10.04.2012

Czasoprzestrzeń


Próbowała uspokoić oddech, napierając plecami o ścianę i przymykając powieki. Czuła okropny ból w lewym ramieniu. Była zmęczona, jedyne czego pragnęła to stać się niewidzialną jakimś cudem i uciec. Jak najdalej, tam, gdzie nikt jej nie znajdzie, tam gdzie będzie mogła się ukryć i spokojnie doczekać starości. To nie miało tak wyglądać. 
  Pościg trwał już ponad cztery doby. Plecak, do którego przed ucieczką zdążyła spakować prowiant, leżał już dawno pusty i porzucony gdzieś w podziemiach East Village. Była głodna, wycieńczona i zrozpaczona. Przegrała, dobrze o tym wiedziała. Nie dopuszczając jednak do siebie tej myśli, trwała tak, czując jak stróżki potu płyną jej po ciele. Temperatura za oknem od trzech miesięcy nie schodziła poniżej trzydziestu. W taki upał należy się schować w domu, nie ścigać po całym mieście. 
  Towarzyszyło jej jeszcze jedno uczucie. Duma. Tylko ona trzymała ją przy życiu – nadzieja już dawno opuściła to państwo. Duma. Była prawdopodobnie jedynym człowiekiem, który uciekał tak długo. Ci nieliczni, których nie wybili od razu, nie przeżyli tyle, ile zdołała wytrwać Czarna Wdowa. 
  Stukot obcasów i policyjne światła radiowozów. Każdy krok przypominał grzmot towarzyszący wyładowaniom podczas burzy. Zacisnęła powieki mocniej, odnajdując dłońmi ostatnie dwa pistolety u pasa. 
- Kici – kici… Wiem, że tu jesteś, szmato… - szept poniósł się echem po opustoszałym parkingu. – Gra skończona. Nie masz wyjścia – musisz się poddać. 
Poczuła złość. Gniew gotował się w niej, miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Wiedziała, że przegrywa. Uciekała przed nimi cztery dni, żeby w końcu umrzeć tutaj. Na parkingu pod rozpadającą się galerią handlową. 
  Naładowała pistolety, biorąc głęboki oddech. Prawdopodobnie jeden z jej ostatnich. Zacisnęła zęby, wychylając delikatnie głowę zza filara. Dokładnie takiego widoku się spodziewała. Ciemnoskóra kobieta o białych włosach, otoczona grupką policjantów. Dobrze wiedzieli, że nimi gardziła. Byli tylko ludźmi, nic nie wartymi ścierwami, którzy mieli jednie napędzać gospodarkę i płodzić dzieci, żeby ktoś ich kiedyś zastąpił w płaceniu podatków na tych u władzy. Prezesi, ministrowie, prezydenci, konsulowie. Każdy z nich był mutantem. Homo superior równa się władzy. Homo sapiens to zaledwie szary obywatel, nic nadzwyczajnego. Sługa. 
- Storm… Storm, proszę cię… - wyszeptała. Nigdy nie przyszłoby jej na myśl, że będzie błagać o litość. Z drugiej strony, nigdy nie spodziewałaby, że mutantka o tak szlachetnym sercu stanie się tak bezwzględnym zabójcą, łowcą buntowników. 
- Zamknij się! - usłyszała w odpowiedzi. – To koniec. Przegrałaś. 
  Dłoń Natashy ścisnęła mocniej broń. Nie będzie innego wyjścia. Skoro ma umrzeć, to umrze w walce. Liczy się szybkość, skuteczność i spryt. 
Wyskoczyła zza filara, wymierzając kilkanaście strzałów w stronę wroga. Tyle, na ile starczy jej amunicji. Musieli zginąć. Albo ona, albo oni. Wyglądało na to, że płomień nadziei jeszcze się tlił. 
  Poczuła ból. Potworny, rozrywający, ogłuszający. Zamiast opaść na ziemię, leciała niesiona przez potężny podmuch wiatru, który powybijał szyby w oknach. Odłamki szkła co jakiś czas przecinały jej strój i skórę, zaczęła intensywniej krwawić. Potężnie grzmotnęła o ścianę, zbyt słaba, żeby się podnieść. Ból. Złamana ręka, kula w brzuchu, zwichnięta kostka, obita głowa. Starała się nie tracić przytomności. Nie była w stanie się ruszyć.
- Ororo. - Niski, męski głos dochodził z oddali, jakby nie z tego świata. Znikąd przed nią pojawił się wysoki, jasnowłosy mężczyzna z wyraźnym brytyjskim akcentem. – Ororo, stój. 
- Noah… - jęknęła. Przybył po nią. Jednak się opamiętał: stanął po właściwej stronie. – Noah, zabierz mnie stąd… 
  Odpływała, traciła kontakt z rzeczywistością. Ból był zbyt silny. Ktoś dotknął jej ramienia. Nie była w stanie ponownie otworzyć oczu, by przyjrzeć się, czy to Brytyjczyk. Upewniła się wtedy, kiedy wzdrygnęła się i ocknęła. Nie leżała już na ziemi. Podłoże było zdecydowanie zbyt miękkie. Zacisnęła dłoń, poznając po zapachu pościeli swoją sypialnię. Chciała głęboko odetchnąć, lecz ból zbytnio się nasilił. Jej ubranie przesiąkło krwią. Rana była głęboka. 
- Noah – powtórzyła, uchylając powieki. Nie myliła się. Jeszcze tak niedawno budziła się z kojącego snu, widząc te same ściany, widok za oknem i lampę, którą dostała na urodziny od przyjaciół. Dziś ta sypialnia nie była używana od dobrych paru miesięcy, a przyjaciele byli martwi. Przeżył jeden, choć jego spotkał najgorszy los. Wielka pustka zamiast pamięci i fałszywe idee, które w niego wpojono. Skończył tak jak większość. 
- Nat… Ty wyjdziesz z tego. Obiecuję ci… 
Ujął jej dłoń w swoją, niezwykle chłodną i delikatną jak na warunki, w których przebywał. Była mokra od krwi, którą miał na rękach. Jej krwi. 
- Musisz się cofnąć. 
- Nie – odparł krótko, ściskając podświadomie mocniej jej dłoń. 
- Do tamtego dnia. 
- Nie dam rady.
Zacisnęła powieki, czując jak ból się nasila. Nie wiedziała gdzie, nie dbała o to, czy powoduje go złamanie czy postrzał. I tak już go nie przezwycięży. Przegrała.
- Zaufaj mi. Potrafisz. 
Zdawało jej się, że wyszeptał jeszcze raz jej imię. Nadal się buntował. Nie otworzyła oczu – bała się, że za chwilę jej spojrzenie stanie się martwe i Noah na zawsze będzie czuł na sobie to jej ostatnie spojrzenie. Zacisnęła pięść, mrucząc jedynie niezrozumiałe: „już”. 
  Okno sypialni wyleciało z hukiem. Kiedy nieproszony gość wpadł do środka, gotów na kolejne zabójstwo, zastał jedynie jeszcze ciepłe ciało Czarnej Wdowy. Nikogo innego tam nie było. 

***

  Ocknął się, siedząc na krześle. Ręce... Starał się nimi poruszyć, ale nie dał rady. Były związane za jego plecami. Nogi tak samo, były przywiązane do metalowych nóg krzesła. Zmarszczył brwi, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Światło wschodzącego słońca świeciło mu prosto w twarz, kiedy starał się skupić. Musiał długo być nieprzytomny, skoro wstawał nowy dzień. Szybko, Noah, co pamiętasz?
Krzyk kobiety, przekleństwo, uderzenie. To dlatego bolała go połowa twarzy. Pewnie jest nieźle obita. Kosmyki blond włosów denerwująco opadały mu na oczy. Nie mógł ich poprawić, ktoś go związał. 
- Ty sukin… - warknął. A raczej chciał warknąć, dopóki nie zamilkł na widok stojącej przed nim kobiety. Rude włosy, smukła sylwetka, dłonie mierzące do niego z pistoletu. Czarna Wdowa stała przed nim, cała i zdrowa. Uśmiechnął się, nie wierząc własnym oczom. Zamrugał parokrotnie, zastanawiając się czy to nie efekt uderzenia w głowę. – Natasha… 
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła, nie zabijając tego zboczeńca od razu. Nikt normalny jednak nie wchodził do sypialni Czarnej Wdowy bezszelestnie, w środku nocy, niespodziewanie kładąc dłoń na jej udzie. Coś tu było nie tak. Tym bardziej, że ten blondyn ją znał. Czyżby jakiś kochanek, który miał klucze do jej mieszkania? Wyglądało na to, że tak, bo zamek był nietknięty. 
- Znamy się? – spytała, twardo trzymając spluwę naprzeciw jego głowy. 
- Który mamy rok? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Miał akcent, który bynajmniej nie pasował jej do Amerykanina. Brytyjczyk, Anglik jak w pysk strzelił.
- Powtarzam… Znamy się?! – ponownie spytała, tym bardziej z naciskiem. Jakby chciała zauważyć, że gdyby nie wiedział, to ona ma broń, a on jest przywiązany, więc logiczne, iż ona zadaje pytania. 
- Proszę, powiedz. Jaką mamy datę… Który rok… - wydyszał, próbując uspokoić oddech. Zastanawiało ją jedno: skąd on się urwał? Kolejny bożek nie z tego świata? 
-  Dziewiętnasty lutego dwa tysiące dwudziestego roku – wymamrotała, nadal niewiele z tego rozumiejąc. Miała nadzieję, że szybko się dowie, o co w tym wszystkim chodzi. I kim jest ten człowiek. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem po raz kolejny, czując, że słowa będą tym razem zbędne zbędne. Na jego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. 
- W takim razie jeszcze się nie znamy. Nazywam się Noah Hawkins, jestem mutantem. Przybywam z przyszłości… W samą porę.

- Martwa? – powtórzyła po nim. Widać kompletnie nie zwracała uwagi na trudność, z jaką kończył swoją opowieść. Jakby mówił przez łzy. Nie uważała się za specjalistkę w odróżnianiu prawdy od kłamstwa, ale ten tutaj nie kłamał. I tak był w przegranej pozycji: dopiero co cofnęła spluwę, nadal pozostawiając go przywiązanym. – Wysłałam cię tutaj i jestem teraz martwa? 
- Jesteś żywa, przynajmniej w tej rzeczywistości – poprawił ją, biorąc głęboki oddech. Widząc, że próbuje mu coś powiedzieć, pokręcił głową. – Mechanizm czasu jest bardzo skomplikowany. To dlatego tak rzadko możemy ingerować w przeszłość. Dużo ryzykuję, będąc tutaj i wszystko ci to mówiąc. Mam nadzieję, że zostanie mi to przebaczone. Wszak… Chcę zmienić przyszłość, Nat. 
Zaczęła kręcić głową, jakby z trudem przyjmowała te informacje. Nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej, jak ze zwyczajną pogardą. Nie mogła mu zaufać. Nie teraz.
- Przyszłość, w której mutanci są tyranami, a ludzie udają szczęśliwych, tak? – prychnęła, na co Noah kiwnął głową ze stoickim spokojem. W przeciwieństwie do Czarnej Wdowy zachowywał się całkiem przyzwoicie. Nie kręcił głową, nie stąpał nerwowo, nie podnosił głosu. – I co? Nikt się nie buntował? Ludzie się poddali, a X-Meni zostali przekabaceni? 
Spojrzał na nią jak na niepojętną uczennicę. Jak nauczyciel, który okazuje wyrozumiałość i chce pomóc w zrozumieniu tego, co wydaje się niezrozumiałe. 
- W moich czasach Oni mają po swojej stronie kogoś,  kto potrafi zmienić wszystko tutaj… - dotknął wskazującym palcem skroni, przygryzając wargę. Zarost na jego twarzy wskazywał na to, że nie golił się od dobrych pięciu dni. – Ona kasuje pamięć. Blokuje moce mutantów. Modyfikuje wspomnienia. Kiedy zabili Xaviera, nic ją już nie powstrzymało. Wystarczył dotyk…
- Amy – wyszeptała, czując, że zaczyna rozumieć. Pojmować, dlaczego przyszła Czarna Wdowa odesłała swojego wybawcę do przeszłości. Poczuła dziką, nieprzyzwoitą satysfakcję, że miała rację co do Cukiereczka. – Dla kogo ona pracuje? 
Noah przełknął powoli ślinę, wzdychając po raz kolejny. Trzeba przyznać, że bycie przywiązanym do krzesła w zakrwawionym ubraniu nie należało do najwygodniejszych pozycji. 
- Początkowo Magneto. Potem… Potem go obaliła. Mówią, że zaskoczyła go w sypialni – uśmiechnął się cynicznie, unosząc delikatnie kącik ust. – Zaczęło się od Stanów, a potem wybuchła wielka wojna na całym świecie. – Podniósł wzrok, patrząc błagalnie na Wdowę. – Proszę. Musisz ją powstrzymać. Za pięć lat… To nie będzie ten sam świat. 
Odsunęła się parę kroków, opierając o ladę kuchenną i przyglądając się podłodze, jakby miała nadzieję zobaczyć tam jakąś wskazówkę. To proste, ze trzeba coś zrobić. Jeśli nie była to pułapka lub żart, a tego się właśnie bała, nie może tak po prostu wejść i bez wyjaśnienia pozostałym sytuacji zabić Amy. 
- Nie wiem, czy mogę Ci zaufać… - wyszeptała w stronę Hawkinsa, powoli przenosząc na niego swoje spojrzenie. W takich momentach znikała twarda i bezwzględna Czarna Wdowa, a odzywała się delikatna Natasha. Rzadko zdarzyło się komukolwiek spotkać tą osobę, która kryje się za tym cynicznym uśmieszkiem i czujnym spojrzeniem. 
Mętlik w głowie wcale nie był pomocy. Westchnęła, podchodząc w stronę okna i przyglądając się swojej twarzy, ledwo odbijającej się w szybie. 
- Masz… Masz znamię… - Noah zaczął niepewnie. Nie wiedział, czy powinien to mówić. Miał szczerą nadzieję, że nie wyzwie go od najgorszych. Mówił prawdę. Powinna się zorientować, skąd dowiedział się o bliźnie. – Pod łopatką. Ślad po misji, która odbyła się jeszcze w tym miesiącu. 
Warga jej zadrżała. Miał rację. Prześlizgując się niecałe dwa tygodnie temu podczas misji przecięła sobie głęboko skórę pod lewą łopatką. Dopiero niedawno rana się zagoiła. A od dłuższego czasu nie dała nikomu możliwości intymniejszego kontaktu z jej ciałem. Nikt nie miał okazji zobaczyć znamienia. Co znaczyło tylko jedno. 
- Przepraszam… - Ruszyła szybkim krokiem w jego stronę. Złapała nóż kuchenny leżący na blacie, rozwiązując mężczyznę. Chwycił jej wyciągniętą dłoń, uśmiechając się szeroko z wyraźną satysfakcją. Cały czas uważnie się jej przyglądał. Widać parę minut, w ciągu których zdążył zobaczyć umierającą Wdowę były dla niego na tyle tragiczne, że teraz nie spuszczał jej z oka. 
- Musimy się spieszyć – zauważył, chwytając ją dłońmi czule za ramiona. – Im dłużej przebywam w tym świecie, tym większe niebezpieczeństwo załamania kontinuum. 
- Co się stanie po załamaniu? – zaciekawiona podniosła wzrok.
Posłał jej jedno spojrzenie, które wystarczyło jej za odpowiedź. Gdyby kiedyś ktoś spisał nazwy każdego z osobnych spojrzeń, na jednej z pierwszych stron pojawiłaby się nazwa wzroku o tytule: „nie chciałabyś wiedzieć”. To było właśnie to spojrzenie. 
  Ktoś kiedyś spytał Czarnej Wdowy, jakim człowiekiem jest Nick Fury. Jej reakcja była dosyć ciekawa. Pewna, że zna tego człowiek na wylot, lepiej niż jego matka, lekceważąco zaśmiała się i otworzyła usta, dając znać o swojej szerokiej wiedzy na temat mężczyzny z opaską na oku. Jednak nie wypowiedziała żadnych słów. 
  Okazało się, że Nicolas był tak tajemniczym i sprytnym człowiekiem, że gdyby coś mu nagle odbiło i przeszedł na niewłaściwą stronę, nie mieliby na niego żadnego haka, który pomógłby im przeszkodzić mu w jego planach. Romanoff, wyraźnie zmieszana (co swoją drogą było upokarzające – ona nienawidziła okazywać zmieszania i strachu) odpowiedziała jedynie: „Ma coś z okiem. I chyba sztuczne ramie”.
  Jeśli zamierzało się szukać Nicka, trzeba było wypytać o niego w bazie operacyjnej S.H.I.E.L.D. Odosobniona budowla, do której prowadziła zabezpieczona droga, zawierająca całą masę tajemniczych pomieszczeń i sal przesłuchań, istna forteca i miejsce dowodzenia najbardziej skutecznych agentów do zadań wyjątkowo ekstremalnych.  
- … najlepiej nic nie mów… - dokończyła zdanie, wysiadając z auta przed wejściem i podchodząc do dwójki osiłków, którzy byli na tyle głupi, żeby zgodzić się na tę robotę. Prawda była taka, że tak zwani „bramkarze” byli pierwszymi, którzy w razie ataku padają trupem. – On jest ze mną.
- Z Tobą? – spytał pogardliwie jeden z nich, wyższy i roślejszy. Uśmieszek na jego twarzy był dosyć tępy. – Problem w tym, że ja cię nie znam, mała.
Prychnęła, jednocześnie wybuchając cichym śmiechem, który na pewno nie był przyjemny dla ucha. Słychać było w nim tyle pogardy, że parka bramkarzy przestała się szczerzyć. 
Uznając, że słowa nie są potrzebne, wyjęła z kieszeni kartę identyfikacyjną, łaskawie pokazując ją mężczyznom. Może byli nowi – nie wiedziała. Nigdy nie miała pamięci do osób na tych stanowiskach. Za to oni powinni mieć pamięć do takich jak ona, definitywnie. Tak, tu objawiała się ta mroczna strona osobowości Wdowy. 
- Ręce na kark. 
Ktoś się zaśmiał, wzrok Romanoff prawdopodobnie mógłby zabić, gdyby nie silne ręce, które złapały jej ramiona od tyłu. Zerknęła w bok, widząc jak pojmują zdezorientowanego towarzysza. 
- Co do cholery?! – warknęła. – Radzę nas puścić, sukinsyny, bo inaczej…
- Natasha… - szepnął Noah, kompletnie zbity z tropu, próbując się wyrwać z uścisku agenta.
Spodziewała się chyba, że to jednak jakiś głupi żart i zaraz ją puszczą. Nie chcieli jednak po dobroci, więc nie myśląc zbyt wiele Wdowa odbiła się stopami od podłożona, wskakując na barki ochroniarza i wykręcając mu ręce. Kiedy wrzasnął z bólu, powaliła go kopniakiem na ziemię, chwilę później prześlizgując się między nogami drugiego, przy czym zadała mu dosyć celny i mocny cios w gruczoł krokowy. Jęknął i upadł, puszczając Noah.
- Rusz się – warknęła do towarzysza, puszczając się biegiem przez korytarz. 
Noah coś jej powiedział. Nie miała pojęcia, co. Biegła przed siebie, wiedząc tylko, że mężczyzna za nią podąża. Podobnie jak zgraja pozostałych uzbrojonych agentów, którzy najwyraźniej mieli zupełnie inne intencje i jedyne, co powstrzymywało ich przed zestrzeleniem zbiegów było prawo i bezpieczeństwo pozostałych ludzi, których mijała po drodze. Nie myślała też zbyt wiele. Zastanawiało ją, czemu jej współpracownicy mają zamiar ją zatrzymać i nie dopuścić do wejścia. Traktowali ją jak… Jak intruza. 
Zatrzymała się w połowie długiego korytarza, kiedy naprzeciwko nich wyrósł jakby z podziemi ich cel. Nick, wyglądający korzystnie groźnie jak zawsze, patrzył na Wdowę i Noah jakby właśnie nakrył dzieci biegające po muzeum i dotykające każdej napotkanej rzeczy spośród eksponatów. 
- Nie było to efektowne wejście – mruknął pod nosem. Jego głos zjeżył włosy na karku Brytyjczykowi. 
- Nick, co oni odpierdalają? – wyraźnie nie była na tyle opanowana, żeby liczyć się ze słowami. Szczególnie kiedy grupka goniących ją ludzi wymierzyła do nich z pistoletów. – Dlaczego nie chcą mnie tutaj wpuścić?!
Fury zmarszczył brwi. 
- Znasz mnie? – zadał pytanie zupełnie innym głosem. Jakby był zbity z tropu, że ktoś kto wtargnął bez zaproszenia do jego bazy zdawał sobie sprawę, kim jest dowódca, który prowadzi tak sprytnie życie, że połowa ludzi z organizacji nie wie, że istnieje. 
- Amy… - szepnął pod nosem Noah. I nagle wszystko stało się przejrzystsze, a krew w żyłach Czarnej Wdowy na moment przestała płynąć. 

Nie dało się stamtąd wyjść. Strażnicy, kody, niezniszczalna szyba, opancerzone drzwi, kamery i nic poza dwoma przymocowanymi metalowymi krzesłami, których prawdopodobnie nawet Hulk nie mógłby tak łatwo wyrwać. 
- Szybka jest – warknęła pod nosem, widząc jak zamykający ich tutaj strażnicy odchodzą na drugą stronę korytarza za szybą. – Musiała się skapnąć, że nie spodobała mi się na przesłuchaniu. Podotykała sobie paru osób, zaczynając od bramkarzy i Nicka.
- Myślisz, że reszta Avengers też już o tobie zapomniała? – spytał cicho Noah, jakby bał się w ogóle zadawać to pytanie. 
- Mam nadzieję, że nie – mruknęła, przygryzając nerwowo wargę. Cały czas liczyła na to, że od wczorajszej rozmowy z chłopakami żaden z nich nie porozmawiał z Amy. Cukiereczek na pewno nie spotkał się z Tony’m, który na szczęście był daleko od Nowego Jorku. Gdyby tylko miała telefon, zadzwoniłaby do niego. Tymczasem siedzieli tutaj kompletnie bez broni i kontaktu ze światem. Beznadziejna sytuacja. – Noah, teleportuj się stąd.
- Pogięło cię? – oburzył się blondyn, wzbudzając lekki uśmiech na twarzy Natashy swoim akcentem. Sprawiał, że słodko się złościł. – Nie powstrzymam tej małpy, moce przy niej nie działają… - westchnął. – Gdyby tamte dryblasy nie miały przy sobie Remedium, już dawno bym nas stąd wyciągnął.
Wydawało im się, że te kilka minut ciszy trwa całe wieki. Noah myślał intensywnie, zaś ona w głowie miała pustkę. Sytuacja była tak żałosna, że nic nie przychodziło jej do głowy prócz jednego słowa: „zawiodłaś”.
- Czemu stanąłeś po stronie ludzi? – spytała nieoczekiwanie, opierając głowę o zimną ścianę celi. – Przecież tacy jak ty objęli władzę…
- Tacy jak my, którzy byli z mordercami – odparł, otwierając oczy i patrząc na Wdowę. – Z początku… Uciekałem. Bałem się, że jeśli opowiem się po waszej stronie… - urwał na moment. – Byłem tchórzem. Przekonałaś mnie. 
Uśmiechnęli się niemal jednocześnie. 
- Zawsze miałam dar przekony… 
Przerwały jej wrzaski, które dochodziły zza niezniszczalnej szyby. Wdowa zmarszczyła brwi, czując, że chyba jest jeszcze nadzieja. Do środka wparowała Maria, kompletnie wkurzona, jeszcze w płaszczu, ale z pistoletem w ręce. Zaczęła coś mówić tak szybko, że nie zdołali wychwycić nawet pojedynczych słów. Dopiero kiedy obróciła głowę, widząc Romanoff z zaskoczoną miną, odepchnęła strażnika, podchodząc pod celę.
- Coś ty odwaliła, co? – spytała, marszcząc brwi i zaczesując kosmyk ciemnych włosów za ucho. Zazwyczaj widywała ją jako kobietę, która odnalazła stoicki złoty środek. To był chyba pierwszy raz, kiedy widziała pulsującą na jej skroni żyłę. – I dlaczego dowiaduję się o intruzach od plotkujących mechaników?!
- Wypuść nas stąd, nie mamy broni. Wszystko ci wyjaśnimy. 
- Ale…
- Mary… - spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. Takim, który widuje się naprawdę rzadko. – Proszę. 
Zapadła dziesięciosekundowa cisza, podczas której w głowie Hill zapadała bodaj najważniejsza decyzja w jej życiu. No, może poza tą o przyjęciu tego stanowiska. I ścięciu włosów po roku zapuszczania. 
Coś cicho kliknęło i do środka celi, poprzez uchylone drzwi, wpadło świeże powietrze. Kąciki warg Wdowy delikatnie uniosły się ku górze, kiedy wyszła na korytarz. Będą musieli poświęcić cenny czas na objaśnienie wszystkiego kolejnej osobie. Wywróciła oczami, wzdychając.
- W skrócie. On jest z przyszłości, gdzie Amy zmodyfikowała pamięć organizacji, przez co ludzie są na dole, a mutanci u góry. Nie żyję, więc trzeba teraz zabić Cukiereczka, żebym dalej wkurzała całą rzeszę ludzi. Potrzebuję broni, dwóch uniformów i informacji, gdzie jest Amy. Nadążasz? 

Natasha skarciła wzrokiem towarzysza po raz kolejny, widząc jego minę zapowiadającą nadchodzące marudzenie, że kostium jest za ciasny. Sama nie czuła się komfortowo w pospolitym stroju członka organizacji, całym sercem tęskniąc za czarnym kostiumem, u boku którego zawsze znajdowało się zgrabne miejsce na broń i gadżety. Szkoda, że z domu wyjechała po cywilnemu. Kto się jednak mógł spodziewać takiego zwrotu wydarzeń. 
Zgodnie ze słowami Marii, Amy oznajmiła niecałą godzinę temu z triumfalnym uśmiechem (zapewnie po zatajonym aresztowaniu Natasha i Noah), że idzie poćwiczyć. Nie wzbudziło to pozytywnych emocji u Wdowy, która salę treningową uważała za dostępną tylko dla prawowitych członków Avengers, skompletowanych przez organizację, a nie samozwańczych i podstępnych pseudobohaterów. Ciesząc się, że przynajmniej dostała spluwę, przemykała się korytarzami budynku, mając cały czas w głowie ostrzeżenie o ubywającym czasie. Rzeczywiście, mieli go niewiele, zanim pozostali zorientują się, że strażnicy leżą zdezorientowani w celi uciekinierów, a Maria szuka Nicka, z którym musiała pilnie porozmawiać. Nat przemknęła myśl, że kiedyś będzie musiała odwdzięczyć się Marii jakimś porządnym winem. Noah wydawał się być bardziej skupiony na prostym celu: wejść i zabić. Taki był plan. A jak to zwykle z planami bywa, mówiąc kolokwialnie, plan poszedł się jebać. 
Drzwi sali otworzyły się z hukiem. Na korytarz wypadło sześciu uzbrojonych agentów. Po dwunastu sekundach pół tuzina ogłuszonych napastników leżało na ziemi, ominiętych zwinnie przez Czarną Wdowę i Noah, któremu udało się postrzelić w nogę jednego. 
Nadszedł najważniejszy moment. Wdowa przekroczyła próg sali treningowej, widząc zdezorientowaną minę Amy, która była pewna, że nikt nie domyśli się jej prawdziwych intencji. Cukiereczek wyglądał słodko jak zwykle. 
Nie było żadnej mowy, jedynie krzyk blondwłosej mutantki, której plany pokrzyżował nieznany gość z przyszłości. Nie było śmiechu i armii, jedynie moment zaskoczenia, bo takiego obrotu spraw na pewno nie spodziewała się Amy. Była pewna, że powstrzyma Romanoff, wsadzając ją do celi, najwyraźniej zapominając, że są ludzie, którzy w agencji nie siedzą dwadzieścia cztery godziny na dobę i od czasu do czasu wybierają się do domu. Nie było walki. Kula w klatkę piersiową i upadek. Tak zakończyła się misja Amy Helen Cooper, zwanej przez Czarną Wdowę niereprezentacyjnie Cukiereczkiem. Przegrała. Dzięki przypadkowi, podróży w czasie i szybkiej reakcji Natashy Romanoff. 
Niestety. Ktoś, kto pokusiłby się o opisanie tej historii nie miałby wiele do przelania na papier, jeśli chodzi o scenę finałową. Gdyby była to kobieta, idealnie oddałaby nienawiść do słodkiej, różowej manipulantki, której ciało, jeszcze ciepłe, leżało na podłodze. 

- Daphne O’Neil? – spytała rozbawiona Wdowa, widząc podsunięte jej przez Nicka akta. – Cały czas was okłamywała, a wy nie skapnęliście się, że to ktoś współpracujący z wrogim ruchem mutantów, tak? Nie spytaliście Xaviera? – warknęła, czując jak cała nienawiść do denatki powraca, gdy tylko spogląda się na tę kobietę. Już nie w różu, lecz w czarnej, skórzanej kurtce. 
- Manipulowała umysłem… - zauważył Fury, zamykając akta w dłoni. – Swoją drogą, zadziałaś szybko i skutecznie. Za co odpowiedzialny jest pan Hawkins. Powita pana lepsza przyszłość.
Na usta Wdowy cisnęły się słynne powiedzonka w stylu: „A nie mówiłam?” i „Wiedziałam, że tak będzie” lub „Czułam to”. Powstrzymała się jednak, decydując się jedynie na skromny uśmiech w kierunku Hawkinsa, który po raz kolejny odgarnął opadające mu na czoło blond włosy i kiwnął głową w podzięce. 
- Na mnie już pora – westchnął, wzruszając ramionami. – Miło było zobaczyć cię... żywą – uśmiechnął się ponuro. Wyglądało na to, że Noah chciał wykonać jakiś ruch, którego szybko zaniechał. Spojrzał kolejno na Nicka i Natashę. Najwyraźniej nie czuł się zbyt komfortowo z myślą, że powróci do przyszłości, która jest teraz odmieniona. Pytanie tylko, jak bardzo. Zatrzymując wzrok na Wdowie, westchnął cicho. – Gdybyś… Gdybyś mnie szukała, to pytaj o mnie na Portland Street. 
- Nowy Jork? – upewniła się. Hawkins, wyraźnie rozbawiony, pokręcił głową z uśmiechem.
- Manchester… - poprawił ją. – Do zobaczenia. 
Skinęła głową, zastanawiając się, co powinna teraz powiedzieć. Nie była na to przygotowana. Wszystko działo się tak szybko, że zapomniała o podróżach w czasie. Miała nadzieje, że kiedyś zrozumie ten cały mechanizm, o którym jej wspomniał. Widząc, jak zamyka oczy i bojąc się, że będzie za późno, odnalazła język w gębie.
- Noah… - przerwała mu. Otworzył oczy, wpatrując się w nią z zaciekawieniem. Uśmiechnęła się do niego po raz ostatni. – Dziękuję. 
Zniknął. Tak po prostu. Zacisnął powieki i przepadł. Być może na zawsze. Westchnęła cicho, ruszając do wyjścia.
- Moment, Romanoff, gdzie się wybierasz? 
Obróciła się, wzruszając ramionami oburzona wydawałoby się banalnym pytaniem.  
- Do Marii. Wiszę jej wino.
- Romanoff! – zatrzymał ją po raz kolejny, zanim zdążyła postawić krok w przód. 
- Tak, szefie? 
- Kup jej Jacka Danielsa. Ucieszy się – mruknął Nick, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. 

***

To uczucie przypominało lądowanie. Znikąd pojawiało się w innym miejscu, na moment tracąc grunt pod nogami i sekundę później go zyskując. Wiedział, że się nie pomylił i trafił dokładnie tam, gdzie powinien być. Lata praktyki pod okiem nauczycieli. 
- Witaj, chłopcze. 
Otworzył oczy, widząc w półmroku grupkę ludzi. Wydawało mu się, że znajduje się pod ziemią. Zmarszczył pytająco brwi, spoglądając na niebieskoskórą kobietę i podstarzałego mężczyznę, bawiącego się lewitującą nad jego dłonią figurką czarnego skoczka. 
- Czekaliśmy na ciebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz