9.11.2012

Just look at your heroes

THEY'RE DYING TONIGHT

Zwykle to właśnie w momencie, gdy człowiek myśli, że nic już go nie zdziwi, coś dziwi go jak nic nigdy przedtem. Choćby przeżył niemal wszystko, zawsze trafi go coś, czego jeszcze nie przeżył. A boska ekonomia mówi, że to będzie coś wyjątkowo mało przyjemnego. Najwidoczniej The Eagels znali się trochę na boskiej ekonomii. Możesz wymeldować się w każdej chwili ale nigdy stąd nie wyjedziesz. Welcome to the Hotel California..




Jessica Jones tak naprawdę nigdy się nie urodziła. Czy to nie jest zabawne? Pojawiasz się na świecie mając szesnaście lat i budząc litość. Patrząc z perspektywy czasu, to wszystko musiało się wydarzyć. Zapewne któreś z praw Murphy'ego mówi o zagęszczeniu pecha na danym obszarze. A wszystko wydarzyło się jednego dnia. Wystarczyła chwila wahania, by na wystawie naukowej radioaktywny pająk ukąsił licealistę (TEGO licealistę). Wystarczyła odbijająca promienie słoneczne spinka, kierowca ciężarówki (TEJ ciężarówki) z chemicznymi substancjami w porę zauważył pieszego i pojechał dalej, w stronę Hell's Kitchen. W domu już czekały bilety do Disneylandu, bezpieczne wraz z listem podpisanym przez szefa (TEGO szefa). Coś po prostu wisiało w powietrzu, coś musiało się wydarzyć. Jak wielka bomba samonaprowadzająca, która czeka, żeby uderzyć. 
Podobno samochód leciał cztery metry nad drogą stanową, a płomienie trawiły całą karoserię. Tak zaczynają się dobre amerykańskie historie, tak kończy się życie czterech osób. Pomarańczowa osobówka wjechała w bok wojskowego transportera radioaktywnych odpadów. Czerwona butla z białą nalepką wylądowała na kolanach Jessiki. Pamiętała jeszcze, że spadły jej okulary, potem umarła. 
***
Wiecie, co jeszcze jest zabawne? Że mając dwadzieścia osiem lat wciąż zaczynasz zdania od „że” i byłaś już (w kolejności alfabetycznej): adoptowaną córką, agentką tajnej rządowej organizacji, aniołem z przypadku, antybohaterką,  bohaterką artykułów w Daily Bugle, coma-girl, córką,  kochanką, konsultantką prasową, matką, Mścicielką, niedoszłą topielicą, narzeczoną, ochroniarzem, ofiarą ataku Avengers, ofiarą hipnozy, ofiarą wypadku samochodowego z udziałem radioaktywnych odpadów, pilotem helikoptera, prywatnym detektywem, przyjaciółką,  rekonwalescentką, roślinką,  siostrą, superboaterką klasy D oraz tymczasowo: kelnerką, pielęgniarką i pięknością. 
***
Mimo wszystko zmiana profesji nie byłaby takim głupim pomysłem. Z tytułem psychologa za to, co i tak robisz, płaciliby duże pieniądze. Jednak nie da się zostawić za sobą całego dotychczasowego życia. Przeprowadzka nic nie zmieni, dopóki coś jeszcze znaczysz dla ludzi, z którymi pracowałaś. Albo dopóki oni nie zginą, co jest mniej prawdopodobne niż pierwsza opcja. Jeśli czegoś nauczyłam się będąc członkinią Avengers, to tego, że ich szczęście rośnie wykładniczo wraz ze wzrostem niebezpieczeństwa. Zresztą czasami i tak odkrywasz, że masz związane ręce. Już nie zmienię faktu, że moja skóra ma wytrzymałość kevlaru, że mogę latać, że mogę podnosić samochody i że promieniowanie tła centymetr od mojego ciała jest o jedną dziesięciotysięczną wyższe niż naturalnie. Przy dużej dawce szczęścia zabiję pantofelka. 
***
Przyjemnie byłoby być kobietą o twarzy anioła i ciele rusałki. Jeśli miałby się mną zainteresować jakiś malarz, to tylko Picasso. I to tylko w moich lepszych czasach, kiedy miałam dwadzieścia lat, farbowane włosy i obcisły kostium. Każda świeża matka ma na przemęczoną twarz i cienie pod oczami. Każda nie traci na wadze tak szybko, jak by chciała. Co druga ma włosy w nieładzie. Ja jeszcze długo nie będę mogła patrzeć na buty na obcasach. Niedawno wyrzuciłam przeterminowaną szminkę, której nie zdążyłam zużyć do końca. Dziwne, że ludzie wciąż chcą mnie oglądać. 
Jestem cyniczna? Mam pociąg do wplątywania się w sprawy, w które nikt nie chce się wplątać? Organizuję życie sobie i innym? Wymagam bezwzględnego posłuszeństwa? Czytam z ludzkich zachowań? Prowokuję? Jestem bezkompromisowa? Zadaję za dużo pytań retorycznych? 
Znam naprawdę mnóstwo osób. Jeśli o kimś mówisz, istnieje siedemdziesiąt procent szans, że znam kogoś z jego najbliższego otoczenia. Zważywszy na to, w ilu miejscach pracowałam i z kim chodziłam do liceum... Niektórzy z moich znajomych nie chcą mnie widzieć na oczy, co doskonale rozumiem. Inni sami do mnie przychodzą, czego zupełnie nie rozumiem. Tak naprawdę żałośnie mało wiem o świecie. Możliwe, że jestem ignorantką, ksenofobem albo innym świrem, któremu konstytucja pozwala egzystować w kraju pasków i gwiazdków. Gwiazdek i pasek. Na szczęście nie jestem imigrantką, nadal wierzę, że Indiana Jones to mój daleki krewny i nikogo nie zabiłam. 
***
Zwykle to w momencie, kiedy człowiek myśli, że był na dnie, a teraz jest jeszcze niżej, coś zmusza go do kompletnej zmiany toku rozumowania. Okazuje się, że nawet taka wywłoka jak ja ma po prostu jakąś lepszą część siebie. Najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła, jest moja córka, Danielle Jones-Cage, lepsza część mnie. I gdyby ktoś ją skrzywdził - zabiłabym sukinsyna. 
***
Jessica Cambel Jones 
urodzona 09.07.1984
zamieszkała w najbrzydszej części Queens
była Mścicielka 

Wreszcie karta wygląda jak człowiek. Mam niewyczerpaną ochotę do wątków, mniejszą do zaczynania, więc jak już mówię, że mam pomysł i zacznę, to radzę skorzystać z okazji, bo może się nie powtórzyć. Lubię też powiązania. I witam wszystkich. W karcie gościnnie wystąpił zespół The Eagles oraz Sarah Wayne Callies. 

13 komentarzy:

  1. [Bardzo podoba mi się wykorzystanie drugiego obrazka :D Sama karta - również ładnie napisana. A teraz, żeby nie przynudzać... Wątek by się przydał, nieprawdaż? :3]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cóż, na chwilę obecną Paige jest grzeczna i najął ją Fury, w ramach tej pomocy, ale jak na razie niczego jej nie zlecił. No i też wolałby mieć ją na oku, czy przypadkiem gdzieś nie robi czegoś na boku. Można to wykorzystać, zależy jaki typ wątku preferujesz :D No i pamiętam, że z Clintem też coś miałam mieć, jeśli dobrze kojarzę x]

    OdpowiedzUsuń
  3. Business klasa oferowała darmowy alkohol podczas podróży. To był jeden z głównych powodów, dla którego to właśnie nią za każdym razem – gdy nie korzystał z własnego samolotu – podróżował. Zasadniczy problem pojawił się jednak już na początku, zapinając pasy uświadomił sobie, że jedno z dwóch siedzeń zajmuje Jessica Jones, którą mógł śmiało nazwać swoim strażnikiem moralności. Z trudem przełykał ślinę, gdy obok przechodziła stewardessa z kieliszkiem Martini dla innego pasażera. Nawet jeśli panna Jones była zajęta oglądaniem filmów nie dałaby rady przeoczyć tego, iż Stark składa jakieś zamówienie. Dlatego naciągnął klapki na oczy i resztę podróży spędził drzemiąc. Obudził go głos pilota mówiący po niemiecku, Tony ściągnął opaskę z oczu i z trudem zdusił w sobie pytanie „trzecia wojna światowa?” zauważając, że w samolocie przebywa wielu przedstawicieli tej jakże pokojowej nacji. Natomiast lotnisko, jak to lotnisko, mnóstwo ludzi, którzy nie wiedzą gdzie iść i osoby z tabliczkami pełnymi nazwisk, których Stark nie potrafił przeczytać. Dlatego nie zawracał sobie tym głowy i po prostu poczekał na taksówkę wciskając kierowcy banknot o nominale dwudziestu euro. Nie był pewien, czy to dużo, albowiem nigdy nie znał się na tej walucie. W każdym razie taksówkarz z dziwnym do zinterpretowania wzrokiem wsadził ich walizki do bagażnika. Nie jechali zbyt długo, o dziwo, bo Tony'emu wydawało się, że miejsce w jakim się znaleźli jest na skraju cywilizacji. Lokaj wyprowadził go jednak z błędu, najwyraźniej tutaj naprawdę żyli i mieszkali ludzie. Stark podnosząc rękę z telefonem ku górze zmarszczył brwi w geście oznaczającym zirytowanie.
    - Tu nie ma zasięgu – mruknął pod nosem. - Dobrze, że wziąłem telefon satelitarny – dodał zupełnie poważnie i ruszył za mężczyzną w głąb zamku. Musiał przyznać, że wyglądał doprawdy imponująco, choć przydałaby mu się renowacja. Gobeliny bezwładnie zwisały z wysokich ścian opowiadając historię mieszkańców tego zamku i przedstawiając ich herb. Obserwowanie ich było znacznie przyjemniejsze niż zerkanie na obrazy, które zdawały się łypać na gości wzrokiem pełnym pogardy i złości. Ale Tony zawsze miał takie wrażenie, patrząc na Mona Lizę wydawało mu się, że ta ma ochotę go zabić.
    - Hej, Jess – szepnął i szturchnął ją przy tym łokciem. - Mam się ubrać w garnitur, czy smoking? Chyba, że każą mi założyć zbroję – powiedział i zaczął śmiać się z własnego dowcipu, który wcale nie był zabawny. - Bo wiesz... zbroja, Iron Man, rycerz... Nieważne. - machnął ręką idąc po schodach na górę. Miał dziwnie pogodny nastrój, co jednak nie usprawiedliwiało go do tego stopnia by mógł rzucać nieśmiesznymi żartami, którego nie potrafił niczym wyjaśnić. Może wakacje faktycznie dobrze mu zrobią? No, i nie tylko jemu.

    OdpowiedzUsuń
  4. [próbowałyśmy coś ustalić i stanęło na moim - czy on wygląda jakby potrzebował ochroniarza, a komentarz chyba przepadł w czeluściach internetów. Ale jak najbardziej jestem chętna na wątek i przyjacielską relację.]

    OdpowiedzUsuń
  5. Wojna ciągnęła się w nieskończoność, aż w końcu wszyscy stracili faktyczną rachubę i nikt nie potrafił odpowiedzieć na proste pytania "kiedy dokładnie się zaczęła?" czy "ile trwała?". Z niecierpliwością czekano błogosławionego rozejmu. W końcu nadszedł, tak samo jak obowiązek odnawiania tej części Nowego Jorku, która została doszczętnie zdewastowana przez Mścicieli i X-Menów. Na szczęście po obu stronach byli zarówno bogacze z niezliczoną liczbą zer na koncie oraz ludzie o sile pracy przewyższającej normę wyrabianą przez najlepszego pracownika miesiąca. Niby wszystko się układało, było cudownie, nie trzeba było się ukrywać przed mutantami Xaviera na ulicy, ale... Było jakoś inaczej.
    Wojna zbliża do siebie ludzi, tak przynajmniej powiedział jej kiedyś Steve. Wspólne cierpienie znacznie bardziej potęguję poczucie wspólnoty niż wspólne szczęście, które o wiele rzadziej uśmiecha się do większego grona. Kiedy opadł kurz po ostatniej bitwie i minęło kilka pracowitych tygodni, w głowie Natashy cichy głosik wypowiedział imię Jessici Jones.
    Kiedy przychodziła do Avengers Mansion, czuła się potwornie dziwnie, gdy sama otwierała drzwi, bo nikogo nie było w środku. Nie słychać było jakiegoś zgryźliwego tekstu Jones czy wołania Molly. Kuchnia bez kipiących ziemniaków na obiad wydawała się pusta i jakby mniej przytulna niż zazwyczaj.
    Może i Jess chciała odciąć się od Avengers, ale Avengers nie mogli się odciąć od niej. Przynajmniej nie ta Mścicielka, która teraz mimowolnie i z początku zupełnie od niechcenia wdrapała się po schodach na piętro jej starego mieszkania. W którym ponoć obecnie urzędowała. Pierwszy plus bycia szpiegiem: odnalezienie kogoś zajmuje Ci mniej niż wybranie koloru ścian przy remoncie.
    Cicho zapukała zgiętym palcem do drzwi, tak by ewentualnie nie zbudzić dziecka. To ono było jedną z przyczyn, dla których ośmieliła zakłócić spokój Jess.
    Drzwi uchyliły się delikatnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Śliczna nowa karta, no i dzień dobry tak w ogóle. Cieszę się, że moje pojawienie przyniosło ciut radości. Wiem, niestety zaległości mam. Uciekło mi się jak tchórzowi zanim blog podupadł, chociaż nawoływałem do wskrzeszania. Ale teraz jestem (ponownie) i będziemy zapoznawać wujaszka z Danielle. Wolisz, żeby to było pierwsze spotkanie z małą, czy któreś już z kolei? Domyślam się, że Fist jest jedną z niewielu osób, od których nie odcięła się panna Jones?]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Jak zwykle pośpiech. Oczywiście, nie musimy zaczynać nic nowego z Clintem. Tylko gdybyś mogła przesłać mi jeszcze raz początek wątku, byłbym mega wdzięczny. :)]

    OdpowiedzUsuń
  8. Na moment przed tym, kiedy w drzwiach ukazała się Jessica, Natasha stwierdziła, że musi wyglądać naturalnie. Nie ważne, co przed nią stanie. Czy to będzie Jones dwadzieścia kilo grubsza (chociaż to nie możliwe, stereotypy o tyciu podczas ciąży są przerażające i skutecznie oddziałują na najbardziej silne umysły), czy rozczochrana, w nieładzie, nieumalowana i zmęczona wszystkim wokół. Gdy Jess wyłoniła się już z cienia, zobaczyła, że prócz ostatniego aspektu, trafiła na drugą wersję. Jones nie wydawała się być zmęczona, może przynajmniej tego nie okazywała. Lub Natasha za bardzo skupiła się na ignorowaniu wielkiej plamy, która wylądowała na bluzce kobiety.
    - Naprawdę? - zrezygnowała z pytania, kto był. Zdawało jej się, że odwiedza ją mało osób i że skutecznie odcięła się od Mścicieli. Nikt nie wspominał w towarzystwie o Jessice, nikt nie rzucił pomysłem, by ją odwiedzić. Nat poczuła się jakoś lepiej, gdy dowiedziała się, że jednak ktoś tutaj bywa. Stawiała na Starka, Fista, może Rogersa. I na pewno Carol, w jej mniemaniu. Teraz przyszła jej kolej.
    - Miło cię widzieć, Jess - zdobyła się na ciepły uśmiech, zamykając za sobą drzwi. Rozglądnęła się krótko dokoła, zastanawiając się, czy aby na pewno nie weszła w nieodpowiednim momencie. Dopiero kiedy odrzuciła płaszcz i torbę na bok, jej wzrok przykuła Danielle.
    Co innego widzieć dzieci na co dzień, w wózkach, przechodząc ulicami Nowego Jorku. A co innego, gdy jeszcze nie tak dawno nosiła je pod sercem kobieta, która zerwała oświadczyny, zajmowała się młodą mutantką z niekontrolowaną mocą, walczyła zaciekle w takim stanie jeszcze jako Power Woman, a teraz dzielnie karmi dziewczynkę. Która wydawała się Wdowie być najpiękniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziała.
    Rozchyliła delikatnie wargi, schylając się ku małej i dopiero, gdy upewniła się, że nie wybuchła płaczem, uśmiechnęła się delikatnie.
    - Dzień dobry - mruknęła, gładząc delikatną rączkę Danielle. - Jess... Ja...
    Urwała. Jedyne, na co teraz się zdobyła to skinienie głową w jej stronę. Coś podbiegające pod gratulację, których słowami nie mogła teraz wyrazić.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mimo uwagi Jess o założeniu jedynie sandałów zdecydował się na garnitur. Nigdy nie lubił smokingów, które według jego własnej opinii sprawiały, że ludzie wyglądali jak nastroszone pingwiny potrafiące mówić. Choć klimat zamku i tak jednoznacznie wskazywał na to, że na kolacji powinni pojawić się w średniowiecznym stroju szlacheckim żeby wpasować się w wystrój.
    Tony usiadł na łóżku wystukując przy tym rytm jakiejś znanej piosenki na jego ramię. Był ciekaw, czy ten zamek też ma jakąś własną, straszną legendę. Zapewne każdy taką miał, a Tony lubił ich słuchać, zawsze go śmieszyły... Straszne bzdury, pomyślał zapamiętując żeby o to zapytać i podniósł się z łóżka podchodząc do niewielkiej biblioteczki by sięgnąć po książkę.
    - Nie umiem czytać po niemiecku! - mruknął z wyrzutem, gdy odstawił, chyba tomik poezji, na swoje miejsce. Następnie uznawszy, że zostało mu jeszcze trochę czasu do kolacji poszedł pod prysznic. Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami z armaturą odrębnych kontynentów zabrał ze sobą przewodnik. Zapomniał wspomnieć o tym Jess, ale ona była mądra, chyba sama wpadła na to jak obsługiwać prysznic, Tony wolał skorzystać jednak z pomocy książeczki.
    Po przebraniu się wyszedł na korytarz czekając na Dietera oraz Jones, która zjawiła się jako pierwsza.
    - Bardzo ładnie wyglądasz – powiedział na jej widok. Zadziwiające, ale dwa lata temu jeśli nie miałaby na sobie kusej sukienki nawet nie zwróciłby na nią uwagi. Może w wieku czterdziestu lat w końcu zaczął dojrzewać. Jego dawna niania i tak uznałaby to za sukces, zawsze powtarzała grożąc mu przy tym palcem, że dojrzałość osiągnie tak plus minus jako siedemdziesięciolatek. Nie zdążył wypowiedzieć swych myśli na głos, bo wtedy pojawił się Dieter. Jego obecność sprawiła, że Tony'ego przeszedł dziwny chłód, ten człowiek był przerażający, gdy z tak dziwną do zinterpretowania pasją opowiadał o zamku i jego właścicielach. Przypominał mu trochę Jarvisa, pierwszego Jarvisa, ich lokaja, który z tego świata zszedł już dawno temu. Stark długo nie mógł przeboleć tej straty, więc zaprogramował sobie komputer na wzór dawnego przyjaciela... Choć to nie brzmi najlepiej.
    Tony rozejrzał się po wielkiej sali, do której zaprowadził ich Dieter. Była ogromna, trochę tak jak jego laboratorium w Malibu, ale bardziej przestronna. Rozglądając się zauważył stół pełen jedzenia, tak jakby faktycznie przenieśli się w czasie i znaleźli na średniowiecznej uczcie. Jedyne co nie pasowało to mężczyzna ubrany w szary garnitur i niebieski krawat siedzący przy stole i uśmiechający się przy tym szeroko.
    - Panno Jones, panie Stark. Cieszę się, że mogę dziś was gościć. - odezwał się, gdy wstał ze swojego krzesła i wręczył im kieliszki z niewielką ilością wina. Tony podejrzewał, że to jakiś niemiecki zwyczaj, ale tego nie mógł być pewien.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Bonjour! Dzięki za informację, nie spostrzegł bym się. BTW - ten fakt świetnie brzmi.]

    OdpowiedzUsuń
  11. [witaj, tonąca. Ogólnie to miałam się obrazić za usunięcie Gambita, ale jakoś gniewać się nie potrafię, ale za karę przyjdzie Ci zacząć wątek.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Mi tam Lotto z tym Gambitem, bo jakoś lepiej się Steve'owi z Jess pisze. To co, jedziemy z akcją?]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Wolę Doktora u Jessiki, bo do tej pory nie do końca udało mi się rozkminić, jaki powinien być jego stan finansowy w tym konkretnym momencie, do tego nie chciałabym go narażać na konieczność poupychania po kątach tych wszystkich artefaktów dających +15 do skilla parzenia kawy przy -10 do worów pod oczami...]

    OdpowiedzUsuń