17.11.2012

Głowa do góry, eksperymenty czasem wymykają się spod kontroli...

Zaczynamy odliczanie...  



2... 12... 33...


28.02.1992. Sellenhard, tajny ośrodek badawczy w okolicach Waszyngtonu. Nad ziemią i pod ziemią. Przeczucie mówi ci, że urodziłaś się na dole. Albo powstałaś na dole, bo czy wyciągnięcie sztucznie wyhodowanego organizmu z substytutu macicy można nazwać narodzinami?
Wilbur McCaney, który przez następne lata miał być twoim ojcem, nadał ci imiona Volrina Nicole, bez żadnej szczególnej przyczyny, to było po prostu pierwsze, co przyszło mu do głowy. I pozwolił ci używać własnego nazwiska. Łaskawca od siedmiu boleści, pomyślisz drwiąco za kilkanaście lat. Kilkanaście lat, w czasie których będziesz musiała być świadkiem okrutnych eksperymentów, poznasz nienawiść, ból, strach i zło i zrozumiesz, jak cienka granica dzieli geniusz od szaleństwa.

41... 56... 64...     Pierwsza faza


Nie jesteś człowiekiem. Nie masz tego, co nadaje ci tożsamość. Nie jesteś niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Jesteś klonem. Kopią, stworzoną na obraz i podobieństwo jakiejś słodkiej głupiutkiej blondyneczki o ciekawym charakterku. Tak też będą mówić również o tobie, kiedy zaczniesz im się dawać we znaki. Szybko odkryjesz, dlaczego cię stworzyli, zanim zmienili zdanie. Miałaś niszczyć. A przez zwyczajny zbieg okoliczności, a może ironię losu, ty to uwielbiasz. I będziesz niszczyć, tak długo, na ile pozwoli ci zgromadzony w ciele ładunek. Potem będziesz czekać. Niecierpliwie, bo cierpliwość nie należy do twoich najmocniejszych stron.
Lubisz to. Lubisz wzbudzać strach i mieć przewagę, chcesz sobie odbić za te wszystkie lata niepewności i lęku, chcesz zemsty albo ukojenia. Może jednego i drugiego.
Jesteś wariatką. Chorą psychopatką, która sama nie wie czego chce i która każdego terapeutę potrafiłaby doprowadzić do rozstroju nerwowego.
Ale są granice, których nigdy nie przekroczysz. I to pozwala ci na co dzień egzystować w społeczeństwie, tej losowej zbieraninie istot, wobec których najczęściej odczuwasz pogardę albo litość. Czujesz coś na kształt bólu, kiedy patrzysz jak zabijają, pożerają się nawzajem na podobieństwo bezrozumnych bestii. Czasami chcesz interweniować, czasami to robisz. Nie byłaś, nie jesteś i nie zamierzasz być bohaterką. Jesteś realistką i wiesz, że w pojedynkę świata nie zmienisz. Po prostu jesteś jak przypadkowy przechodzień, który w miarę możliwości stara się zdejmować owady z drogi, zanim zakończą swój krótki żywot pod kołami pojazdów.




79... 95... 109...


Czegoś jednak dokonałaś. Sprawiłaś, że szanowni profesorowie postanowili wstrzymać produkcję taśmową takich jak ty. Wywołałaś w Sellenhard niezłe zamieszanie. I zwiałaś. Prawdopodobnie byłaś pierwszą, której się to udało.
Nie trafiłaś do raju, ale wcale tego nie oczekiwałaś. Wyzbyłaś się złudzeń już dawno, wiedziałaś, co cię czeka. Starcza ci wegetacja na poddaszu w jednej z najgorszych dzielnic Nowego Jorku i praca jako tancerka erotyczna w nocnym klubie u seksistowskiego dupka o niestrawnym poczuciu humoru. Potem nawet wydało ci się to zabawne, odnalazłaś się w tym świecie. Tam twój cynizm i ironia pozostawały niezauważone, wtapiały się w tło, wydawały się czymś naturalnym. Nawet nie zauważyłaś kiedy stałaś się niezdolna do życia bez tego, kiedy uzależniłaś się od dbania o dobrą formę i ciągłych walk na słowa.
Przy tym wszystkim nie stoczyłaś się, nie straciłaś godności, nie pozwoliłaś sobą poniewierać. Obojętnie przyglądałaś się, jak pozostałe panienki wokół ciebie się sprzedają, pogardliwie pukałaś się w czoło. Nie chciały pomocy, wolały wziąć sprawy w swoje ręce. Ich wolny wybór.

118... 132... 146...     Druga faza


Żyjesz z dnia na dzień, wydaje ci się, że nie ma przed tobą żadnego celu. To, co wpojono ci przez czas twojego krótkiego pobytu w Instytucie Charlesa Xaviera powoli ulatuje z pamięci. A lepszy świat nie nadchodzi, wciąż toczą się wojny. Pojawiają się jednostki, które próbują to zmienić. Daremnie.
Ty nie próbujesz nawet mierzyć tak wysoko. Potrzeba ci tylko tyle, żeby móc spojrzeć sobie w twarz.
Cenisz szczerość i czystość intencji, lubisz jasno postawione sytuacje. Irytuje cię powszechnie obecna obłuda i zakłamanie, z całego serca nienawidzisz tych wszystkich hipokrytów z fałszywymi uśmiechami. Zdaje ci się, że widzisz ich wszędzie, na ekranie telewizora, na pierwszych stronach gazet, szczerzą się do ciebie z każdego plakatu.
Masz obsesję. Tak. Nikt nie mówił, że jesteś normalna.
I właściwie kochasz nienawidzić. To uczucie jest dla ciebie jak najlepszy narkotyk, oszałamia cię, daje dreszcz rozkoszy nieosiągalny w żaden inny sposób. Sił dodaje ci intensywne odczuwanie. Nieważne, czy jesteś gorąca, czy zimna. Po prostu nie możesz być letnia.
Lubisz parkour, to cudowne uczucie, że każdy twój błąd może być ostatnim i to, jak mało cię to obchodzi. Wybuchasz drwiącym śmiechem, kiedy ktoś przypomina ci, że w każdej chwili możesz stłuc  ten swój zgrabny tyłeczek, którym co noc wywijasz na scenie i rurze w nocnym klubie.

150... 161... 170...


Więc kim jesteś? Nikim szczególnym. Karaluchem miotającym piorunami. Niezbyt udanym eksperymentem. Sadystką. Nie morderczynią.
Nawet nie zimną suką, bo to właśnie nadmierna wrażliwość uczyniła cię tym, kim jesteś teraz.
Wredną żmiją? Owszem, czasami.
Skrzywdzoną przez los istotą, zagubioną duszą, Dorosłym Dzieckiem Potwora... Cóż, bardzo prawdopodobne.
Ostatnio zastanawiasz się nad dołączeniem do X-Menów. Sama nie wiesz dlaczego, skoro jeszcze niedawno nie dostrzegałaś w tym sensu. Znów chcesz skończyć jako dezerterka?
Nie jesteś z tych, którzy wierzą, że ucieczka rozwiąże jakikolwiek problem, a mimo to wciąż uciekasz. A najczęściej przed samą sobą.
I z pewnością nie wierzysz, że to miłość jest najpotężniejszą siłą na świecie, uważasz, że ta nie miałaby żadnej słabości. A miłość przecież tak łatwo można zranić.
Zatem światem rządzą przypadek i szaleństwo. I to nawet zdaje się mieć sens.

172...     Przebicie


Volrina Nicole McCaney | Uciekinierka

Mutant | Klon | Być może w przyszłości X-Men w rezerwie
Słodka psychopatka | Nie-prostytutka | Zmora psychoterapeutów
Duża niegrzeczna dziewczynka bawiąca się prądem




OPOWIADANIA




[Odautorsko: Opowiadania odzyskane, wreszcie ruszyłam mój leniwy zadek i zmusiłam Bloggera do współpracy.
Jestem chętna na wątki, powiązania, wspólne notki i cokolwiek.]


13 komentarzy:

  1. [W tamtej Volrinie nie widziałam tyle wspólnego z Husk, jeśli chodzi o to, czego nie lubią w dzisiejszym świecie *-* Ale tym razem zaproszę do wątku, jeśli oczywiście masz ochotę. I dobrze by było wiedzieć, na co, jeśli już dojdziemy, że chodzi o wątek :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Zamierzone czy nie, będą miały szansę się dogadać :D Mogłyby się z Instytu znać, szczególnie, że Husk słynęła ze swojej ambitności i kujonactwa i starała się udzielać ile się dało. Potem jej przeszło.
    Masz pomysł jakby się mogły spotkać teraz? Bo co do relacji, to Paige nic by do niej nie miała, aczkolwiek podchodziłaby z rezerwą :)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Bieżąco niczym takim się nie zajmuje, ale z Instytutem jest ciągle związana, bo jej rodzeństwo tam przebywa. Jeb mógłby się urwać i trafić do Volriny, a Paige dostałaby telefon, że zniknął i nie mają jak go znaleźć, także miałaby powód, żeby chodzić po mieście i jego ciemnych zaułkach. Resztę można wymyślać na bieżąco (czemu uciekł, czemu Volrina by go tam zaciągnęła itp.)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [A jak Ci wygodniej, Paige i tak będzie go szukać. Chociaż lepiej by chyba było, jakby już u niej przez ten krótki czas był. Jebediah ma jakieś 17 lat i strzela elektrycznym ogniem z oczu, jest dosyć... Buntowniczy i narwany :3]

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy ktoś przepada, jak kamień w wodę, to jest to powód, by zacząć się martwić, albo chociaż trochę zacząć przejmować. Paige się nie przejmowała, brała wdech i nie pozwalała adrenalinie skoczyć. Analizowała wszystko po kolei, oceniając sytuacje, ale i tak jawnie nie była w stanie pokazać, że się o coś niepokoi. Telefon z Instytutu, dotyczących Jebediah'a wybił ją lekko z codziennego rytmu, to wszystko. Dokończyła wykonywaną czynność, doprowadziła się do stanu używalności i wtedy dopiero wyszła na zewnątrz, nie dzwoniąc nawet do Samuela, by dowiedzieć, czy on na coś nie wpadł.
    Husk po prostu zrobiła coś, co pierwsze przyszło jej do głowy. Znała swoje rodzeństwo, wiedziała do czego są zdolni i jakoś nie widziła w tym niczego dziwnego, że Jeb się urwał z Instytutu. Siedział tam już dłuższy czas, do tego pod opieką Summers'a... I był narwany.
    - Słodko... - mruknęła do siebie, gdy poczuła na czubku głowy mokre krople deszczu. Zapięła kurtkę pod brodę, wsunęła ręcę do kieszeni i skierowała się do pierwszej klatki schodowej, którą miała na drodze. Wnętrze ją nieco zaskoczyło, tak samo jak... Ciężka atmosfera, by nie nazwać tego inaczej. Ale do jakich okolic uciekają nastolatki, jeśli nie do tych z negatywną opinią? Nie miała co szukać brata na Manhattanie, dlatego od razu pojechała w inne okolice. No i trafiła do jakiejś zasikanej klatki schodowej w starym bloku. Głupia młodzież...
    - Paskudne miejsce. - skwitowała, krzywiąc się znacznie. Kojarzyło jej się z alkoholikami, bijącymi swoją rodzinę. Albo z nastoletnimi matkami. Ale na pewno z miejscem, gdzie chciałaby się ukrywać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciała zobaczyć, czy jest tu wejście na dach. Co prawda Jeb nie był jakimś miłośnikiem wysokości, ale z góry też mogła coś zobaczyć. No i nie chciała stać w miejscu, nie w takim otoczeniu, jakby brak jakichkolwiek ruchów mógł spowodować, że cały klimat przejdzie również na nią.
    Cofnęła się gwałtownie do tyłu, gdy zobaczyła przed sobą jakąś dziewczynę. Ostatnią rzeczą, jakąś spodziewała się zobaczyć, to ktoś na tyle odważny i nie czujący obrzydzenia, by chodzić po tej klatce schodowej. Chwyciła się poręczy, na moment tracąc równowagę i przyjrzała się blondynce.
    - Paige. - mruknęła odruchowo, słysząc ten strasznie postarzający zwrot pani. Robiła to zawsze, nawet jeśli było to trochę głupie i nie na miejscu. Wolałaby być panną (którą swoją drogą była). Analizując szybko słowa, które zostały wypowiedziane, uniosła do góry jedną brew. Nie zdziwiłaby się, gdyby rzeczywiście miała przyjść tu policja, ale bynajmniej ona nie przyszła tu w sprawach tego typu. I chyba nie wyglądała na policjantkę, a przynajmniej takie miała wrażenie, gdy wychodziła dzisiaj z domu.
    - Szukam brata i z pewnością nie nazywa się Merendish. - odparła spokojnie, pokonując ostatnie dwa stopnie, by wejść na piętro. - Nie wiem o jaki donos chodzi i szczerze mnie to nie obchodzi. - wzruszyła ramionami, nieco poirytowanym tonem. Powoli zaczynała odczuwać stres i zdenerwowanie związane ze zniknięciem chłopaka. Czuła też ogromną ochotę skopania mu tyłka za takie akcje.
    Musiała zjeść coś słodkiego, a M&M'sy w kieszeni tylko czekały, aż je odtworzy.
    - Wysoki, brunet... Często nosi okulary i jest denerwująco pewny siebie. - powiedziała, nie widząc przeszkód, by się popytać. Może komuś się rzucił w oczy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeb nie miał szans być niezrozumianym dzieciakiem z problemami. Jego mutacja pojawiła się dopiero jako piąta w ostatnim pokoleniu Guthrie'ich, także można powiedzieć, że wszyscy się tego po prostu spodziewali, a nawet wyczekiwali. Nie spotkał się z żadnym odrzuceniem, Instytut przyjął go wręcz z otwartymi ramionami, gdy zaczął mieć problemy z kontrolą. Jego ucieczka była tylko wynikiem kaprysu i widzimisię.
    - Uciekł? - otworzyła oczy nieco szerzej, jakby zaskoczona tym pytaniem. Dlaczego od razu miałby uciekać, skoro równie dobrze mogła go szukać z innych powodów. - Okres buntu zaczął mu się z lekkim opóźnieniem, to wszystko. Do tego ma problem, lekko ocierający się o psychopatię. - prychnęła ironicznie, z tym ostatnim nie mówiąc oczywiście serio. Nie był chory psychicznie, tylko miał trudności w rozróżnianiu tego, co właściwie, od niewłaściwego, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Był zarozumiały i dużo rzeczy robił tylko po to, by zaspokoić własną ciekawość, od zawsze.
    - Mieszka w... internacie. Ze starszą siostrą i pod okiem jeszcze starszego brata. - wyjaśniła spokojnie, dosyć szybko zastępując pewne niewygodne słowa. Musiało to brzmieć dosyć specyficznie. Dziwnie zaczęłoby się robić, gdyby była zmuszona zacząć mówić o reszcie rodzeństwa i ktoś, kto nie był do końca wtajemniczony, na pewno by się pogubił.
    - Kojarzysz dokąd poszedł? - zapytała, zaczesując lekko wilgotne włosy do tyłu. Nawet jeśli nie o nim mówiła dziewczyna, zawsze warto było sprawdzić. Coraz bardziej była zła, jak i zmartwiona. Jebediah nie miał serca, skoro się tak wygłupiał. Mógł chociaż dać znać, że nic mu nie jest, wtedy wszystko byłoby spokojniejsze. A tak, Paige już się zastanawiała, czy nie leży gdzieś na jakimś wysypisku z wydłubanymi oczami.
    W końcu były polowania na mutantów i robili to różni ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Skinęła głową w podzięce i już ruszyła, by jak najszybciej sprawdzić słowa dziewczyny. Miała ciekawsze rzeczy do roboty, niż uganianie się za smarkaczem z którym dzieliła nazwisko i geny. Nie, żeby była straszną siostrą, tylko po prostu irytowało ją takie zachowanie, a ostatnio pojawiało się dużo irytujących rzeczy.
    - Słucham...? - zamrugała kilkakrotnie, nie za bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Wyczuwała w powietrzu lekką paranoję, spowodowaną otoczeniem i środowiskiem. Nie była namiętnym agresorem, tylko była zła na brata. Jedyne, co chciała mu zrobić, to uderzyć w tył głowy z otwartej ręki, albo pstryknąć mocniej w nos palcami. To nie była chyba taka krzywda, jaką miała na myśli Volrina.
    Zmrużyła powieki, unosząc do góry kącik ust w geście dezaprobaty. Odsunęła lekko dziewczynę na bok, może trochę zbyt zaborczo, niż to było konieczne, wymijając ją.
    - Cokolwiek powiem i tak będziesz wątpić, więc po co pytasz... - mruknęła, będąc w stu procentach o tym przekonaną. Umiała poznać podejrzliwość, domyślała się też, że dziewczyna nieraz miała styczność z dzieciakami, które uciekały od patologii, także wiedziała, jak to często wygląda. I chcąc, czy nie, Paige automatycznie czuła się postawiona w roli oprawcy.
    Trzymając rękę na poręczy, poczuła lekkie drgania. Zatrzymała się na stopniu, zwracając głowę w bok, jakby czegoś nasłuchiwała. Na jej czole pojawiła się zmarszczka zastanowienia. Po chwili drgania nabrały na sile, tak że licha podłoga klatki schodowej zaczęła trzeszczeć. Nie zrobiła niczego, aż do momentu, gdy nie rozległ się głośny wybuch, a z góry nie posypały się błękitne, skwierczące i palące się iskry.
    - Słodko! - burknęła ironicznie, ostrożnie idąc po schodach do góry. Drgania ustały, ale skwierczenie i trzaski były coraz głośniejsze. Do tego nie wiedziała czego efektem, albo skutkiem był wybuch.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, Paige nie bywała w starych blokach, które wydawały z siebie huczące dźwięki. Na chwilę obecną mieszkała w bardzo ładnym, eleganckim apartamencie na obrzeżach Manhattanu, tam raczej nie dochodziło do wybuchów z przyczyn oczywistych.
    Nie zwróciła uwagi na zatrzymującą się dziewczynę. Pobiegła dalej do góry, zauważając coraz więcej skwierczących płomieni, które szybko się wypalały. Bardziej niepokoiła się ładunkiem elektrycznym, nie wiedziała co się z nim działo i czy przypadkiem nie rozchodzi się po podłożu, albo po ścianach.
    - Zabawne, chciałam się spytać o to samo. - spojrzała na Volrinę przez ramię, z lekką pretensją, że to u niej szuka się wyjaśnień, jakby była czemukolwiek winna. Ona tylko szukała brata, mogła w ogóle tutaj nie zaglądać, a zapewne i tak wszystko wyglądałoby podobnie. Nie miała wątpliwości, że niebieski ogień prądu to zasługa Jeba, bardziej martwiła się o ten huk i drgania, które go wyprzedzały. Takie coś nie dzieje się od tak sobie, a trzęsienia ziemi nie było.
    Popatrzyła jeszcze raz za siebie, tym razem trochę podejrzliwie i zatrzymała się na półpiętrze przed ostatnimi schodami na piętro. Nic nie wskazywało na to, że wszystko zdarzyło się w którymś z mieszkań, drzwi było tylko lekko nadwęglone i przechodziły po nich krótkie wiązki energii, raczej niegroźne. Więc było tu wejście na dach.
    - Nie wiem co tu kombinujesz i mało mnie to obchodzi, ale jeśli coś się stało mojemu bratu, nie będę szczędzić w środkach, byś nie miała lekko. - zmrużyła oczy, mówiąc całkowicie poważnie i zaczęła rozpinać brązowy płaszcz, który po chwili wylądował na ziemi, wraz z butami, chustą na szyję i spodniami. Na skarpetkach pokonała ostatnie stopnie, zrzucając po drodze resztę ubrań, jednak nim to się stało, pod cienką warstwą naskórka wytworzyła się diamentowa struktura, która była powoli odkrywana przez zdzierającą się skórę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Podobno spraszała tu mutantów i wyrzutków, w dodatku dzieci, więc nie powinna być zaskoczona, że coś się dzieje. Małe mutaciątka nie mają obowiązku panować nad swoją mocą, muszą się dopiero tego nauczyć, ćwiczyć umiejętności.
    - Mutant i robi jedno. - wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic takiego. Widziała w tym wszystkim mnóstwo nierozsądku, chociaż nie wiedziała jeszcze czemu. Miała wrażenie, że dziewczyna czegoś nie dopilnowała albo nie przemyślała. - Wytwarza skupione wiązki elektryczne w postaci niebieskich płomieni, z oczu. Nietrudno zauważyć, kiedy się denerwuje, ma wtedy piorunujące spojrzenie. - odparła ironicznie, kucając na chwilę, by wybić się, wskoczyć na poręcz i doskoczyć do przejścia na dach, zostawiając po sobie rozdarty naskórek.
    Miała kilka teorii, co się mogło stać. Jej bratu trzeba było mocno wejść na ambicje, by się zdenerwował, bo chociaż był bardzo zadowolony ze swojej mocy, nigdy się nią nie pysznił i nie chwalił. Musiał zostać sprowokowany, co mogłoby wyjaśniać drgania i wybuch. A to by znaczyło, że na górze był ktoś jeszcze. Jeszcze jeden mutant, może nawet kilku.
    - Chryste... - mruknęła do siebie, na samą myśl o jakiejś burdzie w którą wmieszał się Jeb. Paige nie przepadała ostatnio za większymi akcjami, czy nawet tymi małymi. Życie zaserwowało jej wystarczająco dużo rozrywki i mogło sobie odpuścić niańczenie rodzeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo nie lubiła zamieszania, szczególnie takiego, w które było związane z jej bliskimi i nie zapowiadało się kolorowo. Niebieskie płomienie może i miały kolor, ale w tym przypadku nie znaczyły niczego dobrego.
    Podciągnęła się szybko, przy okazji zauważając, że budka, która zazwyczaj otacza takie wejścia została dosłownie zmieciona i przerobiona na gruz. Z przykrością też musiała stwierdzić, że nie jest w stanie nic zobaczyć. Tumany kurzu i błyski nie należały do rzeczy, które ułatwiały widoczność. W dodatku nie wiedziała, jaką powierzchnię ma ten dach.
    - Jebediah! - krzyknęła, ale nie za głośno, chociaż wydawało się to kompletną głupotą, a przynajmniej rzeczą zbyt pospolitą i nie pasującą do zaistniałej sytuacji.
    Miała cichą nadzieję, że odpowie jej cisza, a nie fala uderzeniowa i kolejne drgania. Upadła, zupełnie przez przypadek przysłaniając Volrinę swoim ciałem. Diament nie był dobrym wyborem, wysokie częstotliwości go kruszyły... Przeklęła cicho pod nosem, czując od schodzą z niej przynajmniej dwie warstwy...
    Osm. Tego nie rozkruszy.
    - Umiesz się bić, prawda? Albo chociaż unieruchamiać? - spytała, gdy po podłożu rozchodziły się już mniejsze drgania.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Bo Cutie nie miał być bogaty ani potężny, miał być... no, głównie miły i ładny. Masz może ochotę na wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Zamieszkanie zapewne sprawiłoby, że biedak by uciekł, więc może na początek coś spokojnego?]

    OdpowiedzUsuń