10.04.2012

Modest (część druga)


Tupot małych stóp poniósł się echem po korytarzu. Ubrana w zieloną sukienkę dziewczynka biegła, zostawiona w tyle przez ojca. Zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na swoją pociechę, która spacerowała po ich siedzibie, co chwila przystając i przyglądając się dziwnym obrazkom, przedstawiającym radzieckie flagi, Stalina, Lenina i całą masę działaczy politycznych, których nazwiska potrafiła wyrecytować jak wierszyk. Od małego uczono ją o tych postaciach. Słyszała opinię, że nie są one do końca bohaterskimi osobowościami, ale tatuś mówił o nich jak o swoich idolach. Stwierdziła kiedyś, że ojciec ma zazwyczaj rację, nawet matka to przyznaje, więc bezgranicznie ufała swojemu rodzicowi. W końcu, jak sam twierdził, to on zarabiał na rodzinę, podczas gdy matka stała jedynie przy garnkach w kuchni, odzywając się raz na jakiś czas do swojej córki. 
  Tego dnia tatuś obiecał jej niespodziankę. Mówił, że przyprowadza ją do swojej pracy. Teraz zażarcie rozmawiał z jakimś wysokim, rudym mężczyzną, podczas gdy Nat biegała za nimi, co chwilę upominana, by nie robiła hałasu.
- Tatusiu, dokąd idziemy? – złapała rosłego człowieka za rękę, ściskając jego nadgarstek malutkimi palcami. – Powoli zaczynam się nudzić. 
  Romanoff nie odpowiedział, jedynie spojrzał po sobie ze swoim towarzyszem, idąc cały czas dalej. Naburmuszona dziewczyna nieustępliwie pytała, czy długo będą tak chodzić i czy może dostać coś do jedzenia, bo burczy jej w brzuchu. Ojciec zbywał ją krótkimi zdaniami, czasem jednym słowem. Był zbytnio zajęty rozmową ze swoim rudym przyjacielem. Dziewczynka nawet nie wiedziała kim jest, ale wyglądał dziwnie. 
- To tutaj – odezwał się wysoki mężczyzna, po raz pierwszy spoglądając na dziesięciolatkę, stojącą za swoim ojcem. Wyglądała na przywiązaną do niego, on nie zwracał na nią uwagi. – Madam Bolishinko czeka za drzwiami. Zaczniemy od najprostszych zajęć. 
- Tato, o czym on mówi...? – spytała szeptem, ale nie usłyszała odpowiedzi. Drzwi uchyliły się, a Romanoff wprowadził swoją córkę do pomieszczenia, bez słowa zamykając za nią drzwi. Została sam na sam z kobietą, która wpatrywała się w nią zaciekawiona niczym przysłowiowa sroka w gnat.
- Witaj, skarbie – Jej głos, przyjazny i ciepły, za nic nie pasował do postury i rysów twarzy. Była to kobieta smukła, zapewne wyższa od wielu mężczyzn, ubrana w zwiewną suknię i trzymająca w dłoni cienki, elegancki papieros. Włosy, ciemne i gęste, upięła w kok. Wyglądała na ponad czterdzieści lat, chociaż barwa jej głosu przywodziła raczej na myśl żywiołową trzydziestolatkę. – Nazywam się Oksana. Ty zapewne jesteś Natasha, prawda? 
Rudowłosa dziewczyna kiwnęła delikatnie głową, zaintrygowana kobietą, jakby pierwszy raz widziała tak dumną damę na własne oczy. Przypominały jej się te francuskie filmy, które matka oglądała gdy ojca nie było w domu. Tam były takie kobiety. Wyniosłe, piękne, eleganckie. Zupełne przeciwieństwo do wiecznie zmęczonej, nieuczesanej i ubranej w podomkę matki o wysuszonych dłoniach.
- Nie jesteś bardzo wygadana – zauważyła Oksana, wzdychając. Tym lepiej dla niej. Pilna uczennica więcej słuchała niż mówiła, zawsze lepiej na tym wychodziła. – Zastanawiasz się, dlaczego tutaj jesteś, tak? – Uśmiechnęła się delikatnie. – Będę cię uczyć tańca. Baletu. 
- Nie umiem tańczyć – odparła automatycznie dziewczynka, tym razem przybierając poważny ton. Nigdy nie była utalentowana w tych kierunkach. Śpiewanie, rysowanie, tańczenie – od dawna wiedziała, że to nie dla niej. Inne dzieciaki robiły to o wiele lepiej. 
- Nic nie szkodzi – Oksana wyciągnęła dłoń zachęcająco dłoń. – Chodź, skarbie. Czas na pierwszą lekcję. 

  Uchyliła delikatnie powieki. Spodziewała się oślepiającego blasku światła. Zamiast tego przywitał ją półmrok. Przez pierwszą minutę próbowała odtworzyć wydarzenia, porządkując myśli, które plątały się po jej głowie. Ułożyły się w szereg słów: wirus, mafia, Gavarov, Oksana, choroba, syn, koty. Zmarszczyła brwi, skupiając się na dwóch przedostatnich słowach. Nie od razu dotarło do niej, że właśnie wpadła na zupełnie nowy trop, że być może jest bliżej rozwiązania zagadki wirusa. 
  Uczucie, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Zerwała się na równe nogi prędko, mając przed sobą jeden cel: powiadomić odpowiednie osoby. Nie zrobiła jednak ani kroku. W kostce poczuła piekielny ból, przeklęła pod nosem, opadając na coś, na czym jeszcze przed momentem leżała. Zdała sobie sprawę, że nie jest to twardy kontener, ale cholernie niewygodne łóżko. Półmrok, jaki panował dookoła nie był spowodowany zajściem słońca, ale brakiem jakiejkolwiek lampy. Jedynym źródłem światła było małe zabrudzone okienko, którego położenie wskazywało na to, że znajdowała się gdzieś w podziemiach. Po unoszącym się nieprzyjemnym zapachu wilgoci obstawiła piwnice jakiegoś obskurnego bloku. Nie pomyliła się. 
- Masz skręconą kostkę – poinformował ją niski głos, należący do osoby, która najwyraźniej cały czas siedziała w kącie zagraconego pomieszczenia. Mężczyzna zapalił słabą żarówkę zwisającą samotnie z sufitu, ukazując swoją twarz. Nie wyglądał na żebraka mieszkającego w podziemiach osiedla. Delikatny zarost, zadbane włosy, niebieskie oczy – tyle zdążyła wychwycić Wdowa, zanim gospodarz wstał, podchodząc do niej i starając się ją złapać za stopę. Cofnęła się, posyłając mu zabójcze spojrzenie. 
- Poradzę sobie– warknęła, czując przyjemne perfumy mężczyzny, zamknęła na moment powieki, próbując ponownie zebrać myśli. Nie kojarzyła jednak, w jaki sposób się tutaj znalazła. – Mogłabym wiedzieć, gdzie i z kim jestem? 
Zdała sobie sprawę, że mówi po angielsku. Nie wiedziała czemu, przecież mężczyzna ewidentnie był Rosjaninem.
- Igor – przedstawił się. – Znalazłem cię nieprzytomną na kontenerze. Dziwne miejsce na odpoczynek. Przeniosłem cię z dwójką kumpli tutaj. Zawsze to wygodniej. 
- Nie powiedziałabym – odparła, ku jego zdziwieniu od razu po rosyjsku. Podniosła się, podciągając nogę i przyglądając się stopie. – Nie jest skręcona, tylko stłuczona – poprawiła go.
- Nie potrafiłem powiedzieć tego po angielsku, przepraszam – odparł, przyciągając do siebie ręką krzesło. Spojrzał na rudowłosą dziewczynę. Zapewne musiała go intrygować. – Jak masz na imię?
- Natasha. – Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby przedstawić się amerykańskim nazwiskiem. Szybko ukryła swoje zaskoczenie własną odpowiedzią, rozmasowując kostkę. Powinna teraz być w drodze do Nowego Jorku, a nie rozmawiać z jej wybawcą w tajemniczym miejscu.
- Gdzie mnie przynieśliście? – spytała. W duchu modliła się, żeby była nadal niedaleko swojego motocykla. O ile tam jeszcze stał, bo nie wiadomo, ile też była nieprzytomna. 
- Dwa bloki od miejsca, gdzie wypadałaś z okna. – odparł, wyciągając maść na spuchnięcia i podając ją Natashy. Niechętnie wzięła ją do rąk, rozsmarowując. Zapewnie i tak ból minie dopiero za parę dni. To źle – gdyby Igor okazał się jednak nieprzyjacielem, będzie jej trudniej walczyć. – Zdążyłem cię wziąć stamtąd zanim wezwali gliny. Wyglądasz na nietutejszą. 
- Mylisz się – mruknęła pod nosem, nadal nie patrząc mu w oczy. Czuła się co najmniej upokorzona, że dała się wypchnąć przez okno i ktoś przeniósł ją do jakiejś cuchnącej piwnicy. Miała szczęście, że to było tylko pierwsze piętro. Inaczej wylądowałaby w szpitalu, gdzie zadawaliby o wiele więcej kłopotliwych pytań.
- Nikt tutejszy nie jeździ takimi maszynami – podsunął jej kluczyki do motocyklu. Automatycznie sprawdziła, czy ma przy sobie broń. Ją też zabrał. – Nie wyglądasz na normalną dziewczynę. Motocykl, strój, wyskakiwanie przez okno…
Urwał, oczekując najwidoczniej wyjaśnień ze strony Natashy. Dziewczyna jednak nie mruknęła słowem, ręką odnajdując swoje buty i nasunęła je na stopy. Powoli wstała, chwytając się ściany. Nie było tak źle, mogła chodzić. 
- Oddaj mi broń – wysunęła drugą rękę w stronę Igora. Tamten nie wykonał żadnego ruchu, jedynie zaśmiał się drwiąco.
- Nie wypuszczę cię stąd. 
  Spojrzała na niego jak na wariata, zastanawiając się, czy naprawdę był tak wielkim ryzykantem.
- Nie mam ochoty na zabawę. Bez broni też sobie poradzę. 
Drzwi otworzyły się, chociaż nikt nie wyszedł. Zamiast tego do pomieszczenia wkroczyła dwójka rosłych facetów, dla odmiany uzbrojonych. Jeden z nich wyglądał jak typowy osiedlowy chuligan, drugi zaś chyba wrócił z koncertu swojej satanistycznej metalowej grupy. Dziwny skład.
- Skoro nie chcesz się pobawić, to prosto z mostu powiem, że masz siedzieć na dupie, dopóki nie zjawi się Modest. 
Wywróciła oczami. Właśnie dlatego nie była ufna w stosunku do swojego wybawcy. 
- Modest? – powtórzyła, niedowierzając w całą sytuację. Przynajmniej dowie się czegoś ciekawego o rosyjskich przestępcach. 
- Kazał nam pilnować starej – odparł łysy. – Mieliśmy po niego zadzwonić, gdy zjawi się ktoś, kto będzie węszyć. I potem spadłaś prosto z nieba – zaniósł się dziwnym śmiechem, dumny najwyraźniej, że udało mu się użyć takiej gry słów. 
- Ile wam dał? – spytała z czystej ciekawości. Może i ona kiedyś wynajmie bandę cwaniaków z osiedla, żeby za nią odwalali czarną robotę? 
- Broń i trzy stówki na głowę. Opłaca się, szczególnie gdy łapiemy taki towar – metal puścił jej oko. Powstrzymała odruch wymiotny w ostatniej chwili. 
  Można śmiało powiedzieć, że Czarna Wdowa była teraz w niewygodnym położeniu. Z jednej strony chciała jak najszybciej wymknąć z się z piwnicy. Nie uśmiechało się jej zostać z tymi błaznami, którzy chyba zbyt dobrze bawili się, przetrzymując tutaj Natashę jako zakładniczkę. Nie miała broni, za to zafundowała sobie stłuczoną kostkę. Spotkanie z Modestem, który najprawdopodobniej mógł ją oświecić w sprawie wirusa, było jednak zbyt kuszącym kąskiem. Dlatego do tej pory grała na zwłokę. 
- Będę się już zbierać, chłopaki – westchnęła, wkładając za dekolt kluczyki od swojej maszyny. – Było miło. 
Trójka najemników popełniła jeden podstawowy błąd. Natasha cały czas miała przy sobie swoje niezbędne gadżety. Kiedy w barki dwójki mężczyzn wbiły się strzałki, a Igor padł powalony przez solidnego prawego sierpowego, wyciągnęła trzy małe krążki. Każdy z nich był naładowany na tyle, że po porażeniu nie będą mogli poruszyć się przez co najmniej sześć godzin. Miała nadzieję, że rozmowa z samym Modestem będzie trwać dużo krócej.
  Nie musiała długo czekać. Ledwo podniosła swoją broń, rzucając w stronę nieprzytomnych krótkie „dzięki”, kiedy rozległo się delikatne, cykliczne pukanie do drzwi. Wyprostowała się, czując jak doskwiera jej kostka i otwierając drzwi, szybkim ruchem wciągając do środka trzydziestoletniego kurdupla w garniturze. Przestał wrzeszczeć dopiero wtedy, gdy przystawiła mu spluwę do czaszki. 
- Nie próbuj się wyrywać – rzuciła w jego stronę. 
- Czarna Wdowa? – szepnął z niedowierzaniem. 
Uśmiechnęła się szyderczo pod nosem, zamykając za nim drzwi i wyjmując pistolet przypięty do jego pasa. Wyglądało na to, że ją pamiętał. Starszy o kilka lat syn wspólnika ojca, od dziecka zbuntowany i pyskaty. 
- Będę się streszczać i oczekuję od ciebie tego samego, Gavarov – warknęła, wbijając paznokcie w jego ramię. – Załatwiłam twojego starego. Zaciągnęłam języka i wiem, że znasz kogoś, kto odpowiada za ten cały burdel wywołany wirusem. 
- Nie wiem o czym mów… 
- Nie ściemniaj – syknęła, sprzedając mu zdrową nogą kopniaka w kolano. Zgiął się, upadając na dół. – Rozmawiałabym z tobą inaczej, ale chyba nie masz pojęcia, co teraz dzieje się na świecie. Ludzie panikują, a wielu niewinnych umiera, daremnie czekając na antidotum. Gadaj, co wiesz, albo odstrzelę ci parę członków. Wtedy powinieneś zacząć gadać. Z tego co pamiętam, zawsze lubiłeś trzepać ozorem. 
Zapadła krótka cisza. Gavarov zapewne zastanawiał się, jak może wyjść z tak beznadziejnej sytuacji. Natasha natomiast nie poznawała samej siebie. Emocje wzięły nad nią górę, stoicki spokój poszedł w niepamięć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przyszłość całej masy mutantów może zależeć tylko i wyłącznie od niej i tego ścierwa, które klęczało przed nią na podłodze, patrząc błagalnym wzrokiem na Romanoff.
- Daruję ci życie – dodała po chwili. Tak na zachętę.
- To… To nie ja… Ja tylko dla niego pracuję… Kazał mi wstrzyknąć ten wirus mutantom, których znam. Nie było ich wielu… Miałem sprawdzić, czy działa…Czy zdychają. - Urwał, choć wyraźnie cisnęły mu się na usta kolejne słowa. - Chciał się zemścić. Odebrali mu moc, więc stwierdził, że nikt nie będzie jej posiadać. Tak mówił… Przegrał kiedyś walkę z ludźmi Xaviera, dlatego wycelował w Nowy Jork… - umilkł, spoglądając błagalnie na Natashę.
- Tylko tyle? – spytała kpiąco. – Nazwisko? Miejsce pobytu? Wszystko, co wiesz…
- Nie mogę. 
Szybkim ruchem załadowała pistolet, dając mu znać, że ona wywiąże się z obietnicy, jeśli będzie współpracować. W tym momencie była zdolna do wszystkiego. Wściekła, kontuzjowana, głodna i obolała. 
- Słyszałem plotki, że… Że kiedyś był mutantem i… Szkolił się. A potem przeszedł na stronę Bractwa, gdzie wysłali go do walki i wtedy dostał pociskiem z Remedium. Stracił moc. 
- Brzmi tandetnie, wysil się na coś bardziej wiarygodnego.
- Mówię prawdę! – krzyknął zrozpaczony. – Mówię to, co wiem. Proszę, uwierz mi! Naprawdę. Mam żonę. Nie chcę…
- Za późno, Modest – zauważyła. – Trzeba było to przemyśleć, zanim poleciałeś na pieniądze. Nie schodź z tematu - pytałam o nazwisko.
Zdawało jej się, że słyszy szybkie bicie serca mężczyzny. Krople potu spływały po jego twarzy, cały trząsł się. Budził w niej odrazę.
- Zabije mnie. 
- Będę szybsza. 
Przełknął głośno ślinę.
- Plunder. Derek Plunder. Jest gdzieś w Stanach. 
  Liczyła na oświecenie, na połączenie ze sobą wszystkich faktów. Tymczasem to nazwisko nie powiedziało jej nic, zupełnie nieznane. Mogła jednak być z siebie dumna – teraz potrzebowali tylko dojść do tego człowieka, załatwić go i odnaleźć antidotum. 
  Padł z hukiem na ziemię, powalony ciosem Wdowy. Żałowała danego mu słowa, że go nie zabije. Była pewna, że nie zdawał sobie sprawy, w czym maczał palce.  
  Motocykl zastała rozebrany na części. Tego się też spodziewała, bo z pozostawienia takiego pojazdu pod sklepem monopolowym, dodatkowo po zmroku, nie może wyniknąć nic dobrego. Na szczęście pozwoliła sobie pożyczyć samochód Gavarova. Właściciel leżał związany na tyłach jej odrzutowca. Na szczęście ta maszyna nie zniknęła, bo w przeciwnym razie spotkałaby się z dosyć poważną reprymendą ze strony Fury’ego. O wiele bardziej pasowała jej jego aktualna reakcja. Nieczęsto zbiera się pochwały od Nicka, choć sama wiedziała, że to nie koniec zadania. Finałowa rozgrywka dopiero się zacznie. 
- Remy? – rzuciła do słuchawki, słysząc znajomy głos. – Chyba wpadłam na trop źródła wirusa – uśmiechnęła się do siebie pod nosem, szykując pojazd do startu. 
- Świetnie. I ja mam dla ciebie niespodziankę, cherie. 

_________________________________________
Nie obejdzie się bez posłowia, więc postaram się jak najkrócej. Nie jest to coś, z czego byłabym zadowolona, miewałam lepsze notki. Mam jednak nadzieję, że nie jest to beznadziejne. Niektórzy pewnie się domyślają, że to ostatnia część, która jednak jest zapowiedzią kolejnego opowiadania, będącego już nadchodzącym wielkimi krokami finałem naszych wirusowych problemów. Dziękuję za przeczytanie i poprzednie oceny z pierwszej części, które znacznie poprawiły mi humor. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz