1.04.2012

Kill The King.


 W pokoju, gdzie były jedynie holograficzne okna, z zasady nie powinno się wyraźnie odczuwać upływu czasu. Mimo że za plecami jej partnera rozpościerała się słoneczna panorama Singapuru, Jessica Jones doskonale wiedziała, że wszystkie zegary Nowego Jorku już prawie pokazują północ. Od szesnastu godzin ona i Clay Quartermain nie mogli uporać się z jednym zadaniem. Czystym idiotyzmem wydawało się zlecenie dwójce agentów terenowych zaprowadzenie porządku w kilkudziesięciu teczkach projektów zaczętych w czasach, gdy Fury nie wiedział jeszcze na żadne z oczu, a potem zawieszonych. Cała sytuacja okazywała się tym gorsza, im dłużej nad nią siedzieli. O ile Jessica robiła dobrą minę do złej gry, to Quartermain nie miał już cierpliwości nawet na to.
Wykorzystał moment, w którym kobieta wyszła na dłuższą chwilę, by przynieść coś do jedzenia i wyrzucił wszystkie papiery na okrągły stół, ustawiony pośrodku pomieszczenia. Z zadowoleniem spojrzał na swoje dzieło i odłożył ostatnią teczkę na równy stos na samym skraju blatu. Resztę przerwy spożytkował na siedzenie z nogami opartymi o stół i rękoma splecionymi za głową. Zamknął oczy. Możliwe nawet, że udało mu się trochę zdrzemnąć, czego nie był pewien, bo Singapur wyglądał tak, jak poprzednim razem, kiedy na niego patrzył, a jedyny zegarek, jaki mężczyzna posiadł przy sobie, spoczywał w kieszeni spodni.
Clay Quartermain niedawno odkrył na swojej głowie kilka siwych włosów, co skłoniło go do spędzenia trzech wieczorów pod rząd w towarzystwie butelki whiskey. Miał dopiero trzydzieści dwa lata, ale w niektóre dni wyglądał na znacznie starszego. To ta praca, ona go wykańczała pod każdym względem. Nie śpieszyło mu się jednak, żeby sprawdzić, co dzieje się z tymi agentami, którym kończy się termin przydatności. Oszczędzał nerwy, również teraz – nie patrzył na zegarek, żeby nie wiedzieć, ile czasu spędzili nad tymi papierzyskami i ile czasu pracy właśnie zaprzepaścił.
Otworzył drzwi już w momencie, gdy usłyszał stukanie obcasów Jessiki Jones o podłogę w korytarzu. Wiedział, że nie ona jedna nosiła takie buty, ale umiał rozpoznać jej kroki już z daleka. Podświadomie nauczył się ich rytmu podczas tych miesięcy, całe lata temu, gdy namawiał Jess, by spróbowała iść o jednej kuli, a potem samodzielnie. Właściwie to Clay Quartermain wiedział o niej bardzo dużo, bo całe lata temu dzień w dzień, przez kilka miesięcy obserwował Jessicę, a potem rozmawiał z nią, choć na początku były to rozmowy żałośnie krótkie, trwające niekiedy mniej niż dwie minuty. Potem ona zamykała oczy, a on najczęściej kończył wypowiedź, patrząc na brzydką reprodukcję "Kobiety z owocem mango". W tamtych czasach Jessica Jones nie była nawet cieniem obecnej siebie.
– Agencie Clay, czy ciebie do reszty porąbało?! – zapytała z właściwą sobie delikatnością.
Dobrze, że zdążył zabrać jej wszystko, co miała w rękach, zanim zrozumiała, na co patrzy. W przeciwnym wypadku musiałby pożegnać się z lunchem. Kolacją. Czy co tam się je po południu w Singapurze.
– Szesnaście godzin nad tym siedzieliśmy, rozumiesz? Szes-naś-cie, to tyle, co palców u obu rąk i jeszcze cała stopa, i duży palce drugiej. To jest właśnie szesnaście. Tyle tutaj siedzimy i już prawie kończyliśmy. Ale wszystko to poszło się pieprzyć, bo ciebie nie można zostawić samego na dwadzieścia minut!
Clay Quartermain przeciągnął się, wdychając głęboko chłodne powietrze, które płynęło przez otwarte drzwi. Oto i ona – pomyślał – Jessica Jones i jej niezrównana subtelność oraz gładki język. Wręcz miód na serce kogoś, kto ustawicznie potrzebuje być docenianym przez innych. Czasami sam się sobie dziwił, że bardzo odpowiada mu towarzystwo tej kobiety. To było w tych chwilach, kiedy zapominał, że przez miesiące, całe lata temu, tak bardzo przyzwyczaił się do słuchania jej oddechu, kroków (najpierw niezdarnych, potem coraz pewniejszych), do głosu (chociaż mówiła zupełnie zwyczajnie, absolutnie przeciętnie), że czułby się jak bez jednej ręki, gdyby na stałe pozbawiono go możliwości przebywania z Jessicą Jones. Przyzwyczaił się do niej do tego stopnia, że któregoś dnia kupił sobie nawet brzydką reprodukcję "Kobiety z owocem mango", choć nigdy nie podobał mu się ten obraz.
– Raczysz mi odpowiedzieć, agencie Clay? Czy to jest twój kolejny pomysł z serii "Batmanowi się udało, więc dlaczego nie miałoby się udać nam?", czy może po prostu wypierdzieliłeś to wszystko, bo... Co się z tobą dzieje?!
– Przyniosłaś mi drożdżówkę z serem – stwierdził beztroskim tonem. – Dobrze, że nie z budyniem. Ja wprost nie cierpię drożdżówek z budyniem. – Mówił to każdemu, chociaż wszyscy i tak wiedzieli. Nie dało się nie zauważyć, że codziennie Quartermain je na lunch drożdżówkę z serem.
– Zobaczysz, tym razem szybko nam pójdzie – powiedział dwie minuty potem, oblizawszy palce lewej ręki i przysunąwszy do siebie kilka kartek, z których część była zapisana ręcznie.
Jessica nic mu nie odpowiedziała. Krążyła dookoła stołu jak sowa, polując na dokumenty dotyczące projektu "Verne", którego teczkę właśnie trzymała w rękach. Musiało minąć dziesięć minut, nim ochłonęła i usiadła, żeby ułożyć papiery w odpowiedniej kolejności. Clay Quartermain poznał, że napięcie z niej uleciało po tym, jak rozluźniła ramiona oraz palce. Był agentem, odruchowo zauważał takie szczegóły. Zanim jeszcze Jess pomyślała o tym, żeby sięgnąć po rogalika, miał pewność, że ona tak właśnie postąpi. We głowie wiedział, jak na początku Jones skubie croissanta palcami, by stracić do tego cierpliwość i wreszcie zjeść jak Stwórca przykazał, na chwilę przed tym, jak zamknęła teczkę i po raz pierwszy pomyślała o tym, że głód mocno daje jej się we znaki.
– Ubrudziłaś się – przerwał długie milczenie, gdy tylko znalazł ku temu pretekst.
Jessica oblizała usta, ale Quartermain pokręcił głową i wskazał na łuk Wenus.
– Ludzie zostali stworzeni do podbicia świata – powiedział, ponownie pochylając się nad stołem. – Ale jeszcze nam się nie udało. To przez anioły.
– Anioły? – powtórzyła, prychając przez nos. – Agencie Clay, kiedy ostatnio poddawałeś się badaniom psychiatrycznym?
– Chociaż mnie posłuchaj. Zanim przychodzimy na świat, anioły pokazują nam największe tajemnice wszechświata. Razem z nimi wędrujemy po wszystkich sferach, nie ma dla nas barier takich, jak fizyczne ciało, ludzki umysł albo czas. To nas nie dotyczy. Ale potem przychodzi pora, żeby pojawić się na Ziemi. I to jest najsmutniejszy moment w życiu człowieka.
– Co się wtedy dzieje? – Jessica niechętnie podniosła wzrok na okoloną jasnymi włosami twarz agenta.
– Jeden z aniołów robi tak. – Zbliżył palec do ust w taki sposób, jakby chciał kogoś uciszyć. – Żebyśmy nie mogli opowiadać o rzeczach, które widzieliśmy. Wszystko zapominamy.
– W takim razie po co te twoje anioły pokazują ludziom wszechświat, skoro potem odbierają całą wiedzę?
– Żebyśmy mogli tęsknić, żebyśmy mogli próbować odtworzyć to, co nam odebrano. To nas popycha w stronę postępu.
Nie spodobała mu się cisza, jak a zapadła po tych słowach. Nie chciał, żeby Jones wróciła do pracy nad aktami. Uważnie obserwował każdy jej ruch. Widział, jak stopniowo jej oddech przyśpiesza. Odetchnął w duchu, gdy zaczęła się śmiać. Znów miał to wrażenie, że w pokoju zrobiło się jaśniej, chociaż wcale nie miała filmowego śmiechu. To nie było coś, za co dostaje się Oskary. Nic perlistego, nic melodyjnego.
– Wierzysz w to, agencie Clay? Wierzysz w te anioły? – zapytała, znów zanosząc się śmiechem.
– Nie... – przyznał i wzruszył ramionami. – Ale chciałbym. Dobrze jest w coś wierzyć.
– Poszukaj innego dogmatu. Ten – przyłożyła palec do ust – jest nieudany. Gdybyśmy nosili na sobie ślad po dotknięciu anioła, to przecież nie nazywalibyśmy go łukiem Wenus.
– Właśnie: zastanawiałaś się, dlaczego akurat Wenus? Przecież wszystkie narządy pod patronatem Wenery mamy znacznie niżej...
Ku jego zaskoczeniu, kobieta spoważniała. Odczekała, aż uśmieszek zniknie z twarzy Quartermaina, zapięła kolejną uporządkowaną teczkę (teraz segregowała automatycznie, patrząc jedynie na daty) i nabrała głęboko powietrza w płuca.
– Mieliśmy uwieść świat – powiedziała głębokim głosem. – Właśnie po to nam łuk Wenus.
– Więc dlaczego nam się nie udało?
– Nikt nie powiedział, że się nie udało – odparła i wygięła wargi w czymś na kształt półuśmiechu. Jednocześnie poprawiła koszulę tak, by materiał opiął jej piersi. Quartermain nie uciekał wzrokiem, znał już niemalże wszystkie zagrania Jessiki Jones. Dużo uwagi poświęcił brzuchowi kobiety, którego okrągła wypukłość odrobinę odznaczała się pod ubraniem.
– Kiedy powiesz Fury'emu?
– Poczekam, aż sam się zorientuje. Przynajmniej będę miała ubaw.
Clay pokręcił głową i gorliwiej niż wcześniej zabrał się do pracy. Starał się wyglądać na całkowicie skupionego na papierach. Po pewnym czasie nie musiał nawet już udawać. O ile zawsze sądził, że nirwanę można osiągnąć tylko wtedy, gdy siedzi się na tarasie własnego, spłaconego domu, pali się cygaro i pije whiskey, gdy przy nogach leży pies, a córka właśnie kroi dla ciebie pizzę, to teraz bliski był stwierdzenia, że samo uczucie myśli swobodnie płynących przez umysł wystarcza. Tym bardziej, że nie miał psa ani córki, nie mówiąc już o żonie. Przynajmniej kredyt spłacił.
– Możesz zerknąć na to?
Quartermain zamrugał kilkakrotnie i zauważył kartkę podetkniętą tuż pod jego nos. Jessica musiała stać nad nim od jakiegoś czasu, a on, niczego nie świadomy, dalej układał dokumenty. Posłał kobiecie swoje najbardziej przepraszające spojrzenie, co jednak jej nie przekonało. Pod tym względem Jones stanowiła wybryk natury. Clay Quartermain był przystojnym mężczyzną (co nawet ona sama niejednokrotnie przyznała) i zazwyczaj potrafił samym wzrokiem potrafił ruszyć właściwą strunę w sercu kobiety.
– Projekt "Nemezis" – stwierdził, przeczytawszy pierwsze linijki tekstu. – Podejrzewam, że właśnie ten świstek musieliśmy znaleźć dla paru idiotów z wysokim stopniem, którzy nie potrafią nawet poprawnie stawiać przecinków.
– To może po prostu zaniosę to odpowiednim ludziom i pójdziemy do domów?
– "Nemezis" to sprawa czwartej rangi. Ty masz trzecią, nie wiesz nawet...
– Po prostu zaniosę to jakiejś kompetentnej sekretarce, żeby położyła to na właściwym biurku. Obiecuję, że nie zajrzę za żadne drzwi powyżej mojej nędznej trójki. Będę grzeczną dziewczynką.
– A ja?
– Ty będziesz grzecznym chłopcem i założysz kurtkę zanim wyjdziesz na zewnątrz. Potem pomaszerujesz prosto do domu. A co tam będziesz robił, to już mnie niewiele obchodzi – dokończyła, stojąc już w progu. Umknął mu moment, w którym zabrała wszystkie swoje rzeczy.
Spojrzał na Jessicę Jones i przyłożył palec do ust. W odpowiedzi mocno zakołysała biodrami, gdy wychodziła.
Mimo późnej pory, korytarz wyglądał tak, jak zawsze. Ktoś się śpieszył, ktoś dopijał kawę, pierdylion innych osób łaziło w tę i z powrotem bez celu, jakby im za to płacili. Na własne szczęście ci ostatni ustępowali Jessice, jakby z jej postawy potrafili odczytać, że nie zamierza bawić się w trzy magiczne słówka.
Jones za pomocą identyfikatora otworzyła drzwi prowadzące do wydziału trzeciego. Kilka par oczu ze zdumieniem śledziło jej kroki. Dotychczas pojawiła się tutaj może cztery razy, więc w jej aktach ktoś zrobił odręczną notatkę "nie wykazuje skłonności do integracji". Kiedy to odkryła, zaniosła się śmiechem, którego słuchać tak bardzo lubił Clay Quartermain. Nigdy nie przeczytała o sobie bardziej bzdurnej wiadomości. Jessica Jones była specjalistką od integrowania się. Posunęła się do tego stopnia wykraczania poza swoje kompetencje w tej materii, że tak naprawdę nie wiedziała już, czego wymaga od niej ustawa. W takich sytuacjach niezwykle pomocny okazywał się Fury wraz ze swoimi naganami. Nadal rozważała pomysł przyklejenia sobie na drzwiach sypialni tabliczki "Jessica Jones – specjalistka od demoralizowania żołnierza idealnego". Aczkolwiek tym razem nie dziwiła się Nickowi. Zorganizowanie sobie nadprogramowego urlopu na Florydzie to już rzeczywiście było lekkie przegięcie.
– Harriet, zaczekaj! – zawołała w kierunku kobiety, którą nazywano tutaj sekretarką (ze względu na to, że nazwa "ktoś, kto ratuje nam wszystkim nerwy i inne części ciała, ponieważ trzyma wszystkie świstki w żołnierskim porządku" okazała się nieco za długa).
– Potrzebujesz czegoś?
– Mam zaginiony fragment dokumentacji projektu "Temida".
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek pracowali nad czymś takim.
– A projekt "Eris"?
– Też pudło. Ale myślę, że ludzie od "Nemezis" za bardzo się niecierpliwią, bym mogła poczekać, aż trafisz we właściwą grecką boginię. Tędy. – Harriet otworzyła drzwi, które mogły prowadzić do schowka na miotły, Krainy Czarów, albo jasno oświetlonego, pustego korytarza. Zupełnie zwykłe drzwi.
Korytarze i kolejne pomieszczenia ciągnęły się wystarczająco długo, by Harriet zdążyła wyjaśnić różnice pomiędzy trzema nieśmiertelnymi. Jessica czuła się jak w szkole podstawowej, gdy po raz kolejny wyjaśniano jej, że Temida patronuje sprawiedliwości, Eris złości, a Nemezis jest boginią przeznaczenia.
Schody i kolejne korytarze ciągnęły się wystarczająco długo, żeby Jessica zdążyła przyjrzeć się Harriet. Jej imię znała tylko dlatego, że to właśnie o tej kobiecie Fury mówił, że jest gorsza niż zaraza morowa z tymi swoimi szczegółami. Bardzo lubiła projekt "Avengers" i podobno czasami wpadała osobiście zapytać, czy nie mają dla niej jakichś papierów. Dotychczas Jessica widziała Harriet jedynie na zdjęciu z objaśnieniem "tej kobiety nie wpuszczaj do domu, bo wyciągnie z ciebie nawet ostatnie rozliczenie podatkowe". Jones zastanawiała się, gdzie Harriet chowa tę swoją grozę. W niskim, żylastym ciele prawie pięćdziesięcioletniej kobiety, która nosiła siwe loki rozpuszczone do pasa (uważała, że jest na tyle ważna, że jej można), niewiele mogłoby się zmieścić okrucieństwa.
– Harriet, jesteś pewna, że idziemy w dobre miejsce? – zapytała Jess, gdy do reszty straciła orientację w tym, które piętro właśnie mijały.
– Ależ oczywiście. To jak najlepsza droga. W końcu masz coś, co należy do projektu "Nemezis".
– N-nie mam uprawnień... – zająknęła się, czując, jak dreszcze przebiegają jej pod skórą. Chociaż to mogła być wina niskiej temperatury.
– Oczywiście, możesz zawrócić. Ale jesteś pewna, że trafisz sama? – Harriet uśmiechnęła się, odsłaniając niejednokrotnie wybielane zęby.
Jessica czuła, jak drętwieją jej wszystkie mięśnie. Jej ciało odzwierciedlało to, jak bardzo nie chciała przejść przez kolejne drzwi. Te były bez klamki, w dodatku musiała zadrzeć głowę wysoko, żeby zobaczyć ich górną krawędź. To nie wyglądało dobrze.
– Poczekaj. – Rozpaczliwie zacisnęła palce na nadgarstku Harriet. – Wyjaśnij mi, dlaczego coś, co należy do wydziału czwartego jest umiejscowione tak, by nikt nawet nie przeszedł obok tych drzwi? I czy ty w ogóle masz coś, co otworzy nam te drzwi? I czy ja naprawdę powinnam wiedzieć, co za nimi jest?
– Musisz wiedzieć, co za nimi jest. – Harriet powoli wyjęła z żakietu kartę, taką jak identyfikatory, która już na pierwszy rzut oka idealnie pasowała do mechanizmu otwierającego drzwi. – Mało tego, ty gorąco pragniesz dowiedzieć się, co za nimi jest. Potrzebujesz upewnić się, że Fury gra nieczysto. A ja dam ci tę pewność, bo mam taką możliwość.
– Trochę błędnie interpretujesz ideę miłosiernego Samarytanina...
– Nie, to ty nie rozumiesz idei odwróconej piramidy. – Harriet złożyła dłonie tak, by utworzyły "daszek" i złączyła kciuki. - Ty widzisz S.H.I.E.L.D jako piramidę. Osiem rang, najwyższą ma jedynie Fury Wszechmogący. Ale pomyśl o tym, że to może wyglądać zupełnie inaczej. – Przy tych słowach Harriet odwróciła piramidę z własnych palców. – Widzisz? Teraz twój kochany Nick jest na samym dole. Wystarczy, że dziewiąta ranga upomni się o swoje.
– Kontrwywiad?
– Skądże! Jedynie ludzie, którzy wiedzą więcej. Och, nie patrz tak na mnie! Nikogo jeszcze nie zdradziliśmy. Po prostu pilnujemy, żeby wszystko działało jak w pozytywce.
– Jak daleko sięga ta twoja odwrócona piramida?
– Nie mam pojęcia – przyznała z rozbrajającą szczerością. – Ale potrafię otworzyć każde drzwi w tym budynku. Możliwe, że Fury o tym wie. Na szczęście ma na tyle rozumu, by nie zaburzać delikatnej struktury.
– W takim razie dlaczego dajesz mi możliwość zniszczenia całej waszej konspiracji?
– Bo wiem, że tego nie zrobisz. Nawet, jeśli teraz tak myślisz, to już niedługo zmienisz zdanie. Wiesz, jaki jest główny cel szachów?
– Zabić króla – odpowiedziała bez namysłu. Ojciec powtarzał to ilekroć grali razem w szachy. Dziś ledwo pamiętała zasady.
– A co trzeba zrobić, żeby zabić króla?
– Wziąć go w szach. – Harriet prowadziła Jessicę za rączkę, a ta bezwiednie dawała się prowadzić.
– Zatem weźmy króla w szach. – Starsza kobieta aż klasnęła w ręce. – Tylko jeszcze jedno...
Harriet zrobiła coś, co wprawiło Jessicę w osłupienie. Przyłożyła palec wskazujący do ust Power Woman, mocniej naciskając na łuk Wenus. Jones odkryła, że nie jest w stanie zmusić swoją krtań do wydania dźwięku. Bezgłośnie patrzyła, jak ciężkie drzwi rozsuwają się akurat na tyle by mogły przejść. Pchnięta przez Harriet, przekroczyła próg.
Na początku nie zauważyła niczego niezwykłego. Olbrzymia przestrzeń przed nią wyglądała jak skrzyżowanie laboratorium z olbrzymim domkiem, w jakich kiedyś mieszkało się na obozach. Poczuła, jak pod wpływem czyjegoś spojrzenia cierpnie jej kark. Odwróciła się w tamtą stronę, a z jej ust wydobył się niemy krzyk. Za to Harriet pozostała niewzruszona. Pchała Jessicę do przodu tak długo, aż dotarły do koordynatora projektu "Nemezis", któremu osobiście wręczyła zaginiony dokument.
Gdy tylko wyszły ze strefy projektu, Jessica miała ogromną ochotę zwymiotować. Dosłownie pozbyć się tego wszystkiego. Mdliło ją, ale najwidoczniej niewystarczająco.
***
Wyświetlacz komórki od kilku minut pokazywał to samo. Jessica patrzyła na ciąg cyfr i oddychała głęboko. Chciała jakoś się uspokoić. Wiedziała, że robi to po to, by podczas rozmowy zachować trzeźwy umysł. Musiała wypowiadać się logicznie, jeśli ktokolwiek miałby jej uwierzyć. Po raz ostatni wypuściła powietrze przez usta i dotknęła ekranu, na którym natychmiast pojawił się napis "łączenie". Jessica zmówiła w myślach modlitwę o to, by Tony usłyszał dzwonek i odebrał.
***
           Jeden z aniołów kładzie nam palec na ustach, 
żebyśmy nie mogli opowiadać o rzeczach, które widzieliśmy.

[Wygląda na to, że udało mi się pobić własny rekord w długości opowiadania, w którym nie ma ani krzty naprawdę dynamicznej akcji. Niesamowite, ile człowiek potrafi napisać o tym, jak postać wraca z pracy do domu, prawda? Dla tych, którzy już otrząsnęli się z szoku/wrażenia (byłoby naprawdę miło)/czegokolwiek innego jest mały konkurs. Tytuł opowiadania jest jednocześnie tytułem piosenki. Jak się już pewnie wszyscy domyślili, należy zgadnąć, który zespół tę piosenkę ma w swoim repertuarze, ale bez googlowania. Pierwsza osoba która odpowie dobrze (a poprawnych odpowiedzi mamy dwie, z czego jedna poprawniejsza), a nie ma ze mną wątku, wygrywa wątek. A jeśli ktoś ma już ze mną wątek i zgadnie, to . . . (to są trzy kropeczki na wymyślenie sobie nagrody).]

10 komentarzy:

  1. [Przeczytałam to i pomyślałam "o, te gadki o aniołach są bardziej metafizyczne niż to, co ja wypłodziłam, szacun"...
    A jedyny zespół, jaki przychodzi mi do głowy to Megadeth, głównie dlatego, że a. współlokatorka to puszcza, b. ma psychogenny tekst.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Właśnie zgarnęłaś drugie miejsce. Jaką chcesz nagrodę?
      Jakoś średnio w ten "szacun" wierzę. Chyba dlatego, że cała gadka o aniołach miała być jedynie skromnym dodatkiem (dobra, wypełniaczem) do dialogu z Quartermainem, który bardzo chciał wypowiedzieć się szerzej w temacie, choć na początku miał jedynie zademonstrować, co robi anioł człowiekowi, zanim człowiek się narodzi.]

      Usuń
    2. [Nagroda? Uścisk dłoni prezesa może być...]

      Usuń
    3. [A znalazłam właśnie niewykorzystany talon na kolorowe długopisy, ważny do jutra, myślałam, że Ci się spodoba.]

      Usuń
  2. [Jestem bardzo zadowolona, że to opowiadanie się pojawiło. Po pierwsze dlatego, że jest bardzo dobre, na najwyższym poziomie i mimo, że nie ma trupów i krwi, wciąga niesamowicie. Po drugie, zasłoniło moją katastrofę. Czytając takie opowiadania, rozumiem, dlaczego nie jestem zadowolona z moich. Chylę czoła. I fajne nazwisko dla agenta, aż się kojarzą Kopalnie Króla Salomona :)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mi też się nazwisko agenta podoba. Do tego stopnia, że żałuję, że on jest po prostu kolejną postacią kanoniczną w moich rękach (a wiadomo, że postacie kanoniczne w moich rękach słabo przypominają siebie). Następnym razem postaram się skołować trochę trupów i krwi. Bo każdy wie, że trupy w Unii są, tylko nikt nie wie, jak po nie się... To chyba jednak inaczej szło.
      Dziękuję za te fragmenty komentarza, które nie były przesadzone.]

      Usuń
  3. [Wciąga, wciąga... aczkolwiek zacznę rozpaczać nad jednym wątkiem, który króciutko się przeplótł w opowiadaniu, ale cii, nie uprzedzajmy faktów, może go źle odbieram xD Szybko mi się czytało i w ogóle (ale to wcale!!) nie musiałam przeskakiwać tekstu :D
    Czyżbyś słuchała Rainbow? Czy to nie ten zespół...?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Mamy pierwsze miejsce! Wobec tego ja już powinnam myśleć nad wątkiem, jednak perspektywa spędzenia dzisiaj dwóch godzin na mordowni hamuje tę część mózgu, która jest mi potrzebna do kreatywnego myślenia. Ale obiecuję, że jak wrócę z mordowni, to coś napiszę. Przy akompaniamencie Marsza Imperatorów.
      Jest tak: strzelałaś dwa razy, dwa razy trafiłaś. Ale z tym wątkiem, który powoduje Twoją rozpacz to jest tak, że prowadzić postać Jessiki bez tego byłoby jak prowadzić Wolverine'a z dwoma pazurami u jednej ręki.]

      Usuń
    2. [Jejuś ^.^ Nie wiem jak to tam jest z historią Jessiki, ale ok. Mój ból powodowany jest tym, że zawsze jak TEN wątek się pojawia, to połowa postaci również go wykorzystuje, to takie straszne, taka fala T^T Oj, marudzę...Be Ana, be.

      Usuń
  4. [Opowiadanie bardzo mi się podobało. Jedno z lepszych jakie miałam przyjemność czytać Twojego autorstwa. Pozwolisz, że skomentuję to krótko - piszesz fantastycznie, tekst bardzo mnie wciągnął i chętnie przeczytam go raz jeszcze.]

    OdpowiedzUsuń