1.04.2012

WSTĘP DO ANALIZY PSYCHIATRYCZNEJ

na podstawie opisania i omówienia konkretnego przypadku

autor: dr Ulrik Reishausen


Przedsłowie:

Niniejsze opracowanie nie stanowi pracy naukowej w pełnym tego słowa znaczeniu, nie jest również przystosowana do szerszej publikacji i rozpowszechniania poza ścisłym gronem Niemieckiego Stowarzyszenia Psychiatrów i Psychoanalityków. Celem opracowania jest ukazanie portretu psychologicznego osoby funkcjonującej z lekką odmianą socjopatii z towarzyszącymi jej pokrewnymi jednostkami chorobowymi. Całość opiera się na dwuipółletnim okresie współpracy i obserwacji jednej osoby i dlatego niniejszy zapis stanowi jedynie ciekawostkę, ukazującą głęboką i poplątaną osobowość jednostki chorej. W tym miejscu chciałbym nadmienić, iż moja interpretacja określonych zachowań niekoniecznie zbiega się z opinią kolegów (D. Hoffmann, S. Carols), dla których S. cierpi nie tyle na zaburzenia socjopatyczne, a jedynie ma lekkie problemy adaptacyjne o charakterze wycofania społecznego. Te opinie również zawarłem w poniższym opracowaniu i jestem za nie bezbrzeżnie wdzięczny, pomimo iż uznaję je za całkowicie i niepodważalnie błędne.
Hamburg, 20 lipca 2020r.


Opracowanie:


| ROZDZIAŁ DRUGI: OPIS I OBSERWACJA OSOBOWOŚCI ZABURZONEJ
| ROZDZIAŁ TRZECI: MUTACJA I JEJ WPŁYW NA PSYCHIKĘ
| ROZDZIAŁ CZWARTY: KOMUNIKACJA SPOŁECZNA
| ROZDZIAŁ PIĄTY: PODSUMOWANIE 


Do wglądu własnego:

369 komentarzy:

  1. [Również witam i zapraszam do wątku! Trzeba bloga rozruszać!]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Kontynuujemy, prawda? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Naturalnie, naturalnie! Tak poza tym, to ja chciałam gorączkowo zapewnić, że odpisania na poprzedni wątek byłam stuprocentowo pewna! Naprawdę, nie pomyślałabym, że onet może wywinąć mi numer, bowiem jeśli chodzi o komentarze, zawsze je dodawał. A potem niestety odmówił posłuszeństwa całkowicie i już nie miałam nawet jak odpisać. Nadrobię teraz. Zaraz. :) Tylko się uporam z taką małą zagwozdką i już odpisuję, bo to wszakże moja kolej była, o!]

    OdpowiedzUsuń
  5. [O każdej porze dnia i nocy :3 A wcześniej powiem, że świetną kartę masz.
    Będę jednak na kolanach błagać o zaczęcie, albo chociaż podsunięcie pomysłu, bo w pisanie tutaj i tą postacią dopiero się wczuwam... ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Można spróbować coś zacząć po raz kolejny. Może tym razem się uda, tylko co, gdzie i jak? Na coś konkretnego masz pomysł?]

    OdpowiedzUsuń
  7. [I już. Jeszcze raz o wybaczenie proszę]

    Prawdę mówiąc fakt nieskojarzenia jej nazwiska nie wprawił ją w oburzenie, czy chociażby konsternację. Ba! Ów rewelacja nawet przypadła jej do gustu. Dlaczego? Ano bowiem dzięki temu Pepper zyskała pewność, że nie ma właśnie do czynienia z jedną z tych nachalnych dziennikarek, które kręciły się w pobliżu, odkąd na jaw wyszły próby kradzieży w Stark Industries. Łakomy kąsek, bez wątpienia, jednakże panna Potts zaczynała poważnie tęsknić za tą bardziej... normalną stroną życia, z której już od dawien dawna nie korzystała.
    - Nie szkodzi - odezwała się po chwili zadumy, darując rozmówczyni jeden z tych szczerych uśmiechów. Nie wiadomo kiedy znów nadarzy się okazja do podobnego zachowania. - Nie powinno to przeszkadzać w dalszej rozmowie, prawda?
    Odruchowo rozejrzała się po sali, omiatając wzrokiem rzesze obecnych i nierzadko całkowicie obcych jej ludzi.
    - Domyślam się jednak, że zaproszono tutaj panią z jakiegoś ważnego powodu. Uczona, inwestor, artystka? - wyliczyła ze szczerym zaciekawieniem.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Super. Zaczniesz, czy zacząć? ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Oczywiście, Słońce. Ale daj mi moment, na uporządkowanie wszystkiego w mojej karcie i tak dalej ;)]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Spróbuję... Jak Ci nie będzie pasować, to krzycz, bo muszę się wczuć w klimat bloga...]
    Późny wieczór, właściwie prawie noc. Siedziała spokojnie u siebie, przygotowała materiały na studia, przyświecając sobie własną ręką. Może i nie chciało jej się spać, ale była zmęczona. Za dużo obliczeń, nawet dla niej, z czaszką wypchaną dziwnymi mechanizmami...
    Czy to zbawienne, czy wręcz przeciwnie, w każdym razie, pojawiło się wezwanie na misję.
    Nie, żeby nie lubiła tego swojego zajęcia pozalekcyjnego... Właściwie, to ciągle miała nadzieję na odnalezienie zabójcy jej ojca.
    Przywdziała więc szybko swój zielony strój i po paru minutach czekała już na informacje odnośnie przydzielonego jej zadania. Póki co, wiedziała tylko tyle, że ktoś nowy ma jej towarzyszyć. Czekała więc z założonymi rękami, obserwując wszystko zza okrągłych szkiełek, których wcale nie zamierzała ściągać.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Sądzę, że to kiepski pomysł, bo to wyprzedza wydarzenia w mojej historii :) Ale wątek to tylko wątek i można w nim pisać o byle czym i nie ma to wpływu na to co piszemy osobiście, więc ośmielę się coś zaproponować. Otóż Scarlett, jako ta doświadczona i z renomą w swoim fachu oraz Charles, jako student, stażysta, którego wytypowano, jako najzdolniejszego z uczelni, mogą zostać przydzieleni do specjalnego projektu w którym musieli by zająć się pewną sprawą. Otóż w jakiejś Ukraińskiej wiosce odnotowano dziwne mutacje u ludzi, które powodują, że ci zmieniają się w okrutne bestie. Ich zadaniem mogłoby być zbadanie genotypu takich istot i wykrycie, gdzie zachodzi mutacja oraz co jest jej przyczyną. Co ty na to? XD]

    OdpowiedzUsuń
  12. -Cześć- odpowiedziała z wyczuwalną w głosie, dla niektórych niezmiernie irytującą, wesołością - Alien Girl, miło mi - uśmiechnęła się lekko. Czy tutaj nikt nie zabraniał jej żuć gumy?
    Szybko zlustrowała swoją towarzyszkę wzrokiem zza ciemnych szkiełek. A myślała, że tylko ona paraduje po agencji w obcisłym kombinezonie... No dobra, jej był zielony, ale takie szczegóły z zasady się pomija, nie? Więc, można powiedzieć, pasowały do siebie. No, dobra... Nie całkiem. W każdym razie, miały razem pracować, czy coś w tym stylu, więc może wypadałoby utrzymywać jakieś w miarę... Przyjazne relacje.
    Przecież Lux nie można nie lubić!

    OdpowiedzUsuń
  13. [Witaj, ślicznotko. Kontynuujemy stary wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  14. Zaśmiała się cicho.
    - Nie wiem, właściwie - przyznała się, wzruszając ramionami.
    -Liczyłam na to, że ty będziesz wiedzieć, na czym właściwie nasza współpraca będzie polegała. - Tylko jej nigdy o niczym nie mówiono? Zawsze tylko ''dowiesz się na miejscu''.
    Nie miała przy sobie w zasadzie żadnego sprzętu. Otwarty umysł i to swoje światło. Może i przygotowałaby się, jeśli wiedziałaby, na co ma się nastawić.
    Liczyła więc tylko i wyłącznie na swoją partnerkę, wątpiła bowiem, by w misji przydała się wiedza matematyczna.

    OdpowiedzUsuń
  15. [Tobie to dobrze, wszyscy za ciebie zaczynają :P Ale będę wspaniałomyślna i też zacznę xD]

    Profesor Colville wygląda na niezwykle błyskotliwego, kiedy tak pochyla się nad swoim padem i z brodą podpartą na otwartej dłoni, stara się zagłębić w swoje badania, pomyślał Charles, patrząc na niego z boku.
    Dzielił ich drewniany stół o nieco łuszczącej się farbie, który wyglądał jeszcze bardziej ponuro, kiedy wszystkie okna miały zaciągnięte do połowy rolety i światło słońca praktycznie tutaj nie docierało. Cóż, Charles słyszał jedynie, że pewnej osobie słońce szkodzi i trzeba było uczynić wszystko, aby owe miejsce stało się dla niej bezpieczne.
    Westchnął nieco znudzony, gdyż jego rola ograniczała się do sporządzania notatek, a nie kroiło się, aby profesor zechciał się odezwać. W końcu Charles ostrożnie sięgnął po jedno z wydrukowanych zdjęć i szybko tego pożałował. Dość ostra fotografia przedstawiała jedną ze zdeformowanych istot, jakie zaczęły masowo pojawiać się w jednej z Ukraińskich wiosek. Mutacje te zachodziły tak szybko i w takiej skali, że zaczęto obawiać się, jakiejś niebezpiecznej plagi.
    Odłożył wydruk i skierował spojrzenie na puste miejsce, zastanawiając się, kto też odważył się spóźnić, kiedy w grę wchodziło spotkanie z samym profesorem Colville'm, światowej sławy naukowcem, genetykiem i znawcą od spraw tajemniczych mutacji.
    Sala w której medytowali była sterylna i czysta, ale wciąż jeszcze nie zaczęli badać próbek. Laboratorium znajdowało się w podziemiach i nie mogli zacząć bez ostatniej, trzeciej osoby, która nie raczyła się pojawić.
    Nagle drzwi drgnęły...

    OdpowiedzUsuń
  16. Lux patrzyła na nią z lekkim rozbawieniem.
    -Islandia? - pokręciła głową.
    - Nie byłam, wiem tyle, ile powiedział mi ojciec... Jeśli ten cały Marco jest uzbrojony, to nie wypadałoby też się w coś wyposażyć? - przekręciła głowę lekko, poprawiając okulary, za którymi kryły się niemożliwie zielone oczy.
    Pominęła stwierdzenie na temat wody mineralnej, zignorowała też dziwne wrażenie, które odnosiła, przyglądając się partnerce. Wydawało jej się, że Scarlett Kastner źle czuła się w kombinezonie, robiąc za agentkę... Może i nie kojarzyła jej twarzy, nie angażowała się bowiem w sprawy medycyny i tym podobnych bzdur, ale kobieta wydawała jej się po prostu nie z tej bajki.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ja też cierpię na "maturę". Jutro ostatni egzamin! YAY! XD]
    Profesor Colville oderwał wzrok od ekranu urządzenia i spojrzał na Scarlett nieco nieprzytomnie. Chrząknął, dotykając zwiniętą dłonią swoich siwych wąsów i odepchnął się od stołu na obrotowym krześle.
    - Dobrze, że w ogóle raczyła się pojawić - mruknął - Wstawaj chłopcze, nie spędzimy tutaj całego dnia - skinął na Charlesa, który poderwał się w tym samym momencie i spojrzał na Scarlett nieco głupkowato, jakby nie wiedział czy na pewno ma do czynienia z człowiekiem.
    - Jak chcesz to zerknij na te raporty - powiedział profesor, podając jej srebrnego pada, ale jego zachowanie pozwalało wnioskować, że nie zawierają niczego ciekawego - Ukraińscy naukowcy byli uprzejmi wysłać nam swoje badania, ale cóż... - posłał jej znaczące i nieco kpiarskie spojrzenie - ... wszystkie nadają się do kosza - otworzył drzwi i pozwolił jej pójść przodem - No pośpiesz się chłopce - warknął na Charlesa, który nieporadnie zebrał notatki ze stołu.

    OdpowiedzUsuń
  18. Zaśmiała się pod nosem. Szybko jednak odwróciła wzrok od barku w stronę broni, spoczywającej nieopodal. Jedyne, co wydusiła z siebie, to 'łał'. Wzięła w ręce jeden z pistoletów, przyglądając się mu dokładnie.
    -Taki sam dostałam na czternaste urodziny - stwierdziła po nieco dokładniejszych oględzinach, odkładając go na miejsce.
    -Zaraz... Mutantka? - po dłużej chwili zwróciła uwagę na wcześniejsze słowa kobiety. Dobra, chyba jednak kojarzyła tę twarz? Poza tym, mutantka w S.H.I.E.L.D.? Alien Girl powoli przestawała rozumieć sytuację.

    OdpowiedzUsuń
  19. [A więc kontynuujmy wątek z Onetu. :) Nie pamiętam już, czyja była kolej i nie mogę tego sprawdzić. Próbuję się już dziesiąty raz dostać na bloga na Onecie, ale "Twojemu blogowi na pewno nic nie jest".]

    OdpowiedzUsuń
  20. -Tylko ja nie potrafię zrobić nic ciekawego? - zapytała ze śmiechem, a jej zielone oczy zalśniły delikatnym blaskiem zza ciemnych szkiełek.

    Teoretycznie potrafiła panować nad mocą, ale zdarzyło się, że jej oczy świeciły się bez pozwolenia. Pracowała nad tym, w końcu miała tylko dziewiętnaście lat!

    -Więc nie masz co narzekać na brak tej wody, jakiejś tam, nieprawdaż? W zasadzie, przydatna moc... - pokiwała głową z przekonaniem, znów przyglądając się broni.

    OdpowiedzUsuń
  21. -Nie wiem - pokręciła głową ze śmiechem.
    - To moja nie pierwsza misja, i pewnie nie ostatnia. Ojciec pracował w S.T.R.I.K.E.-u, znał Fury'ego. Cholera wie, on chyba wierzy, że mam w sobie ten sam potencjał, co świętej pamięci agent Williams - wzruszyła ramionami.
    - Poza tym... No dobra, chyba wyglądam zdecydowanie za bardzo jak 'nastolatka' - westchnęła - nie wypowiadam się. Właściwie, wcale nie widać, jakbyś była ''ciężarną kobietą''... - wzruszyła ramionami.
    Czuła, że właściwie powinna się już zamknąć i skończyć tą misję, nie zrażając do siebie nikogo. Przynajmniej nie za bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  22. Znów wzruszyła ramionami.
    -Może masz rację... - poprawiła okulary na nosie, patrząc w przestrzeń.
    Jej głowę zaprzątały przeróżne myśli, nie miała pomysłu na podtrzymanie rozmowy. Zastanawiała się, skąd właściwie kojarzy twarz Kastner, czy długo jeszcze będą lecieć, czy ich misja się powiedzie, czy faktycznie wygląda tak bardzo ''dziecięco''... Właściwie, to ona uwielbiała latać. To była jej bajka, zaraz po strzelaniu i walce wręcz.
    -Chciałabym być mutantem - stwierdziła w pewnej chwili cicho. Wydawało jej się, że mutanci mieli łatwiej. Może i się myliła, ale nikt jej jeszcze z błędu nie wyprowadził.

    OdpowiedzUsuń
  23. Vardalii pasowało to, że dr Kastner obeszła się z nią tak, jak podczas zrywania plastra. Kobiecie przyszło do głowy, iż być może posiadały wspólną cechę odgadywania ludzkich zamiarów i osobowości już na pierwszym, nawet krótkim, spotkaniu. Panna Vidmar bowiem nie cierpiała ludzi rozczulających się nad sobą, a sama też nie akceptowała żalu.
    Z drugiej strony spodziewała się podobnych wyników, toteż nie była zaskoczona, słysząc analizę badań. Przez lata jednak żaden z lekarzy, z którymi kontaktowała się na początku w swojej tylko i wyłącznie sprawie, nie wspomniał, nawet w hipotezie, że metoda in vitro mogłaby dojść do skutku podczas zapłodnienia.
    - O jakich modyfikacjach mowa? - spytała zainteresowana. Była ciekawa, jak znaczne miałyby być, czego miałyby dotyczyć konkretnie.
    Chciała zbudować swojej siostrze szczęśliwą przyszłość, więc takie szczegóły były dla niej bardzo ważne. Nie chciałaby dowiedzieć się za parę lat, iż u Rosenny doszło do jakichś powikłań.

    [P.S. Ładne te nowe zdjęcia, z charakterem :)]

    OdpowiedzUsuń
  24. Oczywiście, to, co zrobił jej i Rosennie ich ojciec musiało mieć wpływ na przyszłe pokolenia, bo gdzieżby inaczej. Ten człowiek chyba poczytywał sobie za obelgę fakt, iż po jego śmierci lub jednego ze swoich tworów, które przy sobie zatrzymał, jego spuścizna odeszłaby w zapomnienie. To tylko jeszcze bardziej świadczyło o tym, jakim potworem był.
    - Czy jest pani w stanie przewidzieć, czy kolejne pokolenia borykałyby się z tym samym problemem? Czy też lepiej będzie stwierdzić to, gdy już dziecko się urodzi?

    OdpowiedzUsuń
  25. [Marvel Superheroes. O ile dobrze pamiętam, byłam pierwszą Sigyn na blogu.]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cóż, będę się martwić kiedy "druga Sigyn" się zgłosi.
    Wątek zacznę, z wielką chęcią. Poczekam jednak do pojawienia się Lokiego (jakiegokolwiek), żeby móc ustalić grunt po jakim stąpam.
    Chciałam jeszcze dodać, że naprawdę podoba mi się karta Scarlett po lekkich zmianach - zwłaszcza wielbię pierwsze zdjęcie.]

    OdpowiedzUsuń
  27. - Ukraina? - na twarzy profesora odmalowała się tak dogłębna konsternacja, że w tamtej chwili nie zostało w nim nic z inteligentnego człowieka za jakiego uchodził.
    Charles musiał przysłonić rękę i udawać, że chrząka, bo śmiech sam cisnął mu się na usta. Uniesione brwi Colvilla mówiły same za siebie.
    - Teraz? - obruszył się, mocniej zaciskając rękę na mosiężnej klamce - Nawet nie zerknęliśmy na dostarczone próbki. Proponuje najpierw medytacje nad mikroskopem... nie możemy się tam wybrać z pustymi rękoma, jak już coś - zmarszczył brwi i napuszył się - Wystarczy, że oni sami pozyskali doktoraty na bazarach... - mruknął z niezadowoleniem.
    Charles stanął obok Scarlett i zlustrował ją dyskretnym spojrzeniem, potem uprzejmie szepną.
    - Profesor przepada za badaniami, ale jest okropnym domatorem. Podobno po za swoim laboratorium był gdzieś na zewnątrz z jakieś 10 razy, nie więcej, odkąd został naukowcem - posłał jej znaczące spojrzenie - Typowy, książkowy dziwak...

    OdpowiedzUsuń
  28. - Tylko wytłumacz to jemu - westchnął cicho chłopak, skinąwszy na profesora, który spurpurowiał z oburzenia.
    - No proszę! Widzę, że pani nie zdaje sobie sprawę ile mam lat i że z pewnością zyskałem więcej doświadczenia niż nie jedna sławna kobieta, nie mówiąc już o znamiennych personach - burknął, ale drzwi od laboratorium jednak zamknął. W gruncie rzeczy Profesor Colville nie był złym człowiekiem, a po prostu miewał własne humory i zaliczał się do populacji tych trudniejszych osobników z którymi należy obchodzić się, jak z jajkiem.
    Zdjął z nosa okrągłe okulary i przetarł je chusteczką, a mruczał przy tym i burczał, jakby rozmawiał z kimś niewidzialnym i zależało mu na dyskrecji.
    - Rozumiem więc, że pani zdaniem powinniśmy zostawić wszystko w tej jednej sekundzie i jechać na Ukrainę bo w innym przypadku nie zaszczyci nas pani swoja obecnością zbyt długo?

    OdpowiedzUsuń
  29. [Witam i przyznam od razu, że również liczę na wątek. Prosiłbym tylko o podanie pomysłu odnośnie miejsca i okoliczności spotkania, a chętnie zacznę. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Hmm... O powiązanie na razie nie będzie łatwo, bo historia mojej postaci się za bardzo jeszcze nie rozkręciła. Chyba, że Scarlett zapuściłaby się na Brooklyn do zegarmistrza, albo byłaby gdzieś na jakiejś uczelni :) ]

    OdpowiedzUsuń
  31. [Sądzę, że coś mi świta. Zacznę, ale jakby nie pasowało to mów :P]
    Mógłby kompletnie nie zwracać uwagi, przejść obojętnie i zniknąć gdzieś za rogiem jednego z pobliskich budynków, jednak stał w bezruchu i obserwował jak kobieta, której twarz pamiętał od czasu ostatniego spotkania szła kilkanaście kroków dalej. Przyglądał się uważnie, gdyż każdy ruch osób z otoczenia Avengersów mógł mieć wpływ na tok wydarzeń. Nie wyczuwał zagrożenia, jednak mógł być to pozorny spokój. "Kobietom nie można ufać" pomyślał idąc w kierunku blondynki.

    OdpowiedzUsuń
  32. [Jestem! Teraz mogę spokojnie pisać wątek. Myślmy, więc. Jakieś propozycje?]

    OdpowiedzUsuń
  33. [Z wielką chęcią. Sugestie? ]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Jak tu wszystko... Płynnie chodzi...
    Rzecz jasna, kontynuacja! Ale to jutro, jutro, bo dziś już uderzam czołem o klawiaturę~]

    OdpowiedzUsuń
  35. Vardalia znała założenia tej ustawy, choć poznała je dopiero po ucieczce od swego ojca, co znaczyło, iż Vincent Steelpoint oraz jego "klienci" łamali prawo. On sam przez tworzenie podobnych jej chimer w dodatku w celu wzbogacenia się, ci drudzy natomiast poprzez ich kupno i najczęściej dokonywanie na nich różnego rodzaju eksperymentów.
    - Najwyraźniej niektórzy uważają, że prawo jest po to, by je łamać - stwierdziła. - Szaleńcy pragnący wywyższenia gatunku ludzkiego... Produktem którego jestem ja.
    Nie sądziła, by o tym wspominała, ale została w sumie wyhodowana, nie poczęta przez metodę in vitro. Jej ojcu chyba faktycznie zależało na tym, aby żaden pierwiastek żeński "nie zniweczył" jego inwestycji.

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie była załamana, o nie. Co najwyżej odczuwała gniew, ale cokolwiek, co było związane z jej ojcem i jego poczynaniami burzyło jej krew.
    - Dziękuję, jeśli mogłaby pani sporządzić odpis, to byłabym wdzięczna - odparła, patrząc na kobietę i obdarzając ją uśmiechem, co mogłoby zdziwić panią doktor, gdyż raczej żaden z jej pacjentów nie cieszył się, jeśli usłyszał właśnie wieści, które nie do końca odpowiadały jego oczekiwaniom. - Dziękuję za poświęcony mi czas, dr Kestner. Do piątku otrzyma pani przelew na swoje konto - dodała, wstając z miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Szczerze mówiąc, będzie kiepsko. Ostatni wątek wymyśliłam i zaczęłam ja, więc lepiej będzie, jak nie będę się podejmować zadania... ;/]

    OdpowiedzUsuń
  38. [No i to mi się podoba! Świetne, mogę zacząć na podstawie tego, ale to potrwa trochę. Wkrótce jednak komentarz się pojawi ;)]

    OdpowiedzUsuń
  39. Skinęła głową z uznaniem. Nie spodziewała się usłyszeć aż tak rozwiniętej odpowiedzi, ale powinna domyślać się, że każdy z obecnych musiał zasłynąć czymś w danej dziedzinie... albo w kilku z nich. W każdym bądź razie Pepper niezrażona poziomem swej nieco zawstydzającej niewiedzy, nie zamierzała przerywać rozmowy. Tylko skończony ignorant wybrałby teraz dalsze wegetowanie w ciszy, która na dłuższą metę stawała się zwyczajnie męcząca.
    - Och,to nic wielkiego - zapewniła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed nieco zbyt wymownym machnięciem ręką. W istocie, tak naprawdę sądziła. Nie przepadała za wiązaniem się z czymś, co wkrótce i tak miało pójść w niepamięć. Wypadało jednak udzielić stosownej odpowiedzi, czy jej się to podobało, czy też nie.
    - Prezez firmy Stark Industries - wyrzuciła po chwili, odruchowo kręcąc głową i uśmiechnęła się pod nosem - ale to bardzo krucha posada.

    OdpowiedzUsuń
  40. Zbliżając się do niej dostrzegł, że nie dość, że jest ciężarna to jeszcze próbuje być groźna. Kobieta zaskakująco dobrze wypadła w roli 'przerażającej' dręczycielki - bynajmniej tak to ujął Logan mrucząc pod nosem.
    - Świetnie, teraz już nawet ciężarne wysyłają by sprawdziły teren, a może i coś więcej - odezwał się w jej kierunku, gdy już był na tyle blisko by usłyszała.
    I wszystko by mu pasowało, idealna intryga, gdyby nie to, że nie spodziewał się kobiety z brzuchem. "Czyżby ekipę Avengers już całkowicie powaliło?" pomyślał.

    OdpowiedzUsuń
  41. [zabiłaś mnie tym :D Świetny komentarz]

    W istocie, bankiety rzeczywiście nie były odpowiednim miejscem do poruszania tak osobistych kwestii. Pepper co prawda niejednokrotnie słyszała już wiele podobnych rewelacji odnoście łóżkowych (i nie tylko) ekscesów swojego ex-przyjaciela, ale nie mogła przewidzieć, jak zareagowałaby na tę wieść teraz, kiedy wszystko skomplikowało się bardziej, niżeli ktokolwiek odważyłby się przypuszczać.
    utrzymanie w ustach odrobiny trunku, który właśnie piła, mogłoby okazać się najtrudniejszym, postawionym przed nią zadaniem. Ale to pomysł na zupełnie inną historię.
    Zamiast tego, niczego nieświadoma Pepper w dalszym ciągu mogła cieszyć się ów chwilą. I pomyśleć, że ktoś powiedział kiedyś, że tylko prawda jest zdolna całkowicie nas wyzwolić.
    Virginia nie zdołała powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta.
    - Tak, nie ukrywając, Pan Stark słynie z tego, że ostatnimi czasy wszędzie... - przerwała na momencik, doszukując się w myślach odpowiedniego określenia -... go pełno.

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie wychwyciwszy alizji, zbyła tę uwagę szczerym uśmiechem i kolejnym łykiem wina.
    Pepper miała w sobie pewien głęboko zakorzeniony, acz sukcesywnie skrywany lęk... Lęk przed wprowadzaniem jakiegokolwiek rozmówcy w stan skrajnego znużenia. Miała jednak szczerą nadzieję, iż tym razem obędzie się bez drobnych aluzji wysyłanych w jej stronę, jakoby najwyższy czas zakończyć rozmowę. Pomyśleć, że jeszcze dzisiejszego ranka marzyła o tym, by centrum Nowego Jorku stało się w wyniku biegu niefortunnych zdarzeń kompletnie... niedostępne. Zawsze to jakaś wymówka, by nie zjawiać się na podobnych bankietach.
    Nie udało jej się jednak opanować odruchowego grymasu na twarzy, kiedy Scarlett wspomniała o jego obecności tutaj. Prawdę mówiąc Tony byłby teraz ostatnią osobą, z widoku której by się ucieszyła.
    - O, z tego co mi wiadomo, ma na głowie kilka niecierpiących zwłoki spraw, owianych tajemnicą - odpowiedziała uprzejmie, przerywając w odpowiednim momencie.
    Gdyby znajdywała się w innym miejscu, zapewne nie szczędziłaby sobie kąśliwych uwag na temat jego zachowania. O pozory jednak trzeba dbać.

    OdpowiedzUsuń
  43. Wielu pewnie zachodziło w głowę, skąd Vardalia czerpała pieniądze na tak wysokie wydatki jak chociażby przeprowadzenie prywatnego badania przez samą dr Kestner, utalentowaną specjalistkę w swej dziedzinie. W końcu pracowała w salonie komputerowym i pomimo, iż sprzedawany w nim był sprzęt najnowszej generacji, w dodatku powszechnie dostępny, to jej budżet nie sięgał nawet pięciuset tysięcy. Być może zachowała jeszcze coś z pieniędzy swego ojca nim zabrała od niego Rosennę. Tego nikt nie wiedział.
    Kiedy dr Kestner przejrzała i podpisała dokumenty, Vardalia przyjęła je od niej.
    - Odezwę się do pani, jak tylko podejmę stosowną decyzję - oznajmiła. - Do widzenia, pani doktor - pożegnała ją z lekkim uśmiechem, po czym ruszyła do wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
  44. Profesor napiął ramiona i pociągnął mocny haust powietrza, jakby hamował w sobie nie wielkie pokłady cierpliwości. Na jego twarzy odmalował się rumieniec złości, mimo to odezwał się w miarę uprzejmie.
    - A więc to wszystko co o pani piszą gazety to szczera prawda. Nie brakuje pani języka w gębie - złapał jakąś ciemną teczkę i wsadził sobie pod pachę. Po troskliwości z jakąś się z nią obchodził, można było wnioskować, że zawiera coś ważnego - Zgadzasz się chłopcze, że skoro mamy już gdzieś się wybrać to ekonomiczna nie jest kuszącym rozwiązaniem?
    Charles, który nie spodziewał się, że jego opinia będzie uwzględniona, drgnął.
    - Tak, oczywiście, że tak - z niewiadomego powodu spojrzał na Scarlett, jakby to właśnie jej aprobaty szukał. Wciąż miał ten swój szczeniacki wyraz twarzy, pozbawiony jakiegokolwiek doświadczenia w sprawie w której brał udział. Teraz zastanawiał się nawet czy dobrze się stało, że trafił na tę dwójkę nie przepadających za sobą ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  45. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  46. Usta Charlesa otworzyły się szeroko niczym wieko pradawnej skrzyni. Niemal zaskrzypiały zawiasy żuchwy. Profesor tymczasem zaczął okrążać maszynę i skupiać uwagę na każdym detalu, jakby naprawdę miał pojęcie o mechanice. Chyba chciał sprawiać takie wrażenie.
    - I ty możesz latać czymś takim kiedy zechcesz? - Charles zapomniał o swojej nieśmiałości i odezwał się z takim zachwytem, że gdyby tylko mógł to szarpnąłby Scarlett za ramiona. Nagle poczuł się tak, jakby ktoś przeniósł go do równoległego świata, gdzie okazało się, że takie marne typki, jak on, mogą latać takimi cudami.

    OdpowiedzUsuń
  47. - Doprawdy imponujące arcydzieło - powiedział Colville, chrząkając z uznaniem i poprawiając okulary na haczykowatym nosie. Nie podarował sobie ostatnich oględzin nim wsiadł - Czymś takim z pewnością można dotrzeć na miejsce w jednym kawałku - teraz skupił uwagę na wnętrzu, które pasowało do luksusu jaki bił od poduszkowca - Obejrzałem wszystko fachowym okiem i stwierdzam, że to w pełni sprawny obiekt.
    Charles z trudem pohamował uniesienie kącików ust. Każdy wiedział, że profesor specjalizował się w dziedzinie genetyki i biologii, a z technologią i mechaniką nie miał w ogóle do czynienia.
    Colville spojrzał z urazą na stewardesę, która zaoferowała mu drinka.
    - Nie jesteśmy tutaj na wakacjach! - wyminął ją teatralnie i usiadł na jednym z miejsc. Od razu odpalił pada i zaczął sprawiać wrażenie piekielnie zajętego - To od nas zależy czy te przedziwne mutacje nie rozprzestrzenią się na całym globie ziemskim.
    Charles tymczasem z chęcią wziął kieliszek z trunkiem i wypił wszystko duszkiem, czując, że coś mocnego pomoże mu przetrwać ten dzień.

    OdpowiedzUsuń
  48. [Tak, tylko może teraz w innych okolicznościach niż laboratoryjne? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  49. [Czytałam powiązania, nie wiem czemu, ale czytając niektóre opisy przypomniał mi się Pratchett o.o" Jak wątek się rozwinie, to chyba się upomnę o wpisanie w tamtą cudowną zakładkę~]

    Niemal kładąc uszy po sobie, co było do niej niepodobne, zbliżyła się drobnymi krokami do kobiety. Poprawiła torbę, a na karku zatańczyły ciarki zwiastując nadchodzące kłopoty. Usilnie powstrzymała się od wywrócenia oczami. Gdzie nie poszła, ostatnio same kłopoty, na Latającego Potwora Spaghetti, why?
    Zmierzyła jeszcze raz sylwetkę tamtej spojrzeniem, nieco zimnym spojrzeniem szarych tęczówek. Na usta wypełzł nieco złośliwy uśmiech. Naturalny dla niej wyraz twarzy wyglądał dla przeciętnego Ziemianina jak te wszystkie złe rzeczy, których się aktualnie bał (i kilka innych na dodatek).
    - Jak się dobrze orientuję... A zazwyczaj dobrze się orientuję. Masz pod sobą sporą firmę, laboratoria i takie różne. A mówiąc takie różne, naprawdę mam na myśli takie różne. I pomagasz. - choć na końcu winna w jej głosie zabrzmieć nuta, która nadałaby zdaniu pytający wyraz, nuty tej zabrakło i zdanie pozostało twierdzące.
    Długa chwila ciszy, w której LeJean zbierała myśli, zaowocowała w końcu jakże banalnym pytaniem.
    - Jest jakaś szansa dostania się do Twoich laboratoriów na coś w rodzaju... Praktyk?

    OdpowiedzUsuń
  50. [Hm... z tego co napisałaś wynika, że Loki mógłby być zainteresowany w jakiś sposób poczynaniami panny Kastner. Potrzebuje teraz zdolnych, charyzmatycznych ludzi, których pozyskuje najczęściej wbrew ich woli (choć i zdarzają się tacy, którzy dołączają do niego z chęcią i bez zbędnego przymusu). W takim razie możemy iść tym tropem. Zastanawiam się tylko nad miejscem i okolicznościami spotkania. Uprzedzam też, że Kłamca ostatnimi czasy nie bywa zbyt delikatny.]

    OdpowiedzUsuń
  51. [Zmieniłam kartę po raz enty i chcę, żebyś ją przejrzała (jeśli masz czas i chęci) i powiedziała, co Ci się w niej nie podoba, co ewentualnie byś zmieniła, oraz żebyś wytknęła błędy, które wkradły się przez moją niewiedzę bądź niezauważenie. Z góry dziękuję.]

    OdpowiedzUsuń
  52. [Takie słowa udobruchały mnie i samego pana wampira, który z chęcią powiązałby się z panią Kastner :) ]

    OdpowiedzUsuń
  53. [Kain niedawno pojawił się w NYC, więc kroczy nocą po głównych ulicach, próbując to wszystko ogarnąć ;)]

    OdpowiedzUsuń
  54. [Dziękować.]

    Nowy Jork... Tak teraz nazywa się miasto, które nazywało się całkiem inaczej za czasów panowania Kaina. Te wszystkie "drapacze chmur", jak to zowią śmiertelnicy, nie będą tak majestatyczne jak onegdaj Filary, które piętrzyły się do samych wrót Niebios. Teraz nie ma po nich śladu... Miejsce urodzenia zmiecione z powierzchni ziemi.
    Teraz wampir przebywał w barze. Śmiertelnicy mogli czuć się bezpiecznie, bo już zdążył zjeść "kolację" zanim tutaj wszedł. Bardzo atrakcyjną kolację.
    Powoli sączył przy barze szkocką z lodem, którą sobie najbardziej upodobał. Nie minęła chwila i usłyszał słowa, które sprawiły, że spojrzał na właścicielkę głosu i uśmiechnął się szelmowsko w jej kierunku. Już wiedział, że się nie będzie nudził.
    - Można. - potwierdził, lustrując twarz kobiety złotym wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
  55. Oczywiście Kain, chociaż należał do osób dobrze obeznanych, nie kojarzył kobiety zbytnio. Była dla niego taką samą zagadką jak to miasto.
    - Scarlett... Ciekawe imię, które kojarzy mi się z "czymś" czerwonym... - stwierdził szczerze z enigmatycznym uśmiechem.
    - Jam Kain. - przedstawił się, po czym upił łyka szkockiej.

    OdpowiedzUsuń
  56. Na ustach wampira pojawił się nieznaczny uśmiech.
    - Na zabój... Jeszcze nazywali się Adam i Ewa. - powiedział żartobliwym tonem głosu.
    Chociaż wszyscy myśleli, że ma tylko czarne poczucie humoru albo złość to Kain czasem przejawiał lepszy charakter. Bardziej rzadziej niż czasem. Wszystko zależało od sytuacji.
    Thor... kojarzył go z nordyckiej mitologii. Słowa Scarlett utwierdziły go w przekonaniu, że mitologiczny bóg piorunów istnieje.
    - Cierpię na bezsenność, moja droga. - odpowiedział lakonicznie, zerkając w jej stronę.

    OdpowiedzUsuń
  57. Po słowach kobiety jedna jasna brew zawędrowała mu ku górze, by następnie przechylić szklankę, upijając kolejnego łyka alkoholu.
    - Brakuje wysiłku fizycznego... Ale chyba temu można zaradzić. - stwierdził, puszczając Scarlett perskie oko a w jego źrenicach szło dostrzec tajemnicze tańczące ogniki.
    Myślał, że dobrze załapał aluzję. Zaraz się okaże czy faktycznie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  58. Uśmiechnął się delikatnie, wypijając do końca swój trunek, który pomagał mu gasić to drugie "pragnienie".
    - Komu w drogę, temu czas. - stwierdził, odwracając się i zeskakując z barowego stołka, po czym wystawił ramię.
    - Służę ramieniem.
    Ktoś kiedyś powiedział, że Kain nie jest szarmancki. Poniekąd prawda, ale jak chce to potrafi... zwłaszcza jak ma jakieś plany.

    OdpowiedzUsuń
  59. Charles stwierdził, że najlepiej będzie pozostać jak najmniej widocznym, toteż zajął miejsce gdzieś z tyłu i od razu wlepił ciemne oczy w okno. Zrobiło mu się zimno, kiedy poduszkowiec oderwał się od ziemi i zaczął płynnie unosić się w powietrzu. Oddalający się do nich grunt, sprawił, że chłopak zrezygnował z dalszego kontynuowania "planu niewidzialności". Wielkie miasto, wyglądało teraz jak papierowa makieta w pokoju dziecka. Zapomniał o notatkach, które zostawił na swoim siedzeniu i usiadł bliżej Scarlett. Przy okazji zgarnął ze stolika szklankę z grubego szkła, która zawierała napój o apetycznym zapachu. Starał się opić własny stres, kiedy wyczuł jej spojrzenie na sobie. Omal się nie zakrztusił.
    - Czy ja... - spojrzał niepewnie na szklankę, a potem na nią - ... wypiłem twój drink?
    Profesor tymczasem - z jakiegoś niewiadomego powodu - emigrował do kabiny pilota i zaczął z nim żywo dyskutować na temat oprogramowania maszyny.

    OdpowiedzUsuń
  60. [No, nareszcie udało mi się cokolwiek zacząć... Przepraszam, że to tak długo zajęło.]

    Westchnęła głęboko, odrzucając w tył poburzone włosy. Metoda na poddanie się i przypadkowe wyciąganie informacji od rzezimieszków była dobrym wyjściem w sytuacji, kiedy przez nieuwagę popełniła głupi błąd i dała się nakryć. Wszystko przez te cholerne walki i ratowanie świata: gdyby nie media, nie miałaby problemu z ukrywaniem się, a tymczasem okulary w grubych oprawkach nie wystarczyły, by członkowie gangu będącego mięsem armatnim pewnego tajemniczego nadczłowieka nie skapnęli się, że mają do czynienia z Czarną Wdową we własnej osobie. Zapamięta to na przyszłość, teraz musiała sobie radzić przywiązana do wielkiej rury w jakimś pachnącym benzynom garażu. Krwawiła, jakby tego było mało - głębokie rozcięcie nożem przy uprzedniej walce ona w stylu jedna kontra stado uzbrojonych bandytów. Tym razem była zbyt wolna. Chyba wypada z formy, bo w kółko sobie coś wyrzucała. Przynajmniej miała jako taki plan.
    - Jak dostanie się zakażenie, nie będzie ciekawie - stwierdziła, próbując na niby poruszyć rękoma, silnie przywiązanymi do rury. - Potrzebuję ją opatrzyć, bo nie dowiecie się za wiele... - dmuchnęła, próbując odgonić opadający na czoło kosmyk włosów.
    Cóż, grupa bandytów, których oszczędziła podczas walki, nie patrzyła na jej propozycję przychylnie. Przywołała na usta jednak uśmiech firmowy numer siedem, czarująco prosząc o pozwolenie.
    - Nie mamy medyka. - odpowiedział tępym głosem łysy mężczyzna z przodu.
    - W takim razie muszę sama kogoś wezwać... - odparła niemal natychmiast. Znając już śpiewki, które mogą nastąpić po takich słowach, uprzedziła swoich nowych kolegów. - Spokojnie, nie wezwę nikogo z szefostwa.
    Pierwszą osobą była Scarlett. Przyszła jej do głowy nagle, spontanicznie, kiedy układała szybko plan B. Wciąganie kobiety w jej stanie w środek porachunków może ją zaprowadzić w niemałe kłopoty, ale potrzebowała małej pomocy. A chciało jej się kawy, więc trzeba się pospieszyć, bo za oknem (małym i zabrudzonym) było dosyć ciemno.
    - Tam masz mój telefon. Wyszukaj nazwisko Kastner. Podaj adres, gdzie jesteśmy. I powiedz, że mamy nieco mniejszą imprezę jak ta u Dereka. Tylko, że nie tańczę jak tam - warknęła. Z głęboką nadzieją, że Scarlett jako inteligentna kobieta zrozumie aluzję. Wzięła głęboki oddech, cierpliwie oczekując, aż łysy ogarnie, jak napisać wiadomość z jej telefonu. Póki co, szło mu mozolnie.

    OdpowiedzUsuń
  61. [Dzięki. Na wątek oczywiście mam chęć, aktualnie podwójną. Powiązanie zapewne nie będzie zbyt wrogie. Głównie dlatego, że Wanda niezmiernie lubi wymyślać sobie różne dziwne choroby kiedy ma wszystkiego dość i chce sobie zrobić wolne - a skoro już Scarlett robi za szpital polowy, może się spodziewać wiedźmy o każdej porze dnia. Ponadto, skoro Wanda jest Omegą, jej DNA może być dość ciekawym obiektem badawczym (chyba opiszę jeszcze ten dziwny problem w zakładce o mocach, pojawi się na dniach) ;) Czyli tematy są już dwa. Pozostaje tylko miejsce spotkania. Możemy ewentualnie naradzić się nad czymś kreatywniejszym niż Mansion czy dom Scarlett. Ja osobiście preferuję jednak raczej przejrzyste i łatwe początki :)]

    OdpowiedzUsuń
  62. - Czyżbym się aż tak w oczy rzucał? - odezwał się z lekką ironią w głosie przyglądając się bacznie kobiecie stojącej przed nim - McDonald to nie najlepsza knajpka, preferuję KFC - uśmiechnął się kpiąco. Nie był rozbawiony, ale w ogóle zainteresowany tekstami Scarlett, do tej pory pamiętał ostatnie spotkanie z nią i wszystkie jej teksty. Wolał darować sobie wdawanie się w zaawansowaną gadkę, w dodatku ona była po stronie Avengers, a w tej chwili nie było to w żaden sposób pozytywne - bynajmniej według Logana.
    - Samotne spacery samotnej, przyszłej matki - pokręcił głową - urocze.

    OdpowiedzUsuń
  63. Jasnowłosy kiwnął głową w geście przyjęcia informacji. Wyszli z baru i znaleźli się na chodniku, czekając aż ktoś przyjedzie.
    - Jak miewa się mały człowieczek? - zapytał ni stąd ni zowąd, gdyż już nie mógł ignorować bicia drugiego serca wewnątrz kobiety, zerkając w stronę jej brzucha.

    OdpowiedzUsuń
  64. Na ustach mężczyzny pojawił się nadzwyczaj pogodny uśmiech. Najczęściej to uśmiechał się albo wrednie albo złośliwie, ewentualnie szelmowsko jak czegoś chciał.
    - To dobrze. - stwierdził spokojnie, rozglądając się po ulicy złotym wzrokiem w poszukiwaniu samochodu, który miał po nich przyjechać. Kain nie należał do cierpliwych osób.

    OdpowiedzUsuń
  65. [OK, czyli spróbuję nawet zacząć. Wyczuwam w sobie nienaturalne pokłady weny. Założyłam rzecz jasna, że skoro Wanda ma trzyletni staż w Avengers, Scarlett miała z nią do czynienia nie raz.]

    Późny wieczór, który dla Wandy oznaczał gdzieś średnio 9 pm był idealny na złożenie wizyty niektórym znajomym i załatwianie swoich spraw. Wiedźma miała to do siebie, że umawiała się na spotkania dwa tygodnie przed czasem i strasznie ją irytowało, gdy ktoś nie wywiązywał się z terminów. Scarlett Kastner była jedną z dwóch wyjątków, gdy wiedźma napastowała wybraną jednostkę zbyt często, by się wstępnie umawiać.
    Podeszła cicho do drzwi i rozglądnęła się, tak dla ubezpieczenia. Może sprawdzała, czy czasem pani doktor nie kupiła psów? Kto tam wie. Bardziej obawiała się chyba tego persa, który wydawał się być epicentrum wszelkich złych zamiarów na globie ziemskim.
    Teren był czysty, więc zapukała czterokrotnie do drzwi. Miała w zwyczaju pukać aż ktoś jej otworzy/sama nie wyważy drzwi. Na jej rodzeństwie zazwyczaj to działało.

    OdpowiedzUsuń
  66. Wanda uniosła ręce w poddańczym geście i przemyślała jeszcze raz, czy wybrała sobie odpowiedni moment na ot, takie tam, przypadkowe spotkanie... w jakimś celu, rzecz jasna.
    - Nie trafiłaś - stwierdziła, starając się brzmieć na zachrypniętą. - I chyba ja też nie, prawda?
    Prawdopodobieństwo, że Scarlett była czymś zajęta, było absolutne. Aczkolwiek Wanda naprawdę nie lubiła jej przeszkadzać, to za każdym razem to robiła. Narzucanie się - to było dziedziczne od pięciu pokoleń Lehnsherrów wstecz. Bądź co bądź, wiedźma mogłaby zdobyć tytuł Miss Universe w dziedzinie upierdliwości - kiedy już odkryła jakąś wtyczkę, działał tu błyskawiczny, niewypowiedziany szantaż pod tytułem "Jeżeli mi pomożesz, to chętnie sobie pójdę".
    - Tym razem naprawdę jestem chora - zaczęła zapewniać bardzo gorliwie, stojąc w progu i nie próbując się wprosić, jak wampir.
    Położyła demonstracyjnie dłoń na piersi i zaczęła symulować okrutnie głośny kaszel.

    OdpowiedzUsuń
  67. [Przypominam o sobie... ; )]

    OdpowiedzUsuń
  68. [Dobrze, więc cieszę się. W razie co, możemy po-debatować co się ma szczegółowo dziać xD Może to okaże się pomocne.]

    OdpowiedzUsuń
  69. Mimowolnie jej wargi ułożyły się w delikatny uśmiech, kiedy usłyszała głos Scarlett. Żałowała, że w pomieszczeniu było za ciemno, by mogła zobaczyć chociaż skrawek twarzy Kastner, na której malowało się zapewne niemałe zaskoczenie, że pod adresem zapodanym w wiadomości tekstowej (o której błędach jeszcze nie wiedziała)mieścił się dosyć duży, zagracony i śmierdzący potem goryli garaż. Kiedy tylko kobieta z apteczką w ręce przecisnęła się między dwójką podejrzanych wielkoludów z łysymi czaszkami, Natasha posłała jej wymowne spojrzenie. Coś w stylu podziękowań, że się w ogóle tutaj stawiła, bo nie miała bladego pojęcia, z czego ją wyrwała. Najgorsze, że nie mogła też zapewnić jej dostatecznie bezpieczeństwa, a w jej (niektórzy dodali by słowo: błogosławionym) stanie, lepiej było się nie pakować się w środek porachunków przestępczego światka.
    - Nie wygląda na zabójczynię, prawda? - podsunęła ostrym tonem, przenosząc wzrok na delikatnie zdezorientowanego szefa grupy. Ciekawe, bo sama też nie wyglądała na pierwszy rzut na osobę, która zabija na co dzień i za to jej płacą. Zabija głównie dla rządu, dodajmy.
    - Mogłabyś coś z tym zrobić? - zwróciła się do Kastner, wskazując ruchem głowy przecięte ramię. Krew kapała z dosyć dużą częstotliwością. A kawy chciało jej się coraz bardziej, więc zależało na czasie.

    OdpowiedzUsuń
  70. Wanda spojrzała kątem oka ponad jej ramię i nic więcej sobie uświadamiać nie musiała. Z reguły uważała też, że komentowanie pewnych rzeczy wcale, ale to wcale nikomu nie pomaga.
    - Poprzedni lekarz u jakiego byłam lubił wszczepiać metal, tam gdzie nie trzeba. Cała reszta to kanibale. - odrzekła z przekąsem, dając sobie spokój ze symulowaniem. - Oprócz ciebie, oczywiście - poprawiła się zaraz.
    W grę, jak wyliczyła sobie w myślach Wanda, wchodziła jeszcze wymiana, prośba, szantaż, granie na zwłokę i długotrwałe zamęczanie. To były przynajmniej te pokojowe rozwiązania, na które się przygotowała, a skoro już się przygotowała, powód odwiedzin nie mógł być tak prozaiczny jak lenistwo.
    - Tak czy inaczej, kiedyś mnie wysłuchasz, ja tutaj poczekam - zapewniła. - Wiesz jakie jest prawdopodobieństwo tego, że twój gość za chwilę ucieknie w popłochu?
    Uśmiechnęła się uroczo. Zazwyczaj, gdy w wypowiedź wiedźmy wplątywał się zabójczy wyraz "prawdopodobieństwo", było to pytanie retoryczne. Bezsprzecznie Scarlet Witch duszą nadal była terrorystką.
    - Ewentualnie podaj miejsce i czas na jutro.

    [Jeżeli popatrzysz na "Inne" w nowej zakładce o mocach Wandy, to byłby chyba dobry punkt zaczepienia w wątku :) Uff, jedna już jest, zostały jeszcze trzy do publikacji]

    OdpowiedzUsuń
  71. - Czemu wy, kobiety musicie być tak skomplikowane? - warknął - Nie wykręcisz się, Kastner. Wiem, że dziecko jest moje. Może nie poczęte tak jak powinno, ale jeśli dłużej będziemy rozmawiać jakbyśmy siebie nie słuchali to za daleko nie dojdziemy. - podniósł się z krzesła i stanął przy jej biurku, nachylając się nad stertą papierów. - Czy tego chcesz, czy nie będę się angażował w życie dziecka. Kiedyś na pewno zapyta "Gdzie jest tatuś" i co mu wtedy powiesz? Nie zamierzam wyjść na złego faceta, który nie był odpowiedzialny na tyle, by przejąc swoje obowiązki.

    OdpowiedzUsuń
  72. [Witaj, właścicielko tego potwora. Kontynuujemy, czy coś nowego? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Bardzo dziękuję za wyłapanie błędu. Wszystko poprawiłam i mam nadzieję, ze nie zraziło to Ciebie do mojej osoby, a zwłaszcza postaci.]

    OdpowiedzUsuń
  74. Oczywiście, że rana nie wyglądała przyjemnie. Zdążyła to ocenić na krótko przed tym, jak zmuszona była wcielić w życie ten spontaniczny i niekompletny plan B. Inaczej nie fatygowałaby Scarlett, która klęczała teraz obok niej.
    - Musiałam wezwać Ciebie, agenci by ich przerazili. A muszę się dowiedzieć jeszcze paru rzeczy. Nie przeczę, że pewnie dowody są gdzieś tutaj... - rozejrzała się ukradkiem po pomieszczeniu. Cały czas mówiła do Scarlett szeptem, dodatkowo językiem niemieckim, a raczej szeroko pojętymi podstawami szwabskiego, które kojarzyła z dawniejszych czasów. Musiała uważać, bo z jednej strony zależało jej na dyskrecji, z drugiej goryle wkurzały się o szeptanie.
    - Mówiłam jej tylko, co się stało - odparła, widząc ich wściekły wzrok, kiedy światło rozbłysło drażniąc ich oczy z początku. - Szybko jej pójdzie i możemy kontynuować.

    OdpowiedzUsuń
  75. - Ciekawe - odparła niemal od razu, zachęcając z niewzruszoną miną do kontynuowania rozmowy Scarlett. Aktualnie nie patrzyła ani na nią, ani na zszywaną ranę. Która, miała nadzieję, zagoi się dosyć szybko. Właściwie, nie dbała o to - interesowała ją teraz rozmowa, jaką zaczęli prowadzić znużeni patrzeniem na opatrywanie zakładniczki jej przeciwnicy. Mówienie szeptem i tak nic nie dawało, bo wyćwiczone ucho Czarnej Wdowy, wspomagane odczytywaniem z ruchu warg, wyłapało dosyć ważne informacje, które potrzebowała Tarcza. Zakodowała je szybko w głowie, powracając myślami do swojej nieciekawej pozycji. - Dałabyś radę - zaczęła znów po niemiecku - kochana, jakoś mnie łatwo uwolnić?
    O to też chodziło. Ramię bolało ją jak diabli, więc manewrowanie z rurą odpadało. Potrzebowała małej pomocy. Potem, miała nadzieję, pójdzie jak z płatka. Oby.

    OdpowiedzUsuń
  76. Wanda pokiwała głową w zrozumieniu. W końcu nikt nie lubił, jak się mu przeszkadza ot, tak z widzimisię.
    - No więc sobie pójdę - odrzekła z niebywałą autentycznością.
    Oczywiście, że by tego nie zrobiła, nie dostając odpowiedzi na swoje pytania chociaż w połowie. Nie przez naturę, a przez życie została wyposażona w upartość słonia. Słonia głównie dlatego, że gdy usiądzie, nic nie jest w stanie ruszyć jej z miejsca. A właśnie wykonała siad płaski po turecku na posadzce.
    - Oczywiście, oczywiście że sobie pójdę, ale mam do ciebie trzy, cztery pytania - dodała. - Pierwsze z nich brzmią: Co ci szkodzi dać mi naklejkę "Dzielny pacjent" i posłać na urlop zdrowotny gdzieś na Karaiby ze zwolnieniem lekarskim? Czy twoje drzwi przepuszczają może dźwięki? No i, jak już umrę przeganiając ci facetów z domu, zaopiekujesz się moim żółwiem?
    Uśmiech Wandy tym razem przebił wszystko i stał się niemalże bajeczny. Nie zostawiłaby Ferdynanda śpiącego sobie w kieszeni jej płaszcza bez opieki, a na swojego brata raczej nie miała co liczyć. Poza tym, skoro nie zabrała nawet komórki, to przez następny tydzień widzieć się będzie jedynie ze Scarlett. Oby tylko do nieszczęsnego zwierzęcia nie dobrało się to zło na czterech łapach. I z kłakami, dosłownie wszędzie.
    - W każdym bądź razie, normalni ludzie o tej porze zazwyczaj śpią - stwierdziła Wanda, nagle poważniejąc. - Ja nie mogę od czterech dni.
    Może dlatego, że nie uważała siebie za człowieka? Ale to był już szczegół, o którym nikt nie musiał wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  77. Uśmiechnęła się do niej w podzięce, kiwając głową na znak, że zrozumiała i na pewno będzie uważać na te cholerne szwy. Odczekała parę sekund, aż jej ręce znów były swobodne i mogła oderwać się od tej piekielnej, wilgotnej rury.
    Posłała rozbrajająco chamski uśmiech całej grupie zdezorientowanych goryli, którzy w oszołomieniu rzucili się na nią i Scarlett z małym opóźnieniem. Miała nadzieję, że Kastner ewentualnie da sobie radę sama, w końcu była w bardziej ekstremalnych sytuacjach. Ona sama nie bawiła się w liczenie, raczej skupiona była na trzymaniu ręki w bezruchu, podczas gdy nogi wirowały wręcz w powietrzu, sprzedając w kółko kopniaki w twarze i krocza mężczyzn. Ktoś raz chwycił jej stopę, a wtedy przypomniała sobie o strzałkach w nadgarstku, które wbiły się twardo w skórę przeciwnika i już po chwili mogła ochłonąć, opadając na przysunięte krzesło. Spojrzała na ranę.
    - Nie jest tragicznie, ważne, że mam rękę. To komu zszywałaś ramię? - spytała, nieco zdyszana.

    OdpowiedzUsuń
  78. [Właśnie zauważyłem, że wielu fanów Iron Mana, Avengersów czy nawet Spider-mana nigdy nie miało albo nie chciało mieć styczności z Fantastyczną Czwórką. Trochę przykre, bo zarówno książka jak i film są dobre ;)
    Niestety nie mam wpływu na dzieciństwo postaci Marvela, a szkoda, bo niektóre fakty można by trochę pozmieniać.
    Dziękuję, choć tylko na długie wątki po cichu liczę. Przy krótkich zawsze mam problem z odpisaniem ;)]

    OdpowiedzUsuń
  79. [ Kręcimy ten wątek, kręcimy. Mogłabym zacząć. Ba, zrobię to ( chyba że sama masz ochotę) tylko potrzebuję informacji o miejscu w jakim wątek mógłby ewentualnie się toczyć, jako takich okoliczności, bo nasze postaci chyba nie miałyby jak się znać. A szkoda. ]

    OdpowiedzUsuń
  80. Wiedźma zastanowiła się krótko, czy nie zapytać Scarlett o powód dwukrotnej wzmianki o Tonym. Na razie zbyt wielka częstotliwość grabienia sobie u pani doktor mogłaby skutkować wykopaniem sprzed domku. Tak przynajmniej mogła sobie swobodnie tu umierać.
    - Co do odpowiedzi pierwszej: No więc jeżeli ich tak nie lubisz, to łatwo możesz się mnie pozbyć, naklejki dostać nie muszę, ale gdybyś była tak miła i wypisała mi zwolnienie... - urwała na chwilę dla większego efektu, po czym kontynuowała. - Jeżeli chodzi o drugą: to komplikuje pewną rzecz, ale jest jeszcze nadzieja. No i trzecia - skrzywiła się lekko. - Pomyślałam przez chwilę, że jeżeli twój kot tknąłby Ferdynanda, mógłby mi posłużyć za ostatnią kolację... Ale kto wie, czy to zło, które ma w sobie, nie jest aby zaraźliwe. Więc, jeżeli żółw ucierpi, to ciebie będę prześladowała zza grobu.
    Skrzyżowała ręce na piersi i skinęła głową przyznając sobie rację.
    - Jeżeli w dodatku nie czuł się zmęczony, to prawdopodobnie coś od niego złapałam - stwierdziła Wanda.
    Zastanowiła się przy tym nad sensem tego zdania i wszelkimi możliwymi podtekstami, ale dodała tylko:
    - Ale mu moc nie zanika, bo jej nie posiada.

    OdpowiedzUsuń
  81. - Och, ależ wierzę - zapewniła i podniosła się z ziemi, otrzepując z grubsza płaszcz.
    Spojrzała na kartkę i spróbowała wychwycić jakieś pojedyncze słowo, przez co zrobiła kosmicznego zeza. W końcu zrezygnowała i wepchnęła ją do kieszeni. Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. Uniosła też po chwili palec w górę.
    - Jest tylko jeden mały problem - mruknęła z rezygnacją a jej głos odrobinę... zmarniał. - Aczkolwiek tym nie będę ci zawracać głowy, jeżeli nie zechcesz mnie wysłuchać. I, obiecuję, jeżeli odmówisz, to nie będę umierała pod twoim domem. Ani nigdzie w pobliżu. Z żółwiem, czy bez.

    OdpowiedzUsuń
  82. [Trupy, polityka i seks - idealny wątek, dobrze pamiętam? ;D No to niech Tony poprosi Scarlett o pomoc w wykonaniu jakiegoś zadania bo uzna, że pani geniusz biolog może mu się przydać. Nie mam jednak pomysłu na to co by to mogłoby być za zadanie. Może coś w stylu przechwycenia ważnych badań z biura jakiegoś naukowca? To będzie jawna kradzież, ale Starkowi mogą być one bardzo potrzebne, czy coś w tym guście.]

    OdpowiedzUsuń
  83. - O ile się nie mylę, twój kolega bardziej potrzebuje przytulenia - zauważyła z unikalnym, wpół zmartwionym, wpół radosnym wyrazem twarzy.
    - Żółw? Żółw ma się dobrze, palec też.
    Na dowód wyciągnęła Ferdynanda na chwilę z kieszeni i zademonstrowała. Bydlę wielkości jej dłoni nawet nie wyjrzało spod skorupy. Dosłownie w sekundę później schowała go, w obawie przed kotem.
    - Ale ja za to nie. Mówiłam poważnie o zanikach mocy. O bezsenności i braku zmęczenia też. A zresztą chciałam ci dać pewne dwie próbki do przebadania w trochę ciekawszym celu, niż ustalenie przyczyny tego wszystkiego, ale jesteś... cóż, zajęta. I nie-mam-serca-cię-wykorzystywać-naprawdę-myślisz-że-zatruwam-ci-życie-prywatne-dla-zwolnienia-chociaż-mogę-się-wymówić-pierwszą-z-brzegu-przyczyną-na-przykład-niedyspozycją-bez-konkretnego-powodu-ale-powód-mam-niech-żyje-nauka?
    Przez ostatnie zdanie pojechała na jednym wdechu, przez co zrozumienie go było nie lada wyczynem.
    - W każdym bądź razie, powiedz tylko słowo, a wykopanym czuł się będzie tyłek mój.

    OdpowiedzUsuń
  84. Różnica między powalonymi przez Wdowę a powalonym przez Scarlett była zasadnicza. Głównie wyróżniało ich to, że załatwieni przez Natashę leżeli nie poćwiartowani, niektórzy z nich potracili jedynie przytomność. Jeśli są na tyle głupi na jakich wyglądają, po ocknięciu w pewien sposób zerwą z obecnym zajęciem. A jeśli nie, pewnie i tak dosięgnie ich niedługo sprawiedliwość. Obok omdlałej Scarlett, która chyba jeszcze nie przywykła do walki (nie ma co się dziwić, kiedy dopiero parę miesięcy miała styczność z takimi akcjami) leżała dziwna papka, pozostałość po tym idiocie, który rzucił się na pozornie bezbronną kobietę.
    - Można i tak - podsumowała, jednocześnie zagłębiając się nad wzmianką o Starku i łóżku. Jakoś nie było jej do śmiechu, ale na jej ustach pojawił się dosyć wymowny uśmieszek. Czy może raczej grymas. - Dziękuję.
    Podziękowania były szczerze i dosyć zasłużone. Bez niej chyba nie dałaby rady. Chociaż nie mówiła tego na głos. To byłoby zupełnie nie w jej stylu.

    OdpowiedzUsuń
  85. [Łał, cóż za słodkie przywitanie. Ehh, takie tam odnośnie pączusia. Może jakiś wątek, pomiędzy naszą panią super-biologiczna-inteligencja, a moim neandertalczykiem? ]

    OdpowiedzUsuń
  86. [Sama nie miałam okazji obejrzeć, kina mnie nie lubią, albo ja jakoś nie mam ostatnio czasu. Fakt faktem filmu online nie znalazłam, a obawiam się właśnie, że wersja z dubbingiem mogłaby mnie załamać. A nad wątkiem, pomyślę, pomyślę]

    OdpowiedzUsuń
  87. Wanda przysięgła sobie w myślach, że jeżeli znów zacznie doszukiwać się podtekstów, to po prostu to skomentuje. Zbytnie duszenie się w sobie skutkuje zapowietrzeniem, jak mawiał... cóż, nikt tak nie mawiał, więc należałoby zacząć.
    - Thor - podsunęła, starając się brzmieć możliwie poważnie. - Wysoki, szeroki, bawi się prądem.
    Wolała nawet nie poznawać kwoty na rachunku. Rozpięła jeszcze płaszczyk i zaczęła wyjmować kolejne probówki z ogromnej, wewnętrznej kieszeni. Jak na nieśmiałą prośbę, była całkiem dobrze przygotowana. Pierwsza zawierała kępkę uciętych, ostro czerwonych włosów. Nie należała zapewne do Wandy, a właścicielka również raczej nie narzekała, bo nic kompletnie o tym nie wiedziała. Druga zawierała okropnie trudne do zdobycia białe włosy i całkiem łatwo można się było domyślić, czyje. Trzecia zawierała na stówę włosy samej Wandy.
    - Au - mruknęła pod nosem na samo wspomnienie. - W każdym bądź razie są trzy. Muszę się zastanowić nad tym, czy jeszcze umiem liczyć cokolwiek, co nie jest kartami Tarota - ostatnia kwestia wypowiedziana została raczej przypadkowo, gdyż Wanda powoli odpłynęła gdzieś myślami. - Dla porównania. W moim przypadku materiału jest dwa razy więcej, żeby zobaczyć jeszcze o co chodzi z, mam nadzieję, nie symulowaną podświadomie chorobą.
    Uśmiechnęła się jeszcze raz, z tym, że bardziej niepokojąco. Jakkolwiek Wanda wiele miała twarzy, zawsze chyba adekwatne były do sytuacji, ale nie do emocji.
    - Zastanawiałaś się kiedyś może, dlaczego niektóre mutanty się prawie nie starzeją?

    OdpowiedzUsuń
  88. Wanda już miała odpowiedź na ustach, już je otwierała, ale prędko je zamknęła i cofnęła się trzy kroki od Kastner. Słowa "potrzebuję krwi" odbiły się echem w jej umyśle, zatoczyły się kołem, po czym zostały tam na stałe. Tak samo z resztą stało się z "tendencją do złośliwych mutacji".
    - Młody? - zapytała, gdy odzyskała czucie w ustach*.
    Nie bywała aż tak często u pani doktor, żeby być w temacie... raczej. Aktualnie ciecz, którą wymieniła Scarlett, prawdopodobnie zaczęła magazynować się w stopach wiedźmy, gdyż kolor jej twarzy podskoczył o trzy odcienie w górę.
    - A z resztą, w końcu to nie moj... Co ja chciałam? Aaach tak... - wyraźnie naprawdę nie chcąc być w temacie, Wanda z trudem przypomniała sobie o czym mowa. - W każdym bądź razie, prawdopodobieństwo, że uzyskasz z tego co ci dałam wystarczające DNA, jest przerażające. Tfu, duże.
    "Weź się w garść, kobieto" - nakazała sobie w myślach, po czym odchrząknęła i chociaż spróbowała udawać, że nic w jej postawie się nie zmieniło. Oczywiście, gdyby w pobliżu dostrzegła jakiś względnie ostry przedmiot, uciekłaby, może nawet przelatując pół miasta w tempie atomówki.
    - Dzięki za... trud. - powiedziała po chwili, w miarę odzyskując zwyczajowe kolory. - Ten gen... cóż, raczej nie jest więc zależny od X? Czerwone włosy należą do zmiennokształtnej, w jej pierwotnej formie. Przestała się starzeć mniej więcej po dwudziestce, aktualnie ma jakieś sześćdziesiąt lat i nie potrafi modyfikować wieku. To - wskazała na probówkę z białymi włosami - należy, albo raczej należało do mojego bliźniaka. Badania... Nie chodzi mi tu może o długość życia... ale o sam fakt wiecznej młodości, kompletne zatrzymanie młodego wyglądu, pomimo starzenia się samego organizmu. Chcę ustalić, czy to, co dzieje się ze zmiennokształtną nie jest jedynie powierzchowne. Czy nie jest nieśmiertelna - oczywiście pod warunkiem, że nie zachoruje bądź nikt jej nie zabije. Możesz mnie naprostować, jeżeli zauważysz błąd w moim rozumowaniu. Mam umysł czysto magiczny.
    "Poza tym jeszcze musiałabym ustalić, jak to działa u mnie i czy występuje u moich krewnych" - ta kwestia pozostała w domyśle, ale łatwo można się było jej domyślić.

    * [Na serio, mam ubaw z tego wątku już od rozpoczęcia, ponadto makabryczną wenę i nawet rozpisuję się ZA bardzo. Wybaczysz mi tasiemca?]

    OdpowiedzUsuń
  89. Jeżeli Wanda traciła moce i była zbyt energiczna, to wolała zawczasu wiedzieć, co jej dolega i jakie będą następne elementy układanki. Miała złe przeczucia i bardzo nie chciała się w nich utwierdzać. Badanie starzenia się być może sprawnie się z tym wszystkim łączyło... albo było po prostu drobnym smaczkiem dla pani doktor.
    Oczy wiedźmy rozbłysły w zrozumieniu. Przez chwilę myślała, że "Młody" to jakiś nowy kot Scarlett. Odetchnęła z ulgą.
    - Wcale nie liczę - mruknęła z chmurną miną. - Cóż, możesz wykluczyć jakiekolwiek powiązania z Asgardianami, innymi bóstwami i Apocalypsem. No i dziwne formuły albo ingerencję maszyn. Czynnik samoregenerujący też nie wchodzi w grę. Ale za to ciekawa jest opcja z...
    W tym momencie Wanda ugryzła się w język.

    OdpowiedzUsuń
  90. Wiedźma cichła bardzo rzadko. Jeżeli chciało się ją uciszyć, trzeba było zazwyczaj wymusić jej utratę przytomności. W tym jednak momencie ją zatkało. Uniosła brew, nie dowierzając.
    - Czekaj, mój ojciec był w Nowym Yorku? - pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy.
    Jeżeli kontaktowała się z ciemną stroną mocy, to najczęściej z Quicksilverem. Magneto miał swoje plany, a ona nie zamierzała się w nie dać wplątać... znowu. Uniosła drugą brew, wyraźnie w szoku.
    - W interesach? - dodała po chwili, bardziej pod nosem i zaraz otrząsnęła się i kontynuowała. - Wiesz, kontakt z którymkolwiek z twoich kotów jest niezmiernie kuszący, ale zapewniam, że nie podniosę, ani nie pogłaszczę. Niczego nie dotknę, mogę nawet polewitować przez jakiś czas.
    Zdziwiła się ogromnie, bardziej niż zwykle.
    - Ale chwila, chwila, chwila - niosła nieco ręce, co przypominało poniekąd pozycję obronną. - Masz gościa. Jesteś pewna?
    Przy ostatnim pytaniu głos jej podskoczył zbytnio w górę. Nie była to bynajmniej oznaka niezwykłej radości/nastoletniego podniecenia czymś w rodzaju zaproszenia. O nie, Wanda rozpatrywała to pod nieco innym kontem.
    Pani doktor, która uchodziła w jej mniemaniu za prawdziwego szalonego naukowca, zapraszała ją właśnie do swojego domu. Jak koszmary za starych dobrych lat.
    Nie podchodziła optymistycznie do "nocy zwierzeń" razem z potencjalnie niebezpiecznym dla jej zdrowia i życia lekarzem i tym dość zwyczajnym, ale kto tam wie, facetem Scarlett na jedną noc. Gdyby jeszcze powróciła kwestia "potrzebna mi krew" , Wanda wybiegłaby oknem, o ile to możliwe. No i jeszcze ten tekst o ucięciu głowy, brr...
    Westchnęła ciężko, jakby zbierała się w sobie.

    OdpowiedzUsuń
  91. - Ty masz przynajmniej tylko jedną - mruknęła wiedźma pod nosem i poszła za Scarlett.
    Zwłoki. Zwłoki to dla Wandy coś normalnego, o ile nie wstają z martwych. Poprawka - normalnego, jeżeli leżą sobie na cmentarzu lub w kostnicy, co innego ulica na przykład. No i o ile nie wstają z martwych, oczywiście.
    Laboratorium raczej nie było cmentarzem. Bardziej kostnicą lub też salą tortur, różnie to bywa. Delikatne wyczucie estetyczne Wandy kazało jej się przymusowo gapić na stopy pani doktor. Czasami jeszcze miewała momenty, gdy kogokolwiek słuchała. Teraz czuła się tak, jakby szła na ścięcie.
    Dezynfekcja, brr, nie lubiła tego słowa, ale wykonała grzecznie polecenie. Wyglądała teraz niczym esencja radości życia.
    - Wiesz... - zabrała nagle głos. - Najbardziej nieskomplikowana technika ćwiczenia pamięci i koncentracji jaką znam, polega na liczeniu do dwóch tysięcy, w międzyczasie przypisując każdej cyfrze kod maksymalnie dziewięcioliterowy i zapamiętując spośród nich dziesięć ostatnich. Relaksuje. Doszłam już do ponad pięciuset od początku naszej rozmowy.
    ... i właśnie się zgubiłam - dodała w myślach.
    - Bywałam kiedyś często w podobnym laboratorium. Zamki błyskawiczne, czytniki dłoni bądź źrenicy, kamery tu i ówdzie oraz ten cudowny, psychodeliczny zapach sali szpitalnej - mruknęła Wanda, dostrajając zrzędliwość do atmosfery. - Cudowne stanowisko pracy. Jeżeli nie jesteś pacjentem. A jeżeli już nim jesteś, to ucieczka z takiego miejsca to najpiękniejszy moment twojego życia.
    Oczywiście w ucieczce Wandy pomógł jej mutant, który usłyszał o jej cudownych właściwościach, destrukcyjności i jej zaletach, potem musiała spłacać dług wraz z bratem, a niespełna trzy lata temu wyszło szydło z worka, oto twój ojciec, wiedźmo. Historia znana jak świat, a nadal Wandę bawi. Poniekąd przerażające.

    OdpowiedzUsuń
  92. To, że śmierdziało, zauważyła i Wdowa. Mylne byłoby stwierdzenie, że przywykła do przeróżnych zapachów. Owszem, dostawała takie zlecenia i zadania, że czasem przychodziło jej nawet nurkować w kanałach, więc znoszenie smrodu miała opanowane. Człowiek, a tym bardziej kobieta, nie może jednak ignorować nieprzyjemnych zapachów. Nie wzbierało jej się na wymioty (jeszcze tego brakowałoby do kompletu), ale do najprzyjemniejszych widoków i zapachów ten tutaj nie należał zdecydowanie.
    Posłała Scarlett kolejne krótkie spojrzenie. Niby twierdziła, że w porządku, a wyglądała okropnie. Przez moment jej wargi drgnęły, gdy doszło do niej, że coś może stać się dziecku. Nie dopuściła do siebie tej myśli.
    - Na pewno? - zagadnęła, szperając po szafkach w poszukiwaniu paru cennych dowodów, które przydadzą się komuś w obaleniu teorii spiskowej całego gangu, do którego należały powalone na podłodze ciała. Albo ich resztki. - Nie wyglądasz najlepiej. Nie powinnam była cię wołać...

    OdpowiedzUsuń
  93. - Doprawdy? - posłał jej uśmiech z nad szklanki - Widać to nie jest mój szczęśliwy dzień.
    Mimo to wyluzował się i nawet przymknął oczy, które otworzył dopiero wówczas, kiedy zrobiło się małe zamieszanie. W głowie czuł nieprzyjemne pulsowanie, widać przebywanie na tych wysokościach mu nie służyło.
    Profesor nie krył swojej irytacji, kiedy krążył energicznie po pokładzie samolotu z rękoma założonymi za plecami.
    - Mogłem się domyślić. Pieprzeni Ukraińcy, po nich nie można się niczego dobrego spodziewać. Scarlett! - wzniósł stanowcze spojrzenie na spokojną kobietę - Mówiłem, że lepiej było prowadzić badania w laboratorium. Zaraz przypłacimy to życiem!
    Jakoś namówiono go by usiadł i zapiął pasy. Tak było bezpieczniej.
    - Mają prawo nas zabić? - Charles wyraźnie w to wątpił, ale zacisnął dłonie na poręczach fotela. O Ukrainie nie mówiło się wiele, ale nie kojarzyła się z niczym dobrym.

    OdpowiedzUsuń
  94. Wanda zastanowiła się nad sensowną odpowiedzią. Wytknięcie Scarlett, że jest bardzo empatyczna dla pacjentów, byłoby poniekąd szczere, ale pani doktor nieźle by się przy tym ubawiła. To mniej więcej motywowało wiedźmę do uspokojenia paranoi, co było raczej niemożliwe... a jednocześnie bardzo prawdopodobne.
    Zastanowiła się również, czy nie wyjąć Ferdynanda z kieszeni, ot tak, żeby czymś się zająć. Ale jednak na wszelki wypadek nie, bo być może Scarlett kazałaby go zdezynfekować.
    - Może trochę przesadzam - burknęła, po czym sama się sobą zdziwiła.
    Z resztą co to za lekarz, który poprawia sobie nastrój strasząc pacjentów? Cóż... właściwie, całkiem normalny. Nie czytywała brukowców, ale znała opinię publiczną o pani doktor. Pech chciał, że typ Wandy to natręt, w dodatku anormalny. Przekornie obdarzała zaufaniem wszystkich, którzy naprawdę tego nie chcieli.
    - Zaczynasz? - zapytała, wpatrując się z zainteresowaniem w buczące coś. - W każdym bądź razie... cóż, nie mam pojęcia jak wytłumaczyć swoją teorię, nie mając ku niej podstaw, ale... ale nie męczę się wykorzystując moc, bo... bo biorę ją z innego źródła. Problem polega na tym, że to źródło... to... to... Ughhh - wypuściła powietrze z ust, sfrustrowana. - Mówienie o tym przyciąga pecha. Nie lubię myśleć, że to się może okazać prawdą.
    Kolejny raz Wanda z bardzo gadatliwej, zmieniła się w mało kontaktową.

    OdpowiedzUsuń
  95. [Mam dwa pomysły:
    1. Spotkają się (w galerii lub gdzieś na mieście), jak Vardalia będzie akurat ze swoją siostrą. Ten fakt zaciekawi Scarlett, choć może nie sprawi jeszcze, by ujawniła swoją tajemnicę. Z drugiej strony nie wiem, czy to nie będzie kolidować z jej uczuleniem na promienie słoneczne.
    2. Konferencja prasowa lub podobne zdarzenie, na którym Scarlett omawiałaby jakieś nowe badania lub przełom w medycynie. Vardalia mogłaby wtedy tam pojawić się ze swoją siostrą i "bodyguardem" gdzieś tam w tle :D

    OdpowiedzUsuń
  96. [W porządku :) Zechcesz zacząć tym razem?]

    OdpowiedzUsuń
  97. Wanda skinęła wolno głową i uśmiechnęła się lekko.
    - Przy moim trybie życia, to raczej dość normalne - zauważyła, nawet spokojnie jak na nią.
    Głównie dlatego, że myślami była gdzie indziej. Za lasami, za rzekami, przy jednej niesamowicie pięknej górze.
    Oparła się plecami o nieprzypominające drzwi drzwi, które poniekąd były tu chyba jedyną rzeczą, o którą można było się oprzeć. Nie groziło im raczej zepsucie, chyba, że wiedźma zaczęłaby w nie pukać.
    - Więc poczekam - rzekła i wzruszyła ramionami.
    Przy całej sympatii dla pani doktor, nie było tu zbyt wiele rozrywek. Cóż, głównie dlatego, że to teren zamknięty, etc... więc Wanda beztrosko zaczęła skubać sobie jeden z plastrów na opuszce palca.
    - Właściwie, to genetyka jest dla ciebie bardziej pasją, czy zajęciem? - zapytała znienacka, chcąc jakoś zabić czas.
    Pani doktor w żywiole kojarzyła jej się z huraganem. Siedząc w oku cyklonu, miała intensywne i mało odkrywcze wrażenie, że to nie jej miejsce i jest tu intruzem.

    OdpowiedzUsuń
  98. [Jest w porządku :)]

    Normalnie nie zgodziłaby się na pójście do kina na podobny film, ale skoro dziś był Dzień Dziecka, to pozwoliła Rosennie wybrać seans. Vardalia do samej akcji nic nie miała, gdyż cały czas trzymała ją w napięciu, lecz oglądanie horrorów niemal przed snem, zwłaszcza, gdy niejeden horror już się w życiu swoim przeżyło, nie wpływało na nią kojąco.
    By jednak nie psuć nastroju siostrze swoimi osobistymi odczuciami, zabrała ją do lodziarni w galerii handlowej, gdyż uchodziła ona za najlepszą w mieście. Ich oczekiwania nie zostały zawiedzione, ponieważ lody były nie tylko smaczne, ale też prezentowały się wspaniale pod względem estetycznym.
    Kiedy już się posiliły, nadszedł czas, by wracać już do domu. Gdy jednak szły korytarzami galerii, Rosennie rozwiązał się but, więc Vardalia zatrzymała się, by poczekać na siostrę. W tym samym momencie przechodziła też obok nich dr Kastner. Kultura nakazywała się przywitać, a nie, na przykład, odwrócić twarz w drugą stronę.
    - Dobry wieczór, dr Kastner - powitała ją z uśmiechem. - Nie sądziłam, że tu panią spotkam.

    OdpowiedzUsuń
  99. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  100. [W porządku ;) Mile spędzonego urlopu.]

    OdpowiedzUsuń
  101. Zaczynała mieć właśnie coś na kształt wyrzutów sumienia. Nie miała pojęcia, z czego tak naprawdę wyrwała biedną Scarlett. Nie dość, że zmusiła ją do pomocy przy rozcięciu i przybycia tutaj, do tej zapadłej dziury, to jeszcze na dodatek teraz wyglądała jakby miała zemdleć, po uprzednim zwróceniu posiłków z całego dnia. Rzeczywiście, nie był to najprzyjemniejszy klimacik, szczególnie dla kobiety w takim stanie jak ona. Przygryzła wargę uciszając kołatające myśli.
    Uważając, żeby nie nadwyrężać ręki, zebrała to, co potrzebne i wpakowała do torby, stojącej pod małym okienkiem. W środku były puste butelki po piwie i alkoholu, ale lepsze to niż nic. Szkoda tylko, że dowody będą śmierdzieć piwskiem.
    - Długi to moja specjalność - mruknęła pod nosem cicho, słysząc komentarz Scarlett. Jej słowa były kompletnie wyrwane z kontekstu, nie pasujące tutaj za nic. A jednak musiała to powiedzieć, inaczej nie dałaby rady zdusić tego zdania w sobie. - Może... Zrób sobie jakąś wodę czy coś? - rzuciła w jej stronę, zerkając na nią przez ramię.

    OdpowiedzUsuń
  102. [Bardzo dziękuję za tak miłe słowa.]

    OdpowiedzUsuń
  103. [Louise to zdolna specjalistka od zmarłych i wszystkich chorób/przypadłości/przypadków, które ze zmarłymi są związane. Do świata żywych podchodzi z rezerwą, bo to właściwie nie jest w jej przypadku całkiem bezpieczne. W żaden projekt badawczy więc się raczej nie da wmieszać, a Scarlett raczej dotychczas omijała, bo w towarzystwie mutantów zawsze ma wrażenie, że zaraz jej tajemnica zostanie odkryta. Poza tym boi się zostania królikiem doświadczalnym, a Scarlett, cóż... Różne plotki o niej krążą..]

    OdpowiedzUsuń
  104. Mleko. Tak zabrzmiała jej pierwsza lepsza myśl, kiedy dwie minuty później obróciła się, mając na ramieniu zawieszoną torbę z dokumentami, cuchnącą niestety napojem alkoholowym, dokładniej jakimś tanim piwem. Wzruszyła ramionami, niewerbalnie decydując, że nie ma wyjścia i w tym przetransportuje dowody różnych zbrodni (mniejszych i większych), zawieszając na tej zdrowej kończynie lekki bagaż.
    - Wiem, że pewnie chcesz odpocząć... - zignorowała myśl, że ma ochotę na kawę z mlekiem, akurat teraz - ... ale musimy się zmywać. I... Co z moim ramieniem?

    OdpowiedzUsuń
  105. [Chyba nagle nad głową zapaliła mi się żarówka. Dlatego też, odpiszę odrobinę inaczej.]

    - Lepsze i to niż cisza jak w kostnicy - prychnęła Wanda. - Gdybym chciała, to zrobiłabym coś w stylu mojego braciszka. Chwast we włosy i tekst typu "Czy bolało gdy spadłaś z nieba?". Tani podryw mam niestety we krwi.
    Przerwała skubanie plastra, gdy zobaczyła na nim krew. Dzień wcześniej gonił ją płonący facet o aparycji prawnika. Na trzech palcach u lewej ręki nie miała płytek paznokciowych i piekło. Piekło - to dobre określenie. Zbladła.
    Odwinęła delikatnie plaster i dostrzegła dziwne, czarne zgrubienie na końcu palca. Wczoraj jeszcze tego nie było, ale cóż. Zmieniała się z dnia na dzień.
    - Masz gdzieś w pobliżu apteczkę z plastrem? - zapytała, odrobinę niemrawo. - Albo probówkę? Mówiłaś coś o krwi.

    OdpowiedzUsuń
  106. - Prawnik - odpowiedziała. - Miał naprawdę paskudną gębę i chciał... uregulowania jakiegoś długu. Chyba ojca.
    Co miało mniej więcej znaczyć, że demon, który chciał ją posłać do piekła, chociaż niczego jeszcze takiego nie zrobiła. Nie takie rzeczy jej się przytrafiały. Kiedyś gonili ją wieśniacy, bo spaliła jakąś szopę. Wiedźma, normalka.
    Popatrzyła na mleko i na panią doktor, po czym wzruszyła ramionami.
    - Masz ciekawe moce - stwierdziła po chwili. - Mają zapewne duży potencjał. - zamyśliła się przez chwilkę. - Nic się... - urwała, poprawiając plaster. - Czy ta twoja maszyna nagle nie ucichła?
    Fakt, albo przestało brzęczeć, albo przyzwyczaiła się do hałasu.

    OdpowiedzUsuń
  107. Kiedy pył, będący sypką pozostałością po szklance, opadł na brudną posadzkę, Natasha była już przy drzwiach. Uchylało się je ciężko, przy czym skrzypiały niemiłosiernie, a robienie tego jedną zdrową ręką, na której dodatkowo niewygodnie zwisała dziwne pachnąca torba, nie było wygodne. Zamachnęła się więc i celnie sprzedała drzwiom kopniaka, wyłamując zawiasy w dolnej części i przeciskając się na zewnątrz wraz ze Scarlett.
    Kompletnie zadupie, dziura i tyle do gadania w tym temacie. Sama została tutaj przyprowadzona, więc liczyła, że Scarlett ma jako taki środek transportu. A było już ciemno.
    - Mam nadzieję, że znajdzie się podwózka...

    OdpowiedzUsuń
  108. Ponieważ Wanda szczegółowo analizowała każde zdanie, które wypowiedziała pani doktor w ciągu ostatnich trzydziestu minut, zebrało jej się nagle na małomówność, kiedy kolejny raz tego wieczora nabrała dziwnego wrażenia, że jednak Scarlett chce jej się dobrać do krwi. Rzuciła więc typowym dla siebie charknięciem skrzyżowanym z donośnym "tjaaa".
    - Jesteś zmęczona - powiedziała w końcu. - Bierz krew i sobie pójdę, żebyś mogła przeanalizować tą próbkę... Kiedy odebrać wyniki?

    OdpowiedzUsuń
  109. [niegrzecznie jest pominąć komentarz od damy, zwłaszcza jeśli zawiera tak miłe słowa! dla osoby świeżej wiele one znaczą, dziękuję więc bardzo.]

    OdpowiedzUsuń
  110. Jeżeli Scarlett Kaster miała serdecznie dość obecności Wandy, wiedźma by o tym dobrze widziała.
    Jeżeli Scarlett Kastner myślała, że znudzona twarz jakoś przekona ją do oddania krwi do tego pieruńskiego narzędzia tortur, to ciąża musi jakoś wpływać na jej sposób dostrzegania rzeczywistości.
    Jeżeli Scarlett Kastner, chciałaby się jej pozbyć, wiedziałaby o tym dobrze, zanim pani doktor by o tym pomyślała.
    Jeżeli Scarlett Kastner zamierzała się jej pozbyć, podeszłaby do niej ze strzykawką, a to właśnie chciała teraz zrobić.
    A jeżeli pani doktor myślała, że Wanda potrafi powstrzymać paranoję na więcej niż pięć minut, to mocno się chyba zdziwiła, gdy wiedźma podskoczyła i z miejsca znalazła się w możliwie najgłębszym koncie pomiędzy dwiema maszynami, wyglądającymi jak ze starych odcinków Star Treka.
    - TYM? - zapytała się głupio wiedźma, gotowa znaleźć się na suficie, byleby z dala od ustrojstwa.
    Jej głos znowu podskoczył o dwie oktawy, choć miała tak naprawdę jedynie dwie do dyspozycji.
    - Probówka? - zaproponowała, dziwnie chrzęszcząc. - Plaster? Zawsze i wszędzie. Może już pójdę? Chętnie. Ale TO pochodzi z piekła.
    Powiedziała TO tak mrocznym tonem, że Voldemort by jej nie podskoczył.

    OdpowiedzUsuń
  111. [próba nie boli, więc zgadzam się. pierwszy krok to powiązanie, prawda? osobiście nie kieruję się żadnymi preferencjami, więc praktycznie każdego wątkowego bakcyla połknę: czy to negatywnego, czy graniczącego z pozytywną relacją, naprawdę - rybka. może Scarlett być miłościwa i fundować Benowi leki lub pan Ben za grosze opierdala jej chałupę, robiąc pseudo za sprzątaczkę, to przedmiot badań; naprawdę mi wszystko jedno, byle było zabawnie i ciekawie xd]

    OdpowiedzUsuń
  112. [ugh... why so harsh? xD a sprzątanie zawsze dobre, coś się łokciem strąci, coś się dupą stłucze :D bardzo podpadnę, jeżeli poproszę Cię o rozpoczęcie wątku? :c]

    OdpowiedzUsuń
  113. Barbie Sanders4 czerwca 2012 22:42

    [Oboje cieszymy się, że przypadliśmy do gustu. Na wątek się chełpimy i nie ukrywamy, że liczymy na zaczęcie. ]

    OdpowiedzUsuń
  114. Barbie Sanders5 czerwca 2012 12:03

    [O matko, teraz nie mam pojęcia jak Ci na to odpisać o.O]

    Wiele dzieci miało żal do swoich rodziców, za krzywdy im wyrządzone. Miały do tego swoisty powód, którego nie można było im odebrać. Barbie nienawidzili swoich rodziców, wiele by oddali, żeby moc sprawić im krzywdę równą tej, którą sami odebrali. Równej tej nienawiści, była miłość, którą ich darzyli. Miłość na swój sposób bezwarunkowa, chełpliwa, pełna potrzeby otrzymywania czułości.
    Ta nierównowaga emocjonala doprowadzała ich niejednokrotnie do szału, równie mocno, co posiadanie odpowiednika przeciwnej płci w sobie.
    Czy o istnieniu jakiejkolwiek listy, zawierającej nazwiska osób, na których eksperymentowano wiedzieli? Ciężko stwierdzić. Sandersowie na pewno ich szukali. Poza tym rodzeństwo byli chyba zbyt zuchwali, egoistyczni i niezdolni do przyszlosciowego myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  115. - Jesteś sadystką, złą kobietą... - wytknęła jej, patrząc na igłę wielkimi oczami. - ... i kanibalem... i właściwie może faktycznie jest dość zgrabny...
    Przylgnęła do ściany tak mocno, że nawet Ferdynand zaczął poruszać się intensywnie w jej kieszeni. Żwawo, jak na żółwia. W końcu był niejako jej jedynym złotkiem, wiedział dobrze, kiedy wiedźma jest zestresowana.
    Agatha zawsze jej mówiła, że powinna mieć kota. Jak Salem i Sabrina, albo Angela i Solebum. Z tym, że Wanda raczej nie chciała zostać starą panną z gromadką grymaśnych czworonogów walających się po każdym zakamarku ciasnej kawalerki.
    No dobrze, nie lubiła futra. Nienawidziła futra. Koty oglądać mogła na obrazkach.
    Żółwie też miały przecież jakiś charakter, swój temperament... Przy najbliższej okazji, musi sobie kupić kota. Łysego.
    - ... ale czekaj, czekaj - podniosła do góry ręce, unosząc brew. - Podajesz mi za przykład Tony'ego? Naprawdę, moje autorytety są zazwyczaj... mniej nietrzeźwe.
    Uśmiechnęła się niewyraźnie, po trochu rozbawiona, po trochu zestresowana. Ton Scarlett podtrzymał ją w przekonaniu, że w ciągu najbliższych pięciu minut TO ustrojstwo będzie pełne jej krwi. Brr...
    - Przy całym moim feministycznym nastawieniu do wszystkiego... - zamruczała pochmurnie. - Nie zdołałabyś mnie przekonać tym tekstem do zgięcia kolana, a co dopiero do TEGO - po czym mruknęła jeszcze bardziej depresyjnym tonem. - Ale zależy mi na tych badaniach.
    Wyszła więc z kąta i zdjęła płaszcz, pod nosem bucząc co chwilę teksty takie jak "dyplomatka jak Hulk". Podciągnęła rękaw do góry, popatrzyła w bok i posłusznie zaczęła nucić marsza żałobnego. Dzielny pacjent.

    OdpowiedzUsuń
  116. - To też. - zapewniła gorliwie wiedźma, przekonana o tym, że brzmi to strasznie, aczkolwiek całej definicji nie zapamiętałaby za nic.
    Przerwała marsza, by spojrzeć niezwykle żałośnie i nieszczęśliwie na Scarlett. Wargi same jej się poruszyły, nie wypowiadając sylaby, ale bardzo precyzyjnie informując, w jakim miejscu chciałaby mieć tą naklejkę.
    - Przetrzymaj mi ją do następnej wizyty. Zapewne będę potrzebowała pocieszenia i sporej ilości środków uspokajających - odparła za to.
    Prawdopodobnie następna wizyta będzie odebraniem wyników. Wprost delektowała się wizją siebie i niezliczonych tajemnic jej DNA zawartych w tej okropnej strzykawce. Tfu, TYM.
    - Uczyłam go pływać w zeszłym roku - powiedziała Wanda z dziwnym błyskiem w oku. - Próbował pływać skosem i dziwił się, dlaczego linki pomocnicze są zamocowane tak, by utrudnić życie pływakom.
    Dziwnym trafem zaśmiała się, choć pod wpływem stresu przypominało to bardziej rżenie konia.
    - A teraz wbij mi tą igłę, byleby prędko - spoważniała w przeciągu sekundy. - Tylko mi nie mów, że mam anemię - burknęła ciszej.
    Na miejscu marsza pojawiła się skoczna piosenka o Whiskey.

    OdpowiedzUsuń
  117. - Yyyhayyyh - zapewniła Wanda, odbierając tabletki.
    Normalnie zapewne znaczyłoby to mniej więcej "mój tyłek zarezerwowany jest dla elity", ale w tym momencie pani doktor zapewne zrozumiała sens tego... wyrazu.
    Wiedźma miała gdzieś wszelką nowatorską medycynę (z wyjątkiem tej, która mogła ustalić na co cierpi). Tabletki by się już nie zmieściły.
    Opuściła rękaw, założyła płaszcz i obiecując sobie, że następne dwa dni spędzi sama w pokoju, wymruczała jeszcze coś w stylu "yymfgpff".
    - Dz-dzięki - dodała po chwili, wyciągając z kieszeni kręcącego się Ferdynanda. - Pozwól, że phmfgtff pójdę. Daleko. Może nawet do diabła. Ostatnio mnie polubił... Znajdę drogę. Zapewne znajdę.
    Powłócząc nogami, idąc zygzakiem przeszła przez drzwi. Na twarzy zastygł jej wyraz typu "zaraz będę rzygać, gdzie okno?". Wyczerpanie psychiczne raczej kolidowało z dolegliwościami żołądka, to też prawdopodobnie nawet nie miała mdłości.
    - Za tydzień? - upewniła się, nie próbując nawet się odwrócić. - Będę...
    ... stała przed bramą - dodała w myślach.

    [Proponuję tu skończyć wątek ;) Daj znać, kiedy zaczynamy drugą część]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *kapsułki -.- wczoraj brałam ibuprom sprint caps, może dlatego X.X

      Usuń
  118. [Czyli przesuwamy akcję o tydzień? W porządku. Zaczniemy może klasycznie - powiadomieniem o Wandzie, która czeka sobie przy bramie i nie daje się nakłonić do zmiany postaci czy postawieniu dwóch kroków w przód ;) Zaczniesz?]

    OdpowiedzUsuń
  119. [Ja wątki bardzo lubię, więc zgadzam się bez głębszego namysłu. Tylko jedno pytanie mam: ta propozycja to oznacza, że Ty wychodzisz z inicjatywą pisania, a ja mam coś zacząć, czy może przy okazji inicjatywy masz też pomysł?]

    OdpowiedzUsuń
  120. [Po zajrzeniu w głąb własnego umysłu z przykrością muszę stwierdzić, że wymyślenie jednej wyżyny oraz pustyni w Afryce na dzisiejszym sprawdzianie wyczerpało moją inwencję. Ale jeśli nic nie będzie się chciało u Ciebie wykluć, to możemy kombinować razem.]

    OdpowiedzUsuń
  121. [ Zatem zajęcia praktyczne z kombinatoryki stosowanej czas zacząć. Skoro ostatnio SHIELD oferował Scarlett ochronę i jakoś niekoniecznie im to wyszło, to pewnie teraz wszyscy agenci zaangażowani w sprawę udają, że nic się nie wydarzyło, żadna propozycja nawet nie została złożona. Do tego starają się o to, żeby Jessica jak najszybciej zapomniała o sprawie... Może zatem tym razem to Scarlett zainteresowałaby się tym, dlaczego od dawna nigdzie nie mignęła jej nawet Jones?]

    OdpowiedzUsuń
  122. Tak, nachodzenie Scarlett stało się dla Tony'ego pewnego rodzaju tradycją. Mało obchodziło go to czy kobieta ma czas, który mogłaby mu poświęcić, albo czy w ogóle ma chęć by coś podobnego zrobić. Stark po prostu przychodził nie zawracając sobie głowy tak prozaicznymi jak te kwestiami. Co najlepsze? Był wręcz oburzony w momencie, w którym ochroniarz oznajmił mu, że najpierw poinformuje pannę Kastner o jego obecności, a potem zadecyduje czy go wpuścić. Prawda była też taka, że Tony Scarlett naprawdę lubił, była dla niego dobrą koleżanką, a może nawet przyjaciółką? Nie wiedział, gdzie powinien tę kobietę sklasyfikować, ale póki co te myśli zostaną tylko i wyłącznie w jego nieco chorym umyśle.
    Gdy mężczyzna znudzonym tonem oznajmił mu, że może wejść Tony nisko skinął głową w geście ironicznego podziękowania i podszedł pod drzwi zastanawiając się czy powinien jeszcze pukać, czy już nie. Postanowił, że nie i po prostu wszedł do środka znajdując Scarlett w salonie... A przynajmniej dedukował, że jest to salon.
    - Następnym razem przyjdę w odwiedziny do twojej babci, jest na pewno milszą gospodynią. - przywitał się uprzejmie. - Jesteś naukowcem, dobrym naukowcem. Dlatego gratulacje, zostałaś wytypowana spośród innych dobrych naukowców na towarzyszenie mi w misji! Co ty na to? - powiedział z szerokim uśmiechem od razu przechodząc do sedna. - I to jest ta część, w której mówisz „z przyjemnością, Tony!”, a ja na to „no to bierzmy się do roboty”! - podpowiedział.

    OdpowiedzUsuń
  123. Szczerze mówiąc, już nie miała wyrzutów sumienia związanych z osobą Scarlett. Chociaż jeszcze była jej niezmiernie wdzięczna i chciała w kółko przepraszać za wpakowanie w kłopoty gdy wymykały się z garażu, to podczas wślizgiwania się na tylne siedzenie eleganckiego i praktycznego samochodu, bardziej przejmowała się swoją pracą przez najbliższe dni. Taka rana szybko się nie zagaja, nawet, gdy ktoś potrafi leczyć swoje rany szybciej niż normalny człowiek. Chociaż nie tak szybko jak Logan, substancje pomocnicze zaserwowane przez Red Room wcale nie dawały nadludzkich umiejętności, jedynie te umiejętności mocno ulepszały.
    - W porządku - odparła, nie bardzo i tak orientując się w słowach wypowiadanych do niej. Nawet nie zapamiętała imienia mężczyzny, do którego ją wiozą. Scarlett nie była, miała taką nadzieje przynajmniej, zabójcą pracującym dla jej wrogów, nawet jeśli to podejrzenie jakimś cudem okazało prawdziwe, poradziłaby sobie.

    OdpowiedzUsuń
  124. Sprawa ochrony Scarlett Kastner miała miejsce tak dawno, że Jessica już praktycznie wyrzuciła ją z pamięci. A jeśli nie wyrzuciła, to na pewno zaszufladkowała gdzieś w najdalszych zakamarkach umysłu. Z całą pewnością nie było to coś, co nie dawało jej spać po nocach ani nie zaprzątało sumienia. Z zaskakującą jak na nią obojętnością przyjęła rozkaz nieroztrząsania tamtych wypadków. I bez wspominania nie do końca udanych misji miała zapewnione wystarczająco dużo atrakcji.
    Może nawet trochę za dużo, zważywszy na obecną sytuację. Była jeszcze pora przedobiednia, więc Jessica miała nadzieję, że pobędzie sama (tych, którzy praktycznie nie wychodzili ze swoich pokojów nie liczyła. Molly Hayes miała zostać wypożyczona Scottowi Langowi. Co prawda Jones raczej nie umiała rozmawiać ze swoim byłym, ale już całkiem nieźle jemu poszło wytłumaczenie, że musi zaimponować Bardzo Ważnej Osobistości jako ojciec. Niestety Bardzo Ważna Osobistość odwołała spotkanie. I to by było wszystko odnośnie spokoju. Jedenastolatka postanowiła spędzić ten czas razem ze swoją opiekunką, w salonie. Tylko jakoś nie potrafiła zrozumieć, że Jessica naprawdę musi skończyć wstępne opracowanie nowego reportażu na temat genezy Spider-mana. Spider-man był obsesją jej pracodawcy, więc średnio raz w miesiącu musiała robić o nim artykuł. Czasami sam Peter pomagał w wymyślaniu jakichś dziwacznych teorii.
    Jessica rozłożyła na stoliku, kanapie i podłodze stos materiałów i usiadła pośrodku tego wszystkiego ze szklanką soku. To był pierwszy błąd. Molly bawiła się z Robinem. Pies patrzył na dziewczynkę z politowaniem, ale posłusznie udawał, że ją goni. Natomiast dziewczynka w międzyczasie przewróciła szklankę z sokiem. Gdy zaś Jessica zajęta była zapobieganiem dalszym szkodom, ktoś zadzwonił do drzwi.
    - Ja otworzę, ciociu! - zawołała Molly, biegnąc już w stronę korytarza.
    - Poczekaj! - odkrzyknęła Jess, próbując złapać dziewczynkę. Zasadniczą przeszkodę stanowił stos papierów wszędzie dookoła.
    - Ciociu, jakaś dziwna pani przyszła! Dzień dobry pani. - Jedenastolatka odsłoniła krzywe siekacze w uśmiechu.
    - Molly, idź do dużego pokoju i posprzątaj swoje zabawki - poleciła surowym tonem Jones, stając wreszcie przy drzwiach. - Proszę wejść, pani Kastner i nie zwracać uwagi na dziewczynkę.

    OdpowiedzUsuń
  125. Kiedy za pierwszym razem Jessica pojawiła się z Molly u Fury'ego, kilka osób rzeczywiście pytało o to, czy dziewczynka jest jej córką. Wtedy po prostu kazała im się odczepić i zrobić miejsce (aczkolwiek w znacznie mniej delikatnych słowach). Ostatnio przypomniała sobie o tamtych pytaniach, gdy przeczytała w niezbyt ambitnej gazecie obszerny artykuł o tym, jak Tony Stark zabrał swoją córkę do Central Parku z okazji dnia dziecka. Dobrze, że nikt jeszcze nie skojarzył, że chodzi o tę samą dziewczynkę. Nawet nie w tym rzecz, że Jessica musiałaby urodzić w wieku lat szesnastu, co zdarzało się w Nowym Jorku stosunkowo często. Chociaż może właśnie po części tu jest pies pogrzebany. Bo jakby nie patrzeć - podobna sprawa udu.piła znanego reżysera, mogłaby udu.pić i Starka.
    - Jego tu nie ma - odparła, nawet nie próbując udać, że jest jej przykro. I tak była uprzejma. Bo komuś ze "swoich" kazałaby po prostu się rozejrzeć i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dom wygląda, jakby przed chwilą walnęła tutaj błyskawica. Na całe szczęście ignorancja Jessiki nie sięgała jeszcze na tyle daleko, by sądziła, że każdy w Nowym Jorku powinien wiedzieć jak się mają jej układy z Gromowładnym.
    - Pewnie czaruje jakieś rusałki w innym wymiarze, ale w końcu się tutaj pojawi. Niech mu pani zostawi ten rachunek w kuchni, najlepiej na lodówce. Co prawda nie jestem pewna, czy on nadąża za tak nowomodnymi wynalazkami jak alfabet, ale prędzej czy później poprosi kogoś, żeby mu głośno i wyraźnie przeczytał ten świstek. - Jessica nie szczędziła ironii na tę wypowiedź. Również jej uśmiech był przesiąknięty nią do cna. Mimo to zdobyła się na wykonanie rytualnego gestu, zapraszającego do kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  126. Gdyby Jessica przeczytała artykuł o kosmicznych jaszczurach owiniętych w celofan i ich niewątpliwym związku ze Scarlett, bez większego namysłu zaaranżowałaby spotkanie pani genetyk ze Spider-manem. Usiedliby sobie przy jakimś ciastku i kawie, wymienili doświadczenia. Peter niewątpliwie zacząłby od opowieści o tym, jak prawdopodobnie pojawił się na Ziemi podczas powrotu jednego z wahadłowców NASA, bo jakiś kosmiczny glut wpełzł przez okno i rzucił się na jednego z astronautów. Jessica słyszała tę historię pięćset razy. Co gorsza, to ona musiała przygotować jakiś wiarygodny komentarz. Stanęło chyba na relacji współpasażera tamtego lotu, równie zmyślonej, co cała historia.
    - To w takim razie musi pani tutaj zostać i poczekać. Tam po prawo jest salon, kuchnia na wprost, niech się pani czuje jak u siebie. Jeśli dziecko i pies pani przeszkadzają, mogę ich zamknąć w garażu.
    Jakby dla lepszego efektu po słowach Jessiki z góry dobiegły bardzo niepokojące dźwięki. Najpierw coś jakby upadło, potem potoczyło się kawałek, robiąc przy tym sporo hałasu, a na koniec chyba się rozbiło. Jones ze świstem wypuściła powietrze. Zaraz powinien rozlec się tupot stóp Molly i łap Robina. Trzy, dwa, jeden...
    Nic. Cisza.
    - Pani wybaczy, ale muszę iść to sprawdzić - powiedziała nerwowym tonem i oblizała nagle spierzchnięte wargi. Szybkim krokiem weszła po schodach. Jak na złość wszystkie drzwi były zamknięte, a cisza nie ułatwiała zadania.

    OdpowiedzUsuń
  127. Spojrzał na nią z zawodem wymalowanym w oczach i westchnął ciężko. Dlaczego Scarlett utrudniała mu to zadanie skoro podpowiedział jej nawet co powinna teraz zrobić? Gdyby go posłuchała wszystko byłoby o wiele łatwiejsze! Ale nie, zamiast tego musi teraz sterczeć tutaj i ją do tego namawiać. Opadł więc na fotel pocierając brodę palcem wskazującym oraz kciukiem.
    - Wiem, że jesteś w czwartym miesiącu ciąży, Kastner. Ale ciąża to nie choroba, poza tym nie mam kogo innego prosić o pomoc! - powiedział rozkładając przy tym ręce w iście bezradnym geście. Tak, miał ten dylemat, że mimo szukania dobrego zamiennika, jedynie Scarlett nadawała się do tego zadania. Pech, albowiem nie uśmiechały mu się odwiedziny w domu, w którym mieszkał także Don. Swoją drogą, ciekawe gdzie on się podziewa.
    - Jest sprawa... Potrzebuję się włamać do laboratorium. Znam się na włamaniach, znam się też teoretycznie na laboratoriach, ale nie na tym co się w nich znajduje. A przynajmniej nie na tym co znajduje się konkretnie w tej pracowni. Ale ty już owszem, dlatego jesteś mi niezbędna. - wyjaśnił w końcu wpatrując się w nią jednym ze swoich najbardziej proszących wzroków. Nie był pewien czy Scarlett się zgodzi, czy nie, ale musiał zaryzykować, musiał spróbować. W przeciwnym razie zapewne by żałował.

    OdpowiedzUsuń
  128. Nie tylko chirurgom ręce nie drżały. Tyczyło się to również, a nawet przede wszystkim, zabójców. Kiedy emocje biorą górę nad człowiekiem, a zdenerwowanie sięga zenitu, mogą trząść się nogi, warga, ale nigdy ręce. Jeden, prosty, celny strzał, często przesądza wszystko, więc nigdy nie pozwoliła sobie na strzelanie palcami czy picie alkoholu w nadmiernych ilościach. Chociaż niepotrzebnie, bo jej organizm niesamowicie szybko przyzwyczajał się do alkoholu, co nie pozwalało się jej w ogóle opić. Zawsze śmiała się, że to zasługa jej pochodzenia. Rosjanka jak się patrzy wedle stereotypów.
    Nie pytała, kim jest Rick, którego imię zabrzmiało jej dokładnie tak samo jak wypowiadała je Scarlett, gdy wjeżdżały do jego posiadłości i minęły tabliczkę z jego imieniem na murze. Było ciemno, a jego rezydencja wyglądała okazale pośród nocy, kiedy wysiadała z auta, starając się nie ruszać ramieniem.

    OdpowiedzUsuń
  129. [Huh, tylko ja chyba potrafię się tak spóźniać -.-"]

    Wanda właściwie się do bramy nie dobijała, ale ten miły ochroniarz za to wydawał się być zestresowany jej towarzystwem. Pojmując swój wcześniejszy błąd, przyszła tym razem kulturalnie, o siódmej. W ciemnych okularach, co nakazywało sądzić, że naprawdę coś z nią nie tak.
    - Nie, nie wchodzę do domu - zapewniła wiedźma naprawdę miłego, aczkolwiek zbyt zwyczajnego jak na jej standardy i zapewne żonatego młodego człowieka. - Zadzwoń do szefowej i powiedz, żeby opuściła swoje cieplutkie, niezmiernie przyjemne, sterylne laboratorium i przyszła tutaj. Jeżeli się nie zgodzi, podaj mi telefon.
    Coś w postawie cyganki sugerowało, że nie zamierza nikomu ani niczemu ustąpić. Przypominała kamień - zawsze tak było, kiedy poważnie się denerwowała.

    OdpowiedzUsuń
  130. [Uwaga, piszę ze smartfona ;) Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mówisz mi to teraz, a nie w środku wątku :) Wątki ze mną są strasznie trudne do prowadzenia, więc się nie martw. Ja osobiście miałam pewien pomysł, ale jest on dość słabo ogarnięty. Proponuję więc dwie opcje - albo Scarlett da się wyciągnąć z domu poprzez mało zabawną rozmowę z Wandą przez telefon, albo zdam się na ciebie, zrobimy przerwę. Wtedy skupisz się na swojej karcie i opowiadaniu, na które czekam aż wrócisz z urlopu, a kiedy już wszystko zrobisz zastanowimy się co począć. Chthon się zbliża wielkimi krokami i u mnie też zajdą pewne zmiany, więc zostawiam Tobie decyzję. Z mojej strony tylko rada - nie zmuszaj się do niczego :)]

    OdpowiedzUsuń
  131. Łańcuch przyczynowo-skutkowy był jednym z najbardziej kiepskich wynalazków teoretycznych ludzkości, bądź przeznaczenia. Właściwie według wiedźmy to ludzkość wynalazła przeznaczenie, żeby seryjni zabójcy mieli jakiś głupi argument na swoją obronę. W każdym bądź razie, każde wydarzenie miało jakąś przyczynę, a każda przyczyna skutkowała wydarzeniem - czy coś podobnego. Nie potrafiła teraz zaśmiecać sobie głowy przemyśleniami. Ostatnio nie potrafiła przez dłuższy czas pomyśleć o niczym. Łańcuch, kiedy działał kiepsko, wyglądał mniej więcej tak: masz wszawicę - ucinasz sobie nogę. Ponieważ Wanda ostatnio była niczym uszkodzony łańcuch, działała na zasadzie: jesteś chora - idź do lekarza. Gdyby była przy zdrowych zmysłach, w życiu nie poszłaby po te wyniki do Kastner, która zapewne miała wystarczająco zabawne życie bez niej.
    Wzięła grzecznie telefon i oddaliła się odrobinę od ochroniarza. Po drodze oceniła gładkość tego ciekawego muro-płotu wokół posiadłości pani doktor.
    - Sarlett Kastner - bardziej stwierdziła, niż się przywitała (był to z jej strony kiepski nawyk - mierzenie się spojrzeniami jak na Dzikim Zachodzie i wypowiadanie groźnym głosem czyjegoś imienia i nazwiska, powodując tym samym bójkę karczemną... no, może nie do końca). - Wiem już, co to znaczy "reptilianka".
    Odkaszlnęła nerwowo. Jej głos był grobowy i suchy, zupełnie inny niż podczas poprzedniej wizyty.
    - Dowiedziałam się przy zabawnych okolicznościach... - dodała po chwili. - Zapewne ci przeszkadzam, więc skrócę przemowę.
    Odczekała chwilę, przygotowując się do ukartowanej wcześniej akcji.
    - Co niby mam zrobić?! - zakryła głośnik telefonu ręką, po czym udała zaskoczoną, odgrywając całkiem ciekawe przedstawienie dla ochroniarza. - Dobrze, dobrze, już...
    W rzeczywistości polegało to na sprytnej manipulacji. Posłała mężczyźnie zdziwione zaskoczenie, po czym zrobiła to, co chciała zrobić.
    Chwyciła ręką szczebel płotu i skoczyła niezgrabnie na wysoki mur, kucając na wysokości. Zatrzymała się na nim, nie próbując wkroczyć na teren posiadłości. Zdawała sobie sprawę z ekscentryzmu Scarlett. Udała, że dostała od niej polecenie by to zrobić, by nie wywołać żadnych podejrzeń. Sprytnie, aczkolwiek zbytnio nie wierzyła, że jej się uda.
    - Jeżeli jesteś w pobliżu monitoringu bądź okna wychodzącego na ogrodzenie przy wejściu, popatrz na mnie - poleciła Wanda stanowczo. - Mam sprawę, oprócz odebrania wyników badań.
    Oczywiście strzelała w ciemno. Kastner była milionerką, więc zapewne posiadała kamery i jakieś inne zabezpieczenia. Poprzednio po prostu przelewitowała nad całością.
    Nie przyszła tu zapewne na pogawędkę. Ubrała się w swój czarno-czerwony kostium, który zarezerwowany był jedynie na specjalne okoliczności.

    OdpowiedzUsuń
  132. Jessica Jones również nie miała wprawy w wychowaniu dzieci. Co prawda przez jedenaście lat łapała się pod kategorię "posiadacze młodszego rodzeństwa", ale jej osiągnięcia na tej materii nie należały do niczego, czym można byłoby się chwalić. Bardzo długo uważała, że Phil jest zmorą jej życia. Wystarczyły dwa lata po wypadku, by zorientowała się, że zawsze ktoś będzie zmorą jej życia, a przy niektórych aż tęskni się za bratem.
    Dziecięcy krzyk rozległ się dokładnie za tymi drzwiami, na których klamce trzymała rękę. Ostrożnie weszła do środka, napinając wszystkie mięśnie, by być gotową na wszystko. W przenośni "wszystko", bo tak naprawdę Jessica bardzo chciała przekonać się, że Molly po prostu wystraszyła się pająka.
    Jedenastolatka leżała na podłodze, przygnieciona regałem z książkami. Skarbonka w kącie pokoju musiała być tym co toczyło się po podłodze. Jones natychmiast podniosła szafkę i ostrożnie wzięła drącą się wniebogłosy Molly na ręce. Dziewczynka musiała upaść na czoło. Łuk brwiowy miała rozbity niczym zawodowy bokser.
    - Cii, cichutko, to nie boli tak bardzo - próbowała przekonać małą, chociaż tak naprawdę sama miała mgliste pojęcie o tym, czy przypadkiem dziecku nie stała się jakaś poważniejsza krzywda.
    - Pani mi wybaczy, ale jestem sama, więc nikt nie może przeprowadzić z panią inteligentnej i uprzejmej rozmowy. W dodatku towarzystwo średnie - powiedziała, nawet nie odwracając się w stronę Scarlett. Delikatnie ułożyła Molly na kanapie. Leżąca na plecach dziewczynka zaczęła płakać jeszcze głośniej.

    OdpowiedzUsuń
  133. Zacisnął pięści i mało brakowało, a znów zrobiłby dziurę w ścianie.
    - Czy ty wiesz cokolwiek o wychowaniu dzieci?! - znacząco podniósł głos mimo, że nie chciał na nią krzyczeć. Tym bardziej, że była w ciąży. Nie chciał mieć zdenerwowanej kobiety w ciąży na głowie, ale na to już za późno. Wkurzył ją samym faktem, że się pojawił. Powinien się zamknąć i nigdy nie wspominać o tym, czego się dowiedział, tak jak to mu radził T'Challa. Ale nie, Wielki Bóg Piorunów musiał robić wszystko po swojemu.

    OdpowiedzUsuń
  134. Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo niekomfortowo czuła się Czarna Wdowa w obecnej sytuacji. Nie chodziło tutaj nawet o ramię Natashy, które tak czy siak się zagoi, nim o dziwo przejmowała się o wiele mniej. Gorzej było z jej pewnością siebie, bo zasady dobrego wychowania w takim wypadku kolidowały z uprzejmością, jakiej powinna od siebie wymagać, kiedy przestąpiła próg rezydencji Ricka. Człowiek, który gości u siebie agentkę (nie kryjmy się przed stwierdzeniem, że nieco bardziej doświadczoną w walce) musiał mieć różne myśli, przychodzące mu do głowy na widok kłaniającej się prawie bezsłownie rudowłosej młodej kobiecie, kładącej rękę na stół, by Scarlett zrobiła z nią co należy.
    - Cudownie - odparła, sztucznym jak dla niej słowem, które jednak było szczere jak nigdy w jej ustach. Znów poczuła tę wdzięczność do Kastner. - Dziękuję, naprawdę... Nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć.

    OdpowiedzUsuń
  135. [Trzeba przyznać rację: płodny był ;) Zaproszenie przyjęte, jakieś pomysły? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  136. [To już mamy coś na kształt znania się, a co do randki: bardzo kuszące ]:->]

    OdpowiedzUsuń
  137. [To zaczynam randkowy wątek :D]

    Randka, randka, randka... Że co? Quicksilver na randkę się wybiera? Toż to nowość u białowłosego. On nie chodzi na randki, on "robi swoje" i go nie ma. Aż kurzy się za nim. Zero emocjonalnego zaangażowania i tego się dzielnie trzyma.
    Oczywiście, jakże inaczej, pan Maximoff korzystając ze swych umiejętności do biegania znalazł się w restauracji trochę przed czasem i musiał czekać na Scarlett.
    Od kiedy Pietro był taki punktualny? Z niego takie leniwe bydle, że go z łóżka wołami trzeba wyciągać... najlepiej traktorem. Jeśli macie już myśli typu "bo mu zależy" to się grubo mylicie. On po prostu chce się dobrze zabawić.
    Zbliżała się godzina, na którą umówili się Maximoff i panna Kastner.

    [Mam nadzieję, że tak może być ;)]

    OdpowiedzUsuń
  138. Pietro i kwiaty? Śmiech na sali. On sam nie cierpiał tego zielska. Jak widzi roślinność w budynku Bractwa to zaraz lądują w koszu, bo on się tym opiekować nie będzie, o.
    Stał przy drzwiach wejściowych restauracji ubrany w czarny garnitur, którego najchętniej pozbyłby się i ubrał się w wygodniejsze rzeczy, ale jakoś prezentować się musiał, nie?
    Jasnoniebieski wzrok Quicksilvera przeczesywał okolicę w poszukiwaniu kobiety, którą za chwile zobaczył wychodzącą z samochodu.
    Białowłosy uśmiechnął się jednym kącikiem ust na jej widok.

    OdpowiedzUsuń
  139. Wiadomość o tym, że jednak nie umrze, najwidoczniej podniosła jedenastolatkę na duchu, bo starała się płakać jakby ciszej. I już nie w taki sposób, by za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Udało się jej nawet uśmiechnąć przez łzy, gdy pies dotknął wilgotnym nosem policzka dziewczynki. Zanim Jessica wróciła z bardzo prowizorycznym okładem, złożonym z foliowej torebki z lodem, owiniętej w ręczniczek, Molly o własnych siłach dźwignęła się do pozycji siedzącej, rozmasowując obolałe żebra.
    - Jeszcze raz panią przepraszam, pani Kastner - tym razem w głosie Jessiki brzmiało autentyczne zakłopotanie. - Bo pani musi tu czekać, w dodatku w towarzystwie kogoś, kto pewnie jest obecnie dla pani synonimem parszywej roboty i sita zamiast ochrony.

    OdpowiedzUsuń
  140. [Wierz, albo nie, ale od bardzo dawna była tylko jedna kobieta z którą miałam wątek i to na chacie xP Oczywiście na wątek jestem chętna, ale w związku z powyższą sposobnością jestem zmuszona prosić o pomoc w chociażby wskazaniu miejsca, albo powiązania, żebym miała na czym się oprzeć.// Domino]

    OdpowiedzUsuń
  141. [Uhu, mnie też dopadł syndrom "nic mi się nie chce". Pozwól, że odpiszę odrobinę później. Jestem kompletnie padnięta]

    OdpowiedzUsuń
  142. Dobra, z tą kobietą nie dało się normalnie porozmawiać. Po prostu się nie dało, a nie zamierzał znowu się unosić. Zasiadł z powrotem na fotelu i uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
    - Nie ruszę się stąd, dopóki nie dogadamy się jak dorośli. - mruknął. Nie brał pod uwagę jakiegokolwiek sprzeciwu, bo chyba właśnie najmniej korzystne dla Scarlett byłoby, gdyby tu został. - I nie próbuj wzywać ochroniarzy, ani policji. Jestem w stanie powalić ich, nie wstając z fotela. Tak przy okazji, bardzo wygodny, bardzo. - wskazał na siedzisko i zaczął kręcić się niczym dziecko na karuzeli.

    OdpowiedzUsuń
  143. - Oczywiście, że mamy - zagrzmiał Profesor, którego aktualnie niemal każda drobnostka była w stanie wyprowadzić z równowagi - Też coś, że też istnieją jeszcze kraje tak zacofane, jak ten - usiadł w swoim fotelu i napił się drinka, żeby trochę przepić rozgoryczenie - I na cóż nam ONZ? - wzniósł oczy do nieba - Wyjedziesz ze Stanów i już grozi utrata życia.
    Charles wolał wszystko przemilczeć, dopóki Ukraina nie została daleko za nimi. Dopiero wtedy sięgnął po swój napój i westchnął z ulgą.
    - Jesteś pewna, że nikt nie skończy z siekierą w plecach? - pytanie to skierował do Scarlett - I kto właściwie będzie prowadził? Profesor nie żałował sobie alkoholu - uśmiechnął się krzywo - Ze mnie raczej kiepski kierowca, kiedy nie orientuje się w terenie.

    OdpowiedzUsuń
  144. Starał się stać spokojnie i zachować obojętną postawę. Naprawdę, niełatwo było to zrobić szczególnie jeśli futrzana kulka o morderczym usposobieniu usadowiła się pod twoimi nogami gotowa zaatakować w każdej chwili. Jeśli Stark miał aktualnie nemezis to był nim Don Catleone. I nie, absolutnie nie ma w tym stwierdzeniu niczego zabawnego! Wystarczy spojrzeć na tego potwora!
    - Scarlett, być może nie wiesz, ale to co lubię najbardziej to praca w pojedynkę. Nie mów tego Mścicielom, mogliby się poczuć urażeni – zaczął uśmiechając się przy tym niczym Machiavelli. - Ale to jest sytuacja, w której nie mam wyjścia! I ty też nie, musisz mi pomóc! Poza tym zawsze mogłabyś sobie przejrzeć notatki tego szalonego człowieka, może byłoby tam coś interesującego. - kontynuował mając nadzieję, że uda mu się pobudzić naukowca w ciele tej kobiety. Tak, wiedział, że było to dla niej uciążliwe, i, że najpewniej powinien już dawno oddelegować się w stronę wyjścia. Szkopuł tkwił w tym, iż miał podłą świadomość tego, że tym razem nie uda mu się załatwić tego samemu. A czasu na znalezienie partnera nie miał w zapasie.

    OdpowiedzUsuń
  145. Jessica przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, próbując poukładać sobie w głowie to, co przed chwilą usłyszała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że Fury cichaczem odizolował ją od sprawy Scarlett Kastner. Nie przywiązywała wcześniej do tego większej uwagi. Nie czuła się specjalnie zżyta z panią genetyk, a krótkie stracie z ludźmi Magneto rozmywało się na tle innych, bardziej spektakularnych. Poza tym Power Woman miała dość własnych problemów, żeby dać sobie dołożyć kolejny. I tak będzie musiała poćwiczyć asertywność, bo parę osób zdążyło już zauważyć, jak łatwo ją do czegoś namówić, byle wykorzystać przy tym Molly.
    - Pani sprawą zajął się Cage - to nazwisko wypluła prawie jak obelgę - ja już się do tego nie mieszam. Ale bardzo chętnie dam pani na niego namiary i popatrzę, jak próbuje wytłumaczyć się z niedociągnięć. Jeśli pani naprawdę jednak zależy na ochronie, on się nada. Jest bohaterem do wynajęcia.

    OdpowiedzUsuń
  146. [witam. wątek chętnie ze Scarlett nawiążę, jak tylko przeczytam Twoją kartę i pomyślę nad jakimś powiązaniem, albo okolicznościami poznania ;)]

    OdpowiedzUsuń
  147. [to tak: po pierwsze, już wiem skąd kojarzę Scarlett. Prezent dla Charliego. po drugie: z tą fotodermatozą to jest problem, nie? po trzecie: Warren się czasem angażuje w jakieś tam projekty czy to medyczne, czy inne i lubi inwestować swoimi Worthington Industries. proponuję więc znajomość biznesową. może być? inne sugestie?]

    OdpowiedzUsuń
  148. [coś się wymyśli, tylko daj mi moment]

    OdpowiedzUsuń
  149. Warren większość swoich spotkań biznesowych przeprowadzał w swoim wysokim budynku Worthington Industries. Większość, bo nie wszystkie. A gdy przyszło mu się na takie spotkanie wybrać gdzie indziej, zazwyczaj był w kiepskim humorze. Bo z jakiej racji on miał się gdzieś fatygować, skoro zrobić to mogła ta druga osoba? No tak, ale dziś nie miał wyjścia. Albo raczej tak mu powiedziano.
    Kobieta, z którą miał się dziś spotkać była bardzo stanowcza jeśli chodziło o te sprawy. Warren miał już przyjemność współpracować z nią, bądź z ludźmi z jej otoczenia kilka razy i chyba już zdążył przywyknąć do tego, że lubiła się licytować o niebotyczne sumy pieniędzy. Angel ją lubił, bo nie wielu osobom udawało się od niego wyciągać takie wynagrodzenie.
    Gdy usłyszał o jej nowym projekcie, od razu wyraził swoje zainteresowanie sponsoringiem. Co prawda nie do końca wiedział o co chodziło, ale to przecież właśnie dlatego jechał teraz na to spotkanie.

    OdpowiedzUsuń
  150. - Możesz we mnie strzelić wszystkim, jeżeli ci się uda trafić. Byle nie strzykawkami - oświadczyła wiedźma, dość mrukliwym tonem, wyraźnie nie w sosie.
    Aha, miała rację z tym monitoringiem. No proszę, nie lubiła myśleć logicznie, a tu taki... szczęśliwy traf, pstryk i magia. Może zacznie to robić częściej. Powiedzmy, raz na miesiąc. Czysta dedukcja zazwyczaj wykluczała u niej logikę, dziwne, ale jednak mogło zaistnieć - być może tylko w przypadku Scarlet Witch.
    - Masz gości? Masz moje wyniki? Masz trochę wolnego czasu? - zaczęła jak zwykle, od natłoku pytań na jednym wdechu.
    Coś w głosie Wandy, pojedyncza nutka, zwiastowała, że nawet jeżeli Scarlett nie ma wcale czasu, to wiedźma sama jej go zorganizuje. To nie była groźba. To przysięga plus przepowiednia - gratis.

    OdpowiedzUsuń
  151. Jak sądził, że kobiety bywają uparte, to najwyraźniej szczęście miał, że nie spotkał wcześniej Scarlett, bo chyba porzuciłby płeć piękną na rzecz prostych w zrozumieniu facetów.
    - A będę mógł go chociaż zobaczyć? - wypalił. No tak, większość mężczyzn jak słyszy "dziecko" ucieka w popłochu, co robi Gromowładny? Chce popatrzeć! - Oczywiście, jak już się urodzi. - Odezwały się w nim, cholercia sentymenty, ale pierwsze dziecko to zawsze jakieś muszą być. Kiedy doczeka się dziesiątego potomka pewnie jego reakcją będzie brak reakcji.

    OdpowiedzUsuń
  152. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd równiutkich, śnieżnobiałych zębów. Czyli jednak dało się porozmawiać z kobietą? Dało się. Tylko czemu musiał rozmawiać z nią jak z bratem. I teraz kolejne pytanie, czy to Scarlett zachowywała się jak psychopatyczny Loki, czy Loki jak kobieta w ciąży? Nie wiedział, co jest gorsze w tej sytuacji. Zawsze kiedy próbował coś od niego otrzymać krzyczał, potem robił jak kazał mu ojciec i czarował brata tymi swoimi oczyskami z niewinnym uśmiechem. Zawsze ulegał.
    - Gdybym jeszcze wiedział, czym jest to uesgie. - pokiwał głową z rezygnacją - bo ja pójdę, kupię. Tylko gdzie? - zerwał się z krzesła na myśl o zobaczeniu dzieciaka. Pójdzie do Clinta, znowu. On mu wszystko mu wytłumaczy. Umiał już włączyć telewizor i dzwonić. I to w niecały miesiąc się nauczył!

    OdpowiedzUsuń
  153. Szczerze mówiąc, miała teraz pełne prawo (może nie moralne), do wystrzelenia z pistoletu w kierunku Scarlett i jej kolegi, o ile on nie byłby szybszy, a Kastner nie zamieniłaby jej w papkę. Oczywiście nie zrobiłaby tego, zbyt wiele zawdzięczała kobiecie, szczególnie doskwierała jej świadomość, że jest w ciąży. Dlatego nawet nie myślała o możliwości unieszkodliwienia niewygodnych świadków. Wojskowym zajmie się już agencja, a sama Kastner raczej była mądrą kobietą, więc nie będzie rozpowiadać o tym na prawo i lewo.
    Uśmiechnęła się delikatnie do towarzyszącej jej dwójki, nie mówiąc nic w stronę mężczyzny. Dziwnie niewygodnie czuła się w jego domu, jakby czuła się tutaj niechciana. I na pewno była, zdecydowanie ona sama też nie skakałaby z radości, gdyby do jej rezydencji wparowała ranna kobieta ni stąd ni zowąd. Milcząca, na dodatek. Podniosłą się ze stołka, podążając za Scarlett do wyjścia.
    - Przeproś go ode mnie za kłopot - odparła, kiedy obie wyszły za próg domu.

    OdpowiedzUsuń
  154. Warren na spotkanie stawił się punktualnie, jak zawsze, a właściwie kilka minut przed czasem. W swoim garniturze szytym na miarę i zawsze o rozmiar za dużej na górnej części ciała, tak, by jednocześnie ukryć skrzydła i ich zbytnio nie uciskać, powodując dyskomfort. Warren z reguły i tak nie lubił swoich skrzydeł krępować pod ubraniem na zbyt długo, a po całym dniu miał czasem po prostu ochotę zedrzeć z siebie ubrania i przytrzymujące skrzydła pasy.
    Dziś, po całym dniu różnym spotkań biznesowych był już w nieźle drażliwym nastroju, ale przed Scarlett Kastner stawił się z uśmiechem i książeczką czekową w kieszeni marynarki.
    - Witam - powiedział, gdy już go wpuszczono do gabinetu kobiety, od razu mrużąc oczy przy nieco intensywnych, jak dla niego, sztucznych światłach, bo tego słonecznego się tu nie spodziewał. - Długi dzień, co? - zagadnął, widząc przed nią stosy dokumentów. Zapewne nie był pierwszą osobą, z którą już dziś rozmawiała.

    OdpowiedzUsuń
  155. W pierwszym odruchu chciał pomóc Scarlett się podnieść, bo tak wypada jednak mimo, że nie znał jej zbyt długo to wiedział, że pewnie pogorszyłby sprawę i jeszcze nie pozwoliłaby mu zobaczyć dziecka. Podniósł się z fotel zaraz za nią, zastanawiając się, czy ma zejść po to dziwne urządzenie, czy też Kastner sama go tu przeniesie, używając swoich mocy mutantki.
    - Jeśli powiesz mi jak to wygląda to skoczę dwa piętra na dół i przyniosę. - mruknął drapiąc się po zarośniętej głowie.

    OdpowiedzUsuń
  156. Warren uśmiechnął się pod nosem. Scarlett świetnie potrafiła ukryć znużenie (a może była w tym i nutka poirytowania?) pod pozorną obojętnością i szczyptą humoru.
    - No tak. I domyślam się, że to ode mnie będziesz próbowała zdobyć część tych stu milionów? - spytał, sadowiąc się wygodnie na przeciw kobiety, jednocześnie marynarkę wieszając na oparciu sąsiedniego fotela.

    OdpowiedzUsuń
  157. [Mam jedną sprawę, jest prosta - muszę się kogoś poradzić, a padło właśnie chyba na ciebie ... No więc, miałam zaklepane i omówione dwie, właściwie trzy notki wspólne z innymi autorkami. Mam też mniej więcej pierdyliard wątków, na które muszę odpisać w najbliższym czasie, kilka książek do przeczytania (biblioteka miejska wzywa), pewien pomysł na prywatnego bloga z opowiadaniem oraz kilka dziwnych spraw do załatwienia. Zastanawiam się nad zrezygnowaniem z blogów grupowych, które w tym momencie ograniczają się jedynie do Marvela, ale okropnie mi żal :/ No to zapytam się wprost - Co robić/ Co byś zrobiła na moim miejscu?]

    OdpowiedzUsuń
  158. [Cóż... *salutuje* No to do kiedyś, szefowo :)]

    OdpowiedzUsuń
  159. [Też mam nadzieję, że blog się na nowo rozkręci, ja i Aion się o to postaramy. Chętnie rozpocznę wątek, ale muszę prosić o propozycję miejsca, w którym mogliby się spotkać. Zwykła ulica odpada... a i Scarlett wspiera obecnie bardziej przeciwną "drużynę", choć Daniel nie doszedł jeszcze jakie są strony i po której niby musi stanąć, wciąż uchodzi za neutralnego.]

    OdpowiedzUsuń
  160. Mutanci z natury nie wierzą w istnienie siły napędzającej cały świat pod postacią Boga, Buddy, czy innego uduchowionego "Stwórcy", natura Aiona nie przewidziała wykluczenia takiej możliwości i całkiem dobrze żyło mu się od ponad pół wieku ze świadomością, iż może ktoś ma jakiś plan na nich, na ich życie i przeznaczenie. Srebrny krzyżyk stanowił resztki wiary zaszczepionej przez matkę,w dodatku nie uniknął wezwania Jego imienia, gdy tuż przed swoją twarzą zatrzymał kulę ognia, zastygła, a dokładniej utknęła w czasowej pułapce utworzonej przez "bańkę" Daniela. Odsunął się w bezpieczne miejsce i czas wrócił do normalnego biegu, kula trafiła w ścianę. Zaskoczona mała mutantka (twórczyni kuli ognia)z przerażeniem przyglądała się obcemu przybyszowi, uśmiech pojawił się na jej twarzy w chwili, gdy twarz nieznajomego ukazała się pod rondem kapelusza, wesołe oczy i uśmiech dały się odczytać jako przyjazne.
    - Charles, obyś wiedział, co robisz... rzekł cicho do siebie.
    Wiedział, że Charles założył szkołę dla mutantów, aby ich chronić, jednak nie był pewien czy dobrze uczynił. Jak zwykł Aion mawiać: czas pokaże.
    Drogę do gabinetu wskazał mu mutant nazywany Cyklopem, znał go z "przeszłości", choć sam Scott nie miał pojęcia kim jest Daniel. Gdy weszli do środka, samego Xaviera nie było, jedyną osoba to kobieta, której za nic nie kojarzył a Scott powitał ją tylko skinieniem głowy. Brak kultury? Czy niechęć? Cyklop mruknął, że pójdzie poszukać profesora, a on ma poczekać tutaj.
    - Dzień dobry, nazywam się Michael Craig - przywitał się z uśmiechem, podnosząc głowę na tyle, by rondo kapelusza nie zakrywało twarzy mężczyzny. Trzymał się aktualnej tożsamości, a miałby w czym wybierać...
    [Przepraszam za beznadziejne i nieskładne rozpoczęcie wątku, upał wykańcza mój umysł. W głowie rodzi mi się pomysł na akcję a co za tym idzie notatkę, do której pisania z chęcią Cię zaproszę. :)]

    OdpowiedzUsuń
  161. [Ja miałam chyba odpisać, ale że nawiedziła mnie wena dopiero teraz, kiedy zgłosiłam urlop (co prawda od jutra), zabieram się za odrobienie zaległości.]

    - Często wpadasz do niego z takimi sprawami? - zerknęła w jej stronę krótko. Na siłę próbowała pociągnąć rozmowę, między innymi i głównie po to, żeby myśli o ewentualnej powinności zlikwidowania Scarlett i jej wojskowego kolegi nareszcie sobie poszły precz. Teoretycznie, nie miała takiego rozkazu, sama musiałaby zwalczyć cholerne sumienie, które wykształciło się całkiem niedawno u niej, kiedy przekroczyła próg agencji Fury'ego, oznajmiając, że jest teraz szpiegiem w imię dobra, bla, bla, bla i będzie nawet Mścicielką. Przyzwyczaiła się, przywiązała, zaczęła działać inaczej niż kiedyś. Nie podobało jej się to, przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. A kończąc temat misji, należy dodać, że znalazła całkiem ważne dokumenty.
    - Właściwie, to kim on w ogóle jest? - ściszyła ton głosu, jakby miał je teraz podsłuchać.

    OdpowiedzUsuń
  162. [A wypadałoby coś zacząć. Co racja, to racja ;)]

    OdpowiedzUsuń
  163. [Jak tylko uporam się z przeróżnymi sprawami, zajrzę na Onetowską wersję, poczytam i będę kontynuować, jeśli tak ci pasuje ;)]

    OdpowiedzUsuń
  164. - Scar, daj spokój – powiedział, gdy nagle do głowy przyszło mu, że to całkiem fajny skrót od jej imienia. Zapewne zabroni mu się tak nazywać, ale Stark nie miał zamiaru się do tego zakazu stosować, albowiem uznał to za naprawdę niezłe przezwisko. Imię Scarlett od zawsze wydawało mu się za długie, więc nareszcie znalazł dobry skrót. Wracając jednak do istotnej sytuacji, która działa się w tej chwili, a która zaczynała być dla Tony'ego nieco uciążliwa.
    - Rozumiem, że to nie jest coś na co masz ochotę, ale ja też wolałbym sobie siedzieć w jacuzzi i popijać drinka w towarzystwie mojej nowej asystentki. Ale dzięki tobie, zapamiętaj to, będę musiał sam odwalić całą robotę co zapewne zajmie mi wieki i nie będę mógł poświęcić czasu na to co w moim życiu najistotniejsze. Jeśli więc żywisz wobec mnie jakąś sympatię, pomóż mi kobieto... - zaczął wzdychając ciężko. - Albo po prostu pomyśl, że możesz zebrać sobie jakieś ciekawe próbki z laboratorium tamtego kolesia.

    OdpowiedzUsuń
  165. [ Co prawda mnie od poniedziałku nie będzie jakiś tydzień, może więcej, ale wątek zacząć możemy, albo chociaż ustalić mniej więcej sytuacje, okoliczności spotkania. Masz jakieś pomysły? ;> ]

    OdpowiedzUsuń
  166. - Singapur? - powtórzyła cicho po niej, ledwie słyszalnie. Pamiętna akcja, jeszcze sprzed robienia kariery u Fury'ego, stanęła jej przed oczami zaraz po wymówieniu tego słowa. Uśmiechnęła się delikatnie, prawie niezauważalnie. Tamtego dnia miała mały problem z ichniejszymi wojskowymi. Z tym rodzajem mundurowych miała przeróżne wspomnienia, czasem dobre, czasem złe - w większości zamieniały się one w uprzedzenia. Wojskowi zawsze utrudniali pracę zamiast pomóc w jakiejkolwiek misji. Sytuacja, kiedy wróg atakuje miasto i sieje zniszczenie za sprawą kolejnej serii niesamowicie tandetnych maszyn, wymaga działania, ale nie pytań: "Kim ty u licha jesteś, że mi rozkazujesz?". Wie to już z autopsji, choć ostatnio sama w ogóle nie wchodziła w bliższe kontakty z policją i wojskiem. Nikt nie powinien mieć jej tego za złe - robi teraz karierę jako szpieg i agentka po tej "dobrej stronie mocy", a z częściowo odtajnioną tożsamością raczej nie będzie wyskakiwać do publiki niczym Tony Stark z okrzykiem: "patrzcie, to ja unieszkodliwiłam psychola, girl power, równości płci!". - Byłam tam raz, całkiem przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  167. [ Strzel do mnie z zabawkowego pistoletu, bo już nie pamiętam, w jakie miejsce prowadziłam nasz wątek. Tylko czasem nie odstrzel mi ramienia, bo w ramach pokuty zamierzam zacząć nowy. O ile wpadnę na jakiś wywrotowy pomysł. Albo razem na taki wpadniemy.]

    OdpowiedzUsuń
  168. To, że w Singapurze było gorąco, można było interpretować na wiele sposobów. Przynajmniej jeśli chodziło o Natashę, bo jej wspomnienia nie skupiały się wokół wysokich temperatur, jakie tam panowały, a raczej wokół paskudnej misji, która skończyła się jeszcze paskudniejsza batalią po wplątaniu się w aferę, jaką spokojnie można określić międzynarodową. Do tej pory czasem wspominała swoją mistrzowską pozycję, kiedy to wisiała głową w dół na wysokości kilkunastu pięter, trzymając się nogami niezbyt stabilnego kabla i pozbywając się za pomocą pistoletu paru swoich przeciwników. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, przypominając sobie, jak bardzo była na siebie wtedy zła, że zgodziła się przyjąć to zadanie od anonimowego jeszcze wtedy zleceniodawcy, który obecnie wąchał kwiatki od spodu.
    - Umieram z głodu - odparła, ochoczo unosząc dłonie ku górze w dziwnym geście. Perspektywa zjedzenia czegoś i w niej pobudziła nagły głód, którego wcześniej nie poczuła, nasycona małą dawką adrenaliny. Dlatego nie czekając zbyt długo, wpakowała się za Scarlett do samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  169. - Cokolwiek - odparła niemalże od razu, słysząc nazwę sieci fast foodów. W tym momencie naprawdę było jej wszystko jedno, co zje. Dosłownie, bo parokrotnie mogła się czuć jak Bear Grylls. Różnie bywało na misjach, które miały miejsce naprawdę daleko od domu i ciężko było znaleźć coś do jedzenia, gdy jednocześnie trzeba było tropić szaleńców po dżungli. Może nie jadała tego z wielką chęcią, a samo takie zdarzenie miało miejsce ze dwa, trzy razy, ale różnica pomiędzy zmutowanymi hamburgerami z McDonalda a dziwactwami z Taco nie robiły jej w tym momencie różnicy. - Nie, nie muszę być na diecie - ocknęła się nagle, że Scarlett powiedziała coś jeszcze. Nawet uśmiechnęła się pod nosem tajemniczo na myśl o tym, że ludzie tak uważają. - Mam inne sposoby na utrzymanie formy - dodała, spoglądając za okno samochodu, za którym przelatywał jej krajobraz uliczek. I ponownie była bliska kompletnego zatracenia się we własnych myślach, gdyby nie wzmianka o sukni.
    - Ślub? - uniosła brwi i mogła być prawie pewna, że ton głosu też jej się zmienił. Kąciki warg powędrowały ku górze. - Ciekawych rzeczy można się tutaj dowiedzieć...

    OdpowiedzUsuń
  170. Dopiero po chwili zorientowała się, że Scarlett specjalizuje się w takiej, a nie innej profesji i wiedza zdobyta choćby podczas studiów pozwalała jej wysnuć podejrzenia, które po głębokich przemyśleniach mogłyby sprowadzić ją na dobry trop. To, że mogła sobie pozwolić częściej niż lekkoaltetki i baletnice na takie jedzenie, jakie właśnie zaczęły zamawiać ze swoją towarzyszką, właściwie powodowało użycie nie do końca uczciwego preparatu. O ile Kapitan był bohaterem niczym z legendy wojennej, o tyle o niej mało kto naprawdę coś ciekawego wiedział i chyba lepiej byłoby, gdyby tak zostało. Owszem, znali nazwisko Czarnej Wdowy - szczególnie półświatek drżał (no, może raczej nie dosłownie) na ten pseudonim. Jednak nie wiedzieli o niej nic więcej - dlaczego jest taka dobra w walce, kto ją nauczył, jak tego dokonuje. Zawsze udawało jej się uniknąć zbędnych dociekań ciekawskich. Ale musiała uważać też na swoje słowa i zdaje się, że chyba o tym zapomniała.
    - Znam tego szczęściarza? - spytała, odbierając swoje buritto, chipsy i pepsi. Nie dbała o to, że rana na ramieniu, powoli się gojąca, może przykuwać uwagę, podobnie jak usmolone skrawki ubrania. Temat ślubu zdawał się być miłą odskocznią od spraw, które jeszcze przed chwilą załatwiały.

    OdpowiedzUsuń
  171. Problem z profesjonalnymi zabójcami był taki, że zazwyczaj nikt nie mówił wprost o swojej profesji nikomu, czasami nawet najbardziej zaufanym osobom w swoim otoczeniu. Chyba, że dostają zlecenie, wtedy to coś zupełnie innego - przy takiej sytuacji zleceniodawca może sam być bardziej dyskretny od zleceniobiorcy. Sprawa wygląda dodatkowo zupełnie inaczej ze szpiegiem, więc nawet gdyby Ren rozmawiał ze Scarlett dużo, dużo, dużo razy więcej nie mógłby nawet się domyśleć, że taka Natalie Rushman, która przypadkiem miała sześć lat temu styczność z infiltracją całej Izby Lordów i dodatkowo Izby Gmin, była zabójczynią. A jeśli chodzi o sprawę z Izbami, to nigdy jakoś specjalnie nie zapamiętała tych wszystkich nazwisk. Uśmiechnęła się jedynie na wspomnienie o przyszłym panie młodym i pokręciła głową, biorąc sporego gryza swojego fast fooda.
    - Bywam często, ale raczej w sprawach... Służbowych - odparła, bawiąc się rurką do picia od swojej porcji pepsi. - Gratuluję, tak czy owak. Znacie już dokładną datę ślubu?

    OdpowiedzUsuń
  172. [ Załapałam. Po zobaczeniu książkowej wersji Kapitana Ameryki mój umysł jest w stanie zrozumieć już chyba wszystko. Ach, no i rzecz, którą powinnam powiedzieć już dawno, a tyczy się ostatniego zdania z Twojego komentarzu: to nie ja, to kanon.]

    Fury nigdy o nic nie prosił. Należał do tej grupy ludzi, którzy po prostu wydają rozkazy. A jeśli chcą czegoś, co leży poza obowiązkami drugiej osoby, używają zwrotu "oczekuję". Oczekiwał dobrej atmosfery w drużynie, oczekiwał mimowolnego szacunku do swojej osoby. Oczekiwał, że nikt nie będzie zadawał pytań. W zasadzie naprzemiennie oczekiwał i żądał. Właśnie dlatego Jessica Jones nie była w stanie odmówić, gdy użył zwrotu "proszę". To się nie zdarza w naturze.
    Wystarczyło pięć osób poinformować o ciąży, by zostać podstępnie uziemioną. Jakoś nagle okazało się, że jest mnóstwo rzeczy do zrobienia na terenie Avengers Mansion. Zaskakujące, doprawdy... Dlatego telefon z prośbą o wykonanie prostego zadania był czymś na miarę objawienia. Tym bardziej, że Fury bardzo wyraźnie powiedział "Jones, mogłabyś...". Wywarło to na niej takie wrażenie, że zapomniała nawet o tym, iż powinna odciąć się jakimś złośliwym tekstem. Bąknęła jedynie jakieś "oczywiście" i rozłączyła się. A chwilę potem już przebierała się w bardziej oficjalny strój. Jeden z tych niewielu, które wciąż były na nią dobre.
    Spotkanie na neutralnym terenie musiało być czymś, na co Fury nie wpadł samodzielnie. Ktoś mu podpowiedział, by umówić dwie kobiety w ogrodzie botanicznym. Całkiem ładne miejsce, może trochę duszno.
    - Nigdy nie lubiłam storczyków. Wyglądają jak bestie - powiedziała na powitanie, odnalazłszy Scarlett w dość barwnym tłumie.
    Oprócz storczyków drażniąca była japońska wycieczka na dziewiątej. Ich przewodnik jazgotał głosem pijanego pikachu, reszta w podobnym stylu usiłowała wymieniać między sobą uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  173. Z początku nie odpowiedziała nic, konsekwentnie potakując i jednocześnie żując kolejne kawałki burito, przegryzane chipsami i popijane pepsi, którego powoli zaczęło ubywać. Zapewne, tak się domyślała, nie wyglądała na tę Natalie Rushman, która zjawiała się na połowie znanych bankietów w Nowym Jorku, dostając zaproszenie głównie przez wpływy Starka na organizatorów lub jego zamiłowanie do zapraszania jej jako osoby towarzyszącej, kiedy Pepper nie ma. Ostatnio jednak nie zwykła chodzić z nim na żadne bankiety czy imprezy charytatywne, wszystko by utrzymać jakieś pozory i nie dać się zdominować domysłom, jakie mogły powyrastać jak grzyby po deszczu, gdyby tylko pozwolili sobie na jedną wpadkę. W każdym bądź razie, dosyć okurzona, głodna i pożerająca fast fooda nie była przykładem kobiety eleganckiej w każdej sytuacji. Facetem niby też nie była, bez przesady, ale jednak patrząc na Scarlett zaczęła się zastanawiać, czy ona nie wygląda przy niej jak niedożywione dziecko. I nie, nie wchodziła tutaj kwestia wieku, broń Thorze.
    - Szybko - skomentowała w końcu, przełykając ostatni kęs. Przyznała tym samym rację rozmówczyni. - No tak, tamto towarzystwo tak ma. Z drugiej strony, ślub w Londynie, prawda? To brzmi całkiem ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  174. Eleganckie, stylowe, bogate przyjęcia były jej chyba aż za dobrze znane. Odkąd zaczęła pracować u Starka (nie tylko by go pilnować przed dołączeniem do Mścicieli, ale głównie po to, by mieć jakąś przykrywkę w swojej działalności, zaczęła uczęszczać na nie podejrzanie dużo, choć nie były jej wcześniej obce. Takie przedsięwzięcia opierały się głównie na szukaniu wystrzałowej kreacji, która miała przyćmić inne kobiety, nawet delikatnie i samą gospodynię - w tym wypadku pannę młodą, nakładaniu maski szczęśliwego gościa i spełnianiu wszystkich podstawowych zasad dobrego zachowania w towarzystwie. Strasznie męczące, jeśli chodziło o nią. Co za dużo, to nie zdrowo. I tak musiała się męczyć na tych bankietach w firmie. Nie żeby tego nie lubiła - czasem było zabawnie. Na szczęście też ślub to co innego niż zwyczajna impreza charytatywna - tam coś się działo. Szczególnie, kiedy w grę wchodziły dawne kochanki i kochankowie.
    - Pewnie się pojawi, lubi Londyn - odparła, z charakterystycznym dźwiękiem dopijając przez rurkę ostatnie krople pepsi. Wytarła się delikatnie chusteczką, spoglądając chwilę później znów na Scarlett. - Ile planujesz gości? Pięćset? - zażartowała. Chociaż nie do końca była pewna, czy nie podała czasem za małej liczby. Po ludziach ze środowiska Scarlett można było się spodziewać wielu, naprawdę wielu znajomych.

    OdpowiedzUsuń
  175. Pięć tysięcy gości. Na samą myśl jej wargi drgnęły w krótkim, niejasnym do odczytania grymasie. Nie wyobrażała sobie takiej ilości osób na swoim ślubie. Inaczej - nie wyobrażała sobie żadnego ślubu w przyszłości. Miała jeden: gości było niewiele, świadkowie już chyba dawno o niej zapomnieli, o ile sami siebie nie pozabijali (wiecznie kłócące się małżeństwo nie było przykładem takiego, które wraz ze stażem pogłębia swoją miłość). Nigdy więcej nie planowała wyjść za nikogo, nigdy nie planowała też założyć rodziny. Chociaż bolało, kiedy dowiedziała się, że nie musi nie chcieć, bo zwyczajnie nie może. Przynajmniej teoretycznie, bo zawsze jeszcze jest adopcja. Ale z drugiej strony - szpieg i zabójca to niefajny materiał na idealną żonę i matkę. Wycofała się ze swoich rozmyślań równie prędko, jak w nie weszła.
    - To sporo, naprawdę sporo - odparła, nie znajdując na tę chwilę bardziej przystępnego komentarza. - Wynajmiecie jakąś całą wyspę, czy coś? Jaka sala pomieści tyle gości? - mruknęła żartobliwie.

    OdpowiedzUsuń
  176. Takie momenty, kiedy życie obu kobiet sprowadzało się do określenia "prawie normalne", mogłyby być dobrym powodem do hucznego świętowania. Powiedzmy sobie szczerze - ani kobieta, która ma na karku nieciekawą przeszłość i obecnie ratuje świat, bo tak każe jej zrehabilitowane sumienie, którego nie da się stłumić, ani kobieta, która niedawno przyznała się, że jest mutantką i która została wciągnięta w afery superbohaterów nie mają normalnego życia. Niektórzy mogliby zgrabnie dodać, że nawet pospolita, szara kobieta w ciąży nie mogła określić swojego bytu jako zwyczajny. Chyba obie nawet już nie próbowały być szarymi obywatelkami - przynajmniej Natasha nie próbowała. Przywdziewając maskę Natalie zwyczajnie ustanawiała sobie tylko lepsze okazje do działania, nic więcej. Nadzieje o tym, że kiedyś porzuci życie szpiega i zabójcy już dawno miała za sobą. Teraz jedynie widziała siebie za kilkadziesiąt lat jako podstarzałą dyrektorkę czegoś, co było podróbą Tarczy. Takie miała wyobrażenie ostatnimi czasy, dosyć zabawne i jednocześnie podejrzanie przerażające.
    - Nie, już i tak nadużyłam Twojego cennego czasu - odparła, identycznym tonem jak ona. Taka zabawa w dwie koleżanki, które jedzą razem w fast foodzie jakby nigdy nic była całkiem ciekawa. Miła odskocznia, musiała przyznać. - Pewnie już masz dość i mojej ręki i mnie - uśmiechnęła się delikatnie.

    OdpowiedzUsuń
  177. [Nie pamiętam, o czym był nasz stary wątek, więc może zacznijmy od nowa?]


    Dzień, jak co dzień. Stał w kolejce w piekarence o jakże trafnej nazwie „Piekarenka u mamy”. Naprawdę była trafna, bo wyroby smakowały jak nigdzie indziej. Mieściła się za rogiem budynku, w którym mieszkał. Żmudnie posuwając nogę za nogą co jakiś czas, rozglądał się po półkach. Gdy wybrał to, co chciał kupić, w oczekiwaniu na obsługę zaczął rozglądać się, czy ktoś znajomy nie stoi w kolejce. Owszem, stała. Wysoka blondynka, która wyglądała na wyraźnie zniecierpliwioną staniem w kolejce. Widział jednak w jej zachowaniu nadzwyczajne zniecierpliwienie. Zastanawiał się, skąd ją mógł znać… No tak, SHIELD! – prawie krzyczały jednak myśli. Teraz jedynie problemem było przypomnienie sobie jej imienia.
    -Scarlett! – krzyknął po chwili.

    OdpowiedzUsuń
  178. Słysząc takie słowa, których nie dało się zignorować, zaczynała czuć się winna. Poniekąd to i ona wplotła Scarlett w takie brudne sprawy. Z początku kobieta wiodła zwyczajne bogate życie, teraz była zmuszona stać się niekontraktowaną lekarką z zaplecza S.H.I.E.L.D. Przynajmniej tyle dobrze, że Kastner nie odmawiała pomocy, mimo wyraźnej niechęci do mieszania się w nie swoje sprawy z czystego, zdrowego rozsądku. Być może zwyczajnie z powodu jej mocnego stąpania po ziemi i podejścia do świata szanowała kobietę. Inaczej nie czułaby się głupio, że fatygowała ją na pomoc. Szczerze mówiąc, poradziłaby sobie bez niej. Byłoby ciężej, dużo ciężej, ale coś dało się wykombinować. Z tymże pierwszą rzeczą, na jaką wpadł jej umysł, była mała pomoc Scarlett.
    - Oczywiście - uśmiechnęła się delikatnie. Znowu. Była naprawdę uprzejma, o czym świadczyły powtórzone tego wieczora jej kolejne słowa. - Dziękuję. I przepraszam za kłopot... - dodała, spuszczając na moment wzrok. Zupełnie tak, jakby się speszyła. Ale to do niej nie pasowało. Podniosła się, sprawdzając rękę. Była całkiem sprawna. Wrzuciła szybkim ruchem śmieci do pojemnika niedaleko ich stolika, po czym ostatni raz spojrzała na kobietę.
    - Będę się już zmywać, należy Ci się odpoczynek. Jestem Ci dłużniczką, więc jak coś... Dzwoń - wzruszyła ramionami. - Pójdę sama, pieszo. To dobrze mi zrobi...
    Poruszyła jeszcze ustami, jakby chciała coś dodać, ale nic nie powiedziała. Jedynie skinęła głową i bez szczególnego pożegnania, odeszła w głąb ulicy po wyjściu z restauracji.

    [Jasne, że mam chęć. I jakoś nie zauważyłam w odpowiedziach niczego denerwującego, przynajmniej nie w Twoich, bo moje to jakby zupełnie z innej bajki według mnie. Mam nawet pomysł na wątek, ale nie wiem, czy Ci się spodoba. To już Twoja decyzja. Otóż skoro Czarna Wdowa jest jakby dłużniczką Scarlett, to może jakoś pomóc w przygotowaniach do ślubu. Takie babskie sprawy, dobrze im to zrobi, tak myślę...]

    OdpowiedzUsuń
  179. [Nie, mi jedynie chodziło o to, że mogłabyś pomyśleć, że zrobiłam nieelegancką zżynkę. A ja tak otwarcie nie kopiuję lepszych.]

    Jessica pokiwała głową. Zupełnie tak, jakby znała z autopsji sytuację odpisywaną przez Scarlett. Jeśli zaś chodzi o prawdę, to Jones tylko raz w życiu widziała salę podczas wykładu. I należy dodać, że ten wykład skończył się zaraz po jej wejściu. Najpierw z krzykiem wybiegli studenci, na końcu wykładowca, który miał najdłuższą drogę do drzwi.
    - Skoro już jesteśmy przy temacie wiedzy, to Szef Szefów chciałby wiedzieć, czym dokładnie będzie twoje dziecko. Możesz też podać wymiary, na wypadek, gdyby postanowił uszyć mu śpioszki. Pewnie będą czarne. Ale może to i lepiej, bo Instytut w wyprawce niemowlaka ma żółty spandex...
    Tak, nie umiała robić zgrabnych przejść z jednego tematu do drugiego. Dlatego bez dalszych wstępów poruszyła sedno rozmowy, która nagle wydała się jej idiotyczna. To tak, jakby ktoś zaczął ją wypytywać, czy przypadkiem jej dziecko nie wydziela śmiertelnego promieniowania.
    Przeszła kilka kroków, by storczyki znalazły się poza polem jej widzenia. Teraz miała przed sobą ni krzew, ni drzewo o żółtych liściach. Tabliczka mówiła, że to miłorząb japoński. Dla Jessiki nie miało najmniejszego znaczenia, co będzie stanowiło scenerię dalszej rozmowy. Byle nie storczyki.

    OdpowiedzUsuń
  180. [Ja za to mam kolejny ślub kolejnego kuzyna za tydzień, więc nawet jestem w temacie. Chociaż dzieli nas pół Polski, więc na szczęście nie jestem zaangażowana w pomaganie. Wybacz za ewentualne błędy czy głupoty, wymiękam powoli.]

    Człowiek nie powinien zaciągać długu u nikogo, tego powinna była się nauczyć już dawno, dawno temu. Szarzy obywatele powinni trzymać się z daleka od kredytów, bo potem komornicy siądą im na pensji, a superbohaterzy nie powinny wykazywać się brakiem rozsądku i zgadzać się na pomoc w ramach odwdzięczania się za wcześniejsze wybawienie z tarapatów. Bo takie rzeczy właśnie ściągają kolejne kłopoty. Czasem jednak wszyscy są podstawieni w sytuacji bez wyjścia, stąd szarzy obywatele brali kredyty, a superbohaterzy zgadzali się na wszystko. Tak było z nią, zanim jeszcze nawet nie śmiała się z tego, że kiedy to ją będą nazywać herosem. Zaciągnęła dług, ale tego nie żałuje i nie żałowała. Przynajmniej jakoś się odnalazła na tym zwariowanym świecie. No i go spłaciła, przynajmniej tak jej się wydawało.
    Dodatkowo, czasem ludzie dostawali ataku uprzejmości i obiecywali, że pomogą i stawią się na jeden telefon. Tak zrobiła ona, w rekompensatę za ponowne wzywanie Scarlett i wpakowanie jej w małe kłopoty.
    Nie do końca wiedziała, o co dokładnie chodziło przyszłej pannie młodej. Domyślała się, że przyszła pora na odpłacenie się za pomoc w tamtą noc, po której nawet nie została blizna na zagojonym ramieniu. Zapukała więc uprzejmie, kilkanaście minut po telefonie od Scarlett, oczekując wyjaśnień od wejścia. I miała nadzieję, że nie spotka za drzwiami bandy terrorystów, bo nie chciało jej się specjalnie wywijać w powietrzu akrobacji w tych dżinsach.

    OdpowiedzUsuń
  181. Głupia sprawa, ale w pierwszej chwili naprawdę miała ochotę dać nogę, gdy usłyszała słowo "suknia ślubna". W takich nad wyraz ludzkich i normalnych sprawach nie miała kompletnie zielonego pojęcia. Czarna Wdowa jednak nie powinna umykać przed wyznaczonym zadaniem, a skoro zawiązała pewien pakt ze Scarlett, wedle własnego kodeksu nie powinna w ogóle nawet myśleć o wymiganiu się. Tak też zrobiła, po sekundę później po stchórzeniu, na jej usta wpełzł łagodny uśmiech, który raczej stwierdzał "nie martw się, dam sobie radę". Z taką też myślą przekroczyła próg gniazdka Kastner.
    - Terroryści też mogliby być... - odparła, wlepiając oczy niegrzecznie w suknię. Jeśli Scarlett użyła określenia "straszna", to chyba wyjątkowo paskudnie źle dobrała słowa. Może dla mutantki była ona zwyczajna, ale na takiej Natashy zrobiła piorunujące wrażenie. - Jest śliczna - dodała. Całkiem szczerze zresztą oceniła kreację. "Śliczna" to przymiotnik, jakiego częściej używały plastikowe kobietki z Upper East Side. A jednak teraz wypadło z jej ust. Dziwne, ale być może tak zachowują się normalni ludzie? A przecież obie próbowały tego dnia być jak szarzy, zwyczajni obywatele. Bez mocy, z przyziemnymi problemami.

    OdpowiedzUsuń
  182. Domyśliła się, na czym będzie polegać jej rola. Pomoc w założeniu jednej z najładniejszych kreacji, jakie widziała na oczy w całym swoim życiu może być dosyć trudnym zadaniem. Wiedząc, że ma takie białe cudo w rękach, które pewnie kosztowało tyle ile jej własny apartament, będzie niechętnie macać palcami po idealnej tkaninie. Obiecała jednak, więc ani niechęć, ani strach przed zniszczeniem kreacji nie powinien jej zniechęcać.
    Ciekawiło ją tylko jedno. Tutaj wszędzie powinno aż roić się od druhen, ekip pomocniczych, krawcowych, lokai, służących - kogokolwiek, kto był blisko Scarlett na co dzień. Zmarszczyła brwi, instynktownie zaglądając za ramię, czy jakieś osoby nie czają się za jej plecami. Wyglądało na to, że będą musiały sobie poradzić we dwie. Nie pytała, czemu nie ma nikogo innego. Nie chciała wnikać: być może Scarlett była na tyle zdenerwowana, że wywaliła wszystkich za drzwi. A w jej stanie nerwy nie są wskazane.
    - Dobra. Problem jest taki, że ja nigdy... Nie pomagałam nikomu w zakładaniu czegoś takiego... Nie wiem, od czego zacząć - wzruszyła ramionami delikatnie. Mimo wszystko, nie ma takiego zadania, które byłoby niewykonalne, tym się pocieszała. Po raz kolejny stwierdziła, że walka z psychopatycznymi złoczyńcami idzie jej lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  183. [Zapomniałam o dopisku, jak zwykle. Otóż gratuluję wyboru Charlize. Piękna kobieta, pasuje do Scarlett. I jak "Prometeusz"? Domyślam się, że fajowski. Chociaż ja nie oglądałam nic o Obcym, więc raczej nie połapałabym się w fabule, skoro ludzie mówią, że to prolog.]

    OdpowiedzUsuń
  184. Natasha już podczas wcześniejszych wizyt zorientowała się, że po apartamencie Scarlett nie pałęta się żadna niepotrzebna osoba. Tak jakby wszystko robiła sama, żyjąc sobie na wielkim metrażu tylko z kotem i jedną osobą do obsługi, która raz na jakiś czas, bardzo rzadko, mignęła przed oczami gościom. Podziwiała sposób, w jaki sobie to wszystko zorganizowała. Ona sama miała o wiele mniej funduszy na koncie (ale to chyba nikogo nie dziwi), a trzy raz w tygodniu odwiedzały jej mieszkanie zatrudnione dziewczyny z ekipy sprzątającej. Chociaż ona u siebie mieszkała jak w hotelu - kiedy już kompletnie nie było co robić, wpadała do domu, korzystała jedynie ze swojej sypialni i miała gdzieś, że parę miesięcy temu sprawiła sobie nowe meble do kuchni, a wcale z niej nie korzystała, bo jadła zazwyczaj na mieście. Postanowiła już parokrotnie zmienić ten stan rzeczy, przy okazji sprawiając, by mieszkanie zamieniło się z chłodnego, uporządkowanego apartamentu w normalny dom, taki, do którego wraca się z radością. Parokrotnie się nie udawało, więc chyba teraz już się zwyczajnie poddała.
    - Damy radę - powtórzyła pod nosem parokrotnie, zdobywając się na jakiś ruch i biorąc do ręki drugą suknię, by podnieść ją ku górze. Ta też była całkiem ładna. - Dobra, wskakuj na tyle, ile potrafisz, a potem będziemy próbowały dopasować wszystko, jak trzeba.

    [Dwójka świetnych aktorów, naprawdę świetnych. Zdaje się, że dobrze zrobiłam, nie idąc ze znajomymi do kina. Czekam na Mrocznego Rycerza teraz, bo to chyba drugie tak epickie wydarzenie kinowe jak Avengers. Niektórzy twierdzą, że nawet lepsze, chociaż ja zawsze wolałam Marvela.]

    OdpowiedzUsuń
  185. [Uwierz mi, ja też. Szkoła Dla Dzieci Nocy jest piekielnie nudna... [planowałam też wstąpić na Domain of Dreams, ale zabił mnie na starcie wierszyk X.x Dlatego właśnie biorę się za poezję, kiedy mam wenę na poezję. Tylko wtedy. Bez obrazy dla autorki, ale do tworzenia liryki potrzebne są dwie rzeczy: wena i pasja]
    Uwierz mi, albo nie, ale właśnie wpadłam na pomysł na wątek. To u mnie aż dziwne. W każdym bądź razie: myślę, że Scarlett i Dushe mogłyby się spotkać na pseudo-balu charytatywnym. W rzeczywistości jeden bogaty snobistyczny dżentelmen zapragnął zaprezentować na przyjęciu swój najnowszy nabytek jubilerski - Carmen Lucie II, dziewięćdziesięciu karatowy rubin. Scarlett, jeżeli nie z ciekawości to za sprawami biznesowymi trafiłaby na ów przyjęcie. Spotkałaby tam niejaką lady Cornack, wdowę od tygodnia, której męża Kastner by dość dobrze znała - zasiadał w Izbie. Oczywiście wdowa nie jest tym, za kogo się podaje, a jedynie Dushe - która nie zdążyła dobrze się podszkolić w swojej roli hrabiny. W takim stopniu, że nie znałaby nawet okoliczności śmierci męża oraz jego kręgów towarzyskich. Byłoby ciekawie! A jeszcze później trochę akcji, dobra strzelanina z zakładnikami, zdrada współpracowników Dushe... Uau. Nigdy wy życiu nie miałam tak dobrej weny! Co myślisz?]

    OdpowiedzUsuń
  186. Pończochy miały specyficzną funkcję, a może i nawet więcej niż jedną. Ale na pewno nie były wygodne do chodzenia również dla Natashy. Ani ona, ani Natalie, ani tym bardziej Wdowa nie ubierały ich nigdy. Rajstopy zresztą też były przekleństwem, ostatecznością i ekstremalną koniecznością. Być może rosyjska krew przyczyniła się do tego, być może jej dodatkowe predyspozycje nabyte podczas szkolenia - nie działało na nią zimno, przynajmniej nie tak jak na innych. Ciepło już gorzej znosiła, ale też była uodporniona na upały. Było to przydatne, temu nie mogła zaprzeczyć. Pod strojem Czarnej Wdowy nie nosiła nic prócz bielizny. A skoro już jesteśmy przy nagości, to takowa nie krępowała Natashy. To, że Scarlett zsunęła z siebie większą część garderoby nie zrobiło na niej wrażenia, w ogóle jakby tego nie zauważyła. Przyglądała się akurat jednej z ozdób na jej szafce, kontemplując dokładność artysty. Gdyby miała wracać uwagę na nagość podczas niektórych misji, głównie tych wcześniejszych, nie mogłaby wykonywać zadań w stu procentach. Ostatnio to ona musiała się rozebrać, żeby zabić jednego z najbardziej nieuchwytnych drani.
    - Daj spokój, po prostu dzieciak zdrowo rośnie - poprawiła ją, z czystej życzliwości, jaka nagle też pojawiła się w jej głosie. Teraz kompletnie bez wahania podeszła do Scarlett, żeby pomóc jej wciągnąć suknię. Rzeczywiście, ciężko szło. - Dobra, nic na siłę - odparła zrezygnowana. Ale i tak chyba bardziej podoba ci się tamta, nie? W nią pewnie się wciśniesz.

    [Genialnie to ujęłaś. Ale z drugiej strony, czy zielony osiłek, podróba Legolasa, jakaś ruda laska z pistolecikiem, mityczny bożek i gość-wydobyty-spod-lodu są bardziej przekonujący? Mają niby po swojej stronie Iron Mana... Może to kwestia tego, ze twórcy Avengers serwują dobrą zabawę rodem z komiksu, a nie wciskają na siłę kitu, że to jest mroczny, psychologiczny thiller. Bo ja Batmana oglądam głównie dla aktorów.]

    OdpowiedzUsuń
  187. W takim wypadku dzieciak rósł aż nazbyt zdrowo. Chociaż Natasha i tak nie zauważyła żadnej podejrzanej rzeczy. Chyba ze wszystkich rzeczy na świecie najsłabiej znała się na kobiecych tematach typu ciąża czy macierzyństwo. Nigdy przecież nie pragnęła mieć dziecka, aż tu nagle bum! - informacja, że w ogóle nie może okazała się zbyt bolesna, więc zaczęły się nieprzespane noce pełne wewnętrznego debatowania nad swoją ułomnością i jej powodami. Minęło jednak trochę czasu, więc powoli przyzwyczajała się do skomplikowanej i bolesnej perspektywy. Nie patrzyła jednak zazdrosnym okiem na dziecko rosnące w łonie Scarlett. Raczej się cieszyła, co nie pasowałoby do Wdowy jakieś trzy lata temu. Teraz może bardziej, chociaż wiele osób zgłaszałoby protesty, słysząc o empatycznej, przyjaznej Natashy Romanoff. I to nie była maska, oj nie. Coś w niej pękło i teraz musi się przekonać, czy wyszło jej i innym to na dobre, czy też nie.
    - Ta naprawdę jest ładna - odparła, podchodząc bliżej Kastner i pomagając jej rozprawić się z zapięciami. - A jak się w niej czujesz? Wygodnie? To chyba też ważne... Chociaż ja... Się nie znam - otwarcie stwierdziła, cofając się o parę kroków.

    [Ja tam do fabuły nic nie mam - Marvel ma to do siebie, że lubi strasznie gmatwać, a twórcy pokazali w prosty, ale epicki sposób uniwersum. Mogło być lepiej, ale i tak jestem wierną fanką tego filmu i niezaprzeczalnie jest to dla mnie rewelacyjna produkcja. Wdowie pociśnięcie włosami jest przekomiczne, chociaż w ferworze walki też nie jest to superwidoczne i da się wybaczyć. A jak ktoś się nie zna, to dalej będzie się zachwycał Starkiem. A strój Capsa - mogło być gorzej. Wracając do Batmana, podoba mi się wdzianko Hathaway w stroju Catwoman. Proste, seksowne, dobre. Ciekawe, czy będzie lepsza od Pfeiffer.
    Wspólne opowiadanie? Dla mnie bomba. Masz już jakiś pomysł na fabułę?]

    OdpowiedzUsuń
  188. Według niejakiego Crossa, dzisiejszego zleceniodawcy Dushe, każdy snob potrafi rozróżnić satynę od jedwabiu, więc o niej, niech w pokoju spoczywają oszczędności Alchemy, mowy nie ma. Dlatego też musiała włożyć na siebie piekielnie kłujące, jedwabne rękawiczki z koronki i cholernie obcisłą tam gdzie nie trzeba czarną suknię. Można jeszcze by narzekać na sztuczny biust. Lady Rozalia Cornack, wdowa od trzech tygodni, ósma żona lorda Oliviera Rodneya Cornacka, była niestety filipińską fotomodelką i posiadała pewne kształty, które samej Dushe wydały się zbędne. Sam toczek, który miała na głowie plus ta okropnie nieporęczna torebka z koralikami kosztowały sumę zbyt wielką jak na umysł przeciętnego obywatela.
    Dlatego właśnie tak bardzo ceniła swoje złodziejskie umiejętności.
    Lady Rozalia była też poniekąd podobna do Dushe - miała ten sam kształt twarzy, podobne włosy, może nawet usta - chociaż te Alchemy musiała tak zamaskować, żeby wyglądały jak spod skalpela. Z resztą aktualnie, przyjmując kondolencje skierowane do wdowy (która aktualnie rozpaczała nad małżonkiem w domu, z dość dużą kwotą pieniężną i sfałszowanym przez ludzi Crossa testamentem) próbowała się domyślić, czego ta kobieta nie miała zrobionego.
    Problem polegał na tym, że o Rozalii wiedziała trzy rzeczy: w wieku piętnastu lat wyemigrowała z rodzicami do Ameryki, jej kariera prowadziła głównie przez łóżko, była troskliwą, współczującą kobietą, która ledwo przeżyła śmierć męża, a jednak bardzo jej zależało na uczestnictwie imprezach charytatywnych, by nielegalni emigranci nie zostali... cóż, to ostatnie było właściwie jedną wielką ściemą. Była ponoć Miss Luizjany w 2015, więc musiała "kochać cały świat".
    Oczywiście, skośne oczy nie ułatwiały Dushe pracy. W promieniu pięciu metrów od niej (nie chciała się forsować przed odsłonięciem rubinu, o którego prezentacji jako jedna z nielicznych tego wieczora wiedziała) nikt już nie zwracał uwagi na ostre, charakterystyczne dla niej cechy. Jeżeli już, to w najlepszym wypadku wzrost tłumaczyła nowymi butami (właściwie nosiła baletki, ale gdy się podeszło, widziało się wysokie, czarne szpilki od Jimmy Choo) a rysy twarzy "wyspecjalizowaną kadrą chirurgiczną". Wyglądała w rzeczywistości pięć razy gorzej niż dwudziestoczteroletnia Rozalia i wszyscy wokół zebrani.
    - Och - załkała po raz setny gdy zgromadziła się wokół niej śmietanka towarzyska. - Tak mi go brakuje, był taką cudowną osobą... Kochający, uczciwy, taki zapracowany. A już planowaliśmy kupno willi w Beverly Hills...
    Oczywiście paplanina "Rozalii" wzbudzała współczucie i takie właśnie miała zadanie do spełnienia.
    Popatrzyła ze smutkiem i metaforyczną łzą w oku na zbliżającą się parę, w mig dostrzegając błysk diamentu na pierścionku kobiety. Może, jeżeli jej się uda...
    - Och, moi drodzy - rzekła bezpośrednio do tych dwojga, gdy znaleźli się już w obrębie iluzji. - Znaliście mojego męża, lorda Cornacka?
    Zwinęła napompowane usta w nieszczęśliwy dzióbek.
    - Och, kiedy myślę o tych latach spędzonych razem... - w mig się poprawiła. - Które mogliśmy spędzić razem. Był mi wiernym przyjacielem przez tyle czasu...
    Znów dmuchnęła w chustkę. Tak, właściwie przyjacielem był przez cztery miesiące, jeszcze gdy był w poprzednim związku. Niekoniecznie nawet wiernym przyjacielem.
    - Nadal nie pojmuję, jak mógł tak głupio umrzeć - stwierdziła, kręcąc głową.
    Dushe słyszała, że ponoć spadł ze schodów.
    Słyszała to było dość dobre słowo, bo była to dość zabawna plotka. W rzeczywistości zginął podczas wybuchu bomby w Central Park, gdy wraz z kochanką wsiadał do metra.

    OdpowiedzUsuń
  189. Uniosła delikatnie jedną brew, zastanawiając się, kiedy ostatnio tak naprawdę poczuła, że było jej niewygodnie w szpilkach. To musiało być naprawdę bardzo, bardzo dawno temu. Teraz nawet zabijanie przychodziło jej w tym z łatwością, co może nie było powodem do chluby, tylko raczej niepokoju.
    Złapała zamek i podciągnęła go do góry. Domknął się, mimo paru małych problemów. Spojrzała na twarz Scarlett, upewniając się, czy nie jest czasem sina i odetchnęła z ulgą, kiedy stwierdziła, że jest zwyczajnie ciut bledsza niż zazwyczaj. Uchyliła automatycznie okno.
    - Śluby w Vegas to nic dobrego, uwierz mi - odparła. Niby nie zawarła związku małżeńskiego w stolicy hazardu, ale ich sposób przyjęcia tego jakże ważnego sakramentu miał podobny przebieg.
    Podniosła but, który miała ubrać na nogę panna młoda. Rzeczywiście, robił wrażenie. Zastanawiała się, ile doda jej do wzrostu. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jej komentarz.
    - Nie takimi rzeczami się zarzynało - mruknęła niewyraźnie pod nosem, przyglądając się obcasowi. - Ale wygląda nieźle. Przymierzałaś je w ogóle wcześniej?

    OdpowiedzUsuń
  190. Xavier i jego ludzie mieli chyba nieprzyjemny zwyczaj dopadania każdego dzieciaka z nadnaturalnymi zdolnościami. Jessice się o tyle poszczęściło, że zdążyła najpierw wpaść do rzeki. Kiedy uratował ją Thor, to było coś w rodzaju zaklepania. Już była naznaczona przez konkurencję. Wyznawcy Żółtego Spandexu (jak w ogóle nazywa się taka religia? spandexaizm?) nie mogli jej tknąć.
    - Tylko, jeśli wie, że znajdzie w brzuchu coś interesującego - odparła z przekąsem. Doskonale wiedziała, że mogła przechodzić przez takie same "ankiety", co Scarlett. W końcu córka Jessiki mogła okazać się tykającą bombą. Albo Antychrystem. Jedną z głównych przyczyn, dla których SHIELD miał jeszcze poczekać na usłyszenie dobrej nowiny było to, że Jessica nie chciała przeżywać tego, co Scarlett. I czuła niejakie poczucie winy, że musi ją dręczyć tymi pytaniami.
    - W gruncie rzeczy najbardziej interesuje go to, że ileś tam procent genów pochodzi od Thora. Chyba się spodziewa, że dziecko przyjdzie na świat z miniaturką tego bajeranckiego młota w jednym ręku, legitymacją agenta w drugim i od razu wyzna Fury'emu bezgraniczną miłość.

    OdpowiedzUsuń
  191. Jessica nie musiała udawać, że uważnie słucha skróconego kursu genetyki. Rzeczywiście ją to interesowało. Tym bardziej, że sama nie posiadała wiedzy wykraczającej poza (i tak zapomniany) materiał liceum. Nie zamierzała jednak robić nic, żeby się dokształcić. Od kiedy dowiedziała się, że asgardzcy bogowie jednak mają DNA i da się z tym DNA robić naprawdę różne rzeczy, nie czuła potrzeby poszerzania swojej wiedzy. W zasadzie to nie chciała wiedzieć nawet o tym, że bogowie posiadają DNA.
    - Przekażę dokładnie w tych słowach - obiecała z błyskiem w oku. Osobiście nie uważała Fury'ego za co najmniej bóstwo. I nigdy nie była mu całkowicie posłuszna. Chyba wzięło się to z tego niemiłego incydentu tuż sprzed początków współpracy, kiedy Avengers byli bliscy pozbawienia jej funkcji życiowych. Do dzisiaj zastanawiała się, jak wyglądałyby blizny po oberwaniu z repulsora, gdyby SHIELD nie postarał się o usunięcie z jej ciała wszystkich śladów po tamtym zajściu.
    Chciała sięgnąć do kieszeni po telefon komórkowy. Zwykle wyjęcie spod obudowy pluskwy i rozdeptanie jej dość jednoznacznie oznaczało zakończenie oficjalnego tematu. Jednak w porę przypomniała sobie, że nie było jej w siedzibie agencji na tyle długo, by nikt nie miał szans na założenie podsłuchu. Zwykli agenci trzymali się z daleka od Avengers Mansion. Chyba bali się ducha Howarda Starka.
    - Masz szczęście, że twoje dziecko na pewno będzie człowiekiem - powiedziała nagle. - Moja córka już teraz wykazuje przerażające zdolności. I nie mówię o tym, że najwidoczniej bardzo lubi Lucky Charms.

    OdpowiedzUsuń
  192. Kiedyś Jessica kupiła sobie podręcznik dla przyszłych matek. Uznała, że to może być niegłupie rozwiązanie, zważywszy na jej zupełny brak obeznania w temacie. W księgarni wybrała tę książkę, która zajmowała pierwsze miejsce na liście najczęściej kupowanych w swojej kategorii. Podręcznik zaczęła czytać zaraz po powrocie do domu. Autorka miała trójkę dzieci, z czego najstarsze gdzieś przy początku roku skończyło osiemnaście lat, najmłodsze nie miało roku. Zdjęcie na tyle okładki przedstawiało kobietę koło w wieku czterdziestu pięciu lat. Chociaż wiek był wątpliwy. Przy dokładniejszych oględzinach dostrzegało się na jej twarzy liczne przejawy ingerencji chirurgii kosmetycznej. To nie mogło wróżyć dobrze.
    Po kwadransie lektury Jessica doszła do wniosku, że podręcznik powinien mieć tytuł "sto jeden sposobów na skrzywdzenie swojego dziecka". Z pierwszego rozdziału dowiedziała się, jak bardzo szkodzi swojej córce, mieszkając w Nowym Jorku. Pierwszy rozdział kończył psychotest. Pobieżnie przeczytała pytania i już wiedziała, że będzie koszmarną matką. Dlatego cisnęła książkę za łóżko. Bo nic się nie zgadzało. A potem kichnęła i narzuta na jej łóżku zmieniła kolor. Widocznie Danielle podoba się pomarańczowy.
    - Mam na myśli zdolność z kategorii wyjmowania szklanek z szafek bez użycia rąk - sprostowała.

    OdpowiedzUsuń
  193. Jessica odruchowo rozejrzała się, szukając agentów. Nie pozwoliliby jej działać bez obstawy. Kiedyś Quartermain nauczył ją rozróżniania ludzi Fury'ego spośród tłumu, w który tak doskonale się wtapiali. Okazało się wtedy, że już w samej liczebności szpiegów jest metoda. Dotychczas dla Jess przypominało to raczej grę w sapera, gdzie wszytko na początku sprawia wrażenie losowego.
    Jeśli się nie pomyliła, pięciu agentów patrolowało teraz ogród botaniczny. Najbliżej Jessiki stała kobieta o ostrzyżonych po męsku jasnych włosach. Na szczęście nie miała szans usłyszeć ani słowa z rozmowy.
    - Nie w okresie niemowlęcym - zaprzeczyła ściszonym o pół tonu głosem. - Teraz.
    Miała złe przeczucia co do tych zmian, jakie wywoływało w niej dziecko. I nie chodziło tym razem o konieczność kupienia nowych ubrań. Jessica doskonale wiedziała, że w jej ciele jest sporo z radioaktywnych odpadów, w których zaliczyła kąpiel. Jeśli coś z tego syfu mogło zrobić krzywdę jej dziecku...

    OdpowiedzUsuń
  194. [Wakacje są, więc nie ma co się dziwić, że spadła aktywność... Ja bym się udzielała, gdyby nie router i jakieś problemy u operatora -.- No nic, jakieś propozycje co do wątku, czy myślimy razem? Bo teraz nie odpuszczę :D ]

    OdpowiedzUsuń
  195. Fury lubił wysyłać swoich agentów w ładne miejsca, żeby się przewietrzyli. A jeśli przy okazji mogli pilnować niezbyt zaufanej Mścicielki, tym lepiej. Szef nie darzył Jessiki ani sympatią, ani zaufaniem. Jeśli już ją gdzieś posyłał, to tylko dlatego, że ze statystyk wychodziło, że ona ma więcej szans na doprowadzenie potencjalnej misji do końca. A właściwie fragmentu misji. Kiedy ostatnio widziała teczkę, jaką założono potomstwu Scarlett Kastner, była ona zdecydowanie bardziej wypchana niż teczka Wolverine'a. Przy czym nietrudno zauważyć, że Logan żył już nieporównywalnie dłużej.
    - To przez zawartość twojego dysku twardego - wyjaśniła uprzejmie. - Tylko dlatego, że Fury'emu twoje dziecko wydało się dziwne, możesz liczyć na towarzystwo tajnos agentos in czarnos garnituros. Wszystko, co dziwne, dla Szefa jest potencjalnym zagrożeniem. Chyba, że o tym nie wie... Luke Cage, ten gość, którego nigdzie nie ma tam, gdzie go potrzebują - odpowiedziała, w myślach dodając Scarlett do wąskiego grona osób, które znały tożsamość ojca dziecka. - Ale wina leży raczej po mojej stronie. Nie jestem mutantką, moich zdolności nabawiłam się przez kontakt z toksycznymi odpadami.

    OdpowiedzUsuń
  196. [Cóż... Husk została kiedyś zainfekowana techno-organicznym wirusem (Phalanx) i teoretycznie ciągle może zarażać, gdyby nie adamatium. Scarlett mogłaby jakoś się tym wirusem zająć czy coś takiego :)]

    OdpowiedzUsuń
  197. Związki. Kolejny element codziennego życia, który przyprawiał Natashę o dreszcze. Oczywiście nie dosłownie. Jednak gdy ktoś nie ma nawet czasu dla samej siebie, jak niby ma go poświęcić dla tej drugiej osoby? Szczerze mówiąc, nawet nie o sam czas tutaj chodziło. Jeśli ktoś pokroju Czarnej Wdowy, która ma naprawdę wielu wrogów, zwiąże się ze zwyczajną, bezbronną duszyczką, kto zagwarantuje jej stuprocentowe bezpieczeństwo? Ten temat był oklepany w bajkach, książkach i tandetnych filmach, ale z autopsji wiedziała, że ma sens. Już raz kogoś straciła, nie zamierzała poczuć tego samego bólu drugi raz. Dlatego wdawała się w przelotne romanse z innymi samotnikami z jej światka. Pewien niewidomy heros z San Francisco, mistrz łucznictwa, a teraz padło na faceta, z którym jeszcze parę lat temu nawet nie zamieniła słowa, gdyby nie dostała takiego zadania. I najlepsze, że wmawiała sobie, że to i tak jest łatwiejsze od normalnego związku, który ciągnie za sobą zobowiązania i wielkie poświęcenie. Nie tylko "dla drugiej osoby", ale i "drugiej osoby".
    - Gorąca kąpiel to jest jakieś wyjście - mruknęła, obchodząc dookoła Scarlett i sprawdzając, czy wszystko jest odpowiednio przypięte. Było. I wyglądała bardzo dobrze. - O ile wanna jest nie za ciasna - dodała z uśmieszkiem, wskazując na lustro na ścianie. - Spójrz na siebie. Jak z bajki.

    OdpowiedzUsuń
  198. [Mhm... A Scarlett mogłaby mieć jakieś zadanie dla poszukiwacza przygód? Wybacz, jeśli to też dziwny i mało możliwy pomysł, nie za bardzo znam Twoją postać :) Opieram się tylko na tym co jest w karcie i w postach i ew. domysłach :D]

    OdpowiedzUsuń