DANIEL RAND
Danny | Iron Fist
WIEK: 31 lat STATUS: nienotowany
ZAJĘCIE:
najemnik | udziałowiec Rand-Meachum
MIEJSCE ZAMIESZKANIA:
Upper West Side
NARODOWOŚĆ:
niestety w większości amerykańska
NIEOFICJALNE MOTTO:
równowaga rzeczą świętą
Podróż człowieka przez życie, od narodzin aż do śmierci, powinno się spisywać rocznikami. Uwzględniać tylko to, co najważniejsze. Krótko, zwięźle i na temat, nie zanudzając nikogo tym, co zdarzyło się pomiędzy. Jednak człowiek ma z natury to do siebie, że ulega emocjom. Nie potrafi się skupić, wczuć w rytm. Usilnie stara się pokazać, jak bardzo jest uczuciowy, jak jego żywot bogaty jest w ból, radość, pragnienia i nadzieję. Daniel Rand jest tylko człowiekiem, tak samo jak my, więc nawet gdybyśmy chcieli skupić się wyłącznie na suchych faktach, do zwięzłej relacji wkradnie nam się cała masa tych niepotrzebnych bzdur. Od emocji jednak nie da się uciec. Można je stłumić, ale wtedy wracają ze zdwojoną siłą. Nikt ich nie pokona. Nawet człowiek, który odnalazł mityczną równowagę umysłu. A takim człowiekiem rzekomo jest Daniel Rand.
Niewielu zna mit o mieście K'un-Lun. Niewielu wie, że Himalaje nadal skrywają niesamowite sekrety, chronione przez potężne moce. Niektórzy mówią o magii. Inni o nadludzkich istotach z innego wymiaru. Jedno jest pewne - młody Wendell Rand jakimś cudem odnalazł drogę do miasta. Nikt nie spodziewał się, że będzie wielką zgubą dla ludu Smoczych Króli. Ratując życie władcy, został przygarnięty przez niego niczym syn, co wkrótce przerodziło się w wojnę domową pomiędzy Wendallem i pierworodnym dziedzicem tronu. Rand stracił swoją wielką miłość, patrząc jak umiera mu na rękach po wybuchu wojny domowej, pokonał rywala i jako szary obywatel wrócił do Nowego Jorku i zaczął układać sobie życie od nowa. Piątego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku Heather Duncan urodziła mu ślicznego syna. Danny. Rósł szybko, pilnie się uczył, mówiono o wielkim talencie nad wyraz spokojnego dzieciaka. Wkrótce obietnice składane przez ojca się sprawdziły - został zabrany, by zobaczyć mit na własne oczy. K'un-Lun miało okazać się miastem cudownym i pełnym tajemnic. Okazał się zgubą dla rodziny Randów. Himalaje nie są przyjaznymi górami. Jednak ich wola była niezwykła: zabrały życie wszystkim uczestnikom wyprawy, oprócz dziewięcioletniego chłopca. I, jak się później okazało, Harolda Meachuma, który intrygą przejął rodzinną firmę Randów.
K'un-Lun przygarnęło małego Danny'ego. Stało się nowym domem dla osieroconego chłopca, zagubionego w tym wszystkim, wiecznie zamyślonego. Stało się inspiracją, szkołą życia i miejscem, gdzie zgłębił największe sekrety wszystkich znanych sztuk walki. I przede wszystkim, tajemniczej energii Chi, pochodzącej z równowagi umysłu, ciała i ducha. Lata mijały, wiedza przybywała, a Danny stał się Danielem, kiedy na jego piersi pojawił się znak smoka. Był gotowy. Był gotowy do walki, do pomszczenia śmierci rodziców i odzyskania tego, co mu się należało. Opuścił mityczne miasto, kierując się od razu do Nowego Jorku. I pewnie większość z was jest pewna, że Harold Meachum pożałował swojej obojętności, intryg i zdrady. Jednak nie spotkała go kara z rąk młodego Randa. Nikt, kto ma chociaż odrobinę szlachetności w sercu, nie zabiłby starego, schorowanego człowieka na wózku inwalidzkim. Chociaż karma działa, bo mimo decyzji Daniela, Harold został zabity przez kogoś innego.
Nigdy nie planował być jednym z tych wariatów, którzy ratują świat w imię wyższej idei dobra i pokoju. Nigdy nie sądził, że to, co umie, wykorzysta w walce przeciwko szerzącemu się złu i przestępcom. Nigdy nie sądził, że ktoś tak niepoukładany jak Luke Cage da mu do zrozumienia, że świat go potrzebuje. Niekoniecznie jako agenta Tarczy, Mściciela na pełnym etacie czy działacza charytatywnego. Jako bohatera do wynajęcia.
Człowiek, który nie pojawi się na twojej imprezie urodzinowej, jeśli nie zagwarantujesz mu osobnego pokoju, najlepiej ze stosem książek. On wielbi spokój, chociaż niekoniecznie musi go szukać dookoła siebie. Wystarczy, że zagłębi we własnym umyśle. Cierpliwy, opanowany, milczący, obserwujący cały otaczający go świat z lekkim przymrużeniem oka. Ceni sobie prywatność, choć nie jest to dobre wytłumaczenie, dlaczego żaluzje w oknach jego mieszkania są zawsze zasunięte. Zdecydowanie najgorszy materiał na towarzysza zabawy. On nie przywykł do okazywania zbyt wielu emocji. To całkiem normalne, gdy wie się, co niesie taka postawa.
Zawsze czujny i gotowy do akcji. Długie lata wytrwałej praktyki nauczyły go, jak wyczuć energię i wykorzystać Chi w walce. Sekret tkwi w jego dłoni i choć po użyciu mocy musi przez jakiś czas regenerować siły, posiada wielką moc. Tak wielką, że może leczyć rany, jeśli odnajdzie w swoim wnętrzu wystarczająco dużo odwagi, by przeciwstawić się przeznaczeniu. Jego ciało nauczyło się ignorować ból, nieważne jak mocnym uderzeniem spowodowany. Iron Fist posiada niemalże doskonały wzrok. Wszystko to czyni z niego prawdziwego smoczego wojownika. Rzadko używa broni, nieczęsto zdejmuje swój strój. Nie lubi zwracać na siebie uwagi. On działa szybko, skutecznie i przede wszystkim, rozsądnie. Człowieczeństwo, jak uważa, to jego największa słabość. Ludzie bowiem nie potrafią docenić potęgi, jaką może dać im spokój. Stąd tak bardzo są zagubieni w otaczającym ich chaosie. A gdzieś obok, w cieniu, niezauważony, przygląda im się on. Danny Rand, Iron Fist. Bohater do wynajęcia.
_____________________________________________________
Witam wszystkich! Karta niestety stara, obiecuję, że pojawi się wkrótce nowa. To wszystko przez pośpiech, nie chciałem być w tyle, chociaż i tak się ciut spóźniłem. Wiecie jak z wątkami i powiązaniami: tak, tak, tak. Urozmaicę to wszystko tam u góry jak tylko znajdę moment.
[ Witam ponownie!
OdpowiedzUsuńJako iż haniebnie nie odpisałam na ostatni wątek, wyskakuję z pytaniem: odpisać, czy masz ochotę na coś innego? ]
[Yeah, jak ja na Ciebie czekałam! Wiesz, że masz zaległości, prawda? Zaległości mają na imię Danielle. To raz. Dwa: skoro zaczęłam watykański wątek, który przepadł, to mogę go wyłowić i użyć jeszcze raz?]
OdpowiedzUsuń[Witaj Fairplay Manie!]
OdpowiedzUsuń[Panie Fist, my mieliśmy wątek, z tego co pamiętam, to nawet ciekawy ;3 Więc jak robimy teraz? :]
OdpowiedzUsuń[Yep, panie Fist, ja miałam w tej sprawie pisać niebawem. Chciałam się tylko uporać z zaczęciem aktualnych. Stanęło na tym, że relacja Tony-Danny opiera się jedynie na sporadycznej współpracy. Można w sumie do tego nawiązać i zaprowadzić jakąś wspólną, zupełnie przypadkową, misję. Co To na to?]
OdpowiedzUsuń[Chyba zawodna Twa pamięć, aczkolwiek nie stanowi to większego problemu :3 Pomysł zawsze się znajdzie, zacząć w sumie też bym mogła, ale dałam się już powykorzystywać ostatnio :D
OdpowiedzUsuńI. Fist wie, jak Husk wygląda normalnie, bez wzajemności niestety. Także jeśli masz ochotę na coś pospolicie pozbawionego szybkiej akcji, mógłby zupełnie przez przypadek, tudzież nie, gdzieś na nią wpaść i byłaby normalna, ludzka rozmowa, zapoczątkowana zniszczeniem okularów Paige, która chodzi ostatnio rozkojarzona, albo coś w tym stylu.
II. Coś z akcją... Panna Guthrie zostaje zupełnie niechcący zaatakowana przez jakiegoś członka gangów mutantów, jest lekka burda, nic poważnego, ale jednak robi się trochę niebezpiecznie i Fist znów będzie mógł obdarzyć ją krytycznym spojrzeniem xD
Na razie muszę mieć w miarę grzeczną Husk, także pomysły bez wybuchów .-. ]
[O, dziękuję. Ta karta wreszcie wygląda jak człowiek, teraz trzeba będzie zrobić to samo z powiązaniami... Dobra, nie marudzę, bo w tym potrafię być naprawdę upiorna. Mam za to ambicję doprowadzić ten wątek do końca, bo w tamtym miał być jeszcze prywatny zabójca. W każdym razie, wydaje mi się, że skoro Dani ma już miesiąc z kawałkiem, to spotkanie może być już któreś tam. Nie mam jednak konkretnego pomysłu na wątek, dlatego zaczynanie zrzucę na Ciebie. Tylko nie myśl, że to w ramach kary. W ramach kary ja robię dużo gorsze rzeczy.]
OdpowiedzUsuńWatykan leżał niemalże w samym sercu Rzymu. Czyli naprawdę daleko. Zwłaszcza z perspektywy kogoś, kto właśnie się budzi i za oknem widzi głównie przebrzydle szare niebo i ulice mokre po nocnym deszczu. Ze wszystkimi myślami, które mu towarzyszyły od momentu wstania z łóżka aż do włożenia na nogi przykurzonych adidasów, Hawkeye był tak daleko od Watykanu, jak tylko tylko było to możliwe. Właściwie nawet nie myślał o Watykanie. Szukał smyczy Bustera, którego bardziej interesował spacer niż nasypana przed chwilą karma.
OdpowiedzUsuńLeżała tam, gdzie zawsze. Hawkeye, jak wielu innych, zostawiał smycz w specjalnym miejscu, żeby nigdy o niej nie zapomnieć. I oczywiście, jak wielu innych, zawsze o niej zapominał. Przypiął karabińczyk do psiej obroży. Buster nie mógł wysiedzieć w miejscu. Ten pies zawsze miał obsesję na punkcie spacerów. Oraz dziwną ambicję prześcignięcia swojego właściciela w długim biegu. Jednak to zawsze Clint wygrywał, mogąc spokojnie biec dalej, gdy zwierzak potykał się już o własne nogi.
Tym razem nie przebiegli nawet połowy rutynowego dystansu, kiedy zadzwonił telefon w kieszeni mężczyzny. Niespodziewanie Watykan dopadł Clinta w samym środku Nowego Jorku. Tuż przy ogrodzeniu wyznawcy jedizmu, o czym jednak Barton nie mógł wiedzieć. Za to Buster był świadomy, co wiąże się z takim telefonem i nieco fałszywym przekleństwem z ust właściciela. Hawkeye tak naprawdę lubił swoją pracę, przeklinał tylko z zasady. No i nie lubił nękania telefonami przed śniadaniem.
Dokończyli bieg, ale od razu potem Clint zaprowadził psa do sąsiadów. Jasnowłosa cheerleaderka, Sharon, z radością wzięła smycz. Naprawdę bardzo mocno zazdrościł jej entuzjazmu.
Watykan towarzyszył mu przy każdej wykonanej czynności i każdym pokonanym metrze. Był przy odbiorze zarezerwowanych już biletów. I przy odprawie bagażowej. A także coraz wyraźniej, gdy samolot oderwał się już od ziemi. Lot pierwszą klasą był o tyle dla niego przyjemniejszy, że mógł wyprostować nogi. Przy tak długim locie to naprawdę miało znaczenie. Przeglądał dokumenty, które przesłali mu w nocy w ramach wyprawki. Było tam nawet zdjęcie obecnego papieża. Hawkeye przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od szczerbatego uśmiechu, który przypominał mu złośliwego skrzata. Wreszcie wywołał na ekran dalsze informacje, coraz mocniej zagłębiając się w dość chaotyczną historię prawdopodobnego istnienia piątej ewangelii - dokumentu, który mógł wstrząsnąć nie tylko filarami Kościoła, ale także całym światem.
Przesiadkę miał w Hiszpanii. Tym razem czekała go krótsza podróż, więc S.H.I.E.L.D wybrał dla niego klasę ekonomiczną. Zanotował to w pamięci, by zrobić potem stosowny wykład o zaniedbywaniu agentów.
Ledwo odszukał swoje miejsce, a rzuciło mu się w oczy, kto siedzi tuż obok.
- Pielgrzymka superbohatera? - Hawkeye zadał to pytanie takim tonem, jakby chodziło o coś zupełnie normalnego.
[A, to jest dłuższa historia. W internetowym komiksie KOPS (co się rozwija jako Komiks o Polskich Superbohaterach) egzystuje sobie postać Fairplaymana, o dizajnie jakoś tak dziwnie podobnym do Iron Fista. Twórcy komiksu tłumaczą to tak:
OdpowiedzUsuń"W pamiętnej, dydaktycznej do bólu scenie z kultowej serii Spider-Mana "Maximum Carnage, Deathlok dawał moralizatorski wykład o tym, że nie wolno kraść komputerów, a Iron Fist - że bicie ludzi jest niefajne. Tak powstał Torrentman i Fairplayman."
Dziękuję za wysłuchanie długich wyjaśnień, Fairplaymanie.]
[Ja mam ochotę na wątek, a co! Podrzuć jakiś pomysł na powiązania/wątek, a z chęcią zacznę. Chyba, że wolisz odwrotnie, ja wymyślam, a ty zaczynasz.]
OdpowiedzUsuńWłaściwie, słowo natychmiast mogło mieć wiele znaczeń. Tak samo z resztą jak popularne sformułowanie będę za pięć minut czy jestem w drodze. Dla Jack'a oznaczało ono tyle co lepiej się łaskawie pojaw - słysząc komunikat Fury'ego nie uśmiechało mu się jednak wcale wstawać od biurka, przerywając tym samym porządkowanie informacji o swoim najnowszym celu. Jako jeden z niewielu agentów uznawał szperanie w dokumentach za całkiem ciekawe, a zdobywanie danych z kartotek i przeglądanie charakterystyk szpiegowanych osób uważał za ważną część pracy. Nie był jednak fanem planowania, a tym bardziej działania według planu.
OdpowiedzUsuńOczywiście, najciekawszym pozostawało działanie. I obserwowanie cudzego działania.
Zgodnie z tym twierdzeniem, postanowił jednak pojawić się w biurze szefa - z czystej ciekawości. Jeśli bowiem Fury wzywał go natychmiast, mogło to oznaczać jakąś sprawę godną uwagi. Łaskawie wstał więc z miejsca i skierował się do gabinetu Nick'a, dla niepoznaki trzymając w rękach plik dokumentów z ostatniej, prawie rozwiązanej już sprawy.
-Słucham? - Wszedł do pomieszczenia, przekładając kartki i z pewnością wyglądając na niezwykle zapracowanego. Po chwili podniósł wzrok, a widząc znajomą twarz uśmiechnął się nieznacznie, po czym zwrócił spojrzenie na przełożonego.
Od niedawna był jeszcze rzadszym gościem w Avengers Mansion. Przychodził tutaj głównie dla Molly, która miała jakąś dziwną manię oglądania cały czas tego samego filmu, a co najgorsze, koniecznie chciała to robić właśnie z Tonym. Nie mógł powiedzieć, że tak zupełnie mu się to nie podobało, ale żeby polubił spędzanie czasu z jedenastoletnią dziewczynką... No dobra, lubił to dziecko, ale nie mógł się przecież tak otwarcie do tego przyznać. Jeszcze pomyślą, że odzywa się w nim jakiś instynkt tacierzyński, a tu chodziło jedynie o zwykłe spędzanie czasu. Czasem w jej towarzystwie zaczynał czuć się jak dziecko, szczególnie dzisiaj, gdy jedli już trzecią porcję lodów, co bardzo mu się podobało. Poza tym Molly twierdziła, że nikt w tym domu nie pozwala jej tyle jeść, więc też podoba się jej ten układ. Choć po trzynastym razie oglądania Ostatniej Krucjaty Tony mógł bez mrugnięcia okiem opowiedzieć cały film z najdrobniejszymi szczegółami, a także określić minutę, w której wypowiedziany został dany tekst. Kiedyś chciał być jak Indiana Jones, ale to było piętnaście lat temu i zrozumiał, że fizyka oraz chemia jednak nieco bardziej go kręcą niż historia. Nie był najlepszy w zapamiętywaniu dat, a kurz na tych wszystkich zabytkach zapewne przyprawiłby go uczulenie, dlatego nie chodził do muzeów.
OdpowiedzUsuńSiedząc na kanapie i grając z dziewczynką na konsoli usłyszał czyjeś kroki. Początkowo uznał, że należą, do któregoś z mieszkańców, zapewne do panny Drew, która niebywale często spacerowała po całym domu w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Chyba dzisiaj naprawdę musiała się nudzić, przeszło mu przez myśl. O dziwo, pomylił się jednak w swych osądach, w momencie, w którym w drzwiach stanął nie kto inny jak Iron Fist.
- Do Jessici? - zapytał i uśmiechnął się w ramach przywitania. - Ona już tu nie mieszka od jakiegoś czasu. - dodał jeszcze. Choć w sumie Rand i Jones byli ze sobą na tyle blisko, że tą informacją Jess zdążyła się już z nim podzielić. Dlatego Tony spauzował grę, mimo głośnego protestu dziewczynki, i spojrzał na gościa. - Chyba, że słyszałeś o tym więźniu z Tarczy, który zwiał i chcesz mi pomóc go znaleźć.