Mutacja
powoli i skrzętnie, z dopieszczeniem każdego szczegółu, zmieniała ją w istotę
światłoczułą, popielatoszarą, wrażliwą. Na początku obdarzyła ją łamliwymi
kośćmi, skórą, która nie potrafi się zabliźnić, palcami tak kruchymi, jakby
gest zwykłego powitania mógł je skruszyć. Nie dała jej w zamian ani świetnego
słuchu, ani zgrabności, ani żadnej innej umiejętności, która ratowałaby ją
przed złem tego świata. Zostawiła ją samą sobie.
Później G.
czuła, że mięśnie nie chcą jej słuchać, że rozleniwiły się, zastały jak
muzealne eksponaty, w które wtłoczono te dziwne substancje mające dać im
wieczność. Kości stawały się obolałe, ciężkie jak ołów i w końcu mutacja
przykuła ją do łóżka na wiele miesięcy. Coś w niej żyło, czuła nocami, że coś
obija się o jej wnętrzności, że coś zagląda jej do gardła, chwyta za kark. One pojawiały się wolno, wykluwały z jej
ciała, jakby wcale nie chciały zrobić jej krzywdy. Przywarły do niej, oplotły
jej ramiona, dały czas na rekonwalescencję.
Trochę jak
gad. Czuła się już dobrze, mogła się nawet poruszać, a jednak było w niej coś z
gada, z jakiegoś stworzenia mitycznego. Zadrapania pokrywał nie strup, ale
błony, łuski, stwardnienia godne pancerza. Już nie łamała się jak trzcina, choć
wciąż pozostała wrażliwa na światło, szara. Skrzydła
pozostały chrząstkami i kośćmi połączonymi błoną i grubą skórą, brunatnoszarymi
oblepionymi siecią jaskrawych żyłek płachtami składanymi jak porządny namiot.
Nie mogła na nich latać (dzięki bogu za
cień uprzejmości), ale szybko zrozumiała, że są jak dwie dodatkowe
kończyny, którymi może manipulować jak szponami, jak kikutami, które ocierając
się o siebie tworzą iskry.
Zostały po nich drobne chrząstki, zgrubienia koło kręgosłupa i żeber, i wyżej, aż do łopatek. Wszystkie rozcięcia, znaki obecności skalpela, zmieniły się w łuski i podłużne ślady zrogowaciałej skóry. Mięśnie - wytrzymałe, ale nieustannie rozleniwione - zaczęły odmawiać posłuszeństwa, stanowczo zbyt często w panice. Szkielet - zbyt twardy jak na zwykłego człowieka - został bezużyteczny, pokryty suchą jak papier skórą. Cala ta mutacja, ten szumnie zwany boom ewolucyjny zupełnie się nie spisał.
Unika światła i małych pomieszczeń, które drażnią ją jeszcze mocniej niż dźwięki i zapachy, bo przecież nadwrażliwości nie mogli tak łatwo wykroić. Jak każda kaleka chodzi tylko dzięki protezie, a nocami wije się z fantomowego bólu.
___________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz