1.04.2012

Ze wspomnień Uciekinierki - Więźniowie Sellenhard


Marzec 2017...

W całym korytarzu panowała cisza. Przytłaczająca, tego rodzaju, że powietrze zdaje się nieruchomieć i zastygać. Dziwne. Przecież świetlica była tak niedaleko.
Tyle, że sprawczyni niemal wszystkich szarpanin i awantur była w pewnym sensie pod kluczem. Dokładniej mówiąc, w izolatce.
Jedyna izolatka, którą zamyka się na noc, pomyślała z niewyjaśnioną dumą Volrina. I czasami także za dnia. Ciekawe, czego tak się boją... Mnie? Czy własnych wyrzutów sumienia? A może jednego i drugiego?
Volrina szczerze wątpiła, że pracownicy Instytutu Sellenhard posiadają coś takiego jak sumienie. To, co oglądała, każdego dnia kazało jej wątpić na nowo.
Usłyszała na korytarzu czyjeś przyspieszone kroki. Ktoś do kogoś krzyczał. Dziewczyna rozróżniała co najmniej cztery podniesione głosy. Jeden z nich był znajomy. Doktor Wilbur McCaney. A jakże by inaczej...
- Utrzymajcie go jeszcze trochę!
- To nie pomoże!
- Może tym razem się uda!
- Doktorze, on nie przeżyje!
- Już blisko!
- Jeszcze trochę! Zobaczycie, uda się!
- Nie! Mam dość!
- Trzymaj to! No mówię, trzymaj!
- Cholera jasna!
- Jeszcze trochę!

Przeżyje czy umrze? Kto? Czy to w ogóle ma jeszcze jakieś znaczenie?
Ma, myślała Volrina, zaciskając pięści. Zawsze miało i będzie mieć. Musi mieć. Jeśli nie, to wtedy wszystko inne również straci wartość. Tam, gdzie zaczyna się obojętność, kończy się człowieczeństwo.
Dziewczyna usiadła na łóżku, bardziej przypominającym więzienną pryczę. Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę. Głosy zdążyły się oddalić, widocznie pracownicy Instytutu znajdowali się już w innej części zawiłego labiryntu korytarzy. A wraz z nimi ich tajemniczy konający pacjent. Prawdopodobnie ofiara jednej z eksperymentalnych terapii.
Volrina przez dłuższą chwilę była w stanie tylko siedzieć ze wzrokiem wbitym w sterylną biało-szarą ścianę i ponuro kiwać głową. A potem, zgodnie ze swoim niezbyt przyjemnym zwyczajem, nagle zerwała się z łóżka i jak burza podbiegła do tej ściany, która w większości zrobiona była ze szkła. Tam znów znieruchomiała, delikatnie opierając o zimną powierzchnię opuszki palców. Jakby pozowała do jakiegoś zdjęcia na plakat. Łatwo to sobie wyobrazić. Czarne tło, na środku przerażona twarz dziewczyny za szybą. Błagalne albo nieobecne spojrzenie szeroko rozwartych oczu. Pod zdjęciem duży czerwony napis będący błaganiem o pomoc.
Volrina nigdy nie uważała się za osobę potrzebującą pomocy. Każdego dnia stykała się z osobami, których sytuacja była nieporównywalnie gorsza. Nie miało dla niej znaczenia, czy ktoś był człowiekiem czy mutantem. Po prostu dziewczyna dostrzegałą tylko cierpiącą jednostkę. Ktoś był uwięziony, bez szans na odzyskanie wolności. Inny stracił najbliższych, w końcu prześladowania mutantów zdarzały się dość często. Niektórzy cudem uszli z życiem. Albo ktoś mógł mieć wyjątkowe zdolności, które dawało się dobrze wykorzystać. I wtedy się zaczynało. Nieludzkie eksperymenty powtarzane setki razy. Sytuacje niejednokrotnie grożące zdrowiu lub życiu. Ból i strach.
Prawdziwe oblicze Instytutu Sellenhard.
Volrina mogła dostrzec w szybie swoje odbicie. Obraz może nie był tak wyraźny jak w lustrze, ale dawało się dostrzec determinację wypisaną na tej twarzy, która prawie nigdy nie oglądała słońca. Instytut miał bowiem pięć poziomów nad powierzchnią ziemi i trzy pod nią. A większość mutantów przebywała na tym najniższym, co miało zapobiegać ewentualnym ucieczkom.
Dziewczyna obserwowała, jak ta blada twarz na szybie przybiera coraz bardziej ponury wyraz. Poruszyła głową, aż kilka jasnych kosmyków opadło jej na policzek. Volrina owinęła je wokół wskazującego palca, lekko pociągając. Jasne włosy. Nawet nie jej własne. Pożyczone od kogoś. Włosy Tamtej Dziewczyny, jak ją w myślach nazywała. Nawet nie znała jej imienia, znał je może tylko profesor Sorinberg, ale przez tyle lat móg już zapomnieć. A poza tym Volrina wolała nie rozmawiać z tym człowiekiem. Obawiała się, że któregoś dnie naprawdę nie wytrzyma i drania zabije. Co może okazałoby się dobrym uczynkiem dla ludzkości...
Blada, przerażona twarz. Cudza twarz Tamtej Dziewczyny. Kim była? Miała jakieś swoje życie, może rodzinę i przyjaciół. A może też miała do czynienia ze złem? Albo sama czyniła zło?
Niektórzy mówili, że skoro Volrina była jej klonem, to tamta zapewne miała taki sam charakter. Agresywna, nieobliczalna, podobna do niepoczytalnej wariatki. Ktoś, kogo należy zamknąć.
I ona. Volrina. Swoją drogą, to imię do niej nie pasowało. Bardziej nadawałoby się dla brunetki. Wymyślił je doktor McCaney, jej, pożal się Boże, "ojciec". On podobno pobierał próbki DNA. To chyba musiał wiedzieć, kogo klonuje!
No właśnie. Chodziło chyba o moc. Czy tamta miała takie same zdolności? Bo podobno Volrina była "ulepszoną wersją". Co to miało oznaczać? Nie mówiąc już o tym, jak to zabrzmiało. Jakby Volrina była jakimś robotem. Obiektem. Produktem. Nie żywą, czującą i myślącą istotą. Ciekawe, jak pracownicy między sobą nazywali trudną osobowość Volriny. Wadą fabryczną? Nawet prawdopodobne.
Kolejna fala wściekłości zalała umysł dziewczyny. Przyjrzała się szklanej ścianie swojego więzienia. Była zamknięta? Owszem. Ale jedynym skutecznym zamknięciem byłyby drzwi z klasycznym zamkiem, kluczem lub kłódką. Nie te elektroniczne urządzenia reagujące na wprowadzanie kodów.
Volrina przełożyła rękę przez półkolisty otwór w szybie, służący do przemieszczania drobnych przedmiotów między izolatką a korytarzem a także umożliwiający kontakty pracowników z uwięzioną dziewczyną. Elektroniczny zamek znajdował się z lewej strony. Dziewczyna skoncentrowała się. Wyładowanie podobne do błyskawicy wystrzeliło z jej dłoni, uderzając w cel. Coś trzasnęło, posypały się iskry, rozległ się sygnał alarmu. Ale się udało. Szklane drzwi zostały otwarte. Dziewczyna wyszła na korytarz, kolejnymi wyładowaniami unieszkodliwiając kamery. Za którymś razem rozległ się bardziej donośny trzask i w korytarzu zapadła ciemność. Volrina uśmiechnęła się triumfalnie. O to chodziło.
Lubiła niszczyć. Zwłaszcza, że chyba do tego została stworzona. Chcieli tej mocy? No to ją mieli aż do przesytu i znudzenia. Może w końcu pożałują. Jeśli jeszcze nie żałowali. Sama dziewczyna była bardzo zadowolona, podobało jej się to, co potrafiła zrobić. Podobało jej się przerażenie na twarzach pracowników Instytutu. Bo przyjaciele nie mieli się czego obawiać. Stali po tej samej stronie. Chociaż nie walczyli. Albo zobojętnieli, albo stracili odwagę.

Apolyon, przystojny dwudziestolatek o jasnych lokach, grał w warcaby z Neshim Kaiko. Wygrywał już właśnie z młodszym od siebie Japończykiem, kiedy nagle zgasło światło.
- Co u licha?! - spytał Neshi, gwałtownie zrywając się z miejsca. Kolanem uderzył w stolik, wstrząs strącił część pionków na pokrytą linoleum podłogę.
- Znowu jakieś spięcie - mruknął z niechęcią Apolyon -Albo Volrinę poniosło. Nic nowego.
Odsunął się od stolika razem z krzesłem i przechylił głowę w tył. W pomieszczeniu panowała ciemność, widoczna była tylko sylwetka Neshiego, otoczona lekką poświatą promieniowania, wytwarzanego przez jego ciało.
- Poświeć trochę na podłogę i podnieś te pionki - powiedział Apolyon. Jego twarz, przywodząca na myśl greckiego boga, wykrzywiła się w nieodgadnionym grymasie. Neshi westchnął, a poświata wokół niego zrobiła się jaśniejsza. Wyciągnął przed siebie rękę i schylił się, drugą ręką zbierając pionki spod stolika.
- Czemu nic z tym nie zrobią? - spytał ze złością.
- Z Volriną? - Apolyon uśmiechnął się krzywo - Bo jest przybraną córką McCaneya? Nie wiem. Może nie wiedzą, co zrobić. Jak sam widzisz, zamykanie w izolatce nic nie daje. A przecież jej nie zabiją.
- Bo to ich cudowne udane arcydzieło?
- Tak. Próba zerowa. Przecież wszystkich niedługo sklonują. No to mają przykładowy egzemplarz, żeby badać skuteczność tej metody, ewentualne efekty uboczne i tak dalej.
- No to rzeczywiście pięknie im się udało! - prychnął Neshi.
- No, ja bym się ba ł- Apolyon uśmiechnął się złośliwie - To tylko kwestia czasu, żeby twoje klony zaczęły zabijać wszystkich wokół.
- Zamknij się - odpowiedział mu uprzejmie Neshi. Musiał jednak przyznać towarzyszowi rację. Jego cztery klony, z których najstarszy był siedmioletnim chłopcem, stopniowo traciły kontrolę nad mocą. Eksplozja i radioaktywne skażenie były tylko kwestią czasu.
W oddali coś strzeliło i po chwili światło znów zaczęło działać. Do świetlicy weszły dwie osoby. Volrina i jedenastoletnia dziewczynka o ciemnej karnacji i kręconych czarnych włosach.
- O, cześć Volrina - odezwał się Apolyon - Nie siedzisz w izolatce?
- Jak widzisz nie - dziewczyna uśmiechnęła się i zajęła miejsce przy stoliku.
- Hej! - zawołał Neshi, patrząc jak Volrina rozsiada się na jego krześle.
- Kto pierwszy ten lepszy - rzuciła chłopakowi wyzywające spojrzenie.
Ciemnoskóra dziewczynka usiadła na kanapie pod ścianą, obok szafki zasypanej starymi numerami czasopism. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami, jakby medytowała. Po jakimś czasie jej ciało zaczęło lekko kołysać się w przód i w tył. Jej umysł był zapewne bardzo daleko od miejsca, gdzie się znajdowali.
- Szkoda mi jej - powiedziała cicho Volrina, nachylając się nad stołem - Ona naprawdę ma wielkie możliwości. Tutaj marnuje je na usługach tych dupków, z których największym jest jej własny ojciec.
- Podobnie jak Vena - zauważył Neshi - I Venie to raczej nie przeszkadza.
- Bo środowisko już ją zepsuło. Albo to po ojcu, od zawsze był draniem. Dzieci pracowników Instytutu, jeśli są mutantami, mają chyba najgorzej ze wszystkich. Gdyby McCaney był rzeczywiście moim ojcem, być może teraz też stałbym po niewłaściwej stronie.
- Skąd wiesz, która strona jest właściwa? - zdziwił się Apolyon.
- To przecież oczywiste - Volrina gwałtownie wstała i oparła się rękami o blat -Strona wolności i równych praw. Tam gdzie nie ma strachu, nie ma katów i ofiar. Wszyscy którzy żyją, dając żyć innym. Ci, którzy nie łapią innych, żeby ich pokroić i zobaczyć, co mają w środku. Którzy dla kaprysu nie powołują kalekich istot do pełnego cierpień życia.
Stopniowo podnosiła głos, a jej oczy błyszczały szaleństwem. Apolyon nawet nie zauważył, jak słuchając jej wstrzymał oddech.
- Przykro mi z powodu Małej Syrenki - powiedział cicho Neshi - Może Mike będzie w stanie jej pomóc.
Miał na myśli mutanta, trzyletnią dziewczynkę, która nawet nie przypominała człowieka. Miała dwa długie ogony, ręce i nogi podobne do płetw, płaską twarzyczkę, dziwne otwory w klatce piersiowej i skórne fałdy na plecach. Potrafiła oddychać w wodzie i chyba całe swoje życie spędziła w gigantycznym akwarium. Nie umiała mówić, ale najprawdopodobniej jej umysł był taki jak ludzkie. Mała Syrenka "narodziła się" w Instytucie Sellenhard i wszystko wskazywało na to, że również tu miała umrzeć, ostatnio bowiem zapadła na dziwną chorobę przypominającą raka. Nikt nie potrafił powiedzieć, co jej jest ani tym bardziej znależć lekarstwa.
- Nie chcę o tym słyszeć! - Volrina uderzyła otwartą dłonią w stół. Po jej ciele przebiegło kilka wyładowań elektrycznych, czego najprawdopodobniej nie zauważyła, wbijając w Neshiego mordercze spojrzenie. Czy oni naprawdę nie potrafili pojąć podstawowych rzeczy?!
- Zależy mi na nich obojgu - powiedziała szeptem, od którego po plecach chłopaków przeszedł dreszcz -Nie chcę, żeby Mike zmarł na skutek utraty krwi. I tak wysysają tego biednego chłopca jak jakieś cholerne wampiry, bo musiał mieć tego pecha, że jego organizm wydziela to świństwo do krwi!
- To świństwo, jak to nazwałaś, może być lekarstwem na raka - zauważył Apolyon.
- I dlatego należy wyssać krew z biednego Mike'a! - prychnęła Volrina - Janse, w końcu to żaden problem. Już kilkadziesiąt sklonowanych zarodków dojrzewa w probówkach. Za pięć lat pierwsze osobniki zaczną oddawać krew.
Apolyon chciał zaprotestować. Chciał móc zaprotestować. Ale to byłoby kłamstwo. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Każdy znał prawdę, ale nie mówił o tym wprost, tak jak ta naładowana prądem blondynka, która najwyraźniej zastanawiała się, kogo najpierw zamordować. Apolyona czy Neshiego? A może małą Shirani Sendwills, zanim jeszcze przejdzie na "złą stronę" co niewątpliwie kiedyś się stanie...
Volrina jednak poprzestała na gniewnym prychnięciu i wzruszeniu ramionami. Powoli opuściła świetlicę, rzucając chłopakom ostatnie pogardliwe spojrzenie, pełne dezaprobaty i nagany.
- Wiesz co jest najgorsze? - mina Apolyona wyrażała niezadowolenie z samego siebie -Że ta nadpobudliwa laska ma rację.
- Ona? - Neshi skrzywił się z powątpiewaniem -Po prostu ją nosi i tyle. Wyżywa się na wszystkich wokół, bo czuje się jak zwierzę w klatce. A poza tym pewnie prąd wypalił jej mózg.
- Nie - zaprotestował Apolyon poważnym tonem - Ona mówi bardzo ważne rzeczy. Tylko my boimy się spojrzeć prawdzie w oczy. Bo wtedy okaże się, że my, faceci, w porównaniu z nią jesteśmy bez jaj.
- Protestuję! Ja nie jestem bez jaj!
- Jesteś. Ale nie martw się, masz towarzystwo. Patrzymy na to wszystko i co?!
- No właśnie. I co?
- I nic nie robimy do cholery! Zabiją Mike'a, zaczną eksperymentować na Małej Syrence, może nawet na Shirani... a my nawet nie kiwniemy palcem! Będziemy siedzieć na dupsku, aż nas także pokroją i wtedy będzie już za późno na cokolwiek!
- Nie przesadzaj, nie jest aż tak źle.
- Jest znacznie gorzej. Zasługujemy właśnie na to, żeby nas pokroili. I to na żywca.
Apolyon ukrył twarz w dłoniach i podparł się łokciami o blat. Neshi poklepał go pocieszająco po ramieniu, na co przyjaciel nie zareagował.
- Naprawdę jest źle z tobą, albo po prostu Volrina tak cię załatwiła. Wiem, że byłeś wczoraj w jej izolatce. Leżałeś pod tą szklaną ścianą i wyglądałeś coś niewyraźnie. I co gorsza, jeszcze ci nie przeszło. Normalnie już byś wrzeszczał, żebym cię nie dotykał.
- To lepiej nie dotykaj, bo będę skażony - mruknął Apolyon bez przekonania.
- Jeśli jest źle, będzie tylko gorzej - odezwała się Shirani, w końcu otwierając oczy -W najbardziej prawdopodobnej przyszłości Mała Syrenka nie przeżyje. A Volrina ucieknie. I dowie się, że od zawsze stała po tej właściwej stronie. Ale wy nie możecie jej nic powiedzieć, rozumiecie?
Obaj młodzieńcy w milczeniu pokiwali głowami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz