W jednej ze scen Mahabharaty Drona umieścił na drzewie sztucznego ptaka i kazał swoim uczniom strzelać do niego z łuku tak, aby trafić go w oko
I. Przyjęcie pozycji.
Wszystkie ptaki zamilkły na czas deszczu. Nawet zwiastujące go jaskółki umknęły nim pierwsze krople zdążyły zamoczyć ich skrzydła. Po jakimś czasie umilkły również psy i schowały się tam, gdzie było im choć trochę sucho. Już tylko odgłos rozbijających się o ziemię kropli deszczu wypełniał powietrze. Dziwnie głośne, jak tysiące kauczukowych kulek rzucanych o asfalt. Strugi wody ściekające po gałęziach drzew nadały liściom burozielony kolor. Dawno temu pokusiłby się o nazwanie tego odcienia, przyrównanie go do czegoś. Odkrył jednak, że już przy samym określaniu zieleni bardzo szybko kończą mu się słowa. A przecież oprócz zieleni istnieje tyle innych kolorów, które też mają swoje odcienie. Wtedy skończyły się dla niego próby dążenia do wrażliwości, zaczął dążyć do skupienia. Bezimienne barwy szybko przestały go rozpraszać. Tak samo, jak głośny deszcz. Gdy obserwuje puste ulice, łapie się na tym, że odruchowo szuka celu. O paru rzeczach mógłby powiedzieć, że nigdy się ich nie pozbędzie; jedną był ten nawyk.
Pierwszy miał strzelać Judhiszitra. Drona zapytał najpierw, co widzi. Judhiszitra odparł, że widzi swoich braci, Dronę, drzewo i ptaka.
II. Przygotowanie łuku.
Kiedy nie ma się już innych możliwości, tę jedyną można nazwać powołaniem. Potem wystarczy tylko uwierzyć, że zostało się stworzonym do robienia wyłącznie jednej rzeczy. Palce przez sen same będą szukały łęczyska, ilekroć w nocy pies głośniej sapnie, zanurzony w psie marzenia. A inni będą wymagać. Niezależnie od miejsca, czasu i okoliczności, będą wymagać tego, co robi najlepiej. To też łatwo wchodzi w krew, więc nawet, gdy inni nie wymagają, wymaga sam od siebie. Szczodry los nie podarował mu nadzwyczajnych zdolności.
A w każdym razie nie n a d n a t u r a l n y c h zdolności.
Nie ma drugiego na świecie, który choćby podejmie się tego samego. Nie sposób tak wyćwiczyć umysł, by nie pamiętać, ale można do woli wyćwiczyć ciało. Trzeba tylko wcześnie zacząć, choćby jako dziecko. Zaczynać morderczym treningiem, by po latach utrzymywać równy oddech, całkowite skupienie i pewną rękę. Łuk jest ciężką bronią. Jednokrotne napięcie cięciwy wymaga włożenia w to sporej siły. Nieliczne przypadki początkujących mają w głowie szczególny rodzaj uporu, mocno przypominający szaleństwo. Ten upór nieustannie pcha do przodu. Do wystrzeliwania jednej strzały po drugiej, a wszystkich w ten sam cel, w kilka sekund. Sztuką nie jest trafienie w połówkę jabłka. Trzeba trafić w pestkę, której nie widzisz.
Od pewnego progu wygięcia ciała i niezłamania sobie kręgosłupa w trzech miejscach ma wrażenie, że mógłby wziąć udział w Igrzyskach. Ale etyka zawodowa nie pozwala. Istnieje taki stopień umiejętności, po którego przekroczeniu dostajesz propozycję nie do odrzucenia.
Upór w głowie zostaje, dalej trenuje co najmniej dwie godziny dziennie. Celność i perfekcja przekraczające ludzkie wyobrażenie. To już kwalifikowało go do Avengers. Niespecjalnie przeszkadza mu, że on jeden polega wyłącznie na własnym ciele i umiejętnościach, nie poprawianych serum, zbroją ani mutacją. Ma tupet, to wystarczy.
Drona kilkakrotnie zadawał to samo pytanie, a Judhiszitra za każdym razem odpowiadał w taki sam sposób.
Drona rozzłościł się i odesłał go na miejsce bez strzału. "I tak nie trafisz", powiedział.
III. Podniesienie łuku
W głowie obok uporu lęgną się inne rzeczy, którymi nie warto się chwalić. Jak choćby porywczość. Jeśli inni nie pójdą z nim, pójdzie samotnie. I tak długo, jak długo będzie polegał na własnych umiejętnościach, nic nie wybije go z przekonania, że jest niezniszczalny. Chyba, że mówimy o hipnozie. Najchętniej wyłapałby wszystkich telepatów i zrobił z nich tarcze do ćwiczeń. Za często inni wchodzą do jego umysłu. Nienawidzi uczucia bycia zepchniętym w kąt własnej świadomości i obserwowania, jak za sterami siedzi kto inny. Pyskaty, arogancki perfekcjonista. Raczej inteligentny, gdy trzeba wieczorami czyta książki z dowolnej dziedziny nauki i raczej nie potrzebuje do tego słownika. Czasami cynik na siłę. Ma skrupuły, bez których życie byłoby proste. Z zasady omija szerokim łukiem półki z ekologiczną żywnością oraz lekarzy i ich skalpele. Cieszy się niezłym zdrowiem, a w przypadkach, gdy jednak nie, bierze aspirynę i wlewa w siebie gorącą herbatę. Zwykle samo przechodzi. Pomijając ten wypadek, gdy w skutek nieudanej próby hipnozy fale dźwiękowe zniszczyły osiemdziesiąt procent słuchu.
Następny był Durjodhana. Znów to samo pytanie, odpowiedzi Durjodhany nie zadowalają Drony, mistrz odsyła ucznia na miejsce bez strzału.
IV. Napięcie cięciwy.
Ratowanie świata, Nowego Jorku czy tylko pojedynczych osób to chaos. Trwa dosłownie chwilę. Jeden wybuch, drugi, czyjś krzyk, błyskawica, strzał z repulsora, trzeci wybuch i skończone. Potem musi umyć się z kurzu, opatrzyć co głębsze skaleczenia i zająć się tą ludzką częścią swojego życia. Na przykład rozliczeniami podatkowymi. Bandą akwizytorów próbujących wcisnąć mu na siłę siatkę do łapania motyli. Świadkami Jehowy. Oni uwielbiają zostawiać swoje ulotki na jego wycieraczce. Sąsiadem, który włącza kosiarkę o dziewiątej wieczorem.Piętrzącymi się w zlewie naczyniami, których wiecznie nie ma komu umyć. To jedyna wada Bustera, psa rasy przegląd ulicy. Nie zmywa naczyń.
Istnieje blisko tuzin takich piosenek, które zna perfekcyjnie. Podczas bezsennych nocy lub leżąc nieruchomo i czekając na cel, śpiewa je sobie, a raczej odtwarza w pamięci. Nie tylko słowa, ale też linie melodyczną, każdą zmianę tempa, dynamiki, solówki na instrumentach. Są nieusuwalną częścią jego samego. Wżarły się w mózg. Dla tego tuzina sprawił sobie gramofon i garść płyt. Ma też kolekcję filmów. Ale jeśli wejdzie coś nowszego niż blue-ray, zignoruje to. Nie będzie wszystkiego kompletował od początku. Znowu. Kiedy potrzebuje fałszywej tożsamości, pożycza dane osobowe od bohaterów filmów Hitchcocka. Żywi się półproduktami i tym, co serwują w knajpie na końcu ulicy. Kuchnię ma więc prawie nieużywaną. Nie licząc tego, co potrzeba do zrobienia kanapek albo jajecznicy. Buster na szczęście ma własną karmę. I na szczęście nie podróżuje ze swoim właścicielem Inaczej musiałby znosić próbowanie kawy w każdym mieście i liczne stwierdzenia, że gdzieniegdzie jest prawie jak w Budapeszcie.
To samo spotkało wszystkich chłopców po kolei. Jako ostatni miał strzelać Ardźuna. Drona zapytał go: "Co widzisz?" Ardźuna odparł: "Widzę tylko ptaka. Nie widzę braci, ani ciebie, ani nawet drzewa."
V. Zwolnienie cięciwy.
Ciężkie krople deszczu odbijają się od munduru. Niektóre ślizgają się po impregnowanej powierzchni. Jedna ręka poprawia chwyt na łęczysku, druga sięga po strzałę. Jak w opowieści o ślepcach, nigdy nie zastanawia się nad tym, czym może być słoń w rzeczywistości. Gdyby to zrobił, zacząłby mieć skrupuły. I nie mógłby już płynnym ruchem naciągnąć cięciwy i wypuścić strzały.
Drona powiedział: "Skoro widzisz ptaka, opisz mi go". Ardźuna powiedział: "Widzę tylko jego oko. Nie widzę reszty ciała". Drona powiedział "Strzelaj!" Ardźuna wypuścił strzałę i sztuczny ptak z przebitym okiem spadł na ziemię, koziołkując.
.:: agent Clint Barton ::.
.:: urodzony 14 listopada 1980 ::.
.:: sto procent kodu homo sapiens ::.
<Powiązania><Informacje><Skrót biografii><Opowiadania><Dodatki>
<Powiązania><Informacje><Skrót biografii><Opowiadania><Dodatki>
Achtung, my darlings! Jak czasami kogoś nie przywitam, to tylko z racji braku czasu, który poszedł na robienie takich bzdur jak adminowanie.
[bede pierwsza? ;> Będę! XD Sif chciałaby bardzo jakiś ładny wątek z Panem Bartonem :)))]
OdpowiedzUsuń[pewnie nie zrobiłaby tego z absolutnie czystej złośliwości,a le chciałaby sprawdzić czy Clint jest faktycznie tak dobry jak powiadają. Bo skoro jest, to chyba nie będzie miał nic przeciwko takiej małej rywalizacji, rpawda? ;>]
OdpowiedzUsuń[ Słyszałam jakieś plotki o niesamowicie groźnym planie z udziałem mojej postaci, więc chyba po prostu zgłoszę się po wyjaśnienia...
OdpowiedzUsuńRozumiem, że ma pan ochotę na wątek, panie Clincie? ]
[To w takim razie Jess na razie zostawię w spokoju, póki czegoś nie wymyślę ;D
OdpowiedzUsuńA teraz możesz się pastwić xD]
Wszyscy wokół zachwycali się możliwościami Clinta. Podobno świetny łucznik, który z odległości miliarda kilometrów zestrzeli jabłko z głowy kobiety (bądź mężczyzny, jak kto woli). Sif widziała w swoim życiu wielu świetnych łuczników i doprawdy żaden nie dorastał nawet do pięt mieszkańcom Alfheimu. Zaprzyjaźniła się z kilkoma Elfami, podczas swoich dawnych podróży, w Alfheimie gościła nie raz i to właśnie tam poznała Aredhela, którego Clint właśnie miał okazję poznać. Dlaczego Aredhel stał na środku Avengers Mansion. Odpowiedź była całkiem prosta: Skoro wszyscy tak podziwiali Bartona, Sif chciała zwyczajnie sprawdzić czy jest on rzeczywiście aż tak dobry, ot zwykła 'ludzka' ciekawość - Och tak.. Hawkeye.. Poznaj, oto Aredhel, mój przyjaciel z Alfheimu. Przybył na Midgard by zmierzyć się z najlepszym łucznikiem... Pomyślałam, że chętnie będziesz z nim rywalizował.. - uśmiechnęła się delikatnie pod nosem patrząc to na jednego, to na drugiego mężyczynę.
OdpowiedzUsuń[ Prawda, prawda – jak mogłabym odmówić? ]
OdpowiedzUsuń[Jedziemy z wątkiem, Hawky. Tym razem zapewne ja muszę coś wymyślić, prawda? Nie ma problemu. Ale sobie troszeczkę poczekasz. Chyba, ze masz kosmiczny pomysł.]
OdpowiedzUsuńSpodziewała się dnia wolnego. Nic nie zapowiadało tego, iż około godziny szesnastej po południu Bobbi będzie zmuszona opuścić swe ciepłe domostwo, niespełna dwie minuty po tym, gdy odebrała ona połączenie od właściciela zastrzeżonego numeru telefonu. Nick Fury wisiał nad nią niemal tak dobitnie jak ciemne, burzowe chmury wisiały nad ogarniętym mgłą Nowym Jorkiem. A podobno w niedziele każdy człowiek ma prawo do odpoczynku. Nawet ten biegający ze służbową bronią w torebce. Niemniej jednak, sama się o to prosiła, nieprawdaż? A zatem zamiast nadal wzdychać dosadnie, dusząc pedał gazu czarnego Mercedesa, skupiła się na prawidłowym (a przynajmniej w miarę bezpiecznym) wymijaniu samochodów, pędząc na wieść o nagłym wezwaniu swego upierdliwego szefa. Czuła w kościach, iż zadanie, jakie otrzyma nie będzie w stanie w pełni ją usatysfakcjonować – a zapowiadało się bardzo obiecująco. Opuszczone laboratorium badawcze? Toż to jej świat! Przestała nawet narzekać na stary krój ‘tarczowskiego’ wdzianka, skupiając się jedynie studiowaniu nielicznych raportów osób, będących w pobliżu tego tajemniczego obiektu naukowego. Wiedziona ciekawością, dotarła na miejsce w zaledwie dwie godziny z kawałkiem. Park Narodowy Yellowstone był doprawdy urokliwym zakątkiem świata, zwłaszcza, jeśli nie deptali ci po głowie spacerujący wokół turyści. Barbara otrzymała polecenie, aby nie próbować podejmować żadnych szeroko zakrojonych akcji, do czasu, aż nie dołączy do niej drugi, wybrany przez Fury’ego agent. Czy można powiedzieć, iż spodziewała się ujrzeć akurat JEGO? Nie, choć przecież od lat znała cięty i całkowicie pozbawiony polotu dowcip Nicka. Głupia, trzeba było się domyśleć…
OdpowiedzUsuń-To miło z jego strony Barton, ale obawiam się, iż jeśli nie chce zaleźć za skórę mnie oraz Fury’emu, to raczej nie ma mowy o jakiejkolwiek podwózce, dopóki prawidłowo nie wykonam powierzonej mi pracy. Rozumiem, iż ty możesz mieć z tym pewne problemy, ale na szczęście masz w swoim gronie profesjonalistkę. –W przeciwieństwie do niego samego, nie obawiała się unieść wzroku i wbić w rosłego mężczyznę niechętne spojrzenie błękitnych oczu. Nie obawiała się ani jego słów, ani jego lekceważącej postawy. Była już za stara na dbanie o to, co też przyjdzie im sobie powiedzieć. Tak więc, po zmierzeniu go wyjątkowo krytycznym spojrzeniem, ruszyła w milczeniu przed siebie, w kierunku włazu, który prawdopodobnie krył za sobą główny, podziemny tunel prowadzący do opuszczonego laboratorium.
OdpowiedzUsuńNie tylko pan Barton miał ciekawsze rzeczy do roboty, niż udawanie, iż słowno-emocjonalna spartakiada z byłym partnerem to idealny motyw przewodni na spędzanie dżdżystych weekendów. Otóż Barbara była w stanie zgodzić się z nim w tej jednej, jedynej kwestii (pomijając niekonfliktowy wybór piekarnika na mini składowisko podręcznej broni za czasów ich wspólnego małżeństwa, a co za tym idzie, za czasów, gdy obydwoje mieszkali jeszcze w tym samym, o zgrozo, domu) – ona również nie uważała tej kuriozalnej sytuacji za ani odrobinę zabawną. Zaledwie sekunda dzieliła ją od podjęcia decyzji natychmiastowego spakowania wszystkich swych manatków oraz złożenia wymówienia prosto na biurko Fury’ego. W tej chwili nie znosiła go bardziej niż Bartona, a to przecież było prawie niemożliwe. Po tej nieszczęsnej misji nie omieszka oblać go wrzącą kawą, lub przynajmniej podłożyć mu jakieś paskudne wirusy z laboratorium w jego eleganckim gabineciku na ostatnim piętrze. Te infantylne plany rewanżu bawiły ją na tyle, aby była w stanie maszerować i nie kierować swe myśli ku niebywałej okazji zepchnięcia Clinta w dół pobliskiej przepaści, z przykrością oznajmiając w raporcie, iż Barton zahaczając o swe rozlazłe ego nie dostrzegł dziury i skręcił sobie kar lądując w jakimś ciemnym rowie. Ot, na szczęście, tak jak powiedziała, była profesjonalistką. Być może okazja, aby się go pozbyć, przydarzy się jej jeszcze prędzej lub później. W tej chwili skupiła się rozmiarach malującego się przed nią włazu, zastanawiając się, czy aby na pewno zaledwie dwójka agentów tarczy powinna pchać się w miejsce na tyle niebezpieczne, iż pozbawione jakiejkolwiek możliwości pośpiesznej ewakuacji, czy chociażby zdolności zyskania odpowiedniego zasięgu? Nikt nie miał pojęcia, co też się tam kryło. Raporty mówiły o laboratorium, ale dla Barbary było to określenie zbyt ogólnikowe. W końcu znała się na tych miejscach jak nikt inny, i dlatego wiedziała, iż spacerowanie po laboratorium produkującym lek na nadciśnienie a laboratorium eksperymentującym na promieniach gamma to dwie pary kaloszy. Osobiście miała nadzieję, iż po tej wycieczce nie będzie świecić.
-Obawiam się, iż nikt go nie lubi, a zatem nie licz na to, iż byłby tym faktem dogłębnie poruszony… -Odparła beznamiętnie, zaciskając mocno pełne wargi, gdy Clint (jak zwykle zresztą) wepchnął się na prowadzenie, bez konsultacji z nią uznając, iż to on pierwszy powinien wsadzić głowę do paszczy lwa. A proszę bardzo, niech go coś zeżre – przynajmniej po części będzie miał za swoje. Niestety (lub stety) okazało się, iż na dole nie pełzają żadne robaki o zapędach kanibalistycznych.
-…tam gdzie jesteś ty, na pewno daleko od imprez w moim stylu… -Fuknęła jeszcze cicho pod nosem, nim nie zaczęła schodzić ostrożnie w dół, raz po raz ocierając dłońmi o śliskie oraz ostre kamienie. Będąc około trzech metrów nad gruntem, zeskoczyła zwinnie, lądując na twardej ziemi. Nie wzbiła w powietrze ani odrobiny kurzu. Powód tego był bardzo prosty. –Wilgotno i stęchło tu. Pewnie czujesz jak u siebie w domu…? –Poprawiła jasne włosy, po czym nie spoglądając na Clinta ruszyła przed siebie, wyciągając podręczną latarkę przyczepioną do paska kombinezonu.
Uśmiechnęła sie wesoło pod nosem na słowa Clinta po czym przeniosła wzrok na Ela, który z ochotą złapał mocniej swój łuk. Sif wręcz uwielbiała wszelkie przejawy rywalizacji i musiała przyznać że brakowało jej tego na Ziemi. Chcąc nie chcąc w Asgardzie była wręcz otoczona braterską cichą rywalizacją Thora i Lokiego, a tutaj? Cisza, spokój wszyscy sobie żyją dla siebie i nikt nie dostarca żadnej rozrywki - Wyśmienicie! - klasnęła w dłonie po czym przeniosła wzrok na Bartona - Wiesz.. Z włosia jednorożca to może nie... Prędzej z włosów pokonanych przez siebie łuczników.. - udała że zastanawia się nad czymś głęboki, a wysoki i niezbyt przyjaźnie nastawiony Elf uśmiechnął się zawadiacko pod nosem. Sif naprawdę lubiła Clinta, za jego podejście do życia i fakt że nie wtracał się ludziom w przerstrzeń prywatną. Lubiła też Aredhela, więc rywalizacja zapowiadała się naprawdę ciekawie.
OdpowiedzUsuńClintowi mogło się wydawać, że nie wpisuje się w miano dobrego nauczyciela, ale to było błędne wrażenie i zła samoocena. Natasha doskonale wiedziała, że jest idealnym mentorem dla Kate. Nawiązał z nią więź na tyle mocną, że zaczęła mu się kręcić u tyłka praktycznie bez przerwy, gdy tylko miała okazję. Oboje zdawali się być świetnymi przyjaciółmi. Teraz może sytuacja wyglądała znacznie inaczej, bo mieli przed sobą piątkę młodzieńców z agencji, czekających na małe przeegzaminowanie. Mimo wszystko, zazdrościła nabytego doświadczenia przy nauczaniu Clintowi. Nat czuła się tutaj kompletnie nieswojo. Co chwila patrzono na nią ukradkiem, dosyć krzywo, tak jak więzień patrzy na strażnika przed ucieczką zza kratek.
OdpowiedzUsuńNa tę misję zgodziła się tylko ze względu na Clinta. Nawet nie można było nazwać tego misją, bo zwykły survival z młodocianymi wydawał się być przede wszystkim niezłym ubawem przez pierwsze chwile, potem zmieni się w udrękę. Ale skoro już tu była, to zdecydowała się włożyć w to całe serce.
- Damy im popalić, prawda? - spytała krótko Clinta na korytarzu parę godzin wcześniej, nie oczekując odpowiedzi i wymijając go w drodze do swojego kącika.
Stała oparta o ściankę odrzutowca, wpatrując się w Clinta, który wydał dosyć niejasny dla młodocianych rozkaz. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, kiedy złapał pierwszy plecak i wysypał zawartość.
- Chyba zastosowali się tylko do zakazu brania telefonów... - mruknęła, podchodząc bliżej i stając ramię w ramię z Bartonem. - Mindy - spojrzała na jedyną dziewczynę wśród rosłych chłopaków. Całkiem urodziwą, o ciemnych blond włosach. Ten plecak musiał być jej. - Szczotka? Papierosy? - zaczęła wyliczać, schylając się nad wysypanymi rzeczami. - Kpisz sobie, prawda?
Jej spojrzenie musiało być dosyć jadowite, bo dziewczyna aż cofnęła się o krok. Udając, że nadal ma niewzruszoną minę. Bąknęła coś pod nosem, niezrozumiale i tonem błagalnym.
- No i zapalniczka, jasne. Zakazaliśmy zapałek, to wzięła coś lepszego. To też... I to... - podniosła na wysokość swoich oczu szminkę. Natasha wywróciła oczami. Mała tubka nie wylądowała jednak na stercie z gratami do wyrzucenia, ale w dłoni Mindy, rzucona w jej stronę. - Niech ci będzie. Nie mam swojej, najwyżej mi pożyczysz - szepnęła do dziewczyny, ale na tyle słyszalnie, by wychwycił to jedynie Clint. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- To nie jest piknik. Ktoś ma coś jeszcze, czym chciałby się pochwalić?
[Pierwszy męski bohater, który piszę do mnie. Oemgie. I to od razu z dobrą propozycją. Takie rozdanie mi pasuje ;)]
OdpowiedzUsuń[niezobowiązujące, a dające kilka możliwości. dziękuję za miły komentarz i prawo wyboru xD]
OdpowiedzUsuńSylle, po żmudnej i dokładniej analizie zawartości lodówki, doszedł w końcu do bolesnego wniosku, iż mleko cuchnące trupem nie nadaje się do spożycia. Wrzuciłby napoczęty karton do foliowego worka i machnął ręką, gdyby mlecznobiałe półki chłodni oferowały cokolwiek innego przydatnego do konsumpcji. Oprócz zzieleniałej marchewki nie znalazł nic, a ssący żołądek nie mógł być dłużej ignorowany. Przymierał głodem od dobrych kilku dni, lecz póki woda z kranu dawała iluzję sytości, nie zamierzał wyściubiać nosa z mieszkania. Niestety jego skuteczność podczas nocnych manewrów widocznie malała, to i instynkt zachowawczy nakazał chłopakowi zakupy. Sylvester westchnął histerycznie, wciągając na stopy ciężkie buty z cholewą. Jeżeli wchodziło o opuszczanie swej nory, Sylvester potrafił wykręcać się niczym dziecko przed zjedzeniem szpinaku. Kręcił nosem, znajdował inne zajęcia oraz wymówki, lecz nigdy nie porywał się na coś, póki nie okazywało się to „konieczną koniecznością”.
Klucze wsunął pod wycieraczkę, którą jeszcze pedantycznie wyrównywał przez kilka minut, nim ze zbolałą miną ruszył po schodach. Gdyby jego portfel nie straszył posuchą, zamówiłby pizze i nara. Niestety jego majętność zredukowała się do kilku centów, które łaskawie podrzucił żebrzącemu pod kościołem. Lokum swoje lubił, lecz nie bez przyczyny wygłuszał ściany. Jakkolwiek do Boga nic nie miał, tak na dzwony zesłałby nalot żółtków.
Dzielnica, którą zamieszkiwał, wyjątkowo wolno podnosiła się z bitewnego pogromu. Żelazne rusztowania wznosiły się przy ruinach niczym zewnętrzne szkielety. Ciągnące się równolegle dwupasmówki zostały do połowy zamknięte i kierowców obowiązywał ruch wahadłowy. Wiele latarni stało ze suszonymi kieszeniami, w których ci bardziej spostrzegawczy mogli dopatrzyć się miedzianych drucików. Niby kolejny miesiąc płynął na pokojowej odbudowie, lecz w powietrzu nadal czuło się kurz i popiół. Sylle z takimi spostrzeżeniami miał już przekroczyć ulicę, kiedy dostrzegł krzyżaki ostemplowane naklejkami wydziału policji. W wielu wozach błyszczały jeszcze błękitne neony, zaś miejsce wydzielone taśmą wypełniali funkcjonariusze. Sylle wyciągnął szyję, aby przez tłum gapiów rozeznać się w sytuacji i zniecierpliwienie zapiekło go na twarzy. Teraz musiał obrać znacznie dłuższą drogę do bankomatu!
- Uuu... Prawie poczułam się urażona Clint... - uśmiechnęła się zakładając ręce na biuście i patrząc na niego z lekkim rozbawieniem. Gestem uspokoiła Elfa, który chyba sądził że Sif poczuła sie jakoś specjalnie dotknięta słowami Bartona. Szepnęła kilka słów w ojczystym języku Aredhela i delikatnie dotknęła jego ramienia po czym odsunęła się na 'bezpieczną' odległość tak, by nie przeszkadzać chłopakom w 'rozrywce'. Ona nigdy nie była dobra w łuku, wręcz podziwiała tych, którzy strzelali na niewyobrażalne odległości, tak jakby obiekty stały pół metra od nich.
OdpowiedzUsuń- Powinienem chyba życzyć powodzenia. Tak to się tutaj robi..? Tak? - Elf w końcu postanowił się odezwać, w dodatku w zrozumiałym dla Clinta języku, który sprawiał mu pewne problemy - Więc, powodzenia Hawkeye, niech wygra lepszy. - skinął lekko głową i mocniej zacisnął dłonie na swoim łuku.
To prawda – Bobbi miałaby spore trudności z pozbyciem się Clinta. Po pierwsze, pomimo ogromnej niechęci, jaką usilnie obarczała jego osobę, nie była na tyle naiwna, aby zapomnieć, iż jest on doskonale wyszkolonym profesjonalistą, który w swej długoletniej karierze rozprawiał się z o wiele groźniejszymi przeciwnikami, niż z własną, rozsierdzoną byłą żoną. Po drugie, musiałaby liczyć się z poważnymi konsekwencjami prawnymi, a nie uśmiechało się jej przeprowadzać do kwatery o wielkości trzech metrów kwadratowych oraz z metalowymi prętami zamiast normalnych okien. Po trzecie, i chyba najważniejsze, łatwiej było odgrywać obrażoną, niż w rzeczywistości nią być. Skomplikowane? Niestety, niekiedy nawet samej Bobbi trudno było połapać się w uczuciach, jakimi w rzeczywistości darzyła swego byłego męża. Czuła się przy nim dziwnie, skrępowana a nawet niepewnie, choć dzięki zdobytemu doświadczeniu, skrywanie tych wszystkich emocji przychodziło jej z zaskakującą łatwością. Być może, dlatego, iż była również niezdrowo uparta, a także nad wyraz honorowa. Bo niby dlaczego to Barbara miałaby odkrywać przed nim swój prawdziwy żal, skoro on najwyraźniej nie wyglądał na równie dotkniętego tym wszystkim, co ona sama? Miałaby obwieścić, iż rana zadana na skutek nagłego rozpadu ich związku nadal w pełni się nie zagoiła? Śmieszne. Była już za stara na odstawianie typowo nastoletnich melodramatów. Lepiej było udawać, iż wszystko było w jak najlepszym porządku, iż potrafi sobie radzić bez jego wsparcia. Choć dzisiejsze spotkanie, ku ogromnej zgryzocie panny Morse, nie przejdzie bez echa. Chyba będzie musiała zaszyć się na parę dni w niedostępnych laboratoriach organizacji, aby przemyśleć sobie stosowną strategię dalszego unikania swego byłego męża. A dziś wieczorem może faktycznie postara się o wszystkim zapomnieć… miała spory zapas czerwonego wina, i drogich kieliszków. Nie były one potrzebne Clintowi. Zresztą, dwa lata temu, gdy byli w trakcie rozwodu, rozgoryczenie Barbary sięgało zenitu. Wtedy jej jedyną, życiową misją było pozostawienie Bartona na bruku. I cóż, poniekąd jej się to udało, choć teraz nie była z tego tak dumna jak wówczas. Dom bardzo szybko sprzedała. Nie potrafiłaby w nim dłużej mieszkać.
OdpowiedzUsuń-Idź zrób sobie jakiś obchód, a stwierdzanie interesujących przypadków pozostaw mnie, dobrze…? –Mruknęła kąśliwie, gdy zdołała już objąć wzrokiem niemal całe, podupadłe laboratorium. Podziemna pracownia była ogromna. Wątpiła, aby zaledwie dwójka osób była w stanie dokładnie zbadać całe to miejsce, a przynajmniej zrobić to w zaledwie paręnaście minut. W pierwszej chwili, niczym rasowy naukowiec, miała zamiar zajrzeć do chłodni, która mieściła się za stalowymi, przypominającymi sejf drzwiami. Tam zwykle trzymano najistotniejsze wyniki badań, a dzięki nim Barbara byłaby w stanie stwierdzić, czym konkretnie zajmowali się pracownicy owego laboratorium. Niemniej jednak, tym razem posłuchała Bartona, kierując się do jednego z bocznych pomieszczeń, w którym odnalazła mnogą ilość zwierzęcej padliny. Rozkład nie był jeszcze w zaawansowanym stadium, a zatem…
-Ktoś tu jeszcze niedawno był… -Stwierdziła cicho, przechadzając się z wolna między półkami z niemiłosiernie brudnymi klatkami zwierząt. Niektóre z nich jeszcze żyły, choć były doprawdy w opłakanym stanie. –Powinniśmy się rozdzielić. –Oświadczyła stanowczo, gdy zrobiła obchód całego pomieszczenia, ponownie stając tuż obok rosłego mężczyzny. –Ja zbadam dokąd prowadzi jeden z tych korytarzy przy głównym wejściu, ty obszukaj dokładnie te pomieszczenia. I jeśli znajdziesz jakąkolwiek dokumentację medyczną, bądź łaskaw zebrać ją i mi ją dostarczyć. –Nie czekała na to co powie, szybko opuściła pomieszczenie, maszerując w kierunku wyłamanego włazu, który już na samym początku zwrócił jej uwagę. Nie miała pojęcia, dokąd ją zaprowadzi, ale jak zwykle nie miała żadnych oporów, aby do niego wleźć i z latarką w dłoni zniknąć w panujących tam ciemnościach. Oby tylko nie natknęła się na żadne szczury. Nie znosiła szczurów, nawet tych laboratoryjnych.
[a ja tu miałam napisać i zapomniałam wczoraj :]
OdpowiedzUsuń[zło, skasowało mi połowę komentarza xd chęć na wątek z Pepper może jest? ;>]
Usuń[Okej, mam mieszane uczucia co do tej karty, ale zawsze chciałam stworzyć taką...skrzywdzoną postać. Tak więc opublikowałam ją bez przekonania i wciąż bez przekonania na nią patrzę, ale bardzo dziękuję za miły komentarz. :)
OdpowiedzUsuńWybieram Clinta. Zawsze lepiej prowadzi mi się wątki z postaciami przeciwnej płci.]
Surowy krajobraz wydawał się ją zaskoczyć. Nie widziała nigdzie niczego, co pozwoliłoby zorientować się, po co tu jest i dlaczego nie czyta teraz fascynującej historii literatury. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale wolałaby znać przyczynę, która spowalniała proces edukacji i zmuszała do jazdy po wertepach.
OdpowiedzUsuńCiasne wnętrze pojazdu nie przypadło Paige do gustu. Tak samo, jak niepokojący widok za szybą. Była raczej typem ciepłych krajów z morzem i plażą, gdzie można było leżeć plackiem. Lasy i to, że musiała ubrać polar nie zapowiadały czegoś takiego. Dlatego trochę nerwowo sięgała po kolejne M&M'sy, które trzymała w ręku. Pozwalały wyobrażać sobie, że to tylko jakaś wycieczka i że wcale nie wiozą jej gdzieś, gdzie nie ma zasięgu. Nadzieja prysła wraz z chwilą, gdy zobaczyła tył odjeżdżającego samochodu w którym przed chwilą siedziała.
Na jej czole pojawiła się zmarszczka, świadcząca o tym, że zaczyna się coraz bardziej niepokoić. Potem spojrzała z ukosa na mężczyznę, którego jeszcze za bardzo nie kojarzyła, a który wydawał się wiedzieć dużo więcej, a przynajmniej wystarczająco dużo.
- Ale przyjedzie po nas z powrotem? - uniosła lekko brew do góry, biorąc do buzi kilka czekoladek. Wolała wiedzieć, nawet jeśli miałoby się to okazać jej najmniejszym problemem. Szczególnie, że kompletnie nie orientowała się, gdzie są. Drzewka, mgiełka i trochę skał nie mówiło za wiele. Rozejrzała się, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że gdzieś jest tu jakiś nadajnik, odbiornik, czy nawet głupi słup z drutami. Nie, jednak byli gdzieś, gdzie cywilizacja nie ma zasięgu.
[ale w sumie to całkiem dobry pomysł jest! :) Promocja jakiś nowych cudeniek elektroniczno-wybuchowych. Pepper miała wczesniej kilka dość nieprzjemnych wiadomości, które sugerowały żeby lepiej nie pojawiała się na miejscu a ona nie chciała dać się 'zastraszyć' więc zdobyła kontakt do Clinta i poprosiła o ochronę. Może być? ;>]
OdpowiedzUsuńNie lubiła się włamywać. Od włamywania się powinni być osobni ludzie. Ludzie-od-włamań, dobra i prosta nazwa. Nie byliby zwykłymi włamywaczami, ale ludźmi-od-większej-idei, czyli takimi, których wynajmuje się nie po to, żeby kradli, ale po to, żeby tylko i wyłącznie się włamali. A później poszli sobie, dali działać specjalistom i innym szaleńcom, którzy z braku czasu lubili oczyszczać miasto ze zła i tego, co ich wkurza.
OdpowiedzUsuńNie lubiła się włamywać, a jednak z dziką przyjemnością przyjechała na róg Szóstej Alei i 50 ulicy. Po ostatnim wyjeździe była nieco poobijana (przestrzelone ramię będzie potrzebowało jeszcze trochę czasu na całkowite zabliźnienie i danie jej świętego spokoju z tym przeklętym bólem), ale siedzenie na miejscu i grzeczne spijanie śmietanki ze świeżo zaparzonej kawy nie leżało w jej naturze.
Gwoli ścisłości – ceniła sobie szczerze chwile odprężenia, jednak każdy człowiek czuje w pewnym momencie potrzebę zrobienia CZEGOŚ, zazwyczaj czegokolwiek. Jej zawód był, jaki był, zainteresowań też nie miała szansy zmienić.
Dlatego właśnie tu przyjechała i dlatego włamywała się (no, powiedzmy – lubiła zwiedzać po godzinach) do Radio City Music Hall. Ze wszystkich dziedzin elektronika była jej najbliższa (głupstwo – wszystko było jej tak samo bliskie, ale do tego pałała żywszym uczuciem), dlatego jeśli miała już wiedzieć o jakichś anomaliach, error dotyczący tej dziedziny był najbardziej dręczącym. Poza tym raz na jakiś czas lubiła bawić się w detektywa.
Pierwsze co zrobiła, to podpięła się pod system ochrony budynku i przejęła nad nim kontrolę. Zważywszy na to, że część z tych systemów projektowała właśnie ona, była to bułka z masłem. A kiedy już zapanuje się nad systemem ochronnym, wszystko inne jest jeszcze prostsze.
Nie, żeby miała zamiar spasować. Czujnym trzeba było być zawsze, głównie dlatego nosiła przy sobie dwie spluwy.
To miasto było łaskawe dla takich jak ona. Jeśli by zechciała, mogłaby żyć tylko nocą. Pracować nocą, robić zakupy nocą, chodzić do kin, teatrów, kawiarni nocą. Całą resztę mogłaby załatwiać przez komputer, przecież teraz wszystko załatwia się przez komputer. To miasto było dobre dla takich jak ona, może nawet za dobre. Człowiek mógłby całkiem zapomnieć jak wygląda dzień, gdyby chciał się zatracić w sztucznych neonach, mógłby. Trzeba by tylko przeboleć parę nocy i przestawić swój zegar biologiczny. I kupić dobre rolety.
OdpowiedzUsuńPoza tym po prostu lubiła nocne seanse, bo bilety często były tańsze, a ludzie mniej się narzucali. Wiedziała, w których kinach można spotkać ćpunów, a w których speszone pary, które nie przyszły wcale na film, ale do kina. Miała w głowie całą taką mapę miasta, miejsca, które się omija, miejsca, o które się nie pyta, miejsca, w których ludzie są zbyt ciekawscy. Była przygotowana, bo ktoś taki jak ona może liczyć tylko na to.
Tym razem coś poszło nie tak. W tym miejscu nigdy nic się nie działo, może pojawiało się tu trochę zbyt dużo (jak na standardy G.) ludzi, ale można było to przełknąć przez wzgląd na resztę kwestii. Tym razem jednak coś poszło nie tak, stanowczo nie tak.
Dźwięki na początku ją ogłuszyły, a światła tych wszystkich radiowozów, karetek były tak silne, że musiała zmrużyć oczy i odwrócić się do nich bokiem, a najlepiej iść stąd w cholerę, niestety, kikut lewej nogi miał inne plany. Doczłapała do skraju ekranu (widziała już raz tego Bonda, ale podobał się jej, chciała pójść znów), z którego emanowała Adele, po czym…
Zasłoniła się dłońmi przez odłamkami ekranu; ostatnie, czego chciała, to łuski albo drobne przecinki pancerza zasklepiające ranki na twarzy.
Miała dziwne wrażenie, że przegapiła swoją szansę na zmycie się stąd w iście angielskim stylu. Coś ostrego wbiło się w jej ramię, a ona sama musiała oprzeć się o ścianę (na szczęście w takich sytuacjach zazwyczaj są gdzieś niedaleko ścian), żeby całkiem nie paść na ziemię. Kikut śmiał się z niej złośliwym bólem.
[A czemuż to wpędziłam cię w poczucie winy? Jeżeli zaś chodzi o pomysły to jest ich niewiele, a może i nawet nie ma wcale, niestety. Chociaż nie, jeden jest. Podczas tej wojny między mutantami i Mścicielami, Rogue mogła udawać zwykłą, niewinną dziewkę, która specjalnie wpadła w tarapaty, aby przyciągnąć kogoś z Avengers. Tym kimś okazał się być Hawkeye i kiedy Anna mu 'dziękowała' oczywiście nie omieszkała się go zaatakować, chcąc zabrać jego esencję życiową. Niestety nadszedł ktoś z jego ekipy, więc Rogue musiała uciekać, nie robiąc żadnej trwałej szkody Clintonowi. A teraz wojna się skończyła, więc teoretycznie nic sobie zrobić nie mogą, dlatego kiedy spotkają się po raz pierwszy po tamtym niewielkim incydencie, będą robić wszystko, aby druga storna się rozzłościła i zaatakowała pierwsza.
OdpowiedzUsuńTak, wiem, miałam wymyślić coś, aby się nie zagryźli, ale to raczej będzie trudne. W każdym razie, chyba nic więcej nie wymyślę, toteż mam nadzieję, że pomysł się podoba.]
Odkąd tylko dowiedziała się o przeprowadzeniu tego zabiegu z kandydatami, zastanawiała się, jak sobie poradzi. Oczywiście nie chodziło tutaj o survival. Porządną dawkę przypomnienia mieli całkiem niedawno, gdy wylądowali z Clintem w tej przerażającej, pochłoniętej w promieniowaniu i otoczonej bestiami bazie. Rozmyślanie o tamtym dniu wypruwa Natashę z energii na całą resztę dnia, dlatego zazwyczaj urywa w połowie myśli, skupia się na czymś innym i stara się nie rozpamiętywać, jakie uczucia wzbudził w niej widok Clinta, leżącego nieprzytomnie w odrzutowcu, który po nich wysłali. Nie pozwoliła sanitariuszom siebie dotknąć i chociaż nie płakała, jej usta były zaciśnięte dokładnie tak samo, jak wtedy gdy roni łzy. Trzymała go za rękę w drodze powrotnej, bojąc się, że zaraz ich rozdzielą. Czuła się winna, że oberwał. Nie powinien teraz tak tu leżeć...
OdpowiedzUsuńZłapała się na tym, że rozpamiętuje, kiedy usłyszała nazwisko Chestera i to wyrwało ją z głębokiej zadumy. Podniosła głowę, wpatrując się w jeszcze posypaną trądzikiem twarz młodego agenta, który zdążył już parokrotnie ją wkurzyć podczas swojej krótkiej kariery. Obecnie temat Jessici wśród Avengers był tematem tabu. Podobnie, jak tematem tabu była wojna. O niej też nie wspominano, choć zupełnie z innych względów. Miała nadzieję, że wygadany Chester nie wspomni ani o Jones, ani o ustawce superbohaterów na terenie Wielkiego Jabłka. Wtedy egzamin z przetrwania zdawałby więcej razy niż może policzyć za pomocą swoich sprzętów.
Szminkę zostawiła tylko z jednego powodu - marka oznaczona na tubce mówiła sama za siebie. Obudziła się w niej ta część kobiety, która nie pozwoli nigdy wyrzucić takiego cudeńka. Chester miał swoje gadżety, które zbyt ułatwiały pracę. Jedna szminka tak naprawdę nie robiła różnicy. Tym bardziej, że nie widziała w dziewczynie materiału na agentkę tak czy siak.
Pochwyciła swój plecak, praktycznie pusty. Wydawałoby się, że takie wypady Wdowa ma w małym palcu. Była pewna, że przy odpowiedniej gadce, mogłaby wziąć wszystko jako instruktor. Z tymże byłoby to co najmniej dziecinne.
- Sytuacja kryzysowa musi być naprawdę k r y z y s o w a - przeliterowała dokładnie, uzupełniając mimochodem wypowiedź Clinta. - Bycie głodnym, brudnym i piasek we włosach się do tego nie zalicza, to tak gwoli ścisłości.
Spojrzała na każdego z osobna wzrokiem, zatrzymując się może na sekundę, po czym obróciła się w stronę Clinta.
- Już? Życzymy im powodzenia, czy jakieś parę złotych rad? - szepnęła w jego stronę.
Można powiedzieć, że dostał zaproszenie. Właściwie 'uprzejmą' prośbę by zjawić się w wyznaczonym miejscu i terminie. Tak, bardzo lubił jak go zapraszali na wszelkie spotkania, a częściej wpraszał się sam. Nie odmawiał, zawsze istniała szansa jakiejś strzelaniny i odnalezienia tych, których szukał.
OdpowiedzUsuńSpotkania, jak i podróże kształcą
Stał oparty o jakieś zardzewiałe cholerstwo, które nie przypominało niczego co widziałby kiedykolwiek. Resztki metalowej konstrukcji otaczały go zewsząd. Stał i czekał, nie wiedząc właściwie na co. Puste tereny, zero ludzi. W takich miejscach najłatwiej myślami powrócić do przeszłości. Odbezpieczył broń.
- Lękliwy stokroć umiera przed śmiercią, mężny kosztuje jej tylko raz jeden - powiedział sam do siebie, a słowa odbiły się echem.
I zjawił się ktoś, jakiś 'on', którego już gdzieś widział. I słyszał o nim. Niestety, a może to i lepiej nie pamiętał jak się ten facet nazywał. Podniósł broń, ale nie strzelił. Pierwszy raz w tym tygodniu, nie strzelił, choć nie miał w zwyczaju rozmawiać.
- W porządku, wasza ekipa od zemsty i tak jest chyba nazbyt delikatna - złośliwość w głosie była wyraźnie zauważalna - Zapytam krótko i zwięźle: Kto? Po co? Dlaczego? - warknął poprawiając płaszcz i podnosząc głowę wysoko, nie spuszczając 'kolegi' z oczu.
W momencie wypuszczenia strzał, Sif wstrzymała oddech. Czuła się jak na kiepskim filmie, w którym w kulminacyjnym momencie czas zwalnia a pościski, strzały i inne efektowne rzeczy zatrzymują się prawie w miejscu i efekt końcowy odwlekany jest w nieskończoność. Nigdy nie wiedziała czemu taki efekt ma służyć, jednak teraz dokładnie to działo się przed jej oczami. Oczywiście dałaby sobie rękę uciąć że całość nie trwała nawet sekundy, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że strzały lecą powoli do celu, w identycznym tempie i... Jak się okazało, z identycznym rezultatem.
OdpowiedzUsuń- Remis? - rzuciła nieco zawiedziona, chwilę po tym jak spojrzała na wyniki, które wyświetliły się na czerwono na tablicy. Naprawdę sądziła, że całość wyjaśni się po jednym strzale, panowie podadzą sobie ręce i rodzejdą się w dwie różne strony. Jak się okazało, rywalizacja mogła potrwać znacznie dłużej niż zakładała na początku - No cóż... Godni siebie przeciwnicy - mruknęła pod nosem a Elf zerknął na Bartona, delikatnie mierząc go wzrokiem. Prawdopodobnie on również liczył na to, że wystarczy jeden strzał a 'ziemski łucznik' ucieknie z zsali pokonany. Cóż, najwyraźniej nie warto nie doceniać konkurentów.
[Sokole Oko, no heeej. Wątku nie podaruję, bo ostatnio chyba nie było, a to niedopuszczalne. Może nawet pomysł jakiś mam, kiepski, bo kiepski, ale jest. Otóż Thor to zacofany ogólnie jest, a Clint, kiedyś pomagał mu ogarnąć technologię współczesną. No to chętnie bym do tego powróciła. W trakcie może wyjdzie nam coś emocjonującego. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuń[Telewizor został w pełni ogarnięty, no. W pełni na tyle, że wie dlaczego słyszy ludziki, a oni jego nie. Nie szepcze już przy włączonym telewizorze, co jest postępem. Myślę, że poziom hard się przyda, bo dziewczyna go prosi o przykręcenie szafki, więc akurat będzie i jestem wdzięczna za zaczęcie :3]
OdpowiedzUsuńMoże i była paranoiczką. Może i wymyśliła sobie to wszystko. Może Tony pukał się właśnie w czoło na samo wspomnienie o jej dziwnej prośbie. Może i sam Clint Barton to robił, jednak ona czuła się dużo pewniej mając go przy sobie. Poprawiła czarną sukienkę, uśmiechnęła się do kilku mężczyzn stojących jakieś trzy metry od nich i po chwili odwróciła się do towarzyszącego jej 'ochroniarza' z lekkim uśmiechem.
OdpowiedzUsuń- Po pierwsz, mów mi proszę Pepper... A po drugie, mam nadzieję że nie będzie takiej potrzeby wcale. Słuchaj, ja wiem że to wszystko może wydawać ci się śmieszne, ale te wszystkie maile 'ostrzegawcze' z treściami dotyczącymi tego że nie powinnam się tu pojawiać... - westchnęła pod nosem - Tak, mogłam poprosić kogoś ze Stark Industries żeby mi towarzyszył, ale sam wiesz jacy tam pracują ludzie... Ktoś mógłby mnie zastrzelić a oni nawet by się nie zorientowali - powiedziała półszeptem po czym ponownie sie uśmiechnęła - Będę twoją dłużniczką, za to że w ogóle się tu pojawiłeś. Nawet jeśli twoja obecność tutaj sprowadzi się jedynie do picia drinków i obserwowania konferencji...
Bobbi za wszelką starała się skupić na powierzonym jej zadaniu, niemniej jednak im więcej uwagi poświęcała stertom kartonowych pudeł, na które natknęła się zaraz przy wyjściu z pogrążonego w ciemności korytarza, tym z większą trudnością odpędzała od siebie myśli, iż dokładnie identyczne zalegają w jej nowym garażu. Składowała w nich wszystko to, co było jej niepotrzebne, a jednak nadal zbyt cenne, aby tak po prostu wywalić do śmietnika. O, chociażby książki. Mnóstwo książek. Bobbi nie wyobrażała sobie, aby móc w tak bestialski sposób pozbyć się słowa pisanego. Z drugiej strony, nawet nigdy nie próbowała zaznajomić się z ich treścią. Dlaczego? Ano dlatego, iż część z nich zakupił Clint, a przy szybkiej przeprowadzce, musiała przypadkowo spakować parę należących do niego egzemplarzy. Zresztą, gdy przychodzi ci podzielić całe swe życie na pół, aby każdy z byłych partnerów otrzymał to, co teoretycznie powinno należeć do niego, zdarzają się drobne pomyłki. To naturalne. W tych pudłach miała także parę płyt, również należących do Bartona. No i zamiast się ich pozbyć, trzymała je razem z tymi książkami. Po jaką cholerę, nawet ona sama tego nie wiedziała. Ale będąc w trakcie przerzucania stosów naukowych dokumentacji, doszła do wniosku, iż teraz po dwóch latach od ich ostatniego spotkania, nareszcie może je zwrócić. Tak, to chyba dobry pomysł. Odda mu je i będzie po krzyku. Dodatkowa praca w laboratorium z pewnością ukoi jej zszargane nerwy – chcąc nie chcąc, była na tym polu beznadziejnie podobna do swego byłego męża. Masz jakiś problem? To weź sobie nadgodziny. Albo jeszcze lepiej – udaj się na jakąś spontaniczną misję. Nic nie zrelaksuje cię bardziej, niż dźwięk świszczących ci nad uchem kul.
OdpowiedzUsuńPomieszczenie, w którym obecnie się znajdywała, było niegdyś przeznaczone do roli magazynu. Po podłodze walały się brudne fartuchy, lateksowe rękawiczki a także parę zużytych strzykawek oraz mnóstwo różnego, stricte medyczno-naukowego sprzętu. Bobbi zwracała uwagę jedynie, na co ciekawsze przypadki. Co chwila kucała, zbierając z ziemi porozrzucane dokumenty, z których na razie nie wiele mogła wywnioskować. Były one pomieszane, brakowało stron, tematy odbiegały od siebie i nie dawały jednoznacznej odpowiedzi na to, co też tutaj niegdyś badano. Po niespełna dziesięciu minutach przeszukiwania drobnych pomieszczeń gospodarczych rozległego laboratorium, zaczęło jej dzwonić w uszach. Wszędzie panowała dogłębna cisza. I w dodatku był tu potworny zaduch. Barbara uwielbiała spędzać czas w tak typowo badawczych jednostkach, niemniej jednak to konkretne miejsce przyprawiało ją o przedziwne przeczucia. Już nie wspominając o nieprzyjemnych ciarkach. Choć może z tym ostatnim miało coś wspólnego odkrycie śladów krwi, które krętym korytarzem doprowadziły pannę Morse do schodów. Schodów prowadzących jeszcze głębiej w dół. Zmarszczyła lekko jasne brwi, przez moment bardzo uważnie nasłuchując. Nic nie dosłyszała, ale za to wyraźnie odczuła niebywale paskudny odór, przywodzący na myśl swąd palonego ciała. Poświeciła latarką na stopnie schodów. Na nich również była krew. Nim jeszcze postawiła krok do przodu, odczuła na swych ramionach chłodny powiew wiatru. To był przeciąg. W tej samej chwili, gdzieś na dole rozległo się bliżej niezidentyfikowane trzaśnięcie, które rozeszło się echem aż do samej Barbary, stojącej u szczytu schodów. Instynkt samozachowawczy radził, aby poczekać na Clinta i jak para doświadczonych profesjonalistów, zbadać tę sprawę wspólnie. Ale ktokolwiek znał pannę Morse, doskonale wiedział, iż prędzej pozwoli sobie palec uciąć, niż zawoła na pomoc Bartona. Jeszcze czego. Zresztą, nie było czasu na niego czekać. Tam na dole działo się coś bardzo interesującego, a Bobbi nie zamierzała zmarnować okazji i stać tu jak ta ostatnia sierota. Zgasiła latarkę, przypinając ją do paska kombinezonu, po czym kocimi ruchami, stopień po stopniu, zaczęła schodzić w głąb kolejnego, podziemnego tunelu.
[Jak karta się podoba to i ja jestem zadowolona. Od razu wychodzę z pytaniem o wątek, bo pomysłów już jestem pozbawiona, ale chętnie coś zacznę.]
OdpowiedzUsuń[To ja wybieram drugą opcję i zabieram się do roboty.]
OdpowiedzUsuńTo był kolejny z tych wieczorów, kiedy Kate nie miała absolutnie żadnego pomysłu, na zagospodarowanie sobie czasu. Nie miała też ochoty na robienie czegokolwiek. Postanowiła więc, że zamknie się na dachu budynku, w którym mieszkał Clint i wypali paczkę papierosów, a potem walnie się spać na sofie i poczeka aż przyjdzie ją wygonić. O tak, to był zawodowy plan. Niewiadomo czemu lubiła oglądać miasto siedząc na dachu, jakkolwiek banalne to nie było, mimo wszystko było to coś co należało do niej i co sprawiało, że czuła się dobrze. Czułaby się dobrze dalej, gdyby nie telefon, który ni stąd ni zowąd zaczął perfidnie dzwonić. Sygnał nieco ją zirytował, zwłaszcza że nie spodziewała się chętnych do rozmowy. Odbierając nie musiała wypowiadać w zasadzie żadnego słowa. Po prostu dokładnie przysłuchiwała się temu co ma jej do powiedzenia. Spodziewała się jednak, że będzie musiała realizację swojego planu odłożyć na później i mimowolnie zaczęła się zbliżać w kierunku wyjścia na klatkę schodową. Instynkt jej nie zawiódł, niedługo potem usłyszała słowo podwózka, a potem kilka miłych komplementów, które miały ją przekonać o słuszności spełnienia prośby. Spokojnie wyjęła z kieszeni płaszcza kluczyki. „Weź koszulę” usłyszała i momentalnie cofnęła się by wejść do mieszkania. Zgarnęła na szybko jakiś materiał, który jak wyczuła był dość śliski i posiadał rząd guzików. Musiała to być koszula. Siedząc w samochodzie wsunęła kluczyk do stacyjki i pierwszy raz do początku rozmowy zdecydowała się powiedzieć coś konkretniejszego niż : tak albo yhym.
- To gdzie mam po Ciebie przyjechać?
W zasadzie nie było potrzeby, aby cokolwiek notowała. Już w trakcie rozmowy oczami wyobraźni widziała dokładnie owe centrum handlowe, a reszta trasy wydała jej się dość banalna. Zanotowała tylko w myślach, żeby uważać na zawieszenie i gdy była pewna, że Clint przekazał jej wszystkie informacje rzuciła krótkie „Będę za dwadzieścia minut” i rozłączyła się wrzucając telefon do kieszeni płaszcza.
OdpowiedzUsuńTrasa na Staten Island normalnie pochłonęłaby pewnie jakieś pół godziny , ale sytuacja wymagała od niej, aby skróciła ten czas przynajmniej o połowę. Nie zwracała więc zbyt dużej uwagi na to jak jedzie, byle tylko dojechać tam w miarę szybko. Niemal czuła na sobie chłód, który musiał odczuwać jej mentor, chociaż była ubrana dość ciepło. Udało jej się, przynajmniej częściowo, bo koło centrum handlowego droga była nieco bardziej zapchana niż w innych miejscach. Jakakolwiek próba objazdu skończyłaby się jeszcze dłuższym czekaniem. Dojechała do przewróconej ciężarówki, minęła ją, a potem skręciła w dość wąską uliczkę, która miała prowadzić na osiedle. Wyłamany szlaban był w tej sytuacji idealnym drogowskazem, nawet gdyby Clint o tym nie wspomniał, pewnie bez wahania wjechałaby właśnie w to miejsce. Zwolniła przy budce ochroniarskiej i zajechała na niewielki plac, który prowadził do parkingów. W zasadzie nie wiedziała, czy powinna zatrąbić, czy raczej poczekać. Ostatecznie zdecydowała, że po prostu zostanie w samochodzie.
To miejsce było paskudne. Nawet dla Barbary. Jasnowłosa kobieta nienawidziła odoru zgnilizny, a ten, im głębiej zapuszczała się w dół mrocznej klatki schodowej, tym bardziej nabierał na sile. Powoli stawiała krok po kroku, bacząc na ślady rozbryzganej krwi, aby nie poślizgnąć się na nich i nie stracić równowagi. Miała przy sobie latarkę, niemniej jednak wolała z niej nie korzystać. Co prawda były to jedynie jej własne podejrzenia, aczkolwiek, jeśli na dole okaże się, iż ma ona towarzystwo, wolała nie alarmować tego kogoś świecąc mu po oczach snopem ostrego światła. W końcu jakby na to nie patrzeć, przydomek TAJNA zaraz obok słowa AGENTKA, do czegoś zobowiązywał. A skoro mowa o zatajaniu swej obecności… gdzie do ciężkiej cholery wyparował Clint? Bobbi nie podejrzewała, iż tak długo zajmie mu przeszukanie tych opuszczonych gabinecików. Być może oznaczało to, iż natknął się na coś interesującego? W takim razie potrafiła mu to wybaczyć. Im więcej zbiorą dokumentacji, tym łatwiej przyjdzie im skojarzenie ze sobą wszystkich faktów. W tej chwili, po pobieżnym przeczytaniu paru kartek pogniecionych akt, Bobbi mogła kierować się jedynie swymi podejrzeniami. A te, poczynając od mnóstwa krwi, a kończąc na nienaturalnie dużych chłodniach umieszczonych w niemal każdym gabinecie zabiegowym, naprowadzały ją na trop bardzo brzydkich operacji. Słyszała pogłoski, iż ostatnimi czasy wpływowi obywatele Nowego Jorku, odkryli żyłę złota w postaci nielegalnych przeszczepów organów. Zdrowa nerka, na czarnym rynku, była warta więcej niż dziesięcioletnia pensja panny Morse, która obecnie zatrudniała się aż na trzy etaty. To już samo w sobie powinno obrazować jak wygórowane bywają ceny, gdy w grę wchodziło ludzkie życie. Swoje własne, ukochanej osoby… W XXI wieku już wszystko można było kupić. Szkoda tylko, iż odbywało się to kosztem innych niewinnych ludzi. Im głębiej schodziła, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, iż to miejsce nie było jedynie zwykłym laboratorium badawczym. Ona użyłaby innego określenia, bardziej obrazowego. Może coś w stylu prosektorium…?
OdpowiedzUsuńRozmyślania przerwał jej bardzo niepokojący dźwięk. A właściwie to dźwięki. I to wydobywające się z dwóch skrajnych końców korytarza, którym obecnie stąpała. Tam skąd dochodziło blade światło, ponownie usłyszała wyraźne trzaśnięcie, natomiast za swymi plecami, szuranie ciężkich butów o kamienne stopnie schodów. Owe odgłosy, same w sobie, nie były specjalnie przerażające. Co innego ją martwiło. Znajdowała się w podłużnym, słabo oświetlonym korytarzu, gdzie nie było żadnych okien ani drzwi, prowadzących do sąsiednich pomieszczeń. Mogła albo zawrócić, albo iść prosto, a w tej chwili, gdy dotarło do niej, iż z każdej z tych stron zmierza ku niej bliżej nieokreślone towarzystwo, musiała podjąć decyzję, od której mogło zależeć to, czy wyjdzie stąd o własnych siłach, czy też prędzej ją wyniosą. Nie miała czasu myśleć. W chwili, gdy usłyszała znajome zrzędzenie Bartona nieopodal za swymi plecami, poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku. Natychmiast odwróciła się w jego kierunku, czując, iż krew odpływa jej z twarzy. Otworzyła usta, i chyba nawet zdążyła krzyknąć coś w rodzaju: ‘Nie…!’, aby zmusić go do postoju, ale resztę słów zagłuszył wystrzał z broni.
Działała instynktownie. Nie miała oczu dookoła głowy, tak jak Clinton, niemniej jednak miała pewne wyuczone odruchy, dzięki którym nie leżała jeszcze sześć stóp pod ziemią. W tej sytuacji również zadziałały. Odskoczyła na bok, z niemal całym impetem uderzając plecami o kamienną ścianę. Była w niej drobna wnęka, w którą udało się jej dopasować. W tej samej chwili stojący na drugim krańcu korytarza sprawca, ponownie nacisnął spust. Odgłos wystrzału był ogłuszający, Bobbi zadźwięczało w uszach. Niemniej jednak, nie o swe bębenki się obawiała. Zerknęła kątem oka na lewe ramię. Dostrzegła rozerwany materiał, i trochę własnej krwi. Dzisiaj ktoś musiał nad nią czuwać. Nabawiła się zaledwie draśnięcia.
- Paige Guthrie. Studentka anglistyki. - mruknęła, trochę ironicznie, bo doskonale wiedziała, jak to brzmi w porównaniu do słówka agent. Nie miała jednak żadnego innego tytułu.
OdpowiedzUsuńWzięła ostatnią porcję czekoladek, podążając wzrokiem za ręką agenta i wsunęła swoją do kieszeni polaru. Góry Skaliste. Super. Dom jest na wschód, to przynajmniej wie, w którą stronę iść. Tak w razie czego. Nie lubiła dziczy, ani zimna, chociaż fizycznie nie dokuczało jej jakoś bardzo. Wbrew pozorom umiała znieść wiele trudów i dużo z siebie wycisnąć, jeśli miała w tym jakiś cel. A wspinaczką trudziła się raz, bez uprzęży i innych zabezpieczeń i nie wspomina tego za dobrze.
Popatrzyła na Clinta, potem na plecak, punkt w którym prawdopodobnie znajdował się szczyt, a później znów na mężczyznę. Dzisiejszy problem polegał na tym, że jej się po prostu nie chciało. Nie miała żadnej motywacji, która wpłynęłaby na ambicje, a bez tego była zwyczajnym leniem. Fury na nią nakrzyczy? Zadzwonią do Cannonballa i powiedzą, że jego młodsza siostra nie dała rady wejść na jakiś tam szczyt? Dla niego to nic takiego, nawet on by się nie przejął.
- Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedziałam gdzie jadę i tym bardziej po co. - westchnęła w końcu, wyciągając z kieszeni gumkę i spięła włosy w kitkę. Istniało duże prawdopodobieństwo, że mogła dostać jakąś informację o jakimś szkoleniu w jakimś dniu. Ale pewnie nie zwróciła na nią uwagi, skupiając się na studiach.
- Nie umiem się wspinać w zawodowy sposób. Jednak jeśli od tego zależy to, w jakim czasie wrócę do domu, jestem w stanie nie narzekać i szybko się nauczyć. - odparła bez entuzjazmu, podchodząc i sięgając po plecak. Udało jej się znaleźć jakąś mobilizującą rzecz. Kiepską, bo kiepską, ale zawsze coś, co można wykorzystać i się zaprzeć.
- Z jakiej wysokości mogę spaść, gdy wejdziemy? - spytała, odruchowo zastanawiając się, w co w razie czego się zmienić, by przeżyć upadek i jedynym zmartwieniem było zadrapanie.
nie będę od wszystkich dębić rozpoczęcia wątku, więc uwaga piszę.
OdpowiedzUsuńWykonywanie jakiegokolwiek zadania dla SHIELD było dla mnie niczym pokuta.
Jedyne istotne pytanie jakie obijało mi się od ścian mózgoczaszki to - dlaczego ja? Czy choć by Stark nie był by tysiąc razy lepszym kandydatem? Oczywiście, że był by.
Poluzowałem węzeł tego śmiesznego soczyście zielonego krawatu którego nigdy w życiu bym nie założył z własnej woli. Idealny garnitur, spodnie w kant ktoś tu zadbał, żebym prezentował się godnie, kto mnie tak nienawidzi? Nie wiedziałem jak się usadowić więc siedziałem na skraju fotela jak na szpilkach. Rzuciłem okiem na Bartona, krzywiąc się nieznacznie spojrzałem za okno. chroni mnie czy przede mną? pokręciłem głową, pora zacząć ufać ludziom, skoro tworzymy drużynę może nawet przyda się nawiązać przyjazne relacje? Dobrze, luźna pogawędka zatem.
- Clint, panie Barton
Zdjąłem okulary z przyzwyczajenia rozcierając oczy, nawet nie mam pewności jak się do niego zwracać. jestem na dobrej drodze.
- Jest konkretny przedział czasowy który mamy tam spędzić? Nie chcę żebyś zrozumiał mnie źle, jednak szpieg ze mnie żaden więc wole nie udawać zbyt długo aby w razie czego nie wpaść, rozumiesz.
Spojrzałem na ciebie, posyłając coś na styl sympatycznego uśmiechu. Byłem zestresowany więc w myślach zacząłem odliczać od setki w tył.
Miała dziewięć lat, gdy po raz pierwszy doznała poważnego uszczerbku na zdrowiu. Była wtedy małą, niesforną dziewczynką, która nie rozumiała, iż niekontrolowany upadek z trampoliny był na tyle niebezpieczny, aby pozbawić ją możliwości dalszego treningu. Kilkuletnia Bobbi była przekonana, iż rozłożone dookoła materace czynią ją bezpieczną. Gdy jednak wylądowała na nich, łamiąc sobie prawy nadgarstek, bardziej odczuwała straszliwy wstyd, niż ból, gdyż była na tyle naiwna, aby powierzyć swe zdrowie kupce sztywnych mat, zamiast zaufać swemu pierwotnemu instynktowi. On z pewnością nie powoziłby jej tak wysoko skakać, podszeptując, iż jest to bardzo niebezpieczny pomysł. Wtedy mała Bobbi zignorowała jego ostrzeżenia, dziś natomiast nie wyobrażała sobie swej dalszej pracy, gdyby nagle miała się zdać jedynie na czystą kalkulację i nic poza nią. Tylko dzięki instynktownym nawykom miała jeszcze sprawne wszystkie cztery kończyny. To one sprawiały, iż w młodości nadążała z asekurowaniem się przy balansowaniu na poręczach asymetrycznych, a teraz w pewnym stopniu ewoluowały, pozwalając jej czynić odpowiednie uniki przed nadlatującymi pociskami. Nie były one niezawodne, aczkolwiek w pewnym sensie nadal niezastąpione. Ot, czego dzisiaj Bobbi była doskonałym przykładem.
OdpowiedzUsuń-To nie wakacje Barton, na odpoczynek jest jeszcze za wcześnie… -Stwierdziła stanowczo, wyglądając powoli z bezpiecznej wnęki. Clinton wyeliminował cel, nim panna Morse zdołała zaobserwować moment, w którym sięga on po swój łuk, aby za jego pomocą wypuścić śmiercionośną strzałę. Niebywała szybkość oraz precyzja… Bobbi mogła twierdzić, iż Barton ją irytuje, niemniej jednak w życiu nie odważyłaby się oświadczyć, iż marny z niego łucznik. A każdemu, kto twierdziłby inaczej, z pewnością wybiłaby mu zęby.
Ponownie zerknęła na swe lewe ramię, odrywając delikatnie skrawek rozerwanego materiału kombinezonu. Zwykłe draśnięcie, bez potrzeby ingerowania w to igły oraz lekarskich nici. Starła niewielką stróżkę krwi, wycierając ubrudzone dłonie o chłodną ścianę. Następnie odbezpieczyła swego Colta, zgodnie z przewidywaniami Bartona, ruszając tuż za nim ku leżącej nieopodal ofierze. Zmarszczyła delikatnie jasne brwi, gdy dostrzegła ranną, ubraną w pielęgniarski uniform kobietę. Całkiem obca twarz, wykrzywiona w niebywale bolesnym grymasie. To już kolejna, którą Bobbi popamięta sobie do końca swego życia.
-Skelington…? –Panna Morse powtórzyła słowa kobiety, opuszczając połyskujący w słabym świetle jarzeniówek pistolet. -… mafia…? –Skierowała wzrok na oblicze rosłego mężczyzny, mając nadzieję, iż jednak się przesłyszała, aczkolwiek widząc jego reakcję, a po chwili słysząc wydane polecenie, zyskała na pewności, iż jeszcze nie potrzebna jej wizyta u laryngologa. –Barton, zaczekaj…! –Syknęła cicho, po chwili doganiając swego partnera. –Czegoś mi nie mówisz, prawda…? –Bobbi kroczyła tuż obok niego, zadzierając głowę na tyle, na ile potrafiła, aby móc precyzyjnie ocenić, czy też Clint nie stara się ją spławić. Panna Morse miała wrażenie, iż wie on więcej od niej, co zresztą nie było specjalnie zaskakujące. W końcu to ona miała dwuletnią przerwę o życia realiami NY, nie on, nieprawdaż?
To nie istotne, jak wiele razy zajrzałeś śmierci prosto w oczy – Barbara była pewna, iż każdy kolejny trup umniejszał jej szansę w starciu z przewleką bezsennością. Nie po każdej misji miewała problemy z zaśnięciem – choć ostatnimi czasy owe dolegliwości poczęły się niepokojąco umacniać. Niekiedy gubiła się w pojmowaniu zawiłości własnego umysłu. Po latach czynnej służby, była pewna, iż miała sposobność stawić czoła każdemu okropieństwu na ziemi. Włączając w to ludzkie zwłoki, które były wpisane w zawód każdego agenta t a r c z y. A zatem czym wyróżniało się martwe ciało Lauren Harris? Bobbi nie znała jednoznacznej odpowiedzi. Miała wrażenie, iż dzisiejsza misja odrobinę zachwiała jej poczuciem pewności siebie. Co prawda, nie była to niebywale skomplikowana operacja, wymagająca od niej Bóg wie, jakiego przygotowania, niemniej jednak… coś ją tknęło. Zapuszczone, podziemne laboratorium, w którym najbogatsi przedstawiciele mafijnego (a być może i nie tylko) półświatka, urządzili sobie prywatny oddział transplantologii? Dziwactwo. A może to ona robiła się już za stara? Dziś niemal nie została postrzelona. To chyba był jakiś znak, nieprawdaż? Barbara wierzyła w niektóre przesądy – tak jak nigdy nie zaczynała dnia wstając lewą nogą, tak też nie zdarzało jej się zostawać ranną bez żadnych późniejszych tego konsekwencji. Może zbyt pochopnie przyjęła propozycję powrotu do Nowego Jorku? W końcu przez ostatnie dwa lata, po tym feralnym ‘incydencie’ w Chile, odsunęła od siebie większość wyzwań, wymagających od niej użycia jakiejkolwiek broni. Zrobiła sobie częściowe wolne, teraz znów wdrażała się w dawne życie. Z początku wydawało jej się, iż nie będzie stanowić to dla niej żadnego problemu, jednakże po dzisiejszej przygodzie… zaczynała wątpić, czy cała ta sprawa z nielegalnym handlem ludzkimi organami oraz niebywale niebezpieczną mafią to odpowiednia misja dla kogoś, kto zdążył odzwyczaić się od sypiania z kijem bejsbolowym pod łóżkiem. Hm, a propo… Bobbi przeczuwała, iż powinna powrócić do tego zwyczaju.
OdpowiedzUsuńSiedząc już w bezpiecznym wnętrzu helikoptera, posłała zamyślone spojrzenie ku niknącemu w oddali włazowi, prowadzącymi do miejsca, skąd przed chwilą ona oraz Clint wychylili swe zadumane głowy. Najwyraźniej obydwoje mieli wiele do przemyślenia. On przynajmniej orientował się w sytuacji, a Bobbi miała przed sobą małą urokliwą perspektywę wertowania akt z nazwiskami wszystkich podejrzanych, które widniały na zebranej dokumentacji. Właśnie ją przeglądała, zagłębiając się w medyczne kruczki, uniwersyteckie frazesy oraz prywatne adnotacje sporządzone przez niegdyś pracujących tam badaczy. Informacje przekazane jej przez Bartona zapamiętała i zakodowała, licząc, iż już nie długo nadarzy się okazja, aby je odpowiednio wykorzystać. Niemal przez całą drogę powrotną milczała, studiując skolekcjonowaną dokumentację. Dopiero, gdy na horyzoncie roziskrzyły się pierwsze światła tętniącego życiem Jabłka, oderwała błękitne tęczówki od akt, przenosząc je powoli na znajomą sylwetkę Clinta.
-To nie twoja wina. –Właściwie, to nie powinna była starać się go pocieszać. To było trochę infantylne, jednakże nie potrafiła nie odnieść się do śmierci Lauren Harris. Spędziła z Bartonem zbyt wiele czasu, aby wtedy, gdy jeszcze znajdowali się w laboratorium, nie dostrzec w jego wyrazie twarzy widocznego rozgoryczenia. Obiecała sobie, iż będzie siedzieć cicho, jednak nie udało jej się utrzymać języka za zębami. Zabawne, kiedyś było to o wiele prostsze. Kiedyś, to znaczy wtedy, gdy byli jeszcze razem. Wówczas wystarczyła sama obecność, oraz może drobny, ciepły gest. To wszystko, nic wielkiego – czuły pocałunek w czoło, łyk czegoś na rozgrzewkę, no i sen. Choć obecnie, dla Bobbi nie wchodziło w rachubę, ani pierwsze, ani ostatnie. Tylko te czerwone wino…
Kate siedziała spokojnie w samochodzie i czekała, aż Clint po prostu pojawi się w zasięgu jej wzroku. Widząc go zbliżającego się w kierunku auta położyła dłonie na kierownicy i gdy wsiadł do środka od razu ruszyła z miejsca. Jedna myśl szybko przemknęła gdzieś w jej głowie, jej dłoń automatycznie sięgnęła jakiegoś przycisku i w samochodzie zaczęło robić się coraz cieplej. Jej samej zimno nie było, ale nie myślała tylko o sobie i może stąd ten pomysł. Wyjechała na główną ulicę, przez chwilę jeszcze pozwoliła sobie nic nie mówić.
OdpowiedzUsuń- Przypływ dobroduszności ? – zwróciła na niego swój wzrok, uniosła jedną brew i równie szybko znów skupiła się na prowadzeniu samochodu.
Treningi zawsze były wyczerpujące, ale z czasem stały się dla Kate rytuną. Już dawno wyszła z okresu, kiedy po kolejnych godzinach bawienia się łukiem następnego dnia nie mogła utrzymać szklanki z kawą w dłoni. Mimo to doceniała teraz, każdą wolną chwilę.
- W takim razie musisz częściej się mną wysługiwać w takich sytuacjach. – uśmiechnęła się tylko pod nosem. Gdyby takie sytuacje zdarzały się częściej dzisiaj umiałaby tylko lepiej jeździć samochodem i nic poza tym. Kiedy mentor wspomniał o świętach w zasadzie nie do końca wiedziała co mu odpowiedzieć, może dlatego, że jeszcze nie zastanawiała się nad spędzeniem tego wyjątkowego czasu. Nie wybierała się raczej na doroczny, bożonarodzeniowy bankiet ojca. Mogła ewentualnie skorzystać z zaproszenia siostry, ale czy rzeczywiście tego chciała?
- Nie wiem co będę robić jutro, a mam wiedzieć co planuje robić na święta? Nie myślałam o tym jeszcze. – wiedziała, że wizyta u rodziny jest nieunikniona, ale czy rzeczywiście chciała słuchać tych wszystkich historyjek, które zazwyczaj opowiada się w rodzinie podczas takich spotkań. Może gwiazdka w jej rodzinie nie oznaczała wspólnego zasiadania do wigilijnego stołu, ale z pewnością niosła ze sobą dużo rozmów zaczynających się od „ale wydoroślałaś” albo „nie widziałam Cie ze sto lat”.
Wizyta w prosektorium – panna Morse właśnie o tym marzyła. No, bo kto normalny pragnąłby zjeść gorący posiłek, pooglądać wieczorne powtórki ogłupiających teleturniejów, lub też odprężyć za sprawą długiej oraz gorącej kąpieli? Pff, dobre sobie. Relaks godny mięczaków, a Barbara nie była mięczakiem. Dlatego niebawem po wylądowaniu w Nowym Jorku, udała się z wraz ze swym byłym mężem na urokliwą wycieczkę do pobliskiej kostnicy. Żyć, nie umierać. Dobrze, iż chociaż pozwolono jej się przebrać. Towarzyszyło jej wrażenie, iż cały kombinezon przesiąkł odorem laboratoryjnej zgnilizny. Miała niezmierną ochotę wleźć pod prysznic i zmyć z siebie ten zapach. I nie tylko zapach. W ogóle pragnęła pójść spać i zapomnieć o wszystkim tym, co dzisiaj przeżyła. Jutro też był dzień, zastanowiłaby się spokojnie, co dalej, zajadając tosty z jajecznicą oraz popijając śniadanie poranną kawą. O poranku najlepiej jej się myślało. Teraz była już wyraźnie zmęczona. I gdyby tylko przypuszczała, w jak poważną sprawę wdepnęła… to znaczy ona i Clint. Barbara nie była strachliwą osobą, niemniej jednak, mając świadomość nadlatującego (i to dosłownie) niebezpieczeństwa, zapewne mogłaby się tym odrobinę przejąć. W takim sensie, iż od razu zrodziłby się w niej pewien dziwny gniew. Nie lubiła babrać się w sprawach rodem z rodziny Soprano, gdyż domyślała się, iż takie pierdoły potrafią ciągnąć się za człowiekiem miesiącami, a być może nawet i latami. A przecież zamierzała zacząć od czegoś łatwego, ot tak na dobry początek. Skąd mogła przypuszczać, iż rutynowe przeszukiwanie laboratorium wpędzi ją w bardzo poważne problemy?
OdpowiedzUsuńDrapiąc się po upierdliwie swędzącym draśnięciu, kroczyła trochę z tyłu, raz po raz posyłając znużone spojrzenie plecom swego partnera. Odechciało jej się nawet z nim wykłócać, co można było uznać za pewien niepokojący objaw. A może bardziej chodziło o to, iż pranie swych brudów w podziemnym prosektorium było dość mało porywającym hobbym? Tak, Bobbi zachowywała się grzecznie, nawet przy nieznajomej pani Doktor, której podała dłoń na powitanie, zagadując uprzejmie o wyniki przeprowadzonej przez nią autopsji. No dalej, miejmy to już za sobą. Panna Morse musiała ułożyć tą układankę w jedną całość, inaczej będzie ją to dręczyło całą noc i nici ze snu.
Rozmowa między Clintonem a panią Montgomery przebiegała bez zbędnych zakłóceń. Bobbi uznała, iż nie było najmniejszego sensu się do niej wtrącać. Siedziała prosto na miękkim, obrotowym fotelu, wsłuchując się dyskretnie w wyjaśnienia zmęczonej późną godziną kobiety. Parę istotnych faktów bardzo ją zainteresowało. Ot, chociażby, kto i z jakiego powodu miałby starać się włamać do chłodni, w której przetrzymywano ciało denata? I czym było to nietypowe żelastwo umieszczone w wątrobie Silvestri? Przybyli do kostnicy, aby poznać odpowiedzi na parę nurtujących ich pytań, a gdy po niespełna kilkunastu minutach opuszczali surowy budynek, Bobbi miała wrażenie, iż przybyło im jedynie więcej zagwozdek. Jutro, z samego rana, po dotarciu do siedziby t a r c z y postara się dokopać do akt, mogących jej jakoś przybliżyć sylwetkę denata, a także poszuka w bazie danych osób podejrzanych o nielegalny handel narządami. Czekała ich ciężka praca. Mieli sporo nazwisk do sprawdzenia oraz parę tropów do prześledzenia. Sprawa nie zapowiadała się na łatwą oraz przyjemną, choć z początku wyglądało to wszystko bardzo niewinnie. Bobbi nie spodziewała się, iż w sprawę opuszczonego laboratorium prawdopodobnie była zamieszana niebywale niebezpieczna mafia. To odrobinę komplikowało całe zagadnienie. Na szczęście, jutro też był dzień – z samego rana zajmie się tą mniej interesującą pracą, czyli ślęczeniem nad dokumentacją medyczną, a Clinta oddeleguje do odhaczania prawdopodobnych podejrzanych. Musieli jakoś sensownie podzielić swe obowiązki, a wiadomo, iż Bobbi szybciej przebrnie, przez medyczne aspekty misji, natomiast Barton, zorientowany w tutejszym środowisku, celnie wskaże wszystkich odpowiedzialnych za ten przekręt łotrów. O, i to był plan godny wdrążenia w życie. Jutro. Wszystko jutro. Bobbi mruknęła niewyraźne ‘Do zobaczenia’, udając się w drogę powrotną do domu.
OdpowiedzUsuńPannie Morse towarzyszyły złe przeczucia, jednakże postanowiła je zignorować. Była już dorosłą kobietą, a nie zlęknioną nastolatką, która po kłótni ze swym chłopakiem obraziła się, postanawiając samotnie, późną porą wracać do swego domu. Te czasy miała już dawno za sobą, a nawet wtedy chodzenie po ciemnych uliczkach nie specjalnie ją przerażało. Na osiedle, na którym mieścił się jej dom, dotarła w nie więcej niż pół godziny. Zrobiła sobie spacer, wykorzystując rześkie powietrze, jako naturalny napęd dla swych myśli, krążących wokół dzisiejszych wydarzeń. Od dawna, żadna z misji, nie zaintrygowała ją do tego stopnia, aby straciła ona swą czujność. A może to zmęczenie dało się jej we znaki? Gdy przekręcała klucz we frontowych drzwiach marzyła tylko o zakopaniu się w pościeli. Zmieniła zdanie, gdy znalazła się już wewnątrz domu. Zamknęła za sobą drzwi, postanawiając, iż jeszcze zahaczy o łazienkę i weźmie sobie zasłużoną, gorącą kąpiel. To pomoże się jej odprężyć, no i z pewnością szybciej zaśnie. Nie zapalała świateł, zwinnie sunącą po schodach na piętro, a później przemykając cicho korytarzem ku łazience. Dopiero tam zapaliła światło, odkręcając kurki z ciepłą wodą. Z wnętrza wanny zaczęła unosić się przyjemna para. Bobbi rozpuściła związane do tej pory w niedbały kok, jasne kosmyki włosów, po czym rozpięła guziki koszuli, wrzucając ją do pobliskiego kosza na pranie. Stojąc przed umywalką, przyglądała się w odbiciu lustra niewielkiej szramie na swym lewym ramieniu. Kolejna blizna do kolekcji. Cudownie. Westchnęła w myślach, mając zamiar pozbyć się swych dżinsów, gdy wtem nagle ją coś tknęło. Chwila zawahania, gdy w pogrążonym w ciszy domu rozległo się charakterystyczne skrzypienie drewnianej posadzki kuchni. Bobbi zastygła w miejscu, nasłuchując. Dźwięk nie powtórzył się, a jednak nadal czuła, iż coś tu nie grało. Zerknęła na swe odbicie w lustrze, przez moment nie robiąc dokładnie nic, aby po chwili pochwycić leżącą na parapecie broń, odbezpieczając ją dyskretnie. Może miała już paranoję, jednakże wolała już nie nadwyrężać swego szczęścia. Jego limit zdążyła dzisiaj wykorzystać…
Dom istotnie był czarowny. Przestronny, gustownie urządzony oraz zlokalizowany w miłej dla oka, spokojnej okolicy – miał wszystko to, na czym zależało pannie Morse, gdy podpisywała umowę ze swym zaprzyjaźnionym od dawien dawna deweloperem. Frank już od samego początku był pewien, iż estetyczna posiadłość z dala od zabieganego centrum miasta, idealnie wpasuje się w gust Bobbi. I miał on rację. Barbara faktycznie czuła się tu bardzo dobrze, wręcz komfortowo. Nie mogła narzekać na nic, prócz braku stałego towarzystwa. Dom był ogromny, a ona mieszkała w nim całkiem sama. Do tej pory, wydawało jej się, iż nie stanowi to dla niej żadnego problemu. Aż do teraz. W tej chwili żałowała, iż nie pomyślała o jakimś współlokatorze, lub chociażby nie przygarnęła ze schroniska wiernego psiaka. Miała bardzo poważny problem, a jak wiadomo, każda pomoc mogłaby okazać się wręcz zbawienia. Ale to już nie miało w tej chwili większego znaczenia. Zwinne przemykając między własną sypialnią, a sąsiednim korytarzem, pojęła, iż jej dziwne pragnienie obecności drugiej osoby, właśnie się spełniło. W bardzo pokręcony sposób, ale jednak. W domu ktoś był. Nie słyszała go, nie widziała, niemniej jednak bardzo silnie wyczuwała. Nagle cisza, jaka panowała dookoła, przerywana jedynie odgłosem zapełniającej się wodą wanny, poczęła ją drażnić. Przez niespełna minutę, a może nawet i dłużej, wsłuchiwała się w otoczenie, dopingując tajemniczemu gościowi w tym, aby zahaczył o kant mebla, i wyrżnął się jak długi. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. To z pewnością zawodowiec. Cudownie. Barbara wniosła błękitne ślepia ku niebu, jak gdyby pragnęła poznać odpowiedź, czy ten wieczór może być jeszcze gorszy, niż jest w tej chwili. Bardzo szybko otrzymała odpowiedź, gdy nagle na klatce schodowej zmaterializowała się ciemna, rosła postać. Mężczyzna. Trzymał w dłoni broń, którą bez wahania wymierzył w skrytą za rogiem ściany pannę Morse. Wystrzał nastąpił w tej samej chwili, w której Bobbi odsunęła się na bok, zjeżdżając nagimi plecami po ścianie. Zimno. Ale czemu się tu dziwić, skoro nie nałożyła na siebie zdjętej wcześniej koszulki, wylatując z łazienki w samym staniku? Kolejny plus tej kretyńskiej sytuacji. Ktoś próbował ją zabić, a ona była pół naga. Zmieliła w ustach niebywale szpetne przekleństwo, po czym szybko wychyliła się zza ściany, oddając strzał z własnej broni. Naturalnie, nie zraniła zamachowca, gdyż ten zdążył już zniknąć z klatki schodowej. Bobbi odczuła silną frustrację. Nie myśląc za wiele, dźwignęła się na nogi, zbiegając zwinnie na parter. Wówczas, nieświadomie wyciągnęła z kieszeni komórkę, naciskając jeden zaledwie przycisk. Uruchomiła opcję szybkiego wybierania, niemniej jednak to nie z policją pragnęła się skontaktować...
OdpowiedzUsuńChwilę później, nie tracąc czasu, wpadła do salonu, z wyciągniętą przed siebie bronią. Martwa cisza, kompletny bezruch. Ciemność była zarówno jej sprzymierzeńcem jak i też największym wrogiem. Ostrożnie, stawiając krok po kroku, niczym saper uwięziony na polu minowy, rozglądała się po rozległym salonie. Wtem z jadalni znów wyskoczyła ta sama tajemnicza postać, tym razem oddając w jej kierunku trzy kolejne strzały. Kule utkwiły w fotelu, za którym skryła się jasnowłosa kobieta. Zaledwie sekundę później, wychyliła się zza swego prowizorycznego schronienia, naciskając na spust srebrnego Colta. Jedna z czterech kul trafiła w regał z książkami, druga w ten ze szkłem, które rozprysło się po całym pomieszczeniu. I nie wiadomo, ile jeszcze szkód zdołaliby wyrządzić za sprawą samej strzelaniny, gdyby nagle Bobbi nie pojęła, iż ma pusty magazynek. Co raz lepiej. Wyrzuciła broń, ponownie chowając się za rozklekotanym fotelem. Skrytobójca miał góra trzy-cztery minuty, nim zjawi się tu policja, zaalarmowana przez czujnych sąsiadów panny Morse. Barbara była pewna, iż doskonale usłyszeli całą serię strzałów. Niebawem ktoś się tu zjawi. Pytanie tylko, czy do tego czasu uda jej się przeżyć? Musiała sobie jakoś poradzić. Miała dość tego prztykania się w nos na odległość. Była wściekła. Wściekła, iż ktoś w ogóle odważył się podnieść na nią rękę. Wściekła ze zmęczenia. Wściekła, iż jej dopiero co urządzony dom ponownie nadawał się już do remontu. Koniec tego dobrego. Zabójca pragnął prawdziwej walki? Z pewnością ją dostanie. Barbara odrzuciła na bok zdrowy rozsądek, pozwalając zadziałać instynktowi. Przeturlała się od fotela za kanapę, a tam nogą przewróciła stojącą lampę, która roztrzaskała się z hukiem na drewnianej posadzce. Zaledwie kilka sekund później, dzierżyła w dłoniach metalowy pręt zniszczonego oświetlenia, którym z zaskoczenia wybiła z dłoni krążącego wokół niej sępa broń. Nareszcie stanęli ze sobą twarzą w twarz, a Bobbi poczuła się bardzo pewna siebie, gdy nie tracąc czasu, wystrzeliła metalowym kijem prosto w oblicze zdezorientowanego mordercy. Zraniła go. Ostra krawędź rozbitej żarówki rozcięła mu policzek, dosięgając samego lewego oka. Jego wrzask zmieszał się z odgłosem policyjnych syren, które z minuty na minutę stawały się, co raz głośniejsze. Wtem zamachowiec, rzucił się na Barbarę, chwytając ją ramię. Zablokował kolejny cios prętem, i z wściekłością cisną jasnowłosą kobietą o przeciwległą ścianę. Panna Morse zatrzymała się dopiero na kredensie, zrzucając z niego całą, stojącą na nim zastawę. Osunęła się powoli na miękki dywan, mimowolnie chwytając palcami jedno z leżących nieopodal skrawków rozbitego szkła, niemniej jednak, gdy tylko ponownie odwróciła się w stronę napastnika, gotowa do dalszej walki, jego już nie było. W parę sekund ulotnił się z niedoszłego miejsca zbrodni, pozostawiając oszołomioną Barbarę z milionem pytań w głowie.
OdpowiedzUsuńMatt już przed zejściem do kanałów pogodził się z tym, że nigdy nie pozbędzie się ściekowych aromatów. Nawet jeśli po powrocie do domu weźmie pięć pryszniców pod rząd, zajeździ na śmierć całe opakowanie familijne 5+1 gratis szczoteczek do paznokci, szorując każdy centymetr swojego ciała i dołoży wszelkich starań, żeby zabić wszystkie bakterie nie tylko na sobie, ale w całym domu, i tak wszystko pójdzie na marne. Po prostu nie pozbędzie się kanalizacyjnego smrodu, bo ten wejdzie pod skórę, zagnieździ się w ścianach komórek i w końcu doprowadzi go do szału. Dowódcy Tarczy zwykle podejmowali w miarę sensowne decyzje, a że w wybuchowej mieszance znanej bliżej jako Avengers wrzało za każdym razem od głosów poparcia i protestu, w obu przypadkach równie gwałtownie, to już zupełnie inna sprawa. Jednak można było przyjąć, że ich zwierzchnicy z zasady potrafili logicznie myśleć. Tym razem zdecydowanie im nie wyszło, bo do kanałów, wraz z ich całym dobrodziejstwem, wysłali właśnie Matta. Skoro miał kilkukrotnie lepszy węch od psa, którego trzymali w domu, to okoliczności przyrody mogły być dla niego nie tyle niekomfortowe co zabójcze. Nie, od samego aromatu umrzeć nie był w stanie, ale za to mógł polec z rąk tych, na których polowali wraz z agentem Bartonem.
OdpowiedzUsuńPowinien był usłyszeć odgłosy wydawane przez ludzi (lub inne stworzenia, zdolne do prowadzenia rozmów), do których się zbliżali, już dawno temu, jednak do tej pory był zdecydowanie bardziej zajęty niedotykaniem niczego i powstrzymywaniem odruchu wymiotnego. Zatrzymał się i w końcu zdołał skupić na zadaniu do wykonania, nasłuchując szczegółów, które z obecnej na miejscu dwójki agentów dwójki były dostępne tylko jemu.
- To nie oni. - Powiedział tak cicho, że można to było śmiało uznać za poruszanie ustami z lekkim szmerem niezrozumiałych słów, i tak ostatecznie zagłuszonym przez płynącą zaledwie kilkanaście centymetrów od ich stóp wodę. Hawkeye nie zareagował, co uświadomiło Mattowi, że powinien jednak wziąć pod uwagę dysproporcję w ilości decybeli słyszalnych dla niego i dla człowieka o przeciętnym słuchu. - To nie ludzie Osborna. - Powtórzył, tym razem już słyszalnie, ale wciąż dostatecznie cicho, żeby nie zdradzić swojej obecności którejkolwiek z czających się w kanałach istot.
[Q jest jedynym powodem, dla którego poszłam na nowego Bonda i jestem pewna, że widząc jakąkolwiek postać z filmu o szpiegach nie powinno się reagować "Łojejku, jaki on uroczy <3", tak jak ja robiłam.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, kwestia tego, z kim dokładnie będzie ten wątek dla mnie niknie pod pytaniem "jak ogarnąć te wszystkie powiązania komiksowe" (ponieważ komiksów czytałam raczej mało), wobec czego zgodzę się na absolutnie wszystko, co nie będzie wątkiem opartym na siedzeniu w kawiarni i piciu Earl Greya...]
Bobbi nie miała pojęcia, co się dzieje. Była w szoku. Nawet tak wykwalifikowanym agentom jak panna Morse zdarzało się gubić wątek – co prawda, podobne sytuacje nie miały miejsca wyjątkowo często (inaczej od dawien dawna wąchałaby kwiatki od spodu), aczkolwiek Barbara była w stanie wyliczyć na palcach swej jednej ręki podobne do tej dzisiejszej, równie wstrząsające zajścia. Poczynając od dnia, w którym na jej oczach zamaskowany rabuś zastrzelił Daniela, wliczając również moment rozpaczliwej ucieczki porośniętymi lasami chilijskiej dżungli oraz chwilę bolesnego postrzału. Dziś doszła kolejna, niezrozumiała jej zdaniem okoliczność, która wywarła na niej spore wrażenie. Wrażenie przykrego niepokoju. Parę godzin temu otrzymała banalną na pierwszy rzut oka misję, nim jednak zdążyła się w nią stosownie zagłębić, już ktoś próbował ją zastrzelić. I to nie byle, jaki ktoś. Choć wydawać by się mogło, iż powstały wokół niej zgiełk wyraźnie ją spowolnił, to jednak nadal miała przed oczami twarz napastnika, i zamierzała ten fakt wykorzystać w późniejszym śledztwie, odkładając ją bezpiecznie na dno swego zmęczonego umysłu. Zajęta rozpamiętywaniem tego, co przeżyła zaledwie parę minut temu, nie spostrzegła, iż wokół niej zaroiło się od policjantów. Trzymała w dłoni odłamek szkła, pochwycony w chwili, gdy grzmotnęła o regał, i puściła go dopiero wtedy, gdy poczuła na swych ramionach miękki materiał czyjejś kurtki. Uniosła nieobecne spojrzenie błękitnych tęczówek na stojącego tuż obok niej mężczyznę. Clint. No tak… nie wyglądała na zdumioną. Przecież to właśnie jego numer wybrała, nim wpakowała się prosto w łapska napastnika. Zrobiła to wbrew swemu zdrowemu instynktowi… chociaż, z drugiej strony… Może to właśnie ten nieszczęsny instynkt kazał jej zwrócić się o wsparcie do jedynej znanej sobie osoby, która byłaby gotów wyciągnąć ją z tak poważnych tarapatów? Niegdyś telefon alarmowy do Bartona stanowiłby oczywistą oczywistość. Teraz prezentowało się to ździebka inaczej, choć czasu już nie mogła cofnąć. I tak dowiedziałby się o wszystkim. Jak nie dzisiaj, to jutro z samego rana.
OdpowiedzUsuń-…a, a zeznania…?! –Poczuła jak rosły mężczyzna prowadzi ją w stronę drzwi wyjściowych, ignorując nawoływania zdumionych policjantów. Barbara nie protestowała. Chwyciła dłońmi za skrawek kurki Clintona, owijając się nią odrobinę szczelniej niż dotychczas. Nim nie wyszła na zewnątrz, nie odczuwała braku górnego okrycia. Dopiero wtedy zrobiło jej się chłodno. Zadrżała lekko, w chwili, gdy zasiadła na fotelu pasażera Hondy należącej do panicza Bartona. Nie była pewna, czy to nadal chodziło tu o naturalne zimno, czy też bardziej o potok negatywnych emocji, który zalał ją natychmiast po opuszczeniu zdewastowanego domostwa. Westchnęła cicho pod nosem, odgarniając z twarzy parę zabłąkanych kosmyków jasnych włosów. Dostrzegła, iż drżą jej dłonie. Utajała to, skrywając je za materiałem kurtki.
-…wydłubałam mu oko. –Odezwała się w końcu, gdy Clint zasiadł za kierownicą samochodu, po chwili ruszając z pod jej posiadłości. Mało pokrzepiająca wizja dalszej rozmowy, ale lepsze to niż całkowite milczenie. Skup się, i przestań zachowywać się jak rozhisteryzowana baba – co z tego, iż cudem uniknęłaś zarobienia kulki w łeb, twój nowo zakupiony dom nadaje się do ponownego remontu, a ty siedzisz w pojeździe swego byłego męża jedynie w samym staniku? Każdemu się to zdarza.
-Gdyby walka się przeciągnęła, być może nie skończyłoby się jedynie na samym oku… -Stwierdziła cicho, wodząc błękitnymi tęczówkami po ferii barw mijanych neonów centrów handlowych. Im głębiej rozmyślała o sprzyjających scenariuszowi krwawej zemsty okolicznościach, tym silniej utwierdzała się w przekonaniu, iż pozwoliła sobie na mnóstwo błędów, które tylko niebywałym cudem nie wpakowały ją przedwcześnie do grobu. Po pierwsze, jak mogła dać się tak wyprowadzić z równowagi? Co prawda już od dwóch lat odrzucała propozycje misji zmuszające ją do wyściubienia nosa poza próg laboratorium, niemniej jednak nie spodziewała się, iż tak ‘krótka’ przerwa wpłynie na jej umiejętności oraz refleks. Po drugie, jakim cudem skończyły jej się naboje w pistolecie? I to w dodatku w środku strzelaniny? Haniebny błąd. Żaden szanujący się agent nigdy by do tego nie dopuścił. Na samo wspomnienie tej kuriozalnej sytuacji zrobiło jej się jeszcze chłodniej niż dotychczas. Na szczęście dalsze rozmyślania Bobbi na temat swego tragicznego przygotowania do roli ofiary przerwał fakt, iż Honda prowadzona przez milczącego Clinta w końcu się zatrzymała. Barbara wysiadła z pojazdu, rzucając prowizoryczne spojrzenie na domostwo swego byłego męża. Nie skomentowała go ani jednym słowem. W ogóle, do czasu, aż natknęła się na merdającego towarzysza Clintona, który natychmiast wywołał szczery uśmiech na jej twarzy, wyglądała na przygasłą i nieobecną. Wkraczając na teren panicza Bartona czuła się tak jak jeszcze parę lat temu, gdy dopiero po raz pierwszy, odważyła się zagłębić w świat mężczyzny tak głęboko, iż bez oporów potrafiła przyrządzać eksperymentalną jajecznicę w jego kuchni. Te czasy już dawno minęły. Stety, lub niestety dla Bobbi. Wolała o tym teraz nie myśleć. Skinęła lekko głową, słysząc słowa Clinta. Nim ruszyła we wskazanym przez niego kierunku, w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wykorzystać, jako okrycie wierzchnie, podrapała Bastera za uszami, klepiąc go pieszczotliwie po kudłatym grzbiecie. Pies najwyraźniej nie miał zamiaru dać się tak łatwo spławić, tak, więc do sypialni Clintona Barbara wkroczyła z czteronożnym towarzyszem u nogi, który bacznie obserwował wszelkie jej poczynania. W między czasie panna Morse starała się zignorować rosnące w niej uczucie skrępowania. Była już dorosłą kobietą, a jednak po otwarciu wspomnianej wcześniej szafy poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku. Pamiętała ten bałagan. Charakterystyczny nieład Clinta, za który zawsze mu się obrywało, i który czasami Barbara próbowała usilnie uprzątnąć. Przez chwilę spoglądała na ubrania byłego męża, po minucie sięgnąwszy po jedną z jego najmniej wymiętolonych koszul. I jeśli już wcześniej czuła się dziwnie, to wyobraźcie sobie, co musiała przeżywać, gdy dobrowolnie narzuciła sobie na ramiona własność Clinta. Zapięła niemrawo parę guzików, nadgryzając delikatnie dolną wargę.
OdpowiedzUsuń-… ktoś tu zapomniał, do czego służy żelazko… -Wymruczała cicho pod nosem, ni to do siebie, ni to do siedzącego przy jej nogach psa, zawijając zdecydowanie przydługie rękawy koszuli. Marudzeniem starała się odwrócić swoją uwagę od charakterystycznego (a przynajmniej dla niej samej) zapachu pana Bartona. Niestety, czuła go już wcześniej ubrana w jego kurtkę, tak, więc teraz, mając na sobie jego przydużą koszulę nie mogło być inaczej. Odzwyczaiła się od tej woni, ale nigdy o niej nie zapomniała. Chore. Być może wstrząs spowodowany spotkaniem trzeciego stopnia z kredensem poprzewracał jej już w głowie…?
Tej nocy prawie w ogóle nie zmrużyła oka. Miały na to wpływ pewne dwa bardzo istotne czynniki. Po pierwsze, umysł, który ni cholery nie chciał się wyłączyć, nieustannie bombardując ją obrazami wydarzeń minionego wieczoru, a także miejsce, w którym obecnie się znajdywała, a które wzbudzało w niej falę bardzo specyficznych, bliżej nieokreślonych emocji. To było mieszkanie Clinta. Był tu. Tuż za ścianą. Bobbi czuła się z tym dziwnie. I szczerze powiedziawszy, było jej bardzo ciężko skupić się na próbach wyciszenia, gdyż każde skrzypnięcie łóżka w sąsiednim pokoju natychmiast burzyło to, co udało jej się mozolnie wypracować. Tym oto sposobem przespała się może godzinę, dwie…? Posłanie było wygodne, schludne oraz ciepłe, a jednak czuła się tu obco. Wiedziała, iż była ostatnią osobą na Ziemi, którą panicz Barton pragnąłby zaprosić do swego mieszkania. I szczerze powiedziawszy, wcale mu się nie dziwiła. Nie miał wobec niej już żadnych zobowiązań, a zatem dlaczego wtedy przyjechał? Choć właściwe pytanie, które należało sobie zadać, i nad którym myślała niemal całą noc brzmiało: po jaką cholerę ona w ogóle wykręciła jego numer…?! Nie rozumiała tego. I chyba nie chciała rozumieć, bojąc się realnej odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńO godzinie piątej nad ranem zrezygnowała z dalszego bezcelowego wiercenia się po łóżku. Wstała, przeczesała niedbale dłonią jasne, potargane kosmyki włosów, po czym narzucając na siebie własne dżinsy oraz pożyczoną od Clinta koszulę, wymknęła się z pokoju. Musiała się czymś zająć. Była zmęczona, jednakże powoli zaczynała układać sobie w głowie staranny plan zajęć na dzień dzisiejszy, i o dziwo, nie znalazło się w nim miejsce na odpoczynek. Po pierwsze, w domu czekało na nią ‘miejsce zbrodni’, które pragnęła jak najszybciej uprzątnąć. W tym celu musiała udać się na policję i wyjaśnić, że to wszystko jedno wielkie nieporozumienie, wciskając śledczym kit o kłótni dwojga kochanków. Idiotyzm, ale Bobbi potrafiła być przekonywująca. Później należało udać się do głównej siedziby t a r c z y, aby tam sporządzić rysopis napastnika oraz wyszukać go w bazie danych. Gdy panna Morse pozna jego nazwisko, prawdopodobnie otrzyma istotną wskazówkę dotyczącą tych podziemnych laboratoriów. Morderca i wczorajsza misja z pewnością mieli ze sobą wiele wspólnego. Rozmyślając o swych następnych krokach, Barbara zawędrowała do kuchni, a tam całkiem nieświadomie, aby zająć czymś ręce, zaczęła sprzątać bajzel, jaki w niej panował. Gdy wybiła godzina siódma, kuchnia była czysta, a jasnowłosa kobieta siedziała po turecku na krześle przy stole, stukając palcami w kubek z herbatą oraz spoglądając nieobecnymi, błękitnymi oczyma na malujący się za oknem, mglisty poranek.
-Można powiedzieć, że i jedno i drugie. –Odparła spokojnie, ani drgnąwszy, gdy do kuchni wmaszerował zmizerniały Clint. No tak. Nic dziwnego, iż nie wyglądał najlepiej, skoro na zewnątrz panowała taka a nie inna pogoda. –Częstuj się. –Dodała po chwili, skinąwszy subtelnie głową na stół. Stał na nim talerz z jeszcze ciepłym omletem z serem, grzanką z dżemem oraz kubek mocnej, gorzkiej kawy. Swoją porcję śniadania ledwo tknęła. Jakoś nie była głodna, choć chcąc zająć się czymś pożytecznym, niemalże z marszu przygotowała dla nich śniadanie, nie zastanawiając się nad tym, czy mężczyzna życzy sobie, aby grzebała mu w lodówce. –Najpierw zjedz, później łyknij tabletki. –I nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia owej uwagi na głos. Cholera. Najpierw robi mu porządek w kuchni, serwuje śniadanie a później jeszcze troszczy się o jego pusty żołądek, który z pewnością wolałby najpierw spożyć ciepły posiłek zamiast bomby chemicznej… Musi szybko pozbierać swoje rzeczy i opuścić to mieszkanie. Działo się z nią coś… dziwnego.
Dawniej Barbara była młodsza i zupełnie inaczej podchodziło do niektórych spraw – ot, chociażby tych dotyczących jej małżeństwa. Miała mniej lat, mniej w głowie i mniej życiowego doświadczenia niż obecnie. A przede wszystkim, gdy świętowała swe dwudzieste czwarte urodziny, miała odmienne priorytety. Na pierwszym miejscu stawiała wykształcenie, później pracę, a następnie dopiero życie prywatne, co wcale nie oznaczało, iż nie zależało jej na związku z Clintem. Zależało. I to bardzo. Problem polegał na tym, iż nie potrafiła odnaleźć harmonii między swym życiem prywatnym a pracą dla t a r c z y. To samo tyczyło się panicza Bartona. Na początku było wspaniale. Później wszystko zaczęło się psuć, gdy nieudolnie próby oddzielenia wspomnień niebezpiecznych misji od piątkowego oglądania starych filmów na kanapie w salonie, pochłonęły ich najszczersze chęci utrzymania ‘normalnego’ związku. Bobbi nie wierzyła w cuda – była realistką, wiedziała, iż każde małżeństwo ma swe lepsze i gorsze dni. Z początku właśnie tak to sobie tłumaczyła, uspakajając się, iż gdy powrócą z misji do domu, wszystko się ułoży. Ale tak nie było. Jedna misja goniła drugą, w końcu zmuszając ich do widywania się raz, może dwa w tygodniu, a wtedy, zamiast usiąść i chociażby zwyczajnie wypić kieliszek dobrego wina, woleli kłócić się o jakieś głupoty. Na wspomnienie jednej z tamtych awantur, na wargach panny Morse uformował się wyraźnie niezadowolony grymas. Kto wie? Może teraz, gdy wiele spraw sobie przemyślała i zupełnie inaczej odbierała swą rolę w tajnej organizacji, wszystko potoczyłoby się innym, bardziej pozytywnym torem? Ciekawa koncepcja…
OdpowiedzUsuń-Nie przyzwyczajaj się… -Mruknęła cicho w odpowiedzi, posyłając w jego stronę ostrzegawcze spojrzenie błękitnych tęczówek, które niemal natychmiast utkwiła ponownie w zamglonym pejzażu za oknem. –Uznaj to, jako formę wdzięczności za udzielenie mi azylu w swoim mieszkaniu. Zaraz mnie tu nie będzie. –Dodała już ciszej, dopijając wystudzoną herbatę.
Otóż to. Byli dorośli, a dorośli ludzie nie chowają się po kątach, gdy napotykają na swej drodze zalążki pierwszych, poważnych przeszkód. Barbara nie chciała uciekać. Rozumiała punkt widzenia Clinta, jednakże jedna, w pełni poświęcona noc na przemyślenie całej tej sprawy wystarczyła, aby doszła do wniosku, iż już drugi raz z pewnością nie pozwoli, aby ktoś z tak dziecinną łatwością wykopał ją z własnego domu. Nie, Bobbi była zbyt dumna, aby korzystać z pomocnej ręki swego byłego męża, niemniej jednak, nie krył się za tym wyłącznie sam honor – przez ostatnie lata doskonale radziła sobie sama. Przywykła do świadomości, iż czasy, gdy miała prawo wykręcać numer panicza Bartona, licząc na jego szybką reakcję na jakikolwiek kryzys, już dawno miała za sobą. Nie była już niedoświadczoną agentką – nabrała wprawy, którą to jedynie odrobinę zaniedbała. Zresztą, na własne życzenie. Tak czy inaczej, Barbara miała jedną, prostą zasadę: nie popełniała tego samego błędu dwa razy. Uczyła się na swych porażkach, doskonaliła niedociągnięcia. Była perfekcjonistką. I zamierzała sama dopaść tego nędznego szczura, nim ktoś ją w tym uprzedzi. Musiała wyrównać rachunki, nieprawdaż? No i przydusić odrobinę pożyteczne źródło informacji. Być może faktycznie, w tej jednej misji siedzieli razem, jednakże to nie na Clinta napadli we własnym domu, tylko właśnie na nią. Zapewne uznali ją za mniejsze zagrożenie, łatwiejsze do szybszego wyeliminowania. Już ona tym delikwentom pokaże, jak bardzo się mylili…
OdpowiedzUsuń-Dziękuję, ale nie dziękuję. –Odrzekła stanowczo, zwinnie podniósłszy się z drewnianego krzesła. –Mam parę spraw do pozałatwiania. Sama. –Dodała już może z nieco wybujałą wyniosłością, opłukując kubek po herbacie w zlewie, oraz odstawiając go na suszarkę, obok innych wypucowanych przez siebie naczyń. –To był błąd, że wtedy do ciebie zadzwoniłam. –Wyrzuciła z siebie jeszcze, nim nie ruszyła do wyjścia z kuchni. – Rozumiem, że nie do twoich obowiązków należy reagowanie na podobne wydarzenia. I za to cię przepraszam. Nie potrafię wyjaśnić… co mnie wtedy napadło. Ale przyrzekam, że już więcej nie będę zawracać ci głowy. Skontaktuję się z tobą niedługo, po tym jak odmaluję parę ścian i złożę raport Fury’emu. Ach, no i przy następnym spotkaniu oddam ci koszulę, bo jednak wolałabym uniknąć wątpliwej przyjemności spacerowania po ulicach Nowego Yorku w samej bieliźnie. –I chyba nie musiała już dodawać, iż zadba o to, aby była ona wyprana, czysta oraz uprasowana. Tak nakazywała grzeczność, i tego Barbara starała się trzymać.