PORA NA OSTATECZNE STARCIE
Były to najlepsze czasy, były to najgorsze czasy, był to wiek mądrości, był to wiek głupoty, była to epoka wiary, była to epoka niedowiarstwa, była to pora Światła, była to pora Ciemności, była to wiosna nadziei, była to zima rozpaczy, wszystko było przed nami, nic nas nie czekało, wszyscy mieliśmy trafić wprost do nieba, wszyscy mieliśmy ruszyć prosto w przeciwną stronę...
Alarm w Instytucie nie zadziałał. Jednak ryczące syreny nie były potrzebne, by wywabić mutantów z ich sypialni. Mało kto nie miał jeszcze problemów ze snem, który z powiek spędzała wciąż trwająca wojna. Po licznych potyczkach, starciach i pojedynkach, wynik wciąż uporczywie trzymał się remisu. Zero do zera. I wszyscy już wyczekiwali końca tego wszystkiego, upatrując go w dniu, kiedy Profesor podpisze wreszcie kapitulację.
Nic z tego.
Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Wszyscy więźniowie opuścili swoje kapsuły i wydostali się na wolność. Niechybnie ktoś im w tym pomógł, jednak w powietrzu zawisła zbyt poważna groźba, by zająć się teraz poszukiwaniem zdrajcy między sobą. I tak już od jakiegoś czasu coraz ciężej było ufać sobie nawzajem. Obecnie mieli okazję dowieść swojego oddania sprawie, ideałom i towarzyszom. Ale przede wszystkim musieli powstrzymać mutantów. Pierwsza grupa już ruszyła w pogoń, pozostali niecierpliwie wyczekiwali momentu, w którym tamci oznajmią, że udało im się odciąć uciekinierom drogę ucieczki.
Wszyscy, którzy podczas wojny deklarowali się po stronie X-menów, powoli dołączali do szykujących się mutantów.
Avengers Assemble! I to jak najszybciej - dodał w myślach dyrektor S.H.I.E.L.D, nie odrywając wzorku od nagrania, które na bieżąco przesyłał jeden ze śmigłowców. Za trzy minuty to samo zobaczą władze państwa, a on będzie musiał ich przekonać, że Avengers poradzą sobie i ze zbiegami, i z X-menami. Zapowiadała się naprawdę długa noc.
Silna magia poruszyła zmysły bogów Asgardu. Magia o tyle szczególna, że nie pochodząca ze świata ludzi. Ten rodzaj czarów potrafili rozpoznać wszędzie - pochodziła z ich domu.
- Tutaj jest zdecydowanie za cicho. Na Staten Island nigdy nie jest za cicho. - powiedział Rhodey po tym jak niepewnie rozejrzał się dookoła.
OdpowiedzUsuń- Przesadzasz. Mógłbyś choć raz uwierzyć w to, że mamy szczęście i trafiliśmy na spokojny, uroczy wieczór – zaczął Tony jednak nie powiedział już niczego więcej, gdyż przyjaciel obrzucił go nieco zirytowanym spojrzeniem. Rhodey zawsze z góry zakładał najgorsze i bardzo często miał rację. Stark mimo wszystko miał tę nikłą nadzieję na to, że James popełnił błąd i naprawdę będą mogli wrócić dziś do domu wcześniej bądź pozbyć się tych ciężkich zbroi i iść na piwo. Tony już chciał otworzyć usta by zaproponować mu przerwę na kawę i pączka jednak głos Nicka Fury'ego słyszalny w słuchawce skutecznie mu to uniemożliwił. Jedno spojrzenie wystarczyło by James uśmiechnął się tryumfalnie i oddalił w zupełnie przeciwną stronę niż Tony miał zamiar. Mutanci? Ucieczka? Musiał zadać Nickowi naprawdę wiele pytań by ułożyć sobie w głowie jakikolwiek obraz aktualnej sytuacji. Obniżył lot dopiero przy hangarach za przystanią, gdzie zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swoich towarzyszy, jakiegokolwiek sojusznika. Zrozumiał, że w pojedynkę nie uda mu się zbyt wiele zrobić dlatego zaczął żałować, że zgodził się na rozdzielenie z Rhodesem.
- Gdybym był mutantem więzionym w kapsule... gdzie bym się udał? - zapytał samego siebie, gdy powolnym krokiem zaczął iść w stronę centrum Manhattanu.
Pytanie Marii Hill o to, czy aby wszystko w porządku, było absolutnie nie na miejscu. Jak cokolwiek mogło być w porządku, kiedy rozmowę przerwało w połowie krótkie wezwanie, dobiegające z komunikatora? Może i trwała wojna. Może i powinni być na to gotowi. Może i rzeczywiście wystarczyło jedynie wymienić porozumiewawcze spojrzenia ze Spider-Woman i chwycić za łuk. Ale to jeszcze nie znaczyło, że wszystko powinno być w porządku. Już pierwsze ze zdań temu przeczyło. Mimo wszystko Hawkeye z ulgą przyjął fakt, że właśnie skończyła się zabawa w udawanie, że wszystko jest, jak powinno być.
UsuńUciekli mutanci, to trzeba ich złapać. Wreszcie jakiś konkret w tej całej niejasnej wojnie.
Sprawdził jeszcze zapas strzał w kołczanie i wybiegł na zewnątrz Avengers Mansion. Jessica Drew bez słowa wzbiła się w powietrze. Nie mając większego wyboru, po prostu pobiegł za nią. Akurat o to, że straci ją z oczu, nie musiał się martwić.
- W pobliżu masz Iron Mana, weź następną w prawo i do końca prosto. Gościa w zbroi nie przeoczysz - nadała przez komunikator i ostro skręciła na wschód.
W horrorach bohaterowie zaczynają umierać tuż po tym, jak się rozdzielą. Czas złamać system. Na szczęście zostało mu więcej niż dwa dni do emerytury.
- Jak mija dzień, Stark? - rzucił, wybiegając na przeciwko liderowi Avengers. To teraz było ich już dwóch. I jeśli ktoś miał ginąć, to Iron Man. Zbroja była w końcu czerwona.
Na budynki dokoła Mścicieli padło dziwne, ciemnofioletowe światło. Nie miało widocznego źródła, jakby ktoś skradł trochę promieni słońca i przemalował. A także kazał im wynaturzyć cienie i ożywić je. Ulica w mgnieniu oka opustoszała, cywile starali się ze wszystkich sił, by uciec przed nieznaną siłą, której sama aura przyprawiała człowieka o dreszcze.
UsuńWreszcie ujawnił się sprawca. Mutantka miała krótko ostrzyżone, ciemne włosy, poblakłe tatuaże na ramionach i niezdrową, jakby zielonkawą cerę. Uśmiechała się szeroko, odsłaniając bezzębne dziąsła. W jej oczach płonął ogień, który dało się określić wyłącznie jako rządzę zemsty. Na kimkolwiek.
Uniosła ręce i złączyła je nad głową. Fioletowe cienie natychmiast skupiły się dookoła niej, przybierając kształty rodem z koszmarów.
Zaczynał rozumieć co Jarvis miał na myśli, gdy mówił, że zbroja jest krzykliwa. Raczej ciężko byłoby mu się wtopić w otoczenie gdyby chciał schronić się przed atakiem któregoś z mutantów. Z drugiej jednak strony to że nie dało się go przeoczyć znacznie ułatwiało mu współpracę z innymi członkami Avengers. Najwyraźniej o tym samym pomyślał Clint Barton, gdy z łukiem pod pachą wybiegł zza rogu. Tony obrzucił go uważnym spojrzeniem - czego ten oczywiście nie mógł zobaczyć – i wzruszył ramionami.
Usuń- Wypiłem o dwie kawy za mało. Postukaj kilka razy w hełm jakbym przestał odpowiadać i przypadkiem nagle zasnął. Poza tym mam paskudne wrażenie, że jutro zacznę cierpieć na okropny ból głowy – odpowiedział i rozejrzał się dookoła tak jakby oczekiwał, że nagle ktoś wybiegnie z któregoś budynku i zacznie ich atakować.
- W niektórych mieszkaniach nadal są ludzie. Trzeba zarządzić ewakuację. Myślę, że najbezpieczniej będzie zabrać wszystkich ludzi do wschodniej części Queens – powiedział przez komunikator tak by nie tylko Clint odebrał tę wiadomość, a reszta Avengers i posterunek policji również. Nie zdążył dodać niczego więcej, skupił swój wzrok na tym co zaczęło tworzyć się przed nimi. Z niepokojem obserwował brzydką dziewczynę, która zaśmiała się tak głośno i przeraźliwie, że szyby w oknach kamienic prawie wpadły z drewnianych framug.
- Dawaj, Legolasie – mruknął pod nosem, gdy wzniósł się w powietrze i skierował wiązkę nieszkodliwego światła w stronę tworzących się kształtów. Niektóre z nich rozpłynęły się choć po kilku sekundach powróciły większe niż poprzednio. To nie jest najlepszy sposób ich zwalczania...
Sif usłyszała wiadomość dokładnie w chwili, gdy jedno z widm przebiegło korytarzem z przeciwległych pomieszczeń, wzniecając dookoła siebie fioletową poświatę. To nie wyglądało dobrze, zwłaszcza, że Bogini Wojny miała wrażenie, że już kiedyś natknęła się na podobne mary. Tylko gdzie to było? Kobieta niemal palnęła się w czoło, lecz wtedy dostrzegła walczącego za oknem Tony'ego Starka. Mściciele musieli wyjść na ulice i tam eliminować kolejnych przeciwników w czasie, gdy ona wspinała się po schodach.
UsuńZdenerwowana tym niezgraniem wyskoczyła przez okno, lądując na opustoszałej ulicy otoczona przez zjawy.
Na jej twarzy drgały ze zdenerwowania wszystkie mięśnie, zaś jej usta utworzyły pojedynczą, wąską linię.
- Potrzeba wam pomoc, Panowie? - Zawołała uprzejmie, chytając po dwa noże do rzucania do każdej ręki. Wolała nie podchodzić do zjaw, ponieważ nie miała pojęcia w jaki sposób atakują. Zachowanie własnego bezpieczeństwa liczyło się teraz bardziej niż żądza krwi.
Trzy celne strzały trafiły we łby cieni. O ile te istoty w ogóle miały jakieś łby. W każdym razie najlepiej strzela się w najbardziej wystające punkty. Tamto... coś chyba też musiało o tym wiedzieć, bo po prostu zrobiło dziurę w środku siebie i pozwoliło, by strzała z ładunkiem wybuchowym pozbawiła kogoś samochodu i uruchomiła alarm w trzech następnych.
Usuń- Jakie znamy metody pozbywania się cienia, na które nie działa światło i żelazo? - zawołał w stronę Tony'ego, nakładając kolejną strzałę na cięciwę.
Tym razem wymierzył w mutantkę. Cicho zabrzęczała cięciwa, a strzała pomknęła w jej stronę. I już prawie dosięgła nieosłoniętej niczym szyi, gdy jeden z cieni u stóp dziewczyny (pewnie była dużo starsza niż wyglądała) wystrzelił w górę i po prostu... Wchłonął w siebie strzałę i ładunek. Rozerwało go od środka, ale za moment scalił się na pobliskiej ścianie.
Kątem oka Hawkeye dostrzegł kolejne zagrożenie. Fioletowy cień podpełzł niebezpiecznie blisko jego butów. Clint zadziałał czysto instynktownie i umknął przed tym półmaterialnym stworem, wskakując na dach samochodu. Po chwili rozległ się kolejny alarm.
- Nie wiem. Może trzeba zniszczyć ich źródło? - krzyknął w stronę Clinta i zerknął na Sif, która pojawiła się zupełnie nagle. - Pomoc zawsze się przyda. Co trzy głowy to nie jedna... Jak sobie radzicie? - ostatnie pytanie skierował już w stronę komunikatora tak by dowiedzieć się jak sytuacja przedstawia się w innych częściach miasta. Nie dotarły do niego żadne podnoszące na duchu wieści więc rozłączył się i skierował promień repulsora na dziewczynę. Tą natychmiastowo zasłoniło kilka cieni jednak nie były one na tyle silne by całkowicie ochronić swego twórcę. Kobieta zachwiała się i upadła, a jej twory zamigotały tak jakby były jedynie hologramami. Nie zniknęły jednak, wróciły do normalnej postaci i wyglądały na bardziej zdenerwowane niż wcześniej. Zaczęły obłazić zbroję Starka, a on musiał wznieść się wyżej by je z siebie ściągnąć. Wylądował po drugiej stronie ulicy mając widok na plecy mutantki. Nie, nie uda mu się jej zajść od tyłu, ale dostał dodatkowe kilka sekund czasu zanim zauważy, że nie znajduje się w zasięgu jej wzroku. Może w tempie ekspresowym uda mu się wymyślić jakiś plan? Nigdy nie był dobry w działaniu pod presją...
UsuńCiemnowłosa Mścicielka zakręciła trzymanymi w rękach nożami, a następnie posłała obydwa ostrza w stronę mutantki, licząc, że to chwilowo odwróci jej uwagę od pozostałych członków ekipy. Stark dobrze kombinował z Clintem. Źródło emitowało energię, którą zjawy wchłaniały i przetwarzały według własnych potrzeb. Problem stanowił jednak fakt czym owo źródło było.
UsuńSif nigdy nie była dobra w zagadkach i raczej traktowała zadania wymagające sprytu jako te drugiej kategorii niemniej tym razem niemal od razu przyszło jej na myśl, że to mutantka może być źródłem. Stworzenia na moment straciły ciągłość swej projekcji, gdy mutantka została zaatakowana, co oznaczało mniej więcej tyle, że jej ohydne, zielone ciało stanowić mogło magiczny katalizator niewidzialnej energii.
- Trzeba pozbawić tę jędzę głowy! - Zawołała wojowniczka, sięgając po miecz zawieszony na plecach. Komplet jej noży był cenny i przydawał się w walkach na dystans, toteż Asgardka postanowiła pobawić się trochę biolokacją.
Chyba już wiedział, co czuła Alicja w momencie, w którym nie była już w swoim świecie, ale też jeszcze nie w Krainie Czarów. Te półżywe i półcielesne istoty nie miały w sobie nic przyjemnego. Zwłaszcza, że potrafiły być niebezpieczne. O ile występowały w liczbie mnogiej. Wciąż nie miał pewności, czy to nie jest jedna kreatura. Czymkolwiek było, właśnie oblepiło opony samochodu, na którym znalazł tymczasowe schronienie i zaczęło ostro kołysać autem. Ledwo utrzymywał równowagę, a niespecjalnie miał dokąd uciekać... Pobliski ford już stał w płomieniach i jego stwór nie ruszał. Może to właśnie była metoda?
UsuńJeszcze raz nałożył strzałę na cięciwę i puścił ją. Tym razem nie celował w mutantkę, ale w samochód blisko niej. Prosto w bak.
Benzyna natychmiast zapłonęła, a fioletowy cień na ulicy wycofał się.
- Star, czy twoje blaszki są żaroodporne?
- Chyba zaraz to sprawdzimy – powiedział w tym samym momencie, w którym ogień dotarł do baku, a samochód eksplodował. Ogień na szczęście nie rozprzestrzenił się dalej, ale smuga dymu jaka powstała była naprawdę ogromna i... bladoróżowa. Tony stwierdził, że ten kolor to pewnie omamy. - Dostałem kawałkiem zderzaka, ale poza tym żyje. Wiedziałem, że moje przeczucie z tą boląca głową się sprawdzi. - mruknął, gdy podleciał bliżej Sif i Clinta. Cieni nie było już na ulicy, ale dziewczyna nadal stała w tym samym miejscu. Miała przymknięte powieki i zachwiała się kilkukrotnie tak, by później upaść na ziemię podnosząc kłęby kurzu do góry. Najwyraźniej zanim kreatury zostały unicestwione zdążyły ochronić ją na tyle skutecznie by przeżyła. Tony wątpił mimo wszystko by miała tyle siły by jeszcze się podnieść. A przynajmniej taką miał nadzieję, gdy obserwując ją uważnie zauważył jak zaciska ręce w pięści.
Usuń- Poszło całkiem łatwo, choć będę musiał iść do myjni. - stwierdził po chwili.
Mutantka nie zamierzała poddać się tak łatwo. Jedno przegrane starcie z nieznanym jeszcze wrogiem uznała jedynie za zwiad. Teraz znała możliwości tego dziwacznego robota, śmiesznego człowieczka i jego strzał oraz kobiety, która dziwnie nie pasowała do pozostałej dwójki.
UsuńZaśmiała się po raz ostatni, patrząc prosto w oczy łucznika, a potem w oczy kobiety. Na robota nie spojrzała, ale nie miał czego żałować. Tatuaże na ciele mutantki poruszyły się, znów zabłysło fioletowe światło, ale po chwili zniknęło, a ona razem z nim. Zostały wyjące syreny i płomienie.
Tony jeszcze przez chwilę patrzył na smugę dymu, która została po mutantce, a następnie przeniósł wzrok na swoich towarzyszy. To był dopiero początek batalii, jeden uciekinier z dwunastu... Ciekawe gdzie podziewało się pozostałych jedenaście osób. Stark miał nadzieję, że uda im się nie trafić na wszystkie po kolei.
Usuń- Powinniśmy sprawdzić Most Brookliński. Zauważyliście, że ci źli mają paskudną tendencję do tego by atakować wszystkie ważniejsze przejścia? - powiedział i automatycznie wskazał ręką na kawałek mostu, który mogli zobaczyć z tej strony. - Poza tym domyślam się, że jest tam naprawdę spory tłum ludzi, którzy chcą dostać się na Bronx przez Manhattan. - dodał. Bronx był jedyną dzielnica miasta znajdującą się na stałym lądzie więc najbezpieczniejszą, szybko można było stamtąd odjechać. Niestety, bardzo ciężko było się tam dostać, gdy Nowy Jork spowity był w korkach. Już stąd dało się słyszeć głośne trąbienie rzeszy samochodów, więc Tony nawet nie chciał zastanawiać się co będzie, gdy znajdą się na miejscu.
Kiedy deklarowała chęć pomocy x-menom nie sądziła, że będzie to się wiązało z zarwanymi nocami, hektolitrami kawy i pięcioma stłuczeniami, wśród których jedno w okolicach żeber dawało jej się nieprzyjemnie we znaki za każdym razem, kiedy zabierała więcej powietrza w płuca. Gdyby wiedziała poważnie rozważyłaby swoją kandydaturę w pomocy społecznej (bo chyba tym to było, skoro nie czerpała z tego żadnych zysków, prawda?), zastanawiając się czy robi to z niej już dobrego człowieka czy jeszcze nie. Naprawdę, w momencie, kiedy dzwonek jej komórki rozległ się w sypialni, ostatnia rzeczą, którą chciała zrobić to wyczołgać się spod kołdry, aby sprawdzić kto przerywa jej w tym dziwnym półśnie, w który udało jej się zapaść.
OdpowiedzUsuńOstatecznie się zmobilizowała - jakoś zmusiła swoje obolałe ciało do ruchu, jakoś przetrwała falę chłodu, która ogarnęła ją, kiedy odrzuciła kołdrę w bok, i jakoś dotarła do komórki. Posłusznie, jak przystało na dobrą córeczkę, wysłuchała słów ojca, potakując co chwilę głową (...pomijając fakt, że jej wargi poruszały się w rytm jego wypowiedzi, papugując wszystko), po omacku sięgając po spodnie i naciągając je na siebie. W biegu jeszcze złapała skórzaną kurtkę, przewieszoną przez oparcie krzesła, wsunęła stopy w jakieś znoszone tenisówki i była gotowa do wyjścia.
Odnalazła samochód, jakoś go odpaliła, mimo iż kluczyki wypadły z jej drżących dłoni już dwukrotnie (raz na ulicy, o mało nie wpadając pomiędzy kratkę kanalizacyjną) i ruszyła. Jak najszybciej, jak najkrótszą drogą, modląc się, aby strojący humory samochód tym razem okazał się skory do współpracy z właścicielką.
Byle nie nawalił, byle nie nawalił...
Nie nawalił, a zaledwie po kilku minutach już sforsowała bramy Instytut i z piskiem opon, który umknął w ogólnym hałasie i harmidrze, wjechała na podjazd. Gdzieś dostrzegła białą czuprynę brata, jednak umknął jej sprzed oczu w chwili mrugnięcia okiem.
Byle to nie było coś poważnego, byle Magneto nieco przekoloryzował sprawę i wszystko dało się załatwić w kilku minutach, byle nie odniosła żadnych poważnych obrażeń - dawno nie pokładała tak wielkiej nadziei w ślepy los. Mamrocąc pod nosem litanię próśb, zaciskając kurczowo palce na kierownicy, nie zauważyła żadnego zagrożenia dla samej siebie. Nie zauważyła, ale poczuła jak coś uderzyło w jej zwalniający samochód, powodując, że przetoczył się on na bok i ze zgrzytem przesunął po asfalcie.
Cholera - tylko tyle zdołała pomyśleć zanim szarpnęło nią
Według starego dowcipu włożenie słonia do lodówki nie jest niczym trudnym. Podobno wystarczy jedynie otworzyć lodówkę, włożyć słonia i zamknąć lodówkę. W teorii proste. I śmieszne. No, było śmieszne, dopóki świat nie dowiedział się o tym, że genialni naukowcy potrafią być genialniejsi niż mogłoby się wydawać. I nie jest już problemem zmniejszenie budynku to rozmiarów kieszonkowych. Jednak żaden z tych naukowców nie stacjonował w Instytucie, co jednocześnie sprawiało, że fakt zmieszczenia olbrzymiego mutanta o cechach ludzko-gadzich do kapsuły zdumiewał. No, zdumiewałby, gdyby wszyscy nie byli zbyt pochłonięci próbami zatrzymania mutantów.
UsuńSabertooth i Piotr Rasputin nie dogadywali się najlepiej. Ale też obaj byli zdania, że mogli trafić gorzej w momencie, gdy pierwsza grupa X-menów i ich sojuszników wyruszyła na poszukiwania. Obu im udało się trzymać nerwy na wodzy i nie rozmawiać. Przynajmniej do momentu, w którym Creed dostrzegł zbiegłego mutanta, a Piotr przewrócony samochód.
- W środku ktoś jest! - zawołał mutant z Instytutu.
- To go wyjmij i odstaw na bok, praca czeka.
Nie mogła uwierzyć, że Nick mówi poważnie. Kiedy dostała wiadomość, odwarknęła, że to nie najlepsza pora na żarty. Nie mogła jednak za bardzo wybrzydzać. Co chwilę dochodziły do niej sygnały dotyczące kolejnych działań na polu bitwy, jak została już okrzyknięta przez resztę ta część Nowego Jorku, w której Mściciele zmagali się jednocześnie z X-Menami i ich mutantami, którzy do tej pory podobno byli traktowani jak więźniowie. Nie bardzo zagłębiała się w szczegóły, wolała działać. Od dawno zanosiło się na tak ostrą batalię. Do niedawna trwała cisza przed burzą.
UsuńHulk wyskoczył z lasu z rykiem dokładnie w tym samym momencie, kiedy odrzutowiec Tarczy opuścił jeden z pasażerów. Dokładniej opuściła go Czarna Wdowa, która pozbyła się spadochronu na krótko przed wylądowaniem. Przeładowała broń z dziwnym uśmiechem na twarzy, który nie pasował jej do tej sytuacji. Ironicznym.
- Trwa wojna, a on każe nam wybadać teren wroga w momencie wielkiej bitwy - mruknęła, stając obok Hulka. Widać dzisiaj przyszło pracować im razem. Może być ciekawie.
Nie miała żadnego konkretnego planu. Z tego co zdążyła się dowiedzieć, w Instytucie panował niezły chaos. To jej pasowało. Miała rzucić okiem na to, co dokładnie dzieje się w środku. Zielony miał być jej osłoną, w końcu sama nie da sobie rady chmarze X-Menów. O ile ktoś w ogóle był w pobliżu.
- Mutanci - warknął dosadnie Hulk, wskazując zieloną łapą samochód, którzy przekoziołkował na bok. A jednak.
- Creed, mamy towarzystwo! - wrzasnął Rasputin, zauważając Wdowę z towarzyszem.
- Zdrastwujtie. - Hulk uśmiechnął się złowieszczo, postępując krok do przodu. - To jak robimy? Wyjmujecie biedaka z samochodu i spuszczamy wam łomot, nie?
Jak zza mgły dochodziły do niej słowa, jednak jej głos uwiązł w gardle. Mimo iż kilkukrotnie starała się coś wtrącić, nijak jej się to nie udawało. Poruszenie w owym, do połowy zgniecionym, aucie też graniczyło nieco z trudem, a przynajmniej tak sytuacja wyglądała zanim nie uwolniła jakoś swoich nóg spod metalu, który go przygniatał. Nie myślała racjonalnie, to było jasne, ale jakimś cudem odnalazła w schowku jakąś dawno zapomnianą broń.
UsuńKiedy kula pocisku trafiła w boczne okno, szkło z brzękiem rozprysło się i z trudem schowała twarz przed odłamkami. Wysunęła głowę przed utworzoną dziurę akurat wtedy, kiedy Creed zrobił dwa kroki do przodu, warcząc coś pod nosem, nie przejmując się tym, że jeszcze chwilę temu mieli zupełnie inne plany. Darmowa nawalanka z Avengersami, czy to nie była bardziej kusząca propozycja?
Trzech osiłków i Czarna Wdowa - tak wyglądał aktualnie bilans w oczach Lorny.
- Nie wiem czy wiecie, ale to nie najlepszy czas na kłótnie! - starała się jakoś przekrzyczeć tłum, jednak jej głos zdawał się śmiesznie cichy w porównaniu z harmidrem, który zaistniał dookoła. Uchyliła jeszcze usta, aby coś dodać, kiedy ponownie coś, z lżejsza już siłą, uderzyło w tył samochodu, a po chwili dał się najpierw jęk Summersa, a następnie jej własny, kiedy znowu poczuła, że coś spada na jej nogi, uniemożliwiając jej poruszenie się. Świetnie, naprawdę świetnie, w takim tempie do rana powinna zostać tak poturbowaną, aby nie móc się ruszyć do końca życia.
Zaczynała rozumieć, jak wielki błąd popełniła, zjawiając się tutaj teraz. Było za wcześnie, stanowczo za wcześnie. Miała po swojej stronie Hulka, ale coś czuła, że i on i pozostali Mściciele chętniej widzieliby go na miejscu bitwy. Tutaj było zbyt niebezpiecznie i absurdalnie. Za szybko rzuciła się w oczy, już miała dookoła siebie czwórkę mutantów.
Usuń- Hulk... - mruknęła pod nosem, na co tamten zareagował cichym stęknięciem w jej stronę. - Widzisz tamtego gada? - wskazała na mutanta, który właśnie zamierzał uciekać główną drogą. - Pozbądź się naszych kolegów i... Rozwalaj.
Nie trzeba mu było powtarzać dwa razy. Ryknął głośno, złapał Creeda i zawył, kiedy tamten wbił mu swoje pazury. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej, bo cisnął nim w bok.
Czarna Wdowa ledwo uskoczyła przez wystrzelonym laserem ze strony Summersa. Jeszcze przed chwilą w ogóle go tutaj nie było, najwidoczniej gad musiał rzucić go w tę stronę.
Przeskoczyła nad maską masakrowanego samochodu Lorny, żeby umknąć przed kolejnym atakiem Cyclopsa, ale Rasputin metalową dłonią złapał ją za nogę i cisnął o ziemię. Obtłuczona podniosła się najszybciej jak mogła. Hulk właśnie naparł na Summersa, który sprytnie go blokował i unikał jego ciosów.
- Własny rodak? - rzuciła w stronę Colossusa, który chyba miał zamiar złapać ją oburącz i cisnąć tak daleko, jak Hulk rzucił Creeda. Ten natomiast biegł właśnie wyraźnie wkurzony w ich stronę. - Spasiba.
Trzy krążki wylądowały kolejno na ramieniu, udzie i klatce piersiowej Piotra. Romanoff uśmiechnęła się złośliwie, prześlizgując między nogami Creeda dokładnie w tej samej chwili, kiedy Rasputin padł na ziemię, porażony elektrycznymi ładunkami. Stalowy pancerz.
Usłyszała gdzieś z boku ryk Hulka. Summers leżał na ziemi powalony przez niego, chyba nieprzytomny. Natomiast ona żałowała, że się obróciła. Pazury Creeda rozcięły jej nogawkę, zostawiając szramę na jej udzie. Gdyby nie zanurkowała w bok, prawdopodobnie nie miała by już nogi.
Zablokowała pierwszy cios Victoria, celując obcasem w jego krocze. To unieruchomiło go tylko na moment. Poczuła cholernie mocny ból w ramieniu. Wskoczyła na barki mutanta, inaczej oderwałby jej ramię. Okręciła się wokół jego karku. Nic to nie dało, tak jak się spodziewała. Upadła na twardy grunt, wycelowała pistoletem w Creeda i na sekundę przed wystrzeleniem pocisku, Victor został prawie że zgnieciony przez Hulka. A jej spluwa wyrwała się sama z ręki, upadając gdzieś dalej. Spojrzała w kierunku Lorny. O tej zapomniała.
Umknęła w ostatniej chwili, nie dając szansy Lornie zrobić czegokolwiek w czasie krótszym niż dwie sekundy. Rzuciła się w bok, krzyknęła głośno za Hulkiem, a ten pojawił się sekundę później przy niej.
Usuń- Zmiatamy stąd - rzuciła do niego, wdrapując się na jego ramię. Wściekła czwórka mutantów, z którą przed momentem musieli się zmierzyć miała tutaj za dużo koleżków. I chyba właśnie przykuli ich uwagę, robiąc małą rozróbę. - Skacz.
- Pa - rzucił groźnie Hulk w stronę Cyclopsa, zbierając się do skoku. Wdowa ledwo utrzymywała się w jego ramieniu i zbierało ją na małe mdłości, kiedy patrzyła w dół. Innego środka transportu jednak nie było. Tę część misji zakończyli, chyba niepowodzeniem. Jedno było pewne - muszą jeszcze stoczyć bitwę w mieście.
TA CZĘŚĆ WĄTKU UKOŃCZONA
Korytarze Instytutu zazwyczaj były zapełnione dzieciakami i nastolatkami, wrzeszczącymi, hałasującymi i uniemożliwiającymi jakikolwiek odpoczynek. Człowiek, który siedział w tym budynku dwadzieścia cztery godziny na dobę przed dobre parę lat miał nieodparte wrażenie, że nigdy nie zatęskni za tym rumorem. A jednak. Odkąd ogłoszono stan otwartej wojny, dzieciaki zniknęły z korytarzy, zabrane z daleka od miejsca, w które łatwo mógł uderzyć wróg. Jeszcze nigdy te mury nie wydawały się być tak przygnębiające jak przez ostatnie miesiące.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak znów słyszano krzyki, każdy każdego poganiał, wrzało jak w ulu. Wszyscy byli poruszeni, hałas na nowo zabrzmiał w Instytucie Xaviera. Nie zwiastował on jednak nic dobrego. W momencie, w którym nadzieja zaczęła na nowo się odradzać, sytuacja pogorszyła się diametralnie i niewyobrażalnie.
- Storm! – Wolfsbane złapała ją za ramię, ciągnąc z ogromną siłą na bok. – Część z nas wyruszy za mutantami, musimy zaprowadzić ich w jakieś odosobnione miejsce. Będziemy potrzebować małej osłony.
Coś porządnie huknęło w oddali. Prawdopodobnie kolejna ściana zatrzęsła się pod potężną siłą jednego z dotychczasowych mieszkańców podziemi. Sytuacja naprawdę była poważna.
- Ro, słyszysz mnie? Idziesz z nami, uderzamy jako pierwsi! – Wolfsbane nieudolnie próbowała przebić się przez wrzaski innych mutantów, wpatrując się uparcie w śniadą twarz Munroe.
- Tak, ja… - Storm odwróciła się dosłownie na sekundę, ale jej spojrzenie skrzyżowało się z dobrze jej znanymi, szkarłatnymi tęczówkami. Spoglądał na nią nie kto inny, jak Remy LeBeau, syn marnotrawny, który wraca do domu w najmniej odpowiednim momencie. – Lećcie. Dołączę do drugiej grupy, no już!
Wyswobodziła ramię spod uścisku kobiety, przepychając się pomiędzy wrzeszczącymi na siebie Summersem i Wolverinem. Jak zwykle znaleźli sobie idealny moment na kłótnię. Wypadałoby, żeby zawróciła i rozdzieliła mężczyzn zanim pozabijają siebie nawzajem. Ale akurat w tym momencie nie miała najmniejszego zamiaru pozostać jedyną spokojną osobą w głównym korytarzu.
- Ty niewdzięczny draniu! – zanim zdążyła w myślach znaleźć jakąś konkretną wypowiedź, słowa same wyciekły przez jej usta. Gdyby tylko fundamenty Instytutu to przetrwały, Storm bez wątpienia cisnęłaby w kogoś piorunem. A najbliższą osobą był Biały Diabeł.
– We własnej osobie, ma chere. – Gambit ukłonił się nisko i ujął jej dłoń, jak do pocałunku. Nie wyglądał na zbytnio przejętego faktem, że cofnęła rękę jakby z odrazą.
Ponad ramieniem kobiety widział błyskawicznie przegrupowujących się mutantów. Słyszał urywki prostych zdań, jakie między nimi padały. Współrzędne geograficzne, prośby o dodatkowy sprzęt i wreszcie cisza, po której nastąpił krótki rozkaz opuszczenia Instytutu.
– Zdążę się przebrać czy mam tutaj stać na baczność? Brakuje mi starego płaszcza.
Gdyby nie jakiś dzieciak, wpadający do jej pokoju z krzykiem, że wojna się zaczęła pewnie nawet nie przejęłaby się wszechogarniającym hałasem i wstrząsom. Dla niej to był normalny dzień w Instytucie. Dopiero po chwili ( i kilkunastu sekundach marudzenia) zdała sobie sprawę, że teraz wszyscy są zajęci. Wojną, uciekającymi mutantami, to był idealny moment. Zerwała się z kanapy, porywając przy tym swój nierozłączny plecak. Z szafki nocnej zabrała komórkę, trochę gotówki i dokumenty. Resztę miała zapakowane od dawna, więc oszczędziła sobie sporo czasu. Nikt nie zwracał na nią uwagi, była pewna, że ten głupi, niewidzialny dzieciak, którego wynajął profesor też już wziął udział w wojnie, więc nie było szans, że ktoś szybko poleci do Xaviera mu donieść. Otworzyła drzwi swojego pokoju, nie przejmując się ich denerwującym skrzypieniem. Teraz nawet nie było go słychać, ale nocami, kiedy próbowała się wymknąć, bardzo to przeszkadzało. Wszyscy biegali, krzyczeli na siebie i panikowali. Gdzieś w oddali zauważyła też Summersa z Loganem, którzy jak zwykle dyskutowali w nieodpowiednim momencie. Zdawało się, że przemknie się niezauważona. Jednak czujnemu oku Białego Diabła nic nie umknie. Zawstydzona spuściła wzrok i posłała mu nieme "przepraszam", coraz szybciej, przesuwając się w kierunku wyjścia. Obróciła się tylko na chwilę, ale jedno spojrzenie na swoich byłych przyjaciół starczyło, by nie zawróciła. Pod osłoną drzew, zaczęła biec z prędkością na jaką pozwalały jej nogi. Zamierzała ukryć się w starym mieszkaniu ciotki Hope, gdzie nikt nie będzie jej szukał. Czuła w gardle wielką gulę, prawie wróciła do Instytutu, by im pomóc, ale w końcu co im po takiej małej, bezużytecznej Jubilee?
Usuń"Cholerny Summers" tylko tyle przebiegało przez myśli Logana, pomijając tysiące niecenzuralnych słów wypowiadanych, jak i ukrywanych w myślach. Jak zwykle musiał napatoczyć się na niego, musiał wejść mu w drogę, nawet w takiej sytuacji. Odepchnął go, grożąc by się do niego nie zbliżał i sam pobiegł w stronę, gdzie jeszcze kręciła się grupa kilku uczniaków - Wynocha stąd! - warknął i pogonił ich w stronę wyjścia, nie mogli zostać tutaj w tej chwili, choć i na zewnątrz nie było bezpiecznie, jednak tam czekało na nich już kilku X-menów, próbujących opanować panikę. Wszyscy opuszczali korytarze Instytutu. Jeszcze kilka dni temu panował względny spokój, wydawało się, że nic nie może się poważnego stać, a jednak wojna ucichła na chwilę, by potem wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. I jacyś mutanci uciekający z podziemi Szkoły Xaviera. "Ładna szopka, Xavier się z tego nie wytłumaczy" Wolverine w kilku zwinnych skokach zajrzał do pokoi, gdzie drzwi były zamknięte. Na szczęście w środku nie było już nikogo. Opuścił mury budynku spoglądając złowrogo na Scott'a. Niezależnie od sytuacji, jego nienawiść nie zmieni się w sympatię, czy choćby ignorancję.
UsuńSpoglądając na twarze przyjaciół i młodzieży czekających na dalsze instrukcje próbował zlokalizować, czy wszyscy są. W końcu miał dobrą pamięć do twarzy. Wydawało się, że wszyscy się odliczyli, chociaż wyraźnie coś mu tu nie pasowało.
- Widział ktoś Jubilee? Gdzie ten Dzieciak? - krzyknął w stronę Gambita, który dziwnym trafem był najbardziej zorientowany w całej sytuacji, chociaż wydawało się, że jest tutaj od kilku chwil - dopiero.
Dookoła niego prowadzono jednocześnie sześć rozmów. I oczekiwano, że skupi się na każdej i w każdej zabierze głos. Jane, ważny był plan ataku. Ważne było to, jak mogą zareagować Avengers. I pewnie jeszcze ważniejszy był fakt, że ktoś próbował wcisnąć mu dowodzenie nad którymś z pododdziałów... Mimo to szuler zwyczajnie nie mógł się na niczym skoncentrować. Działo się za dużo. Za dużo osób przebiegało co chwilę przez pomieszczenie. Za dużo metalowych rzeczy chrzęściło w oddali. Automatycznie szukał czegoś, czym zająłby myśli. I znalazł; jednocześnie przyszła myśl, że powinien uważać, czego sobie życzy. Jubilee wyglądała na spakowaną oraz gotową do wyjścia. Z tym, że wcale nie zamierzała brać udziału w ataku.
UsuńPrawie uprzejmie przeprosił rozmówców i łokciami utorował sobie drogę w tłumie. Wypadł przed Instytut i dłuższą chwilę nasłuchiwał kroków dziewczyny, co było trudne, gdy w tle wyły policyjne i strażackie syreny. Wreszcie pobiegł w stronę lasu. Nie widział perfekcyjnie w ciemności, ale miał wrażenie, że dostrzega między gałęźmi sylwetkę.
- Jubilee! Zaczekaj! Jesteś nam potrzebna!
Doścignął dziewczynę i złapał ją za nadgarstek. Zatrzymała się i odwróciła twarzą do niego. Poprzez obrót głowy o sto osiemdziesiąt stopni. To nie była Jubilee. Zamiast niej doścignął jednego z mutantów. Miał niemal przezroczystą skórę i rzadkie włosy. Coś nieprzyjemnego nacisnęło na przeponę Remy'ego, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że to jest ten mutant, którego kiedyś obudzili z Rogue.
- Albo nie... Jubes, gdziekolwiek jesteś, uciekaj szybko!
Zanim dobiegła na miejsce była już strasznie zmęczona. Bieganie nie było jej mocną stroną, bo szybko padała jak mucha. Stwierdziła, że już jest wystarczająco daleko od Instutu, żeby jakikolwiek mutant postanowił za nią podążyć. Poza tym, kto by się przejął jej zniknięciem. Była zbędna, choć podczas biegu usłyszała wołanie Gambita. Według niego zawsze była przydatna, ale po rozmowie z Summersem twierdziła zupełnie inaczej. Co się z nią stało, że słuchała człowieka, który od początku życzył jej jak najgorzej? Zdecydowanie chwilowa myśl o szulerze nie wpłynęła dobrze na jej silną wolę i poczucie winy. Tak żeby pogorszyć jej jeszcze samopoczucie kilkanaście centymetrów od niej wylądowały dwie wielkie, kudłate stopy. Ziemia przez chwilę zdawała się kołysać. Jubilee podniosła zrezygnowana wzrok i uśmiechnęła się do Hanka.
Usuń- A ty nie na polu walki? - zapytała, szczerząc się jak głupia, by rozproszyć jego uwagę od niej samej. Biedna, głupiutka Jubs.
- Mógłbym zapytać cię o to samo. - uniósł krzaczastą brew i ukazał machinalnie swoje zaostrzone siekacze. - Kto by się spodziewał, że zostawisz swoich przyjaciół tylko przez własne, egoistyczne przekonania?
- Myślę, że wszyscy. - zaśmiała się cicho, z zaangażowaniem. Owszem, wszyscy wiedzieli, że kiedy zacznie się największa rozróba Lee zabierze manatki i umrze na kilka dni. Wyobraziła sobie satysfakcję, jaką odczuwał Summers w związku z jej jednoznacznym złożeniem broni. Wreszcie wygrał ich odwieczną wojnę i był szczęścliwy.
- Logan, Ororo, Remy i Anna też? - tu ją miał, a przynajmniej w połowie. Niektórzy nadal ślepo wierzyli, że Jubilee zmieni swoje przekonania do tej idiotycznej wojny, że weźmie czynny udział, a później zgarnie oredery za pomoc. Jedną z tych osób był Hank i mimo, że bardzo go lubiła to w duchu śmiała się z jego naiwności.
- Skoro mnie znali, to tym bardziej się tego spodziewali. - dodała po chwili - Słuchaj, Hank. Wiesz, że nie chciałam od początku brać udziału w tej wojnie. To nie moja wojna i nigdy nią nie będzie. I na pewno słyszałeś moją rozmowę z Summersem. Musiałeś ją słyszeć, bo bylismy bardzo głośno, a do twojego pokoju było całkiem blisko, doliczmy jeszcze supersłuch.
- Gambit właśnie teraz może mocno obrywać, nie ma z nim nikogo. Czy dalej będziesz podawać się za jego przyjaciółkę, tak postępując? - trafił w jej czuły punkt. Chociaz przez chwilę była zupełnie pewna, że Remy świetnie sobie radzi i, że na pewno ktoś w razie czego mu pomoże to jednak dopały ją wątpliwości. W końcu może odejdzie od reszty, albo wpadnie w jakąś pułapkę. Ona niewiele mogła zrobić, ale zawsze coś.
- Ty... ty... - zabrakło jej odpowiedniego słowa, więc po prostu dla efektu walnęła go plecakiem w kudłate ramię i wywróciła oczami. - Wielkoludzie. - dodała po chwili.
- To jak? Czy moje manipulatorskie zdolności zdziałały cuda? - uśmiechnął się szeroko, zabierając jej plecak.
- Zamknij się i mnie podrzuć, kudłaty. - wślizgnęła się na podaną przez niego łapę i usadowiła mu się na plecach. Złapała się go za szyję, tak jak robiła to tacie, kiedy była mała a na koncercie nie widziała sceny. Kilkanaście długich skoków wystarczyło, by znaleźli się w centrum walki. Jeden mutant, ten zły mutant, próbujący ściągnąć ja z pleców Bestii dostał sporą dawkę fajerwerków prosto w zniekształconą twarz. Zeksakując z Hanka podziękowała mu i pobiegła, szukając Remy'ego. Kiedy był potrzebny, jak zwykle nie mogła go zlokalizować dopóki naładowany as kier nie wylądował dwa metry od jej stóp. Odskoczyła nim ładunek eksplodował i uśmiechnęła się do szulera.
- Prawie trafiłeś, przyjacielu. - zaśmiała się, widząc jego zawiadiacki uśmieszek i nutkę zawodu w oczach.
Spokojna noc, w telewizji zapowiadali spokój i ciszę, bez opadów deszczy oraz piękne rozgwieżdżone niebo to dobra okazja na odwiedzenie Bestii, zajechał swoim jeepem pod mur Instytutu, nie chcąc robić zamieszania podjeżdżając pod samo wejście. Nadal spokojnie i bez nerwów wdrapał się na mur, zeskoczył prosto w miękką trawę. Doszły go odgłosy walki. Nie powinien się dziwić. To teren X-menów, a on akurat wpadł w nieodpowiednim momencie.
UsuńNo Morfi, to ta chwila, gdy decydujesz o sporym guzie i stratach moralnych - pomyślał mutant.
Musiał nie wyspać się porządnie w ciągu dnia, gdyż pomimo okrzyków sprzeciwu rozumu, pobiegł w kierunku skąd dobiegał hałas. Znalazł się, jeszcze bez szwanku na ciele, w centrum walki, stając oko w oko z Hankiem.
- Morfi, co ty tu robisz? - zapytał zdziwiony pomiędzy złapaniem jednego z potworków, co dało chwilę Quentinowi aby mu się przyjrzeć a wyrzuceniem go w powietrze. Poleciał gdzieś daleko.
- Dobre pytanie - mruknął w odpowiedzi Quentin, lecz na dalszą konwersację z przyjacielem brakło mu czasu, ponieważ coś się na niego rzuciło, przewracając do na ziemię. Turlał się po ziemi opleciony mackami niezidentyfikowanego osobnika, usiłując ściągnąć go z siebie.
- Co to jest do diabła?! - ryknął nieźle poirytowany zapalczywością przeciwnika, którego ani nie mógł zrzucić, a jak walił po łbie (mając ogromną nadzieję, że był to łeb a nie nic innego) to nawet się nie otrząsnęło.
Jednym plusem tejże walki było to, że już dwóch przeciwników przewrócili, plątając się pod nogami walczących. Niestety Morfi nie dostrzegał optymistycznej informacji, wciąż poszukując sposobu na pozbycie się przyczepionego osobnika.
Sekunda wystarczyła na żałowanie wplątanie się w sprawy X-menów. Przecież nie zaprosili ich na herbatkę!
Pomoc nadeszła później niż by sobie tego życzył. Nie miał się co dziwić, zważywszy na panującą ciemność. Jeśli mutanci w Instytucie zaczęli się zastanawiać, dokąd pobiegł, jeszcze chwilę im zajmie nim zorientują się, że ktoś na wszelki wypadek powinien rozejrzeć się za szulerem.
UsuńUznał, że czerwone rozbłyski znacznie pomogą zlokalizować pole walki. A jemu utrzymać się przy życiu dopóki nie przyjdzie ktoś z pomocą.
Zbiegły mutant był niskim, chudym człowieczkiem o rybiej twarzy. Nie wyglądał jak chodząca broń. Prędzej jak profesor literatury. Pomijając ubranie w strzępkach i brak okularów. Mimo wszystko w jego oczach kryło się coś na tyle paskudnego, by Biały Diabeł wiedział, że nie chce poznać jego mocy.
Sięgnął do kieszeni płaszcza po karty. Cztery naładowane piątki natychmiast pomknęły w kierunku przeciwnika. Uciekinier spojrzał na Remy'ego tak, jakby bardzo się nim rozczarował i ruchem dłoni powstrzymał karty. Wybuchły w powietrzu. Gambit wyrzucił kolejne cztery, tym razem mutant zawrócił je i posłał w kierunku atakującego. Szuler zwinnie uskoczył, spodziewając się tego zagrania. W końcu on tutaj był od asów w rękawie.
Drzewo za plecami więźnia wybuchło, wzbijając tumany kurzu. W tym czasie usłyszał gdzieś obok siebie głos Jubilee. A chwilę potem również Hanka i Morfeusza. Szanse na przetrwanie tego gwałtownie wzrosły. Nawet jeśli mieli do czynienia z dwójką zbiegów.
- Celowałem w niego - wyjaśnił z niepasującym do sytuacji entuzjazmem i wskazał na mutanta. A w każdym razie na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał mutant.
- Przydałoby się odrobię światła, ma petite.
Uśmiechnęła sie szeroko, z satysfakcją uniosła ręce ponad głowę.
Usuń- Już się robi. - wypuściła konkretną salwę fajerwerków, oświetlając w ten sposób znaczny teren lasu. Jedną rękę wciąż trzymając w górze, drugą oślepiła, któregoś zmutowanego mutanta. Hank dokończył robotę, przynajmniej miała taką nadzieję, bo światło swym rażącym blaskiem zwołało do nich sporą ilość karykatur.
- Gambit, nie wiem czy to był dobry pomysł! - krzyknęła, obrywając od jednego z tworów Xaviera. Podniosła się od razu, stając w bojowej pozycji. Przygryzła wewnętrzną część dolnej wargi i cmoknęła głośno. - Zły ruch, brzydalu. - była wściekła. Wściekła na siebie, że posłuchała Hanka i wróciła, wściekła na Xaviera, że stworzył tych mutantów, wściekła na ciotkę Hope, że postanowiła ją zostawić, przez co musiała tutaj trafić. Przymknęła oczy, wciągając powietrze ze znaczącym świstem. Uniosła przed siebie dłonie, celując w mutanta. Spodziewała się mniejszego wybuchu, ale siła mocy aż odrzuciła ją do tyłu. Gdzie wcześniej jej fajerwerki ledwo musnęły dziwną powłokę tych kreatur tym razem nie zostało z nich za wiele. Jubs spojrzała na swoje ręce jakby nie należały do niej. Może nie należały? Może to była kolejna umiejętność mutantów Xaviera? Za dużo pytań krążyło jej po głowie, a za dużo mutantów zebrało się wokół niej chcąc pościć swojego kolegę.
- Ekhm, Gambit? Tak jakby potrzebuję pomocy. - puściła kolejna serię fajerwerków jednak znowu nie były one tak silne jakby chciała.
Huk, demolka, walące się mury budynku, który od pewnego czasu śmiało nazywała domem. Szykująca się od dawna wojna zapukała do drzwi, o nie, ona wszystkie drzwi rozwaliła. Trzeba było ustalić plan działania, Wolverine i Scott podjęli próbę zabicia się nawzajem wzrokiem, Jane usiłowała rozładować napiętą atmosferę łagodnymi słowami. Rogue minęła wszystkich, aby sprawdzić, czy wszyscy mogą o własnych siłach opuścić budynek. Na szczęście wszyscy musieli uciec, przynajmniej taką nadzieję miała dziewczyna, powróciła do reszty... Jane już chciała zadecydować do kogo ma się przyłączyć.
Usuń- Idę z Loganem - oświadczyła, poszukując wzrokiem Wolverine'a.
Jednak nigdzie go nie znalazła. Musiał opuścić budynek, to samo uczyniła Rogue. Niestety nie zdążyła go odnaleźć, w ogóle nie zdążyła się rozejrzeć zauważywszy charakterystyczny rozbłysk fajerwerków Jubilee, bez zastanowienia ruszyła na pomoc. Spodziewała się znaleźć samą Jubilee w opałach, lecz widok innej znajomej osoby, Gambita, zatrzymał ją i unieruchomił skuteczniej niż Magneto mógł to zrobić z Loganem. Zielone oczy wbite w walczącego Białego Diabła ani drgnęły nawet, gdy drugi z mutantów zbliżył się do najnowszej ofiary, z pyska, sądząc po widocznym podobieństwie do psiego, kapała gęsta wydzielina podobna do śliny, choć o nieokreślonym bliżej kolorze.
Dopiero oddech śmierdzący starymi skarpetkami trzymanymi bardzo długo w przekiszonej kapuście, skutecznie ocucił Rogue, tak aby w ostatniej chwili mogła utkwić oczy w jego pysku... uskoczyła w bok zanim zdążył się na nią zamachnąć.
- Już jestem... - powiedziała do Jubilee. - I chyba mam przewidzenia - mruknęła zacznie ciszej do siebie.
Gambit? Niemożliwe. Nie, to na pewno działanie któregoś z uciekinierów. Iluzja, szkodliwe wyziewy. Z drugiej strony Remy zjawiał się zawsze w centrum największego piekła...
Szuler upadł na ziemię pod wpływem czegoś, co przypominało sejsmiczny wstrząs. Nawet nie chciał wiedzieć, który z mutantów ma taką moc. Nie był nawet do końca pewien, z iloma mieli do czynienia. Może powinien ich sobie numerować? Pierwszy byłby ten niziutki. Od zatrzymywania kart w locie i innych śmiercionośnych bajerów.
UsuńDrugi miał ciemne, wijące się macki i zawarł bliską znajomość z Morfeuszem.
Trzeci prawdopodobnie wywołał te wstrząsy. I był tam, skąd dobiegał znajomy głos. Rogue.
W tym momencie Biały Diabeł zrozumiał, jak bardzo ma przerąbane. Co tam zbiegli mutanci i walka, która mogła go wykończyć. Znacznie gorsza była perspektywa, że Rogue zacznie domagać się wyjaśnień i zdawać pytania, na które nie znał odpowiedzi.
Przeturlał się kilka metrów i wstał, czując pieczenie zdartej na kolanach skóry. Ból jeszcze bardziej wyostrzył zmysły. Do tego przerażającego stopnia, jaki niosło za sobą pełne spektrum mocy. Czuł każdy zapach, słyszał każdy dźwięk, widział wyostrzone kolory i miał wrażenie, że stoi na progu szaleństwa. Nienawidził tego.
- Mes dames, osobiście zaczynam mieć tego dosyć - powiedział, otrzepując się z ziem. - Później sobie pogadamy rekreacyjnie, tutaj jest trzech mutantów, którzy niezbyt nas lubią.
- Właściwie to oni nas nienawidzą - sprostował Bestia, opadając z jakiejś gałęzi.
Gambit wyjął kolejne karty i w ciągu ułamka sekundy naładował je, po czym razem z Hankiem powoli ruszyli w stronę Rogue i Jubilee.
Kobiety w sytuacjach kłopotliwych i dotyczących mężczyzn standardowo zachowują się w dwojaki sposób:
UsuńA. Robią wielką awanturę.
B. Milczą.
Rogue wybrała drugą metodę, choćby ze względu na mutanta, który upatrzył sobie ją i Jubilee. Zajęta obserwowaniem kolejnego ruchu stwora zamierzającego wytępić wszystko co się ruszało, poinformowała Bestię, całkowicie ignorując Gambita, co przychodziło dużo łatwiej od wielkiej chęci porozmawiania z nim.
- Bestio, reszta poleciała do miasta... ale nigdzie nie mogłam znaleźć Logana - wydusiła z siebie, kucnęła, unikając ciosu wielką łapą, mogącą zwalić ją z nóg. Starała się znaleźć dostęp do niego, aby móc go dotknąć. Zapewne nie będzie to nic miłego, lecz lepszy sposób nie chciał nijak przyjść do głowy. Stwór pilnował się, prawie jakby wiedział, co się dzieje. Rogue ściągnęła rękawiczki, dla pewności obie, wycofała się o dwa kroki i chowając je do kieszeni kurtki.
- Jubilee, możesz go oślepić? - krzyknęła w stronę mutantki.
Pomysł wskoczył jej do głowy jak kiedyś na kanapę wskakiwał pies sąsiadki, to wspomnienie podpowiedziało pomysł... nie pamiętała jak się nazywał, ale mogła być mu wdzięczna. Psi stwór powinien choć na chwilę stracić orientację w terenie przez fajerwerki Jubilee. Oby się nie pomyliła, bo znajdzie się niebezpiecznie blisko jego łap, a wolałaby nie mieć do czynienia z żadną częścią ciała osobnika wyglądającego na twór znacznie bardziej stukniętego wynalazcę od Wiktora Frankensteina.
Bardzo chciała uwolnić swoje ręce, nikt nie wie jak bardzo, ale ten mutant, jak zresztą większośc tworów Xaviera kilkakrotnie siłą przekraczał jej możlwiości. Kopała, gryzła, krzyczała, on się nie poddawał. Złapał jej ręce z tyłu, a tułów trzymał czymś na podobieństwo ogona. Lepka substancja oblepiała jej ubranie, wypalając w nim dziurę, by dostać się do delikatnej skóry. Na jej brzuchy była już widoczna czerwona pręga, która z upływem czasu zmieniała swój kolor na bardziej wyrazisty. Nieświadomie darła się w niebogłosy, aż usłyszał ją Hank i przyłożył jakimś wielkim kamieniem mutantowi. Ten wypuścił tułów Jubilee z uścisku, ale rąk sobie nie podarował. Lee skoczyła, ignorując palący ból, wysoko w górę i obkręciła się tak, by móc przewrócić mutanta, który chcąc złapać równowagę, wypuścił jej ręce i upadł na ziemię, wzbijając w powietrze tłumany kurzu.
Usuń- Nie tak się traktuje damy, kolego. - zdążył powiedzieć nim ze znacznej wysokości skoczył na mutanta. Jubilee już nie zwracała uwagi, co się z nim dalej stało. Przypomniała sobie o potrzebującej pomocy Rogue i wycelowała w atakującego ją mutanta serię fajerwerków. Jak bardzo chciał trafić teraz na wykład Summersa. Już to było mniejszą męczarnią niż dzisiejszy atak mutantów-kreatur. Miała ochotę iść do Xaviera i pożądnie mu nagadać. Co on sobie w ogóle myślał, tworząc to... coś? Kolejny napad wściekłości, a próbujący zaatakować ją mutant upadł z wypaloną dziurą w brzuchu.
- Ktoś jeszcze? - mruknęła do siebie pod nosem, nasuchując, czy nikt nie potrzebuje wsparcia.
Rogue czekała na tę chwilę... oślepiony psi mutant zaczął się szamotać. Nawet nie zdążyła w myślach podziękować Jubilee za pomoc, tylko doskoczyła do niego i dotknęła obiema dłońmi, kontakt trwał nie dłużej niż dwie sekundy, w ostatnim momencie Rogue wycofała się a trochę osłabiony psi potwór stał się kozłem ofiarnym Jubilee, musiała bardzo zdenerwować się. Dziewczyna niepewnie zrobiła dwa kroki do tyłu, zachwiała się. Fala gniewu i goryczy zalała ją od stóp do głów, powodując zbieraniu się żółci w żołądku. Usiłowała powstrzymać obrzydliwe uczucie, skupiła się na trawie. Pięknej, pachnącej zielonej trawie, równocześnie myśląc o przemożnej chęci zwymiotowania.
Usuń- Już dobrze - powiedziała do siebie, zakładając rękawiczki, niezdrowa bladość twarzy była prawie niewidoczna w ciemności, co ratowało ją od przymusowej pomocy.
Rogue, myśląc o niebieskich migdałkach i zapominając o psie sąsiadki, który niewiele w sumie jej pomógł, bo teraz czuła się jak po godzinnej jeździe szybką kolejką górską, opanowała się. Skorzystała z mocy mutanta- psiego stwora. Ziemia zadrżała, bardzo niepewnie. Łatwiej przejąć czyjąś moc niż ją kontrolować.
Zostało dwóch - według bardzo szybkich obliczeń i skojarzenia faktów. Dwóch mutantów-stworów. Gorzej było z Rogue, której przez ułamek sekundy zrobiło się żal stworów trzymanych w podziemiu, być może stąd się wziął ich gniew i nienawiść skierowana do mutantów. Ona sama nie byłaby zachwycona trzymaniem w puszce przez długi, długi czas. Co Xavier sobie myślał?!
Wzrok przeniosła w stronę Gambita, jakby u niego szukając odpowiedzi na pytania i na pomysł jak wyjść z tego bez trwałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym i fizycznym.
Potem zauważyła Bestią bijącego się z mutantem numer 2 i faceta, chyba Morfeusza o ile dobrze go kojarzyła. Skupiła się, być może uda się ruszyć ziemią tak, aby i ich wszystkich przy okazji nie zabić, pod warunkiem, że nie zwymiotuje.
Biały Diabeł uśmiechnął się, jakby chciał podnieść Rogue na duchu. Znając jego, to już myślał o tym, co zrobi zaraz po wygranej. Tak, wygranej. Innej ewentualności nie uwzględniał. W końcu mieli przewagę liczebną, nie jeden trening za sobą i przede wszystkim nie spędzili ostatnich lat w kapsułach i półtrwaniu.
UsuńUniósł ręce nad głowę jak magik, dający przedstawienie. Czerwone ładunki zalśniły wokół palców Remy'ego, a chwilę potem zwaliły się dwa drzewa, zagrzebując pod sobą jednego z mutantów.
- Ostatni i zmywamy się stąd - powiedział, szukając wzrokiem trzeciego mutanta.
Świat zamigotał. Albo znalazł się za migoczącą zasłoną, która odgradzała wszystko w promieniu pięciu metrów. Migotanie stopniowo narastało, by wreszcie nie dało się nic zza niego dojrzeć. Remy z niepokojem rozejrzał się dookoła. Pozostała czwórka X-menów wyglądała na równie skołowanych, co on.
Wreszcie dziwna kurtyna opadła. Wraz ze zbiegłymi więźniami znaleźli się gdzieś pomiędzy Nowym Jorkiem a Westchester, rzut kamieniem od miejsca, w którym część X-menów biła się z trzema innymi mutantami. Oraz z częścią zespołu Avengers. Wyglądało na to, że każdy jest przeciwko każdemu.
GRATULACJE, TA CZĘŚĆ WĄTKU UKOŃCZONA
W siedzibie Tarczy panował niespotykany jak na to miejsce chaos. Niespotykany nawet w trakcie wojny. Phil Coulson i i kilku innych agentów zerkało przez ramię dyrektorowi Tarczy, obserwując nagranie ze śmigłowca. Reszta agentów czekała na rozkazy, do wydania których Nick Fury przymierzał się od paru chwil, ze świadomością, że przekonanie władz o panowaniu nad sytuacją nie będzie wcale takie proste.
OdpowiedzUsuńObawy, iż sama grupa Mścicieli może nie poradzić sobie z X-Menami i zbiegami, stawały się coraz bardziej realne, a zdecydowanie nie można było do tego dopuścić.
Agenci zostali więc oddelegowani na miejsce, z zadaniem opanowania sytuacji. Przynajmniej w pewnym stopniu. Było słychać krzyki, dźwięk przeładowywanej broni i, przede wszystkim, kroki agentów pospiesznie wykonujących rozkazy. Siedziba Tarczy momentalnie opustoszała, większość ludzi wyszła, by rozdzielić się na mniejsze grupy i wspomóc Mścicieli.
Jack również wybiegł, dołączając do Carol Danvers, na którą natknął się po drodze. Razem ruszyli w stronę centrum Manhattanu, chcąc dołączyć do Mścicieli.
Miała za dużo problemów, by bawić się w wojnę, której przebieg nie obchodził ją wcale. Przynajmniej do momentu, gdy nie został przerwany wieczorowy wykład (który swoją drogą, znacznie się przedłużał).
UsuńZ korytarza dobiegły krzyki sprzątaczki i jakieś ciężkie do zidenfikowania dźwięki. Oczywiście studenci wyszli od razu, z Paige na końcu. Na korytarzu nie było nic ciekawego. Światło tylko dziwnie mrugało, aż zgasło, tak samo jak to w sali. A potem mutantka poczuła silne uderzenie w brzuch, które wrzuciło ją z powrotem do sali. Za nim walnęła w ścianę, plecy już miała pokryte osmem, przez co przebiła się dalej, lądując na ulicy wśród gruzów, które sama ściągnęła za sobą.
Za cholerę nie wiedziała, co się stało. Miała ochotę tam wrócić, znaleźć tego kogoś, kto ją walnął i połamać szczękę. Po chwili dopiero pomyślała o innych studentach, którzy mogli być jeszcze na uczelni i że człowiek raczej ich nie atakował. Nie ma to jak refleks. Wygrzebała się, przecierając obolałe barki i ściągnęła z ramion skórzaną marynarkę pod którą miała biały top. Odrzuciła ją na bok, wpatrując się ze złością w ciemną dziurę w ścianie. I pewnie by poszła, gdyby nie czyjeś chrząknięcie.
Jack z Carol byli już w połowie drogi do centrum. Mężczyzna został jednak w tyle, gdyż Ms. Marvel postanowiła wybrać drogę powietrzną. Nie dziwił jej się wcale, ruszył biegiem i pewnie byłby już na miejscu, gdyby nie pojawienie się Husk pod jego nogami. W zasadzie, całkiem dosłownie.
Usuń- Ruszaj się, trzeba sprawdzić, co to właściwie jest! - krzyknął tylko na nią, wchodząc do budynku przez dziurę w ścianie.
Przed sobą zobaczył przerażającego mutanta, chłopaka z ogoloną na łyso głową i dziwnie widocznymi mięśniami, zasadniczo zagradzającego mu przejście do dalszej części budynku. Słyszał echo krzyku paru studentów, jednak nie to w tej chwili było jego największym zmartwieniem.
- HUSK! - wrzasnął, w ostatniej chwili unikając zbliżającego się ciosu. Myślą podniósł jakiś odłamek ściany i rzucił go w kierunku chłopaka, chociażby na chwilę odwracając jego uwagę. -Husk! - powtórzył.
Widząc Jacka uniosła lekko brew, na moment zapominając o tych ważnych rzeczach. Dopiero gdy pobiegł w stronę budynku, przanalizowała szybko sytuację. Coś się działo... No pewnie, jakżeby inaczej. Kilka dni względnego spokoju trzeba w końcu nadrobić.
UsuńWchłanianie ubrań było zbyt ryzykowne, jak osądziła. Zbytnio naruszały strukturę, a w chwilach gdy nie wie kompletnie nic i pojawia się facet czytający z rezerwacji co ma robić na wakacjach, nie wolno niczego zaniedbywać.
- No zaraz... - mruknęła, tak, że z pewnością tego nie usłyszał. Trudno ściągać spodnie razem z bielizną, w biegu. Ciało już zrzucało naskórek, pozbawiając się wszelkich anatomicznych szczegółów. Już była przy dziurze, gdy wyrzucała ostatnią część garderoby.
Znalazła się metr, może półtora od owego napastnika, który właśnie odrzucał od siebie kawałek ściany. Czy Ci źli nie mogli być tacy, jak na filmach? Piękni i czarujący? Uniosła zaciśniętą pięść w stronę lecącego w jej stronę kawałka gruzu, rozbijając go na kilka mniejszych. Uroki osmu...
- Co to ma do cholery być?! - warknęła w stronę Jacka, obrzucając go krótkim spojrzeniem srebrnoniebieskich białek, ale nie czekała na odpowiedź. Przyjemniaczek, który wyglądał jakby jadł na wszystkie trzy posiłki sterydy, jakoś nie miał zamiaru wykazać się uprzejmością i zaraz znowu zaatakował, znowu celując w brzuch. Podskoczyła, odbijając się od jego ramienia i wykonała wymach nogą, kopiąc go w szczękę. korzystając z chwilego oszołomienia przeciwnika, doskoczyła do Jacka.
Mimowolnie uśmiechnął się nieco na wieść, że ktoś w jakiś sposób mu pomoże.
Usuń- Cholerni mutanci uciekli z Instytutu - wymamrotał przez zaciśnięte szczęki, po czym uskoczył przed pięścią kierującą się prosto na niego, jednocześnie odpychając Husk ramieniem.
- Jak to coś w ogóle mieściło się w kapsule?! - wykrzyczał jeszcze, będąc już za plecami chłopaka, rozglądając się za odpowiednią bronią. Powoli dochodził do wniosku, że raczej pukawka zabrana z siedziby Tarczy na wiele mu się nie zda. Zdawało mu się, że w tym przypadku bardziej sprawdziłoby się jakieś ostrze...
- Husk, możesz zamienić się w diament?! - Wycelował kolejny odłam ściany, tym razem trochę większy, prosto w głowę przeciwnika. Może chociaż uda mu się go chwilowo ogłuszyć. Byłoby miło.
Mutant zachwiał się groźnie, nadal jednak trzymając się we względnym pionie. Trzeba było przyznać, że w podziemiach Instytutu kryły się naprawdę twarde kreatury. Odwrócił się w stronę agenta, wyglądając na nieco wkurzonego, jednocześnie dając kobiecie za sobą pole do popisu.
Mutanci? Z Instytutu? Że niby co to miało znaczyć? To ktoś wysłany od Xaviera? Kto chciałby takiego brzydala?
UsuńTrzeba zaznaczyć, że Guthrie nie miała o wielu rzeczach pojęcia i automatycznie próbowała sklecić otrzymywane informacje w sensowną dla siebie całość. Do tego nie oglądała telewizji.
- Diament? Nie mogłeś od razu?! - odkrzyknęła, z nutą irytacji. Wolała ograniczać przemiany do minimum w takich napiętych sytuacjach, by nie tracić cennego czasu.
Zaklęła unikając jednego z ciosów, zdecydowanie zadawanych na odwal. Zdziwiło ją to trochę, ale po chwili zorientowała się, dlaczego mutant atakował w taki sposób. Już nie zwracał na nią uwagi.
Przetarła szybko ramię, jakby chcąc się upewnić czy zobaczy na wpół przejrzysty kamień szlachetny. Domyśliła się o co chodziło Blackowi, sama miała jednak opory, by zaatakować w taki sposób. Wolała ogłuszać, pozbawiać przytomności czy uniemożliwiać ruch. Szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy...
Wystarczyła jedna chwila, by przekształcić rękę w ostro zakończone wydłużenie. Chwile wahania pękły, jak bańka mydlana, gdy tylko napastnik przymierzał się do kolejnego ciosu.
Ostrze weszło bez żadnych oporów, z przerażającą łatwością. Przybiło się na wylot przez grubą skórę, niszcząc przeszkody w postaci kręgosłupa, mostku...
Nie lubiła śmierci. Ale nienawidziła jej, gdy dotyczyła osób bliskich.
Po kilku sekundach oczekiwania, czy znieruchomienie Pana Steryda jest tylko pozorne, ostrze zaczęło się cofać, wracając do pierwotnego stanu. Bezwładne cielsko opadło, pokazując stojącą z tyłu Husk.
- Krew... - mruknęła z nerwowym uśmiechem. Całe ramię. We krwi. Czyjejś. Nie dość, że nie lubiła wydzielin innych osób, to jeszcze sama przyczyniła się do takiego stanu rzeczy.
- Nic Ci nie jest, Jack? - spytała, siląc się na spokój. Gdyby w takiej postaci miała mięśnie, zapewne cała by drżała, a oczy z paniką patrzyłyby na dłoń.
Otrzepał tylko spodnie teatralnym ruchem i podniósł z ziemi swoją broń.
Usuń-Pytasz, czy mi nic nie jest? - Uniósł brew, prawie się śmiejąc na widok jej stanu. Panika na widok krwi raczej nie pasowałaby do jego zawodu, dlatego też nie miał zbyt przerażonej miny.
-Żyj - rzucił do Husk tylko i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Przeszedł przez na wpół wyłamane drzwi, rozglądając się za studentami, jednocześnie wyciągając przed siebie broń. Kto wie, co jeszcze może tam spotkać.
-Halo? Jest tu kto? - odezwał się trochę nierozważnie, rozglądając się po zrujnowanej sali. Husk ruszyła za nim po chwili, przymykając drzwi, które i tak miały zaraz wypaść z ramy. Za mównicą wykładowcy dało się słyszeć jakiś szmer, w którego stronę agent momentalnie podążył wzrokiem.
W tym samym czasie rana przerażającego mutanta powoli zarastała. Kiedy Paige i Black Jack przebywali w sali wykładowej, ten podniósł się i wyszedł przez dziurę w budynku, przymierzając się do zrujnowania innej części miasta. Nieuchronnie zbliżał się do Mostu Brooklińskiego.
To nie było śmieszne. W ogóle, w żadnym, choćby najmniejszym stopniu.
UsuńMiała mu ochotę odpowiedzieć coś opryskliwego i najlepiej złośliwego, ale jedynie przeklęła w duchu. Nie teraz, później. Najlepiej tuż po zakończeniu całej tej zabawy, by był zmęczony i nie miał sił się bronić. Tak, to dobry plan, by go wymęczyć.
- Z pewnością ktoś Ci odpowie... - mruknęła, dorównując mu kroku. Jedyni ludzie, którzy mogli się tu znajdować, to trzech profesorów i dwie, niewielkie grupki studentów, w tym ta, w której była Paige. No i sprzątaczki. Z tego co pamiętała na najwyższych piętrach budynku już nikt nie przebywał i tylko przyszli naukowcy dokańczali jakieś projekty na trzeciej kondygnacji.
Zatrzymała się, rozglądając po sali. Powywalane książki, rozwalone ławki i trochę gruzu. Nie podobało jej się bardzo, że ktoś rozwalał uczelnie, która miał dać jej magistra. Westchnęła cicho, powracając myślami do studentów na trzecim piętrze.
- Idę zobaczyć czy nic się nikomu nie stało u góry. - odparła, nie czekając na pozwolenie. Nie wiedziała czego dotyczyły te projekty, ale z chemikami różnie bywa. W panice mogli sobie sami zagrozić. Ale równie dobrze mogło im się nic nie stać.
Cofnęła się na korytarz i ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów, oglądając się dookoła. Podświadomość podpowiadała, że Pan Steryd nie był jedynym mutantem o bardzo przyjemnej osobowości. I poczuła się strasznie małym metamorfem, który mógł trafić na naprawdę paskudne stworzenie, które nie licząc sterydów, zjada sobie jeszcze takie metamorfki, wcześnie zmuszając, by zwiększyły swoje rozmiary i najlepiej same posypały solą. Daj spokój Paige, jutro się obudzisz...
UsuńJack wzruszył ramionami lekko. Kiedy Paige odeszła, z wyciągniętą bronią ruszył w stronę zrujnowanej mównicy. Był już blisko, jednak odskoczył gwałtownie, wypuszczając pukawkę z rąk, kiedy zza rozpadającego się stanowiska wyskoczył przerażony profesor, krzycząc coś o tym, żeby nie strzelał.
-Boże, człowieku. Chcesz, żebym Cię zabił? - zapytał cicho, podnosząc broń. Zlustrował spojrzeniem mężczyznę, lekko siwiejącego i drżącego ze strachu. - Dobra, niech pan tu zostanie i w razie niebezpieczeństwa schowa się z powrotem za mównicę. Zaraz wracam - poinstruował, po czym ruszył na obchód sali. Nie znalazł jednak nikogo, więc miał nadzieję, że Paige się powiedzie. Wrócił do profesora i zabrał się za wyprowadzanie go z budynku, kiedy zauważył nieobecność pokonanego mutanta.
- Cholera... - mruknął pod nosem, wyprowadzając człowieka na ulicę. Tam szybko oddał go w ręce kilku przebiegających agentów, a sam wrócił do środka. - Paige? - krzyknął. - Wiesz, chyba jednak nie umiesz zabijać... - dodał odrobinę ciszej, a zdecydowanie mniej pewnie.
Dotarcie na trzecie piętro nie zajęło jej dużo czasu. Irytowało ją to migające światło, które gasło w nierównych odstępach czasowych, w ogóle nie ułatwiając skupienia się. W żadnej sali nie znalazła ani jednego studenta czy sprzątaczki. Nikogo, tylko trochę porozwalane wnętrza sal. Nie wiedziała czy to dobrze, czy źle. Czy byli wstanie uciec tak szybko podczas zamieszania? Z drugiej strony żadnych trupów czy... Krwi.
UsuńGdy rozbrzmiał się głos Jacka, zatrzymała się na schodach, przetwarzając słowa noszone przez echo. Odruchowo spojrzała za siebie, jakby spodziewając się tam widma (nie)zabitego mutanta. Zaraz zerwała się do biegu, pokonując resztę schodów i zatrzymała się dopiero przy sali, gdzie została zaatakowana.
W pewien sposób jej ulżyło. W inny nie wiedziała, co o tym myśleć. W kolejny - chciała wakacji. Ale wyjaśnienia też mogą być.
- Słodko... - zabrzmiało to niewiarygodnie obojętne. Zero ironii, cynizmu, złości czy choćby drobnej radości. Odsunęła się od wejścia, opierając rękę o czoło, jakby chciała przeczesać włosy i cicho westchnęła. Skierowała diamentowe spojrzenie na agenta, podchodząc niespiesznie.
- Domyślam się, że pobiegł do kumpli. - odparła dosyć rzeczowo. - Z czystego poczucia obowiązku wobec ludzkości, którego nie mam, powinnam iść z Tobą, prawda? - spytała, chociaż właściwie było to stwierdzenie oczywistej rzeczy. - Uwielbiam Cię spotykać w najmniej normalnych sytuacjach. - uśmiechnęła się, na co wskazywał ruch refleksów diamentu i wyminęła go, przyciągając się i kierując się w stronę wyjścia.
- Wisisz mi jednak obiad po tym wszystkim! - zastrzegła, całkowicie serio, unosząc jednocześnie palec do góry w geście nie akceptującym sprzeciwu.
- Bez rezerwacji. - dodała weselej. Paige to Paige, nawet jako nagi diament z krytycznym terminem przydatności.
- Jasne, jasne... Bez rezerwacji... - mamrotał pod nosem, idąc za nią. Jakoś w tej chwili nie przejmował się, że będzie musiał zrezygnować z pracy na rzecz obiadu z Paige. Przede wszystkim, nie był pewien, czy wyjdzie z tego wszystkiego cało, a poza tym...
Usuń- Nie lepiej kolacja? - powiedział w pewnym momencie, kiedy wyszli już na ulicę. Skierował kroki w stronę Mostu Brooklińskiego. Mimo wszystko było to trochę daleko, a do tej pory nie zauważył żadnej porzuconej taksówki, samochodu, motocyklu, czy nawet roweru. - Wiesz, nie musisz iść ze mną. Możesz przecież wrócić sobie spokojnie do jednego z sześciu mieszkań i wieść względnie normalną egzystencję, póki nie napadnie cię rozwścieczony mutant z laboratorium - skwitował, idąc przed siebie. Po głowie kołatała mu się myśl o teleportacji, ale mimo wszystko tego nie lubił. Zaraz znajdzie się tu jakiś porzucony motor, na pewno...
Musiał podchodzić do tego ze straszliwym stresem, bo mutantka, pomimo względnej porażki nad ich niedawnym przeciwnikiem, była w specjalnie złym humorze. Właściwie ona zawsze miała nieco inne podejście nawet do końca świata. Pewnie zastanawiałaby się czy wypada umyć przed tym wszystkim zęby. Albo czy zejść coś lekkiego, bo ciężkostrawne danie mogłoby przeszkadzać.
Usuń- Może być kolacja. Tylko nie przepadam za wytrawnym winem. - stanęła, zamyślając się na chwilę nad tą kwestią, zupełnie tak, jakby wszystko było w porządku, a resztki krwi (o której na szczęście zapomniała) były tylko drobną ozdobą na diamentowym ramieniu. Potem zerknęła w bok oddalającego się Jacka.
- Jasne. Bo Twój kubraczek jest super wytrzymały, a Ty nadążysz rzucać kamyczki w każdego, kto zechce Cię zaatakować. - uśmiechnęła się słodko, niemal ze wzruszeniem, że aż tak bardzo brał pod uwagę jej niechęć do takich rzeczy.
Problem leżał też w tym, że nie mogła wrócić do żadnego z mieszkań. Potencjalny zabójca na pewno skorzystałby z zamieszania i kto wie? Może nawet teraz gdzieś się czai i czeka, aż zrzuci z siebie diamentową powłokę. No i lubiła Jacka, głupio byłoby żeby zginął i ona tego nie widziała, żeby mogła go potem zabić drugi raz za głupotę i nieostrożność, nawet jeśli nie miałby szans przeżyć.
- Poza tym zostało mi jeszcze jakieś czterdzieści do pięćdziesięciu minut, za nim się rozbiorę. Chyba, że zostały mi cukierki w samochodzie... - dodała głośniej, kierując się w przeciwną stronę i skręciła zaraz w boczną uliczkę, gdzie zaparkowała swojego Forda. Stał trochę inaczej, niż go zaparkowała i do tego miał zbite światło. Prychnęła, jak człowiek, na którym mało co już robi wrażenie. Pewnie... Tydzień temu wymieniała to samo światło.
Położyła się na chwilę na ziemi, zaglądając pod spód i sprawdzając czy wszystko w porządku i przy okazji wyjęła kluczyk ze swoje małej skrytki. Zajrzała pod maskę, bo tam też ktoś coś mógł porobić, by przy włączeniu silnika samochód stanął w ogniu. Nic jednak nie wskazywało, by miało tak się stać.
- Jackie, chcesz prowadzić? - spytała trochę głośniej, na wszelki wypadek, gdyby się nie zorientował, że poszła zupełnie w inną stronę i szedł dalej w obranym przez siebie kierunku. Zamknęła maskę o którą oparła się plecami.
Miała naprawdę chore podejście. Powinna się leczyć. Albo popaść w depresje. Jakaś choroba psychiczna też by mogła się nadać. Aż miała ochotę spytać się Blacka, co o tym myśli.
Wszelkie próby dalszej pogoni za mutantem udaremniła migocząca zasłona, która opadła na miasto. A może tylko na nich. Cokolwiek to było, obejmowało Husk, Black Jacka i być może mutanta, jednak tego ostatniego nie mogli już dostrzec.
UsuńWreszcie dziwna kurtyna opadła. Wraz ze zbiegłymi więźniami znaleźli się gdzieś pomiędzy Nowym Jorkiem a Westchester, rzut kamieniem od miejsca, w którym część X-menów biła się z trzema innymi mutantami. Oraz z częścią zespołu Avengers. Wyglądało na to, że każdy jest przeciwko każdemu.
GRATULACJE, TA CZĘŚĆ WĄTKU UKOŃCZONA
Gdy usłyszała w komórce głos Tony'ego Starka jej pierwszą myślą nie było - paradoksalnie - "O Boże, coś się dzieje!" tylko bardziej "Cholera, skąd on ma mój numer?". Była absolutnie pewna, że go nie podawała, do tego żeby odebrać, musiała wstać z kanapy i elektroniczna dojarka przyczepiona do jej prawej piersi obsunęła się, sprawiając że mleko zaczęło kapać jej na spodnie. Nie wzbudziło to u niej ciepłych uczuć, więc zaklęła w myślach szpetnie i po niemiecku, poprawiła urządzenie i dopiero wtedy zaczęła słuchać, co dokładnie ma Stark do powiedzenia. Już po chwili wywietrzała jej z głowy lista elokwentnych ciętych ripost sprowadzających się w gruncie rzeczy do powiedzenia mu, żeby szedł w diabły.
OdpowiedzUsuń- To żart? - zapytała tylko grobowym głosem, a uzyskawszy odpowiedź przeczącą, natychmiast przerwała połączenie i wybrała kolejny numer.
Ren, przebywający akurat w Londynie, odebrał po dwóch sygnałach.
- Potrzebuję śmigłowca. Tutaj, natychmiast. Trzeba ewakuować babcie. I dziecko. I kota. I wszystkich dookoła.
Jej mąż nie odpowiadał przez równe dwie sekundy. Słyszała jego oddech w odbiorniku.
- W porządku, będzie za dziesięć minut.
Żadnych pytań, zerwane połączenie. A po chwili kolejne, przychodzące.
- Nie zgiń - powiedział Ren i ponownie się rozłączył, a Scarlett zaczęła w pośpiechu się ubierać. Dziwne, ale z jakiegoś powodu niemalże bezwiednie podjęła decyzję, że ona zostaje tutaj. Nie wierzyła X-menom, nie ufała Fury'ego i uważała, że dobrze by było, gdyby w tym całym bagnie była chociaż jedna osoba opowiadająca się po jej stronie. Nawet, jeśli byłaby to ona sama.
Pojechała do Avengers Mansion, bo w zasadzie nie wiedziała, gdzie powinna się udać. I zabrała ze sobą naprawdę hurtowe ilości bandaży i medykamentów. Chaos, jaki tam panował utwierdził ją w przekonaniu, iż relacja nie była bynajmniej przesadzona.
Od początku alarmu z twarzy nie schodził mu szeroki uśmiech. Szansa na obicie kilku mutanckich tyłków była zapewniona, a on nastawiał się na to od pierwszych sporów Mścicieli z mutantami Xaviera. Oczywiście swoich dobrych znajomych nie ruszy, bo to byłoby zachowanie niehonorowe, zupełnie do niego niepasujące. Kim byłby, gdyby skrzywdził swoich nadprzyrodzonych przyjaciół? Co prawda za mutantami nie przepadał, bo każdego dnia obserwował jak, co któremu, kiedy mu odbiło demolował miasteczko, a on nic nie mógł z tym zrobić, bo tylko mutanci mogą zajmować się rozjuszonymi mutantami.
UsuńW kilka sekund przywdział zbroję i wyszedł, szukając osoby, która nakierowałaby go na zbiorowisko największego zagrożenia. Pech chciał, że pierwszą osobą jaką zobaczył, wychodząc z pokoju była Scarlett Kastner. Pardon. Scarlett Kastner-Chesterfield. Co od razu, mimowolnie kazało mu się zacząć zastanawiać, co z dzieckiem. Dobiegł do niej, łapiąc ją za ramiona i lekko podnosząc. Starał się nie sprawić jej bólu, bo jeszcze naśle na niego tego swojego męża i zabroni mu widywać Artiego.
- Co z dzieckiem? - potrząsnął nią trochę gwałtowniej, podnosząc głos. Nie jego wina, że panował tu taki hałas, a i sytuacja tego wymagała.
Wcale nie uśmiechało jej się spędzenie tego wieczora na czymś co T'Challa nazwał treningiem praktycznym. Wparował do pokoju głównego Avengers Academy i po prostu zdyszany powiedział, że mają ruszać tyłki bo drużyna ich potrzebuje. Wszyscy byli tym zachwyceni, ale Laura przewróciła jedynie oczami zastanawiając się dlaczego nie nazwał tego po prostu odwalaniem brudnej roboty za podstawowy skład? Te myśli opuściły ją jednak w momencie, w którym stanęła na w połowie zniszczonej ulicy i rozejrzała się dookoła. Przytknęła rękę okrytą czarną rękawiczką do ust i wzięła głęboki oddech. Sądziła, że to wojna między X-Menami i Avengers, nie wyobrażała sobie tych dwóch drużyn jednoczących swe siły w walce z uciekinierami z Instytutu. Czarna Pantera krzyknął do niej by zajęła się rannymi także odepchnęła te myśli na bok i podbiegła do mężczyzny, który upadł na ziemię i nie zapowiadało się na to by niebawem wstał. Zarzuciła go sobie na plecy i skierowała się do położonego niedaleko Avengers Mansion. Otworzyła nogą wielkie, drewniane drzwi i ruszyła w stronę blondynki, która chyba była tym lekarzem, o którym mówiono. Zignorowała Thora – który jej zdaniem powinien pomagać reszcie – i zerknęła na kobietę.
Usuń- X-23, będę dzisiaj robić za karetkę w ramach szkolenia na Mściciela – powiedziała oschle i ostrożnie położyła rannego na ziemi.
Quartermain był jedyną osobą, która mogła w takiej chwili ze spokojem wyjąć komórkę i wykręcić numer z pamięci. Kilkakrotnie widziała, jak używa telefonu i nigdy nie wszedł w listę kontaktów, jakby jej nie potrzebował. Niekiedy aż korciło ją, żeby sprawdzić, czy mężczyzna kiedykolwiek zapisał sobie czyjś numer w pamięci telefonu.
Usuń- Agent Clay? - zapytała ze zdziwieniem, nacisnąwszy zieloną słuchawkę.
- We własnej osobie - odparł bez cienia paniki w głosie. - Mamy tutaj spory bałagan, Xavierowi coś prysnęło ze Szkoły i uznałem, że to najlepszy moment, żeby ci powiedzieć...
- Jasne, popilnuję, żeby Avengers wyszli z tego cało! - zawołała z entuzjazmem i zabrała kurtkę z oparcia krzesła. Wreszcie miała doskonały powód, żeby wtrącić się w wydarzenia na dole. Dotychczas słyszała jedynie Thora i panią Kastner-Cośtam. A im lepiej było nie przeszkadzać.
- Czy możemy przerwać program "Pełna Chata" i zająć się czymś mniej przyjemnym? Podobno świat nam się kończy.
Gdy tylko poczuła, że ktoś chwyta ją za ramiona, całą siłą woli skupiła się na powstrzymaniu odruchu obronnego. U większości ludzi taki odruch oznacza unoszenie ramion, aby osłonić nimi głowę. Scarlett w takich sytuacjach uderzała swoją mocą na ślepo, degenerując każdą materię, jaką spotkała na swojej drodze i niech ziemia lekką będzie temu, kogo trafi taka fala.
UsuńJęknęła, przytrzymywana w żelaznym uścisku, który niemalże łamał jej kości, a już który na pewno zostawi malownicze sińce jak po bardzo kreatywnej sesji sado-maso. Oczywiście, o ile przeżyje do czasu, gdy będą miały okazje się wytworzyć.
- Puść - warknęła. W związku z sytuacją była co najmniej nadwrażliwa. - Cholera, chcesz abym cię zabiła, że się tak zakradasz? Do myślenia służy ci młotek? - To były zdecydowanie niesprawiedliwe słowa, ale lepiej na kogoś nawrzeszczeć niż później zeskrobywać go z podłogi i potem do końca życia mieć wyrzuty sumienia. Nie miała pojęcia, jak jej moc podziałaby na Thora i jakoś nie chciała sprawdzać. - Jak widać, nie wzięłam go ze sobą - odpowiedziała na pytanie. - Jest w tej chwili jakiś kilometr nad miastem, razem z opiekunką, moją babcią i czterema sprzątaczkami. I kotem. I mógłbyś w końcu przestać wykazywać chorobliwe zainteresowanie cudzymi dziećmi, to trochę przerażające.
Rozmasowała sobie ramiona, a torba z opatrunkami nagle zaczęła jej ciążyć. Przeniosła zainteresowanie na kobietę, która do nich dołączyła. Kojarzyła ją z widzenia, nigdy jednak ze sobą nie rozmawiały.
- Mścicielom skończyły się pomysły na głupie ksywki i zaczęli oznaczać się numerkami? - zapytała. Gdy była zdenerwowana włączał się u niej tryb bezsensownej ironii. Sama przyklękła przy rannym (nie miała nawet, do której strony należał i niezbyt ją to obchodziło). Miał spalony bok, a ona nie zabrała ze sobą nic chłodzącego, więc tylko znieczuliła go jednym zastrzykiem, zdezintegrowała górną część jego odzienia i posmarowała ranę żelem regenerującym. Dobry patent, przyśpieszał wielokrotnie gojenie się ran, niestety jak na razie był koszmarnie drogi. Podała pięć ampułek X-23.
- Bezpośrednio na ranę, jeśli jest głęboka, wciskać strzykawką jak klej. I pani Jones ma rację. Są ważniejsze rze... - urwała, bo jakiś skondensowany zielony promień niemalże trafił ją w twarz. - Kurwa.
Jessica instynktownie odwróciła się w kierunku, z którego, jak się jej zadawało, natarł dziwny promień.
UsuńW drzwiach stały cztery postacie. Żadna z nich nie miała twarzy, którą dałoby się rozpoznać po rysach, ale za to już sam ubiór wiele mówił. Najwyraźniej własnie mieli do czynienia z kopiami siebie samych. Mocno wynaturzonymi, jeśli bliżej się przyjrzeć tym roztopionym obliczom. Coś jak manekiny, które przysnęły na nagrzanej kuchence elektrycznej. Tylko gorzej, bo to, co stało w drzwiach było powleczone jakby ludzką skórą. Albo doskonale wyglądającym czymś...innym. Ten, który miał być odbiciem Thora, nie trzymał w ręku młota. Broń była stopiona z jego ramieniem. Natomiast odpowiednik X-23 miał pazury zamiast dłoni. Najwyraźniej ich twórca nie zamierzał bawić się w estetykę. Chyba nie potrzebował. Bo mimo dość karykaturalnego wyglądu, postacie sprawiały wrażenie śmiertelnie niebezpiecznych.
Jessica powstrzymała odruch wymiotny. Wolała się nie zastanawiać, skąd Profesor X wytrzasnął kogoś, zdolnego stworzyć takie perełki. Powoli uniosła lewą rękę, nie spuszczając przy tym wzroku z niespodziewanych gości. Jej odpowiednik zrobił to samo. Cofnęła się o krok. Odpowiednik stał w miejscu. Zaplotła ręce na piersi - ten ruch został powtórzony.
- Może nie wykonujmy żadnych gwałtownych ruchów, to sobie pójdą?
Miał już serdecznie dosyć twierdzenia, że dzieciak nie ma z nim nic wspólnego. Skoro już Katner odważyła się zabrać jego DNA no to niech się liczy z konsekwencjami, jakimi był dwumetrowy wiking, który doczekał się pierwszego potomka. Kiedyś na pewno się wkurzy i dzieciaka zabierze, żeby dać jej nauczkę. Znała Thora, wiedziała że jest upartym kosmitą, mogła spodziewać się, że będzie chciał oglądać małą wersję siebie. Ale nie czas był na kłótnie, bo mu uciekną wszystkie mutanckie tyłki i co on ze sobą zrobi? Spojrzał się na Jones, uśmiechając się krzywo. A już tym bardziej ona nie mogła być światkiem ich kłótni. Jeszcze to później wykorzysta i Odinson znów będzie musiał się z nią użerać.
Usuń- To komu mam dokopać? - wyszczerzył się, ukazując rząd idealnie białych zębów i dla efektu parę razy zamachnął Mjolnirem.
Jej wcale nie interesowało to co działo się dookoła. Ktoś się z kimś kłócił, nieistotne, zupełnie nie obchodziły jej takie rzeczy. Chciała jedynie zająć się chorym i iść po następnego bo domyślała się, że tych zdążyło już przybyć. Zamiast jednak szybkiego ewakuowania się Laura spojrzała na Thora i uniosła brew ku górze w geście zdziwienia jego nagłym entuzjazmem. Ona była raczej zirytowana i znudzona. Nie wiedziała również z kim... z czym będzie mieć zaraz do czynienia, a to ograniczało jej pole manewru. Stała więc spokojnie przypatrując się swemu klonowi. Pazury wyglądały na bardzo kruche, ale to mogło być jedynie celowe złudzenie.
Usuń- Są od nas słabsi. Kopie zawsze są słabsze – powiedziała po chwili, a w tym samym momencie grupa zdeformowanych ruszyła wprost na nich. Laura upuściła leki otrzymane od blondynki i wysunęła szpony z rąk szykując się do ataku. Miała nadzieję, że szybko uda im się to załatwić.
Darowała sobie dość oczywiste pytania, jak "Co to do cholery ma być?", "Kto to stworzył?" czy "Po co?", uznając, że później będzie czas na odpowiedzi. Oczywiście, tak zakładała wersja optymistyczna. W tej pesymistycznej nie było żadnego "później". Przez głowę jej jednak przeszło, że gdy ona zajmowała się genetycznymi manipulacjami (a to był w końcu jej zawód) kopie zazwyczaj były lepsze od oryginałów. Człowiekowi dobrze szło poprawianie natury, która była inżynierem nie dość, że ślepym, to jeszcze bardzo niechlujnym.
UsuńWszystkie te rozważania trwały jednak bardzo krótko.
- Chce mieć te ciała w swoim laboratorium. Najlepiej żywe, ale w tym wypadku nie będę się upierać - powiedziała zafascynowana, unosząc ręce. Nie było to konieczne przy używaniu jej mocy, ale stanowiło pewnego rodzaju ostrzeżenie. Jej serce biło stanowczo zbyt szybko, ale z jakiegoś powodu uznała, że to trochę niezbyt odpowiednia chwila na ćwiczenia uspakajające.
Plan zachowania spokoju jednak spalił na panewce. W zasadzie to było do przewidzenia, gdy połowę ich sił stanowiło porywcze nordyckie bożyszcze oraz nastoletnia machina do zabijania. Jessica dałaby głowę, że jeszcze chwilę temu widziała w Avengers Mansion Bartona i Spider-Woman, ale teraz zostali sami. Jednak żadne z nich nie miało już dziesięciu lat, żeby bać się nieznajomych.
UsuńSobowtóry nie zamierzały czekać na specjalne zaproszenie. Otwór, gdzie zapewne powinny znajdować się ich usta wykrzywił się, imitując szeroki uśmiech. Najszybsza okazała się postać z długimi szponami. Wystrzeliła z miejsca i zaatakowała najbardziej oddaloną od reszty osobę. Jessica uderzyła plecami o ścianę. W ostatniej chwili zdołała odwrócić głowę i uniknąć spotkania z pazurami. Wykorzystała element zaskoczenia i z całej siły kopnęła w klatkę piersiową stwora. Gdyby miała do czynienia z czymś normalnym, na pewno złamałaby chociaż jedno żebro. Tymczasem kopia X-23 dalej stała w miejscu. Jessica kopnęła jeszcze raz. Nic, jakby miała do czynienia z kamieniem.
Zawahała się. To najwyraźniej była ta część akcji, której wybitnie nie lubiła. Z jakiegoś powodu czuła niemalże fizyczny opór przed stosowaniem swojej mocy na żywych istotach, głównie dlatego, że ta nigdy nie działała na pół gwizdka, tak jak ludzie nie mogą być w połowie martwi, nawet jeśli siedzą w pudełku. Spojrzała na swoją wynaturzoną kopię, która przyglądała się jej ciekawsko i z otwartą złośliwością. Postanowiła ją w jakiś sposób unieruchomić, ale zanim obmyśliła dokładny plan działania, jej całe ciało nagle zaczęło swędzieć, jakby pod ubraniem chodziły po niej mrówki. Swędzenie było tak natarczywe, że przez chwile zapomniała, gdzie w ogóle się znajduje i zaczęła trzeć ramiona, ale chwilę później całkowicie ustało, pozostawiając po sobie tylko uczucie niepokoju.
UsuńGdy ponownie spojrzała na swoją replikę, ta wydawała się zaskoczona i wtedy Scarlett zrozumiała, że właśnie próbowano ją zniszczyć za pomocą jej własnej mocy, która jednak z jakichś powodów nie zadziałała. Poczuła w gardle żółć, gdy uświadomiła sobie, że w innym wypadku jej ciało prawdopodobnie rozbryzgłoby się w promieniu kilku metrów, ale kopia wyraźnie nie dała za wygraną, bo tym razem Scarlett poczuła tuż przed sobą gwałtowny ruch. Odskoczyła, ale zmaterializowane nagle ostrza i tak przecięły jej bluzę, raniąc ją w pierś, z której natychmiast zaczęła cieknąć strumieniem krew.
Wydarzenia potoczyły się diabelnie szybko. Dziwaczne sobowtóry rzeczywiście były niedoskonałe. Poruszały się pokracznie, jak manekiny na niewidzialnych sznurkach. Nie przeszkadzało im to jednak w byciu diabelnie szybkimi. Działały niczym maszyny. Żaden uraz nie był w stanie pozbawić ich zdolności do walki.
UsuńUdało się wypchnąć dziwne stworzenia przed Avengers Mansion. Walka na otwartym (prawie otwartym) terenie była zdecydowanie lepszą alternatywą walki we wnętrzu rezydencji.
Gdzieś po lewo jakby mignął im T'Challa. Możliwe nawet, że coś powiedział, ale powietrze wypełniała nieustanna kakofonia grzmotów i krzyków, w której zagubił się jego głos.
Drugi raz zobaczyli go jakiś czas potem. Karykaturom nie przeszkadzała utrata kończyny ani to, że zaczęły wyglądać niczym szwajcarski ser. Były gotowe za wszelką cenę pozbawić życia swoich przeciwników. Aż nagle padły na ziemię. Właśnie wtedy pokazał się Czarna Pantera. Ciągnął za kołnierz mutanta, którego twarz zasłaniały długie, białe włosy.
Świat zamigotał. Albo znalazł się za migoczącą zasłoną, która odgradzała wszystko w promieniu pięciu metrów. Migotanie stopniowo narastało, by wreszcie nie dało się nic zza niego dojrzeć.
Wreszcie dziwna kurtyna opadła. Wraz ze zbiegłymi więźniami znaleźli się gdzieś pomiędzy Nowym Jorkiem a Westchester, rzut kamieniem od miejsca, w którym część X-menów biła się z trzema innymi mutantami. Oraz z częścią zespołu Avengers. Wyglądało na to, że każdy jest przeciwko każdemu.
GRATULACJE, TA CZĘŚĆ WĄTKU UKOŃCZONA
Thor mógł nie skakać z radości aż tak wysoko na wieść o nadchodzącym naprawdę porządnym starciu z mutantami, bo tak agresywnego sygnału Loki nie mógł po prostu wyrzucić z głowy i siedzieć dalej cierpliwie z nogami na biurku i laptopem na kolanach, urągając wszelkim przepisom BHP i kończyć swojego kolejnego sfabrykowanego od początku do końca artykułu. Co jakiś czas spoglądał na przyjemne wybrzuszenie w leżącej na stole kopercie, które powstało po włożeniu do niej sporej ilości studolarówek. Jednak w jego głowie nie przestawał szaleć szanowny brat, przekazując przy okazji falę informacji, która zamiast utrzymać ten wieczór w ryzach, porwała myśli Lokiego w kierunku dołączenia do bitwy. Po której stronie, to się jeszcze okaże. Po prostu lubił awantury, zwłaszcza jeśli losy świata mogły przypadkiem zawisnąć na włosku. Był naprawdę dobrym bogiem niezgody. Kiedy wszyscy będą pochłonięci walką, on poobserwuje i zrobi sobie przyjemność, oglądając z każdej strony bitewne zmagania.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł się więc w miejsce, z którego opętańczo i zapewne bez własnej inicjatywy nadawał Thor. Szybko odnalazł się wśród ogólnego chaosu i nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi, przemykał pod ścianami i w wąskich przesmykach pomiędzy korytarzami. Kto by się tam zajmował Lokim, kiedy wokół działo się tyle o wiele ciekawszych rzeczy. Ostatnim razem wzbudził w siedzibie Tarczy większą sensację swoim pojawieniem się.
Jednak stało się.
UsuńVolrina sama nie potrafiłaby powiedzieć, jak właściwie do tego doszło. Po ostatnim spotkaniu z Czarną Wdową naprawdę chciała wziąć sobie do serca jej radę i nie mieszać się w to, co jej nie dotyczyło. Może ucieczka z miasta do momentu, kiedy całe to szaleństwo się skończy byłaby rzeczywiście zbyt radykalnym rozwiązaniem, ale nie należało od razu wpadać z jednej skrajności w drugą.
Ale coś się zmieniło. Coś nie pozwoliło jej nadal tkwić samotnie na poddaszu i dziewczyna miała wrażenie, że to coś więcej niż bezsensowny bunt przeciw kobiecie, która zapewne potrafiłaby ją znaleźć w każdym miejscu w mieście. Teraz sama miała jej szukać. W zasadzie na oślep, znała tylko jej nazwisko i nazwę organizacji, do której należała. Niewiele, ale tego musiała się kurczowo trzymać.
Jeszcze zanim dotarła do Avengers Mansion, wiedziona chyba jakimś nadprzyrodzonym natchnieniem, zdążyła przeżyć szok na widok zniszczeń, które musiały dokonać się w ciągu ostatniej godziny. Przez chwilę zawahała się, ale poczuła, że jest już za późno, żeby się wycofać.
Nagle znów stała się bezradną mrówką, zabłąkaną między nogami tytanów. Zaciskając zęby, w odruchu rozpaczy pobiegła za mężczyzną, który zdawał się lepiej wiedzieć dokąd iść. Szybko jednak zgubiła go w labiryncie korytarzy, z rezygnacją pozwoliła mu zniknąć z zasięgu wzroku.
Od ścian echem odbijały się ludzkie głosy, krzyki i inne dźwięki, nasuwające nieprzyjemnie jednoznaczne skojarzenia. W powietrzu wisiał strach. I gniew.
Dziewczyna poczuła, jak jeżą jej się włosy na całym ciele, bez zastanowienia pobiegła przed siebie. Nie miało znaczenia, na kogo mogła natknąć się za chwilę. Już znalazła się w gnieździe os.
Loki od samego początku starć nie zdołał znaleźć jeszcze przeciwnika. Pewnie dlatego, że szczególnie nie palił się do jego poszukiwania, ale skupiał całą swoją energię na czerpaniu jak największej radości z ogromnego chaosu, który pochłaniał coraz to nowe części miasta i siedziby Tarczy. Delikatne wibracje podłogi i stłumione przez grube ściany krzyki, które sugerowały, że gdzieś w niedalekiej okolicy gorzeje bitwa na śmierć i życie. Kłamca uśmiechnął się do swoich myśli, przemierzając powoli pusty korytarz. Zbliżając się do jego końca, przywarł do ściany i zza winkla obserwował przebieg walki. Dołączenie do niej niej nie było wcale potrzebne, żeby moc boga niezgody zadziałała, wzmagając w przeciwnikach nienawiść. Jego twarz przyozdobił wyjątkowo paskudny uśmiech, kiedy mutanci i agenci Tarczy wyrzucili ze swoich głów raz na zawsze zasady fair play.
UsuńJednak nie dane było Kłamcy w spokoju przyglądać się bitwie, bowiem spośród walczących wybiegła jakaś dziewczyna. Jej twarz nie była mu znana, jednak zupełnie nie chroniła swoich emocji przez ingerencją z zewnątrz, więc Loki nie musiał się nawet wysilać, żeby od razu poczuć, jak bardzo jest przerażona i spanikowana. Cofnął się wgłąb korytarza i zatrzymał dziewczynę ręką, kiedy próbowała uciec jak najdalej stąd.
- Gdzie się panienka tak spieszy? - Zapytał, utrzymując swój uśmiech Bardzo Złego Człowieka na właściwym miejscu. Po prostu uwielbiał chaos i zniszczenie, to od razu podnosiło mu poziom asgardzkich endorfin w asgardzkiej krwi. Inni mieli czekoladę, Loki miał zapowiedzi końca świata ludzi, jeśli sytuacja nie raczy się uspokoić. Tyle mocy, tyle najróżniejszych mutacji w jednym miejscu, to nie mogło skończyć się dobrze, a już on dopilnuje, żeby przypadkiem nie spróbowało.
Dziewczyna zamarła. Właściwie nie spodziewała się, że ktoś dostrzeże ją tak szybko.
UsuńMężczyznę, za którym tu wbiegła, rozpoznała dopiero pod dłuższej chwili, ale jedno spojrzenie na jego wyraz twarzy wystarczyło, żeby uznać, że raczej nie pragnie jego towarzystwa. Widziała w jego oczach szaleństwo nieporównywalnie większe od własnego, przy nim mogła uważać się za osobę w pełni zrównoważoną i przy zdrowych zmysłach.
-Ja... - pytanie mężczyzny w znacznym stopniu zdołało wytrącić ją ze szczątkowej równowagi. Co właściwie tu robiła? Aha, Czarna Wdowa...
-Szukałam kogoś. Ale wydaje mi się, że raczej tej osoby tu nie zastanę.
Spoglądając po raz kolejny w jego oczy, zdała sobie sprawę, że właściwie nie wie, z kim ma do czynienia. Jeśli to był któryś z mocodawców Natashy, to najprawdopodobniej znalazła się w tarapatach.
Mimowolnie zacisnęła zęby. Instynkt był silniejszy od rozsądku. Volrina była gotowa w każdej chwili zaatakować, niezależnie od tego, jakie miałaby szanse w ewentualnej walce.
Odgłosy walki wciąż dobiegały zza ścian. Dziewczynie trudno było skoncentrować się na stojącym przed nią mężczyźnie. Była w tym momencie burzową chmurą, pragnącą uderzyć gdziekolwiek.
-Teraz powinnam zobaczyć co się dzieje i ewentualnie pomóc pewnym osobom, jeśli je zastanę.
Cofnęła się i spojrzała na niego wyzywająco.
-I nie życzę sobie, żeby pan mi w tym przeszkodził.
Nie miał nastroju na dalsze polemiki. Cały ten konflikt pomiędzy mutantami a Tarczą, pomiędzy Xavierem a Furym, pomiędzy Magneto a wszystkimi dostępnymi żywymi istotami dookoła nagle zaczął wydawać mu się niesamowicie naciągany. Nie przypominało to nawet prawdziwej batalii ras, ale jakieś durnowate podchody z pretensjami wszystkich do wszystkich w tle. W jego wyobrażeniu wojna powinna być prawdziwa, krwawa, nieznośnie okrutna. Powinna pochłaniać setki istnień, które idą na bój w obronie idei, nieważne jak chorej, ale idei, gotowi są w jej imię zabijać i w jej imię zginąć. Nie w obronie własnego życia, ale w obronie idei. A obrona własnego życia jako idea wojny nie wyglądała dla Lokiego przekonująco. Nie potrafił nawet zdecydować, która ze stron jest bardziej zadufana w sobie i równocześnie bezdennie głupia. Przecież konflikt tego kalibru powinien prowadzić do absolutnej eksterminacji jednej z ras i dominacji drugiej, a to była tylko zabawa w prawdziwą wojenną potyczkę. Równie dobrze mogli to rozegrać partią szachów lub bitwą ołowianych żołnierzyków. Żałosne.
Usuń- A ja nie zamierzam panience w tym przeszkadzać. - Odparł spokojnie i rozpłynął się w powietrzu. Ona nie mogła być nikim ważnym w tej rozgrywce, zdecydowanie zbyt przerażona jak na królową, która dzielnie trwa na szachownicy do samego końca lub chociażby odważnie szarżującego skoczka. Kolejny zwykły pionek, nieznacząca figura, którą nawet ciężko celowo poświęcić, bo przeciwnik rzadko jest zainteresowany jej zdobywaniem.
Loki był zaaferowany zupełnie inną sprawą. Poszukiwał prawdziwego króla lub królowej tego zamieszania, a ta postać na pewno chowała się w cieniach, nie walczyła, ale obserwowała wszystko z boku. Ktokolwiek to zaplanował, był bliski zbrodni idealnej, jednak wciąż tylko bliski. Kłamca poprzysiągł sobie, że znajdzie winowajcę i nauczy go, jak się robi naprawdę porządne zamieszanie, czy to w świecie ludzi czy mutantów czy bogów.
Nowy Jork często stał w korkach. Sznury samochodów przesuwały się w ślimaczym, ledwo widocznym tempie. Jednak tym razem ruch na ulicach zupełnie stanął. Na Moście Brooklyńskim Ludzie wysiedli z samochodów i w popłochu rzucili się do ucieczki w stronę lądu. Każdy tam, gdzie było mu bliżej. Parę osób zemdlało na widok licznych małp, skaczących między samochodami i po elementach konstrukcji. Zupełnie, jakby przeniosły się tutaj z filmu Tima Burtona. Albo uciekły z olbrzymiego małpiego zoo. Nie porozumiewały się między sobą. W każdym razie nie w słyszalny sposób. Bo było coś, co nakazywało sądzić, że mają jeden umysł. Wyglądały jak ta sama małpa, powielona w lustrze. Wszystkie jednocześnie odwróciły łeb w stronę nadchodzącego innego uciekiniera.
OdpowiedzUsuń- Tony, na moście już na ciebie czekają. - Wbudowany w zbroję telefon mocno zniekształcał głos Rhodey'a. - Tłum fanek. A w każdym razie wydaje mi się, że to są fanki. Rozdaj im autografy możliwie szybko, bo na przedmieściach mamy bardzo nieciekawą sytuację. Trzech zbiegów i dziesięciu ludzi od Xaviera.
Tony po części zignorował wypowiedź swojego przyjaciela jednak przyśpieszył lot tak, że po chwili znajdował się już na moście. Z niepokojem zerknął na linki podtrzymujące zauważając, że jedna z nich zaczyna pękać. Pierwsza z wielu, albowiem konstrukcja nie była przygotowana na utrzymanie aż tylu samochodów. Stark przeniósł wzrok na małpę, która przebiegła tuż obok jednego z samochodów i zaatakowała człowieka. Jeden strzał wystarczył by obezwładnić zwierzę, było ich jednak zbyt wiele by dał sobie radę w pojedynkę. Dobrze, że nieco zdyszany Clint zjawił się po chwili. Na horyzoncie nie widział jednak Sif, choć może po prostu nie rozglądał się zbyt uważnie.
Usuń- Hej, Artemida – powiedział zwracając uwagę Bartona. - Myślę, że to zadanie nie będzie trudne. Trzeba je tylko szybko wykonać. I to naprawdę, naprawdę szybko. - mruknął wskazując tym samym na liny podtrzymujące. Tony zauważył, że niektóre z małp wspięły się na konstrukcję i zaczęły przegryzać grube sploty by przyśpieszyć ich przerwanie. Stark wzniósł się więc do góry próbując zignorować podziękowania od ludzi na moście. Nie mieli jeszcze za co im dziękować...
Zazwyczaj Hawkeye nie narzekał na swoją kondycję. Był w zdecydowanie lepszej formie niż jego statystyczny rówieśnik, a także wielu młodszych mężczyzn. Jednak nadal miał zupełnie ludzkie serce i zupełnie ludzie płuca. Dziwnym trafem natura nie wpadła na to, żeby przy konstrukcji człowieka załatwić sprawę wytrzymałości w pogoni za maszyną. Zdecydowanie nie był na to zaprogramowany i właśnie doskonale odczuwał to całym ciałem. A zwłaszcza płucami, które domagały się więcej tlenu niż ten zawarty w nowojorskim powietrzu.
Usuń- Nie rozpędzałbym się tak z porównaniami - powiedział, starając się uspokoić łomoczące serce. Boleśnie łomoczące. - Twój odpowiednik, Hefajstos, był brzydki i kulawy. Ale był geniuszem. I niestety tym musiał się zadowalać, bo żona go nie chciała.
Nie skończył mówić, a pierwsza małpa wylądowała w rzece. Żadna żywa istota nie miała prawa wyjść z tej wody o własnych siłach. Taka kąpiel w syfie po prostu zabijała każdego. Może z wyjątkiem tych, którzy zaliczyli gorsze przypadki. Jak styczność z chemikaliami, promieniowanie albo dziwaczne eksperymenty.
Nie mówiła zbyt wielu osobom, że komunikator przypięty do jej ucha odbiera więcej sygnałów, niż na początku planował twórca. Kiedy ma się podstawy technologii w pamięci i przede wszystkim, geniuszy za przyjaciół, można łatwo pozmieniać ustawienia tak, że nie słyszała tylko konkretnych wiadomości, ale także rozmowy innych Mścicieli.
UsuńRhodey'a podsłuchała całkiem przypadkiem, próbując nawiązać kontakt z Ms. Marvel. Zrezygnowała jednak z poszukiwań Carol, gdy usłyszała jego rozmowę ze Starkiem. I Bartonem. W sekundzie zdała sobie sprawę, że koniecznie musi zobaczyć się z jednym i drugim. Uczucie to było niesamowicie drażniące, dlatego rozdzieliła się z Hulkiem po przygodzie pod Instytutem i popędziła w stronę Mostu.
Nie miała pojęcia, jak dostać się tam najszybciej, więc dorwała jakiś porzucony motor i pomknęła z maksymalną prędkością ulicami Manhattanu, kierując się na Brooklyn. Dopiero, gdy chciała zahamować przed tłumem uciekających ludzi, zdała sobie sprawę, że za Chiny nie wyrobi i będzie musiała zeskoczyć.
Stwierdzając, że zdecydowanie przesadziła z prędkością, zeskoczyła w bok, na dach jakiegoś mercedesa, przetaczając się po nim i upadając na asfalt, zderzając się z jakimś mężczyzną. Ten nawet na nią nie spojrzał, podniósł się, złapał żonę pod rękę i popędził w zupełnie przeciwnym kierunku co Wdowa. Motocykl, skierowany w bok po skoku, odbił się od barierki, zawarczał nieciekawie i tratując kilka małp, pomknął w stronę wody.
- Cześć, małpeczki - skacząc z dachu samochodu wylądowała na ugiętych nogach koło Clinta. Przy nim zawsze czuła się lepiej. Sięgnęła po pistolety, załadowała je i na dzień dobry pozbyła się trzech małp.
Tony dopiero po jakimś czasie zauważył pojawienie się Natashy. Zrobiłby to wcześniej, ale był niestety zbyt zajęty strącaniem stworzeń z mostu by skupić się na czymś innym. Clint miał naprawdę dobry pomysł, po wrzuceniu ich do rzeki nie było szansy na to by mogły się uratować.
Usuń- Co to tak właściwie jest? I przede wszystkim gdzie jest ten mutant, który to tworzy? - zapytał Stark, gdy wylądował między dwójką Mścicieli i odstawił na ziemię przerażoną dziewczynę. Porwała ją jedna z małp i najwyraźniej miała zamiar wspiąć się razem z nią na wierzchołek konstrukcji. Kiepska parodia King Konga.
- Gdzie zgubiłaś Bannera? Mógłby się nam tutaj teraz przydać. - rzucił Tony w kierunku Natashy i strzelił w kierunku stworzenia. Ciężko było mu się skupić w tym hałasie. Zmieszane ze sobą krzyki tłumu ludzi nie ułatwiały koncentracji. Na ich miejscu Stark już dawno zostawiłby auto i zaczął biec w kierunku lądu, ale o dziwo, naprawdę niewielu wpadło na ten pomysł. Miał nawet ochotę krzyknąć, że popilnuje im tych cholernych samochodów skoro tak się o nie troszczą, ale na szczęście w porę się powstrzymał.
Rozglądnęła się dookoła, próbując namierzyć mutanta, odpowiadającego za całe to zamieszanie. Małpy wydawały się na początku mniej szkodliwe, niż rzeczywiście to wyglądało. Zbierając się grupą, przewracały auta, rzucały kołami, wskakiwały ludziom na plecy.
UsuńRazem z Clintem pozbyła się kolejnej liczby szatańskich zwierzaków rodem z dżungli, ale to nic nie dawało. Nadal była ich ogromna ilość, aż zaczęło jej się wydawać, że na miejsce jednej zabitej pojawiają się dwie nowe, zupełnie jak u jakiegoś bajkowego smoka. Wydała zduszony okrzyk, kiedy jedna z małp wskoczyła na jej głowę i zaczęła szarpać za włosy z ogromną siłą. Nie chciała się puścić, więc Natasha siłowała się z nią dobrą chwilę. Dopiero gdy rzuciła się plecami o ziemię małpa pisnęła i umknęła w bok, gdzie spotkała się z wystrzeloną kulą.
- Małe cholerstwa. Musi je tworzyć ktoś stąd, nie ma mowy, żeby z daleka. Za dobrze zna sytuację.
Zerknęła to na Clinta, to na Starka i wróciła do pozbywania się razem z nimi problemu. Dziewczynka, którą przyprowadził Tony, cofnęła się w bok, chowając przy dwóch samochodach. Świetnie, teraz będą musieli jeszcze pilnować dziecka.
- Stark, zwariowałeś? Hulk wyrządziłby tutaj... - urwała, żeby skupić się na kilku konkretnych strzałach. - ... większą szkodę niż pożytek. Jest tam, gdzie mniej ludzi.
Nagle ją olśniło. Tak mocno, że uśmiech zagościł na krótką chwilę na jej ustach.
- Tony... Da się sprawdzić, kto tutaj ma gen X? Masz Jarvisa, spróbuj...
Co to właściwie były za małpy? Hawkeye nie znał się na zoologi; nie wiedział nawet, jak nazywa się ta jej odnoga, która zajmuje się małpami. Umiał jedynie odróżnić goryla od szympansa i szympansa od kapucynki. Raz czy dwa widział je w zoo, gdzie dokształcał się z zakresu wiedzy o zwierzętach. Kilka razy miał też wątpliwą przyjemność znaleźć się w bardziej egzotycznych miejscach. Tym wycieczką zawdzięczał również znajomość małp bonobo. Te tutaj były do nich bardzo podobne. W zasadzie to mogłyby być małpy bonobo. Gatunek ginący w takiej ilości... ekolodzy by się ucieszyli. A zaraz potem rozpoczęli krucjatę przeciwko Mścicielom. Ciekawe, do czego by się przykuli w takiej sytuacji.
UsuńJedna z małp skoczyła mu na plecy. Jej ciepłe, drobne łapki próbowały zakryć mu oczy. Na oślep dźgnął ją strzałą. Nie chciał wiedzieć, w co trafił. Grot zanurzył się bardzo głęboko w ciało zwierzęcia. Łapki rozluźniły chwyt. Ciepła krew polała się po karku mężczyzny. Clint silnym szarpnięciem zrzucił z siebie zwierzę. Spadło do rzeki.
Z gardeł setki innych małpich gardeł wyrwał się ogłuszający krzyk, który mało nie rozsadził Clintowi bębenków. Reagowały tak, jakby wszystkie czuły okropny ból tej, która skończyła z wnętrznościami rozoranymi strzałą.
- Mam taką teorię - zaczął, po czym ręką starł z karku tyle krwi, ile był w stanie. Rękę wytarł o spodnie. - Nie wydaje się wam, że te małpy to jeden organizm?
Wzdrygnął się na myśl o tym, że jego teoria może się sprawdzić. To było naprawdę możliwe, jeśli zwróciło się uwagę na ich zachowanie.
- A czy jeśli to byłby jeden organizm, to nie powinny umrzeć wszystkie naraz kiedy pierwsza małpa spadła do rzeki? - zapytał Tony, choć wiedział, że teoria wysnuta przez Clinta wcale nie musi być błędna. Coś w tym faktycznie było. - Może ich połączenie polega tylko na tym, że jednocześnie odczuwają ból? Choć nie wiem jak można to wykorzystać.
UsuńTony poczuł, że ziemia drży i rozejrzał się zdezorientowany, nie słyszał żadnego wybuchu, który mógłby to spowodować. Była to sprawka tych stworzeń. Choć możliwe, że to Stark był coraz bardziej zdenerwowany, tak że jego gniew dawał się wyczuć pod ich stopami. Bardziej prawdopodobna była jednak pierwsza wersja, gdy spostrzegło się jak zwierzęta swoimi ostrymi ząbkami przecinały liny.
- Do czego ci to potrzebne? - zdziwił się przypominając sobie o pytaniu Natashy. Nie wiedział czy Jarvis posiada takie umiejętności, choć już dawno przywykł do tego, że jego komputer potrafi go zadziwić. Zupełnie tak jak teraz, gdy zaczął skanować okolicę w poszukiwaniu mutantów. - Tutaj jest ich przynajmniej dziesięciu. Kobieta z dziećmi, motocyklista, ładna blondynka... I cztery małpy, nie wszystkie, tylko te cztery. Myślicie, że któraś z nich jest odpowiedzialnym za to wszystko oryginałem?
Zmarszczyła brwi, wskakując na maskę jakiegoś opuszczonego samochodu. Zrobiła coś w stylu piruetu, okręcając się dookoła i faszerując okrążające ich małpy pociskami i kulami.
Usuń- Nigdy nie lubiłam matematyki, ale rachunek prawdopodobieństwa przedstawia się niekorzystnie - mruknęła, słysząc obie teorie ze strony swoich towarzyszy. Opadła miękko na nogach. Żałowała, że na moście jest aż tyle ludzi. Nadal nie potrafili zorganizować się tak, by uciec z miejsca walki. Swoją drogą, irytujące, że zamiast tłuc się z X-Menami i zakończyć tę wojnę, przeciągali głupią nawalankę ze zwierzętami.
- Małpy mutanty?! - zdziwiła się, robiąc unik przed urwanym z samochodu lusterkiem, którym dwie małpy cisnęły w jej stronę. Obie padły sekundę później. - To już robi się coraz mniej zabawne. Namierz je i zlikwiduj, Tony. Na co czekasz?!
Nie miała pojęcia, czy to możliwe dla Iron Mana. Czy Clinta, który z niesamowitą prędkością pozbywał się małp. Przeładowała ponownie broń - szybko marnowała amunicję. Małp było całkiem sporo, a jej cierpliwość już przekroczyła umowną granicę.
Jak się okazało, było to całkiem prawdopodobne. Odnalezienie małp-mutantów okazało się dosyć banalnym zadaniem, o ile zdołaliby odgonić przeszkadzających ludzi z mostu i dać więcej czasu Starkowi. Ten ruszył natychmiast w powietrze, jakby chciał obserwować z góry wszystko, co dzieje się na moście.
UsuńNatasha i Clint znów mieli okazję przypomnieć sobie, jak było w Budapeszcie. Szykowała się nowa, niezła rozpierducha. Strzały, pociski, wystrzały, krzyki. Małpy padały jedna po drugiej, nic nie umykało przed celnym okiem Clinta i precyzją Natashy. To jednak nic nie dawało. Trzeba było pozbyć się małp-mutantów, czegoś, o czym do tej pory Czarna Wdowa nie słyszała.
- JUŻ!
Usłyszała w uchu głos Tony'ego. Coś wstrząsnęło mostem, przetoczyła się przez niego dziwna fala powietrza, która poderwała kosmyki rudawych włosów Natashy ku górze na krótką chwilę. Małpy zniknęły, dosłownie wyparowały, wszystkie naraz.
- NAT? - tym razem to był głos Steve'a. - Nat, potrzebujemy was tutaj. Zdaje się, że pozbyliśmy się już uciekinierów. Mamy teraz problem z X-Menami... Potrzebujemy wspa... - głos Capsa urwał się nagle. Cała trójka wymieniła spojrzenia, Iron Man automatycznie upuścił maskę w zbroi.
- Panowie. - Natasha uśmiechnęła się delikatnie. - Chyba pora na klucz programu.
GRATULACJE, TA CZĘŚĆ WĄTKU UKOŃCZONA
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńScarlett miała kilka problemów, które przydałoby się rozwiązać. Przede wszystkim odniosła w walce ranę, mniej więcej tak samo honorową, jak oberwanie śrutem w tyłek. Połowę bluzy miała porwaną, podobnie jak część stanika, a z piersi sączyła się powoli ciemna, gęsta krew. Zdecydowanie z tego powodu nie umrze, ale chodzenie półnago minimalizuje jej szanse na zrobienie groźnego wrażenia na przeciwniku. O ile niezbyt wysoka kobieta z wyraźnym brzuszkiem po ciąży w ogóle mogła zrobić na kimś wrażenie.
OdpowiedzUsuńPo drugie, była zmęczona. Walka, chociaż krótka, wyczerpała ją. Jej kondycja fizyczna ostatnio nie była najlepsza. A wyglądało na to, że to nie koniec.
Ale nade wszystko, była wściekła jak diabli. Nie wiedziała w zasadzie, o co w tej aferze chodzi i kto jest za nią odpowiedzialny, więc hojnie obdarzyła tym uczuciem wszystkich bez wyjątku. Po chwili uznała, że niedostatecznie dobitnie wyraża swoją dezaprobatę, więc usiadła po turecku na ziemi, nie zważając na panujący chaos i poinformowała cały świat:
- Wyżynajcie się sami!
Wiedziała, że to dość szczeniacka postawa, ale skoro nikt do tej pory nie jej nie wytłumaczył, o co w ogóle chodzi, to ona równie dobrze może tu po prostu siedzieć i ostentacyjnie wyrażać swoją pacyfistyczną postawę.
Gdyby wszyscy reprezentowali taką postawę, prawdopodobnie nic konkretnego by nie zdziałano. Chociaż, z drugiej strony, nie byłoby żadnej wojny, walk i bijatyki, która teraz opanowała tę część miasta.
UsuńOn też był niezadowolony, ale odpuścił sobie wyżywanie się na wszystkim, co tylko stanie mu na drodze. Skoro obiecał i nastawiał się na ostateczne starcie z X-Menami, to pomoże Mścicielom i nie miał podstaw się od tego wykręcić. Podczas gdy pozostali tłukli uciekinierów z podziemi rezydencji Xaviera, on był w grupie, która poszła zmierzyć się między innymi z Bestią, Icemanem, Shadowcat i Wagnerem. Ten ostatni przemykał mu tylko, bo sam był szczególnie zajęty pozbywaniem się wściekłego Hanka. Ten człowiek chyba jednak nie stawiał na dyplomację, bo wypuścił z siebie nieokiełznaną bestię i rzucił na niego zaraz po tym, jak Danny pozbył się któregoś X-Mena z kolei. Z nim było o wiele trudniej. Bestia oberwał od Fista, ale to jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Cisnął Dannym w dal, tak, że tamten wylądował kompletnie z boku, lądując koło kobiety całkiem znajomej z twarzy.
- Cywile też biorą w tym udział? - spytał, pochylając się nad jej nieprzyjemną raną. Zacmokał delikatnie. Będzie ciężko mu skupić myśli, ale niezbyt uśmiechało mu się iść szukać Bestii, więc zamknął oczy i przesłał energię na ranę Kastner. Powoli zaczęła się goić. Coraz szybciej i szybciej. To go trochę kosztowało, ale zawsze może odpocząć.
Przycupnął w ukryciu obok Scarlett i westchnął.
- Nie wiedziałem, że Stark zamieszał w to też panią.
Pole walki najwyraźniej przesunęło się nieznacznie w jej stronę, ponieważ nagle Scarlett zobaczyła... no, coś wielkiego i niebieskiego pędzącego w ich stronę. Zareagowała jak zwykle instynktownie, tworząc grubą na dwa cale diamentową ścianę, o którą niebieski pocisk rozpłaszczył się niczym postać z kreskówki i dopiero wtedy zorientowała się, że to był naprawdę wściekły Hank McCoy, będący od tej chwili bardzo oszołomionym Hankiem.
UsuńWestchnęła.
- Przysługa za przysługę - powiedziała, patrząc na Bestię, który usiłował obejść ścianę i dopiero po chwili zorientował się, że ma do czynienia z diamentową kopułą o średnicy kilkunastu metrów. Nie wydawał się zachwycony z powodu tego, że nie potrafi wejść do środka. - Jak widać, nie biorę w niczym udziału. Ot, tak sobie siedzę.
Spróbowała naprawić swoją bluzę, ale nigdy nie udało jej się opanować metody tworzenia materiałów - wyglądało więc, że będzie musiała pogodzić się w istnieniem rozdarcia, przez które przelewały się jej piersi.
- Tak technicznie, to zostałam w to zamieszana przez liczbę osób tak wielką, że będą musieli ustawiać się w kolejce, gdy wreszcie będę chciała się ze wszystkimi policzyć. I Stark wcale nie zajmuje tu honorowego pierwszego miejsca. Nawiasem, wychodzi pan, czy siada tu ze mną i ogląda przedstawienie?
Scarlett miała szczęście, że jej rana była głęboka. To było dosyć znaczące i w jego przypadku, bo akurat energia, którą udało mu się przelać na jej skaleczenie, przydałaby się i jemu. Zorientował się dopiero po chwili, kiedy adrenalina opadła wraz z rozpłaszczeniem się Bestii na diamentowej ścianie, która odgradzała zaułek, będący teraz małą kryjówką Scarlett i Danny'ego. Mężczyzna spojrzał na mutantkę, uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, siadając po turecku, jak do medytacji.
Usuń- Potowarzyszę pani przez moment. Niestety, jestem chyba dosyć potrzebny tam na polu walki - mruknął niezwykle spokojnym tonem, jak na człowieka z potłuczonym ciałem, pełniącego rolę żołnierza w dziwacznej wojnie pomiędzy dwoma dziwacznymi grupami, zrzeszającymi samych dziwacznych ludzi. Tak naprawdę, wszystko to było zbyt dziwaczne. Czyli standardowe, dzień jak co dzień.
Jego spokojny ton był pierwszym krokiem do wyciszenia. Nie minęło dziesięć sekund, a odciął się od świata. I czas przestał mieć dla niego znacznie w tej chwili, wszystko skupiło się na potłuczonym ramieniu. Nie czuł bólu - nauczył się go już dawno ignorować. Jednak przed momentem zdrowo gruchnął o ziemię, rzucony przez Bestię, więc miał prawo do chwilowego odpoczynku. Do zebrania sił.
Jego dłoń delikatnie błysnęła, na ułamek sekundy. Poczuł, jak przyjemne ciepło przenosi się po całym jego ciele.
- Od razu lepiej - szepnął, otwierając błękitne oczy i powracając zmysłami do bitwy. Poczuł zapach walki, usłyszał odgłosy zza diamentowej osłony i krzyki walczących. - Wybaczy pani, że to trwało tak krótko, jednak jakoś głupio mi siedzieć tak bezczynnie.
- Jak pan woli - odpowiedziała, otwierając w kopule przejście, na tyle niewielkie, aby mógł się zmieścić w nim jedynie jeden człowiek. I jak jednak prawie natychmiast wleciał przez nie jakiś niebieskozielony promień, odbił się od przeciwległej ściany kopuły i zrykoszetował w ziemię, obryzgując ich kawałkami podłoża.
Usuń- Obawiam się jednak, że to miejsce może i nie jest zbyt ciekawe, ale za to mniejsze prawdopodobieństwo, że się dostanie czymś takim. Widzi pan, ja jestem lekarzem, ale podejrzewam, że po tym, co widzimy właśnie, większość tych ludzi będzie potrzebowała raczej nekromanty. Radziłabym tu zostać.
Obrócił się w jej stronę, przez moment czując pewną wątpliwość. To dosyć żałosne, że zawahał się i naprawdę był przez sekundę gotów zostać tu razem z kobietą, patrząc na pole bitwy z boku i nie przejmując się tym, że jego koledzy liczą na niego. On do tej całej wojny miał tak krytyczne podejście, jak tylko można było sobie to wyobrazić. Najchętniej rzuciłby to wszystko w pierony - jak większość, prawdopodobnie. Z drugiej strony jednak coś mówiło mu, że jest tam naprawdę potrzebny. Że wojna tak wpłynęła już na psychikę walczących, iż są gotowi zrobić wszystko, co tylko się da, by ją zakończyć. A desperaci naprawdę potrafią zrobić głupstwa.
UsuńNie widząc lecącego promienia, zwyczajnie odchylił się w tył, unikając go instynktownie i patrząc cały czas na Scarlett.
- Widzi pani, ja jestem czymś w rodzaju żołnierza w tej wojnie. Zmuszonego do walki, ale jednak. Powinienem chyba tam... Wpadnę tutaj jeszcze. Nie lubię siedzieć bezczynnie w takich momentach...
To nie pasowało do niego - ta gorliwość do walki. Zazwyczaj za takie rzeczy płacono mu z góry, nie był chętny do nawalanki. Tutaj sytuacja miała się inaczej.
Zniknął w dziurze, którą wytworzyła Scarlett.
Rozglądając się po chaosie, jaki panował na polu bitwy, zrozumiał, jaką przewagę mieli średniowieczni rycerze walczący konno. Sprawa w ich przypadku była o tyle prosta, że wystarczyło im spojrzeć na łeb wierzchowca. Jak zwrócony w tę samą stronę, co jego, to swój. Jak w przeciwną - wróg. Najlepszy sposób świata na rozróżnienie.
OdpowiedzUsuńDla kontrastu - na przedmieściach panował chaos. Remy co chwilę przystawał i szukał pomiędzy walczącymi kogoś, o kim był pewny, że to wróg. Większość twarzy była znajoma. I - żeby było jeszcze zabawniej - za znaczną częścią walczących zdarzało mu się współpracować. Miał przeciwko sobie zbiegłych mutantów, tego był pewien od samego początku. Dlatego instynktownie zaatakował znajomego karzełka. A sekundę potem sam oberwał jakimś zaklęciem. Czyli Avengers też przeciwko niemu?
I wyglądało na to, że X-meni też, bo przed chwilą ledwo umknął laserowi. Jakoś nie wierzył, żeby Summers przez przypadek wycelował dokładnie w niego.
Brnąc przed siebie w zasadzie na oślep, bo próby zorientowania się w sytuacji spełzły na niczym, trafił wreszcie na Rogue. Ona raczej nie będzie chciała mu przyłożyć. W każdym razie nie w tej chwili. Chciał się przywitać, ale zanim zdążył otworzyć usta, błyskawica uderzyła tuż pomiędzy nimi.
Krótka ocena sytuacji pozwoliła na wysnucie dwóch wniosków: nie byli na terenie Instytutu oraz koniec świata jest bliski. Wszechobecny chaos przeczył wyobrażeniom Rogue, że koniec będzie cichy i spokojny, nie... Mściciele, X-meni i zbiegli mutanci musieli odejść z hukiem. Cała sceneria nadawała się do dobrego filmu sensacyjnego, gdzie dobrze ścigają złych, jednak obecnie nie dało się jednoznacznie podzielić walczących na dobrych i złych. Raczej na tych, co chcą pozbyć się drugich i na odwrót. Dodatkowym bonusem w grze byli nieznani mutanci oraz sztuczka z teleportacją, bo Kurt był po ich stronie, nie mogła jego obwinić za bałagan.
OdpowiedzUsuńWzrokiem szukała kogoś, kto z całą pewnością nie będzie chciał z nią walczyć, kontakt pojawił się ale w jej głowie. Głos Jean brzmiał prawie jak przez megafon, choć w głowie Rogue, w przeciwieństwie do otoczenia, panowała cisza.
- Rogue! Iceman i Bestia mają kłopoty! Znajdź...
Głos się urwał, co w danej sytuacji nie wróżyło dobrze. Gdzie miała iść? Pobiegła przed siebie, unikając zderzenia z samochodem unoszącym się kilka centymetrów nad ziemię, blacha wyginała się w dziwne kształty. Nowy dodatek do parodii horroru? Dziewczyna rozejrzała się za autorem dziwnego zjawiska. Magneto znajdował się kilka metrów dalej, licząc, że jednak stoi po stronie X-menów, odwróciła się plecami, idąc dalej, kierując się prawdopodobnie w głąb serca walki. Wreszcie udało jej się spotkać, kogoś kto na sto procent nie zamierzał zrobić z niej owsianki. Uraz i gniew uciekły w głąb umysłu, robiąc miejsce uldze spotkania Gambita w jednym kawałku. Zamierzała podejść i powiedzieć o komunikacie Jean, lecz skutecznie została powstrzymana przez błyskawicę. Odzyskawszy wzrok po nagłym oślepieniu rozejrzała się w oczekiwaniu na następny atak. Szukała w górze postaci Storm, która przypadkiem mogła ich trafić.
Najłatwiej byłoby gdyby wszystkich przebrać w jaskrawe ciuszki o różnych kolorach, wtedy wszyscy wiedzieliby z kim walczą. Teraz mogłaby dostać także od swoich, a starcie na przykład ze Storm nie wróżyłoby świetlanej przyszłości dla nikogo.
Pierwszą rzeczą, która dotarła do świadomści Volriny, był grzmot. Na tyle wybijał się ponad inne dźwięki, zlewające się w jeden chaotyczny rumor, że zdołał w końcu dotrzeć do jej obolałej głowy.
OdpowiedzUsuńBezmyślnie spróbowała wstać, czując rozchodzący się po całym ciele ból, kiedy ześlizgnęła się w dół po czymś zimnym, twardym, zopatrzonym w ostre krawędzie, co wkrótce okazało się szczątkami samochodu. Uderzenie o poczerniały od sadzy i może czegoś jeszcze asfalt całkowicie przywróciło dziewczynie przytomność.
W panice zaczęła rozglądać się wokół, coraz bardziej przerażona obrazem zniszczenia, głosami pełnymi bólu, nienawiści i złości. W powietrzu unosił się zapach dymu i krwi.
Jak właściwie tu się znalazła? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Teraz, kiedy wszystko wokół zdawało się umierać...
Szybko zerwała się z ziemi, biegnąc przed siebie tylko po to, żeby nie ozostawać w miejscu. Była pewna, że to oznaczałoby śmierć. Nie wiedziała, jakie ma szanse wyjścia z tego w jednym kawałku, ale czuła, że los z jakiegoś powodu nie pozwoli jej tym razem pozostać dezerterką.
Powietrze nad jej głową przeciął laserowy promień, drugi pojawił się już znacznie niżej, niebezpiecznie blisko jej twarzy. Gdyby ten, kto strzelał, zabiłby ją teraz, byłoby to nic więcej, tylko zdeptanie karalucha. Ale wyjątkowo nie miała ochoty odgrywać tej roli. Jeszcze nie w tej chwili.
Gdzieś w kącie pola widzenia mignęła jej postać Scotta, gdzieś obok stał Magneto. Twarze poznane podczas jej krótkiego pobytu w Instytucie Profesora Xaviera, powoli odnajdowały swoje miejsca w pamięci. Wtedy nie sądziła, że będzie kiedyś jedną z X-Menów, teraz też raczej nie widziała siebie w tej roli. Ale nic nie mogło zmienić tego, co dały jej geny. Była mutantką. Czy tego chciała, czy nie.
Po swojej prawej stronie dostrzegła jakąś sylwetkę, miała wrażenie, że biegnącą w jej stronę. Nie zadając sobie trudu, żeby dokładniej się przyjrzeć, posłała w tym kierunku wyładowanie elektryczne i pobiegła dalej.
Po raz pierwszy w życiu miała wrażenie, że doskonale wie, co robi i co chce osiągnąć.