This is nothing like that for you.
Monet St. Croix to dziewczyna pozornie wyjątkowa. Córka ambasadora, piękna, urocza, inteligentna, do tego mutantka. Los pokarał ją kilka razy, na przykład gwałtowną śmiercią matki, czy niezadowoleniem okrutnego braciszka, którego można określić mianem czarnej owcy. Jest przecież tylko terrorystą, wsysającym życie z innych mutantów, a gdy ma zły humor to wysysa ich tak, że umierają. Każdemu może zdarzyć się zły dzień, prawda? Pozornie boi się Mariusa, pozornie go nienawidzi i pozornie by go zabiła przy pierwszej lepszej okazji za to, co zrobił, robi i robić będzie. Umie stwarzać pozory wyrafinowania, elegancji i gracji, by wszyscy dookoła mieli wrażenie, że mają do czynienia z kimś. Może i mają z kimś do czynienia, ale Monet zależy tylko na pozorach i tego się trzyma. Utrzymuje z satysfakcją, że jest rozpieszczoną, zarozumiałą, zbyt pewną siebie i jednocześnie subtelną w tym wszystkim kokietką. Wykorzystuje nawet swoją mutację, by stwarzać pozory doskonałości, o którą zawsze ją osądzano. Dba, by nikt nie powiedział, że jest słaba, głupia, czy choćby brzydka, jakby pilnowała całej swej wartości, jakby inni nie mieli prawa jej krytykować. Nikt też tego nie robi, ideałów - nawet tych pozornych - nie ma się w zwyczaju krytykować, osądzać, nie chce się tego robić, ponieważ kto chciałby zniszczyć doskonałość? Ludzie lubią patrzeć na perfekcyjnie wykonane rzeczy, na perfekcyjną robotę. Czemu mieliby nie chcieć patrzeć na perfekcyjnego człowieka? Konkretniej dojrzałą i czarującą kobietę o egzotycznej urodzie? Monet spełnia wszystkie warunki, zarówno fizyczne i psychiczne, by nazwać ją istotą doskonałą. Jednak to tylko pozory, które stwarza. Dla siebie, dla ojca, dla innych dookoła. Bo tylko pozornie robi coś tylko, jeśli ma na to ochotę i czerpie z tego korzyści. Zawsze była w centrum zainteresowania.
Jako ulubione dziecko, najlepsza uczennica, niewiarygodnie sprawny sportowiec, czy nawet obsesja brata. Młodsze rodzeństwo w postaci sióstr bliźniaczek również zapatrzone było w Monet, do tego stopnia, że przez jakiś czas nią było. Można by rzec, że wiele osób chętnie zamieniłoby się z panną St. Croix miejscami, bo właściwie czemu nie, skoro jej życie ma niewiele kolców? Cóż, prawda jest taka, że Monet nie potrafiłaby stanąć kiedyś przed lustrem i stwierdzić, że nie potrzebuje nikogo. Bez innych sama byłaby nikim, przestałaby błyszczeć. Jest kobietą potrzebującą uwagi, bo tylko dzięki niej może być w pełni sobą i funkcjonować tak, jak robi to normalnie. W rzeczywistości ludzie nie potrzebują M, bez niej życie nie byłoby mniej warte, czy specjalnie inne. To ona potrzebuje ludzi. Na co komu doskonałość, jeśli ma się ją tylko dla siebie?
Na chwilę obecną M prowadzi własne śledztwo, dotyczące pojawienia się Emplate'a w Nowym Jorku. Bardzo niepokoi się jego zamierzeniami i nieważne jakie one są, ma zamiar im zapobiec. Pomimo tego, że nie bardzo radzi sobie, działając samej, to nie chce wplątywać to innych.
__________________________________________________
Wyszła taka Marysujka, niestety mam takie wrażenie. Przepraszam za to bardzo, w wątkach postaram się, by nie było to bolesne i znajdę też jakiś złoty środek na M, by zapanowała u niej większa równowaga.
Jak na razie to witam, ja się z państwem znam, Wy mnie państwo też znacie, ale można witać :)
[Ja tam nie widzę wielkiego marysuizmu, ale też nie jestem specjalistką. Karta mi się podoba, więc od razu zaproszę do siebie na wątek...]
OdpowiedzUsuń[Hm. Quentin w zasadzie jest dość nudnym typem, siedzi i pisze wiersze. Jednak skoro M widzi mutantów to mogliby się gdzieś spotkać prztpadkowo, czy coś w tym stylu...]
OdpowiedzUsuń[Logan wita, bo powoli do życia powraca. I sądzę, że do marysujki trochę brakuje :D]
OdpowiedzUsuń[Dobry wieczór, miło widzieć nową postać. Co prawda chciałaby się popisać, ale jakoś nie widzę ambitniejszego punktu powiązania. A tak w ogóle zawsze jak czytałam coś więcej o M, to ciężko było mi ogarnąć wszystko co się z nią działo, więc podziwiam, że Ci się chciało.]
OdpowiedzUsuń[Piszę, o zgrozo, na dotykowym. Wybacz jakość. ]
OdpowiedzUsuńNick Fury umiał myśleć - jakkolwiek można było go nie lubić, to trzeba było mu oddać. Jack'a znał najwyraźniej wystarczająco dobrze, by stwierdzić, że wysłany by obserwować ambasadora dowie się zdecydowanie więcej, niż określone było oficjalnie. Do Tarczy od jakiegoś czasu docierały pogłoski na temat planów rządu niechętnego super-ludziom, jednak cała agencja miała świadomość ryzyka wiążącego się z próbami dowiadywania się czegoś otwarcie. Nie wiedzieli więc wiele - Jack miał świadomość zagrozenia, wiedział, że działa na własną rękę, a sam był zbyt ciekawski, by chociażby nie spróbować dowiedzieć się czegoś nowego. Zadanie przyjął więc z chęcią, a między nim i przełożonym momentalnie nawiązała się nić porozumienia - oboje chcieli wiedzieć i oboje mieli świadomość niebezpieczeństwa.
- James Hook - przedstawił się ponownie, uśmiechając nieznacznie do pięknej kobiety. Było w niej coś, co wzbudzało jego podejrzenia - w zasadzie nigdy nie przepadał za ludźmi, którzy od pierwszej chwili sprawiali wrażenie perfekcyjnych. Perfekcja była bowiem według niego zaledwie nierealnym marzeniem albo zwykłą iluzją, która pryskała przy pierwszym, nawet najdrobniejszym błędzie. Uważał, że idealni ludzie żyją w wiecznym kłamstwie, powoli zapadając się w nim i ciągnąć za sobą otoczenie.
Nie lubił perfekcyjnych ludzi. Perfekcja była nudna i irytująca. Jack, nawet będąc kimś innym, robił wiele, by nie sprawiać wrażenia perfekcyjnego - nie byl człowiekiem perfekcyjnym, nie zwracał uwagi na rozczochrane włosy i luźno związany krawat. Wzbudzał zaufanie, wyglądając bardziej ludzko i nie stojąc sztywno, będąc zwyczajnie rozluźnionym. Działało to na jego korzyść, o czym wiedział i nie próbował się zmieniać.
-Miło mi poznać - rzucił luźno, skłaniając lekko głowę i zwrócił wzrok na moment na swojego towarzysza, będącego jakimś głupawym urzędnikiem, walczącym o ustawę w sprawie klasyfikacji mutantów. Stał sztywno, miał drogi garnitur i krawat związany zbyt mocno i za wysoko. Wyglądał na zestresowanego i z pewnością zrobiłby wszystko, by zdobyć uznanie wyżej postawionych. Był człowiekiem budzącym pogardę i za takiego w oczach Jack'a uchodził.
James Hook - jeden z ulubionych aliasów Jack'a - był prawnikiem. Był prawnikiem dobrym, cenionym, pracował w drogiej kancelarii adwokackiej i obracał w wysoko postawionym towarzystwie. Sam nie mieszał się jednak w politykę i chociaż miał wysoko postawionych znajomych i wystarczającą wiedzę, nigdy nie chciał się w nią mieszać. James Hook wzbudzał zaufanie, był sympatyczny, grał w bilard i kręgle, biegał. Był człowiekiem otwartym, szczerym i nie trudno było go polubić. James Hook był w pewnym sensie przeciwieństwem Jack'a - kimś ułożonym, spokojnym i, w miarę możliwości, poważnym. Zachowywał jednak sporą część jego charakteru, agent nie miał więc problemu z wcielaniem się w niego.
OdpowiedzUsuń- Nie powiem, pozbycie się pana Darrow'a dla wielu ludzi byłoby niemałym wyzwaniem - przyznał szczerze, nieco rozbawiony. Przepadał za ambasadorem, który był człowiekiem tak pozytywnie nastawionym do życia i pogodnym, że i Jack'owi poprawiał się humor - nie przepadał za widokiem jego chmurnej twarzy. Nigdy nie poznał żadnego z jego dzieci - słyszał jednak trochę o trzech wspaniałych córkach, Cartier mówił o nich bowiem chętnie i zawsze niezwykle pochlebnie.
- Jeśli chodzi o mutantów, nie mam zdania - mruknął niechętnie, wzruszając lekko ramionami. James'a Hooka to nie dotyczyło. James Hook nigdy nie wtrącał się do dyskusji o mutantach, zazwyczaj stał z boku i przysłuchiwał się argumentom obu stron - zachowywał się tak, jakby jeszcze nie zdecydował, co jest słuszne, dlatego też zazwyczaj wszyscy próbowali przekonać go do swoich racji. James Hook wzruszał na to jednak ramionami twierdząc, że nie ma zdania. Jack natomiast najchętniej zmieniłby temat - czego zrobić nie mógł, gdyż znał swoje zadanie a na bankiecie nie był tylko po to, by napić się ponczu z ludźmi, których lubi.
- A co pani myśli? - zapytał, zwracając się uprzejmie w stronę Monet.