkiem, jakie wstawiono tutaj jeszcze przed tym, jak był na świecie. Nadal trzymał ręce na swoich kolanach, chociaż teraz nie skupiał już myśli na równowadze. Patrzył na Jess z lekkim rozbawieniem.
    - Po pierwsze, moja droga, nie jestem złotą rączką. - Taka była prawda. Naprawa biblioteczki byłaby chyba gorszym wyzwaniem niż ten nieszczęsny sufit, który teraz będzie śnił mu się nocami. Podniósł się i stanął na nogach. Wzrostem przewyższał Jessicę. To miłe, bo zawsze przy Cage'u czuł się jak kurdupel. Podobnie chyba jak wszyscy inni dookoła. - Po drugie, w twoim stanie randkowanie chyba nie jest normalne, prawda? - Lekka aluzja też nie była jego mocną stroną. Ludzie zbytnio koloryzują, on zawsze wolał powiedzieć jasno i krótko. Niestety, coś czuł, że Jessice nie należy się narażać.
    Odruchowo spojrzał na siebie, kiedy wspomniała o jego stroju. Lubił swój kostium, to było jasne jak Słońce. Dlatego często w nim paradował i dbał. Jednak trzeba też być człowiekiem, a tak do supermarketu by nie poszedł. Stąd ten t-shirt, jeansy i tenisówki. Nawet wygodnie mu się tak siedziało na podłodze. Dopóki ktoś mu nie przeszkodził.
    - Też się czasem dziwię, jak dobrze wyglądam bez maski. To naprawdę niesłychane - kącik ust powędrował do góry. - I dobrze rozumiem, że muszę robić za twojego ochroniarza, bo zachciało ci się umawiania z facetami? Czy znowu masz jakieś niejasne zadanie, które zamierzasz wykonać mimo tego, że powinnaś odpoczywać ile się da?
    Spojrzał na nią pytająco i stanowczo. Nie powiedział jednak, że nie pójdzie. Oboje wiedzieli, i on i Jess, że nie dałby rady się z tego wykręcić. I nie chciał.

    OdpowiedzUsuń
  87. Nie znał się na ciąży. Co więcej, mógł z ręką na sercu przyznać się, że nie wiedział kompletnie nic o kobietach. Romantyk był z niego żaden, a niewiele w życiu mógł zdobyć doświadczenia, skoro z superbohaterów (jak zwykło się ich nazywać w mediach i poza nimi) mógł chyba się pochwalić (lub zawstydzić) najmniejszą liczbą kochanek, przygód miłosnych i nieudanych związków małżeńskich. Doskonale wiedział, jak to wyglądało u innych. Może Jess nie była jedną z nich, ale dla przykładu taki Stark - różne plotki krążą po Nowym Jorku, a szczególnie na salonach biznesmenów. W końcu do nich należał, czy tego chciał czy nie, więc od czasu do czasu niektóre tematy docierały przypadkowo i do niego, a że Danny ma dosyć wyczulony słuch, mimochodem usłyszał to i owo.
    Starkowi musiał przyznać jedno - że przyjaciół w biedzie nie opuszcza, czego przykładem była sytuacja Jessici. Która, swoją drogą, całkiem nieźle sprawdzała się w roli gospodyni. I znów, czy tego chce czy nie chce. Widać każdemu przypisana była rola, której nie do końca uśmiecha mu się grać. Takie życie. Najważniejsze, żeby pośród tego wszystkiego znaleźć równowagę. Czasem się udaje, o ile szalona przyjaciółka nie wbiega do pokoju i nie wyciąga na zewnątrz w asyście przy spotkaniu z podejrzanym zleceniodawcą.
    - Ta robota jest naprawdę niewdzięczna, Jessico Jones - Nie znosił, kiedy zwracała się do niego pełnym nazwiskiem. Kojarzyło mu się to z jakimś filmem czy książką, gdzie zawsze wściekłe postacie zarzucając sobie coś, w wypowiedzi wplatając takie zwroty. Gorzej, jeśli ktoś miał długie lub podwójne nazwisko. Wtedy można połamać sobie język i traci to jakikolwiek efekt. - A co do obiadu, to bardzo mi miło, że dostąpił mnie taki zaszczyt - posłał jej wymowne spojrzenie, znów pozwalając, żeby cień uśmiechu wkradł się na jego twarz. - Ale nie jestem dobry w wymyślaniu potraw. Chociaż od paru dni mam ochotę na sushi.
    Założył tenisówki. Pozbył się ich, kiedy jeszcze miał złudne nadzieje na udaną medytację. Regeneracja sił musi poczekać. Kobiecie w ciąży nie należy odmawiać. Szczególnie, jeśli ta kobieta wyraźnie nie chce, by ojciec dziecka się dowiedział o maluchu, które rośne pod sercem byłej narzeczonej. Czasami zdawało mu się, że on stoi pośrodku tej całej intrygi. To go irytowało. A on nie znosił irytacji.
    Zdecydowanie bardziej wolał obuwie, jakie zwykł nosić do stroju. O wiele bardziej mu się podobało, było wygodniejsze i praktyczniejsze. Chociaż, jak ktoś umie, to i w japonkach potrafi spuścić niezły łomot. Do tego wniosku doszedł, kiedy otworzył drzwi rezydencji, wychodząc na zewnątrz z Jessicą.
    Wywrócił oczami, kiedy temat sprytnie szedł na jej wygląd. Nigdy nie umiał i prawdopodobnie już nie nauczy się komplementować poprawnie kobiet. One zawsze wiedzą, co chcą usłyszeć, mimo tego, że nie widzą. Do dopiero niezła sztuczka.
    - Niewiele. Jakby nie patrzeć, wyglądasz jakby ci wepchali piłkę pod koszulkę, bo... No, masz krągłości, ale... - westchnął, wypuszczając powoli powietrze. Jemu to zawsze pomagało. Taka medytacja w trzy sekundy. - Dobrze wyglądasz. I może na tym się zatrzymajmy, co?
    Spojrzał podejrzanie na smakołyki, które wcinała Jones. On jakoś nigdy za nimi nie przepadał. Sęk w tym, że nie jadał słodyczy jako dziecko. Doskonale zdawał sobie sprawę, ile stracił. Jednak teraz jakoś go to nie ciągnęło. Być może dlatego, że i bez nich miał dużo energii. O ile umiało się nią gospodarować, bo w tym tkwi całe sedno.

    OdpowiedzUsuń
  88. -No dobra. – odpowiedział, by po chwili połknąć kolejny łyk kawy. – Tylko tyle, tak? Więc jaki cel miał telefon do mnie zupełnie w środku nocy? Jess… Wiesz, że możesz na mnie liczyć, w każdej sytuacji. Zupełnie każdej. – dodał, po czym położył swoją dłoń na jej. Jego przeczucie mówiło mu, że partnerka może przed nim coś ukrywać. Partnerka… chyba mógł ją już tak nazwać, przecież tyle ich do tej pory połączyło. Ale wracając… Powoli zaczął wpadać w paranoję. Próbował nadążyć za współczesnym światem. Przecież tyle się dzieje… Mogła ukrywać… ale niekoniecznie… Wpadł w dosłowną huśtawkę. Czemu miałaby coś przed nim ukrywać? Czy byłoby to coś, o co naprawdę warto byłoby tyle zachodu z całym tym ukrywaniem. Kierując się może nie do końca rozsądkiem, postanowił zapytać.
    -Słuchaj… Wiem, że może to być głupie, ale ja naprawdę czuję się, jakbyś mnie okłamywała, albo coś przede mną ukrywała. Jedyne, co chcę usłyszeć, to to, czy jesteś ze mną zupełnie szczera. I czy traktujesz mnie zupełnie serio. – powiedział z niecodzienną czułością.

    OdpowiedzUsuń
  89. Thor pokiwał z rezygnacją głową i zarzucił sobie faceta na ramię.
    - Zaczynam żałować, że cię z tej rzeki wyciągnąłem, Jones. - uśmiechnął się szeroko w ten swój szczery do bólu sposób - Może wtedy zamiast ciebie dostałbym na misję jakąś bardzo ładną kobietę, która uwielbiałaby spędzać czas z Gromowładnym. - odrzekł skromnie, prężąc mięśnie na pokaz dla podkreślenia swoich słów. O taką kobietę wcale nie byłoby trudno. Większość chciała spędzić chociaż chwilę z Thorem, synem Odyna. - A za wycieczkę do Asgardu oddałaby życie! - dodał po chwili, wybuchając głośnym śmiechem. Wyniósł faceta z baru, posyłając przy wyjściu rozjuszonemu tłumowi groźne spojrzenie. Większość rozstąpiła się na boki, przepuszczając boga piorunów. No i tą małą, przeklinającą dziewczynę też. Uniósł Mjolnir nad głowę w ciągu kilku sekund, znajdując się kilkanaście metrów nad ziemią.

    OdpowiedzUsuń
  90. Sushi było pierwszą potrawą, jaka przyszła mu do głowy. I wcale nie dlatego, że jego myśli kręciły się wokół kultury wchodu. K'un -Lun położone było przecież w Himalajach, a te miały tyle wspólnego z Japonią, co papież z gwiazdą reggae. Lepsze porównanie też nie przychodziło mu w tej chwili do głowy i dopiero kiedy zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie zaprząta sobie myśli takimi błahostkami, wyrwał się z rozmyślań, delikatnie uśmiechając w kierunku Jess. Na jego ustach nigdy nie pojawiał się żaden, jak to zwykło się nazywać, banan. Nie suszył zębów, zwyczajnie nie leżało to w jego naturze. Delikatnie uniesienie kącików ust już owszem. Zawsze miał wrażenie, że taki głośny, donośny śmiech jest bardziej sztuczny i wymuszony. Być może dlatego, że wpajano mu, by zachowywał równowagę i rozwagę w okazywaniu emocji. To wydawało mu się bardziej właściwe. Stąd ten tok myślenia, tak podejrzewał.
    - Mam być z siebie dumny? - Nie zamierzał kryć zadowolenia w głosie, że udało mu się nie urazić Jessici. Chociaż było naprawdę blisko, bo jak największy pacan zboczył na ścieżkę mówienia o "krągłościach". Pokręcił głową. - Stres jest nie dla mnie, dobrze o tym wiesz. Nikt nie lubi stać pod ścianą, w sytuacji bez wyjścia. - Tak, taką sytuacją bez wątpienia były pytania kobiet o wygląd, wagę, sposób ubierania. Nie powiedział jednak tego na głos. To byłoby tragiczne posunięcie, przynajmniej tak przeczuwał. A mądrej intuicji zawsze się ufa. - Tym bardziej ja.
    Wesołe miasteczko górowało nad pobliskim parkiem, z daleka już przykuwając uwagę tymi fikuśnymi napisami. Jakby krzyczało, żeby koniecznie wejść pod jakąś groźbą. Już tutaj, zanim skręcili chociażby na alejkę prowadzącą do wejścia, dało się wyczuć tłum ludzi. I przede wszystkim, usłyszeć piski, krzyki i inne wariacje młodszych.
    - Nie lubię, kiedy ktoś sobie ze mnie kpi - odpowiedział głosem tak spokojnym, jakby zapowiadał słoneczną pogodę na najbliższy miesiąc. - Chcesz zatruć dzieciaka?
    Papieros wylądował na chodniku, zdeptany przez jego but, a zapalniczka znalazła się w jego dłoni. Nawet, jeśli Jessica była kobietę o nadludzkiej sile, nic nie usprawiedliwiłoby go przed brakiem reakcji na palenie w ciąży.
    - Nie bądź nieodpowiedzialna. Kup miętuski.
    Nigdy nie lubił clownów. Nie był osobą, która się ich boi, bo naoglądała się horrorów o krwiożerczych pajacach z cyrku. Sympatią do nich nie pałał bez żadnego konkretnego powodu. Większość dzieci natomiast ich ubóstwiała. No, może część. Chłopak, który dostał balona, uśmiechnął się szeroko, zawołał "dzięki!" i pomknął w stronę Domu Strachów.
    - Bo to szatańskie dzieło, ot co - spojrzał w kierunku diabelskiego młyna, górującego nad wesołym miasteczkiem. - Nie chadzam w takie miejsca.
    Doskonale wiedział, co miała na myśli mówiąc o wesołych miasteczkach. Ludzie mieli takie wspomnienia, których usunąć się łatwo nie dało. Nawet jeśli próbowało się o tym nie myśleć, to i tak wdzierały się na stałe do umysłu w postaci fobii czy odrazy. To całkiem normalne.
    - To gdzie masz tego swojego kochasia?

    OdpowiedzUsuń
  91. [Limit to zła rzecz, ale przynajmniej widać, że nie próżnujesz i że dobrze się pisze. Karta przeczytana, bardzo mi przypadła do gustu, ale to chyba nic dziwnego. Gify się porozjeżdżały, ale pewnie to kolejna psota blogspota. Powiązania już teraz? Nikt nie nalegał, nikt nie pospieszał, ale dziękuję. Pasują, jak najbardziej. Jak mnie najdzie większa wena i ochota, pojawią się i pod kartą Danny'ego. Tymczasem odpisuję, ale nie lubię jednocześnie dawać mojego ględzenia i ględzenia Fista, więc dodam w osobnym komentarzu :)]

    OdpowiedzUsuń
  92. Sam się czasami nie doceniał. Dla niego ruch, jaki wykonał, był tak normalny jak to, że o północy zawsze robił się głodny albo, że odruchowo zawsze wybiera herbatę zamiast kawy, której jakoś specjalnie nie tolerował. Przypomniał sobie nagle, że nie odstawił kubka na miejsce, tylko leży nadal na blacie w kuchni. Zmarszczył czoło. Znów to samo, ale skoro Jessica nie lamentuje o tym, zbyt zajęta robieniem za nieodpowiedzialną matkę, szybko zapomniał o tym i wrócił myślami do tego, co mu tłumaczyła Jones.
    - Ma to w genach, jak dla mnie. Na pewno naukowo da się to udowodnić. Chociaż ja się nie znam... - mruknął pod nosem, rozglądając się powoli, acz niespokojnie. Nie zagłębiał się zbytnio w naukę, przynajmniej nie w tą, która nie sięgała do starożytnych, wschodnich metod odnajdywania równowagi i spokoju. Może brzmi to nudnie i nieciekawie, ale taka była prawda. Kto jak kto, ale on był zwolennikiem tradycyjnych sposobów na uspokojenie i odprężenie. Chyba nikogo to nie dziwiło, skoro chłopak spędził tyle lat w orientalnym mieście skrytym przed światem w Himalajach.
    Wydawało mu się, że pełno tutaj zbirów. I do tego te krzyki dzieci. Zdecydowanie miejsce nie dla niego. Sztuczna rozrywka, ale przynajmniej i młodzi i starzy mieli radochę. Pełno było tu też młodzieży. O wiele lepiej przychodzić tutaj niż upijać się na jakichś dzikich imprezach. Zawsze to dużo bardziej przyjemniejszy sposób na zabicie czasu w weekend. I rozsądniejszy. On lubił rozsądek.
    - Chociaż stwarzaj pozory, że jesteś normalną osobą i będziesz miała normalne dziecko, Jess - spojrzał na nią pouczającym wzrokiem, jak starszy brat. Nie lubił odgrywać tej roli. - Matki, które nie miały styczności z podejrzanymi chemikaliami i nie latają, jeśli są w ciąży, rzucają palenie. Bądź rozsądna.
    Od razu w myślach stwierdził, że Ramerez wygląda podejrzanie i niezbyt mu można zaufać. Zresztą, ludzie, który każą spotkać się w takich miejscach i zaprowadzają ciężarne kobiety za namiot iluzjonisty są z reguły niegodni zaufania. Taka zasada, ogólnie przyjęta. W dzisiejszych czasach nawet dziwna staruszka może cię zadźgać. I to kompletnie bez powodu.
    Starał się zachować pozory, że czuje się w dwustu procentach komfortowo i naprawdę jest byłym agentem FBI o zszarganych nerwach. Jessica zdążyła w odpowiednim momencie odpowiedzieć mężczyźnie, bo już sięgał do kieszeni po zabraną zapalniczkę. Cofnął jednak dłoń, słysząc jej dziwną odpowiedź.
    Nie można było go określić jako dobrego aktora, to było jasne jak Słońce. Więc jedynie zacisnął mocno usta, wpatrując się bezustannie w Latynosa, jakby bacznie go obserwował. Chętnie zastosowałby powiedzenie Fury'ego: "mam cię na oku". Po ra pierwszy chyba naszła go ochota cytować kogoś, kogo nie darzył szczególnie sympatią. Szacunkiem już może prędzej. Ale tylko dlatego, że potrafił wytrzymać z taką bandą jak Mściciele. Postanowił się lepiej nie odzywać. W odpowiednim momencie najwyżej przywali Angelowi.
    Wziął do ręki równie szybkim ruchem kopertę, tym razem to jej bacznie się przyglądając. Nie wyglądała podejrzanie. Chyba zbyt mocno zaczął martwić się o Jess i jej resztki rozsądku, bo zachowywał się tak, jakby zawartość była jakąś bombą. Oczy miał dobre, ale światło było słabe. Mimo to, przesadzał. Koperta zawierała zdjęcie i jakiś opis, tak mu się wydawało. Nie otworzył jej, dopóki Jones nie posłała mu zgrabnie znanego spojrzenia. Zgrabnie roztargał papier w odpowiednim miejscu i podał kobiecie kopertę. Przy okazji spojrzał na nią wymownie. Nie podobało mu się to miejsce i to wcale nie chodziło tutaj o faceta w wypożyczonym garniturze.
    [To chyba moja najgorsza odpowiedź, przepraszam najmocniej...]

    OdpowiedzUsuń
  93. Nie widział zalet, nie widział ani jednej. Zmęczył się niemiłosiernie, jego płuca miały ochotę wyemigrować do Tajlandii by uprawiać trzcinę cukrową, a serce waliło mu tak mocno, że reaktor łukowy przy dłuższym dystansie mógłby się trwale uszkodzić. Prawdopodobnie dramatyzował, prawdopodobnie sprawiał, że nerwy Jessiki Jones są już na skraju wytrzymania, prawdopodobnie tak było, ale... ale narzekanie było nieodzowną częścią jego egzystencji. I nie mógł przecież tak po prostu zatrzymać się przy tym słupie, oprzeć o niego czując przyjemny chłód, uśmiechnąć i powiedzieć, że naprawdę podobał mu się ten trening. Bo choć taka była prawda on jedynie położył rękę na „mecie” oddychając ciężko i spojrzał na swoją towarzyszkę, która mimo widocznej ciąży utrudniającej bieganie nie wyglądała nawet na połowę tak zmęczoną jak on sam. Zmarszczył ciemne brwi tak jakby to pomogło mu w znalezieniu odpowiedzi na pytanie „jak to możliwe” i wyciągnął okulary przeciwsłoneczne z kieszeni. Postanowił oszczędzić Jessice patrzenia na jego męczeńskie spojrzenie, a poza tym słońce grzało tak mocno, że mógł śmiało porównać panującą dookoła temperaturę do najwyższej jaką oferowała jego domowa sauna. No, a przynajmniej były one bardzo do siebie zbliżone.
    Po chwili odsunął się jednak od barierki, uśmiechnął do Jessiki i rozejrzał dookoła tak jakby czegoś szukał. Wzrok zatrzymał dopiero na kolejnym słupie oddalonym o kilkaset metrów, zapewne siedemset bądź osiemset, ale Tony nie potrafił już tego sprecyzować.
    - Wiesz co, Jones? Kto ostatni przy następnym słupie ten stawia dużą Colę z lodem! - powiedział w momencie, w którym zaczął już biec w tamtą stronę. Zwrócił przez to uwagę grupki biegaczy, którzy spojrzeli na nich z dziwnym politowaniem. Dziecinne? Nie, na pewno nie to chcieli pokazać tym spojrzeniem, przecież Tony jest takim dojrzałym mężczyzną... Choć jako dziecko nigdy nie wygrał żadnego wyścigu. I niech nikt mu nie mówi, że pokonanie ciężarnej kobiety nie jest żadnym wyczynem... Tutaj chodzi o Jessicę Jones, na miłość boską! W zbroi byłoby mu trudno zwyciężyć! Dlatego całkiem żwawo przebierał nogami nie oglądając się za siebie, czy na boki. Zawsze warto mieć tę nadzieję, co?

    OdpowiedzUsuń
  94. Od razu wiedział, że coś mu nie gra w tym gościu. Nie trzeba było być jakimś cholernym detektywem, szpiegiem, superzabójcą czy psychologiem. Zwyczajnie, kiedy ktoś chce ustalać interesy (będzie to powtarzał sobie w kółko w głowie) w takim miejscu, nie zasługiwał na zaufanie w najmniejszym stopniu. Szczególnie, kiedy jest się prawdopodobnie nielegalnym imigrantem, po odsiadce, w wypożyczonym garniturze, którego nawet właścicielowi sklepu nie chciało się wyczyścić, bo na ramieniu była biała, nieładna plamka. Zapewne ptasia robota, delikatnie mówiąc.
    Na początku zdziwił go fakt, że Jessica brnie w opowieść o impulsywnym agencie FBI, którym to miał niby być. Mogła też dodać bez wahania, że był niemy, bo na misji odcięli mu język, za co wymordował całą masę najemników w bazie wroga. Taka opowieść na pewno dodałaby dreszczyku Ramirezowi, który już teraz powoli topił się we własnym pocie czoła, przerażony perspektywą tego, co zrobił, przed kim stoi (Iron Fist konsekwentnie go obserwował) i co go czeka, jeśli spotka się ze zleceniodawcą. Po jego wypowiedzi od razu poznał, że ta robota jest niezbyt legalna. Śmierdziała na kilometr. Lub to Ramirez nie zdążył wziąć prysznica w motelu, w którym się zatrzymał. Chociaż takie miejsca są naprawdę paskudne i lepiej tam się nie myć - nie wiadomo, co łazi po rurach.
    - Dobra jesteś - rzucił, zanim jeszcze balonik wylądował przy wyjściu z wesołego miasteczka w ręce Jessici. Clown chyba myślał, że są na jakiejś randce. I że to on jest sprawcą delikatnego zaokrąglenia na brzuchu Jones. Skrzywił się delikatnie. Myślami uciekł do wesołego miasteczka. O ile nie lubił takich miejsc, głównie przez hałas, to chociaż mógł zagrać w zbijaka. Cel miał dobry, chociaż nie był tak zdolny jak Hawkeye. Jego to nikt nie pokona. Każdy miał coś, w czym był dobry. On wiedział, że jest oazą spokoju (z paroma wyjątkami w niektórych sytuacjach). Jessica na przykład świetnie rozgryzała człowieka, czego on nie umiał. - Jestem pełen podziwu, naprawdę. - Znów delikatnie się uśmiechnął. Tuż zaraz po tym, jak balonik zmienił kolor. - A co do mojego "agentowania" - Zamknął słowo w cudzysłów palcami - To nie martw się, zazwyczaj mam maskę. Albo wyjdę z tego obronną ręką - zażartował. Całkiem dobrze zresztą, w jego mniemaniu. Przy tym uniósł swoją dłoń, która zazwyczaj stawała się esencją mocy Chi.
    Delikatnie zmarszczył brwi, próbując ominąć jednocześnie czwórkę psów różnej rasy i wielkości, jakie szły wprost na niego, uwiązane na smyczy właściciela.
    - Imię dla dziecka? - Specjalnie nie wypowiedział słowa "chłopiec" i "dziewczynka". Nie wiedział, czy dobrze kojarzy, że była to przyszła córka Jess. Było mu wstyd, bo to jednak Jessica, więc lepiej było się przymknąć i mówić o maluchu w jej brzuchu w bezpiecznej formie. - Zamieniam się w słuch. Byleby nie było to coś szalonego, błagam. Daj dziecku przeżyć podstawówkę, dobrze?
    [Dziękuję za wyrozumiałość. I wcale nie mam powodów do narzekań, bo lubię akcję tak samo jak Ty.]

    OdpowiedzUsuń
  95. Bez wątpienia Jessice udało się wprowadzić to irytujące napięcie w ich rozmowę. Nie miał zielonego pojęcia co ona knuła, ale psy nie odwróciły kompletnie jego uwagi. Wpatrywał się w nią, cierpliwie oczekując. Miała szczęście, że rzadko stawał się niecierpliwy i ponaglał innych. Inaczej już dawno wymusiłby na niej odpowiedź. Zastanawiał się, czy ma się bać. Zerknął krótko na łobuzujące psy, mając szczerą nadzieję, że ich ekscentryczny właściciel sobie poradzi i w końcu zabierze je stąd precz.
    - Danielle? - złapał się na tym, że spuścił wzrok z Jones, kiedy wyznała mu imię dziewczynki. Tak, przynajmniej w tym miał rację - to będzie córka.
    Poczuł dziwne ciepło, które wypełniło mu wnętrze. Być może serce, być może żołądek, nie umiał tego określić. Ciepło naprawdę przyjemne, takie, od którego uśmiech na twarzy aż sam się pojawia.
    - Jasne, oczywiście... - mruknął na potwierdzenie jej słów. Jednak jej spojrzenie mówiło zupełnie coś innego. Nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Nie znosił tego stanu. Ma podziękować? Ale wtedy wyjdzie na samolubnego głupca. Nie podziękować? Znów samolubny, egoistyczny gbur. Takie wizje przebiegły mu przez myśli, które teraz dziwacznie gnały przed siebie. A wszystko przez to, że dziewczynka będzie nosić praktycznie jego imię. No, odpowiednik jego imienia. - To... Bardzo ładne imię, Jess. Naprawdę.
    Wypuścił powoli powietrze, od razu opanowując kołatające się w głowie myśli. Przydatna umiejętność, również w życiu codziennym. Jak widać, odnajdywanie spokoju w trudnych sytuacjach można było przełożyć i na takie rozmowy, a nie tylko na okładanie się z bandytami, za których pokonanie mu płacono. Czasami miał wyrzuty sumienia, że nie robi tego za darmo, tak jak Iron Man czy Kapitan Ameryka. Oni potrafili. Luke kompletnie się tym nie przejmował: ratował świat, a potem żądał (czasem w żartach, czasem nie) rachunku dla niego i siebie za pomoc. Często od Starka. A Danny się nie odzywał, w końcu za bardzo kochał Cage'a. Jak brata. Takiego pokręconego, z którym więcej go dzieliło niż łączyło. Mimo trudnej relacji, jaka łączyła Luka z Jess, oboje byli mu równie bliscy. Dlatego nieco mu ulżyło, kiedy temat zszedł na rozwiązanie niewygodnej kwestii niewiedzy Power Mana.
    - Przysięgasz? - uniósł na milimetr brwi. Nigdy nie okazywał przesadnie emocji. - Albo mi się coś pomieszało, albo ręce kładzie się na odwrót - zauważył, nie komentując dalej już nic. Szedł ramię w ramię z Jessicą, od czasu do czasu zerkając na pomarańczowy balonik, rozmyślając o tym, jak ładne i dziwne jest imię Danielle, również wracając myślami do Ramireza. Aż nie zaszli do knajpy, gdzie ponoć było całkiem dobre sushi, jak mówiła reklama na szybie. Chociaż kolejki, jakie spotkali przy kasie wcale nie musiały od razu świadczyć o tym, jak smaczne i odpowiednio przyrządzone jest serwowane danie.
    Gdy tylko weszli, rozległy się pomrukiwania ze strony par czekających na stolik. Iron Fist zerknął na Jessicę, która ni stąd ni zowąd nagle otrzymała bez kolejki stolik. Ludzie łupali na nich groźnie, więc Danny szybko odwrócił wzrok i podążył za Jessicą i niskim mężczyzną, który wskazał im stolik. Chwilę później przed nosem wylądowało im menu.
    - Podobno nie lubisz, jak ludzie litują się nad ciężarną - skomentował, odsuwając jej krzesło i sam usiadł naprzeciw, biorąc do ręki kartę dań. Napisaną po angielsku i japońsku. Knajpka nie była wielka. Ale musiał przyznać, że przytulna. Zastanawiał się, gdzie w ogóle są. Nigdy nie zawędrował w te rejony, albo zwyczajnie nigdy nie skojarzył, że podają tutaj shusi. A to dziwne, bo neonowy napis na drzwiach ogłaszał to od końca długiej ulicy, którą jeszcze przed momentem szli. - Ale musisz przyznać, że ominięcie kolejki nam się udało.

    OdpowiedzUsuń
  96. [ Witam również. Coraz bardziej zadziwia mnie, jak bardzo wyczekiwaną postacią był pan Hawkeye... Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zawiodłam.
    Jeśli chodzi o powiązanie...
    Założyłabym, że mają dość przyjazne, ale zawiłe relacje, i że lubią sobie dogryzać... W każdym bądź razie, jak najbardziej to, co jest w powiązaniach Jess, mi odpowiada. A wątek... Wolałabyś misję, czy coś spokojniejszego? ]

    OdpowiedzUsuń
  97. [O, dziękuję za miłe powitanie. Hm, ot Pan Skull to całkiem dobra duszyczka :P ]

    OdpowiedzUsuń
  98. [Witam, witam ^^. Nie powiem, takie powiązanie zdecydowanie mi pasuje, zwłaszcza, że ja jakoś niestety powiązań Matta ogarnąć nie zdążyłam. Po przeczytaniu samej twojej karty jestem gotowa stwierdzić, że krzywdy mu nie zrobiłaś. Opowiadanie przeczytam napewno. Ah, jeszcze jedno co do twojej karty - ludzie, przez was mam kompleksy, że takie krótkie coś napisałam!]

    OdpowiedzUsuń
  99. [Nie tylko ty masz dziwne poczucie humoru, więc mnie też mogłyby śmieszyć. Moja karta ma koło strony w wordzie i jest taka, bo starałam się uniknąć tematów o których pojęcia nie miałam, żeby czegoś nie namieszać. Mnie pomysłobrak nęka od dobrych kilku miesięcy. Może takie przypadkowe spotkanie po latach, bądź coś podobnego? Mój mózg nie potrafi myśleć, po wczorajszym koncercie boli mnie gardło i nie mogę mówić, nogi mi odpadają i mam skurcze w szyi. Ah, no i słuch mam jeszcze taki nie teges, no ale trudno.]

    OdpowiedzUsuń
  100. Nie pierwszy raz przebywał w towarzystwie Jessici Jones. Powiedzmy sobie szczerze, że papierosa z ust mógł jej wyrwać w trosce o dziecko, które dorastało tam w jej brzuchu, łonie, czy jak to tam powinno się mówić. Dodatkowo, dziecko miało na imię Danielle, więc od parunastu minut czuł jeszcze bliższy związek z nienarodzoną córką dwójki najlepszych przyjaciół niż mógł się tego spodziewać. Danie mu w dziwny sposób do zrozumienia, że to ze względu na niego Power Woman wybrała takie, a nie inne imię, wprawiło go w wyśmienity nastrój. I nawet gdyby chciał irytować Jones dalej, zakazując jej wnoszenia małego balonika do takiej restauracji, nie mógłby się z nią kłócić, gdyby odmówiła. Bo zrobiłaby to bez dwóch zdań. Może nie znał się na kobietach, ale akurat do zachowania Jess przywykł i można powiedzieć, poznał się na jej w pewien sposób uroczym sposobie bycia. Zresztą, kiedy ostatnimi czasy przebywał zbyt często w Avengers Mansion, spotkał się z naprawdę różnymi, dziwacznymi nawykami członków drużyny. W tym wypadku wniesienie balonika i przywiązanie go na oparciu krzesła, ku jeszcze większemu oburzeniu kobiety przy wejściu (której nazwiska nie zapamiętał), dało się znieść bez większych problemów.
    Porządnie się zdziwił, że w restauracji (która wyglądała mimo wszystko na zadbaną i trzymającą się tradycji przyrządzania sushi) nie obsługuje ich kelner rodem z Japonii, a przynajmniej mieszkaniec wyglądający na takiego, który pochodzi z tamtych kresów Azji. Ignorując wygląd mężczyzny, zamówił jeden z tradycyjnych zestawów sushi, starając się nie popełnić żadnej gafy w wymownie nazwy dania. Przy okazji zdał sobie sprawę, że dawno nie posługiwał się japońskim i być może wypadałoby przypomnieć sobie parę zasad wymowy.
    Nie zdążył jednak jeszcze zamówić napoju, zanim Jessica z dziwnym uśmiechem wstała i ruszyła w stronę łazienki. Pospiesznie zerknął na kelnera, zamówił zwykłą wodę i wychylił się delikatnie, żeby zerknąć za Jones. Kiedy ona wreszcie przestanie go zadziwiać?
    Westchnął głęboko, opadając powoli na oparcie i skupiając swój wzrok na płomieniu maluteńkiej świeczki, jaka stała na samym środku ich stolika. Kilka siedzeń dalej, dwoje mężczyzn podniosło się, zostawiając zapłatę i ruszyło w stronę wyjścia. Kelner natychmiast złapał za książeczkę, którą wcisnął im przy rachunku i sądząc po jego minie, ucieszył się z niemałego napiwku.
    - Miło cię znowu widzieć - Jessica pojawiła się równie nagle, co wyszła, siadając naprzeciw niego. - Ty nigdy nie potrafisz usiedzieć na miejscu, prawda?
    Nie miał pojęcia, co knuje. Nie zamierzał jej też uświadamiać, że balonik stracił sporo powietrza i powoli stawał się coraz mniejszy. Za paręnaście minut opadnie na ziemię. Wyjątkowo tandetny upominek.
    Nie musieli czekać długo na napoje. Szklanki pojawiły się przed nimi, uderzając cicho o blat stolika. Zauważył, że ma fikuśną parasolkę w swojej wodzie, natomiast Jessica nie dostała nic. Zanim wszczęła awanturę, zwinnym ruchem przełożył ozdóbkę do jej szklanki, gładząc ją po ręce zupełnie tak, jak mu przykazała. Nie pozostało mu nic innego, jak w milczeniu czekać na rozwój wydarzeń.
    [A setny komentarz będzie mój. Szkoda, że taki słaby...]

    OdpowiedzUsuń
  101. [Oj, jak słodko :3. Próbowali mnie jacyś faceci stratować, ledwo z życiem uszłam!]

    Padał deszcz. Krople uderzały o parasole ludzi, którzy przechodzili obok. Uderzały o chodnik, samochody, budynki... po prostu o wszystko. Kiedy padał deszcz, Matt czuł się tak, jakby znowu mógł zobaczyć świat, który go otacza. Jakby na chwilę wszystko w okół stało się o wiele bardziej realne, widoczne dla niewidomego. Właśnie dlatego tak bardzo uwielbiał deszcz. Krople uwydatniały wszystkie te kształty, które potrafił wyczuć. Był wtedy o wiele bardziej dokładny i prościej było mu coś określić. Wszystko wtedy stawało się łatwiejsze... Nawet jeśli była to tylko zwykła woda, która resztę ludzkości niezwykle irytowała, to dla niego była najpiękniejszą rzeczą na świecie.
    W pewnym momencie, kiedy to szedł ulicą ze swoją białą laską w dłoni, poczuł jak ktoś nagle wciąga go w boczną uliczkę. A to miał być taki spokojny dzień!
    Matt szybko obrócił się w stronę faceta. Był sam, a ten znokautował go kilkoma ciosami laski. Ten próbował go najwyraźniej zastrzelić, ale Murdock z łatwością wytrącił mu broń z dłoni. I znowu ruszył w kierunku głównej ulicy, jak gdyby nigdy się nic nie stało.
    Kiedy tylko zjawił się w swojej kancelarii, zamknął się w swoim gabinecie i chwycił za telefon.
    - Hej, pamiętasz mnie? Matt Murdock z tej strony. - powiedział, siadając na blacie swojego biurka. Nie brzmiał na zdenerwowanego, czy zmartwionego. Ot, niby zwykła rozmowa. - Słychaj, mogłabyś dzisiaj być moim ochroniarzem? - zapytał i westchnął przeciągle słysząc jej słowa. - To naprawdę ważne. Wiesz, że bym nie dzwonił, gdybym nie miał konkretnego powodu. - i rozłączył się, zadwolony z jej zgody.

    ***

    Matt siedział przy swoim biurku, kiedy tylko dziewczyna weszła do środka.
    - Widokiem? - powtórzył z rozbawieniem, unosząc brwi zaczepnie. Czasem lubił tak za słówka łapać. A bo to ludzie mówili "zobaczymy się później", czy coś podobnego. A on nie widział, no.
    - Możesz iść. Ale następnym razem zobaczyłabyś mnie prawdopodobnie na moim pogrzebie.

    [kompletna klapa, brak pomysłu, brr]

    OdpowiedzUsuń
  102. [Odnosiło się raczej do tego, że tak ładnie się nade mną zlitowałaś, no. Większość osób na to powiedziałaby "phi, chciałaś iść to teraz masz".]

    Taki jego mały, personalny żart, który niestety zbyt zabawny nie był. No ale co on mógł poradzić na praktyczny brak humoru. Ale co się dziwić, sporo przeszedł i teraz jakby się to na jego codziennym samopoczuciu. I zdecydowanie nie był kaleką, bo i nie jeden zdrowy człowiek mu nie dorównywał. Wystarczyło, że ktoś zakrył zdrowemu oczu, a ten stał się kompletnie bezbronny. A Matt... no cóż, jemu wzrok był nie potrzebny. Radził sobie o wiele lepiej bez niego i dzięki swoim innym zmysłom potrafił to wszystko, co robił jako Daredevil.
    - Nie do ciebie próbowali dzisiaj strzelać. - odpowiedział spokojnie, wzruszając ramionami. Mimo to, na jego wargach błąkał się lekki uśmiech.
    Na to szuranie krzesła skrzywił się lekko. No cóż, czasami ten jego super słuch był nieco irytujący. No bo jak on mógł tego nie słyszeć?
    - Wiem. Nie lubisz deszczu, co? - rzucił spokojnie. On za to uwielbiał cały ten deszcz, a spływające krople po szybie były dla niego niemalże muzyką.
    - Ah, miło mi to słyszeć, że nie muszę płacić za rozmowę z tobą. - parsknął śmiechem. - Ktoś próbował mnie zastrzelić. Jak widać, z marnym skutkiem.

    OdpowiedzUsuń
  103. [No cóż, Johnny zbyt duo nauczy nie mógł, bo to przecież taki sobie dzieciak w gorącej wodzie kąpany. Własnie się doczytałam, że w komiksie miał około 10 dziewczyn i zazwyczaj rzucał jedną dla innej ._. No cóż, trudno. I tak go lubię. Dziękuję bardzo, to może na jakiś wątek byś się skusiła? :>]

    OdpowiedzUsuń
  104. [To się cieszę, bo namawiać mi się nie chce. Ah, to lenistwo. Ja powiązań Zapałki nie ogarniam zbytnio, bo i dość sporo tego jest. Zwłaszcza, że przez jakiś czas nawet był w Avengers, udając z siostrą że są małżeństwem... No cóż. Chyba by wypadało. Tylko nie bardzo wiem jakby to zacząć.]

    OdpowiedzUsuń
  105. [Dobrze wiedzieć na przyszłość.]

    A co próbowali, o! Zaledwie kilkanaście minut temu celowano do niego z broni. Poradził sobie świetnie, nawet się nie przestraszył, ale mimo wszystko wolał mieć Jessicę obok, tak w razie czego. Jedną osobą by się nie martwił, ale gorzej jeśli ktoś konkretny chciał targnąć na jego życie.
    Matt też myślał, że jego życie w końcu doszło do jakiejś normy. Że w końcu coś się ułozyło, że w końcu wszystko jest w porządku. Ale nie jest.
    - A od kiedy to jestem normalnym człowiekiem? - zapytał z rozbawieniem na to stwierdzenie. Ja za to lubię. Bo czuję się wtedy prawie tak, jakbym znowu widział. A mokre ubrania, popsute fryzury i przemoknięte buty... No cóż, efekt uboczny.
    - Światła gasić nie musisz, czytać umiem sam, a zęby zawsze myję. Coś jeszcze? - zapytał, unosząc lekko brwi. Sciągnął z nosa swoje okulary, które to nagle mu przeszkadzały. Matt wciąż miał tak samo ładne oczy jak kiedyś. Takie jasne i niebieskie. Tyle, że patrzyły one gdzieś za dziewczynę, a nie prosto na nią.
    - Nie musisz mnie niańczyć, Jess. Wystarczy że będziesz. - powiedział spokojnie. On w swoim życiu radził sobie dobrze, choć czasami faktycznie czterdzieści osiem godzin nie spał.

    OdpowiedzUsuń
  106. -Że co? – krzyknął, krztusząc się nie do końca połkniętym łykiem kawy. – Ale jak to? Z kim? Matko Boska! Spokojnie, Steve, tylko spokojnie! – powiedział sam do siebie. – Wybacz, jeśli było to dla ciebie naprawdę trudne. Mam nadzieję, że nie skrzywdziłem cię tym natręctwem… - dodał, po czym przez dobre kilka minut wpatrywał się w powietrze, a jego twarz przybrała wyraz jednego z greckich filozofów. – Powiedz mi tylko, czy… Czy nadal będziemy razem? Ja mogę ci tylko obiecać, że jeżeli tylko tego chcesz, to z miłością wychowam to dziecko razem z tobą. – rzekł z dziwną czułością, którą sam się zaskoczył. W końcu nieczęsto zdarzało mu się tak szybko podejmować decyzję.

    OdpowiedzUsuń
  107. Bardzo chętnie go zastąpię. Będę dla niego przykładem. Chyba nie myślisz, że będzie to zły przykład? No dobra, to zabrzmiało trochę narcystycznie… - odpowiedział równie cichym szeptem. - Ale powiedz mi, czemu szepczemy? – dodał po chwili z uśmiechem na twarzy. – No już, nie smuć się, będziemy żyć dalej. W niczym mi nie przeszkadzasz i w niczym mnie nie krzywdzisz. Mam powtórzyć jeszcze raz? – dodał, udając groźnego. – Nie raz koleje ludzkiego życia toczą się naprawdę dziwnie… Musimy nauczyć się z tym żyć. Mi to nie będzie przeszkadzać, o ile oświadczymy, że ja jestem jego ojcem. Jego, czy jej? W końcu to już piąty miesiąc, tak? W końcu tak wywnioskowałem po twojej wypowiedzi. No dobra, czas skończyć ten monolog. Co na to powiesz?

    OdpowiedzUsuń
  108. Nie trzeba było dosadniej tłumaczyć. Postanowił wyjść. Już miał zamknąć za sobą drzwi, gdy cofnął się o krok i krzyknął w stronę kuchni:
    -Przemyśl to jeszcze raz. Gdy tylko to zrobisz, zadzwoń.
    Po wypowiedzeniu tych słów, bezceremonialnie zamknął drzwi i skierował się w stronę windy. Akurat była na tym piętrze… Wcisnął guzik, a po tym, gdy otworzyły się drzwi, wszedł do środka i wcisnął zero. Nie minęło kilka sekund, gdy znalazł się już na parterze budynku. Kiwnął tylko do portiera wypowiadając ciche „do widzenia” i wyszedł na ulicę. Ledwo zdążył obleśnie, w jego mniemaniu, gwizdnąć i krzyknąć „Taxi!”, gdy już przy nim zatrzymał się żółty Ford. Nie zdarzało mu się często podróżować taksówkami. Zdecydowanie wolał poruszać się własnym samochodem, ewentualnie na nogach. Jednak tego dnia ilość faktów makabrycznie przybiła jego psychikę. Cichym i przybitym głosem podał kierowcy adres, a gdy ruszyli, jego głowę zaprzątnęła ogromna ilość myśli. Myśli nie pogrupowanych. Sam był na siebie zły, że próbował być takim lekkoduchem. Ot tak, pstryknięcie palcami miało sprawić, że miał zastąpić ojca obcemu dziecku? Że będą razem żyć, jak szczęśliwa rodzinka? Że razem z Jess się zestarzeją? (Co akurat byłoby w sumie niezbyt proporcjonalne – jedno z nich starzałoby się dłużej.) Nie zdążył ogarnąć jakiejkolwiek z nich, gdy byli już na miejscu.
    -11 dolarów proszę. Będzie pan płacił kartą, czy gotówką?
    -Gotówką. – odpowiedział, po czym wcisnął taksówkarzowi w rękę „dwudziestkę”. – Reszty nie trzeba. – dodał, po czym wysiadł. Wjechał na swoje piętro, wszedł do mieszkania i usiadł na kanapie. Kto by pomyślał, że można ujrzeć w takim stanie tak mężnego Kapitana Amerykę? Był zupełnie rozstrojony psychicznie, wpatrywał się w ścianę…

    OdpowiedzUsuń
  109. -Przeszkadzać nie przeszkadzasz, ale… - spojrzał na siebie. – Wiesz… Rozgość się, a ja się ubiorę. – dokończył. Minął tydzień od ich ostatniego spotkania. Steve już powoli wychodził z psychicznego doła. Z jednej strony ucieszył się wizytą Jess, ale z drugiej z powrotem wróciły myśli, co znowu chce mu powiedzieć prosto w twarz. „Z nami koniec”? Postanowił przez to przebrnąć. Idąc w stronę kuchni jego nos wyczuwał zapach świeżo parzonej kawy i świeżego pieczywa. Usiadł na jednym ze stołków barowych ustawionych przy jednym z blatów w jego kuchni.
    -No więc? – zapytał. – Co teraz o tym myślisz? Pamiętaj, moja propozycja jest nadal aktualna.

    OdpowiedzUsuń
  110. [ Hm. Szczerze mówiąc, pomysłów nie mam żadnych, jak i życzeń. Jeśli tylko nie będziesz mieć mi za złe, że nie pomogę, to poproszę Cię o podsunięcie czegoś. ]

    OdpowiedzUsuń
  111. -Popełniłaś grzech, ale… Wiesz jaki? To to, że sama siebie przeklinasz. Że trzymasz się tego samego. Co najwyżej wejść w życie z buciorami, to… mogłem tylko ja. W twoje! – odpowiedział. – Masz kilka sekund na decyzję. Przychodzisz do mnie po prawie tygodniu bez odzewu. Nie wiem, czy spojrzałaś na swoją sekretarkę w domu, nie mogłem się dodzwonić! I jeśli zdecydujesz, że nie pasuje ci się ze mną spotykać, to możesz już w tej chwili wyjść, z nami koniec. – dodał, gdy momentalnie zmienił mu się nastrój. Na gorsze. Steve bynajmniej nie był lekkoduchem. Co prawda czasami podejmował poważne decyzje w ciągu kilku sekund, ale… czuł coś więcej do Jess. Tak, tej Jess, z którą spędził bardzo przyjemny urlop bez kontaktu z szefami, narażając się S.H.I.E.L.D. Tej Jess, z którą siedział przy ognisku. Z tą, z którą spał na plaży, wśród dźwięku mew i trzaskającego, palącego się drewna. – Jeśli jednak zdecydujesz inaczej, to wiedz, że… - zaschło mu w gardle. – Będę cię wspierał. I nie będę wymieniał tu wspaniałych planów na wspaniałą przyszłość. Proponuję, byśmy… Byśmy byli razem. Nawet, jak masz być zdradliwą suką, jak sama się nazwałaś… Trudno, przeboleję to. Człowiek to nie coś stałego, zawsze może się zmienić… - ciągnął monolog dalej, głosem zupełnie rozklejonym. - Więc wracając: ostateczna decyzja, milady? – dodał szorstko.

    OdpowiedzUsuń
  112. [Zdecydowanie jestem za, ale co do pomysłów to nie mam nic. Wypłukałam się przy próbie tworzenia notki Thortilli.]

    OdpowiedzUsuń
  113. -Nie będę nic krzyczał. Więc, jaka decyzja? – zapytał retorycznie, gdy w końcu doszedł do słowa. – A więc czas rozpocząć tę grę. Zrobiłaś źle, ale tak jak mówiłem, czyn jest ci z mojej strony wybaczony. Byle nie było powtórek. – dodał. – Chcę tylko znać ojca dziecka. Powiedz, czy to Luke? Albo dobra, nie mów. Wystarczy mi, że się zgodziłaś. – powiedział, po czym wstał i podszedł do Jessiki. Objął ją, po czym pocałował w policzek.

    OdpowiedzUsuń
  114. Kierując się zasadą „milczenie oznacza zgodę”, nie odpowiedział nic, gdy Jess zapytała go, czy jest pewien, że chce się z nimi spotkać. Gdy tylko rozpoczęło się zamieszanie związane z ich przybyciem, postanowił wejść do akcji. Chwilę po otwarciu drzwi podszedł do pani Jones, by pomóc jej zdjąć płaszcz.
    -Jestem Steve. Steve Rogers. Miło mi panią poznać! – przedstawił się, uprzednio całując ją w rękę.
    Natomiast z Williem nie było już tak łatwo. Na uśmiech i wyciągniętą w jego stronę przez Steve’a rękę, odpowiedział, w mniemaniu Capsa, dość szorstko:
    -Dzień dobry. William Jones, jestem „tatą” Jessiki. Miło Cię poznać, młody człowieku. – w dodatku Kapitan spostrzegł w jego głosie strasznie dziwny akcent. Już miał próbować jakoś zagaić rozmowę, właśnie o pochodzenie tegoż, gdy Jessika zaprosiła gości, by usiedli na kanapie. Postanowił też się przyczynić do wzorcowego przyjęcia gościa i chwilę potem standardową grzecznościową formułką zapytał gości, czy któreś z nich nie chce poczęstować się kawą, czy też herbatą. W telewizorze leciał właśnie całodobowy kanał z wiadomościami. Nie wiedział, jakiego typu pytań mógłby się spodziewać od przyszłych teściów, ale uważał, że jest przygotowany na każdą ewentualność. Chwilę potem, gdy salon z aneksem kuchennym wypełnił zapach świeżo zaparzonej kawy, Jessica stała już przy stoliku, rozstawiając filiżanki i talerzyki z ciasteczkami. A były to ciasteczka jej własnej roboty. Zdaniem Capsa były to najlepsze ciasteczka na świecie. Nawet jego ulubiona piekarnia, która mieściła się kilka pięter pod jego apartamentem nie wyrabiała lepszych.

    OdpowiedzUsuń
  115. -Spokojnie, puchowej pościeli nie mam. – zaśmiał się, traktując to jako żart. Gdy spostrzegł, że najwyraźniej nie trafił, kontynuował: - Mam za to wełnianą. Ale chyba pani nie mówi serio o tej pościeli? Co prawda mamy już końcówkę sierpnia, ale proszę wierzyć, gdyby nie klimatyzacja, to można by się było ugotować we własnym mieszkaniu. Śpimy przykryci prześcieradłem, jeśli szanowna pani chce znać szczegóły. Bardzo mi przykro, ale z sokiem również pani nie trafiła. Wyciskany przeze mnie z owoców od mojego zaufanego przyjaciela z Arizony. Na pewno nie pryskane chemią, zapewniam. – Steve przybrał bojową postawę, próbując bronić siebie i partnerki przed czujnym okiem Dorothy. Już miała zapowiadać się wojna, gdy do pogawędki niespodziewanie wszedł William.
    -Synu, a jeśli można spytać, jakim samochodem jeździsz? – zapytał ni to z gruszki, ni z pietruszki. Steve już miał się zebrać do odpowiedzi, gdy zauważył pewną zależność… Z całą pewnością, pod względem roku urodzenia, Caps bez cienia wątpliwości mógłby nazywać Williama swoim swoim, czy też nawet wnukiem. Nie zważając jednak na to, odpowiedział:
    -Wie pan… Do tej pory nie mam żadnego, ale myślę nad klasycznym Mustangiem.
    -Ja bym ci radził, byś kupił coś jak najszybciej. A nuż moja córka zacznie wcześniej rodzić. Na wszystko trzeba być przygotowanym. – już Kapitan chciał walnąć jakąś ripostą, lecz niestety wtrąciła się Dorotha:
    -Przede wszystkim samochód musi być bezpieczny! A nie jakieś fiu-bździu sportowe machiny w głowie! Toż to można się prędzej tym zabić, niż dojechać szybko na czas.

    OdpowiedzUsuń
  116. Jessica Jones nie była mistrzem ukrywania swoich afiliacji i sympatii, a już na pewno nie przed tym, który wszędzie wlezie, wszędzie wciśnie swoje łapki i dorwie się do wszystkich źródeł mniej lub bardziej oficjalnych, żeby tylko zgłębić i w efekcie wyczerpać problem, który wziął akurat na warsztat. Zwykle nazywano tę cechę zajadłością, Loki wolał wytrwałość. Tym razem problemem były związki redakcyjnej znajomej Jessiki Jones z bandą niejakich Avengers, o których myśl wciąż wywoływała u Lokiego strzelanie w krzyżu. Dwa tygodnie od narodzin podejrzeń wiedział o Jessice wszystko, co było mu potrzebne, żeby upewnić się o tym, o czym upewnić się chciał. Żadnych dodatkowych bzdur, żadnych szczegółów biografii, które nie nadawały się do przerobienia w wartościową dla niego informację. Mógł uznać tę zmianę w taktyce za zasługę życia właśnie w Stanach Zjednoczonych, w końcu Amerykanie to mistrzowie pragmatyzmu.
    Jako że rzadko widywali się w redakcji i nie było raczej większych powodów do zagajenia rozmowy, przerwa podczas konferencji była idealnym momentem. Odczekał kilka minut od chwili, kiedy zniknęła w ogrodzie i ruszył w tym samym kierunku. Minęli się w drzwiach do orchidarium.
    - To było do przewidzenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę napis nad drzwiami. - Odparł, spoglądając w górę na tabliczkę, która informowała, czego można się spodziewać po tym pomieszczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  117. -Jeśli łaskawa pani raczyłaby usiąść, to ja wszystko opowiem. – odparł ze stoickim spokojem, próbując uspokoić sytuację. Wbrew pozorom, Steve trochę się na psychologii znał… Nie mogąc jednak powstrzymać swej riposty, dodał:
    -Próbowała pani kiedykolwiek melisy? Naprawdę, powinno zadziałać.
    Dorotha z naburmuszoną miną postanowiła usiąść, by ze zdenerwowaniem powtórzyć:
    -Czy ktoś raczy mi to wszystko wyjaśnić? I kim ty w ogóle jesteś, jakiś pakerze spod bloku? Nie ma co robić taka patologia pod blokiem, to chodziłaby tylko codziennie na siłownię! – mówiła ze swym przekonaniem o prawdzie. Bo wszystko, w co wierzyła i mówiła, musiało być prawdą, bo czymże innym? Ona herezji nie głosi.
    -A więc, tak jak mówiłem, proszę się na początek uspokoić. I naprawdę, warto by było, gdyby szanowna pani przestała myśleć o tym cały Cage’u. Pierścionka nie ma, i nie będzie. A przynajmniej nie z jego strony. – powiedział ze stanowczością w głosie, gdy w końcu udało mu się przemówić. – To nie był dobry materiał na ojca dziecka i nigdy nie będzie. Jessica zdecydowała tak, a nie inaczej. Natomiast ja, Steve Rogers, będę przyszłym ojcem tego dziecka. Co prawda nie biologicznym, ale chcemy je razem wychować w miłości. Zamierzamy razem zamieszkać i się zestarzeć. I co pani na to?

    OdpowiedzUsuń
  118. -Bez przesady. Naprawdę nie wiem, kiedy zdążył się wokół mnie zrobić taki medialny szum. I to bynajmniej nie jest fałszywie skrywana skromność. – odrzekł. - To prawda, jestem agentem rządowym. I to nie powód do obaw. Spokojnie, Jessice nie grozi nic ze strony mojego zawodu. A dodatkowo czerpię z tego powodu naprawdę duże korzyści finansowe.
    -Miło mi, że ktoś taki będzie mógł się zająć Jess. – odpowiedział William. – Ma za sobą naprawdę ciężką i niezwykłą przeszłość. Dorothy nie potrafi tego zrozumieć. Od zawsze była sknerą. Ale… Pewnie zapytasz, czym w takim razie się kierował poślubiając ją… Była co prawda sknerą, ale nie do tego stopnia… Teraz na starość się to pogłębiło. – mówił dalej. Lecz po chwili, gdy słychać było już brzdęk filiżanek, co było znakiem powrotu Jess i Dorothy z kuchni, dodał tylko szybko:
    -Wiedz jednak, synu, że wspieram cię całym sercem i duszą. I życzę wam jak najlepiej. A z faktem, że Dorothy jest taka się pogódź. Trudno, nic tego nie zmieni. Trzeba po prostu to olać. – te słowa i ciepły uśmiech Willa naprawdę podniosły na duchu Steve’a. Nie spodziewał się, że może takie słowa usłyszeć od akurat niego. Wydawał się do tej pory przydupiastym mężulkiem, nie mającym żadnego zdania. Okazał się kimś innym. I od tej minuty Caps dostrzegł w nim naprawdę wartościową osobę.

    OdpowiedzUsuń
  119. -Wiesz… według mnie, twoja mama to pozytywnie zakręcona osoba. Tylko po prostu czasem nie rozumie dzisiejszego świata i nie da sobie wmówić nic innego, bo tylko jej prawda się liczy. Mimo wszystko, miło było ich poznać. – powiedział ze szczerością. – Nie spodziewałem się tylko, że… Zresztą, może zacznę od początku. Pewnie jesteś ciekawa, o czym rozmawialiśmy z twoim tatą, gdy wyszłyście. Rozpoznał mnie. Wie, kim jestem… Życzył nam szczęścia w związku. – mówił dalej. – Serio, nie spodziewałbym się, że poczciwy William, posłusznie słuchający żony potrafi zdobyć się na takie słowa. – dodał z uśmiechem.
    ***
    Reszta dnia minęła im spokojnie. Całe popołudnie przesiedzieli oglądając razem jakieś nudne tasiemce zwane operami mydlanymi. Co prawda więcej rozmawiali między sobą, niż rzucali okiem na ekran, ale można uznać, że jednak oglądali. Nastał późny wieczór. Było już kilka minut po 11.
    -Więc… może będę się już zbierał? Pewnie chcesz odpocząć po tak ciężkim dniu… - zaczął Steve.

    OdpowiedzUsuń
  120. -Mimo wszystko, miło było ich poznać. – odrzekł. - No to nic… Ja się będę zbierał. – powiedział, siedząc dalej na kanapie, po czym pocałował Jess w policzek. Chwilę potem wstał, a jeszcze chwilę później trzymał klamkę od drzwi.
    -Dobranoc! Miłych snów. Zadzwonię jutro. - dodał będąc już praktycznie jedną nogą poza mieszkaniem, a drugą jeszcze w środku. Gdy głos jego ukochanej odpowiedział równie urocze „dobranoc”, zamknął za sobą drzwi i nacisnął przycisk od windy. Zjechał w dół, po czym wyszedł na ulicę. Postanowił iść do siebie na nogach, przecież wcale daleko nie miał. Było lekko przed północą, Nowy Jork dopiero zaczynał żyć. Po kilkudziesięciu minutach stał już przed swoimi drzwiami. Przyłożył kciuka do płytki, by móc otworzyć drzwi. Gdy po chwili autoryzacja się udała, wszedł do środka. Zdjął buty i przeszedł od razu do sypialni. Zasunął rolety, by po chwili położyć się na łóżku. Miał jeszcze iść wyrzucić śmieci do zsypu i wziąć prysznic, lecz cały plan legnął w gruzach, bowiem obudził się dopiero następnego dnia, w południe. Obudził go telefon, od Fury’ego. Został zaproszony na wizytę wieczorem w bazie operacyjnej. Przeciągnął się, po czym wstał. Wszedł do łazienki, obmył twarz wodą, a następnie, dla orzeźwienia, wypił szklankę soku prosto z lodówki.

    OdpowiedzUsuń
  121. [Możemy zostawić tę nie wiadomo z czego zrodzoną przyjaźń i ją pielęgnować wytrwale. Bo motyw z więzieniem i ochroniarzem chyba nie przejdzie :D]

    OdpowiedzUsuń
  122. -Jak to drobne załamanie czasoprzestrzeni? Co mam przez to rozumieć? – odpowiedział Steve lekko nie rozumiejąc sytuacji. I tak cudem było to, że pojmował całą tą nowoczesną technikę.
    -Załamanie czasoprzestrzeni. Takie czary-mary, innymi słowy ktoś z przyszłości lub przeszłości grzebał przy maszynie czasu. Oficjalnie nie istnieje, świat fizyków to wspiera. Rząd jednak, jak wiecie, ukrywa wiele faktów – odrzekła niemal mechanicznie agentka Hill.
    -Nadal nie rozumiem. Ale mniejsza o to. Chcę wiedzieć, na czym będzie polegać moje, czy może nasze, zadanie. – mówił dalej.
    -Gdy dotrzemy na miejsce, będziecie próbować powstrzymać niejakiego Clyro. Próbuje on…
    -Clyro? – przerwał jej Rogers. – Nie znam. Ktoś groźny?
    -Według naszego wywiadu – tak. Ale powinniście sobie dać radę. W razie problemów – dzwońcie.
    -Aha… - rzekł nieprzekonany do końca Steve. – No dobra. Damy radę. Jest tylko jeden problem… Jak Wy tam chcecie lądować?
    -Nie lądujemy, skaczecie ze spadochronami. Są w szafkach z tyłu. Rozmiary idealnie dopasowane do waszych postur. Dla agenta Rogersa – w szafce po prawej. Dla agentki Jones, analogicznie – w szafce po lewej.
    -No dobrze. – odrzekł Steve, kierując się ku rzeczonym szafkom.

    OdpowiedzUsuń
  123. Szedł tuż za nią, gdy nagle zaczęło dziać się coś naprawdę niecodziennego. Wszystko pociemniało, świat zaczął wirować. Efekt podobny do tego po spożyciu jakichś środków odurzających. Jedyny problem polegał na tym, że Steve takowych nie brał. Pośród naprawdę mocnych podmuchów wiatru, mógł usłyszeć wołanie. Zdawało mu się, że Jessica woła go po imieniu. Już chciał biec w jej stronę, gdy nagle wszystko znikło. Po prostu zrobiło się czarno. Po chwili jednak wstał, czując mocny ból głowy. Otwarł oczy i momentalnie się poderwał na równe nogi. Jeszcze chwilę temu leżał na środku Times Square! Nagle znalazł się w Nowym Jorku! Postanowił udać się w kierunku bazy operacyjnej. Po chwili biegł. Gdy dotarł na miejsce, zamiast wielkiej, rozległej bazy operacyjnej ujrzał… hipermarket! Nie wierzył własnym oczom. Obrócił się dookoła, myśląc, że jest w złym miejscu, lecz była to prawda. Wszedł do środka. Tuż po przekroczeniu progu ujrzał widok… niezbyt codzienny. A przynajmniej niezbyt często, jeśli nie w ogóle, spotykany w XXI wieku. Sklep przypominał mu te dawne, z jego czasów, tuż przed II Wojną Światową. Niemal podbiegł do działu z prasą, gdy tylko go ujrzał. I tym razem myślał, że oczy go zwodzą. Tuż pod nagłówkiem była data wydania… 29 sierpnia 1965. Wyglądało na to, że cofnął się w czasie o równe 55 lat! Tylko jakim sposobem? Nagle usłyszał straszny huk i znowu coś błysnęło. Obudził się we własnym mieszkaniu, ze strasznym bólem głowy. Powoli wstał z łóżka, a następnie udał się do kuchni. Włączył telewizor, dziennikarka komentowała zbliżającą się Wielkanoc. Był wtorek, siódmy kwietnia 2020 roku. Popijając kolejne łyki chłodnego soku wyciągniętego z lodówki. Czuł jakby pustkę w pamięci… Po chwili jednak przypomniał sobie, czego zapomniał. Przecież był umówiony na południe do siedziby S.H.I.E.L.D, w której to miał zostać poddany jakimś badaniom psychofizycznym i przeprowadzić z kimś tam jakieś tam rozmowy. Steve nigdy nie zwracał uwagi na nieistotne według niego rzeczy. W tym przypadku były to badania, które miała przeprowadzić jakaś rządowa organizacyjka. Spojrzał na zegarek nadawany tuż nad paskiem ze skrótem wiadomości w kanale telewizyjnym. Opluł się sokiem. Była za piętnaście dwunasta.
    -Jeszcze zdążę! – krzyknął, po czym wybiegł z mieszkania. Przecież Steve Rogers znany ze swej punktualności, nie może się spóźnić! To niedopuszczalne! Była dosłownie minuta do dwunastej. Został mu do pokonania tylko zakręt w prawo. Lecz by go pokonać, musiał przekroczyć ulicę. Postanowił przebiec. Już miał pokonać krawężnik przy drugiej stronie, gdy nagle niespodziewanie z dużą prędkością uderzył w niego czarny SUV. Obudził się w szpitalu. Kilka dni po wypadku, jak wywnioskował z wypowiedzi lekarzy. No nie! Opuścił umówione spotkanie! Już miał się zerwać z łóżka, gdy właśnie do sali wszedł lekarz.
    -Proszę się nie wysilać, powinien pan wypocząć.
    -Ale… ja muszę gdzieś się udać. A jeśli nie to, to przynajmniej zadzwonić.
    -Zadzwoni pan później. Tak jak mówię, powinien pan wypocząć.

    OdpowiedzUsuń
  124. [Przepraszam, że tak późno, nie zauważyłam komentarza o.o]

    - Po prostu przestałem słuchać i zajmuję się rozwiązywaniem krzyżówek, a to tak zajmujące, że nawet nie miałem szansy zastanowić się nad możliwościami szanownej gwiazdy w kwestii wyrażania emocji przy pomocy mimiki. - Odpowiedział spokojnym głosem, stawiając kolejny krok wgłąb królestwa storczyków. Jego matka lubiła opowiadać o pięknie midgardzkiej przyrody, w tym również o tych podobno niezwykłych kwiatach, jednak Loki nie odnajdywał w nich nic szczególnie pięknego. Podobnie jak w całej reszcie bogactwa wszelkiej flory Midgardu i pozostałych z Dziewięciu Krain. Szczerze powiedziawszy niewiele pamiętał z opowieści matki po tych wszystkich latach, chociaż jako młody chłopiec był nimi niezwykle zafascynowany i do tego pewny, że podczas swej pierwszej wizyty w Midgardzie spędzi większość czasu właśnie na podziwianiu nieznanych Asgardczykom roślin. Delikatnie mówiąc - nie wyszło. - Ale myślę, że poniżej dwudziestu nie zeszła, biorąc pod uwagę oczywiście tylko widoczne spod ubrania części ciała.

    OdpowiedzUsuń
  125. - Czy ty... czy ty dałaś mi wygrać? - zapytał jednak szybko pokręcił głową tak jakby chciał cofnąć to pytanie. Nawet jeśli Jess pozwoliła mu wygrać to wcale nie chciał o tym wiedzieć. Czuł dziwną satysfakcję płynącą z tego, zasłużonego lub nie, sukcesu dlatego miał zamiar cieszyć się nim jak najdłużej. Uśmiechnął się do Jones, która wyglądała na bardziej zmęczoną od niego – z tego również był zadowolony – i poklepał ją po ramieniu. Wiedział, że w ciąży taki wysiłek nie jest wskazany, dlatego był jej naprawdę wdzięczny, że poświęciła mu swój czas. To dziwne, bo Tony zazwyczaj uważał, że to inni powinni mu dziękować, że spędził z nimi dzień.
    - W ramach tego, że tak się dzisiaj dla mnie poświeciłaś zabiorę cię na wycieczkę. Możesz latać w tym stanie? Zresztą nieważne, zabiorę lekarza – powiedział i zamilknął na chwilę tak jakby zastanawiał się, czy zna kogoś odpowiedniego. Po chwili uśmiechnął się jakby otrzymał odpowiedź. - Na wycieczkę do Niemiec. Będę jeździł po Bawarii i szukał zamku na sprzedaż. Chciałbym znaleźć jakieś przytulne, ciche miejsce, gdzie mógłbym wyjeżdżać dla świętego spokoju. Najlepiej byłoby, gdyby nikt o nim nie wiedział. - zakończył ostatnie zdanie podkreślając jakby bardziej. Nie chciał by ktokolwiek kojarzył z nim jego nowy „dom”. Czasem naprawdę chciał znaleźć się w miejscu, w którym ludzie nie wiedzieli, że Tony Stark to ten Tony Stark. Osoba publiczna już zawsze pozostanie jednak osobą publiczną, szczególnie jeśli kilkukrotnie uratowała świat przed zagładą... Tak, czy inaczej miał nadzieję, że ukojenie znajdzie w Bawarii, bo zawsze marzył o tym by kupić sobie zamek. Odkładał nawet na niego pieniądze, a przecież znany jest ze swej rozrzutności.
    - Chodź, musisz wydać te drobniaki i... w ogóle co to jest za moneta – powiedział biorąc do ręki trzymane przez nią dwa centy. - Naprawdę są takie nominały?

    OdpowiedzUsuń
  126. Minął tydzień odkąd znajdował się w szpitalu. Zaraz po tym, gdy podpisał wszystkie te zbędne, wymagane przez biurokrację, papierowe świstki dotyczące wypisu ze szpitala, wyszedł przed budynek szpitala. Nie wydawało mu się, by znał okolicę. Po drugiej stronie ulicy ujrzał przystanek autobusowy. Stał na nim jakiś mężczyzna trzymający czarną aktówkę, ubrany w garnitur, z dość ponurym wyrazem twarzy. Postanowił jego o to zapytać… Upewniwszy się dwa razy, mając na myśli wydarzenia sprzed tygodnia, że nic nie jedzie, sukcesywnie przeszedł na drugą stronę jezdni.
    -Przepraszam pana, czy może mi pan powiedzieć, gdzie się znajduję? I najlepiej, jak dojechać na… Times Square, na przykład?
    -Ale jakie Times Square? Dobrze się pan czuje? Tamta część miasta została zniszczona ponad 20 lat temu! Mamy dwutysięczny pięćdziesiąty rok!
    Świat znowu zaczął wirować. Czuł, jak uginają się pod nim kolana... Po chwili znowu mocny błysk światła. Udało mu się jednak utrzymać równowagę. Gdy otworzył oczy, ujrzał wśród siebie drzewa. Niewątpliwie był w jakimś parku. A już po chwili zupełnie te wątpliwości się rozwiały, gdy ujrzał nazwę tego „skwerku”. Nad jego głową widniał napis „Witamy w Central Parku”. Co to może być? Jakieś rozbłyski światła? Osłabienie? Postanowił iść dalej, w stronę centrum. Po chwili minął młodego chłopca rozdającego darmowe wydanie jakiejś tam małej gazetki… Cofnął się o krok i wziął jeden egzemplarz. Pod nagłówkiem widniała data „14 kwietnia 2020”. Ufff, chociaż rok się zgadza! Ale przecież gdy to wszystko się zaczęło, mieliśmy końcówkę sierpnia!

    OdpowiedzUsuń
  127. [SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
    http://the-bellagio.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  128. [Nawiązując do Twojego poprzedniego komentarza, może i jestem cudotwórcą, ale też jestem synem marnotrawnym. Przepraszam, dopiero teraz odpisuję, bo pojawiam się po przedłużanym z powodu braku weny i nawału pracy urlopie. Mam nadzieję, że od nowa wczuję się w nasz świetny wątek. Daj mi minutkę, zaraz odpiszę.]

    OdpowiedzUsuń
  129. Czasami nie nadążał za sposobem bycia Jessici Jones. Nie twierdził, że go denerwuje, broń Boże. Zwyczajnie, mimo wielu wspólnych elementów, charaktery mieli różne. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, więc może dlatego tak dobrze się dogadywali. Ale Jess chyba nie potrafiła zrozumieć, że Danny wcale nie ma ochoty na zabawę w detektywa. Nie po to zdejmował maskę, żeby grać z nią w grę, gdzie pierwsze skrzypce gra zdecydowanie ona i ktoś, kto obserwował ich prawdopodobnie od wesołego miasteczka. Nie był Sherlockiem, ale czuł, że to ma związek z tym dziwnym latynosem, od którego dostali zaliczkę. On tutaj jednak był tylko kimś w rodzaju Watsona i to wplątanego w tę sprawę całkiem przypadkiem, więc mruknął ciche "arigato" i bez większych ceregieli, złapał za pałeczki, pakując pierwszy kawałek sushi w usta. Przyznał w duchu, że były całkiem dobre.
    Jemu pasował tymczasowy układ nieodzywania się. Lubił to, mógł spokojnie zjeść, zastanowić się nad wszystkim, skupić myśli. Nie, żeby był odludkiem i przeciwnikiem rozmów. Po prostu teraz wolał dać Jessice wolną rękę. Chociaż wszystko robiła płynnie, z ukrycia i nie wzbudzając niczyich podejrzeń, on widział, jak rozgląda się, ocenia pomieszczenie, przygląda się ludziom. Często to robiła, kiedy coś ją niepokoiło.
    Ostatni kawałek znalazł się w ustach na krótko przed tym, jak wypił parę łyków zamówionego napoju, a Jessica zarządziła wyjście, zostawiając banknoty na stole. Zgodnie z kodeksem dżentelmena zamierzał sam zapłacić, przynajmniej to zaproponować, ale w tym okazała się szybsza. Zdążył tylko dorzucić parę drobnych z kieszeni spodni (pewnie te banknociki były przedpotopowe, tak długo nie nosił tych jeansów) jako napiwek dla kelnera. Należało mu się, przynajmniej te parę groszy, jakie wygrzebał.
    Za Jessicą wyszedł dosłownie parę sekund później, czując chłód wieczoru. Spojrzał na Jones, żeby coś jej powiedzieć, ale zamarł. Nie mógł wydusić z siebie słowa, bo kobieta dosłownie postawiła go pod ścianą w sytuacji bez wyjścia. Płakała. Jeszcze przed chwilą niezbyt przejmowała się samochodem, który ich śledził (a parę sekund temu odjechał z parkingu, zanim wyszli), a teraz w oczach miała łzy. Objął ją delikatnie ramieniem. Matulu, jak on nie znał się na kobietach!
    - Jess, już dobrze. Wszystko dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  130. Najmniejsza walizka Tony'ego i tak była większa od tej, którą zabrała ze sobą Jessica. Usłyszawszy o tym, że tego dnia jego samolot będzie niedysponowany niemal wpadł w furię. Potem stwierdził, że może to wcale nie będzie takie złe, dawno nie odwiedzał już sklepów lotniskowych, na których sprzedawali najlepsze perfumy świata. Tak, Jessica będzie zmuszona do tego by łazić z nim po sklepach wolnocłowych. Ale najpierw kawa w Starbucksie po tym jak już przejdą przez cholerną bramkę. Stark osobiście nigdy ich nie lubił. Musiał zdejmować buty, pasek od spodni i zegarek oraz wyjąć z kieszeni wszystkie pieniądze i urządzenia elektryczne. Mimo wszystko bramka i tak za każdym razem pikała. Później musiał dawać ochroniarzom kilkunastominutowy wykład z fizyki, biologi i chemii by wytłumaczyć, że reaktor łukowy jest z metalu i jeśli go wyjmie to stanie mu serce. Dlatego tym razem był ubezpieczony i załatwił sobie specjalną kartę od zarządcy lotniska, że nie musi przechodzić kontroli celnej. Poczekał jedynie na Jessicę, która całkiem szybko uporała się ze sprawą, i nareszcie mogli zająć się zakupami. Przynajmniej on.
    - Daj spokój. W samolotach zwykle jestem spokojny, szczególnie, że lecimy... - tu zrobił pauzę by spojrzeć na bilet. - Ekskluzywną pierwszą klasą, która od zwykłej pierwszej różni się tym, iż fotele są centymetr bardziej szerokie. No, i tam chyba jest jakiś limit spożywanego darmowego alkoholu. Frajerzy. - przyznał z uśmiechem i stwierdził, że jednak odpuszczą sobie Starbucksa. Tony właśnie wypatrzył nowe Calviny Kleiny, a potem jeszcze limitowaną serię pianki do golenia Armaniego. Po dziesięciu minutach zastanawiania się, czy wziąć złotą, czy srebrną edycję uznał, że weźmie obie. A potem zapłacił gotówką, gdy czytnik odrzucił kartę. Miał nadzieję, że Jessica, która ze znudzeniem przypatrywała się produktom nie zauważyła tej nieco żenującej sytuacji.
    - Chcesz coś? Podobno kobiety w ciąży mają dziwne zachcianki więc lepiej zdecyduj się teraz. bo jak wsiądziemy do samolotu prośba „M&M's w majonezie” może nie zostać spełniona przez stewardessę. - powiedział, gdy stanął obok niej i wziął do ręki kolejne perfumy. Tym razem damskie. Może powinien przywieść coś Pepper? W końcu ta kobieta pracuje na jego utrzymanie... I choć robi to od dłuższego czasu nigdy wcześniej taki pomysł Starkowi do głowy nie wpadł. Dlatego szybko odłożył pudełko i wsunął rękę do kieszeni.

    OdpowiedzUsuń
  131. [Okej, ze mną proszę tak nie robić. Nie zmieniać planów z pojawianiem się "kogoś ważnego" tylko dlatego, że mamy wątek i to ja go przeciągałem jako pierwszy. Co do olimpiad - podziwiam. Musisz być naprawdę inteligentna, albo szalona, że bierzesz udział w tylu. Ale pewnie dasz sobie radę.]

    Gdyby ktoś przeprowadzał teraz ankietę "jakie jest twoje największe marzenie?" i przypadkowo natknął się na niego, tulącego do siebie Jessicę Jones, nie usłyszałby standardowej odpowiedzi typu "własny dom na Bora Bora", "trójka dzieci" czy "najnowszy mercedes". On teraz pragnął jakimś cudem zrozumieć, co kłębiło się w głosie Jess. Dlaczego łzy spływały po jej policzkach, dlaczego wycierała je w jego koszulę i, równie ważne pytanie, dlaczego tak dziwnie się czuł, kiedy wykonał prosty gest objęcia jej ramieniem. Zimny, wieczorny wiatr zawiał z końca alei, po podejrzanym aucie nie było śladu, a on nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Jess płacze. Być może to była ta słynna "burza ciążowych hormonów". Nie znał się na tym. Nie znał się na kobietach. Ale znał Jessicę Jones, a ona nie płakała. Przynajmniej nie w takich sytuacjach.
    Spuścił wzrok, nie mówiąc ani słowa. Bał się, że za bardzo wtrąca się w relacje Luka i Jess. Przełknął cicho ślinę, a kiedy poczuł nieodpartą chęć pocieszenia przyjaciółki w jakiś sposób, szepnął jedynie:
    - Szkoda tej kartki. Teraz tylko naśmieciłaś...
    Nic konkretnego, oznaka prawdziwej bezradności i głupoty. Westchnął delikatnie, znacznie lżej niż ona. Pozwolił, by złapała się go pod rękę i skinieniem głowy dał znać, że może iść z nią do mieszkania ciotki po te klucze.
    - Kim są ci ludzie w samochodzie? - Pochwalił się za szybką zmianę tematu. Chociaż (nie)znając kobiety, mógł jeszcze pogorszyć sprawę. Szczególnie, że przyszłe matki były jak tykające bomby.

    OdpowiedzUsuń
  132. Nadal próbując nieudolnie znaleźć przyczynę tych wszystkich dziwnych zdarzeń, Steve szedł przed siebie. Zmierzał w kierunku Piątej Alei, gdy nagle poczuł, że miękną mu kolana. Oparł się o najbliższe drzewo, lecz to nie pomogło. Z każdą sekundą czuł się coraz słabiej i słabiej, by w końcu spektakularnie upaść na twarz. Gdy odzyskał przytomność, klęczała nad nim kobieta. Ubrana była w dziwny, niecodzienny kostium w dwóch odcieniach niebieskiego. Po chwili spostrzegł się, że jego głowa spoczywa na kolanach owej nieznajomej kobiety. Zerwał się na równe nogi.
    -Ja… ja… ja dziękuję za pomoc. – jąkał się. – Naprawdę dziękuję, już wszystko w porządku. – mówił dalej speszony, po chwili upadając po raz drugi. Tym razem obudził się jednak w szpitalu. Chwilę po jego obudzeniu, siedząca w sali pielęgniarka, zawołała lekarza. Gdy ten po chwili przyszedł, zaczął swoją gadkę…
    -Dzień dobry, nazywam się Norman Packer i jestem pana lekarzem prowadzącym. Pewnie zastanawia się pan, jakim cudem pan tutaj trafił… - mówił lekarz z filozoficznym wyrazem twarzy. – Po gruntownym przebadaniu pana pod względem chorób psychicznych stwierdziliśmy, że…
    -Jaki to miało cel? I skąd na to pomysł? – przerwał nagle Steve, irytując się uprzednio.
    -Stwierdziliśmy, że może pan cierpieć na poważne zaburzenia psychiczne. Świadkowie wydarzeń, w których brał pan udział w Central Parku powiedzieli nam, że próbował pan udawać omdlenie, by po chwili stać i zacząć biegać dookoła, a następnie przewracać pobliskie kosze na śmieci. Przyzna mi pan chyba rację, że zrównoważony człowiek takich rzeczy nie wyprawia…
    -Co pan wygaduje, do cholery?! – odpowiedział jeszcze bardziej zirytowany Steve, po czym nerwowo wstaje i chce wybiec. Sam nie wie, co się z nim dzieje.
    -Proszę mu podać 10 mg Valium! Szybko! – krzyknął lekarz reagując na nagłe zachowanie Steve’a. Oczy zaczęły mu się zamykać, coraz bardziej i bardziej, aż w końcu…

    OdpowiedzUsuń