1.04.2012

Radioactive Toy


Jessica mocniej nacisnęła pedał gazu, a uśmiech na jej twarzy poszerzył się, czym wzbudził niepokój pasażera. Prędkościomierz srebrnego audi wahał się w okolicach dwustu trzynastu – dwustu dwudziestu kilometrów na godzinę. Jakkolwiek było to ryzykowne na zamkniętym z powodu remontu odcinku autostrady międzystanowej. Uwaga Jones skupiała się przede wszystkim na zderzaku hondy. W środku tamtego samochodu ktoś musiał zainstalować silnik rodem z piekła. Przez głowę Jessiki przemknęła myśl, że chętnie usiadałaby za kierownicą ściganego samochodu. Uwielbiała wysokie prędkości, czuła się wtedy prawie jak Artemida gnająca za zwierzyną. Pasowałaby nawet na Artemidę – też miała rudawe włosy i ciężkostrawny charakter.
– Jasna cholera! – krzyknęła.
Pięćset metrów dalej kierowca hondy zmusił samochód do stanięcia na dwóch bocznych kołach. W ten widowiskowy sposób ominął olbrzymi dół oraz maszyny budowlane. Jessica za nic w świecie nie odważyłaby się powtórzyć tego manewru. Katowane opony zapiszczały na kiepskim asfalcie, gdy gwałtownie zahamowała. Audi stanęło w poprzek drogi.
– Musimy to zrobić jak uczciwi amerykańscy superbohaterowie – oznajmiła, nie dając Tony'emu odetchnąć i nabrać kolorów. Dopiero w pełnym świetle dnia zauważyła, że znacznie pobladł podczas jazdy.
Oparł się o maskę auta próbując zapanować nad oddechem. Gdyby jego serce nie było zasilane przez „akumulator” to już przy pierwszym zakręcie zapewne by wysiadło. Spojrzał na Jessicę z wyrzutem uznając jednak, że powinien darować sobie jakiekolwiek inne komentarze niż ten, że to on prowadzi następnym razem.
– Uczciwi i amerykańscy to nie są przypadkiem antonimy? – zapytał retorycznie i zajął się wyciąganiem walizki z bagażnika Audi. Jessica nie miała jednak przyjemności lepiej przyjrzeć się temu w jakim jest stanie, albowiem jego twarz zniknęła za maską zbroi Mark V.
Nie wdając się już w żadne dalsze dyskusje zaczęli wykonywać manewr mający na celu zatrzymanie hondy, nie było to łatwe, albowiem kierowca samochodu mógł spokojnie brać udział w wyścigach żużlowych. Tony zrobił więc najgłupszą rzecz jaka przyszła mu do głowy, wyprzedził samochód i stanął na środku drogi wyciągając rękę do przodu tak jak robią to policjanci (choć ci stoją raczej na poboczu, w bezpiecznej odległości). Auto nie zwalniało , zamiast tego mężczyzna siedzący za kierownicą próbował wykonać manewr ominięcia Starka. Później słychać było już tylko pisk opon auta, które zatrzymał niewielki, betonowy murek kilka metrów od nich.
Jessica leciała nisko nad ziemią tak, że momentami czubki jej butów muskały asfalt lub suche pobocze. Choć nie wyglądało to do końca profesjonalnie, zawsze najlepiej sprawdzało się jako sposób na pobiegnięcie szybciej niż wynosi ludzki rekord świata i przy tym brak problemów z wylądowaniem. Gdy tylko znalazła się przy samochodzie, z całej siły szarpnęła za drzwiczki. Metal chrupnął jak nadepnięta plastikowa zabawka. Jessica odrzuciła na bok drzwiczki i przy akompaniamencie roztrzaskiwanego szkła sięgnęła do wnętrza samochodu, żeby chwycić kierowcę. Zabrakło jej ułamka sekundy, by chwycić go za ramię; zdążył uciec na tylne siedzenie.
– Szefie, mógłbyś mi otworzyć tę puszkę? – zapytała schrypniętym od upału i zmęczenia głosem. Jednocześnie ręką wykonała gest oznaczający przecinanie.
– Ale nie daję gwarancji, że nie uszkodzę przy tym tego gościa w środku – powiedział i wzruszył ramionami w dość beztroskim geście.
Nie chciał robić mu krzywdy, ale specjalnie uważać na to by do tego nie dopuścić także nie miał zamiaru. Dzięki jednemu, szybkiemu wystrzałowi z repulsora samochód rozpadł się na dwie części, a od uciekiniera dzieliły ich jedynie dogasające iskry. Mężczyzna o nieco przydługich, jasnych włosach uśmiechnął się ponuro i wybiegł z auta nim Tony, albo Jess zdążyli zareagować. Stark już miał pobiec za nim, gdy wtem dotarł do niego głos Jarvisa informujący o niebezpiecznie szybkim nagrzewaniu się silnika Hondy. Tony dopiero po chwili przyswoił do siebie tę informację, złapał więc Jessicę w pasie natychmiastowo oddalając się na taką odległość, na jaką pozwolił im czas. Z góry mieli widok na naprawdę widowiskową eksplozję, która mogłaby zostać uznana za kadr z filmu Michaela Baya. Ta nie była jednak efektem pracy specjalistów na planie, a rąk niepozornego człowieka, który biegł teraz po autostradzie stanowej z nadzieją, że wybuch zdołał zniszczyć Jessicę oraz Tony'ego. Dlaczego oni wszyscy są tacy naiwni?
– Mam tego zwyczajnie dość – stwierdziła Jessica, gdy fala uderzeniowa przeszła obok nich.
To, że ten na dole zwyczajnie się z nimi bawił, to jedno. To, że Tony nieumyślnie przygniatał jej wszystkie narządy poniżej żeber to drugie. Przede wszystkim naprawdę nie cierpiała bajerantów i to nie tylko tych filmowych, którzy spokojnie kroczą przed siebie na tle eksplozji.
Po wybuchu został duży krąg wypalonej ziemi oraz tlące się resztki rozszarpanego samochodu. Z pewnym opóźnieniem dobiegł do nich odgłos zapalającej się koparki albo innego dźwigu. Jones nie wierzyła w teorię błędnej iskry, a drugie możliwe wytłumaczenie tej sytuacji równało się naprawdę dużemu problemowi.
Wreszcie dym opadł i zdołała wypatrzeć uciekającego mężczyznę. Kierował się w prostej linii do audi, które stało na tyle daleko, by ominęła je eksplozja.
– O nie – oznajmiła, chociaż delikwent nie mógł jej usłyszeć. – Ja naprawdę bardzo lubię ten samochód. Chociaż mógłby być szybszy...
Przy ostatnim słowie wydostała się z uścisku, spadała trzy metry w dół, po czym zatrzymała się na jednej wysokości. Jej serce zdążyło uderzyć jeszcze siedem razy – tyle trwał lot nurkowy w stronę uciekiniera – po czym złapała go za ramiona. Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że nie jest w stanie ponownie wzbić się w górę. W powietrzu wokół niej zaszła jakaś zmiana... Przede wszystkim zaczęło świecić.
– Co do...?! – nie zdążyła dokończyć. Mężczyzna w dwóch ruchach pociągnął ich obje na skraj dołu. W następnej sekundzie spadali.
– Plazma – usłyszała tuż przy swoim uchu. – Zjonizowany gaz zamienia się w plazmę. Ciężko latać, prawda, Jewel?
Widząc, że Jessica zajęła się gonitwą za podejrzanym, Tony postanowił spróbować ugasić pożar jaki pozostał po eksplozji. Nie było to specjalnie wymagające zadanie, aczkolwiek Stark wątpił by udało mu się je wykonać, iskier było za dużo, a czasu zbyt mało. Muszą więc załatwić to jak najszybciej zanim wszystkie maszyny, do których doleci ogień nie wybuchną. Wtedy wraz z fragmentem nowej, jeszcze nie oddanej do użytku autostrady z powierzchni Ziemi znikną także Stark i Jones. Tony podążył jednak wzrokiem za swoją towarzyszką będąc świadkiem dość dziwnej sytuacji. Nieco zdezorientowany przypatrywał się Jessice, która zamiast dalej lecieć trzymając złodzieja, opadała na asfalt. Nie zwlekając ani chwili dłużej ruszył w ich kierunku czując, że jego zbroja stała się nagle uciążliwie ciężka, a jej odległość między jezdnią diametralnie się zmniejszała. Nie potrafił racjonalnie wyjaśnić przyczyny tego zajścia, ale póki co absorbował go nieco inny fakt; upadek jest bolesny.
– Cholera, chyba mi się to nie podoba – zaklął, choć w myślach użył nieco innych słów. – Eh... Nie lubię się zbyt długo cackać – mruknął pod nosem niemal niedosłyszalnie.
Zbroja wydawała dość irytujące dźwięki przy każdym kroku także podejście mężczyzny od tyłu zdawało się być niemal niemożliwe, dziwnym trafem udało się. Stark chwyciwszy więc metalowy, wyrwany z ziemi słupek uderzył nim podejrzanego w głowę.
Powietrze dookoła Jess wróciło do normalności. Otrzepała ubranie z ziemi, stwierdzając przy tym, że ślady nie zejdą łatwo z białej koszulki. Że też musiało się jej zachcieć wyglądać jak Lara Croft akurat dziś...
– Przesłuchajmy go, zanim w pełni dojdzie do siebie albo ktoś zdecyduje się mu pomóc. Pięć mil stąd mamy miasteczko z eleganckim komisariatem. Wypożyczymy go sobie – oznajmiła. Na jej twarzy widniał niebezpieczny uśmiech, chociaż sposób, w jaki oddychała oznaczał, że złość jeszcze jej nie opuściła.
Skrępowany mężczyzna, który powoli odzyskiwał przytomność, został umieszczony na tylnym siedzeniu. W przejawie zdrowego rozsądku Jessica usiadała obok niego, żeby odesłać go do krainy psychodelicznych kucyków, jeśli zajdzie potrzeba.
Nie zaszła. Zadziwiająco spokojnie dotarli do miasteczka. Jessica sięgnęła pod fotel, skąd wyjęła czarną, skórzaną kurtkę. Na zewnątrz było ponad trzydzieści stopni...
– Ja pójdę pierwsza i machnę tutejszym stróżom prawa legitymacją przed oczami.
Skinął głową i odwrócił się w stronę podejrzanego, którego zaczął powoli „wypakowywać” z samochodu. Ten nie kwapił się do współpracy, aczkolwiek nie utrudniał Starkowi tego zadania.
– Czyli metalowe słupy, hm? Najlepsza broń Iron Mana? – zapytał nagle nieco kpiącym tonem, gdy zaczęli zmierzać w kierunku komisariatu.
– Niekoniecznie najlepsza, ale dość skuteczna. W końcu obezwładniłem cię kawałkiem krawężnika – odpowiedział, a mężczyzna obrzucił go nieco ponurym spojrzeniem. – Głowa do góry, jestem pewien, że twój kolega z celi nie będzie mógł pochwalić się czymś podobnym, będziesz wyjątkowy.
Na tym rozmowa się skoczyła, a Tony zajął się szukaniem odpowiedniego pokoju. Policjanci spoglądali na nich z pewną dozą dystansu. Tony wiedział, że stróże prawa z natury nie pałali do superbohaterów, bo ci odbierali im pracę. Nie mógł się im dziwić, sam jednak byłby wielce rad z tego, że ktoś dowala za niego brudną robotę. Wprowadził mutanta do sali przesłuchań, w której czekała już Jessica i gestem dłoni, w czysto ironicznym geście, wskazał podejrzanemu krzesło, na którym ten usiadł.
– Pan się napije wody, przemyśli swoją wersję wydarzeń, a my dołączymy do pana za trzy minuty.
Jessica lekko popchnęła mężczyznę, który zawahał się przy wchodzeniu do skąpo umeblowanego pomieszczenia. W środku stał jedynie stół oraz dwa krzesła. Niemal jak na tych wszystkich filmach. Jones obrzuciła wnętrze spojrzeniem i trzasnęła drzwiami, zostawiając delikwenta na moment samego. Z powodu braku okien i tak nie miał dokąd uciec.
– Zrobimy to klasycznie – powiedziała stłumionym głosem, odkręcając butelkę wody mineralnej, którą tak życzliwie podzielili się z nią funkcjonariusze. – Wredna baba i miły facet, w rolach głównych ja i ty, szefie.
Przerwała, żeby się napić.
– Dobra, jeszcze bardziej łopatologicznie: oboje wiemy, że jego niedawno zdradziła żona. Teraz jest przekonany, że każda kobieta to ździra, a te ładniejsze to ździry i suki. On wszystko ci wyśpiewa, szefie, jeśli stwierdzisz, że jedyną osobą gorszą ode mnie jest moja matka i osobiście zrobiłbyś wszystko, żeby nas obie posłać do piachu.
Tony zerknął na Jess z lekkim powątpiewaniem zastanawiając się czy jest choć cień szansy na to, iż ten plan wypali. Cóż, za chwilę mieli się przekonać.
– Mam już plany na wakacje, zabiorę ciebie i twoją mamę na Wyspy Wielkanocne, tam podobno są ładne plaże. Niech się franca przyzwyczaja już do piachu... – zaczął nieco niepewnie Tony w momencie, w którym ponownie znaleźli się w pomieszczeniu. Mężczyzna skrobiący paznokciem po drewnianym blacie uniósł wzrok na chwilę zaszczycając ich spojrzeniem. Przybrał lekceważącą i znudzoną pozę, aczkolwiek nieco trzęsące się ręce i unoszący ku górze kącik ust mogły świadczyć o tym, że spodobało mu się to co usłyszał.
– Załatwimy to szybko i może zdążę na mecz. Co robiłeś w nocy z szóstego na siódmego maja? - zapytał Tony zajmując miejsce naprzeciwko podejrzanego. Zajął się przeglądaniem jakichś papierów leżących na stoliku tak by również udawać zmęczonego całą tą sytuacją.
– Przegrałem w pokera moją dziewczynę Benelli M4 natomiast wygrałem Hondę. Słaby zamiennik, bo nie chce mi się zbierać resztek tego samochodu z ulicy – odpowiedział mężczyzna bez zająknięcia, a Stark wymienił z Jess porozumiewawcze spojrzenie.
– Nie pójdziesz na mecz – ucięła Jones. Nie usiadła, zajęta chodzeniem po całym pomieszczeniu. Wreszcie zdecydowała się podejść do Tony'ego i położyć jedną rękę na jego ramieniu. – Mówiłam ci już pięćset razy, że jeśli chcesz, żebym była twoją partnerką w czymkolwiek oprócz ping-ponga, masz omijać stadiony z daleka. I swoich starych kumpli też – syknęła na tyle głośno, by ten drugi też mógł to usłyszeć. – Do rzeczy. Z kim pan grałeś w pokera?
– Jesteś beznadziejna w ping-ponga – odburknął Tony. – I naprawdę nie rozumiem dlaczego masz problem z moimi znajomymi, jak zabierasz mój portfel i idziesz na zakupy ze swoimi koleżankami-materialistkami to nie robię ci później awantur – dodał i wywrócił przy tym oczami.
On sam nie zadawał sobie zbędnego trudu, od razu przeszedł z podejrzanym „na ty”. Tony potarł dłonią płat skroniowy co uwidoczniło jedynie jego frustrację zaistniałą sytuacją.
– Z moim bratem, kuzynem i dwójką jego przyjaciół – zaczął mężczyzna, a następnie wymienił jeszcze ich nazwiska oraz podał nazwę lokalu, w którym rozgrywali partyjkę. Stark notował wszystko nie spuszczając przy tym wzroku z podejrzanego.
– Potwierdzą to? – zapytał Tony, a w odpowiedzi uzyskał jedynie skinienie głową.
– Doskonale! – Jessica zatrzymała się dokładnie naprzeciwko przesłuchiwanego. – To niech pan jeszcze poda adresy i dane kontaktowe, umówicie się razem na pokera. Ja chcę konkretów. Wiesz pan, panie Raviser, co znaczy słowo "konkret"? To się pan zastosuj! – warknęła tak bardzo nieprzyjemnie, jak tylko potrafiła.
– Spotkaliśmy się w domu mojego brata, zaraz państwu podam adres. – Mężczyzna starał się zachować spokój, ale z jego twarzy dało się wyczytać całą gamę emocji. W dodatku był cały spocony. Z nerwów i gorąca. Jessica osobiście zadbała o to, by wyłączyć klimatyzację.
– Panie... Gdzie są Hayesowie?
– W takim razie adres podam później...
– Nie! Ja mam tego dość! Muszę iść się przewietrzyć – oznajmiła Jess, po czym wyszła, mocno tupiąc spadochronowymi butami o płytki w korytarzu.
– Nareszcie jakaś dobra decyzja! – skomentował zwięźle, gdy Jessica opuściła już pokój. Teraz zaczął jedynie odliczać sekundy do momentu, w którym włączą klimatyzację. Jemu też było gorąco, aczkolwiek starał się tego nie okazywać.
– I tak dwadzieścia cztery godziny na dobę... Wracając jednak do tematu, wiesz co stało się z Hayesami, Michaelu? – zapytał zerkając przy tym na papiery, na których wpisano jego dane. Był już wcześniej karany za drobne kradzieże i bijatyki, nigdy jednak nie oskarżono go o morderstwo.
– Nie. Tych ludzi widziałem na oczy jedynie raz, tego samego dnia kiedy to się stało. Gene chciał mnie wciągnąć do tej ich organizacji The Pride. Nie zabiłem ich, Stark, nie miałem powodów by to robić.
– Ja ci wierzę, problem polega jednak na tym, że inni są mniej skłonni zaufać twojej wersji wydarzeń. Jak ich przekonamy? – zastanawiał się Tony. Prawda była taka, że nie widział w co wierzyć, ale kierując się przeczuciem uznał, że powinien udawać, iż jest inaczej.
– W barze... w tym obskurnym barze jest monitoring! – powiedział nagle tak jakby udzielał odpowiedzi w pytaniu za najwyższą stawkę w „Milionerach”.
***
Jessica, siedząc w pomieszczeniu na drugim końcu budynku, położyła nogi na stole z dużym monitorem. Miała doskonały widok na wszystko, co działo się w Konfesjonale. No i pilota od klimatyzacji w ręku. Bacznie obserwowała zachowanie Ravisera. Z zadowoleniem obniżyła temperaturę w pokoju o cały jeden stopień. W nagrodę za to, że powiedział prawdę: nie zabił rodziców Molly.
– Dobrze, szefie, wyciągnij z niego szczegóły odnośnie tej dziwnej organizacji. Zobaczymy, czy jego informacje pokrywają się z naszymi – powiedziała, chociaż nie było szans, żeby ją usłyszał.
***
Tony nie odczuł tego, że temperatura w pokoju spadła. Był zbyt zaabsorbowany tym co usłyszał. Poczynili dość spory krok na przód, albowiem odkryli, że mordercą na pewno nie jest Michael. Problem polegał jednak na tym, że był to póki co ich jedyny podejrzany.
– Gdzie spotkałeś się wtedy z Genem? Alice także tam była?
– W ich domu, w Kalifornii, i nie, był tam tylko on – odpowiedział Raviser nieco pogodniejszym głosem. Ukradkiem posyłał tęskne spojrzenia w kierunku drzwi, niestety, przesłuchanie nie skończy się tak szybko, a Tony zrozumiał, że nie zdąży nawet na drugą połowę meczu.
– Zgodziłeś się dołączyć do The Pride? Wyjaśnili ci w ogóle co to jest?
– Mówili, że to organizacja mająca na celu pomoc mutantom w razie jakiejś zagłady. Za bardzo lubię swój żywot by się go pozbywać dlatego tak, zgodziłem się. - odpowiedział tak jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– I to był twój podstawowy błąd. – odpowiedział Stark nieco przyciszonym głosem i zapisał coś ołówkiem w notatniku.
***
Dwie godziny później Jessica kończyła pić kawę. Odstawiła styropianowy kubek na bok i przelotnie spojrzała na monitor. Od dłuższego czasu nie wydarzyło się w nic ciekawego. Ravsier zapętlał się w swoich zeznaniach, powtarzał te same informacje. Do tego kłamał jedynie w tych szczegółach, które mogłyby poważnie mu zaszkodzić. Oczywiście tylko wtedy, gdyby miał do czynienia z prawdziwą, kompetentną policją. Tymczasem najważniejsze wygadał już na wstępie. Widać myślał, że chodzi im o coś innego. Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie złapania do drugi raz i ponownego przemaglowania. W końcu to już nie będzie jej sprawa. Podniosła się z twardego krzesła.
Po drodze zaszła do łazienki. Między innymi nie chciała, żeby jej pojawienie się było zbyt gwałtowne. Musiała uważać, żeby samej się nie wsypać. W końcu oficjalnie nie była reżyserem tego przedstawienia i nie mogła przerwać sceny.
– Jedno pytanie – zaczęła, dołączając do Starka. – Masz pan dzieci?
– Nie... I po tym, co stało się z córką Hayesów nie chcę mieć.
– A co się stało z córką Hayesów?
– Tak dokładnie to ja nie wiem – wyraźnie się zmieszał. – Ale mówią, że straszne rzeczy. Głodówka, narkotyki, eksperymenty... To było takie urocze dziecko. Chętnie bym udusił sukinsynów, którzy ją dorwali.
Jones pokiwała głową, nie okazując cienia współczucia, co okazało się najtrudniejszym z dzisiejszych zadań.
– Myślę, że możemy pana puścić – oznajmiła sztucznie oschłym tonem.
Tony skinął głową zgadzając się tym samym, że puszczenie go wolno jest dobrym pomysłem. Wstał z krzesła i ziewnął przeciągle, spędzenie ponad dwóch godzin w bezruchu, i to w ciepłym pomieszczeniu zdecydowanie może człowieka znużyć. Los był jednak na tyle wspaniałomyślny dla Starka, że nie dał mu nawet okazji do narzekania. W korytarzu dało się bowiem słyszeć podniesione głosy, poszedł chyba nawet jeden, czy dwa strzały. Tony zerknął na Jessicę nieco zaniepokojony, takiego rozwoju wydarzeń akurat się nie spodziewał.
– Koledzy od pokera przyszli – powiedział Michael w momencie, w którym jeden z mężczyzn za drzwiami zabluźnił głośno żądając uwolnienia krewniaka, najwyraźniej był to wymieniony wcześniej brat. Drzwi, na które napierało czterech naprawdę dobrze zbudowanych samców niestety nie wytrzymały zbyt długo, po chwili cała trójka mogła oglądać już zdenerwowanych pokerzystów w całej okazałości.
– Teraz to ja na pewno nie zdążę na mecz...
– Masz igrzyska na miejscu – odparła Jessica. – Może się jakoś, panowie, dogadamy?
Krzesło, które poszybowało w jej stronę i rozbiło się na ścianie, mówiło samo za siebie. Odruchowo złapała połowę nogi, szczęśliwie turlającej się w jej stronę i z całej siły uderzyła w kolano najbliższego dryblasa. Sądząc po trzasku, jaki wypełnił pomieszczenie, prawdopodobnie złamała mu rzepkę.
Pozostali natychmiast rozbiegli się po pomieszczeniu. Nie odważyli się jednak podejść do Mścicieli na odległość ramienia. Skupili się głównie na połamaniu biurka i drugiego krzesła. Dość nieudolnie starali się narobić bałaganu. Jessica starała się im nie przeszkadzać. I tak kiepsko im szło trafianie w nią. Wreszcie udała, że nie patrzy, a tamci zgodnie uciekli. W ścianie został malowniczy ślad po wybuchu.
– Pierwszy raz widziałam na żywo gang, który nie umiał strzelać.
Tony nawet, gdyby miał taki zamiar, nie zdążyłby narzucić na siebie zbroi tak by unieszkodliwić wroga. Stał w miejscu obserwując to co dzieje się dookoła... Sytuacja była dziwna, ale trwała tak krótko, że jedynie wielka dziura w ścianie była dowodem na to, że miała miejsce.
– Trzeba tych ludzi wcielić do armii – powiedział Tony, gdy podnosił z podłogi zakurzoną marynarkę i ruszył w stronę wyjścia.
Podróż powrotna do Nowego Jorku, według Starka, minęła znacznie przyjemniej. Może wpłynął na to fakt iż tym razem to on siedział za kierownicą? Zaniechując dalszego dedukowania nad tym zerknął na nieco zamyśloną Jessicę Jones.
– I co teraz?
– Teraz grzecznie wrócisz do siebie i położysz się spać – odparła, odpinając pasy.
Kątem oka zerknęła na Avengers Mansion. Rezydencja po zmroku sprawiała raczej posępne wrażenie.
– Zostałeś wyznaczony na ochotnika do opieki nad Molly. Ktoś musi się nią jutro zająć, kiedy ja będę szukała jakichś jej krewnych. Będzie dzień dziecka, więc możecie się przejść do Central Parku, na pewno na coś się załapiecie. – Ostatnie słowo wypowiedziała, stojąc już na zewnątrz samochodu.
Tony (w jego oczach chyba dostrzegła cień strachu) wskazał na zadrapany policzek i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Gestem kazała mu się nachylić w swoją stronę, sama zaś w osobliwy sposób uklękła na fotelu pasażera, żeby cmoknąć Starka w czoło.
– Lepiej? To widzimy się jutro po południu!
Nie uśmiechało mu się to. Wolałby spędzić dzień na oglądaniu powtórki meczu zamiast na opiece nad jedenastoletnią dziewczynką. Był także nieco przestraszony, nigdy w życiu nawet nie bawił się z dziećmi, a tu nagle ktoś wyskakuje mu z informacją, że ma nad jakimś sprawować pieczę! Dla Tony'ego brzmiało to jak scenariusz filmu fantasy, ale nawet mimo tego, wstał z łóżka około południa i ogarnąwszy się nieco przybył pod Avengers Mansion. Trzy głębokie wdechy wykonane z trudem utwierdziły go w przekonaniu, że to będzie jeden z dziwniejszych weekendów jego życia. Molly, która otworzyła drzwi z szerokim uśmiechem myślała chyba nieco inaczej.
– Jess, jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Możemy oddać ją do jakiegoś hotelu dla dzieci i razem zajmiemy się tą sprawą – zwrócił się do Jessiki nieco przyciszonym głosem, w momencie, w którym Jones wynosiła walizkę na zewnątrz.
– Poradzisz sobie, szefie. Zresztą nie wydaje mi się, żeby Molly chciała zostać w jakimś hotelu dla dzieci, kiedy ma do wyboru spędzenie z tobą trochę czasu.
Musiał tutaj zadziałać jakiś umówiony znak, ponieważ Molly w jednej chwili rzuciła na podłogę tenisówkę i podbiegła do dorosłych, łapiąc jedną ręką nadgarstek Jessiki, drugą Tony'ego. Wyraz twarzy jedenastolatki był tak zdeterminowany, że nie musiała nic mówić. Wyraźnie nie życzyła sobie zmiany planów.
– Potraktuj to jako okazję na zostanie ojcem na jeden dzień – podpowiedziała Jess, wyswobadzając się z uścisku małej.
Wygładziła materiał sukienki, w której wyglądała wystarczająco profesjonalnie, by statystyczny Amerykanin nie zadał niewygodnych pytań, po czym wsiadła do swojego samochodu. Czarna terenowa toyota jak zawsze na początku ruszyła dość niezdarnie. Jessica spojrzała w lusterko i uśmiechnęła się do machającej Molly. Dziewczynka wciąż stała w jednej tenisówce przed drzwiami i żywo o czymś opowiadała. Stark wydawał się nieco mniej radosny.
Tony westchnął ciężko wpatrując się w samochód, który powoli znikał za rogiem.
– Jadłaś kiedyś lody z frytkami? – zapytał nagle przerywając to uciążliwe milczenie.
– Nie. Ciocia nie pozwala mi jeść takich rzeczy.
– W takim razie dzisiaj twój szczęśliwy dzień – zauważył zmuszając się do uśmiechu i otwierając przed dziewczynką drzwi samochodu. Najprawdopodobniej Jessica zemdleje usłyszawszy to jak spędziła weekend jej podopieczna, jednakże tym Tony przejmował się aktualnie najmniej. Powierzając mu Molly mogła się chyba spodziewać, że nie będzie zachowywać się jak przykładny wujek, tak?
Po opuszczeniu rzeczonego lokalu, w którym dziewczynka prócz frytek z lodami zjadła także dwa cheeseburgery, hot doga oraz naleśniki z czekoladą (to wszystko popiła colą bez cukru), mieli udać się do Central Parku, w którym faktycznie organizowano jakieś zabawy dla dzieci. Nie miał na to ochoty, było tam tyle osób, że zapewne jutro w internecie będzie się wręcz roić od zdjęć przedstawiających „Starka z córką”.
– Wujku, kupisz mi watę cukrową? – zapytała Molly wyrywając go z zamyślenia. Czy to jest jakaś jej dodatkowa moc? Pochłanianie niezliczonej ilości jedzenia? Możliwe, bo po kilku minutach po zakupionej wacie nie było już śladu. Dziewczynka chadzała po całym parku, a Stark ledwo co za nią nadążał, nigdy nie był wybitnie dobrym biegaczem. Oparłszy się o drzewo by odsapnąć rozejrzał dookoła mając szczerą ochotę zabrać smycz pani z psem, która siedziała na ławce. Uznał to jednak za mało humanitarne i udał się w dalszą pogoń za Molly Hayes.
Gdy zaczęło już zmierzchać, a nogi zupełnie odmawiały im obojgu posłuszeństwa udali się do Stark Tower. Miał nadzieję, że w pobliżu nie ma żadnego telepaty, albowiem ten poczułby się najpewniej zgorszony odczytując myśli Tony'ego. „Zabiję cię Jess”, tak brzmiała najłagodniejsza.
– Zjadłabym coś, zamówimy pizzę? – zapytała Hayes, która oparła twarz o szybę szklanej windy. Tony spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
– Jeśli masz ochotę – przyznał starając się tym samym ignorować pytające spojrzenia posyłane mu przez innych pracowników znajdujących się w windzie. Nie mógł się im jednak dziwić, sam zareagowałby podobnie widząc taką scenę z własnym udziałem. Po wejściu do apartamentu pierwsze co zrobił to opadł na kanapę wbijając twarz w poduszkę.
– Do czego to służy? – zapytała Molly, a Tony uniósł na chwilę wzrok.
– Jak naciśniesz ten żółty przycisk to się dowiesz, tylko nie celuj tym w siebie. – odpowiedział, a w tym samym momencie usłyszał wystrzał. Jedenastolatka trzymała właśnie w rękach jedną z najbardziej niebezpiecznych broni na świecie. – Ładny cel, ale teraz odłóż i pobaw się czymś innym. – skomentował jedynie wstając z kanapy i mruknął coś do swojego komputera czując dziwny, nagły przypływ energii. Jarvis wykonał zadanie, a muzyka The Clash z tekstem śpiewanym przez Starka i głośny śmiech Molly wypełniły cały salon.
Piosenka skutecznie zagłuszyła dzwonek komórki Tony'ego.
Kilkadziesiąt mil dalej Jessica wysłuchała po raz piąty głosu automatycznej sekretarki, powiedziała jej kilka ciepłych słów i rozłączyła się. Schowała telefon do torebki. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnego telepaty. Potrzebowałby soli trzeźwiących po wysłuchaniu myśli Jones. Niektóre słowa znalazły ujście przez jej usta. Dobrze, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją pozwać o grożenie wymyślnymi torturami komuś o nazwisku Stark.
Jessica obiecała sobie, że po rozmowie z Petunią Cook włączy radio w samochodzie. Jeśli w Nowym Jorku doszło właśnie do jakiegoś kataklizmu, na pewno o tym powiedzą.
– A mogę obejrzeć film na tym dużym ekranie? – zapytał prywatny nowojorski kataklizm Tony'ego po tym, jak znudziło mu się granie w kółko i krzyżyk ze sztuczną inteligencją. – Taki z Harrisonem Fordem, jak u cioci... Bo trochę się stęskniłam – przyznała Molly.
– Harrison Ford? Filmy z moim udziałem są ciekawsze, ale nie dla dzieci. – powiedział Tony zastanawiając się przy tym dlaczego Molly wygrała z Jarvisem trzy razy, a on przez dwadzieścia lat nie potrafił, mimo wielu prób, tego uczynić. – Ale jasne, czemu nie? Lubisz Gwiezdne Wojny? Pewnie nie, chociaż powinnaś... No to może Indiana Jones? – zaproponował, a po dwudziestu minutach z miską popcornu oraz paczką cukierków zasiedli przed telewizorem. Dla kogoś kto niespodziewanie by tutaj wszedł zapewne zabawny wydałby się fakt, że i Tony, i Molly poruszali ustami jednocześnie z aktorami wypowiadając dokładnie te same kwestie.
Dotychczas Molly nigdy nie obejrzała wszystkich czterech filmów o dzielnym archeologu podczas jednej nocy. Czuła się niesamowicie dorosła, wiedząc, że powinna kłaść się spać wtedy, gdy Indy był na poczęstunku u gospodarzy Świątyni Zagłady. Aczkolwiek nie na tyle dorosła, by spokojnie patrzeć na sceny pocałunków (na szczęście nie było ich tak dużo) i zasłaniała sobie oczy poduszką.
Po skończonym seansie nie miała jeszcze ochoty iść spać, dlatego namówiła Jarvisa, żeby włączył jej jeszcze Mumię. Kiedyś bardzo chciała to obejrzeć, ale Jessica jej zabroniła...
…W połowie filmu Molly już wiedziała, dlaczego. Mimo to oglądała dalej, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu. Bardzo mocno przyciskała do siebie poduszkę. Uważała, żeby nie pisnąć, nie chciała obudzić Tony'ego, który wyglądał całkiem zabawnie, gdy tak spał na kanapie.
Zdecydowała, że nie obejrzy następnej części. Może jutro. Kiedy będzie już dzień. Bardzo jasny dzień, bez żadnych potworów czających się w mroku. W sumie najgorsze ciemności tej nocy chyba już minęły. Zegar pokazywał czwartą, a niebo za oknem nabrało tendencji do rozjaśniania się.
Nie wiedział ile czasu spał, ale kiedy się obudził leżał na kanapie tuż obok Molly, którą zaniósł do łóżka mimo tego, że już świtało. Później nakrzyczał na Jarvisa za to, iż puścił jej Mumię, kiedy mógł wybrać horror nieco wyższych lotów.
Z kubkiem parującej i jakże pysznej kawy wyszedł na taras rozkoszując się ciszą. Nic nie było w stanie zakłócić mu tej chwili spokoju... No może prócz jednego.
– Wujku, co na śniadanie?
– Cóż... Może zrobimy gofry? Gdzieś tu miałem chyba nawet przepis i tę, no... gofrownicę – powiedział westchnąwszy przy tym i ruszył w stronę kuchni wraz z podekscytowaną jedenastolatką. Przed rozpoczęciem szykowania śniadania upewnił się jeszcze czy czujnik dymu jest sprawny, na ich szczęście był.
W sąsiednim pomieszczeniu odezwał się telefon. W ciągu nocy dzwonił dwa razy, w ciągu ostatniej godziny pięć.
Jessica nie mogła się denerwować. To byłoby niewskazane. Dlatego uparcie wmawiała sobie, że po prostu martwi się o Molly. I może nawet trochę o Starka. Znała możliwości dziewczynki. Niepotrzebnie zostawiała ją na tak długo sam na sam z Tonym. Mogła przecież poprosić kogoś innego... Ruszyła pokrętło głośności. Może radio zagłuszy jej myśli. Za trzy godziny będzie w Nowym Jorku. Jeśli dobrze pójdzie i korki nie sparaliżują zupełnie ruchu, za pięć godzin znajdzie się w Stark Tower.
Zatelefonowała do Starka ze stacji benzynowej, obiecując sobie, że jeśli tym razem włączy się sekretarka, więcej nie zadzwoni. Zostawiła jednak krótką wiadomość o tym, że niedługo wróci i ma nadzieję, że nikt nie zrobił sobie dotkliwej krzywdy.
– Te kanapki są pyszne – przyznała Molly, gdy siedzieli przy jednym ze stolików stołówki pracowniczej. Stark skinął głową ciekawiąc się przy tym czy strażacy już sobie poszli i ile osób do sprzątania będzie musiał zatrudnić by pozbyć się sadzy.
– Ciocia dzwoniła. Gdzieś z osiemnaście razy – powiedział po chwili kiedy wyciągnął w końcu telefon z kieszeni spodni, który zabrał z pokoju mimochodem. Uznał, że jeśli byłoby to coś ważnego to zadzwoniłaby jeszcze raz także postanowił nie oddzwaniać, niedługo i tak się spotkają.
– Pójdziemy pograć w tenisa?
– Jasne, ale najpierw kupimy ci rower, słyszałam, że jakiś chciałaś. – oznajmił i uśmiechnął się przy tym. Dopiero czerwiec, a Tony już może skreślić ze swojej noworocznej listy „zrobienie dobrego uczynku”, idzie coraz lepiej, rok temu wszystkie punkty wypełniał w grudniu.
– Ale teraz chciałabym zagrać w tenisa. Ba-ardzo bym chciała zagrać w tenisa. – Jedenastolatka usiłowała naśladować ten ton głosu, który już niejednokrotnie słyszała u Jessiki. Zawsze podziwiała to, że ciocia umie za pomocą jednego zdania narzucić innym swoją wolę. To prawie jak magia.
– Ostatecznie możemy pobawić się robotami. Ale takimi bardzo małymi. Jak lalki – powiedziała po trzech minutach ciszy. Najwidoczniej Tony nie przepadał za tenisem. Molly jeszcze nie wiedziała, czy ona lubi ten sport. Następnym razem sprawdzi.
– Roboty? Chyba mam takich kilka – powiedział, a od razu potem ruszyli już w stronę windy. Tak, strażacy opuścili apartament zostawiając jednak karteczkę, gdzie idiota było najłagodniejszym epitetem. Stark podążył jednak dalej, do sypialni i wyciągnął z szafy pudło, które miał wyrzucić już dawno. Dziwny sentyment jednak mu na to nie pozwalał.
– Wybierz sobie któregoś... Ale nie, nie tego, ten jest mój.
Postawił skrzynię na podłodze samemu siadając obok po turecku. Nagle przestało mu się wydawać to dziwne, to wszystko, zabawa z dzieckiem zaczęła stawać się całkiem przyjemna. Szczerze powiedziawszy spodobała mu się ta opieka, było zabawnie i chyba nawet trochę się do Molly Hayes przywiązał... Nigdy jednak nie wypowie takich słów na głos!
– Nie masz przypadkiem sukienek? Robot-księżniczka to byłoby coś!
***
Nikogo nie zdziwiła czarna terenowa toyota przy Stark Tower. Nikogo nie zdziwiła zaniepokojona kobieta, stukająca obcasami w taki sposób, że wszyscy woleli usunąć się jej z drogi. Wszystkie rodzące się pytania zostały zabite przez zdrowy rozsądek. Jessica Jones bez przeszkód dotarła do apartamentu. Natomiast na dole garść strażników ciągnęła losy o to, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za brak kompetencji.
Zapach dymu nie oznaczał nic dobrego. Serce Jessiki zaczęło bić szybciej, gdy uświadomiła sobie, że nazwisko Tony'ego, Molly i słowo „dym” nie powinny nigdy wystąpić razem w jednym zdaniu. Jones przyśpieszyła kroku, chcąc sprawdzić każe pomieszczenie.
Trafiła za siódmym razem. Na chybił trafił otworzyła drzwi, a obrazek, jaki tam zastała sprawił, że poczuła, jak ziemia osuwa się jej spod stóp. Jessica oparła się o framugę i przycisnęła palcami skronie. To zawsze zapobiegało omdleniu.
– Szefie, z okazji dnia dziecka nie urządzę ci nawet połowy tej awantury, na jaką zasługujesz – powiedziała. – Zresztą obojgu wam należy się awantura... Mam bilety do centrum zabaw i – zaczęła, ale zaraz przerwała.
Molly nie odpowiadała. Do tego czasu jedenastolatka powinna już podbiec do Jessiki i zacząć wyrzucanie z siebie słów z prędkością światła. Jones weszła do pomieszczenia. Dopiero teraz zauważyła, że dziewczynka leży na dywanie pośród dziwacznych metalowych i elektronicznych części, zwinięta w kłębek.
– Nasze dziecko zasnęło... Szkoda tylko, że nie w łóżku.
– Miło cię widzieć – przywitał się z uśmiechem i wstał z podłogi. – Odsuń się i zostaw to mnie, nie powinnaś się nadwyrężać czy coś – przyznał widząc, że Jessica chce podnieść Molly. Sam to zrobił i zaniósł ją do łóżka, ponownie. Tym razem czuł jednak, że nie obudzi się tak szybko jak poprzednim razem.
– Jak minęła ci podróż? – zapytał po powrocie. – Myślę, że kobieta w twoim stanie nie powinna się tak przemęczać, ale mnie nikt nigdy nie słucha – zaczął dając wyraz swej irytacji. – Znalazłaś kogokolwiek?
– Zadanie paru ludziom kilku pytań to jeszcze nie jest przemęczanie się. Z naszej dwójki to ty powinieneś usiąść. Wyglądasz, jakbyś próbował wsiąść do metra przez zamknięte drzwi. Oczywiście gdybyś tylko jeździł metrem. Molly dała w kość, szefie? – Jessica posłała Tony'emu swój najjaśniejszy uśmiech w ramach częściowego zadośćuczynienia. – Wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas będziemy jej rodziną. Nie ma wielu krewnych. A jeśli chodzi o tych, których ma, to im nie powierzyłabym łyżki wody.
– Może trochę. Ale jeśli kiedyś chciałabyś wyskoczyć do kina to ja się wtedy mogę Molly zaopiekować. Całkiem przyjemnie się bawiliśmy. – przyznał próbując zignorować smród spalenizny dobiegający z kuchni. Prawda, może natrafili na kilka trudności, acz nie były one na tyle duże by móc uznać ten weekend za nieudany.
– I w takim razie nie ma innego wyjścia, Molly póki co zostaje z nami, a potem wymyślimy co dalej. – zaczął zastanawiając się nad tym przez chwilę. – Masz jakieś plany na popołudnie? Bo chyba nie chcemy zmarnować tych biletów do centrum zabaw...

________________
Spóźnione życzenia z okazji dnia dziecka dla wszystkich tych, którzy się poczuwają, bo jeszcze mogą oraz dla wszystkich, którzy się poczuwają, chociaż już nie wypada.

Jessica Jones & Anthony Stark

5 komentarzy:

  1. [Zwariowałyście, taka ilość tekstu. Ale przecież jakże zacnego tekstu. Czytało się szybko, miło, przyjemnie. Idealne zakończenie weekendu, tak powiem. Cieszcie się, bo Wam wyszło. Były elementy zabawne, były i wzruszające. Oprócz tego, że Molly jest dla mnie zbyt dziecinna jak na swój wiek i oprócz paru błędów interpunkcyjnych, nieuniknionych w każdym opowiadaniu, jest dobrze. ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ja zwariowałam już dawno, teraz tylko zbieram żniwa. Ale dziękuję za opinię, jest prawie taka, że chce się żyć.
      Dzisiaj miałam okazję obcować z trzema jedenastolatkami. Jeśli mi powiesz, że przebieranie się co dwie godziny w inną sukienkę jest przejawem wstępnej dojrzałości, zwrócę honor.]

      Usuń
    2. [Przebieranie się to akurat żenada, ale jedenastolatki na pewno nie zasłaniają oczu poduszką na scenach pocałunku. Błagam, nie te czasy.]

      Usuń
  2. [Ja tylko powiem, że Kraina Psychodelicznych Kucyków jest chyba pięć razy lepsza od rzeczywistości. Dziękuję, do widzenia.]

    [Nie, właściwie jeszcze nie XD Właściwie, to mam do powiedzenia też to, że notka była tak płynna, że czytanie jej było jak odpoczynek dla oczu. Oczywiście nie z perspektywy okulisty ;)]

    [No i jeszcze gratuluję, że wasze style tak się ładnie dopełniają ;) Teksty były bezcenne]

    [A oprócz tego, przedstawię jedenastolatkę na swoim przykładzie, który z biegiem czasu może i nie jest zbyt dokładny i ... cóż, współczesny - zasłaniałam oczy do trzynastego roku życia, bardziej niż przebieranki lubiłam kreskówki, a największym przełomem w moim życiu było kupienie następnej Barbie, którą się nie bawiłam ;) Ale ja byłam strasznym dzieckiem. Jedenaście lat to wiek głupio-mądry, kiedy szpanujesz wiedzą z Animal Planet, jeżeli mogę wtrącić swoje dwa grosze do tej wymiany zdań]

    [No to na tyle ;) Podobało mi się niezmiernie]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Yeah! Ktoś to czyta! A już się bałam, że niesłusznie zaprotestowałam przeciwko poszatkowaniu tekstu na części bardziej przyswajalne dla zjadaczy chleba. Ja oczywiście dziękuję (ale tylko za te uwagi dotyczące mojej części tekstu, nie będę Starkowi odbierać przyjemności).
    I drugi raz: Yeah! Ktoś podziela moje zdanie co do jedenastolatek. Osobiście uważam, że od nich dziecinniejsi są jedynie sześćdziesięciolatkowie.]

    OdpowiedzUsuń