1.04.2012

Playin' for keeps is still playin', mon ami.




DZIECKO ATOMU 
Urodzony dwunastego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku w Nowym Orleanie. Nowy Orlean jest miastem w stanie Luizjana. Stan Luizjana ma swoje własne credo, które brzmi " Union, justice et confiance" - "Jedność, sprawiedliwość i zaufanie". Te trzy słowa znają wszystkie dzieci w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Wiedzą również, że nie można im nigdy pochylić gwieździstego sztandaru. Jednak nie mają pojęcia, dlaczego nie można im tego zrobić. Ani też nie do końca wiedzą, co znaczą trzy magiczne słowa z luizjańskiego credo. 
Atom to jest taka pojedyncza część cząsteczki, zupełnie niepodzielna i zupełnie niewidoczna. Jest tak mała, że nic ją nie interesuje to, co mówią inni. Dlatego tylko atom nie miał nic przeciwko stwierdzeniu, że noworodek jest jego dzieckiem. Na znak tego spokrewnienia chłopiec przyszedł na świat z czerwonymi tęczówkami. 
LE DIABLE BLANC
To po naszemu znaczy Biały Diabeł. Legenda, która szybko przerosła własnego bohatera. Ale to nie jest trudne, gdy mały człowiek mierzy trzydzieści kilka centymetrów. Takiego człowieka bardzo łatwo wziąć do ręki. Można nawet wziąć go do ręki i wyjść, niekoniecznie drzwiami. Nie trzeba się nawet zastanawiać nad tym, czy przypadkiem ktoś nie zatęskni za niemowlęciem. Atom jest zbyt mały żeby cokolwiek go interesowało. A szpital ucieszył się z wolnego miejsca. 
Człowiek, który wyniósł dziecko ze szpitala dostał za to zapłatę od niemalże mitycznej Gildii Złodziei. Wystarczyło jednak, żeby następnego dnia posłuchał plotek, by zaczął żałować, że wziął tak mało. Biały Diabeł był nadzieją na koniec starej waśni Złodziei z Zabójcami. Chłopca adoptował sam Jean-Luc LeBeau, patriarcha Gildii Złodziei, czyniąc tym samym dziecko Księciem Złodziei. Już na starcie Biały Diabeł otrzymał solidny bagaż wymagań, którym powinien sprostać. Niestety umysł kilkumiesięcznego człowieka nie potrafił tego pojąć. 
REMY ETIENNE  LEBEAU
Zabawne, jak bardzo dziecko może być podobne do przybranego ojca. Niektórzy twierdzili, że Remy nawet wyglądał jak Jean-Luc w jego wieku. Podobno różnili się tylko kolorem oczu. Ci, którzy mieli niegdyś okazję zobaczyć patriarchę na placu boju, mówili też, że to jednak Książę jest zdolniejszy od Króla Złodziei. Znaczy: cioteczka Mattie tak mówiła. Ta kobieta widziała chyba każdego w Nowym Orleanie w czasach, gdy był dzieckiem, nawet ludzi znacznie od niej starszych. Na całe szczęście Remy radośnie zignorował obowiązek pójścia do szkoły podstawowej. Dlatego nie nauczyli go, że nie można pochylać gwieździstego sztandaru ani recytowania trzech słów. Potem tak samo, jak inne dzieci nie do końca rozumiał znaczenie tej "Jedności, sprawiedliwości i zaufania" dlatego przełożył to sobie na własny język. Najważniejsze jednak, że nikt nie kazał mu zwracać uwagi na rzeczy tak nieistotne jak rośliny nagonasienne albo problem dzielenia przez zero. Najwięcej nauczyła go właśnie cioteczka Mattie. Sam o to prosił, przychodząc do niej i przyglądając się, jak nakłada ręce na chorego, a jego gorączka ustępuje. Cioteczka Mattie wyjaśniła Remy'emu jedną zasadniczą rzecz: on nigdy nie będzie uzdrowicielem, bo urodził się z czerwonymi oczami. Wtedy jeszcze nie do końca wiedział, co znaczą te czerwone oczy, ale rozumiał cioteczkę Mattie lepiej niż dewizę stanu Luizjana. To właśnie ona oznajmiła mu chłodnej, letniej nocy, że to czas, żeby odszedł. 
Wtedy Remy miał już znacznie więcej lat i był znacznie pewniejszy tego, kim jest. Doskonale wiedział, że Książę Złodziei nie powinien kochać Księżniczki Zabójców. A już w żadnym wypadku nie powinien był zabijać jej brata. Dlatego zawiązał buty, sprawdził, czy ma w kieszeni talię kart i pod osłoną nocy opuścił Nowy Orlean. 

AS PIK 
Koktajl genetyczny, z którym przyszedł na świat, dał Gambitowi zestaw fantastycznych umiejętności. W kraju Ojców Założycieli nikt spośród sztucznego narodu nie potrafi nawet za pomocą skomplikowanego urządzenia zrobić dokonać tego, co Remy robi jednym dotykiem. Jego skóra działa w niewiarygodny sposób na materię nieożywioną oraz organizmy roślinne. Wszystkie cząsteczki nagle zaczynają tańczyć. W bardzo szybkim tempie. A on może kazać im nie zwalniać. Aż do momentu, w którym będą poruszać się tak szybko, że wyrwą się na wszystkie strony świata. Piękna, czerwona (jak jego oczy) eksplozja. Wszystko za sprawą zamiany energii potencjalnej na kinetyczną. Ale czy taniec cząsteczek nie brzmi lepiej w kraju umarłych poetów? 
Mutacje mają parszywą skłonność do odznaczania na człowieku swojego piętna i komplikowaniu paru spraw. Jedyną zewnętrzną oznaką tego, że Gambit należy do ludzi, których nie lubi polityka, bo konstytucja nie przewidziała ich istnienia, jest barwa tęczówek. Nikt normalny się nie rodzi ze szkarłatnymi oczami. Kolejny dowód na wyjątkowość. Jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteś w stanie uwierzyć w każde słowo szulera pod warunkiem, że spojrzysz mu w oczy i wsłuchasz się w niski, przydymiony głos. Zazwyczaj z luizjańskim akcentem, ale nie bierz tego za pewnik. 
Gdyby Remy LeBeau, nie był mutantem, nikt nie miałby oporów przed stwierdzeniem, że należy on do tego rodzaju mężczyzn, którzy już z zasady podobają się kobietom. Rasy białej, wysoki na sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, o estetycznej sylwetce kogoś, kto bardzo często musi uciekać przed silniejszym od siebie, zmuszać kości do wygięcia się pod zasadniczo niemożliwym kątem, skakać po dachach... A i tak większość uważa, że to zasługa godzin spędzonych na siłowni. Jakiś niewielki procent społeczeństwa kraju Ojców Założycieli wkłada dużo wysiłku w to, żeby wyglądać dobrze i im się udaje. Jeszcze mniejszy procent potrafi magnetyzować innych już samym sposobem poruszania się i wypowiadania. Ku swojemu zadowoleniu Gambit należy do tej drugiej grupy. Mutacja tylko odrobinę ułatwia mu zadanie, bo ta hipnoza nie zawsze działa i nie na każdego. 
Czasami za dużo pali i pije. Specjaliści (no dobrze, jedna specjalistka) umie zauważyć, kiedy Remy na jeden z humorów z grupy "Kim ja właściwie jestem?". Ale to się nie zdarza często, bo giętki kręgosłup moralny ratuje mu psychikę przed doszczętnym zniszczeniem. Trudno rozróżnić chwile, gdy żartuje od tych, gdy jest poważny, a chwile, gdy jest poważny od tych, gdy kłamie. Może nie tyle kłamie, co kantuje. To mu wychodzi znacznie lepiej niż inwestowanie w uczucia. Zawsze miał dobrą rękę do kart i zamiłowanie do hazardu. Oraz pięknych kobiet. Nieposłuszny, niereformowalny, uparcie porównuje wszystko do karcianej gry. Usiłujący robić wszystko, by nie być romantykiem, co jest bardziej niż bezcelowe, jeśli ktoś urodził się romantykiem. Nienawidzi smaku własnej krwi, za to lubi słodycze. Bezwzględnie odmawiający wszelkiej pomocy, używający francuskich wstawek, elegancki mimo tego wszystkiego i ponieważ to wszystko. 
GAMBIT
Nowy Orlean od Nowego Jorku dzieli dwa tysiące sto dziesięć kilometrów dostępnymi drogami. Około tysiąca siedmiuset trzydziestu w locie ptaka. Niecały kilometr, jeśli umiejętnie zgiąć mapę. Remy LeBeau do Nowego Jorku dostał się okrężną drogą, cały czas mocno wierząc w to, że gwiazdy go kochają. Może odrobinę wypaczoną miłością, ale przynajmniej umieją darowywać winy i kochać dalej, nie domagając się wzajemności. Takie układy są dla złodziei najkorzystniejsze. 
W kraju, gdzie nie wolno pochylać gwieździstego sztandaru, bycie homoseksualistą albo wariatem nie jest problemem. Nie jest także problemem bycie i jednym, i drugim. Bez żadnych nieprzyjemności można być również wyznawcą każdego kultu (a nawet kilku jednocześnie), biznesmenem, żebrakiem, sportowcem, kelnerką, narkomanem, legendą, alkoholikiem, seryjnym mordercą oraz Mesjaszem. Za to problemem jest bycie mutantem. Może dlatego, że przez homo superior dewiza Ojców Założycieli nabiera nowego, niepokojącego znaczenia. 
Gambit nigdzie nie należy w pełni. Tytuł Księcia Złodziei wlecze się za nim jak smętny ogon, tytuł X-mena powinien powiewać nad nim niczym sztandar. Tylko, no jakoś tak... Nie wyszło. Mimo to nadal szuler zajmuje się najpaskudniejszym rodzajem wolontariatu, jaki kiedykolwiek wymyślono. W dodatku ma pod opieką grupę uczniów Profesora, których należy przekonać do tego, że tego rodzaju wolontariat nie jest zły. Po prostu... nieopłacalny. To najlepsze słowo, jakim można określić niekończące się próby utkania nici porozumienia między ludźmi oraz mutantami przy jednoczesnym ratowaniu świata, który zwyczajnie cię nienawidzi, bo nie jesteś homoseksualistą i wariatem. 


AKTUALNIE: Przynajmniej raz wina nie leży po jego stronie. Szuler jest pewien, że nie on zapoczątkował wojnę. Problem w tym, że połowa osób w to nie wierzy. A druga połowa (może nawet ta większa) wierzy, ale nie robi nic oprócz bunkrowania się w Instytucie. Nie ma siły, by w takich okolicznościach Remy nie próbował robić czegoś, by doprowadzić ni w kij ni w oko potrzebny spór do końca. 


53 komentarze:

  1. [ Właśnie miałam do Ciebie pisać, ale nie śpieszyło mi się, bo myślałam, że nadal jesteś na urlopie ;> Kto zaczyna? W sumie to mogę być ja, tylko potrzebuję jakiegoś pomysłu na wątek. Jakieś genialne propozycje? ;> ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ach, nauka... powinnam właśnie studiować pojęcia związane z Zimną wojną, aczkolwiek wizja wątku z Gambitem jest nazbyt kusząca - zwłaszcza, iż ostatnio w mojej gowie wykluły się zalążki pomysłu na ewentualną notkę, która jako tako mogłaby być powiązana z szulerem.
    No ale, wracając do wątku - będę podła i chyba jednak Ciebie poproszę o zaczęcie, wydaje mi się, że najlepiej przedstawisz całą tą sytuację z obecnym zajęciem Gambita. Chyba, że wolisz, żebym ja coś nawymyślała xD Ogólnie pomysł dobry i chętnie dalej go rozwinę. ]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Wybacz, ale lojalnie ostrzegam – nie znasz dnia i godziny, gdy postanowię podzielić się z Tobą moimi pomysłami na ewentualne opowiadanie. ]

    Problemy ze snem pojawiły się już jakiś czas temu. Rogue nie była już małą dziewczynką, niemniej jednak nawracające każdej nocy koszmary sprawiały, iż kładła się do łóżka z niewytłumaczalnym lękiem, a nawet zdenerwowaniem. Być może powinna była porozmawiać o tym z Profesorem, a przynajmniej zwrócić się z tym do Jean, aczkolwiek nadal była święcie przekonana, iż prędzej czy później sama rozwiąże ten problem. Jak zwykle duma brała górę. Tym razem było tak samo – znów ocknęła się o trzeciej w nocy. Zmęczona, zła i nawet odrobinę rozedrgana wyskoczyła z łóżka, rozpoczynając nerwowy spacer po wnętrzu swego niewielkiego pokoju. Po chwili stwierdziła, iż potrzebuje czegoś specjalnego na poprawę nastroju. Nie minęło może pięć minut, jak buszowała już w kuchni Instytutu w poszukiwaniu tajnej skrytki Logana, w której to ukrywał przed nieletnimi uczniami parę napojów wysokoprocentowych. Odnalezione whisky, dla niepoznaki, nalała do czerwonego kubka, po czym schowała do połowy opróżnioną buteleczkę na jej pierwotne miejsce. Upiła niewielki łyk, czując przyjemne mrowienie w przełyku. Nie miała pojęcia, gdzie zmierzała. Instytut był duży, w końcu zawędrowała do bocznych pokoi rozległego budynku, w których to mieściło się parę zamkniętych dla większości mieszkańców pracowni. Blada łuna wydobywająca się z pod szpary jednych z drewnianych drzwi kazała jej przystanąć w miejscu. Któż o tak nieludzkiej porze nie mógł jeszcze spać? Ciekawość wzięła górę, też mi nowina. Po chwili stała już oparta o framugę drzwi, spoglądając z pobłażaniem na sylwetkę pochylonego przed monitorem szulera.
    -Wsparcia? Cokolwiek robisz, zapewne świetnie ci idzie. - Mruknęła cicho, gdy w końcu zrozumiała, iż jej obecność już dawno temu została bezczelnie odkryta. Postukała palcami w czerwony kubek, po czym wkroczyła leniwym krokiem do wnętrza pomieszczenia, stając tuż za plecami pochylonego nad monitorem komputera mężczyzny. Zerknęła na parę nieustannie pojawiających się haseł, i nie mówiąc nic, podetknęła mu pod nos kubek z whisky.
    -Jeśli chcesz dalej główkować, lepiej wzmocnij swój organizm. Coś mi się wydaje, iż tak prędko nie znajdziesz odpowiedzi na trapiące cię pytania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Otruć go? Nieee. To nie byłoby w jej stylu. Rogue nie musiała odwoływać się do tak wyrafinowanych metod mordu – wystarczył zaledwie jeden jej dotyk, aby zamienić zwykłego człowieka, bądź też mutanta, w bezwiedne warzywko. Tak więc Remy mógł być spokojny, nie zamierzała pozbawić go życia. Przynajmniej dzisiejszego wieczoru. Faktycznie, mogła być podejrzanie miła oraz spokojna, aczkolwiek działo się tak dlatego, iż od paru dni cierpiała na przewlekłą bezsenność, a zatem zmęczenie dawało jej się we znaki. Wolała nie tracić sił na niepotrzebne słowa czy też gesty. Oczy same jej się zamykały, jednakże doskonale wiedziała, iż jeśli zaśnie, za piętnaście minut ponownie nawiedzą ją upierdliwe koszmary.
    -Wszyscy wiemy tyle samo, co ty, czyli nic konkretnego. –Westchnęła cicho, obserwując jak stosik bliżej niezidentyfikowanych dokumentów rozsypuje się po podłodze. Nie zwróciła na to większej uwagi. Po chwili przycupnęła na pobliskim fotelu, wbijając niemal nieobecne spojrzenie w migoczący monitor komputera. –Znalazłeś coś godnego uwagi…? –Spytała po chwili milczenia, znów ogarniając czerwony kubek smukłymi palcami, aby móc upić następny łyk whisky. Być może powinna zainteresować się tym, ile przepisów naruszył szuler, przeszukując tajne bazy danych Instytutu, aczkolwiek wolała usłyszeć od niego parę faktów na temat obecnego konfliktu. Może później trochę mu pomarudzi, a jeśli wystarczająco się nakręci, to kto wie? Być może nawet pomoże mu stworzyć parę teorii spiskowych. Alkohol na pewno ją w tym wesprze.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Logicznie rzecz ujmując, owszem.
    Patrząc jednak na całą sprawę z perspektywy Jack'a, nie zupełnie. Nie ozwałby się on bowiem aż taką zdradziecką żmiją. Cholera wie, z kim on trzyma. Właściwie, to wciąż nie wiadomo, czy przypadkiem nie jest X-men'owskim szpiegiem... Wydaje mi się, że jeśli w Instytucie Remy i Black byli rywalami i jakby-przyjaciółmi, Gambit domyśliłby się, że Jack zasadniczo nie zdradził... Więc, można powiedzieć, że pozostali rywalami i jakby-przyjaciółmi.
    Chociaż, ciekawie mogłoby wyglądać, jak sobie to wszystko tłumaczą.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Wątkujemy, czy dajemy sobie spokój aż do napisania notki (co, mam nadzieję, dojdzie do skutku)?]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Póki co nie jest jeszcze tak tragicznie, więc spokojnie, wal śmiało :) ]

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Nie mam nic przeciwko, powiązania w normie czyli przedziwna 'przyjaźń', czy jak to tam nazwać. I na nowy wątek jestem chętna.]

    OdpowiedzUsuń
  9. Czarne dziury? Ukryte komputery? Brzmiało to niemal jak dobry scenariusz filmu sensacyjnego. Na różanych wargach Rogue mimowolnie uformował się psotny uśmieszek. Szósty zmysł, kobieca intuicja – nazywajcie to jak chcecie, niemniej jednak Anne Marie nawiedziło przyjemne przeczucie zbliżającej się przygody. Być może nie na miarę misji Jamesa Bonda, aczkolwiek od czegoś trzeba zacząć, czyż nie?
    -Zawsze mogę wkraść się do pokoju jakiegoś wyjątkowo uzdolnionego informatyka i zapożyczyć od niego odrobinę jego cennych umiejętności… -Zaproponowała po chwili namysłu, usłyszawszy żałosne pojękiwania pokonanego przez elektroniczny osprzęt szulera. No cóż, w tej kwestii musiała wykazać ciutkę zrozumienia. Sama nie posiadała wyjątkowych zdolności informatycznych, a jej wiedza ograniczała się jedynie do wystukania adresu URL w wyszukiwarce internetowej. No, mniej więcej. Coś tam jeszcze potrafiła, ale na pewno nie na tyle, aby móc rozwiązać problem Gambita. Zerknęła kątem oka na podnoszącego się z podłogi, ciemnowłosego mężczyznę, mrużąc delikatnie swe zielone ślepia. Była skłonna iść razem z nim, aby trochę narozrabiać (powinien już wiedzieć, o zgrozo, iż Rogue zawsze podąży za nim), aczkolwiek w jej główce zrodziły się pewne zrozumiałe w tej sytuacji pytania.
    -Remy, od kiedy tak przejmujesz się konfliktem z Avengersami? –Nie ruszyła się z miejsca, zadzierając ciemną łepetynę odrobinę do góry. Nadal siedziała na obdrapanym fotelu, stukając w zamyśleniu smukłymi palcami w czerwony kubek z whisky, równocześnie nie spuszczając bystrego spojrzenia z sylwetki mężczyzny. Być może faktycznie zależało mu na zakończeniu tego wszystkiego, ale dlaczego musiał robić to po kryjomu? Jeśli brakowało mu adrenaliny, to Rogue mogła coś na ten problem zaradzić.

    OdpowiedzUsuń
  10. Od najdawniejszych czasów na Ziemi żyją dwie rasy nieustannie walczące o panowanie nad światem. Przedwieczni - czczeni w starożytności jako bogowie, w wiekach średnich zwyciężeni przez młodszą rasę - ludzi, znowu się ujawniają. Skończył się już czas przygotowań. Chcą wojny, która sprowadzi ludzkość do roli niewolników.
    Czy to już kres panowania młodszej rasy? Wszystko zależy od Ciebie! Stań po wybranej stronie, zostań Przedwiecznym, Nieśmiertelnym lub zwykłym człowiekiem i wpłyń na losy świata.
    http://przedwieczni.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. [A jakże. Tak właśnie przeczytałam Twoje i Rogue opowiadanie i pomyślałam, że może Storm wie o tych eksperymentach w podziemiach? To byłoby już jakieś odniesienie do wątku :3]

    OdpowiedzUsuń
  13. [ jak nikt nie chciał pisać z Tobą wątków to ja jakiś chcę, bo dawno nie dane nam było tego robić ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Wcześniej czytałam Twoją kartę i myślałam, że była bardzo dobra. Ale teraz czytam zaktualizowaną i stwierdzam, że wtedy była po prosty dobra, a teraz jest świetna *-* Ja chcę wątek :3]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Nic konkretnego. Planuję Anę wkręcić w wojnę, tak żeby była po stronie X-Menów i przy tym mam już zaplanowane wykorzystać Storm, ale pomoc zawsze się jakaś przyda, więc Remy mógłby może ją jakoś bardziej przekonać czy cuś.]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Byłoby mi bardzo przyjemnie :3]

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Właściwie sytuacja na razie wygląda tak: Lorna "łaskawie" (sama wiesz z jaką łaską ona wszystko robi) wspiera x-menów w tej wojnie, zapewniając wszystkich o swojej domniemanej niewinności. Na boku siedzi z ojczulkiem, ale to na razie jest mniej istotne. Wiec na nowo spędza czas z mutantami Xawiera. Z racji tego, że Mystique jest przetrzymywana przez Charlesa, Dane mogłaby się do niej zakraść i próbować ją uwolnić, bo jej by się nie udało (nie mam zamiaru psuć Twojego i Rogue konceptu). ]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Jeżeli autorka nie ma nic przeciwko, ja chętnie napiszę z nią wątek :) Problem jest jednak zasadniczy - a jest nim pomysł na wątek. Relacji Szuler-Wiedźma raczej nie kojarzę - w pamięć zapadł mi tylko moment, w którym Wanda zniszczyła mu całą talię kart w Wolverine and the X-Men, a potem średnio co pięć minut utrudniali sobie nawzajem życie ;) Tak więc, jeżeli znajdzie się jakiś pomysł (a chęć już jest) z chęcią zacznę]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Więc ja się zgłoszę do napisania wątku, ba, nawet wspólnego napisania kiedyś opowiadania, bo niegdyś proponowałeś takową możliwość (o ile ciągle jest aktualna). Jedyny powód dla którego od razu nie zaczęłam, to powiązanie. Osobiście uwielbiam postać Gambita, więc byłoby mi miło, gdyby nasze postacie mogły się znać, bliżej, dalej, ale jakoś. // Domino]

    OdpowiedzUsuń
  20. Chwyciła opuszkami palców jeden z liści jej ulubionej Echmei i spryskała go wodą, zza paska wyciągnęła niebieską szmatkę. Strzepnęła ją przed wytarciem delikatnie liścia po nieistniejącej warstewce kurzu. Czuła zdenerwowanie szulera zanim jeszcze wszedł do jej szklarni. W sumie, czuła je od kilku dni, a najgorsze było, że nic nie mogła na to zaradzić, zupełnie nic. Przez chwilę stała w milczeniu jakby kilkakrotnie układała sobie, co mu odpowiedzieć i właśnie tak było. Jak powiedzieć przyjacielowi, że milczała dla jego dobra? Wciągnęła głośno powietrze przez usta, a ręką przegoniła niechcianego gościa, wędrującego po jej echmei.
    - Staram się o was dbać, Remy. Wiesz o tym najlepiej. - powiedziała swoim zwyczajowym, opanowanym tonem, który irytował tak wielu jej rozmówców. Wsunęła ściereczkę z powrotem za pasek, opierając się chęci wyczyszczenia liścia po raz kolejny. - Ludzie i tak będą wymyślać o nas bajeczki. Nieważne jak byśmy święci byli. To jest nieistotne. Mutanci są źle, mutanci są be, trzeba ich zniszczyć. Zawsze tak będzie. -- cytując jego swobodną i szczerą wypowiedź patrzyła mu prosto w oczy. Odłożyła spryskiwacz na półkę i swobodnie przechadzała się między roślinami, ciesząc się ich widokiem. Przeczesała palcami śnieżnobiałe włosy i zarzuciła je na lewe ramię, odsłaniając przy tym szczupłą szyję o kremowym odcieniu. - Coś się w tobie zmieniło, Remy. Tylko jeszcze nie wiem co. - powiedziała po chwili, uśmiechając się lekko.

    [I jak moja Stormy? :3]

    OdpowiedzUsuń
  21. Rozpędziła się, a następnie odbiła od jakiegoś przedmiotu, zauważonego tylko kątem oka i rękami chwyciła się parapetu. Odbiła się nogami od budynku i podciągnęła, po chwili stojąc już w oknie jednego z pokoi w Instytucie. Przechyliła głowę na bok, a następnie zrobiła krok do przodu, obiema nogami lądując na ziemi. Wyszła z pomieszczenia i szła korytarzem, swoim palcem wiodąc w międzyczasie po ścianach.
    Skręciła do kuchni i zobaczyła szulera. Stał tak... idealnie przed nią i to jeszcze tyłem. No tak, miała się z nim spotkać, jakąś godzinę temu, aczkolwiek jeżeli choć odrobinę ją znał - wiedział, że Domino się zawsze spóźniała.
    Podeszła do niego, wyciągając sztylet i podrzuciła go w ręku, chwytając za tę ostrą część. Tą drugą natomiast przesunęła mu wzdłuż pleców.

    OdpowiedzUsuń
  22. [zajebiście xD w takim razie wątek koniecznie musi być. komiksu nie znam, ale się zapoznam, tak jak z kartą Gambita. spróbuję jakiś wątek wymyślić, ale jeśli Ty masz pomysły, to wal śmiało]

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie zdziwiła się, że z taką łatwością zabrał jej ostrze. Jakoś nie specjalnie przejmowała się byciem nieuzbrojona w jego obecności. Chociaż może nie do końca, bo w sumie nosiła przy sobie więcej, niż jedno ostrze. I na broni się nie kończyło. Po za tym, żeby utrzymać sztylet ze strony ostrza na tyle mocno, by mężczyzna nie mógł jej go zabrać, musiała by zagłębić je w dłoń, przecinając sobie skórę, co w tym momencie było całkowicie zbyteczne.
    - To tylko godzina. Uznaj, że zapomniałam przestawić zegarek na czas letni. - Mruknęła cicho, uśmiechając się zawadiacko. Przeszła tak, by ją widział, po czym usiadła na kuchennym blacie i zamachała nogami. - Więc mieliśmy gdzieś iść. - Podjęła temat palcami z nudów przesuwając (ala robienie kroków) pod obojczykami.

    OdpowiedzUsuń
  24. [z tego co udało mi się wyczytać wynika, że Gambit był odpowiedzialny za wyrwanie Angelowi skrzydeł, chociaż nie zrobił tego osobiście. co wcale nie będzie przeszkadzało mi w tym, by nasze postaci niezbyt pałały do siebie miłością. no i w sumie można zacząć jakiś wątek, gdzie wpadają na siebie niespodziewanie, a reszta to już będzie napędzana wzajemną niechęcią obu postaci do siebie. masz pomysł na zaczęcie czy ja mam to zrobić?]

    OdpowiedzUsuń
  25. - Nawet przez chwilę nie sądziłam, że zawracałbyś mi głowę czymś bezpieczniejszym. - Odwzajemniła uśmiech. Przesunęła dłoń na jego ramię i podparła się, zeskakując z blatu i podeszła za nim do drzwi. Stanęła tuż za nimi, przyglądając się trasie, jaką biegł mężczyzna - widziała w nocy na tyle dobrze, by nie mieć problemu w ruszeniu za nim, zaraz po tym, jak skończyła mu się przyglądać oparta o framugę, przesuwając wzrokiem po całej okazałości jego ciała.
    Kiedy już zniknął za murem odepchnęła się od budynku i pobiegła tą samą trasą, z tymże kilka metrów wcześniej skoczyła na jedną z gałęzi, błyskawicznie znajdując się na jej szczycie. Zeskoczyła na mur, a następnie na ziemię tuż obok niego. Przeczesała włosy i przesunęła po nim wzrokiem.
    - Długo czekałeś? - Spytała z zawadiackim uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  26. Mystique była tą w szeregach Magneto, której jej ojciec na pewno nie chciał stracić. Była jego prawą ręka, której ufał bardziej niż swym dzieciom, była jego oczami, które obserwowały świat, podczas gdy on siedział w swojej bazie operacyjnej wymyślając plan podbicia świata i zgładzenia ludzkości. I była jego oddaną kobietą, która zdolna była zrobić wszystko w jego imię, a takich osób nie chce się tracić. Zdecydowanie była pożyteczna i ważna. Nic więc dziwnego, że kiedy kolejny dzień z rzędu nie dawała znać, Magnus po prostu zaczął się niepokoić. Niepokój tylko wzrósł, kiedy do jego uszu dotarły informacje o tym, że jest ona "przetrzymywana" w Instytucie Xawiera. Dla Magneto to było uwięzienie, dla jego dawnego przyjaciela zaś udzielenie pomocy w sytuacji kryzysowej. Tak jakby mistrz magnetyzmu nie posiadał środków, które pozwoliłyby mu na wyleczenie Raven.
    Lorna Dane miała wrażenie, że ostatnio w jej otoczeniu zaczyna się kompilować. Operacja poszła nie tak jak zaplanowała, nie prosiła o mianowanie jej ambasadorką Genoshy, a do tego trwała wojna z Avengersami. Nie na rękę był jej powrót do Instytutu, udawanie jednej z nich, aby znowu wymknąć się do ojca, wyposażona jednak w potrzebne jemu informacje. A do tego misja obserwowania Raven Darkholme spadła właśnie na nią, jako na osobę, która ma do niej największy dostęp.

    Nienawidziła siedzieć przy jej łóżku i przyglądać się aparaturze, która ułatwiała jej oddychanie. Nie znosiła spędzać długich godzin na wpatrywaniu się w białą ścianę izolatki, nie chcąc spoglądać na niebieskie oblicze Mystique. Jej towarzyszka była za słaba, aby mogły wymknąć się z Instytutu i dostać się do siedziby Bractwa, dlatego Dane musiała czekać aż ta nabierze sił i w odpowiednim momencie, zanim x-meni dobiorą się im do skóry, ulotnić się. Sęk w tym, że Lorna, równie bardzo co siedzenia w tej izolatce, nie znosiła czekać. Lorna Dane bowiem była najbardziej niecierpliwą osobą na świecie i chciała mieć wszystko na JUŻ.

    OdpowiedzUsuń
  27. Noc nie służyła tylko i wyłącznie do spania, mogła nawet pokusić się o niechlubne stwierdzenie, że nie wymyślono ją tylko i wyłącznie po to. Ludzie, kiedy są zmęczeni, padają nawet i w dzień, byleby odespać. To, że akurat taka pora im najlepiej odpowiada mogło być wynikiem zwykłego przypadku. Według jej teorii noc była po to, by ludzie zaszywali się w domu, by obejrzeć tandetny horror, wyskakiwali na imprezę, uprawiali seks w sekrecie przed całą resztą świata i w końcu po to, by skakać z dachu na dach w kostiumie kocicy, jednocześnie patrolując miasto dosyć niedbale i starając się ogarnąć własne niepohamowane myśli, które pędziły ostatnio dziwnymi torami. Wreszcie, noc służyła też po to, by najlepsi szpiedzy włamywali się na terytorium wroga.
    Właśnie - najlepsi. Czarna Wdowa zrobiła już sobie niezłą opinię, tak niezłą, że w niektórych regionach i światkach ludzie nadal myśleli, że można ją wynająć, choć nikt nie wiedział, kim tak naprawdę jest. I mimo tego, że Fury nabrał jako pierwszy zaufania do resocjalizującej się Natashy, obsadzając ją jako czołową agentkę Tarczy, to jednak nie czuła się na siłach, by przekraczać progi Instytutu. Kiedy była tutaj ostatnim razem, jeszcze wtedy nie szalała żadna wojna, a o samej Storm miała kompletnie inne zdanie. Jednak dostała polecenie dostania się tutaj. W głowie walczyły między nią dwie czołowe myśli - "nie idź", mówił tchórzliwy głos, nawiązując podświadomie do kolejnej walki ze Storm, która tym razem miała dodatkowo przy sobie bandę mutantów i to jeszcze niewyżytych nastolatków. Z kolei "idź" mówił bardziej dominujący głos, domagający się adrenaliny. I spotkania z kimś, z kim dawno się nie widziała.
    Opadła miękko na trawę, jak cień przesuwając się pomiędzy drzewami, murkami i krzakami. Szło jej dobrze, docierała coraz bliżej. Broń miała w pogotowiu, cel jasny - włamać się na dół, byleby nikt nie widział. Ale widział. Nie do końca przypadkowo, bo widziała już wcześniej błysk szkarłatnych oczu jeszcze zanim przekroczyła linię jednego z ogródków, ale jednak zaskoczył ją w dość dużym stopniu. I upokorzył. Albo się starzała, albo wypadała z formy. Bo nikt nie przyłapuje arcyszpiega tak łatwo.
    Bezszelestne przyłożenie pistoletu do mięśni brzucha Remy'ego i głębokie spojrzenie w jego charakterystyczne oczy. Wypuściła powoli powietrze, rozpoznając tak dobrze zapamiętany zapach jego perfum. Mogłaby je wdychać godzinami.
    - Ile można czekać, towarzyszu?
    Zapewne zdawał sobie sprawę, że gdyby tylko chciała, mogłaby wyjąć coś, co szybko go obezwładni. Gadżetów miała sporo. Wszak byli w trakcie otwartej wojny.

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie nacisnęła spustu, trwając tak przez dobre parę minut. I jednocześnie nadal wpatrując się w jego oczy. Rzeczywiście, oboje prowadzili skomplikowaną grę, zupełnie niepoprawną - gdyby byli stuprocentowo lojalni wobec swoich drużyn, załatwiliby siebie nawzajem już na wstępie, nie patyczkując się. Czarna Wdowa jednak należała do Mścicieli, a była to banda niewdzięczników nie z tej ziemi (w niektórych przypadkach nawet dosłownie), więc stuprocentowej lojalności nikt nie okazywał. Co najwyżej osiemdziesiąt dziewięć koma dziewięć, taką średnią można było im postawić. U X-Menów zapewne była większa, bo tam wiązało się to wszystko z wychowaniem. Ale, co też było komplementem dla Remy'ego, on sam był niewdzięcznikiem i szulerem, więc dlaczego niby nie miałby przymknąć oka na dawną kochankę, która właśnie cofnęła lufę pistoletu?
    Te uśmieszki ich zgubiły. Oboje zachowywali się dokładnie tak, jakby właśnie znów byli na romantycznej kolacji, popijali wino, a on miał wręczyć jej kwiaty.
    - Obiło mi się coś o uszy, o tak - mruknęła, podchodząc do zamka. Sprawdziła sekwencję i możliwości, jakie klucze dałyby radę go otworzyć. Musiała przyznać mu rację po części: miała coś ze złodziejki, niezaprzeczalnie. Każdy dobry szpieg miał, a ona była w swoich fachu po prostu perfekcyjna (czasem tym sobie podwyższała mniemanie o sobie, szczególnie po ostatnich wieściach medycznych). Mogłaby go rozbroić w jakieś sześć minut. Albo w trzy, wystarczyło wyjąć zza pasa dysk, który po ustawieniu swoim cichym sposobem otworzy każde wejście. Jedna minuta, niecała, by wysadzić wejście. Razem z połową piętra ponad drzwiami tylnymi.
    Grała na zwłokę, przynajmniej tak sobie to wytłumaczyła. Nieznany głos w głowie nakazał jej siedzieć tutaj, czekać, aż akcja się rozwinie.
    - Przykro mi, towarzyszu - posłała mu kuszące spojrzenie, zarzucając rudymi włosami w tył. - Nie mogę zaryzykować wzywania posiłków. Swoją drogą, nie martw się - nie jestem tutaj po to, by kogokolwiek skrzywdzić. Wpadłam przy okazji.

    OdpowiedzUsuń
  29. Wiedziała doskonale, że jakiekolwiek rozmowy z X-Menami były niedozwolone niczym pokazanie gołego tyłka do kamer na uroczystości jubileuszu królowej brytyjskiej. Gdyby tylko ktoś dowiedział się, że zamieniła kilka zdań z Gambitem, jednocześnie ewidentnie zwlekając z otworzeniem tak prostego zamka, byłaby skończona. Chociaż z drugiej strony zawsze mogła się wybronić urokiem osobistym, który niezaprzeczalnie kiedyś podziałał na szulera, i z resztą vice versa. Zastanawiało ją, co tak bardzo pociągało ją w Białym Diable. Być może oczy, być może akcent. Coś w nim było na pewno.
    - Nie powinieneś mnie obezwładnić, zamiast dawać mi propozycje wskazówek do złamania zamka do drzwi, którymi niejednokrotnie tutaj wchodziłam? - spytała, posyłając mu kolejne wyzywające spojrzenie z rodzaju tych figlarnych. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie, jakby ją to bawiło. Nie, ją to bardzo bawiło. Niczym bawiącą się w grę z kolegą dziewczynkę. Taką niegroźną, nie niosącą olbrzymich strat za sobą.

    OdpowiedzUsuń
  30. Słysząc jego odpowiedź, roześmiała się cicho, po czym wsunęła ręce do kieszeni i ruszyła za nim, lekko trącając jego rękę swoim łokciem. Oczywiście specjalnie, przy czym towarzyszył jej zawadiacki uśmiech. Przymknęła oczy, pozostawiając swoje usta w lekkim rozciągnięciu. Nie była przekonana, czy to chłopak wprawiał ją w taki nastrój, czy nocne niebo, ale było to przyjemne uczucie.
    Tak więc szła obok niego, co jakiś czas patrząc na niego kątem oka, które potem przesuwała na drogę przed nimi. Rozejrzała się dokładniej po ulicy, po czym zmrużyła lekko oczy. Kojarzyła to miejsce, tylko nie wiedziała skąd.
    W jednej chwili odwróciła się przodem do niego i nieznacznie przesunęła w bok, zasłaniając mu przejście. Wspięła się na palce, by móc mu wyszeptać do ucha.
    - Tak, tak, z tobą zawsze i wszędzie, ale albo mi powiesz gdzie mnie prowadzisz, albo chyba będziesz musiał znaleźć na mnie inny sposób, bo bez tej informacji nie zamierzam się stąd ruszyć.
    To nie dlatego, że się bała, bo tak nie było. Miała instynkt. No i trochę chciała się z nim podrażnić, tak przy okazji. Kątem oka więc przyglądała się jego szyi, kiedy za nim zobaczyła człowieka.
    Przywarła do niego nieco mocniej, by niezauważenie wyciągnąć sztylet, który momentalnie schowała w rękawie.

    OdpowiedzUsuń
  31. To było delikatnie mówiąc żenujące, że pytania o stan wiedzy Fury'ego na przeróżne tematy zawsze padały w obecności jej osoby. Świadczyło to jednak o tym, że doskonale odegrała rolę jego wiernej uczennicy i obrończyni jego ideałów. Oczywiście, nie taka nie była. Chociaż ciężko wyobrazić ją sobie odchodzącą od Tarczy po tym, jak wyciągnęli ją z bagna, w które sama się wplątała i z którego bez uświadomienia win nie wyszłaby tak naprawdę nigdy. Proces rehabilitacji był krótki jak na takie grzechy, ale owocny. Można powiedzieć, że teraz była niemal superbohaterką. I mimo tego, że podziwiała działania pokojowe Tarczy, nie do końca pochwalała zagrania samego Nicka, który chyba powoli się starzał. Trudno, ktoś przyjdzie pewnie wkrótce na jego miejsce. Szczególnie, jeśli będzie ciągnął tak bezsensowne sprawy jak ta wojna. O nic, tak naprawdę. Zamiast pertraktować, wysyła ją na zwiady, które na celu nie mają zupełnie nic. I tak skończy się na sprawozdaniu: "byłam, widziałam, nie robią nic zadziwiającego". Zapewne Profesor już czuł jej obecność tutaj. Nie zamierzała się tym przejmować. Może nie była odporna na ataki psychiczne, szczególnie ze strony tak potężnych telepatów, ale nie zamierzała sobie odpuścić.Szczególnie, że nie zamierzała podłożyć tutaj bomby. To byłby akt desperacji, głupoty i naiwności. Dobrze się bawiła, chyba teraz to głównie miało miejsce.
    - Nie pijam herbat o takiej porze - mruknęła. A pijała, nieraz jej się zdarzało. - Chodź, wejdziesz ze mną do środka - wskazała drogę w głąb ciemnego korytarza. - Nie szukam danych w waszych komputerach, towarzyszu. W zasadzie, niczego konkretnego nie szukam. Dlatego możesz mnie traktować jednocześnie jako nieoczekiwanego gościa, będącego potencjalnym zagrożeniem. Całkiem nieźle brzmi, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  32. Ci, którzy uważali Nicka Fury'ego za idiotę byli prawdziwymi idiotami. S.H.I.E.L.D. nie była organizacją, w której na szczyt pięło się za pomocą łapówek czy znajomości. Oczywiście, że Tarcza miała swoje mroczne tajemnice, które ona poznała tylko i wyłącznie dzięki zmysłowi szpiega i zabójcy. Inaczej nie domyśliłaby się, jak taki pospolity agent, co jest (a raczej było) grane w niektórych sytuacjach z przeszłości. Nick Fury idiotą nie był, a sam fakt, że ignorowano słowa i poczynania człowieka, który za sobą miał cały tabun wiernych szpiegów i zabójców rządowych, był zwyczajnie śmieszny. Nie, żeby ona była jego wierną fanką. Miała swój kodeks, wiedziała, co ma do zrobienia, wiedziała też, ile jemu zawdzięcza. Już sam fakt, że pozwolił jej wstąpić do organizacji i mianował swoją prawą ręką świadczy o tym, że wiedział kim się otaczać. Wdowa nie była ani trochę odpowiedzialna za poczynania całej organizacji. Nie miała wpływu na decyzje, które podejmowano, przynajmniej nie oficjalnie. A jeśli chodzi o Marię Hill - drugiej takiej kobiety ze świecą szukać.
    - Ogrody? - prychnęła, zamykając za sobą cicho tylne drzwi i rozglądając się dookoła. Nie skomentowała tego. Słyszała jego słowa, wiedziała, co do niej mówił, ale ignorowała to wszystko. Wytężyła słuch. Przez moment wydawało jej się, że ktoś schodzi po schodach. Skupiła całą swoją uwagę na odgłosach dochodzących z daleka, z głębokiej ciemności. Cisza. Zwykłe przesłyszenie.
    - Rejestracja nie jest taką banalną sprawą. Nawet nie masz pojęcia, ilu mutantów spoza waszej paczki musiałam przyskrzynić w ciągu miesiąca - rzuciła kąśliwą uwagę, patrząc z powrotem w szkarłatne oczy Remy'ego. - Osobiście jestem za zmodyfikowaną wersją. To osoby trzecie wmówiły sobie, że chcemy rejestrować was wszystkich. A dzieci nie krzywdzimy, spokojnie. Przynajmniej ja tego nie robię.
    Celowo pominęła sprawę Avengers Academy. Projekt dopiero się rozwijał, ale był dosyć obiecujący. Szczególnie, że Mściciele przychodzili i odchodzili, kłócili się i zdradzali. Podobnie jak X-Meni, tylko tych spajał wszechmocny i miłosierny Profesor. U nich nie było nikogo, kto służyłby dobrą radą.
    - Nie potrzebujemy - odparła, brnąc dalej korytarzami szkoły. Nie było słychać w ogóle jej kroków, jakby ledwo dotykała palcami podłoża. Zasługa baletu, ot co. - W gruncie rzeczy, ja jeszcze nie jestem taka stara, Remy. To tylko... Zmęczenie - na sekundę jej wargi zadrżały w lekkim uśmiechu.
    Zatrzymali się przy windzie. Ta nie potrzebowała żadnego hasła - zabezpieczenia spotka dopiero na dole. Drzwi rozsunęły się delikatnie. Wepchnęła Gambita do środka, puszczając mu oko przy okazji. Tak jakby flirtowała z wrogiem. Okropne. Tylko pytanie, czy naprawdę byli wrogami. Czy naprawdę było warto się poświęcać.

    OdpowiedzUsuń
  33. [Na razie Husk to X-Men w spoczynku i nie opowiada się za żadna ze stron jeśli chodzi o wojnę, ale raczej stanie po ich stronie :3 Dziękuję za przywitanie (ponowne) i liczę na wątek ;D Co do karty, to mi się po prostu wydaje niedopracowana, to wszystko :D]

    OdpowiedzUsuń
  34. Wstrętny, zły, brzydki Gambit! A pfi! Jak to się stało, że nawiał i nie zabrał jej ze sobą? No jak? w dodatku nic nikomu nie powiedział i się Kitty musiała porządnie nagimnastykować, by dowiedzieć się, dokąd to się udał. Późniejsze działania przyszył już dość łatwo, ale sam fakt... no co za parszywy z niego szuler! Oburzona Kitty to zła karta dla Gambita. Dodajmy do tego wściekłość i zazdrość, że on się wyrwał z instytutu i pewnie teraz czeka go coś ciekawego, a ona gnije tam i łazi nocą po ciemnej okolicy kompletnie bez celu. Głupie wakacje i nagle zrobiło się tak pusto, ale... nie. Kitty nie da mu tak łatwo o sobie zapomnieć.
    Tak więc bez problemu zwinęła kluczyki z pokoju Scotta, a potem zakradła się do garażu i już po chwili mknęła na motorze. Ha, witaj przygodo! To dopiero coś... Kompletnie nie miała pojęcia, jak ten wymyślny motor działa, ale raczej szybko się uczy, więc teraz już mknęła sobie, zastanawiając się, jaką minę będzie miał Cyklop, jak sobie uświadomi, że coś stracił.
    Mijała kilometr za kilometrem i odkrywała wszelkie możliwe udogodnienia tego pojazdu. Całe szczęście, że tu jest GPS. Mniej więcej wiedziała, gdzie powinna szukać tej przeklętej zguby. Tylko zapewne Remy szybciej wyczuje jej obecność, niż ona znajdzie jego, ale... O nie! Tak łatwo to on się nie wywinie.
    Dojechała wreszcie i zatrzymała pojazd. Zdjęła kask i potrząsnęła głową. O, świetnie. To były warkocze, a teraz zostały z nich jakieś potargane resztki. Proszę, proszę... Czy to na pewno bezpieczna okolica? Ciemność... gdzieś tam jakieś postacie kręcące się i skręcające w ciasne uliczki. Teraz musiała się zastanowić, gdzie też on się może podziewać. Zaczęła błądzić po okolicy, aż wreszcie natknęła na znajomą sylwetkę. Ha! Więc jednak. Problem w tym, że on jej pewnie zwieje, jak tylko usłyszy kroki, albo cokolwiek innego, co ją zdradzi. Musiała się tylko skupić i coś wykombinować. Jednak myśl o tym, że może stracić go z oczu sprawił, że bez najmniejszego namysłu pobiegła w jego kierunku i zastąpił a mu drogę.
    - Myślisz, że możesz tak po prostu sobie zniknąć i mnie zostawić? - Oparła dłonie na biodrach i wbiła w niego wściekłe spojrzenie. - Dlaczego zawsze Ciebie ma dopaść największa zabawa, a ja muszę tkwić w bezpiecznym miejscu? - mruknęła niezadowolona, a potem uśmiechnęła się, zauważając, że jeszcze żył i chyba nieźle się trzymał. Jeszcze. - Dlaczego mnie nie zabrałeś ze sobą?

    OdpowiedzUsuń
  35. Czy on naprawdę był tak bardzo naiwny? A może nie wiedział, kto przed nim stoi teraz? Nie, to zupełnie niemożliwe. Gambit powinien wiedzieć, że nie spławi jej ot tak. Była młoda, uparta i głodna przygód, a typek obok niej często się w takie wplątywał, a teraz w dodatku był jakiś taki tajemniczy i najwyraźniej chciał się jej jak najszybciej pozbyć. Ha, gdyby to tylko było takie łatwe!
    Ten błysk w oczach już powinien stać się dla niego wskazówką, że Kitty jest wściekła i wcale a wcale nie będzie mu posłuszna. Toteż, gdy tylko skończył mówić i popchnął ją w przeciwnym kierunku momentalnie się odwróciła i aż kipiała ze złości. Jak on mógł ją tak bezczelnie zignorować? Jeden moment i plecy Gambita zderzyły się z zewnętrzną ścianą jakiejś kamienicy, a Kitty znalazła się zaraz przy nim.
    - Zachowujesz się tak, jakbyś mnie kompletnie nie znał, a do tego wszystkiego czuję się totalnie zignorowana! Przez Ciebie musiałam się narazić na wściekłość Scotta. Znikasz, a jesteś dla mnie jak brat i się martwię, więc bądź grzeczny i przestań mnie traktować jak małą dziewczynkę - powiedziała, po czym odsunęła się nieco i na jej usta wstąpił niewinny uśmiech.
    Kitty nie wiedziała, co to znaczy wpaść na mur i obić sobie plecy, ale miała nadzieje, że nie zabolało. Ha, ciekawe, czy on wiedział, że ona to zamierza zrobić. Niemniej jednak szkoła profesora jednak czegoś uczy i taka mała, niepozorna dziewczynka coś tam potrafi.
    - Jeśli myślisz, że sobie stąd pójdę i potulnie wrócę pod opiekuńcze skrzydła Logana, to się naprawdę mylisz. A Teraz mi powiedz... Co Ty tu właściwie robisz, hm? - zapytała, rozpuszczając jeden z warkoczy, by zacząć go zaraz na nowo zaplatać.
    Zgoda, była uparta, wścibska i chorobliwie ciekawska, ale no... martwiła się. Kto by się nie martwił, jeśli przyjaciel znika niespodziewanie nie wiadomo dokąd i po co? No właśnie. Ona nie odpuszcza. I tu już nie chodziło po prostu o poszukiwanie przygody i jakiegoś ciekawego zajęcia.

    OdpowiedzUsuń
  36. [Ciężkim gotykiem, ma się rozumieć? Cóż, Hela też jest antropomorficzną personifikacją, to już coś i jakby nie patrzeć, bliżej jej nawet do tego gotyku niż do oklepanej Werdany albo Times New. Hmm... byłoby ciekawie. Mogę nawet stwierdzić, że gdyby Hela mówiła TAKIMI LITERAMI, to byłoby gorsze niż obijanie się po głowach niemieckim słownikiem.
    Dajmy na to, kasyno klasy niższej niż podrzędnej. Hela, która rzecz jasna nie ma co robić, bo nie zna ludzkiej definicji słowa "praca", patrzy sobie, jak jakiś pan przegrywa w pokera z oszustem. Następnie w ułamkach sekundy wywiązuje się bójka, w czasie której biedaczka próbuje wstać, a jeden z ochroniarzy, który kompletnie nie ma cela, zamiast trafić pięścią w ogranego, przez przypadek trafia w przechodzącą wzdłuż całego zdarzenia Imogen. Co mniej więcej łączy się z donośnym upadkiem na posadzkę (może nawet małe echo, ablo wgniecenie? W końcu kobieta ma ponad dwieście kilo). Gambit, który znajduje się tu nie mam pojęcia z jak może wykonać następujące czynności: pomóc jej, pomóc im (jej zakopać) albo pomóc ogranemu w wydostaniu się z kasyna. Do wyboru do koloru, a teraz czekam na Twoją ideę ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *albo miało być, znając moje słowotwórstwo

      Usuń
  37. [O Chwalebna, jutro na gg mamy konferencję w sprawie notki w okolicach 16:00. Dodam, że pisze ją sześć osób, wliczając Ciebie i mnie :) Mam nadzieję, że będziesz]

    OdpowiedzUsuń
  38. [Pamiętam, pamiętam. I bardzo przepraszam, że nie doszło to do skutku, na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że czasem człowiekowi coś wypada i człowiek sam nie wie co z sobą począć.
    No, tak czy siak, sądzę, że to bardzo, bardzo dobry pomysł na wątek. W sumie ciekawi mnie reakcja Gambita i sama nie wiem, czy Tessa będzie odczuwała pewnego rodzaju złość na samą siebie, że pozwoliła na tego typu zabawy, czy może jednak podejdzie do tego jak do zwyczajnych skutków ubocznych, kolejnych zmiennych. Mam mieszane uczucia, bo w sumie ona go lubi.
    No, mniejsza z tym, wyjdzie w praniu. Chcę tylko zaznaczyć, że Lady od czasu wyjścia na jaw tych niemiłych piwnicznych rzeczy znów zapadła się w eter.]

    OdpowiedzUsuń
  39. [ Z tego co pamiętam Psylocke i Gambit byli raczej w dobrych relacjach. Przez jakiś czas byli razem w jakiejś drużynie, albo przynajmniej wybierali się razem na ważne misje. Na jednej z nich Gambit bodajże z kilkoma osobami ratowali Elizabeth? Ale mogło mi się pomieszać.

    Okoliczności ich spotkania...? Ja wiem, może właśnie jakaś wyprawa, małej wagi? Psylocke co prawda do Instytutu nie należy, ale można powiedzieć, ze czasem po przyjaźni robi coś dla Xaviera.]

    OdpowiedzUsuń
  40. Tessa była świadoma możliwych skutków ubocznych po babraniu przy w mocach mutantów. Powinno się ująć to inaczej – Tessa była tak samo podniecona jak i przerażona możliwością występowania skutków ubocznych, zupełnie nieprzewidzianych odchyłów lub całkowicie niepoddających się rachunkowi prawdopodobieństwa zrywom, które sprawiały, że nowe spektrum mocy było wspaniałe i okropne jednocześnie. Problem nie tylko tkwił w jej mutacji – to znaczy w tym, że nie posiadała naturalnie występującej zdolności kierowania poszerzaniem zdolności mutantów w taki sposób, by ich wynik był nieco mniejszymi… fajerwerkami – ale także w tym, że moce mutantów już z samej definicji bywały nieco bardziej złośliwe, niż mogłoby się wydawać.
    Miała więc mieszane uczucia, co było rzeczą godną uwagi, bo zazwyczaj Lady Tessa nie wypowiadała swojego zdania wprost, jeśli nie miała całkiem wyrobionej opinii. W tym jednak wypadku – de facto tak bardzo odnoszącym się do niej samej – jej opinia zatrzymywała się na wzruszeniu ramionami, co było równie przerażające jak usłyszenie z jej ust zdania „No i co, macie jakiś plan bitwy?” podczas gdy nieznany wróg rąbie kulami w oddział.
    Pal licho, gdyby chodziło o kogoś niemal obcego, albo kogoś, kogo chciała zabić poprzez powiększenie jego zdolności. Pal licho, gdyby chodziło o wroga, albo osobę, która bardzo mocno nadepnęła jej na odcisk. W tym wypadku nie miała zamiaru być bez serca, nawet jeśli patrzenie na x-menów przyprawiało ją o dreszcz nie tyle wściekłości, co niespotykanej siły rozdrażnienia.
    Była więc szpiegiem, który postanowił, że tej jednej osobie pozwoli się odnaleźć. Kiedy już wiedziała, że Diabeł nadstawia uszu i gdy była pewna, że informacje, które do niego trafiają nakierowują go na odpowiedni trop, stwierdziła, że powrót do miasta będzie odpowiednim posunięciem. Poza tym, miała tu kilka innych spraw do załatwienia.
    W czasie kiedy Remy włamywał się do budynku, Tessa jednocześnie zarządzała wymienianym programem monitorującym, grała w szachy online z Asimem i obserwowała kolejne czujniki ruchu, jej własne, osobiście przez nią zamontowane, które na ten jeden wieczór zrobiły z budynku użyteczności publicznej jej własną, prywatną twierdzę. Było w tym coś z dzikiego, zupełnie niezrozumiałego poczucia humoru Sage.
    Równie niezrozumiałe, nielogiczne i zaskakujące było to, co działo się przed panelem z tuzinem komputerów. Mężczyzna jeszcze przez moment celował prosto między oczy Diabła, po czym uśmiechnął się obrzydliwie, a w międzyczasie obraz zadrżał i zniknął. Miraż, mara, złudzenie. Perfekcyjne, ale nieprawdziwe tworzywo odpowiednio zaprogramowanego hologramu.
    - Szczerze powiedziawszy spodziewałam się, że coś automatycznie wybuchnie – mruknął głos za plecami Gambita. Lady Tessa we własnej, jak najbardziej cielesnej, postaci.

    OdpowiedzUsuń
  41. [Tylko sobie nie myśl, że odpuszczę wątek z szulerem :3]

    OdpowiedzUsuń
  42. [Obiecuję, obiecuję. Przynajmniej ty będziesz mnie podtrzymywać, żebym jej nie usunęła znowu. ]

    Sesje w Danger Room były dla niej wybawcze. Miała serdecznie dosyć całego tematu wojny, zakazów wychodzenia bez opiekunki, ściągania jej z łóżka w środku nocy z powodu jakiś idiotycznych spotkań. W Danger Room nikt nie wspominał o wojnie, ani nie nakłaniał jej do czynnego udziału w bitwach. Tam mogła po prostu skopać parę tyłków, lub ewentualnie oberwać, ale już to byłoby lepsze. Po ukończonej misji Bestia zamknął program, budynki zniknęły, a oni wylądowali na zewnątrz.
    - Dzięki Bogu, że to już koniec. - mruknął pod nosem Kurt, który oberwał zdecydowanie najbardziej. Jubs zaśmiała się cicho i nachyliła się w jego stronę.
    - Uważaj, bo jeszcze zatęsknisz za tym miejscem. - uśmiechnęła się szeroko, z wyjątkową szczerością i wdała się z Wagnerem w twórczą dyskusję. Ona na tak, on na nie i tak w kółko. Niczym para dzieci. Naprawdę cieszyła się z dzisiejszej sesji i możliwości chwili odzipnięcia od tego całego kretynizmu. Jednak reakcja Cyclopsa na jej oświadczenie, że jest na stałe zatrudniona w Stark Industries była bezcenna. Uśmiechnęła się, szukając Scotta, by móc znowu trochę go podrażnić. Ciekawe jak zareagowałby na wiadomość, że od jakiegoś czasu przyjaźni się z Czarną Wdową, a z Hawkeye widziała się nie raz poza pracą. Nie było go. Zresztą Jean także.
    - Hank, gdzie się podział Cyclops? - zapytała, marszcząc brwi. Coś jej tu nie pasowało. I brakowało jej jeszcze jednej osoby, tylko nie mogła sobie przypomnieć kogo.
    - Wyszedł z Gambitem. Jakiś czas temu. Od kie... - już go nie słuchała. Wiedziała, że coś jest nie tak. Gambit unikał Scotta jak tylko mógł, więc na pewno nie wybierałby się z nim na pogaduszki. Zaklęła kilkakrotnie pod nosem i wybiegła z sali.

    OdpowiedzUsuń
  43. [Niech żyje skromność ;) Odpowiedź retoryczna: jak najbardziej ;)]

    OdpowiedzUsuń
  44. [Olać Gambita? Za żadne skarby tego świata. Mam nadzieję, że relacje między X-23, a Gambitem pozostaną takie jak w komiksie? Uwielbiam tę wersję.]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ekstremalny - i to jest to. Strasznie mi się podoba drugie Gambitowe zdjęcie w karcie. Ale do rzeczy: patrzyłam na xmen-school (hu, kiedy to było!) i zorientowałam się, że poprzednio zaczynałaś. Wszystkie trzy dziewczątka są w "Team Scott" (za jakie grzechy?!), reszta zależy od kontaktów/względnej akceptacji Emmy, albo od dobrego nastroju (Phoebe) Kukułek. Także, część powiązania już jest, ale pytanie z mojej strony: jakieś pomysły? Wiszę zaczęcie, a tego sobie nie daruję]

    OdpowiedzUsuń
  46. Jubs uśmiechnęła się krzywo i podeszła bliżej zgromadzonych.
    - Nie traktuj mnie jak dziecko, ami. - mruknęła, nieudolnie naśladując ten jego francuski akcent, z lekkim rozbawieniem. Całkiem śmiesznie to brzmiało w jej ustach, ze względu na jednak widoczne te Chińskie korzenie. Próbowała rozluźnić sytuację, bo widziała, że coś jest na rzeczy i zdecydowanie nie była to przyjacielska pogaduszka.
    - Jean, Scott. Czy nie powinniście teraz szczekać u boku Xaviera? - rzuciła po chwili. Wiedziała, że niedługo Summers nie wytrzyma i jej się oberwie. Już nie raz Jean musiała go mocno uspokajać, żeby nie zamachnął się na Jub i porządnie jej nie przyłożył. Gadał coś o braku szacunku dla starszych, zaangażowania w słuszną sprawę i inne idiotyzmy. Lee wyznawała zasadę "szacunek za szacunek", a tego zupełnie nie mogła oczekiwać po Cyclopsie. Jean za to była zarozumiała jak wielka, wyjątkowa gwiazda i na pewno za taką się uważała. Bo przecież była oczkiem w głowie Xaviera.
    Summers wykonał gwałtowny ruch i przyszpilił Jubilee to ściany. W sumie, spodziewała się tego, więc zamiast krzyczeć niczym mała dziewczynka, uśmiechnęła się tylko szyderczo, nim walnęła głową o kartonogips.
    - No dalej, Scott. Masz na to ochotę odkąd tylko się pojawiłam. - warknęła, z nieopisanym obrzydzeniem na twarzy. Jean nawet nie ruszyła się z miejsca, a zwykle to ona powstrzymywała jego wybuchy. Może też miała już dość Lee i wreszcie postanowiła, że pozwoli Scott'owi zrobić z nią porządek?

    OdpowiedzUsuń
  47. [Co jak co, ale z Gambitem to wypadałoby stworzyć wątek, czyż nie? W końcu pałętał się chyba po Instytucie? :D]

    OdpowiedzUsuń
  48. [To widzę, że muszę się zapoznać z opowiadaniami. Shh, to mam zaległości dużo. Czyli ogółem bardziej negatywnie, niż pozytywnie. Hm, wiedziałam, że jako Xavier będę musiała 'cudem' ogarnąć wszystko.]

    OdpowiedzUsuń
  49. [Ja mam nadzieję, że nikt na mnie się nie zawiedzie, wzięcie postaci kanonicznej, przerobienie ją na własne potrzeby to ryzyko społecznej śmierci i nawet pośmiertnej nienawiści. :) Powiązania, wątki, ok. Nie korzystam od jakiegoś czasu z gg, dlatego chyba będę musiała założyć w celach szybszego porozumiewania się.]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Jestem również za komiksową wersją, ale masz rację, z nimi bardzo różnie bywało, co oznacza, że jestem otwarta na każdą możliwość. Odeszłam od filmowej wersji, gdzie Rogue w ogóle nie przypadła mi do gustu. Może dotykać jej? To ciekawe, mi pasuje, tylko czy ona już o tym wie, czy dopiero ma się dowiedzieć?
    Jak bardzo masz złowieszcze plany? Bo ja mam pomysł, co zrobić z Rogue i zastanawiam się czy poczekać.]

    OdpowiedzUsuń
  51. [O, Rogue będzie wściekła. Dobrze wiedzieć na czym stoję, postaram się jak najszybciej przeczytać opowiadanie (liczę, że znajdę je w spisie). To dobrze, nawet lepiej niż sądziłam, Rogue będzie miała powód, aby nie informować nikogo o swoim wyjeździe.]

    OdpowiedzUsuń
  52. [Nie wiem, po przeczytaniu komentarzy w Wątku Grupowym zrozumiałam, że Gambit dopiero wrócił do Instytutu, więc wątek powinien czasowo znajdować się mniej więcej po całej aferze.]

    OdpowiedzUsuń