Na twarzy jasnowłosej kobiety przyczaił się pogodny uśmiech, który zupełnie nie pasował do sytuacji w jakiej oboje się znaleźli. Dwudziestolatka ubrana w rażąco pomarańczowy kombinezon zacisnęła ręce na trzymanym szpadlu, nie odzywając się ani słowem. Wesoły grymas był jej jedynym komentarzem. Można by pomyśleć, że przerzucanie gruzu nie jest odpowiednim zajęciem dla kobiety, Drew udowodniła jednak, że jest inaczej. A każdy, kto ośmieliłby się wypowiedzieć te słowa na głos, wróciłby do domu z odciskiem łopaty na twarzy.
Tego dnia, który najpewniej zapisze się w ludzkiej pamięci na bardzo długo, nowojorscy więźniowie wyszli na ulice miasta pierwszy raz od wydania na nich wyroku. Zwyczajni mieszkańcy postanowili więc zostać w domu, a ulice zwykle tętniące życiem świeciły pustkami. Nie, mimo wszystko cisza nie zawładnęła dziś Nowym Jorkiem, albowiem radiowozy, wozy transmisyjne oraz śmigłowce skutecznie ją eliminowały.
Tony odwrócił się plecami do dziennikarki, którą odciągnąć próbował jeden z funkcjonariuszy i ponownie zajął się zbieraniem tynku z niedawno oddanej do użytku drogi. Przez cały czas wykonywania pracy miał paskudne wrażenie, że wcale nie różni się niczym od ludzi ubranych w pomarańczowo rażące kombinezony.
Był królem wśród osób kapryśnych. Potrafił zmienić zdanie nawet trzy razy w ciągu jednego poranka, każdego dnia utwierdzając się jedynie w fakcie, że jest zapewne wyjątkowym utrapieniem dla napotkanych osób. Dziś, po kilku godzinach pracy mającej na celu usunięcie pozostałości po bitwie, Tony powrócił do Stark Industries, jedynego miejsca na Ziemi, które było wolne od dziennikarzy. A przynajmniej taką miał nadzieję, gdy wsiadł do windy i zaczął spoglądać na metalowe, posrebrzane przyciski z czarnymi cyframi. Jego palec nieco niepewnie powędrował w stronę numeru dwa, który po chwili zaświecił na zielono. Tony odwrócił się w stronę szklanej części wpatrując się tym samym w fantazyjny, kamienny łuk nad wejściem Metropolitan Museum of Art, nie zorientował się więc kiedy winda zatrzymała się na piętrze.
- Panie Stark? - zapytała Sharon wyrywając go z zamyślenia, a Tony w odpowiedzi wymamrotał coś niezwykle inteligentnego, w rodzaju „Eee?”. - Pomylił pan piętra?
– Nie, przyszedłem pomóc – Stark zerknął za siebie, na zamykające się drzwi windy. – Znajdzie się tu dla mnie jakaś praca?
– Och, nie musi się pan niczym martwić. Dokumenty zostały już podpisane przez pannę Potts.
– No, to może przydam się do czegoś innego niż do składania autografów?
– Bez obaw, panie Stark, ja się już wszystkim zajęłam - mruknęła z delikatną irytacją słyszalną w głosie.
Tony bynajmniej nie miał na myśli tego, iż Sharon Blake źle wypełnia swoje obowiązki! On jedynie chciał dać od siebie tej firmie więcej niż jedynie projekty i reklamę. Niestety, szefowa tego działu z kwaśnym i wymuszonym uśmiechem wepchnęła go z powrotem do winy jeszcze trzy razy zapewniając go, że pośle po niego od razu, gdy będzie czegoś potrzebować.
Nie pośle, powiedziała do swojej koleżanki jeszcze zanim winda zdążyła się zamknąć.
Na poziomie minus jeden, gdzie znajdowały się laboratoria pracownicze William był pogrążony w rozmowie z Malcolmem oraz Edwardem. Wyglądało to tak jakby się o coś spierali. Malcolm potrząsał głową.
Po drugiej stronie pomieszczenia dwaj inżynierowie grali w karty na stoliku, którego powłoka wykonana została z niezniszczalnego materiału. Howard konstruując go miał pewnie w planach nieco inne przeznaczenie, ale Tony uznał, że nie będzie im przeszkadzać. Zamiast tego wchodząc na kilkustopniowe podwyższenie, stanął obok Williama, którego właśnie opuścili towarzysze sporu.
– Nie mam dzisiaj siły na to by kłócić się z tobą o, to który pierwiastek będzie lepszy – mruknął jedynie i wyminął Tony'ego idąc dalej, w stronę jednego z reaktorów.
– A... nie jestem wam może do czegoś potrzebny?
– Chyba powiedziałbym ci, gdyby tak było – przyznał spokojnie, posyłając Starkowi jedno z tych swoich porozumiewawczych spojrzeń, które było jednocześnie i szydercze i poważne. Później mężczyzna zniknął z jego pola widzenia zostawiając go zupełnie samego. Tony próbował jeszcze swych sił w kilku innych działach, wszędzie słyszał jednak tę samą wymijająca odpowiedź, której dosłowny sens brzmiał mniej więcej tak – nie byłeś nam potrzebny przez tyle lat, teraz też nie jesteś.
***
Jessica Jones wytarła piach z butów o elegancką wycieraczkę w budynku Stark Industries. Nigdy wcześniej nie brodziła po kostki w pyle i resztkach budynków. W ciągu ostatnich dni Nowy Jork wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Pewnie na tegorocznych wystawach fotograficznych będą królowały zdjęcia zniszczeń w mieście, przemknęło kobiecie przez myśl, gdy mijała znajomego ochroniarza. Kątem oka zauważyła, że mocniej zacisnął szczęki na jej widok. Mogła tylko zgadywać, że to był ten, który ostatnim razem próbował wyjaśnić przełożonemu, że nie potrafił zabronić wstępu na wyższe poziomy przeciętnej Amerykance. Rozmowa z szefostwem musiała mieć nietypowy przebieg, bo tym razem nawet nie próbował z nią rozmawiać. Stał niewzruszenie jak strażnicy w pałacu Buckingham.
– Dobra, szefie, gdzie jesteś... – mruknęła sama do siebie, próbując wylosować odpowiedni przycisk w windzie. – Spróbujmy tutaj. – Wybrała piętro dwa poziomy niżej niż apartamenty Starka.
Często mówiła do siebie, gdy była sama, ale tylko w specjalnych przypadkach. Takich jak teraz, gdy miała silne wrażenie, że powinna zjawić się w Stark Industries i zapobiec ewentualnej katastrofie. Tak, miała skłonność do koloryzowania. I za często nachodziła ją myśl, że jest prawie jak Harrison Ford, brakuje jej jedynie bicza przy pasku.
Obejście całego piętra zabrałoby wieki. Do takiego wniosku doszła tuż po wyjściu z windy. Nie poddała się jednak na wstępie i odważnie ruszyła pustym korytarzem, zaglądając przy tym za co drugie drzwi. Nikt chyba nie zwrócił na nią uwagi. Aż do chwili, gdy kilka metrów przed sobą usłyszała znajomy głos.
– Jess, co ty tutaj robisz?
– Wydaje mi się, że w tej chwili stoję w korytarzu i patrzę na ciebie, próbując cię poznać, szefie. Może mała przerwa od tego, czym właśnie jesteś zajęty? Zaprosisz mnie do siebie, poudajemy, że jesteśmy w stanie prowadzić normalną rozmowę...
- Normalna rozmowa to nie jest coś na co mam ochotę - powiedział mając nadzieję, że nie zabrzmiało to tak jakby chciał się jej pozbyć. Choć częściowo tak właśnie było, przez konwersację wymagającą myślenia nie mógł skupić się na odczytywaniu liter ręcznie wypisanych na kartce. Od godziny próbował już sklecić ciąg logicznych zdań co z pozoru wydawałoby się proste, niestety, wcale takie nie było.
– Ale nas jest tutaj dwoje, żyjemy w państwie, gdzie obowiązuje demokracja. A moja ulubiona odmiana tego ustroju to demokracja ukierunkowana: ja mówię, ty się zgadzasz. – Nie mogła zignorować alarmującego ssania w żołądku. Szybko doszła do wniosku, że zostało spowodowane przez kartkę, którą Tony maltretował wzrokiem.
Odczekała kilka sekund. Zgodnie z przewidywaniami, nie dostała żadnej odpowiedzi. Jones stanęła tak, by móc czytać przez Tony'emu przez ramię. Dość pobieżnie zapoznała się z tekstem, co jednak w zupełności jej wystarczyło.
– Demokracja ukierunkowana. To znaczy, że musimy – dobitnie wypowiedziała to słowo – pójść na górę, do twojego apartamentu.
Spróbowała delikatnie wyjąć kartkę z rąk mężczyzny.
- Po co chcesz iść na górę? - wymamrotał nagle i odsunął się chowając kartki za siebie. Była to postawa, którą mógł przybrać siedmiolatek niechcący oddać cukierka, czy zabawki, ale nie było to aktualnie dla Starka istotne. Zmierzył Jessicę nieco karcącym spojrzeniem i ręką wskazał jej windę oznajmiając tym samym, że wybiorą się na górę.
- To nie jest coś co mogłoby cię zainteresować. - skwitował jedynie naciskając na guzik. Przez następne sekundy milczał obserwując zmieniające się nad drzwiami cyfry.
Ciszę przerwało dopiero ciche „ding”, które oznajmiło, że są już na miejscu. Jarvis, przywitał się z Jessicą niezwykle uprzejmie natomiast Tony korzystając z chwili nieuwagi kobiety wsunął plik kartek do jednej z szafek. Nie miał ochoty dzielić się tym co jest tam napisane z kimkolwiek prócz Fury'ego.
– W tym świetle wyglądasz zacznie gorzej, szefie – stwierdziła Jessica, próbując wykrzesać z siebie uśmiech.
Pocieszający był jedynie fakt, że nie tylko na niej odbiła się ta wojna. Od kilku dni widziała własne, blade odbicie w lustrze i cienie pod oczami. Niezależnie od tego, ile godzin udawało się przespać, czuła się jednakowo zmordowana. Pewnie właśnie dlatego rano matka pytała ją, czy przypadkiem nie jest heroinistką.
– Panna Jones ma rację – ochoczo potwierdził Jarvis, na co kobieta zareagowała karcącym "jeszcze nie teraz". Winę mogła zrzucić tylko na siebie, w końcu wiedziała, że programy AI nie są mistrzami konspiracji.
– Powinieneś zrobić sobie wolny wieczór, nikt nie będzie miał ci tego za złe.
– Teraz? – zapytał komputer. Jessica przytaknęła. – Panna Jones ma rację.
Zdając sobie sprawę z groteskowości sytuacji, Jess porzuciła zamiar wygłoszenia zdania "Nawet Jarvis tak twierdzi".
- Mówiłem ci już jak bardzo uwielbiam komplementy? - zapytał z uśmiechem, próbując przyjąć ten sam nonszalancki ton głosu, którym zazwyczaj raczył każdego swego rozmówcę. Nie wiedział także, że wygląda aż tak okropnie, nie przeglądał się w lustrze od rekordowych dwudziestu czterech godzin. Teraz utwierdził się w przekonaniu, że było to słuszne posunięcie.
- Jarvis, zawsze mogę cię rozmontować i przerzucić się na jakiś inny model... Może nazwę nowy komputer Linda? Linda brzmi ładnie, nie? - rzucił w stronę swojego sztucznego przyjaciela, który odgryzł się jakąś uwagą zakończoną słowem „sir”. Musi wyłączyć mu panel odpowiedzialny za sarkazm...
Stark następnie zwrócił się w stronę Jessiki obrzucając ją dość posępnym spojrzeniem.
- Wzięcie wolnego wieczoru nie jest najlepszym pomysłem. Najpierw muszę załatwić pewną sprawę, później będę miał wiele wolnego czasu na to by sobie odpocząć. Ale póki co, może jednak mi pomożesz? - zapytał podchodząc do szafki, z której wystawały kartki. – Słowo „rezygnacja” dać wytłuszczone, czy kursywą?
Jessica wywróciła oczami. W tym wypadku milczenie oznaczało zgodę. Po raz pierwszy w życiu miała okazję poczuć się jak prawdziwa sekretarka. Równo piętnaście minut bez słowa przynosiła kolejne długopisy, gdy Tony dochodził do wniosku, że twardość poprzedniego mu nie pasuje, układała spinacze biurowe rozmiarami, otwierała i zamykała okna. Potem skończyła się jej cierpliwość i ciężko opadła na kanapę. Jarvis bez pytania uruchomił telewizor i posłusznie przełączał kanały. Wszędzie praktycznie to samo: zniszczone budynki Nowego Jorku i ludzie użalający się nad tymi budynkami. Comedy Central puszczało Teorię Wielkiego Podrywu, ale Jess słyszała jedynie co trzecią kwestię, bo Stark zażyczył sobie cichej pracy telewizora.
Kubek z gorącą herbatą wylądował na skraju biurka obok trzech poprzednich. Mężczyzna upił łyk i odstawił naczynie. Zrezygnowana Jessica zabrała niepotrzebne naczynia, niemal w całości wypełnione wystygłym bursztynowym płynem. Za pół godziny zrobi to samo.
– Panno Jones, nie powinna pani...
– Jeszcze trochę, Jarvis – odparła półgłosem. – Dajmy mu skończyć.
Wróciła na kanapę. Ekran telewizora zajmował akurat Alf życzący wszystkim wesołych świąt. Przełączyła o kilka kanałów, gdzie dla odmiany dzielni amerykańscy żołnierze przekraczali Gwiezdne Wrota. Niemal nie zwracała uwagi na film, głównie obserwując Tony'ego.
Z niejaką ulgą stwierdziła, że przerwał pisanie i jedynie siedzi bez ruchu. Odczekała jeszcze chwilę, by upewnić się, że nie tknie już długopisu i podeszła do biurka.
– Szefie, od sześciu godzin siedzisz nad tym świstkiem. Zasłużyłeś na odpoczynek. – Brak reakcji. – Mózg ci się przegrzewa. Jarvis mówi, że masz trzydzieści osiem stopni gorączki.
– Trzydzieści siedem i siedemdziesiąt dwie setne stopnia – sprostował komputer.
Tony w milczeniu wpatrywał się w zapisaną kartkę papieru i kilkukrotnie obrócił ją w palcach. Dłonie, nieco ubrudzone niebieskim długopisem nerwowo zaciskał na swym rękopisie tak, że o mało co ten nie uległ rozerwaniu. Na całe szczęście, nie włożył w to aż tyle siły by mogło stać się coś podobnego.
- Myślę, że to jest okropne. Może napiszę to raz jeszcze? - zaproponował jednak westchnienie Jarvisa (którego Stark u niego wcale nie programował) sprawiło, że rychło zrezygnował z tego pomysłu. Chyba faktycznie poświęcił na to zbyt wiele czasu... Choć napisanie każdego kolejnego słowa było trudniejsze od nakreślenia poprzedniego. - Przepisz mi to ładnie Times New Romanem dwunastką, J. - poprosił Tony kładąc dokumenty na skanerze i zerknął na Jess.
- W sumie łatwo poszło, nie?
– Lepsze kłamstwa słyszałam z ust małych dzieci, szefie – skwitowała. W tym momencie stanowiłaby idealną ilustrację do hasła "skwaszenie" w encyklopedii. – Doprowadź się do kultury i idź spać z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Tu się chyba moja rola kończy – dodała po chwili namysłu. Już długo przesiadywała w apartamencie. Ale z drugiej strony jej rodzice nie należeli do tych, którzy martwiliby się o dorosłą córkę w czasie jej nieobecności.
Zabrała z oparcia kanapy swoją kurtkę i torebkę, którą zarzuciła sobie na ramię. Ogarnęła jeszcze wzorkiem całe pomieszczenie, jakby obawiała się, że zostało coś jeszcze do zrobienia. Szybko odwróciła się i otworzyła windę.
– Dzięki za troskę, ale wezmę taksówkę – powiedziała lekkim tonem, ale zaraz spoważniała. – Gdyby ktoś pytał, to mnie tutaj wcale nie było. – Przyłożyła palec do ust. – Trzymaj się, Tony.
Po wyjściu Jessiki w pomieszczeniu zrobiło się nagle zimno, jakby siedział w lodowatej, gęstej mgle. Nie zwrócił na to uwagi, nadal nie potrafił wyjść ze zdziwienia, które spowodowane było wypowiedzeniem tego jednego krótkiego słowa przez Jones. Sądził, że dla niej już zawsze będzie po prostu „szefem”, a nie Tonym, choć próbował zapomnieć, że to jedna i ta sama osoba. Czasem nie lubił samego siebie, ale takie wyznania powinien zostawić dla nieustannie kiwającego głową psychologa o beznamiętnej twarzy. Wstał z krzesła, które zaskrzypiało nieprzyjemnie, i dopiero teraz poczuł, że spędzenie w nim tylu godzin nie wyszło mu na dobre. Podszedł do barku, który wczoraj został uzupełniony o nowe butelki i sięgnął po jedną z nich. Gdy zauważył, że w ciągu jedynie kilkunastu godzin z jego zapasów ubyło więcej niż przepuszczał, zrozumiał, że tego było już trochę za dużo jak na jednego człowieka, więc dbał tylko o to, żeby nie spotkać się z dnem szklanki.
Strzeżcie się, to jeszcze nie koniec...
[Błędów żadnych nie wyłapałam, a sama treść też w porządku. Nie wiem, jak to skomentować, bo jeszcze nie wiem dokładnie o co chodzi, ale wyjątkowo mnie to zaciekawiło *-*]
OdpowiedzUsuń[ To może ja tak tytułem wyjaśnienia... To jest opowiadanie głównie o tym, że czasem trzeba napisać opowiadanie, z którego nic nie wynika, żeby z następnych mogło coś wyniknąć.]
Usuń[Racja, nie wynika z tego wiele, a jedyne błędy, jakie zauważyłam, to parę interpunkcyjnych, a dokładniej ze dwa może. Jestem na nie wyczulona, chociaż pewnie sama robię ich masę.
OdpowiedzUsuńOgólnie całkiem przyjemnie się czytało. Tyle mogę skomentować, więcej z siebie nie wydobędę, bo czegoś ponad miłej lektury nie wyszukałam tutaj pomiędzy zdaniami.]