1.04.2012

I should say goodbye, before I say hello.

|| Laura Lisa Talent | Foxy | lat 19 ||
|| mutantka | potrafi zamienić się w lisa, a także posiąść jego atrybuty fizyczne i psychiczne ||
|| zamieszkała w Instytucie profesora Xaviera prawie od urodzenia | marzy o zostaniu X-manem ||

~*~
Bywa, że ludzkie oczekiwania po prostu się nie spełniają. Że zamiast wymarzonej konsoli pod choinkę dostajemy coś, czego nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wykorzystać. To, co los przyniósł panu i pani Talent, z pewnością można porównać do nietrafionego prezentu. Marzyli bowiem o córeczce, która zapewne odziedziczy urodę matki, z pewnością i połową genów ojca nie gardząc. Nie dostali do końca tego, czego tak bardzo pragnęli i oczekiwali przez dziewięć miesięcy. Ich dziecko nie było takie, jakie chcieliby, by było. Już przy narodzinach, jak przy otworzeniu prezentu ich miny ze szczęśliwych, zmieniały się na wyraźnie zaskoczone, a wręcz i zszokowane kiedy pielęgniarka, która nie takie rzeczy widziała, przyniosła w zawiniątku dzieciątko z parą sterczących na głowie trójkątnych puchatych uszu, wtulające się we własny lisi ogon.

Mutacja u Laury nie była czymś, co odpowiadało jej rodzicom. Nie wychodzili z nią nigdzie, trzymali w domu, mimo wszystko się nią zajmując, choć szukając nieustannie sposobu, żeby wyplewić z dziewczynki demona. Kiedy usłyszeli Instytucie Charlesa Xaviera, pojawiła się iskierka nadziei, że ich  córka będzie normalna. I tym razem się zawiedli. Charles Xavier uznał mutację za wyjątkowy dar, a nie przekleństwo, nie coś nieudanego, co po prostu miało być odłożone w kąt. Taki dar, jak mutacja u dziecka, powinna być pielęgnowana, nie tępiona. Może właśnie dlatego, pan i pani Talent, postanowili ją tam zostawić. W końcu to było miejsce dla niej, czułaby się tam, jak wśród swoich, takich jak ona. Właściwie i na miejscu.

Niechciana przez rodziców, została oddana w opiekę Instytutu. Wychowywana przez nich, przez mutantów, nigdy nie poznała rodziców, a wszyscy byli dla niej jak rodzina. Tak ich traktowała, a Xavier był dla niej jak ojciec. Dorastała, zapatrzona w x-menów, szlifując swoje umiejętności, ale i czasem doprowadzająca ich do poirytowania, kiedy nie opuszczała ich na krok, zadając masę złożonych pytań, dotyczących niemalże wszystkiego. To właśnie tam, spędziła dziewiętnaście lat. Właśnie tam, była sobą i zyskała przydomek Foxy. A wszyscy znali jej największe marzenie.

Od małego, rudowłosa powtarzała wszystkim z przekonaniem, że kiedyś zostanie jednym z ludzi x, że zostanie x-manem, cokolwiek się stanie, cokolwiek będą jej mówić i nie ważne jak będą ja do tego zniechęcać. Nawet jeśli nie do końca potrafiła opanować lisie atrybuty, nie poddawała się, dążąc do swego. I nadal to robi, przebywając tam, w Instytucie. Bo spełnienie tej jednej rzeczy miało być jak prezent. Najwspanialszy prezent, po którego otworzeniu, iskierki stanęłyby w jej ciemnych, granatowych oczach, a na bladych policzkach pojawiłyby się rumieńce. Wargi rozchyliłyby się w zdziwieniu, a kąciki ust uniosły ku górze z radością.
W końcu, tak jak każdy, zwłaszcza obdarzony mutacją, jest wyjątkowa. Jej dar,  jak zwykła wdzięcznie określać polega na tej wrodzonej zdolności całkowitej fizycznej zmiany w lisa, ale także może przyjąć dowolną formę pośrednią. Może dlatego właśnie, często widzimy ją jako zwaną przez Japończyków kitsune. W każdym stadium przejściowym zmianie ulegają także jej atrybuty fizyczne – siła, szybkość, zwinność i refleks. Przy tym, zmianie ulega także wygląd Foxy- przyrost rudawej sierści, wydłużenie się kłów, pojawienie się pazurów i ogona. Całkowita, jak i pośrednia przemiana wyostrzają jej zmysły i instynkt. Posiada także pewien rodzaj czynnika regeneracyjnego, o bliżej nieokreślonej sile działania, lecz jednoznaczne jest tu to, ze rany, szybciej się jej goją.
Mimo tego, jak rozpoczęła się historia tego lisa, uchodzi za stworzenie pogodne i wesołe. Nieustannie uśmiechnięte, z ambicjami. Zawsze twierdziła, że musi być najlepsza i wypychała się przed szeregi, nie ważne jak trudne i zdające się być niewykonalnym zadanie było. Szczególnie zawzięta, jeśli chodzi o posiadanie racji, co nie odbija się dobrze na jej zdolnościach skupiania się. Chociażby na tym, by choć przez kwadrans nie paradować z lisim ogonem, wystającym przez wyciętą w materiale spodni dziurze i lisimi uszami burzącymi kompozycję rudych pukli.

W końcu każdy ma marzenia i nadzieje, co do spełnienia oczekiwań, po podniesieniu wieczka pudełka, w którym kryje się odpowiedź na pytanie „Czy się spełni?”.


|| Foxy aktualnie przebywa w Instytucie, starając się wtargnąć w ogólne zamieszanie. ||

~*~
Witam, o wątki nie pytam. Chętnie się w sprawie nich dogadam, tak jak i w sprawie powiązań. 
Przepraszam także z góry, za przysłonienie wątku grupowego.

9 komentarzy:

  1. [Kulturalnie witam i zapewne jakiś wątek dałoby się wymyślić, w końcu Foxy chce być X-menem. :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Pomysł dobry, i właściwie nie mam zastrzeżeń. Treningi Logan prowadzi ogółem pod względem fizycznym. Tylko jak widać ciężko to z bieżącymi wydarzeniami zgrać, ale w sumie to zawsze można nieco pominąć.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja również witam, ponieważ wszyscy chyba są zajęci wątkiem grupowym, więc wyjdę jako delegacja]

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Wątek grupowy w zasadzie na dzisiaj się zakończył, więc również wychodzę na przeciw nowej postaci. Zastanawiam się jednak, czy nie lepiej poczekać z wątkiem do końca wojny, Lisie. ]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Bry! Wątek, prawda? Jasne, że tak :3 jednak wymyślanie tego wszystkiego zostawimy na jutro, dobrze? Obecnie korzystam z telefonu, także mam nadzieję, że rozumiesz :3]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Przepraszam, że zasłoniłam Twoją kartę. Oczywiście bardzo chętnie, jako że mieszkają w tym samym miejscu... nad kartą popracuję jak się wyśpię, rzeczywiście mogło mi się wszystko pomieszać o tej godzinie.
    Nike]

    OdpowiedzUsuń
  7. [SPAM] Pomyśl, jak bardzo życie jest ulotne. Jednego dnia mamy pieniądze, rodzinę, spokojne życia drugiego dnia możemy zostać z niczym. Las Vegas często funduje taką niespodziankę nieznającym tego świata przybyszom. To tutaj milionerzy stają się biedakami, a biedacy milionerami. To tutaj kochające żony są porzucane na rzecz krótkich spódniczek i dekoltów. To tu, w jeden dzień może się odmienić całe Twoje życie. Wódka, seks, dragi. Seks, dragi, wóda. Wóda, dragi, seks. To nie jednego może zgubić. Ale przecież lubimy takie życie na krawędzi. Zawitaj do jednego z największych kasyn na świecie, przekrocz próg Bellagio i poczuj klimat pięknych kobiet, umięśnionych mężczyzn i mnóstwa pieniędzy. Tylko pamiętaj, bądź ostrożny! Ani nie zauważysz, kiedy wpadniesz w sidła hazardu...
    http://the-bellagio.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Paige dbała o siebie. Malowała się, czasami... Smarowała się tymi różnymi kremami, które stały w szafce w jej łazience, jeśli znalazła odrobinę czasu. Korzystała z karnetu na siłownię, który dostała od koleżanki, oczywiście jeśli nie było do przeczytania jakiegoś podręcznika, tudzież książki. Lodówka teoretycznie była pełna zdrowej żywności, a półki w kuchni zapełnione zeszytami, które zapisywała prababcia Guthrie, ale studenci nie mogli umieć gotować, by móc zasilać budżet uniwersyteckiego bufetu. Więc Paige spełniała amerykańskie wymogi przeciętnego Amerykanina z amerykańskim apetytem, ilością czasu i chęcią do pracy nad sobą.
    Jako mutant przestała się rozwijać wraz z chwilą opuszczenia Instytutu, gdzie wszyscy obowiązkowo mieli w programie pewne ćwiczenia doskonalące moce i zajęcia w Danger Roomie. Ucierpiała na tym jej kondycja mutacji, jednak nie były do straty tak poważne, by się nimi przejęła. Dopiero zakończona wojna pokazała, jak bardzo przydatne może się okazać dodatkowe półgodziny spędzone w zmienionej formie. Więc by zapobiec kolejnym przypadkom, gdy wraca do domu z nerką przy tchawicy, jelitem oplatającym kość przedramienia i żołądkiem wywiniętym na drugą stronę, postanowiła wykonywać pewne drobne ćwiczenia, które w wykonaniu przypominały nieco jogę.
    Jak wiadomo, jogę najlepiej uprawiać w miejscu publicznym, zazielenionym, by jako Amerykanin pokazać innym Amerykanom, że coś się ze sobą robi, a nie kisi przed telewizorem swoje skarpetki. Central Park był pełen takich pro-Amerykanów i Husk korzystając z tego bardzo chętnie, opuściła jeden dzień zajęć i zaszyła się w miejscu tak zielonym i dzikim, że żaden normalny obywatel Nowego Świata nie miałby odwagi by się tam zapuścić. Nie było tu zasięgu ani nie można było kraść czyjegoś sygnału wi-fi, więc nie musiała się bać, że ktoś będzie świadkiem zrzucania przez nią skóry. Rzuciła niebieski plecak obok siebie, nie przejmując się trójkątnymi kanapkami z indykiem, które zakupiła w jednym z nowojorskich green shopów, które prócz tanich kanapek sprzedawały kiełki i odręby, i usiadła na ziemi, biorąc głęboki wdech i wypuszczając głośno powietrze.
    Nie minęło nawet dwadzieścia minut, gdy cichy, ale wyraźny szmer zmusił ją, by otworzyła oczy i skierowała spojrzenie w stronę swojego plecaka. Rude, małe i uszate coś bez skrępowania wsuwało swój biały ryjek do jej torby. Minęła chwila, za nim zorientowała się, że ma do czynienia ze zjadaczem kur i ich dzieci i wypadałoby to coś walnąć albo odpędzić. Zmarszczyła jednak brwi i stwierdziła sucho, że normalny lis unika ludzi i nie chodzi po Central Parku, a piany chyba w pysku nie miał.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Pisałaś, aby pisać, kto ma ochotę na wątek, więc piszę, że ja, o.]

    OdpowiedzUsuń