10.04.2012

Cukiereczek


Śnieżyca sparaliżowała cały Nowy Jork, jak głosił gruby głos spikera, dochodzący z radia ustawionego na drugim końcu wielkiej i pustej sali. Spikerowi nadającemu wieczorne wiadomości co jakiś czas przerywał cichy szum, zapewne spowodowany słabym odbiornikiem. Do tego ta pogoda. Aż przypominała się Moskwa. 
Skoro już wyliczamy każdy dźwięk, to należy zwrócić uwagę na rytm, wybijany pięściami uderzającymi o worek treningowy. Raz dwa, raz dwa trzy, raz dwa, raz dwa trzy… Do znudzenia. Jeszcze przed momentem, zanim wczorajszy (o wiele bardziej wymagający i niebezpieczny) trening dał o sobie znać, do uderzeń dołączało mocne, zdrowe kopnięcie. Teraz jedynie na pozór delikatne kobiece pięści okładały worek, żłobiąc w nim niewielkie, ledwo widoczne wgłębienie. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy kropla krwi wydostała się spod startej skóry na dłoni. 
Paradoksalnie wolała pustą salę treningową, przesiąknięta zapachem potu zmieszanego z tanimi dezodorantami od swojego apartamentu. Równie pustego, przesiąkniętego zapachem własnych perfum i nowo zakupionych mebli kuchennych. Tutaj przynajmniej miała się czymś zająć – na dłuższą metę nawet oglądanie niemal czterech tysięcy kanałów (spośród których rozumie tylko połowę – choć to i tak sukces) nudzi się. Podobnie jak przeczytanie całej biblioteczki. Od nocnych wypadów, zarówno w stroju Wdowy jak i w stroju Natalie Rushman, też trzeba sobie odpocząć. Sala treningowa S.H.I.E.L.D., całkowicie opustoszała o tej porze, była miejscem idealnym. 
Złapała za ręcznik, przykładając go sobie do otarcia. Siedziała tutaj już dobre dwie godziny, może nieco ponad. Jak do tej pory, nikt jej tutaj jeszcze nie szukał. I tutaj chyba mamy do czynienia z szóstym zmysłem kobiety (lub, jak kto woli, zabójcy). Drzwi otworzyły się i do środa wszedł Nick, jak zawsze uroczo groźny. 
- Tak myślałem, że cię tu znajdę… - rzucił od razu, bez słowa powitania. Odpowiedziała mu wymuszonym, cholernie ironicznym uśmiechem. Nie zamierzała marnować cennego czasu i nadal z ręcznikiem przyłożonym do krwawiącego otarcia na dłoni, zaczęła się rozciągać – Nie widziałem cię dzisiaj od rana… 
- Wypadłam z formy – mruknęła pod nosem, przenosząc spojrzenie na śnieżycę szalejącą za oknem. – Mam nadzieję, że się nie stęskniłeś. 
Tak jak podejrzewała, zapadła cisza. Na tyle długa, że Natalie zdążyła sięgnąć po orzeźwiający napój energetyczny i ruszyć w stronę wyjścia. Tylko tak mogła zmusić Fury’ego do przyspieszenia zaplanowanej mowy. 
- Na mnie już pora, a jest pewna… Nie cierpiąca zwłoki sprawa… - Na słowo „zwłoki” zatrzymała się gwałtownie, uświadamiając sobie, że to chyba już jakieś zboczenie zawodowe. Westchnęła cicho, opierając się o ścianę ramieniem. Zerknęła pytająco na mężczyznę. Ten kontynuował swój monolog.
- Potrzebuję cię. Mamy ochotnika. Chce się do was przyłączyć, Natalie. Gdybyś mogła…
Przygryzła wargę. Nie, nie spodobało jej się to. 
- Zajmę się tym – westchnęła z wyraźną niechęcią, łapiąc torbę rzuconą pod ścianę na początku treningu.

Orzeźwiający prysznic miał oczyścić ją ze wszelkich zbędnych emocji, które mogłyby towarzyszyć spotkaniu z nowym, prawdopodobnym członkiem Avengers. Wyjaśnijmy sobie pewną sprawę: według Natalie przyjmowanie nowych członków do zrzeszenia najlepszych herosów ze względu na ich własne ambicje, szczególnie gdy tak naprawdę grupa dopiero raczkowała, było bezsensowne. Już widziała kolejnego osiłka ze służb specjalnych, który nagle zaplanował być bohaterem, skaczącym wraz z nimi po dachach i walczącym w bitwach ramię w ramię w Iron Manem i Thorem. Na szczęście tacy jak pryszczaci, chuderlawi fanatycy byli ładnie zbywani przez innych. Jeszcze tego by brakowało, żeby szary obywatel odnalazł bazę S.H.I.E.L.D. i zgłosił się na Mściciela.
Nie miała w ręce żadnych dokumentów. Nie wiedziała kompletnie, kim jest nieszczęśnik i co potrafi. Plik papierów leżał ponoć w sali przesłuchań, gdzie spokojnie czekał na przejrzenie w trakcie rozmowy, nijak nie da się użyć innego określenia, kwalifikacyjnej. 
Zawsze podobał jej się wygląd Siedziby. Czuła się jak bohaterka sagi o odległej galaktyce, innowacyjnie przedstawionej przez Lucasa. Rozsuwane drzwi, maszyny, kamery, kody i komputery na każdym kroku… Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę, że podobnie będzie wyglądać taka miejscówka w trzeciej dekadzie następnego wieku. 
Czytnik linii papilarnych, który zażądał od niej potwierdzenia tożsamości, oznajmił życzliwie, że Czarna Wdowa może wejść do pomieszczenia. Była gotowa na wszystko. Mutanta, dziwadło, nawet na nieuchwytnego superbohatera pokroju Spider-mana, który zazwyczaj takie organizacje omijał z daleka. Nie spodziewała się tylko jednej jedynej rzeczy. 
Jasnowłosa kobieta z nienaturalnie białymi zębami, o które gwiazdy Hollywood walczą od kilkunastu lat, uśmiechała się do niej zza stołu. Po drugiej stronie, przy krześle na którym zapewne miała usiąść Natalie, leżał wspomniany wcześniej plik dokumentów o owej osóbce. 
Zanim usiadła, musiała otrząsnąć się z wielkiego szoku, że zamiast osiłka umiejącego zaprowadzić masakrę za pomocą wszelakiej broni, zobaczyła niewinną, drobną blondynkę. Jedyne na co się zdobyła, byleby tylko ukryć zdziwienie, to równie uroczy uśmiech. 
- Natalie, prawda? – spytała blondynka. Głos miała tak słodki, że Romanoff poczuła, jakby zjadła tabliczkę czekolady z bitą śmietaną i bananem, a potem wszystko to popiła posłodzoną paroma łyżeczkami cukru herbatą z miodem. Od razu miało się dosyć. 
- Czarna Wdowa – poprawiła ją automatycznie, unosząc na krótko spojrzenie znad przeglądanych akt. Teoretycznie sama nie wiedziała, po co to przegląda. Na to samo wyjdzie, jeśli o potrzebne informacje wypyta dziewczynę teraz. I tak nie wypadało jej wyjść zbyt wcześniej a tematów do rozmowy było raczej niewiele. Zerknęła jedynie na nazwisko. – Amy Cooper? 
- Zgadza się – odpowiedziała automatycznie tym samym słodkim głosikiem. – Amy Helen Cooper. Biografię zamieściłam w moim zgłoszeniu– dodała, jakby bała się, że Wdowa celowo ominie ten punkt dokumentu. 
- Jesteś mutantem – wyczytała dodatkowo Romanoff, zanim zamknęła segregator pełen kompletnie nudnych informacji. 
- Dokładnie. Zarejestrowanym – odparła tonem nauczyciela, który udaje dumę z ucznia wiedzącego, że dwa plus dwa równa się cztery, choć tak naprawdę miał jego wiedzę podstawową głęboko gdzieś. Przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. 
Czarna Wdowa zmarszczyła delikatnie nos. Mutant. Oznaczało to, delikatnie mówiąc, kłopoty jeśli wyjdzie na jaw, że organizacja związana jako tako z rządem ma w swoich szeregach osobę z gatunku homo superior, który ścigają. Przynajmniej tyle dobrze, że jej nazwisko figuruje gdzieś w papierach rządowych. Zresztą, podobnie jak i jej samej. Nazwisko Natashy Romanoff wpisane jest gdzieś w dokument, ukryty przed światem tak głęboko, że ona sama nawet nie zna tego miejsca. Sprytny ruch, który miałby zabezpieczyć jej kolegów z organizacji przed ewentualnym powrotem do dawnej profesji Czarnej Wdowy. 
- Posiadam… - kontynuowała Amy, która wyraźnie zawahała się przy wypowiadaniu drugiego słowa. – Dar… który pozwala mi na manipulację mentalną. 
W pewnym sensie Natasha odetchnęła z ulgą. Gdyby okazało się, że jej moc związana jest z telepatią, byłoby gorzej. To chyba jasne, ze nie chciała zdradzać swoich myśli, które cisnęły się jej na widok słodziutkiej kandydatki do Avengers.
Z drugiej strony nie potrafiła zdefiniować „manipulacji mentalnej”. Czuła się w tym momencie jak idiotka, przemawiała przez nią prawdopodobnie podświadoma zazdrość, że Cukiereczek (jak właśnie nazwała ją w myślach) potrafi zrobić coś z umysłem. Przerażało ją to „mentalna” w nazwie.
- Czym to się dokładnie objawia?
Człowiek uczy się przez całe życie. Szczególnie stykając się z mutantami. Ich moce, kompletnie bez pochodzenia magicznego i mistycznego, są zawsze zdefiniowane biologicznie, chemicznie i fizycznie. DNA pozwala im na takie rzeczy, jakie znają tylko i wyłącznie fizycy ze skomplikowanych doświadczeń lub ewentualnie fani Harry’ego Pottera, który mutantem najwyraźniej nie był. Manipulacja mentalna okazała się dosyć ciekawą mocą.
- Podam przykład – uśmiech Cukiereczka (jak trafnie określiła ją w myślach Nat pokazał szereg idealnych, śnieżnobiałych ząbków. – Nie potrafię wpłynąć na twoje decyzje i ruchy, ale mogę kompletnie zmienić zawarte w nim informacje, poprzednio czyszcząc ci pamięć. 
Przygryzła delikatnie wargę. Brzmiało interesująco. I niebezpiecznie. Z pozoru była to o wiele mniej szkodliwa moc niż zabójcze ciskanie piorunami czy wystrzeliwanie promieni elektromagnetycznych. A jednak niebezpieczna. Weźmy sytuację, w której Czarna Wdowa zapomina kim jest, kim była i jakie posiada informacje o sprawach zatajonych przed całą masą ludzi. Zamiast tego wydaje jej się, że jest Australijką o korzeniach rosyjskich i jej największym marzeniem jest wycieczka do krajów Ameryki Południowej. Znika raz na zawsze, zostawiając za sobą zamęt.
A to mogło stać się w każdej chwili. W każdej sekundzie Amy mogła wykonać tajemniczy ruch, po którym pamięć Natash ywypełniłaby się pustką. I pytaniami, całą masą pytań, które doprowadzą ją do obłędu. 
- Blokuję też moce innych mutantów – dodała Amy, sprowadzając Nat na ziemię. Wyrwana ze swoich rozmyślań, spojrzała pytająco na Cukiereczka. Im bardziej ją denerwowała, tym bardziej jednocześnie jej imponowała. 
- To… Przydatna umiejętność – zauważyła, czując jak ciekawość zwycięża i jej dłoń sięga po odstawiony arkusz dokumentów, w których kryła się cała prawda o Cukiereczku. Przeglądając kartki wychwyciła pojedyncze informacje: sierota, z Teksasu, dwudziestosześcioletnia, była przewodnicząca szkoły. Na wzmiankę o drużynie cheerleaderskiej uśmiechnęła się wymownie pod nosem. – Ale… Skąd pomysł przyłączenia się do Avengers? 
Zapadła krótka cisza. W głowie Wdowy trwała walka między całą masą myśli, pytań i niepewności. Dokładnie tego bała się, kiedy Amy miałaby użyć mocy. Przez sekundę przeszedł ją dreszcz na myśl, że być może teraz używa swoich zdolności do wyczyszczenia wszelkich informacji z jej umysłu. Do tego ten ból głowy, który powoli nasilał się, odkąd wyszła z treningu. Zanim się spostrzegła, wstała gwałtownie. Zaczynała chyba już panikować. Uśmiechnęła się sztucznie, mając nadzieję, że nie wyszła na wariatkę. Dlaczego tak bardzo Amy nie przypadła jej do gustu?
Sięgnęła po wodę na stoliku przy drzwiach. Musiała czymś zając ręce i mieć wymówkę, dlaczego nagle zerwała się z krzesła zanim Cukiereczek zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Chce wam pomóc. Możemy więcej zdziałać razem. 
 Banalna odpowiedź. Wszyscy tak mówią. Nie mogła jednak spodziewać się odpowiedzi: „dajecie niezłe zarobki, a ja chcę być sławna”. Na takie teksty pozwalał sobie dla przykładu Tony, który jednak był kimś w tej grupie i jego nikt z niej za to nie wywali. Westchnęła dyskretnie pod nosem, przewracając kolejną kartkę dokumentu, prezentującą dokładnie opis mocy. 
- Masz jakiś pseudonim? – zadała najbardziej bezsensowne pytanie. Chociaż… Iron Man, Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa, Hawkeye… Żadne z tych imion nie było prawdziwymi nazwiskami członków grupy. Jedynie Thor nie musiał wykazywać się oryginalnością. 
- Nie. 
Kiwnęła głową. Czuła się jak nauczycielka, co niezbyt jej się podobało. Jej ruchy zbyt przypominały egzaminatorkę na sprawdzianie ustnym, od którego zależała przyszłość delikwenta przed nią. Sytuacja była podobna. Z nauczycielami Czarna Wdowa nie wiązała niestety przyjemnych wspomnień. Nic dziwnego, kiedy większość z nich oprócz wzorów i całej masy definicji znała też rodzaje broni i co najmniej pięć sposobów szybkiego zabicia człowieka. Na szczęście, nikt jeszcze nie był tak dobry jak Czarna Wdowa. Wyszkolili idealną zabójczynię i szpiega, który jednak stanął po tej jasnej stronie prawa. Nie udało się. A uczennica przerosła mistrzów. 
Zainteresował ją jeden fragment dokumentu. Jak się okazało, użycie mocy wiązało się z kontaktem cielesnym. To ją znacznie uspokoiło. Nadal bowiem miała dziwne wrażenie, że Cukiereczek nie jest taka niewinna. Ból głowy nasilił się. Zmarszczyła brwi, czując pulsującą skroń. 
- Wszystko w porządku? – zagadnęła Amy, przypatrując się jej z wyraźnie udawaną troską. 
- Tak. Znaczy się… Powinnam już iść… Skontaktujemy się z tobą… 
Wstała ponownie, biorąc do ręki dokumenty i bez pożegnania opuszczają pomieszczenie. Zanim wyszła z organizacji na świeże powietrze, licząc że wybawi ją ono z migreny, oddała dokumenty pierwszej lepszej osobie mijającą ją na korytarzu. Padło na Marię, która mruknęła coś, że zaopiekuje się nową. 
Nowa. Wszyscy teraz będą ją tak nazywać. Pewnie Cukiereczek będzie protestował, pewnie będzie narzekać, że wszyscy będą wokół niej skakać. Ale tak naprawdę wydaje się być osobą, która w centrum uwagi czuje się jak ryba w wodzie. Wyśmienicie. Zabierze całe show. 
Drzwi centrum dowodzenia S.H.I.E.L.D. zamknęły się za nią powoli, kiedy poczuła na twarzy chłodny powiew zimowego wiatru. Opatuliła się mocniej płaszczem. 

- Wydaje się być miła. 
Wystarczyło jedno przeszywające spojrzenie Natashy, żeby Rogers zrezygnowany wykonał gest w stylu: „okej, siedzę już cicho”. Para delikatnie unosiła się nad plastikowym kubkiem kawy, postawionym na blacie stolika. Spojrzała za okno. Tutaj, w kawiarni, panowało przyjemne ciepło. Tam, za szklaną szybą, królowała bezwzględna nowojorska zima. Wielkie płatki śniegu opadały leniwie na przechodniów, rozkoszujących się piątkowym wieczorem. 
- Kompletnie cię nie rozumiem, Nat. Coś cię trapi? – spytał Steve, biorąc kolejny łyk gorącej dawki kofeiny. Jego język sprzed kilkudziesięciu lat niezmiernie ją bawił. Tym razem jednak Steve nie dostąpił zaszczytu, nieskromnie mówiąc, zobaczenia uśmiechu na twarzy Czarnej Wdowy. – Nie wyspałaś się?
- Nie, mówiłam ci już, że to nie tak – zaprzeczyła automatycznie. Szczerze mówiąc, sama do końca nie wiedziała, czemu miała taki podły humor. – Spałam jak zabita. Tabletki przeciwbólowe działają jak leki nasenne – zauważyła. 
Zapadła chwila ciszy. Takie momenty były najgorsze. Rogers cały czas obserwował przechodniów lub klientów małej kawiarni, którą sobie wybrali na wypicie kawy w nagrodę za udane zakupy do nowego lokum Kapitana.
Gdzieś obok wybuchły śmiechy. Spojrzała automatycznie w stronę szóstki ludzi w średnim wieku, zajmujących kanapę i rozmawiających żwawo na jakiś dziwaczny temat. Zanim Steve się odezwał, zdążyła tylko wychwycić informacje, że blondynka z gitarą ma na imię Phoebe.
- Wiem, o co ci chodzi! - Półszept Steve’a brzmiał co najmniej jak „Eureka”. Natasha przeniosła swoje spojrzenie na mężczyznę, kiwając głową na zachętę, żeby próbował swoich sił i zgadywał.
- Siedź cicho – warknęła. Swoją drogą zabawne, że często tak zwracała się do chłopaków z drużyny. Z czystej sympatii. A oni zazwyczaj to ignorowali. Tym razem jednak było inaczej.
Smukły palec wskazujący powędrował jako ostrzeżenie kilka centymetrów przed nos Steve’a, który najwyraźniej dobrze się bawił, drażniąc się z Wdową. Najgorsze było jednak to, że coś w głębi duszy mówiło jej, że miał rację.
Zaniemówiła. Czyżby właśnie przejrzał najbardziej tajemniczą kobietę w całej organizacji? Zacisnęła mocno wargi, zastanawiając się, czy rzeczywiście przestała już być zagadką nie do odgadnięcia, której pokerowa twarz nie okazywała żadnej emocji w wielu ekstremalnych sytuacjach. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, złapała kubek kawy i wzięła parę sporych łyków, czując jak przyjemne ciepło ogrzewa ją od środka.
To już druga sytuacja w ciągu tych dwóch dni, kiedy poczuła się niepewnie. 
- Ona coś knuje – wyszeptała nagle, pogrążona w natłoku myśli. Kapitan prychnął śmiechem, upijając kolejną porcję łyków. – Nie, poważnie. Nie śmiej się. Ostatnio jest coś za cicho. 
- Ale… - spróbował jej przerwać. Za późno. 
- Długo nie mieliśmy kłopotów. Zanosi się na grubszą aferę, towarzyszu – zauważyła, unosząc plastikowy kubek kawy, jakby chciała wznieść toast. – Napijmy się. Za kobiecą intuicję. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz