11.11.2012

Just a kid from Brooklyn...

K A P I T A N   A M E R Y K A

>> STEVE ROGERS | NOWOJORCZYK | LAT 23 (w rzeczywistości 92) | KAWALER | CZŁONEK AVENGERS | SUPER-ŻOŁNIERZ <<


Nazywają mnie Kapitanem. Dokładniej Kapitanem Ameryką. Obecnie mieszkam na Manhattanie, ale to od nie dawna i… Nie, inaczej. Zacznijmy od początku.
Mam na imię Steve, nazwisko otrzymałem naturalnie po swoim ojcu, brzmi ono Rogers. Urodziłem się 15. lutego 1920 roku na Brooklynie w Nowym Jorku. Dawno temu, jak widać. Moja matka była pielęgniarką wojskową, natomiast ojciec  - żołnierzem. Nie miałem łatwego życia. Gdy byłem nastoletnim chłopakiem, rodzice zginęli z rąk III Rzeszy na froncie. Dorastałem sam, wymykając się z domów dziecka i tułając po ulicach wielkiego miasta. Gdy osiągnąłem pełnoletniość, postanowiłem wstąpić do armii. Nie chciałem jedynie pomścić rodziców – chciałem powstrzymać tych, którzy napadają na niewinnych, którzy niszczą świat terrorem. Pragnąłem też, by ojciec patrząc na mnie z góry, mógł być ze mnie dumny. Niestety, wiele moich prób wstąpienia do drużyny obrony narodu spełzło na niczym. Próbowałem się dostać wiele razy, zmieniałem tożsamość kilkakrotnie. Ze względu na moje możliwości fizyczne i wygląd  zawsze mi odmawiano. A potem zdarzył się cud. Pewnego raz dr Abraham Erskine postanowił dać mi szansę. Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy, choć wiedziałem, że moje życie odtąd na zawsze się zmieni. Wcielono mnie do oddziału płk. Phillips’a, który to stawiał wysoką poprzeczkę dla swoich podwładnych. Trenowałem pod okiem jego i pięknej brytyjskiej agentki, Peggy Carter. Przybywszy na miejsce, miałem okazję podsłuchać rozmowy między Phillips’em, a Erskine’m. Pułkownik pytał doktora, z jakiej racji się tutaj znalazłem, ja – słabeusz wśród najlepszych rekrutów. Abraham odparł, że jestem najodważniejszy i mam szlachetne serce. Mówił, że ktoś, kto całe życie był najsłabszy i poniżany, będzie najlepszym obrońcą uciśnionych. W obozie treningowym przeszedłem naprawdę wiele. Ktoś może pomyśleć, że się chwalę czy coś w tym stylu, ale faktem jest, że odznaczyłem się sprytem spośród umięśnionych kompanów. Podczas intensywnego treningu, Philips podstępnie podrzucił nam fałszywy granat. Bez zastanowienia, zamiast uciec w popłochu jak reszta, rzuciłem się na granat, by obronić przed wybuchem pozostałych żołnierzy. Innym razem mieliśmy zdjąć chorągiew z wielkiego słupa. Kompani próbowali się wdrapać, podskakiwać, wspinać – nie udawało im się to. Ja znalazłem na to sposób. Sług  był przymocowany do ziemi za pomocą dwóch śrub. Wystarczyło, że je odkręciłem, a maszt runął na ziemię. Bez problemu podniosłem z ziemi chorągiew, po raz drugi odznaczając się w oczach pułkownika. W przeciągu kilku następnych dni doceniono moją mądrość i miałem dostąpić wyjątkowego zaszczytu – podania mi serum super-żołnierza. Wierzyłem, że zostając niezwykle silnym człowiekiem, uda mi się pokonać wroga. Poddano mnie badaniom, aż w końcu doszło do eksperymentu. Udało się, choć nie było łatwo. Sekundę po tym, jak pozyskałem siłę i wytrzymałość, doktor Erskine został postrzelony.


Zostałem więc sam, nie znając do końca swoich możliwości. W związku z tym postanowiono mnie ukazać jako symbol walczącej Ameryki. Wiązało się to z ciągłym występowaniem przeze mnie w teatrach, na plakatach, w filmach. Miałem dość tego badziewia, ograniczenia mnie do roli maskotki armii. Kompletnie nie mogłem się wykazać. Moja złość przez bierność w działaniach osiągnęła apogeum wtedy, gdy mój przyjaciel wraz z oddziałem zostali pojmani przez zdrajcę III Rzeszy, despotycznego Red Skulla. Wbrew rozkazom wyruszyłem na pomoc potrzebującym. Moja samotna akcja zakończyła się zwycięstwem z naszej strony. Udało mi się uwolnić więźniów oraz stoczyć pojedynek z Red Skulem. Paskuda uciekł. Przez kolejne miesiąc przestałem pozwalać robić z siebie maskotkę, stałem się prawdziwym super-bohaterem, największym żołnierzem armii Stanów Zjednoczonych. Wtedy wreszcie doceniono moje możliwości. Postanowiono powierzyć mi i mojemu najlepszemu przyjacielowi, Bucky’emu akcję pojmania sojuszników Red Skulla. Niestety, nie udało mi się przechwycić pociągu, który transportował broń i swojego zaufanego naukowca. Misja zakończyła się klęską – James zginął. Udało nam się jednak znaleźć bazę nazisty, z której w ostatniej chwili uciekł. Skubaniec widać lubi bawić się w kotka i myszkę. Nie udało mu się wymknąć – żołnierze mojego oddziału wraz z Peggy zajęli jego bazę, a ja odbyłem małą podróż z Red Skulem jego odrzutowcem. Posiadając Cosmic Cube, tajemniczy przedmiot o niewyobrażalnej sile, która zasilała jego broń masowego rażenia, chciał zaatakować Nowy Jork. Stoczyłem z nim tak zaciętą walkę, że sam pamiętam tylko moment jego śmierci, zniknięcie źródła mocy gdzieś nad Oceanem i próbę przejęcia władzy nad rozpędzonym samolotem.
Rozbiłem się w wodach Oceanu Arktycznego. Mój przyspieszony metabolizm i cholernie niska temperatura wprowadziły mnie w stan hibernacji. Świat o mnie zapomniał, mi przepadła randka z Peggy. Przespałem ponad 80 lat. Nie macie pojęcia, jakie to uczucie obudzić się w następnym stuleciu. Odnalazł mnie Fury, agent S.H.I.E.L.D. Zaopiekowano się mną, dostałem mieszkanie w jednej z kamienic na obrzeżach Manhattanu, wcielony do specjalnej grupy superbohaterów – Avengers. Obecnie próbuję nieudolnie ogarnąć całą technologię, jednocześnie nie wierząc, jak bardzo świat się zmienił, stając ponownie na skraju przepaści.


Cóż, wcześniej nie byłem dosyć atrakcyjnym chłopakiem. Chuderlawy, niski, o słabej kondycji - nikt nie chciał przyjąć takiego kandydata do armii. Serum dodało mi niesamowitą moc, której skutkiem była "drobna" zmiana wyglądu. Obecnie mam prawie metr dziewięćdziesiąt, przybyło mi masy, wyglądam na kogoś, kto regularnie ćwiczy po parę godzin na siłowni. Nie zmieniły się jedynie niebieskie oczy i jasne włosy.
Tak, oczywiście jestem dumny ze swojego sześciopaku i tak dalej. Ale nadal w pamięci mam słowa Erskine'a: "Wybrałem cię, bo masz dobre serce". To zobowiązuje.

Moje życie wpłynęło na mój charakter w dosyć dużym stopniu. Jak już wspomniałem, wybrano mnie na super-żołnierza nie ze względu na siłę, ale szlachetność i odwagę, która od zawsze mnie cechowała. Niestety, jestem uparty i sam przyznam się bez bicia, że czasem mój honor i ambicje nie pozwalają słuchać rad innych,  tym bardziej moich dowódców. Podobno jestem dobrym strategiem, a kiedy jest się na wojnie (którą de facto toczymy codziennie) ta umiejętność jest przydatna.


Jako Kapitan Ameryka, bohater i symbol walczących Stanów, posiadam prawie ponadludzką wytrzymałość, kondycję i siłę. Skutkiem ubocznym serum jest przyspieszony metabolizm - mój organizm szybciej się przystosowuje, nie działają na mnie użytki ani środki odurzające. To także w pewnym stopniu spowalnia proces starzenia się. Moim znakiem jest tarcza z Vibranium, niesamowicie rzadkiego metalu, niezniszczalnego. Mogę się pochwalić nieskromnie, że rzucam nią perfekcyjnie.
Rodzi się jednak pytanie: czy te umiejętności wystarczą, bym odnalazł się w zupełnie obcym dla mnie świecie?
_________________________________________
|| Od Autora: Jest i legendarny Caps! Choć może autor proporcjonalnie niepopularny. A może popularny z niechlujstwa. Nieważne. Postaram się przyłożyć bardziej, niż w poprzedniej odsłonie. Jestem chętny na wątki, ale na razie jakieś niezbyt skomplikowane... Jakby co, gg do autora: 42431418. Pozdrowienia i życzę wszystkim miłej zabawy! :) ||

9 komentarzy:

  1. [ Również się kłaniam. O ile się nie mylę nie mieliśmy wcześniej jakiegokolwiek wątku? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ A my chyba mieliśmy wątek, ale dawno i nieprawda...]

    OdpowiedzUsuń
  3. [O, o, o... Jeszcze ja się grzecznie przywitam. Jak Hulk opublikuje kartę, mamy po raz pierwszy w historii bloga filmowych Avengers w pełnym składzie.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Witam i od razu informuję, że jeszcze dzisiaj zacznę obiecany wątek!]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Co jest Dziaduniu, chcesz wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to jakiś wUntek rohmantyczny, co w zasadzie dowodzi tylko, jak bardzo mi kreatywność ostatnio siadła...

    S.]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Masz w 100% rację. Przepraszam!
    + mnie też tak określają. Trzeba dać mi kopa zanim się wezmę do odpisywania. Ale teraz postaram się być na bieżąco!]
    Położenie na biurku dyrektora Tarczy pliku papierzysk, które miały być powodem wypowiedzenia było całkiem łatwe. Tony spodziewał się złości, niezrozumienia, nakazu wyjścia i niewracania już nigdy, a tymczasem otrzymał jedynie przenikliwe spojrzenie, które wyrażało... aprobatę. Czyżby Nick nie osądzał Stark twierdząc, że opuszcza tonący statek? Który de facto sam zatopił bo to on wybrał Tony'ego na lidera, można więc całą winę zrzucić na Nicka! O dziwo, on wcale nie miał zamiaru tego robić przyjmując wszystko na siebie. Nie było to w jego „stylu” ani nie pasowało do żadnych, wcześniej pokazanych zachowań, ale może w wieku czterdziestu lat zaczął w końcu dojrzewać. Lub nie, albowiem powiedział Fury'emu, że chętnie wykona jakąś trudną misję w ramach zadośćuczynienia za sprawienie tylu kłopotów. I poprosi o współpracę nikogo innego jak Kapitana Amerykę! Nick, gdy już wyszedł z lekkiego szoku, wręczył mu teczkę, w której zanotowano o ucieczce groźnego więźnia z więzienia Tarczy, było to o tyle niebezpieczne, że ów człowiek potrafił bezproblemowo manipulować czasem. Tony uśmiechnął się szeroko i w podzięce kiwnął głową by następnie się oddalić. Teraz pozostało mu tylko znaleźć Capsa, któremu następnie wciśnie podłą rolę lidera grupy zachwalając, że on jest jedynym i słusznym wyborem. Pewnie, że nie chciał tak myśleć, ba, to zakrawało o psychiczny ból, ale jakaś jego część – którą od razu zepchnął w najdalsze czeluści swojego umysłu – wiedziała, że to Steve już od samego początku powinien był objąć dowodzenie. Stark przechodził teraz okres wyparcia, kolejny to akceptacja, więc już niebawem powinien przyjąć do wiadomości, że ktoś lepszy obejmie stanowisko. I może nawet nie będzie mu to przeszkadzać.
    Spacerując po wielkim, metalowym statku, który unosił się kilkanaście kilometrów nad ziemią stwierdził, że znalezienie Steve'a nie będzie trudnym zadaniem. Tony wiedział, że on tutaj dzisiaj będzie, dlatego wybrał sobie taki, a nie inny dzień na odwiedzenie siedziby. Może zachowywał się nieco egoistycznie, ale... z drugiej strony drużyna naprawdę potrzebowała lidera. Hulk byłby świetnym kandydatem, ale czasem go nieco ponosi, pomyślał, gdy otworzył drzwi kolejnego pomieszczenia i zobaczył tam Rogersa. Stłumił tryumfalny uśmiech i odchrząknął, gdyż ten stał do niego tyłem.
    - Mam nadzieję, że się nudzisz, bo czeka nas wspólna misja. - zaczął. - Fury chce żebyśmy zacieśnili więzi! Brzmi wspaniale, nie uważasz? - dodał nienaturalnie wesołym głosem.

    OdpowiedzUsuń